Poradnik dla zwiedzających wieś Wszewilki i miasto Milicz
(dwujęzycznie, po: angielsku For English version click on this flag i polsku Dla polskiej wersji kliknij na ta flage)
Uaktualizowano:
7 stycznia 2013


Kliknij "X" lub "No" na np. planszy rzekomych błędów, lub na reklamie, jeśli te usiłują przeszkodzić w oglądnięciu tej strony.



Menu 1:

(Wybór języka:)


(Strona główna:)

Index

(Polskie tutaj:)

Zlot "Wszewilki-2007"

Wszewilki

Źródłowa replika tej strony

Wieś Stawczyk

Zwiedzaj Wszewilki i Milicz

Wszewilki jutra

Unieważniony Zjazd "2007"

Poprzedni Zlot "2006"

Raport Zlotu "2006"

Miasto Milicz

Bitwa o Milicz

Św. A. Bobola

Wrocław

Malbork

Nowa Zelandia

Atrakcje Nowej Zelandii

Korea

Hosta

Darmowa energia

Telekinetyczne ogniwo

Grzałka soniczna

Telekinetyka

Samochody bez spalin

Telekineza

Strefa wolna od telekinezy

Telepatia

Trzęsienia ziemi

Sejsmograf

Artyfakt

Koncept Dipolarnej Grawitacji

Totalizm

Pasożytnictwo

Karma

Prawa moralne

Nirwana

Dowód na duszę

Wehikuły czasu

Nieśmiertelność

Napędy

Magnokraft

Komora oscylacyjna

Militarne użycie magnokraftu

Tapanui

Nowa Zelandia

Atrakcje Nowej Zelandii

Dowody działań UFO na Ziemi

Fotografie UFO

Chmury-UFO

Bandyci wśród nas

Tornado

Huragany

Katrina

Lawiny ziemne

Zburzenie hali w Katowicach

Ludobójcy

26ty dzień

Petone

Przepowiednie

Plaga

Podmieńcy

WTC

Columbia

Kosmici

UFOnauci

Formalny dowód na istnienie UFO

Zło

Antychryst

O Bogu naukowo

Dowód na istnienie Boga

Metody Boga

Biblia

Wolna wola

Prawda

O mnie (dr inż. Jan Pająk)

Starsze "o mnie"

Poszukuję pracy

Aleksander Możajski

Świnka z chińskiego zodiaku

Zdjęcia ozdobnych świnek

Radości po 60-tce

Kuramina

Uzdrawianie

Owoce tropiku

Owoce w folklorze

Książka kucharska

Ewolucja ludzi

Wszystko-w-jednym

Grecka klawiatura

Rosyjska klawiatura

Rozwiązanie kostki Rubika 3x3=9

Rozwiązanie kostki Rubika 4x4=16

Wrocław

Malbork

Milicz

Bitwa o Milicz

Św. Andrzej Bobola

Liceum Ogólnokształcące w Miliczu

Klasa Pani Hass z LO Milicz

Absolwenci 1970

Nasz rok

Wykłady 1999

Wykłady 2001

Wykłady 2004

Wykłady 2007

Wieś Cielcza

Wieś Stawczyk

Wszewilki

Zwiedzaj Wszewilki i Milicz

Wszewilki jutra

Zlot "Wszewilki-2007"

Unieważniony Zjazd "2007"

Poprzedni Zlot "2006"

Raport Zlotu "2006"

Korea

Hosta

Lepsza ludzkość

Partia totalizmu

Statut partii totalizmu

FAQ - częste pytania

Replikuj

Memoriał

Sabotaże

Skorowidz

Menu 2

Menu 4

Źródłowa replika strony menu

Tekst [10]

Tekst [8p/2]

Tekst [8p]

Tekst [7]

Tekst [7/2]

Tekst [7b]

Tekst [6/2]

[5/4]: 1, 2, 3

Tekst [4c]: 1, 2, 3

Tekst [4b]

Tekst [3b]

Tekst [2]

[1/3]: 1, 2, 3

X tekst [1/4]

Monografia [1/4]:
P, 1, 2, 3, E, X

Monografia [1/5]


(English here:)

Wszewilki

Source replica of this page

Village Stawczyk

Wszewilki of tomorrow

Milicz

Battle of Milicz

St. Andrea Bobola

Wrocław

Malbork

New Zealand

New Zealand attractions

Korea

Hosta

Free energy

Telekinetic cell

Sonic boiler

Telekinetics

Zero pollution cars

Telekinesis

Telekinesis Free Zone

Telepathy

Earthquake

Seismograph

Artefact

Concept of Dipolar Gravity

Totalizm

Parasitism

Karma

Moral laws

Nirvana

Proof of soul

Time vehicles

Immortality

Propulsion

Magnocraft

Oscillatory Chamber

Military use of magnocraft

Tapanui

New Zealand

New Zealand attractions

Evidence of UFO activities

UFO photographs

Cloud-UFOs

Bandits amongst us

Tornado

Hurricanes

Katrina

Landslides

Demolition of hall in Katowice

Predators

26th day

Petone

Prophecies

Plague

Changelings

WTC

Columbia

Aliens

UFOnauts

Formal proof for the existence of UFOs

Evil

Antichrist

About God

Proof for the existence of God

God's methods

The Bible

Free will

Truth

About me (Dr Eng. Jan Pajak)

Old "about me"

My job search

Aleksander Możajski

Pigs from Chinese zodiac

Pigs Photos

Healing

Tropical fruit

Fruit folklore

Cookbook

Evolution of humans

All-in-one

Greek keyboard

Russian keyboard

Solving Rubik's cube 3x3=9

Solving Rubik's cube 4x4=16

Wrocław

Malbork

Milicz

Battle of Milicz

St. Andrea Bobola

Village Cielcza

Village Stawczyk

Wszewilki

Wszewilki of tomorrow

Korea

Hosta

1964 class of Ms Hass in Milicz

TUWr graduates 1970

Lectures 1999

Lectures 2001

Lectures 2004

Lectures 2007

Better humanity

Party of totalizm

Party of totalizm statute

FAQ - questions

Replicate

Memorial

Sabotages

Index of content with links

Menu 2

Menu 4

Source replica of page menu

Text [8e/2]

Text [8e]

Text [7]

Text [7/2]

Text [6/2]

Text [5/3]

Figs [5/3]

Text [2e]

Figures [2e]: 1, 2, 3

Text [1e]

Figures [1e]: 1, 2, 3

X text [1/4]

Monograph [1/4]:
E, 1, 2, 3, P, X

Monograph [1/5]


(По русски:)

Бог

Меню 2

Меню 4

Peпликa иcтoчникa этoй cтрaницы

Клавиатура


(Ελληνικά εδώ:)

Θεός

Επιλογές 2

Επιλογές 4

Αντίγραφο πηγής αυτής της σελίδας

Πληκτρολόγιο


(Hier auf Deutsch:)

Freie Energie

Telekinesis

Moralische Gesetze

Totalizm

Über mich

Menu 2

Menu 4

Quelreplica dieser Seite


(Aquí en espańol:)

Energía libre

Telekinesis

Leyes morales

Totalizm

Sobre mí

Menu 2

Menu 4

Reproducción de la fuente de esta página


(Ici en français:)

Énergie libre

Telekinesis

Lois morales

Totalizm

Au sujet de moi

Menu 2

Menu 4

Reproduction de source de cette page


(Qui in italiano:)

Energia libera

Telekinesis

Leggi morali

Totalizm

Testo [7]

Circa me

Menu 2

Menu 4

Replica di fonte di questa pagina




Menu 2:

(Przesuwne)

Oto wykaz wszystkich stron które powinny być dostepne pod niniejszym adresem (tj. na tym serwerze), w zestawieniu językowym - w 8 językach. Jest on częściej aktualizowanym powtórzeniem stron zestawionych też w "Menu 1". Wybierz poniżej interesującą Cię stronę manipulując suwakami, potem kliknij na nią aby ją uruchomić:

Tu powinna być wyświetlona strona menu2.htm.

(Ten sam wykaz daje się też wyświetlić z "Menu 1" poprzez kliknięcie tam na "Menu 2".)



Menu 3:

(Alternatywne adresy internetowe tej strony, np.:)

bobola.net78.net

cielcza.iwebs.ws

cielcza.5GBFree.com

energia.sl.pl

gravity.8tar.com

morals.cixx6.com

petone.loomhost.com

petone.xtreemhost.com

proof.t15.org

quake.hostami.me

rex.dasfree.com

soul.frihost.org

tornado.fav.cc

tornado.zxq.net

www.totalizm.pl

(Starsze wersje:)

bible.webng.com

malbork.webng.com

tornados2005.narod.ru

dhost.info/nirvana

energy.atspace.org

pajak.fateback.com

geocities.ws/immortality

morals.mypressonline.com

anzwers.org/free/wroclaw

ufonauci.w.interia.pl




Menu 4:

(Przesuwne)

Oto wykaz adresów wszystkich totaliztycznych witryn działających w dniu aktualizacji tej strony. Pod każdym z owych adresów powinny być dostępne wszystkie totaliztyczne strony wyszczególnione w "Menu 1" i "Menu 2", włączajac w to również ich odmienne wersje językowe (tj. wersje w językach: polskim, angielskim, niemieckim, francuskim, hiszpańskim, włoskim, greckim i rosyjskim). Najpierw więc w poniższym okienku wybierz adres serwera z każdego masz zamiar skorzystać manipulując suwakami, potem kliknij na jego adres, kiedy zaś otworzy się strona reprezentująca ów serwer wówczas wybierz sobie z "Mednu 1" lub z "Menu 2" interesującą cię stronę i kliknij na nią aby ją uruchomić i przeglądnąć:

Tu powinna być wyświetlona strona menu.htm.

(Niniejszy wykaz daje się też wyświetlić z "Menu 1" poprzez kliknięcie tam na "Menu 4".)


Przed 2005 rokiem zwolennicy filozofii totalizmu biorący udział w internetowych listach dyskusyjnych wielokrotnie apelowali aby zorganizować jakiś zjazd dla osób praktykujących ową filozofię. Ulegając tym apelom, zjazd taki zaprojektowany został na dzień 7/7/7, tj.na 7 lipca 2007 roku - tak jak opisuje to strona o nazwie wszewilki_2007.htm. Jednak ów odległy termin nie zadowalał owych entuzjastów - zaczęli więc naciskać, aby spotkać się już o rok wcześniej, tj. w 2006 roku. W wyniku tych nacisków zaproponowany więc został zlot zwlenników totalizmu jaki miał się odbyć już w 2006 roku - tyle że bez mojego uczestnictwa (tak jak projektuje to strona wszewilki_2006.htm). Niestety, kiedy nadeszła data owego zlotu, przybyło na niego zaledwie kilku najbardziej entuzjastycznych totaliztów - tak jak opisuje to raport z owej imprezy zawarty na stronie o nazwie wszewilki_2006_raport.htm. Zniechęcenie jakie wywołane zostało przez tak niskie uczestnictwo w tamtym zlocie, spowodowało że zjazd z 2007 roku musiał zostać odwołany. Aby jednak upamiętnić oba te wydarzenia i pozwolić zainteresowanym osobom na wyciąganie własnych wniosków na ich temat, strony internetowe wszewilki_2006.htm i wszewilki_2007.htm planujące obie owe imprezy, a także strony wszewilki_2006_raport.htm i wszewilki_2007_zjazd.htm z raportami z owych imprez, są nadal utrzymywane i dostępne w internecie w stanie w jakim były one przygotowane w tamtych czasach. Całe dalsze opisy z niniejszej strony jakie następują po niniejszym wstępie, pozostają takimi jakimi były one przygotowane w czasach poprzedzających tamte imprezy.

W południowo-zachodniej Polsce istnieje niezwykła wieś zwana Wszewilki, a także wysoce interesujące miasto zwane Milicz. Za pośrednictwem niniejszej strony internetowej chciałbym zasugerować ich zwiedzenie. Miejscowości te mają bowiem sporo do zaoferowania. Przykładowo, są to jedyne miejscowości na świecie, co do których wiadomo, że "diabły - UFOnauci" przeciwko nim się zawzięły i prześladują je niemal otwarcie - po szczegóły patrz opisy poniżej a także treść strony o Wszewilki. W celu ułatwienia tego zwiedzania kiedyś nawet podejmowałem próby internetowego zorganizowania całej serii Zlotów we Wszewilkach. Zloty te miały się odbywać w określonych datach. Kiedy jednak odkryłem, że każdy z uczestników pierwszego z owych Zlotów - jaki odbył się w 2006 roku, przez cały następny rok trapiony był potem przez niekończący się ciąg chorób i ciężkich problemów życiowych, zdecydowałem się zaprzestać zachęcania kogokolwiek do przybywania do Wszewilek w określonym dniu i godzinie. (Wszakże takie choroby i kłopoty życiowe są znakiem firmowym skrytej zemsty UFOnautów - tak jak to wyjaśniłem poniżej.) Teraz zachęcam jedynie aby odwiedzać Wszewilki w zupełnie przypadkowym dniu i godzinie, np. przy okazji jakiegoś przypadkowego przejazdu przez tą miejscowość. Niniejsza strona wyjaśnia dlaczego warto zwiedzić Wszewilki i Milicz, dlaczego jednak okazuje się niebezpieczne organizowanie tego zwiedzania w z góry określonych datach, a także wzdłuż jakich szlaków najlepiej je zwiedzać jeśli kiedyś się tam przybędzie oraz co może okazać się przydatne podczas tego zwiedzania.

Rozważmy tu teoretycznie konsekwencje faktu, że w południowo-zachodniej Polsce istnieje mała wieś Wszewilki na którą faktycznie zawzięło się całe piekło. We wsi tej obecny jest materiał dowodowy, że wieś ta jest zawzięcie, aczkolwiek skrycie, prześladowana przez odwiecznych wrogów ludzkości - czyli przez szatańskie istoty obecnie zwane UFOnautami, zaś w przeszłości określane mianem "diabłów". W jaki więc sposób ktoś, kto nie jest nawet pewien czy diabły - UFOnauci wogóle istnieją, może się przekonać że owe szatańskie istoty faktycznie zawzięcie prześladują tą nic nikomu niewinną wieś. Okazuje się że uzyskanie dowodów na owo skryte prześladowanie Wszewilek jest bardzo proste. Mianowicie wystarczy jedynie zorganizować we Wszewilkach jakiś rodzaj "anty-diabelskiego zlotu" - np. zlotu odbywanego w imię nienawidzonej przez "diabłów - UFOnautów" filozofii zwanej totalizmem. Jeśli wieś ta faktycznie jest zawzięcie prześladowana przez owych "diabłów-UFOnautów", wówczas niemal z całą pewnością każdy uczestnik tego zlotu odczuje na własnej skórze karzącą rękę owych szatańskich istot.
       W dniu 8/7/6 we Wszewilkach rzeczywiście zorganizowany był Zlot totalizmu. Ja namawiałem ludzi aby w nim uczestniczyli, bowiem nie byłem świadom że UFOnauci będą potem na nich się zawzięcie mścili. Jak jednak z największym szokiem, żalem i bólem odkryłem już po fakcie, faktycznie też każdy z uczestników tego Zlotu z którym utrzymywałem potem kontakt, raportował mi że został ciężko aczkolwiek skrycie ukarany przez mściwych UFOnautów. Karanie niemal w każdym przypadku polegało na zwaleniu na głowę danej osoby całej lawiny ciężkich chorób, kłopotów wszelkiego rodzaju, utraty pracy, itp.
       W kolejnych latach zaplanowane było odbycie całego szeregu Zlotów totalizmu we Wszewilkach. Miały się one odbyć m.in. w datach 7/7/7, 9/8/8, 8/8/9. Jednak widząc jak UFOnauci ukarali uczestników Zlotu z 8/7/6, niniejszym ostrzegam wszystkich czytających, aby NIE przybywali do Wszewilek w owych z góry zaplanowanych datach. Z całą bowiem pewnością w dniach owych UFOnauci wyślą do Wszewilek również swoich szpiegów, a stąd każdy kto tam wówczas przybędzie niemal na pewno będzie przez UFOnautów udokumentowany i potem zawzięcie prześladowany. Tymczasem totalizm nakazuje aby dla niego żyć a nie umierać. Jedynie więc ci co mają jakieś samobójcze skłonności, lub co nie wierzą w istnienie "diabłów-UFOnautów" i o istnieniu tym chcą się boleśnie przekonać, mają jakiś powód aby udać się do Wszewilek w owych datach 7/7/7, 9/8/8, lub 8/8/9.
       To moje nawoływanie aby NIE przybywać do Wszewilek w datach zaplanowanych kiedyś Zlotów z dni 7/7/7, 9/8/8, lub 8/8/9, wcale nie oznacza, że nakłaniam aby wogóle wsi tej nie odwiedzać. Wręcz przeciwnie, należy tam przybywać w przypadkowych datach choćby tylko aby swym przybyciem dokumentować, że diabłów - UFOnautów wcale się nie boimy i już zabraliśmy się za ich wymiatanie z naszej planety. Ponieważ jednak narazie UFOnauci dominują nad nami swoją siłą, przebiegłością, złośliwością, oraz mściwością, wcale nie ma potrzeby aby im się celowo narażać przybywając tam w dniu co do którego z góry wiemy że na pewno będą tam na nas polowali. Znacznie korzystniej pokazać im naszą wolę poprzez przybycie w dniu kiedy nas się tam wcale nie spodziewają.
       Niniejszą stronę napisałem kiedy jeszcze nie było mi wiadomo, że UFOnauci będą się mścili na każdym kto przybędzie do Wszewilek w dniu Zlotu totalizmu. Nie będę więc obecnie strony tej już zmieniał. Jedynie co zmieniam to niniejszy wstęp który ma uzmysłowić czytelnikom że szatańscy UFOnauci są realną siłą z którą trzeba się liczyć i którą jak najszybciej trzeba wyrzucić z naszej planety. Mam tu nadzieję, że niniejsza strona pozwoli czytelnikowi przygotować się duchowo do tego co po przybyciu do Wszewilek zastanie on na miejscu. Zaoszczędzi mu to też niespodzianek, oraz lepiej uzmysłowi wzajemne priorytety oraz wagi poszczególnych celów naszych wysiłków. Ponadto ujawni, że pod niewinną nazwą "zlot totalizmu" faktycznie kryła się bezgłośna bitwa z bezwzględnym wrogiem ludzkości o moralność, historyczną prawdę, wolność, dobro ludzi, postęp, pokój, prawo do praktykowania tego w co się wierzy, itp. Stąd czyjeś przybycie do Wszewilek w dacie innej niż data kiedyś zaplanowanych zlotów - i to na przekór ryzyka i groźby represji z jakimi się to wiąże, w rzeczywistości jest również wyrazem czyjegoś poparcia i pokojowego wkładu do niewidzialnej bitwy z UFOnautami o te ogromnie istotne wartości ludzkie.


#1. Dlaczego każdy powinien odwiedzić wieś Wszewilki oraz miasto Milicz:

       Swoje wyjaśnienia dlaczego warto odwiedzić wieś Wszewilki (i pobliskie miasteczko Milicz) rozpocznę od wyjaśnienia czego nie należy się po odwiedzinach tych spodziewać. I tak wcale nie należy tam pojechać dlatego, że owe miejscowości chciałyby konkurować z kilkoma niemieckimi miastami które podczas organizowanych w nich "festiwali piwa" oferują przybyłym turystom do wypicia tyle darmowego piwa ile tylko daje się pomieścić w ich biednych żołądkach. Jedyne na co można liczyć po przybyciu do Wszewilek i Milicza, to szklanka darmowej wody podania spragnionemu przez jakiegoś litościwego miejscowego. Nie należy też tam przybywać z nadzieją że miejscowi pozwolą każdemu obrzucać się darmowymi dojrzałymi pomidorami - tak jak dla przyciągnięcia turystów oferuje to hiszpańska miejscowość Bunol oraz jej włoska konkurentka podczas organizowanych tam "festiwali obrzucania się pomidorami". Pomidory we Wszewilkach i Miliczu, owszem, są, ale tylko do jedzenia i tylko jak się za nie zapłaci. Wcale nie zachęcam też aby tam przybyć na polski odpowiednik dla "festiwalu obrzucania się pomarańczami" za pomocą którego przyciągają do siebie turystów mieszkańcy włoskiego miasta Ivrea. Pomarańczami można wprawdzie rzucać we Wszewilkach i Miliczu, jednak trzeba bardzo uważać aby przypadkiem nie trafić nimi kogoś z miejscowych - bo pogoni widłami. Wszewilek i Milicza nie należy także odwiedzać aby "uganiać się za 7 funtowym kolistym serem toczonym w dół góry", jakie to uganianie dla przyciągnięcia turystów Brytyjczycy organizują we wsi Brockworth koło Cheltenham (gdzie nagrodą jest ów smakowity ser oddawany pierwszej osobie która go dogoni i złapie). We Wszewilkach, owszem, można doświadczyć zdrowego pogonienia np. jeśli ubierze się czerwoną koszulę i wejdzie w drogę miejscowemu buhajowi - nie ma jednak co wówczas liczyć na otrzymanie sera w nagrodę. Wszewilki nie zamierzają też napuszczać na swoich gości stada rozjuszonych byków, takich jakie w Hiszpańskim mieście Pamplona z Navarry atakują przybyłych podczas tamtejszego "festiwalu drażnienia się z bykami". We Wszewilkach, owszem, byki są, ale typowo nikt ich celowo nie napuszcza aby uganiały się za przyjezdnymi. Nie warto tam też przybyć z nadzieją, że pozwoli to nam naopychać się aromatycznymi żywymi pluskwiakami z leśnych jagód - tak jak dla zwabienia turystów oferuje to jedna z miejscowości w Hiszpanii, gdzie lokalne pluskwiaki jagodowe uważane są za gastronomiczny przysmak. Pluskwiaki owszem, są również i na krzewach jagodowych koło Wszewilek, jednak zapewniam że nie warto próbować jak smakowite się okazują jeśli zjadane są żywcem. We Wszewilkach ani Miliczu nie ma również co liczyć że ktoś zaoferuje nam pieczone lub żywe gigantyczne pędraki które dla nowozelandzkich Maorysów są uwielbianymi smakołykami, a które jako głośną atrakcję turystyczną oferują przyjezdnym do spróbowania podczas "festiwalu dzikiej żywności" organizowanego corocznie dla ożywienia maleńkiego, śpiącego miasteczka Hokitika w Nowej Zelandii. (Pędraki owe są wielkości ludzkiego palca, nazywają się "huhu grubs", znaleźć je można w Nowej Zelandii w próchniejącym drewnie, zaś ci co ich zakosztowali twierdzą, że jedzone na surowo smakują jak masło z orzeszków ziemnych - tzw. "peanut butter", zaś po ugotowaniu smakują jak kurczaki.) Wszewilki, owszem, mają niemal tej samej wielkości pędraki wyglądające równie smakowicie. Są to larwy chrabąszczy które żyją tam w ziemi. Gdyby jednak ktoś odważył się zaoferować je przyjezdnym do jedzenia, zapewne zostałby publicznie zlinczowany i nawet ewentualne posiadanie szwagra w ministerstwie turystyki nie zdołało by mu pomóc.
       Tak więc naprawdę, warto przybyć do Wszewilek (i do Milicza) po coś zupełnie innego. Przykładowo, jeśli jest się typowym mieszczuchem warto tam pojechać aby pooddychać kryształowym powietrzem, jakiego coraz mniej na naszej planecie. Szczególnie po przybyciu do tych miejscowości w lipcu, kiedy to wszędzie tam pachnie kwitnącymi lipami. Ponadto aby tam wsłuchać się w nasze własne ciało omywane tajemniczą energią którą Chińczycy nazywają "chi", a która ulatuje z czakramu ziemi znajdującego się tuż przy wszewilkowskiej tamie na Baryczy pokazanej poniżej na ilustracji z Fot. #1. Jeśli do Wszewilek przybędzie się samochodem z pustym bagażnikiem, od miejscowych rolników warto również kupić sobie jajek, kurczaków, mleka, owoców, itp. Wszakże we Wszewilkach ciągle gospodaruje się w tradycyjny sposób. Za grosze można więc tam zakupić produkty rolne, które w innych miejscach na świecie opatruje się krzykliwą reklamą "organiczne" i wycenia na co najmniej 5 razy droższe od normalnych. Podczas pobytu na boisku sportowym Wszewilek można też zorganizować sobie tam doskonały piknik - wszakże nic nie smakuje tak doskonale jak kanapki i inne pyszności zjadane na świeżym powietrzu siedząc na trawie w wiejskiej scenerii. W milickich restauracjach warto również spróbować dania ze słynnego milickiego karpia. Natomiast podczas wędrówki po Wszewilkach warto prześledzić jak wyglądają poszczególne generacje zabudowań wiejskich opisanych poniżej w punkcie #7.3 tej strony. Wszewilki i Milicz umożliwiają również aby zapoznać się z ich bogatą historią pokojowego życia i gospodarowania. Najbardziej jednak warto tam przybyć aby osobiście pooglądać sobie owe niezliczone niezwykłości, które poopisywane są na odrębnych stronach internetowych o wsi Wszewilki oraz o mieście Miliczu, a także skrótowo podsumowane poniżej w punkcie #7.5 tej strony. Szczególnie zaś warto tam osobiście i naocznie się przekonać z dowodów opisanych na odrębnej stronie o Wszewilkach, że wieś ta zawzięcie i bezpardonowo prześladowana jest przez szatańskich UFOnautów.
       Jeśli zaś czytelnik wie co to takiego filozofia zwana totalizmem moralnym, wówczas na dodatek do powodów wymienionych powyżej ma on kilka dalszych powodów aby przybyć do Wszewilek w którymkolwiek dniu który jednak będzie się różnił od daty jednego z owych kiedyś internetowo koordynowanych zlotów. Mianowicie powinien tam przybyć aby swoją obecnością zamanifestować poparcie dla moralności, prawdy, pokoju, miłości bliźniego, prawdziwej wolności, równości, praworządności, konstruktywności, oraz dla innych wartości o których wdrażanie w życiu walczy właśnie totalizm. Wszakże Wszewilki są kolebką z jakiej wywodzi się totalizm. Praktycznie też każda osoba dla której totaliztyczne wartości są bliskie sercu, a także każdy kto uważa siebie za totaliztę, ma moralny obowiązek aby przybyć do Wszewilek przynajmniej raz w życiu, tyle że już NIE w terminie jednego z owych kiedyś projektowanych zlotów totalizmu, jednak ciągle jeszcze przed rokiem 2010. Po przybyciu zaś do Wszewilek, powinien na własne oczy poogladać sobie niezwykłości i szokujące prześladowania trapiące tą wioskę. Przykładowo, powinien na własne oczy zobaczyć, jak jakaś szatańska siła tak złośliwie zakrzywiła przebieg torów kolejowych, aby te staranowały miniaturowy ryneczek owej wioski, a w ten sposób aby zniszczyły one niemal całą jej historię. Albo aby zobaczyć jak wyglądają doły w ziemi istniejące w miejscach gdzie kiedyś stał kościół i inne budynki publiczne tej wioski. Albo zobaczyć, jak dwie części które kiedyś stanowiły tą samą wioskę, w rezultacie skrytych prześladowań Wszewilek-Stawczyka obecnie porównują się do siebie jak "królewicz do żebraka". Czy też aby zobaczyć, jak ktoś zbudował nowy staw tuż pod wioską, tylko po to żeby staw ten zalał pozostałości niemal 1000-letniego młyna wodnego tej wioski, oraz żeby odciął on dostęp ludzi do czakramu Ziemi istniejącego przy owym młynie i emitującego potężny podmuch energii przez Chińczyków nazywanej "chi".
       Aktorzy mają swoje Hollywood. Polacy maja swoje Chicago. Katolicy mają swój Rzym. Muzułmanie mają swoją Mekkę. Wspinacze na skały mają swój Mount Everest. Poszukiwacze złota mają swoje Eldorado. Natomiast zwolennicy filozofii totalizmu mają swoje Wszewilki - z całym ich ładunkiem wymownej symboliki, wysoce znaczącego zaniedbania, oraz prześladowanej przeszłości. Tyle tylko, że cele przybycia totaliztów do Wszewilek są zupełnie odmienne, a faktycznie to niemal dokładnie odwrotne, niż cele ścigane poprzez wyprawy i podróże tamtych innych grup ludzi. Wszakże tamci inni ludzie wybierają się do swoich miejsc wędrówek tylko po to aby w ten sposób uczynić coś dla siebie samych. Natomiast totaliźci wybierają się do Wszewilek głównie po to, aby swoim przyjazdem uczynić coś dla innych ludzi oraz dla całej ludzkości


#2. W jakich terminach odradzam teraz zwiedzania wsi Wszewilki oraz miasta Milicza:

       Aczkolwiek przybycie i zwiedzenie wsi Wszewilki oraz miasta Milicz jest możliwe o każdej porze roku i dnia, istnieje cały szereg terminów, kiedy zwiedzenie to jest najbardziej ryzykowne. W terminach owych miały bowiem mieć miejsce na Wszewilkach unikalne zloty, których wszystkie aspekty miały być koordynowane internetowo. Pierwszy z owych zlotów, noszący nazwę "Wszewilki-2006", miał już miejsce w sobotę dnia 8 lipca 2006 roku (czyli w dniu który wyrażał się łatwym do zapamiętania zapisem "8/7/6") - po raport z jego przebiegu i następstw patrz strona raport ze Zlotu "Wszewilki-2006". To właśnie wszyscy znani mi uczestnicy tamtego Zlotu zostali paskudnie pokarani przez UFOnautów. Terminy następnych z owych Zlotów były kiedś ustalone na następujące daty:
Sobota 7 lipca 2007 roku (czyli w dniu który wyraża się zapisem "7/7/7").
Sobota 9 sierpnia 2008 roku (czyli w dniu który wyraża się zapisem "9/8/8").
Sobota 8 sierpnia 2009 roku (czyli w dniu który wyraża się zapisem "8/8/9").
       Każdy ze zlotów mających się odbyć w powyższych dniach we Wszewilkach i w Miliczu, miał być rodzajem prywatnej i niewinnej wycieczki jego uczestników nastawionej głównie na zwiedzenie opisywanych w punkcie #8 tej strony ciekawostek i atrakcji owych miejscowości. Aby jednak wycieczka ta mogła być powiązana z różnymi formami humorystycznego, uczącego i interesującego spędzenie razem czasu, była ona koordynowana za pośrednictwem internetu. Wszakże "w kupie raźniej, bezpieczniej, oraz więcej uciechy". Wskazane więc było aby dołączyć do innych którzy w tych właśnie terminach tam przybędą. Niestety, mściwi UFOnauci popsuli nam te niewinne wycieczki.
* * *
       Czytelnik zapewne zadaje sobie pytanie "dlaczego dawniej zalecane było że miał on przyjeżdżać do Wszewilek właśnie w powyżej wyszczególnionych dniach, np. w sobotę, dnia 7 lipca 2007 roku, kiedy ową wioskę mógł też on zwiedzać w dowolnym innym terminie". Odpowiedź na to pytanie brzmiała, że zanim UFOnauci włączyli się aktywnie do obrzydzania ludziom Wszewilek, istniało kiedyś aż wiele ku temu powodów. Przykładowo, jeśli nie zaplanuje się czegoś na konkretną datę, wówczas jest wysokie prawdopodobnieństwo że wogóle tego się nie zrealizuje. Jeśli więc nie zdecydujemy się przyjechać na zwiedzanie Wszewilek właśnie w określonym dniu, np. sobotę, dnia 7 lipca 2007 roku, wówczas najprawdopodobniej nigdy nie zwiedzimy owej wioski. W sobotę, dnia 7 lipca 2007 roku warto również miało być przybyć do Wszewilek ze względów pamiątkowych. Wszakże to w owym dniu miało być we Wszewilkach wielu ludzi wykonujących pamiątkowe fotografie. (Ja zachęcałem przecież wszystkich uczestników, aby wykonywali zdjęcia każdego interesującego momentu ze zwiedzania owych miejscowości, potem zaś przysyłali mi co ciekawsze z tych zdjęć do wystawienia na niniejszej stronie internetowej.) Czyż zaś nie przyjemnie byłoby potem zobaczyć siebie w internecie jak się stoi w naturalnej pozie na historycznym miejscu, albo jak duma się nad jakimś ważnym aspektem historii? Innym istotnym powodem przybycia właśnie w owym dniu, było ponieważ mieszkańcy Wszewilek i Milicza przybycia zwiedzających właśnie w owym dniu mieli się spodziewać. Wszakże informacja o owym koordynowanym poprzez internet zwiedzaniu owych miejscowości była dostępna w internecie już od ponad roku czasu. A internet ma podobno potężną moc i zasięg. Wszewilczanie i Miliczanie z kolei nie gęsi, też do internetu czasami zaglądają. Spodziewając więc się "najazdu" ciekawskich z dalekiego świata, nie byliby ani wcale zdziwieni, ani też podejrzliwi, jeśli jacyś obcy ludzie nagle zaczęliby się interesować architekturą ich budynku, zaczęliby zaglądać do ich obejścia, rozbijać namioty na boisku sportowym Wszewilek, czy łazić po okolicznych polach, łąkach i laskach. Chociaż więc w innych dniach roku prawdopodobnie wzięliby widły i pogonili takiego kogoś gdzie pieprz rośnie, w samym tym dniu zapewne chętnie wyszliby przed bramę swojego domostwa, pogawędzili z przybyszami, opowiedzieli im o historii swego domu czy historii co ciekawszego miejsca Wszewilek lub Milicza, pokazali obejście, poczęstowali szklanką wody, a nawet - jeśli zaszłaby potrzeba, to podwieźliby traktorem do co bardziej interesującego miejsca. Jeszcze innym powodem do poprzedniego wybrania z góry ustalonej daty na przyjazd do Wszewilek i Milicza, było że z punktu widzenia numerologii data ta jest dosyć szczególnym dniem. (Takie numerologicznie szczególne daty po angielsku nazywają się "auspicious". Daty wszystkich koordynowanych poprzez internet imprez Wszewilek, tj. soboty w dniach 7/7/7, 9/8/8, 8/8/9, a także 8/7/6 - czyli ta dla której zlot "Wszewilki-2006" już się odbył, zostały specjalnie tak dobrane aby reprezentować sobą właśnie takie numerologicznie "auspicious" dni.) Istnieje więc jakieś tam prawdopodobieństwo że w którymś z tych dni wydarzy się coś na tyle niezwykłego we Wszewilkach, iż możemy potem żałować że nie ujrzeliśmy tego na nasze własne oczy. Niestety, mściwa reakcja UFOnautów na owe zloty we Wszewilkach popsuła wszystko powyższe. Wszakże nie wolno nam ryzykować, że z zemsty za niewinne zwiedzenie tej wioski szatańscy UFOnauci mogą spowodować np. czyjąś śmierć.


#3. Jaki mógł być program naszego pobytu we Wszewilkach i Miliczu:

       Kiedyś istniał szczegółowy program co i jak czynić we Wszewilkach w dni owych zlotów totalizmu. Resztki tego programu nadal wyłaniają się z punktów #9, #10 i #11 tej strony. Obecnie jednak kiedy mściwi UFOnauci zaczęli otwarcie umęczać i prześladować ewentualnych przybyłych na taki zlot, nie ma sensu prezentowanie tego programu. Dlatego usunąłem go z tego punktu aby niepotrzebnie nie wydłużać tej strony.


#4. Jak zorganizowac sobie zwiedzanie Wszewilek i Milicza:

Motto: Pamiętaj o zasadach totaliztycznego zwiedzania: nie czyń niczego poza dobrem, nie powiększaj niczego poza wiedzą, nie pozostawiaj niczego poza śladami swych stóp, nie zabieraj ze sobą niczego poza pamięcią oraz zdjęciami jakie pstryknąłeś podczas swej wizyty.

       Poniżej w punkcie #6 tej strony, opisane są podstawowe opcje przyjazdu i zwiedzania Wszewilek i Milicza. Proszę jednak odnotować, że którąkolwiek z tych opcji zwiedzania Wszewilek i Milicza ktoś by nie wybrał, opcję tą powinien sobie z góry zaplanować i przygotować. Przykładowo, należy z góry sprawdzić rozkłady odjazdów i przyjazdów pociągów i autobusów które ma się zamiar użyć, albo z góry zarezerwować sobie noclegi w hotelu czy ośrodku w którym ma się zamiar zatrzymać, itd., itp. Wszakże od tego jak dobrze ktoś się przygotuje do tej wyprawy i zwiedzania, zależało potem będzie jak przyjemnie spędzi czas podczas jej trwania, oraz jak dobre wspomnienia z niej później wyniesie.


#5. Co zabrac ze soba na zwiedzanie Wszewilek i Milicza:

       Analizy przebiegu poprzedniego Zlotu "Wszewilki-2006" wykazują, że najważniejsze jest zabranie wydruku komputerowego ze strony Wszewilki-Milicz - tak aby potem wiedzieć co dokładnie jest tam warte oglądania, na co warto zwracać tam szczególną uwagę, oraz jak powinno się zwiedzać te miejscowości. Dobrze jest też zabrać wydruk ze stron o wsi Wszewilki oraz mieście Miliczu - tak aby mieć pod ręką dokładniejsze opisy tego co tam się zwiedza. Aby zaś łatwiej móc się poruszać po szlakach wędrownych opisanych na tej stronie w punktach #8.1 do #8.4 (lub #9.1 do #9.4) i odnajdywać poszczególne obiekty zainteresowań, konieczne jest również zabranie ze sobą kompasu - wszakże szlaki te cały czas referują do kierunków geograficznych. Drugim, również bardzo ważnym sprzętem, jest aparat fotograficzny, oraz/lub ewentualna kamera wideo. Wszakże warto utrwalić dla siebie i innych co bardziej insteresujące widoczki z miejsc jakie się zwiedza, a także ewentualne sfotografowanie wszelkich tajemniczych stworzeń oraz nietotaliztycznie zachowujących się ludzi jakich się napotka. Osoby które zamierzają przenocować pod namiotem na historycznym obszarze obozowiskowym handlarzy koni, czyli na dzisiejszym boisku sportowym Wszewilek, oprócz zwykłego ekwipunku namiotowego oraz zapasu żywności powinni zabrać ze sobą także latarkę elektryczną oraz miniaturową łopatkę ogrodową do zakopywania śmieci jakie wówczas wygenerują. Ponieważ we wiejskiej scenerii oraz podczas wędrówek na świeżym powietrzu nic tak nie smakuje jak dobre jedzenie, każdemu kto ma ku temu możliwości rekomenduję także zabranie ze sobą wszystkiego co potrzebne na piknik, lub co najmniej jakichś kanapek oraz napoju. Jeśli ktoś przybywa samochodem i zamierza zakupić od rolników z Wszewilek jakieś "organiczne" produkty rolne, powinien pamiętać o funduszach na zakup, o opakowaniach dla zakupionego mleka i jajek, a także o wolnej przestrzeni w bagażniku samochodu.


#6. Opcje przybycia do Wszewilek, przenocowania we Wszewilkach lub w Miliczu, zwiedzania Wszewilek i Milicza, oraz powrotu do domu:

Motto: "W życiu nigdy nie żałujemy że coś uczyniliśmy lub zwiedziliśmy, jednak często żałujemy że mieliśmy okazję aby coś uczynić lub zwiedzić, jednak z niej nie skorzystaliśmy."

       Opisywane tutaj internetowo koordynowane imprezy we Wszewilkach i Miliczu są rodzajem prywatnej wycieczki do tych miejscowości, tyle że wycieczki organizowanej przez wielu ludzi naraz (wszakże "w kupie zawsze raźniej i bezpieczniej"). Jak więc niemal wszystko na takiej prywatnej wycieczce, nikt nie będzie jej uczestnikom zabezpieczał ani zakwaterowania, ani wyżywienia, ani przewodników czy organizatorów którzy przygotowaliby dla nich rozrywki, ani żadnych innych wygód. Dlatego uczestnicy tych imprez, po zjawieniu się w okolicy Wszewilek lub Milicza muszą sami zatroszyć się o zabezpieczenie sobie wszystkiego co będzie im potrzebne dla konstruktywnego i przyjemnego spędzenia tam czasu. Opisywana tutaj impreza będzie trwała tylko jeden dzień. Dlatego jeśli ktoś przybędzie na nią głównie w celu poznania Wszewilek i ich historii, wówczas najbardziej optymalne rozwiązanie które ja bym mu polecał, to zjawić się we Wszewilkach możliwie wcześnie rano w dniu 7/7/7, zobaczyć co się będzie działo na obecnym boisku sportowym Wszewilek - które będzie centrum dla owej imprezy, odnaleźć kumpli lub korespondentów z którymi tam się umówiło, pozwiedzać razem z kumplami szlaki wędrowne opisane w punkcie #8 (lub #9) tej strony - nawzajem sobie przypominając co interesującego warto tam odnotować i jaka była historia, funkcja, oraz losy danego miejsca, poczym wyjechać z powrotem do domu jeszcze tej samej soboty 7/7/7. Jeśli zaś ktoś przybędzie do Wszewilek aby również doświadczyć "nadprzyrodzonych" zjawisk, wówczas najlepszą ku temu okazją będzie tam przenocować - najlepiej właśnie na owym obecnym boisku Wszewilek (czyli na historycznym obszarze obozowania kupców i handlarzy koni). Poniżej wyszczególniłem najważniejsze możliwości (opcje) jakie są mi znane w zakresie sposobu przybycia do Wszewilek, noclegu albo we Wszewilkach albo też w pobliskim Miliczu, zwiedzania atrakcji i niezwykłości Wszewilek oraz Milicza, oraz końcowego powrotu do domu. Oto owe opcje:


#6.1. Przybycie do Wszewilek samochodem czy motocyklami albo tylko na jeden dzień, albo też na dwa dni z nocowaniem w Ośrodku Wypoczynkowym w Karłowie pod Miliczem lub też w którymś z milickich hoteli, oraz zwiedzanie atrakcji Wszewilek i Milicza z pomocą samochodu:

       Niniejsza opcja pozwala na najszybsze oraz na najmniej uciążliwe zwiedzenie opisywanych na tej stronie ciekawostek i szlaków wędrownych Wszewilek i Milicza. Jeśli mieszka się jedynie kilka godzin jazdy od Wszewilek, wówczas do wsi tej można przybyć dopiero rano, np. w sobotę dnia 7/7/7. W takim przypadku warto podjechać samochodem aż do młyna elektrycznego Wszewilek, zaparkować tam samochód, podejść piechotą do pobliskiego boiska sportowego, a następnie przejść już na piechotę szlak wędrowny opisany w punkcie #8.2 niniejszej strony internetowej. Po przejściu owego szlaku piechotą i oglądnięciu w ten sposób stanu miejscowych dróg polnych, można rozważyć czy chce się podejść czy też podjechać do tamy na Baryczy owym historycznym fragmentem "drogi do starego młyna wodnego na Baryczy" opisanym w punkcie #9.1 niniejszej strony. Wszakże od młyna elektrycznego we Wszewilkach do owej tamy jest mniej niż 1 km, tyle że polną drogą (trzeba jednak pozostawić samochód jakieś 300 metrów od owej tamy, kiedy droga którą podążamy zniknie pod wałem nowego stawu rybnego). Po oglądnięciu tamy i czakramu energetycznego Milicza, można powrócić do Wszewilek, poczym już z pomocą samochodu oglądać atrakcje opisane w szlakach wędrownych z punktów #8.3 i #8.4 tej strony. Jeśli zaś mieszka się wiele godzin jazdy od Wszewilek, wówczas można przyjechać dzień wcześniej do Milicza, zanocować w jednym z miejsc noclegowych opisanych poniżej, oraz od rana następnego dnia zwiedzić Wszewilki tak jak to opisano powyżej, zaczynając od zaparkowania samochodu w okolicach młyna elektrycznego tej wioski.
       Jeśli w owej opcji przybycia do Wszewilek we własnym samochodzie ktoś zdecyduje się zatrzymać na miejscu na jedną lub kilka nocy, wówczas ma do wyboru cały szereg miejsc noclegowych. Jednym z owych miejsc jest Ośrodek Wypoczynkowy w Karłowie pod Miliczem (Państwowy-Miejski Ośrodek pod zarządem miasta Milicza). Ośrodek ten jest oddalony jedynie o około 5 km od Wszewilek. Stąd jeśli ktoś zechce, w sobotę (dnia 7/7/7) wcześnie rano zdąży się z niego podjechać do boiska sportowego Wszewilek na możliwy pokaz "deszczu żywych rybek". Oto dane owego ośrodka:
Adres pocztowy: Ośrodek Wypoczynku Świątecznego Milicz-Karłowo, ul. Poprzeczna 9, 56-300 Milicz, woj. dolnośląskie.
Telefon (w Polsce): 0-71-3841215.
Email: (? narazie nieznany - jeśli ktoś go pozna wóczas proszę dać mi znać!)
       Na stronach internetowych Milicza, np. na stronie o adresie www.milicz.pl/turystyka/noclegi/, opisane są także jeszcze inne możliwości zakwaterowania w Miliczu (czyli około 3 km od Wszewilek - tj. wystarczająco blisko aby w sobotę na 7 rano dojechać stamtąd do boiska sportowego Wszewilek). Przykładowo, jest tam opisany "Hotel Libero". Jego dane:
Adres pocztowy: Hotel Libero, 56-300 Milicz, ul. Kosciuszki 2
Telefon (w Polsce): 071/383 13 90, 38313 91 fax 071/383 13 92
Email: (? narazie nieznany - jeśli ktoś go pozna wóczas proszę dać mi znać!)
       Ponadto na stronach internetowych Milicza opisane jest też Centrum Edukacyjno-Metodyczne, które reklamuje się że ma w ofercie:
-100 miejsc w pokojach 2-, 5- i 6- osobowych,
-kuchnię turystyczną (z pełnym wyposażeniem),
-wyżywienie całodzienne dla grup zorganizowanych - na zamówienie,
-jadalnio-świetlicę, świetlice (ze sprzętem audio-video),
-węzeł sanitarny z natryskami, boisko do piłki siatkowej oraz miejsce do grilowania,
Jego dane:
Adres pocztowy: Centrum Edukacyjno-Metodyczne, 56-300 Milicz, ul. Trzebnicka 4b
Telefon (w Polsce): (071) 384 02 37, tel./fax (071) 384 02 38
Email: (? narazie nieznany - jeśli ktoś go pozna wóczas proszę dać mi znać!)
* * *
       Proszę mieć na uwadze, że jeśli ktoś dopiero rano dojedzie samochodem w pobliże boiska sportowego Wszewilek, wówczas silnie radzę mu aby samochód zaparkował w okolicach młyna elektrycznego Wszewilek, zaś do boiska podszedł na piechotę (np. na ewentualny pokaz "żywych rybek" spadających z nieba). Odległość od mlyna do boiska wynosi tam jedynie jakieś 100 metrów. Natomiast polna droga od młyna do boiska jest zaniedbana przez władze i naprawdę okropna.


#6.2. Przybycie do Wszewilek pociągiem albo tylko na jeden dzień, albo też na dwa dni ze spaniem pod namiotami wokół centrum historycznego obszaru obozowiskowego dla kupców i handlarzy koni (obecnie boiska sportowego Wszewilek), zwiedzanie atrakcji Wszewilek i Milicza poprzez przejście piechotą szlaków opisanych w punkcie #8 (lub #9) tej strony, oraz odjazd do domu autobusem z Milicza:

Motto: "W kupie zawsze raźniej. Jeśli więc zamierzasz nocować pod namiotem na boisku gdzie nocą może wiele się zdarzyć, wówczas zabierz na ten Zlot tylu dobrych kumpli ilu tylko możesz. Spijcie też w conajmniej dwuosobowych namiotach."

       Do zrealizowania niniejszej opcji zachęcani są ludzie młodzi, którzy NIE dysponują własnym samochodem, ale albo posiadają namioty i są w stanie spędzić noc pod namiotem wokół obecnego boiska sportowego Wszewilek, albo też są w stanie przybyć do Wszewilek wcześnie rano i oglądnąc wszelkie atrakcje owej wioski w przeciągu tylko jednego dnia. W takim wypadku, zachęcani są oni aby przyjechać do Milicza pociągiem np. popołudniem w dniu 6/7/7 (w opcji zaś jednodniowej, czyli bez noclegu pod namiotem - przyjechać tam rankiem w dniu 7/7/7), przejść do Wszewilek szlakiem wędrownym opisanym w punkcie #8.1 tej strony, na noc z piątku 6/7/7 na sobotę 7/7/7, rozbić swój namiot na byłym obszarze historycznym, na którym w dawnych czasach obozowali kupcy i handlarze koni przybywający do Wszewilek na ogromnie słynne jarmarki końskie, w sobotę 7/7/7 przejść po Wszewilkach i Miliczu szlakami opisanymi w punktach #8.2 do #8.4 tej strony, a nastepnie wrócić do domu autobusem już z dworca autobusowego Milicza. W obecnych czasach ów historyczny obszar obozowiskowy na którym mogą rozbić namioty na noc znany jest pod nazwą "boiska piłkarskiego Wszewilek". (Odnotuj jednak, że boiskiem piłkarskim stał się on dopiero w latach 1950-tych. Przed ową datą boisko piłkarskie Wszewilek zlokalizowane było w całkowicie odmiennym obszarze tej wsi - po szczegóły patrz 6 w punkcie #8.2 niniejszej strony.) Stąd osoby dysponujące namiotami mogą rozbić te namioty wokół pola gry owego dzisiejszego boiska sportowego we Wszewilkach. Boisko to będzie bowiem centrum zlotowym. Na nim będą więc miały miejsce wszelkie imprezy zlotowe (nie żeby bylo ich zbyt wiele) - patrz punkt #4 tej strony. Względem niego też wytyczone zostały wszelkie szlaki wędrowne do zwiedzania Wszewilek i ich okolicy - po szczegóły patrz punkt #8 tej strony. Owo dzisiejsze boisko sportowe jest zlokalizowane tuż przy torach kolejowych wiodących z Milicza do Krotoszyna, a także przy dawnej "drodze do starego młyna wodnego na Baryczy" (po wojnie nazywanej "drogą na tamę") opisywanej na stronie o wsi Wszewilki. Z tego co pamiętam, to kiedyś przy nim stał jeden z owych hydrantów na zawór odtwierany ręcznie - tak aby piłkarze mieli się gdzie umyć po meczu. Jeśli hydrant ten ciągle działa, obozujący na owym boisku będą mieli zapewnioną wodę z wodociągów miejskich do picia i mycia. (Jeśli zaś jest nieczynny, lub zlikwidowany, wówczas będzie dobra okazja aby złożyć petycję na ręce sołtysa (urzędowego) wsi Wszewilki, aby z urzędu go naprawiono lub odrestaurowano w obliczu zbliżającego się następnego Zlotu "Wszewilki-2008".) W okolicach owego boiska jest też sporo "ziemi niczyjej" pozarastanej krzakami, z naróżniejszymi dziurami i wyrobiskami w ziemi po piasku zabranym w 1875 roku na budowę pobliskiego nasypu kolejowego. Jeśli więc zabraknie obszaru obozowego tuż przy polu boiska sportowego, zawsze można rozbić namioty na owej "ziemi niczyjej". Jakieś 100 metrów od owego boiska jest także niewielki lasek prywatny (a właściwie to aż kilka lasków), tak że ci za potrzebą będą mieli gdzie poużyźniać porost lokalnych drzewek. (Proszę jednak pamiętać o zobraniu ze sobą na obozowisko maleńkiej łopatki ogrodowej i latarki, aby przed przykucnięciem móc sobie wykopać mały dołek w ziemi, w którym potem się zakopie "pamiątki" jakie zostaną tam wygenerowane - zgodnie z totaliztycznym mottem "czyń tylko dobro, powiększaj tylko wiedzę, wywieź tylko zjęcia, pozostaw tylko ślady swoich stóp". Wszakże jeśli ktoś nie zakopie po sobie tego co wygenerował, następni wchodzący do tego lasku będą wysyłali "złą karmę" dokładnie pod jego adresem - zaś z powodu pozostawienia po sobie materialnego śladu, jest absolutnie pewnym że karma ta znajdzie swego adresata.)
       Aby po przybyciu autobusem do Milicza dostać się do owego boiska, wystarczy złapać autobus do Wszewilek i poprosić kierowcę o wyrzucenie "przy starym młynie elektrycznym na Wszewilkach" albo "na torach kolejowych". Stamtąd do boiska sportowego jest juz tylko jakieś ze 100 metrów. Jeśli zaś ktoś przybędzie do Milicza koleją, wówczas drogą okrężną (po szosie) do owego boiska jest około 5 km - i na dodatek nie jeżdżą wzdłuż większości z niej żadne autobusy. Dlatego najłatwiej z dworca kolejowego dostać się do owego boiska idąc pieszo ku północy w przybliżeniu wzdłuż torów kolejowych - tory te bowiem są rodzajem "nitki Ariadny" dla idącego, uniemożliwiającej mu zabłądzenie. (Jednak silnie odradzam przejście po samych torach i to aż dla kilku powodów, np. ponieważ ten krótki odcinek torów słynie z przedziwnie dużej liczby wypadków śmiertelnych - po szczegóły patrz strona Wszewilki. Dlatego raczej radzę iść równolegle do torów np. po historycznym "bursztynowym szlaku" opisanym w punkcie #8.1 tej strony.) Boisko znajduje się wówczas po prawej stronie torów kolejowych, w tym miejscu gdzie nasyp kolejowy niemal zanika, zaś poziom torów staje się równy poziomowi otaczającego je obszaru. (Wszędzie wcześniej tory zlokalizowane są na wysokim i z daleka widocznym nasypie kolejowym.) Największy jednak problem z owym przejściem wzdłuż torów jest taki, że jeśli idzie się po wyżwirowanej ścieżce rowerowej zawsze tam biegnącej po prawej (wschodniej) stronie tuż przy torach, wówczas zwykle dniami policja kolejowa lubuje się tam w łapaniu ludzi którzy podążają ową ścieżką i w karaniu tych ludzi mandatami (szczególnie ulubionymi miejscami dla owej policji dla zaczajania się na przechodniów, był kiedyś most kolejowy na Baryczy, oraz położony nieco wcześniej przed nim "most na młynówce". Dlatego, jeśli komuś się spieszy, wóczas znacznie lepszym wyjściem od wędrowania po owej ścieżce żwirowej tuż przy torach i wzdłuż tych torów, jest używanie polnej drogi która biegnie wzdłuż nasypu u podstawy owego nasypu (idących ową drogą policjanci kolejowi nie mają prawa okładać mandatami). Tyle że droga ta jest pełna dziur i stąd nie nadaje się do przejścia nocą - chyba że ktoś ją dobrze zna. Aż do mostu na Baryczy droga ta biegnie pod nasypem po jego lewej stronie, zaś za mostem na Baryczy biegnie ona pod nasypem po jego prawej stronie. Kiedy zaś droga zanika, bowiem tory przebiegają po moście, wówczas po prawej i lewej stronie od mostu kolejowego, w niewielkiej odległości od torów, jest najpierw mostek przez Młynówkę i jej odnogę, potem zaś po prawej stronie torów jest tama na Baryczy - po których można przejść na drugą stronę wody bez obawy zapłacenia mandatu. Idąc tą drogą z daleka też widać, czy na danym moście kolejowym faktycznie czają się policjanci kolejowi, bowiem przy mostach biegnie ona po tej samej stronie torów po której zwykle ukrywają się oni przed ludźmi. Jeśli jednak komuś się nie spieszy i idzie w świetle dziennym - tak że nie zachodzi niebezpieczeństwo że zabłądzi, wówczas raczej zalecałbym przejście do boiska Wszewilek tzw. "bursztynowym szlakiem" opisanym z punkcie #8.1 tej strony.
       Po przybyciu na historyczny obszar obozowiskowy, który obecnie jest boiskiem we Wszewilkach, swoje namioty proszę rozbijać nie na samym polu piłkarskim owego boiska, a na obrzeżu boiska wokół owego pola gry. Istnieją bowiem ku temu ważne powody. Przykładowo samo boisko ma bardzo "wrażliwą trawę" o którą "ogromnie dbają" miejscowi piłkarze z drużyny "Wszewilkowskich Wilków". Nikt zaś z przybyszy zapewne nie chce wzbudzać gniewu owej bojowej drużyny poprzez koczowanie na ich delikatnej trawie.
       Tak nawiasem mówiąc, to radzę przywieźć ze sobą na Zlot jakis zapas jedzenia, np. kanapki i soś do picia, wszakże żywność może okazać się nie do zdobycia po przybyciu do Wszewilek. Tymczasem doskonale każdemu wiadomo, że nic tak doskonale nie smakuje jak piknik jedzony na trawie w pięknej wiejskiej scenerii.


#6.3. Przybycie do Milicza i potem Wszewilek autobusem albo tylko na jeden dzień, albo też na dwa dni z noclegiem w którymś z hoteli lub ośrodków wyszczególnionych w punkcie #6.1 powyżej, zwiedzanie atrakcji najpierw Milicza a potem Wszewilek poprzez przejście piechotą szlaków opisanych w punktach #8.4, #9.3, #8.2, oraz #9.1 tej strony, oraz odjazd do domu pociągiem ze stacji kolejowej Milicza lub autobusem z dworca autobusowego Milicza:

       Opcja ta jest zalecana, jeśli nie dysponuje się samochotem a stąd korzystało się będzie z transportu publicznego, zaś z rozeznania rozkładów jazdy lub czasów przyjazdu wynika, że koniecznym będzie zanocowanie gdzieś co najmniej przez jedną noc - nie chce się jednak, lub nie może, nocować pod namiotem. W takim przypadku rekomenduję przyjechać autobusem do Milicza, zameldować się w jednym z milickich hoteli lub ośrodków wyszczególnionych powyżej w punkcie #6.1, zwiedzić sobie szlak z punktu #8.4 tej strony, przenocować do nastepnego dnia w Miliczu w jednym z miejsc wyszczególnionych w owym punkcie #6.1 powyżej, zaś następnego dnia przejść i zwiedzić szlaki #9.3, #8.2, oraz #9.1 w odwrotnym do opisanego w #8.1 i #8.3 kierunku wędrówki, poczym albo powrócić do Milicza na jeszcze jeden nocleg zanim uda się w drogę do domu, albo też od razu wrócić do domu pociągiem z milickiej stacji kolejowej. Albo alternatywnie, po przyjeździe dostać się jakoś z dworca autobusowego Milicza do milickiego dworca kolejowego (piechotą zajmuje to około 40 minut spaceru - odległość wynosi bowiem około 2 km), potem zaś przejść szlakami w opisanej w #8 kolejności, znaczy najpierw przejść szlakiem z punktu #8.1, potem szlakiem z #8.2, w końcu zaś szlakiem z punktu #8.3 i ewentualnie z #8.4 - jeśli wcześniej go nie przeszliśmy, w końcu zaś wrócić do domu też autobusem z dworca autobusowego Milicza.
* * *
       Oczywiście, istniało będzie nieco więcej opcji zwiedzania Wszewilek i Milicza. Przykładowo, można tam przyjechać na kilka dni, zaś zwiedzanie tak sobie rozłożyć, aby zwiedzić praktycznie wszystkie interesujące miejsca opisane na stronach o wsi Wszewilki oraz o mieście Miliczu. Jednak te dalsze opcje stanowiły będą jedynie następne kombinacje dla opcji opisanych powyżej. Można więc sobie je łatwo zaplanować właśnie na podstawie powyższych opcji.


#7. Co we Wszewilkach jest warte zwiedzania, oglądnięcia i uczynienia:

Motto: "Przyszłość i przeszłość są symetryczne względem teraźniejszości."

       Jeszcze inne pytanie, nad którym ktoś być może się zastanawia, to że "Wszewilki są przecież wioską jak każda inna, cóż więc takiego unikalnego miałyby one mi do zaoferowania i pokazania, czego dotychczas bym nie widział w żadnej innej wiosce Polski". Jak jednak się okazuje faktycznie Wszewilki mają wiele do pokazania co jest unikalne tylko dla nich i czego nie da się zobaczyć w żadnej innej wiosce Polski. Poniżej wyszczególnię najważniejsze z rzeczy wartych tam oglądnięcia. Oto one:


#7.1. Porównanie przeszłości z teraźniejszością w celu nabycia umiejętności wnioskowania o przyszłości:

       Wszyscy wiemy, że nasza teraźniejszość jest rezultatem przeszłości poddanej ewolucji i działania czasu. Z tego powodu niemal każdego człowieka który widzi obecny wygląd czegokolwiek, interesuje jak to coś wyglądało wiele lat temu. Przykładowo, widząc jakiegoś aktora czy bohatera filmowego w dniu dzisiejszym, często zadajemy sobie pytania jak on wyglądał w czasach młodości. Jeśli bowiem opanuje się umiejętność symulowania w naszym umyśle zmian z przeszłości do teraźniejszości, wówczas ma się też możliwość przewidywania przyszłości. Wszakże aby zobaczyć co już wkrótce nastąpi, wystarczy to co widzimy wokół siebie dzisiaj poddać takiemu samemu procesowi jaki znamy że zamienił on przeszłość w dzień dzisiejszy. Przykładowo, wiedząc jak jakiś aktor zmienił wygląd z młodego na stary, jesteśmy też w stanie przewidzieć jak my sami, lub jak ktoś z naszych bliskich, zmieni swój wygląd po upływie określonego czasu. Problem jednak z poznaniem procesu "od przeszłości do teraźniejszości" jest, że ogromnie mało miejscowości na naszej planecie ma go udokumentowanym dla siebie. Większość więc miejsc możemy zobaczyć jak one wyglądają dzisiaj, jednak nie wiemy dla nich, jak one wyglądały np. 50 czy 100 lat temu. Tymczasem Wszewilki są niemal jedyną wsią w Polsce, dla której ów proces został w internecie udokumentowany praktycznie dla przedziału ostatniego 1000 lat. Dlatego warto przyglądnąć się na miejscu, czyli we Wszewilkach, jak ten proces zmian wyglądał i do jakiego dzisiejszego wyniku on doprowadził. Z kolei po tym jak poznamy ten proces dla Wszewilek, będziemy mogli go odnieść do dowolnej wsi lub miejscowości która będzie nam znana.


#7.2. Ilustracja procesu niszczenia ludzkiej przeszłości i prawdziwej historii, jaki na wielką skalę skrycie prowadzony jest na Ziemi:

       Wszewilki są jednym z owych rzadkich miejsc na świecie, w którym udało się przyłapać na "gorącym uczynku" owe mroczne siły które skrycie wyniszczają naszą planetę. We Wszewilkach bowiem do dzisiaj przetrwały dowody systematycznego i celowego niszczenia obiektów i zabytków które są nośnikiem historii ludzkości. (Podobne jak na Wszewilkach celowe wyniszczanie naszej wiedzy i historii, tym razem jednak dokonywane na skalę całego globu, opisuję również na stronie internetowej ewolucja.) Wyniszczania tego dokonują szatańskie istoty które dawniej nazywane były "diabłami", zoś obecnie zwane są UFOnautami. Na szczęście prowadzony przez nie proces systematycznego niszczenia wiedzy o historii naszej planety, na Wszewilkach został dokładnie zilustrowany oraz opisany. Ponieważ proces taki zachodzi na wielką skalę praktycznie w każdym miejscu na Ziemi, warto mu się przyglądnąć we Wszewilkach aby potem go rozpoznać jak jest kontynuowany w dowolnym innym interesującym nas miejscu naszej planety.


#7.3. Zilustrowanie spiralnej ewolucji architektury budownictwa wiejskiego:

       Wszewilki są niemal jedyną wsią w Polsce, dla której ewolucja architektury jej domostw od pierwszej aż do nadchodzącej szóstej ich generacji została udokumentowana w internecie. Dlatego warto przyglądnąć się tej ewolucji we Wszewilkach, aby potem móc ją odnosić do dowolnej innej wsi lub dowolnej innej miejscowości która nas interesuje. Jak dokładnie wyglądają poszczególne generacje budynków mieszkalnych istniejących na Wszewilkach wyjaśnione to zostało szczegółowo w punkcie #7 strony internetowej o wsi Wszewilki. Z kolei w których dokładnie miejscach Wszewilek można zobaczyć owe budynki poszczególnych generacji wskazane zostało w opisach szlaków wędrownych z punktów #8 i #9 niniejszej strony (np. patrz 6 w punkcie #8.2, czy 6 i 3 w punkcie #9.3).


#7.4. Poznanie fascynującej historii Wszewilek i Milicza:

       Niewiele istnieje obecnie wsi w Polsce, których historia byłaby tak interesująca jak historia Wszewilek, a jednocześnie znana dla aż tak długiego przedziału czasu około 1000 lat. Dlatego warto poznać historię Wszewilek, oglądając na miejscu obiekty które historię tą ilustrują. Opisy obiektów Wszewilek i Milicza które są nośnikami owej fascynującej historii opisane zostały na stronach internetowych o wsi Wszewilki, o mieście Miliczu, oraz o kościołach Wszewilek i Milicza.


#7.5. Poznanie niezwykłości Wszewilek:

       Wszewilki są raczej niezwykłą wsią. Niewiele miejsc w Polsce, a nawet na świecie, może się poszczycić zjawiskami lub obserwacjami które mają miejsce we Wszewilkach. Przykładowo, niedaleko od Wszewilek, tuż przy pobliskiej tamie na Baryczy, znajduje się czakram ziemi który wydziela potężny podmuch korzystnej dla ludzi energii przez Chińczyków nazywanej "chi". We Wszewilkach miały też miejsce opady żywych rybek. Były one wówczas skoncentrowane wokół starodawnego obszaru obozowiskowego (obecnego boiska sportowego) będącego punktem początkowym i końcowym szlaków opisanych w punktach #8 i #9 tej strony. Wprawdzie podobne deszcze padały również w innych miejscach świata, jednak tam zwykle padały martwe ryby (jako przykład patrz deszcz z martwych szprotek w Great Yarmouth, UK z 2002 roku). Opisy moich obserwacji owych deszczy z żywych rybek (płotek) na Wszewilkach zaprezentowane są w podrozdziale I3.5 z tomu 5 monografii [1/4]. W pobliżu Wszewilek powierzchnię okolicznych łąk zalegały pokłady tajemniczej "rudy darniowej", której największe złoża rozlokowane były właśnie wokół tej wsi, co do której dzisiejsza nauka nie potrafi zadowalająco odpowiedzieć skąd się ona tam wzięła, oraz którą ja osobiście posądzam że jest ona pozostałościami żelazistej komety jaka tam właśnie uderzyła w Ziemię w ekresie epoki lodowcowej. (Po opisy owej tajemniczej "ruby darniowej" patrz punkt #4 na stronie Wszewilki.) W samych Wszewilkach relatywnie często widywano miniaturowych UFOnautów, lokalnie nazywanych "krasnoludkami", oraz przeźroczysty "grzyb" jakby wykonany ze szkła w którym oni przybywali. Na przy-wszewilkowskich łąkach można czasami odnaleźć galaretowatą substancję nieziemskiego pochodzenia nazywaną "anielskie włosy" - jej opisy zawarte są w podrozdziale O5.4 z tomu 12 monografii [1/4]. Niedaleko od Wszewilek miały miejsce obserwacje mitycznego potwora zwanego "gryfem". Moje własne spotkanie z owym krwiopijnym gryfem opisałem w podrozdziale R4.2 z tomu 14 monografii [1/4]. Z kolei obserwacje tego podobnego do małego lwa potwora w innych niż Polska krajach zaprezentowane są na stronie internetowej o Nowej Zelandii. Ponadto we Wszewilkach wypełnia się wszystko czego wystarczająco mocno zapragniemy. Więcej informacji na temat owych niezwykłych atrybutów Wszewilek zawartych jest na stronie internetowej o wsi Wszewilki.


#7.6. Zakupienie sobie od rolników Wszewilek ich organicznych produktów rolnych:

       Rolnicy Wszewilek ciągle do dzisiaj gospodarzą w tradycyjny sposób. Znaczy, nie używają oni czy popierają inżynierii genetycznej, nie wstrzykują swym kurom antybiotyków, nie karmią czy wysiewają hormonów wzrostowych, nie lubują się też w wymaczaniu tego co produkują w pestycydach, chemikaliach, itp. Faktycznie więc, na przekór że się z tym głośno nie reklamują, nadal do dzisiaj stosują oni gospodarowanie które w wielkich metropoliach świata jest hałaśliwie reklamowane jako "organic farming" (tj. "gospodarowanie organiczne"). Znaczy że kurczaki wyrosłe na Wszewilkach ciągle smakuja jak przedwojenne kurczaki, jajka są pożywne i smakowite jak zwykły wiele wieków temu, mleko z Wszewilek ciągle jest prawdziwym mlekiem - a nie rozwodnionym barwnikiem i chemikaliami, świniakom nie podaje się tam hormonów wzrostowych ani antybiotyków, na owocach nadal nie ma tam grubej skorupy z pestycydów ani innych chemikalii, natomiast warzywa ciągle tam nie wiedzą co to inżynieria genetyczna - po ich spożyciu nikomu więc nie grozi wyrośnięcie trzeciej nogi czy krowiego wymiona. Jak zaś wielu czytelnikom jest to doskonale wiadomo, w dzisiejszych czasach ceny na takie organiczne produkty rolne typowo są co najmniej 5 razy droższe niż ceny normalnych produktów. Tymczasem na Wszewilkach ciągle wszystkie te zdrowe i smaczne produkty rolne można zakupić nawet znacznie taniej niż ich odmiany "normalne" kosztowałyby w jakimś wielkomiejskim supermarkecie. Jeśli więc ktoś odwiedza Wszewilki i ma wolną przestrzeń w bagażniku swego samochodu, radziłbym rozważyć zagadanie do któregoś z miejscowych rolników i zakupienie od niego dowolnych z takich produktów rolnych jakie aktualnie on posiada na zbyciu. Jeśli zaś planuje się za jakiś czas ponowny przejazd z pobliżu Wszewilek, radziłbym nawet złożyć u tego rolnika zamówienie na następną porcję jego produktów rolnych.
       Co jednak najciekawsze na Wszewilkach, to że zakupując osobiście produkty rolne od miejscowego rolnika, ma się okazję poproszenia go aby nam pozwolił oglądnąc jak wzrost owych produktów jest dokonywany, oraz osobiście się przekonać czy faktycznie wzrost ten ma charakter organiczny. Jest to gwaracją jeszcze większej wiedzy i pewności, że to co się kupuje jest faktycznie organiczne, niż gdyby się coś zakupiło w supermarkecie. Wszakże supermarkety nigdy nie pozwalają na osobistą inspekcję warunków i procedur wzrostu sprzedawanej przez nie żywności.


#8. Nieoficjalne "szlaki wędrowne" wsi Wszewilki, wzdłuż których można dokonywać zwiedzania tej niezwykłej wsi i jej okolic:

       Oczywiście, nikt na Wszewilkach ani w ich okolicach nie zadbał aby pooznaczać jakiekolwiek szlaki wędrowne które dopomogłyby w zwiedzaniu tej miejscowości i w poznaniu jej niezwykłej historii. Dlatego ja w tym niniejszym punkcie opiszę moje własne, czyli nieoficjalne szlaki. Ponieważ faktycznie szlaki te nie są przez nikogo pooznakowywane, podczas ich opisów będę wyjaśniał jak je samemu należy sobie wytyczać podczas ich przechodzenia. Ponieważ w moich wyjaśnieniach posługiwał się będę kierunkami geograficznymi, wędrującym po tych nieoficjalnych szlakach znacznie ułatwiłoby znajdowanie właściwej drogi gdyby nosili oni ze sobą mały kompas (plus, oczywiście, wydruk z niniejszej strony internetowej, a także ze strony związanej tematycznie z danym szlakiem, np, strony Wszewilki, lub strony Milicz). Kompas wskazywałby im lepiej drogę podczas ich wędrówki i zwiedzania historycznych miejsc Wszewilek (i okolic tej wioski) na bazie podanych poniżej informacji. Z kolei wydruk z niniejszej strony pozwalałby im utrzymać się na danym szlaku, oraz zwracać uwagę na co bardziej interesujące aspekty tego co po drodze mijają.


#8.1. Nieoficjalny "szlak bursztynowy" wiodący ze stacji kolejowej w Miliczu do obecnego boiska sportowego Wszewilek (a dawnego obszaru obozowiskowego):

       Ów szlak jest jedynie długi na około 1.5 km. Wolnym krokiem można go więc przejść w przeciągu około 1.5 godziny. Przejście nim i oglądnięcie sobie jego ciekawostek i historycznie interesujących miejsc jest więc wprost idealnym rozwiązaniem kiedy ktoś zamierza przybyć do Wszewilek pociągiem w czasie dnia. (Lub zamierza odjechać z Wszewilek dniem również pociągiem - wówczas też powinien przejść ten sam szlak, tyle że "tyłem do przodu", czyli zaczynając od końcowego z podanych poniżej opisów a kończąc na pierwszym z tych opisów.) Niektóre fragmenty owego szlaku daje się także zwiedzać z samochodu. Przykładowo, od dworca kolejowego w Miliczu (a także od milickich łazienek) do niedawna dawało się samochodem dojechać aż do lewego brzegu tamy na Baryczy - patrz 6 poniżej. Z kolei od Wszewilek daje się nim dojechać aż do brzegu najnowszego stawu rybnego przy Wszewilkach (tj. do jakiś 300 metrów od tamy na Baryczy - patrz 7 poniżej). Ponieważ jednak szlak ten wiedzie po wertepach, trzeba go pokonywać przy dobrej widoczności. Jego przebieg pokrywa się z grubsza początkowo z przebiegiem niemal 1000-letniej drogi z Duchowa do Wszewilek, potem zaś z równie starym odcinkiem gałęzi historycznego "Bursztynowego Szlaku" - czyli prastarej drogi wiodącej najpierw z Milicza do Wszewilek przez most przy starym młynie wodnym Wszewilek, potem zaś wiodącej przez Pomorsko do Gniezna i dalej do Gdańska. Pomocnym przy wędrówce opisywanym tutaj szlakiem byłby wydruk strony internetowej Wszewilki. Oto poszczególne odcinki owego szlaku:
       1. Śpichlerze Milicza. Wszyscy ci którzy przybywają do Milicza koleją, zwykle klną na położenie milickiej stacji kolejowej. Jest ona bowiem oddalona o około 2 km od centrum miasta. Ponadto nie posiada żadnej komunikacji miejskiej z owym centrum. Bardzo jednak mało ludzi wie, że takie położenie milickiego dworca kolejowego zostało uwarunkowane historycznie. Na niewielkim bowiem wzgórzu na którym obecnie mieści się milicki dworzec kolejowy, już jakieś 1000 lat temu mieściły się stare śpichlerze Milicza. Potem w miarę upływu czasu, śpichlerze te obrosły w cały szereg innych składów, tartaków i warsztatów, tworząc niejako "przemysłową dzielnicę Milicza". Dlatego kiedy w 1875 roku budowano kolej przez Milicz, jej dworzec zaplanowano właśnie w miejscu owych odwiecznych śpichlerzy. Oficjalną wymówką było, że takie jego położenie przybliży kolej do miejscowych wytwórni - czyli tam gdzie jej najbardziej potrzebowano. Nieoficjalnym zaś powodem było, aby zniszczyć owe prastare śpichlerze oraz wszelkie ślady ich istnienia. Podczas też budowy milickiego dworca kolejowego, śpichlerze te dokumentenie wyburzono. Teraz nie pozostało po nich nawet śladu. Kiedy jednak wyjdzie się z budynku dworca w Miliczu (pamiętając aby wcześniej odpisać sobie z rozkładu jazdy widocznego na ścianie owego dworca godziny odjazdów pociągów powrotnych do naszego domu), wchodzi się na rodzaj jakby dziedzińca. Jest to właśnie dziedziniec wokół którego od kilkuset lat stały owe milickie śpichlerze. Najważniejszy z nich stał po prawej (północnej) stronie owego dziedzińca - patrząc od wyjścia z dworca. Z tyłu za nim istniała duża przystań dla małych milickich barek, którymi ziarno dowożone było do niego, a potem odwożone do młyna wodnego na Baryczy, za pomocą żeglownej kiedyś odnogi Młynówki - która to odnoga w dawnych czasach docierała aż do owych śpichlerzy.
       2. Przystań dla barek pod starym milickim śpichlerzem. Jeszcze do niedawna, z północnej strony wzgórza z dzisiejszym milickim dworcem kolejowym oraz wybrukowanym dziedzińcem owego dworca (dawniej zaś wzgórza na którym znajdowały się śpichlerze Milicza), znajdował się spory jakby staw. Kiedyś do stawu owego wiodła żeglowna odnoga Młynówki. (Odnogę tą w kilku odcinkach zasypano później nasypem kolejowym podczas budowy obecnej linii kolejowej. Niemniej ciągle do dzisiaj w wielu miejscach widoczne są jej fragmenty. Ponadto drugi most w nasypie kolejowym licząc od stacji kolejowej Milicza, czyli jeden most kolejowy przed mostem nad samą Młynówką, oryginalnie był właśnie mostem przez ową żeglowną odnogę Młynówki.) Odnogą tą barki ze zbożem docierały aż do głównego śpichlerza Milicza. Obecnie miejsce gdzie pod byłym głównym śpichlerzem Milicza mieściła się końcowa przystań dla barek, można zobaczyć wychodząc ze stacji kolejowej Milicza i początkowo idąc drogą do Milicza w dół ku zachodowi, a po jakichś 50 metrach skręcając na pierwszym skrzyżowaniu w pierwszą (prawą) szosę wiodącą ku wschodowi. Owa szosa, zanim wejdzie pod most pod torami kolejowymi, przechodzi właśnie naprzeciwko owej historycznej przystani dla barek spod prastarych milickich śpichlerzy. Resztki tej przystani widać po południowej stronie jakby stawu, który kiedyś okrążała owa droga.
       3. Odcinek prastarej drogi z Duchowa do Wszewilek, oraz żeglowna odnoga Młynówki wzdłuż której droga ta kiedyś przebiegała. Aby wejść na ową starodawną drogę, niemal natychmiast po odejściu od budynku dworca w Miliczu i po pomaszerowaniu w kierunku zachodnim ową szosą wokół dawnej przystani dla barek (tj. drogą która łukiem zakręca od budynku dworca najpierw ku zachodowi, potem ku północy, a w końcu ku wschodowi), przejść trzeba pod mostem w nasypie torów kolejowych tuż przed dworcem. Po przejściu pod tym mostem czytelnik znajdzie się po wschodniej stronie torów (budynek dworca i wyjście z niego znajduje się po zachodniej stronie owych torów). Odnotuj, że niniejszy opis jest długi, jednak faktyczne odległości są tam niewielkie - np. odległości od dworca do owego mostu pod torami, drogą okrężną wokół dawnej przystani barek, wynosi zeledwie jakieś 150 metrów. Dalej jakieś 200 metrów od owego mostu pod nasypem kolejowym, a także jakieś 200 metrów w linii prostej od budynku dworca w Miliczu), od owej głównej drogi przebiegającej tam w kierunku na wschód przez wieś Sławoszewice, odbiegało będzie w lewo drugie z kolei odgałęzienie, a raczej druga mała uliczka boczna Sławoszewic. Jest ono skierowane ku północy (tj. skierowane niemal równolegle do torów kolejowych). Można je łatwo rozpoznać, bowiem na samym początku ma ono jakby zawijas (tj. nie zaczyna się prosto). Odgałęzienie to jest drugą uliczką boczną odbiegająco w lewo od owej drogi głównej przez Sławoszewice (poprzedzająca je, pierwsza uliczka boczna, jest tylko krótką ślepą uliczką kończącą się tuż przy nasypie kolejowym). Ta druga uliczka (odgałęzienie) w lewo jest właśnie fragmentem (a dla nas początkiem) owej starodawnej drogi z Duchowa do Wszewilek. Trzeba w nią skręcić, poczym nią podążąć (z małymi zygzakami) przez jakieś 500 metrów, aż się nią przejdzie przez mostek na drugą stronę (północną) "Młynówki". Zdążając tą drogą do mostu na Młynówce warto się uważnie rozglądać dookoła. Wszakże po jej lewej (zachodniej) stronie owej drogi, co jakiś czas da się zobaczyć fragmenty byłego kanału żeglownego dla barek, który łączył przystań pod śpichlerzami Milicza (opisaną powyżej w 2) z Młynówką, a dalej z Miliczem i z prastarym młynem wodnym na Baryczy. W dawnych czasach po kanale tym flisacy spławiali zboże do i ze śpichlerzy Milicza, w małych jednosobowych barkach z płaskim dnem opisanych poniżej.
       4. Młynówka, czyli najstarsza milicka arteria transportowa, oraz jej unikalne barki flisackie. Nazwa "Młynówka" przyporządkowana jest w Miliczu do sztucznego koryta rzeki Baryczy, wykopanego około 1000 lat temu. Korytem tym woda z "wysokiej" części stawu starego młyna wodnego na Baryczy doprowadzana była do fos obronnych miasta Milicza. Ponadto Młynówka była najważniejsza arterią transportową dawnego Milicza. Kursowały po niej niewielkie barki, których kształt i wygląd były unikalne dla Milicza (w żadnym innym miejscu na świecie nie widziałem barek ani łodzi w dokładnie takim kształcie jak te z Milicza). Barki te miały płaskie dno, były około 1.5 metra szerokie i około 3 metry długie, oraz miały bardzo śmieszny, zaokrąglony dziób i ogon - każdy z nich w kształcie półkola. Tak samo łatwo pływały więc do przodu i do tyłu. Kiedy chodziłem do pierwszej klasy szkoły podstawowej (nr. 1 w Miliczu) cała flotylla tych barek gniła sobie zapomniana przez wszystkich w okolicach dzisiejszych Łazienek Milicza. Były one napędzane tyczką przez jednego flisaka, zaś każda barka bez trudu była w stanie uwieźć ładunek około 300 kg po wodzie głębokiej zaledwie po kostki. Otóż przekraczając ów most przez młynówkę, warto sobie popatrzeć na jej koryto. Istotne kiedyś w owej Młynówce było, że na całej szerokości jej koryta i długości jej spływu utrzymywano kiedyś dokładnie tą samą głębokość jej wody. To zaś świadczy o wysokim kunszcie inżynierskim i znajmości hydrauliki u dawnych mieszkańców Milicza. Takie równiutkie jak stół, płaskie, czyste, piaszczyste dno i strome pionowe brzegi, młynówka ciągle miała w czasach mojej młodości. Niestety do dzisiaj, z powodu jej zaniedbania przez ludzi, ta dawna żeglugowa arteria Milicza z czasem uległa rozmyciu i zamuleniu. Patrząc na ten niby niepozorny, sztucznie wykopany kanał, warto sobie uświadomić, że przez pierwsze około 500 lat istnienia Milicza był on najważniejszą arterią transportową owego miasta. Faktycznie to większość żywności, drewna, surowców, wyrobów rzemiosła, oraz materiałów budowlanych potrzebnych wówczas Miliczowi, było transportowane do niego w owych miniaturowych barkach właśnie poprzez koryto Młynówki i innych kanałów z Młynówką połączonych. Drogi bite, po których podążały zaprzęgi końskie, były jedynie kosztownym uzupełnieniem owych barek. Dlatego zaprzęgi końskie używano tylko w pilnej potrzebie, lub tam gdzie barkami nie dawało się dopłynąć. Zresztą, jeśli przyglądnąć się przebiegowi najważniejszych dróg Milicza, np. owej drogi zaopatrzeniowej wiodącej ze śpichlerzy Milicza znajdujących się w miejscu obecnego milickiego dworca kolejowego, do centrum Milicza (po szczegóły patrz opisy z 1 powyżej), wówczas się okazuje, że owe drogi bite na początku budowane były właśnie wzdłuż kanałów dla owych barek - w tym wypadku wzdłuż koryta Młynówki. Po dokładnym oglądnięciu sobie owej Młynówki można ruszyć w dalszą drogę.
       5. Fragment "Bursztynowego Szlaku" wiodący od Milicza do starego młyna wodnego na Baryczy. Tuż za mostem na Młynówce owa droga z Duchowa łączy się na kształt litery "T" z równie starą drogą, która od około 1000 lat temu wiodła z miasta Milicza do starego młyna wodnego na Baryczy, biegnąc właśnie wzdłuż koryta Młynówki, potem zaś po przekroczeniu mostu który kiedyś istniał za kołem wodnym owego młyna, wiodła do wsi Wszewilki (przechodząc tuż obok obecnego boiska sportowego Wszewilek, które zapewne jest celem naszej pieszej wędrówki). Owa prastara droga, kiedyś była fragmentem jednej z gałęzi historycznego "Bursztynowego Szlaku". (Więcej informacji o owym historycznym "Bursztynowym Szlaku" zawarte jest na stronie o mieście Miliczu.) Skręcamy w prawą odnogę owej prastarej drogi z Milicza do Wszewilek, czyli skręcamy w kierunku na wschód (jakby oddalając się od nasypu torów kolejowych). Jeśli przejdziemy tym pradawnym odcinkiem drogi jakichś dalszych 400 metrów, dojdziemy do tamy na Baryczy. Idąc ową drogą warto rozglądać się uważnie dookoła. Jest to bowiem najmniej zniszczona historyczna droga, z największą liczbą starych śladów pozostałych do dzisiaj. W dawnych czasach właśnie przy tej drodze stało kiedyś sporo zabudowań przymłynowych, włączając w to rodzaj hotelu dla klientów młyna oraz kilka składów na ziarmo i mąkę. Jeśli ktoś dokładnie przyglądnie się poboczom owej drogi, ciągle i dzisiaj powinien odnotować ślady po ich fundamentach oraz po rampach i nabrzeżach jakie używały (sporo ziarna i mąki spławiane było wówczas do i z Milicza małymi jedno-osobowymi barkami z plaskim dnem właśnie po owej młynówce). Miejsca w których kiedyś stały budynki składów na ziarno i mąkę łatwo poznać nawet obecnie, bowiem przy małym porciku jaki każdy z nich kiedyś posiadał zawsze wykopywany był okrągły staw, z korytem młynówki przebiegającym przez jego środek. Staw ten był miejscem gdzie owe małe barki mogły oczekiwać na swoją kolejkę do załadunku lub rozładunku, a także gdzie barki te mogły się wyminąć z barkami płynącymi do lub z młyna. Stawy te istnieją tam do dzisiaj - chociaż ludzie już zapomnieli czemu one kiedyś służyły. Po dojściu do tamy przechodzimy na drugą (północną) stronę rzeki Baryczy po chodniku biegnącym wzdłuż górnej powierzchni owej tamy.
       6. Prastary młyn wodny na Baryczy oraz czakram energetyczny Milicza. Po przejściu przez tamę na północną (prawą) stronę rzeki Barycz, znajdujemy się w bardzo szczególnym miejscu. W owym miejscu, jedynie jakieś 100 metrów na północ od nas, znajdują się szczątki prastarego młyna wodnego na Baryczy - niestety od jakiegiś 1990-go roku są one zalane wodą uformowanego tam wówczas nowego stawu rybnego. Tuż przy byłym zlokalizowaniu owego młyna widoczne będzie małe, sztucznie usypane wzgórze zarośnięte drzewami i krzakami, które ciągle do dzisiaj powinno być widoczne jak wyłania się ponad powierzchnię nowego stawu. Na wzgórzu owym kiedyś mieścił się dom młynarza (sam młyn stał znacznie niżej od owego domu). Tuż przy nim zlokalizowany jest czakram energetyczny Milicza. Podmuch potężnego strumienia naturalnej energii "chi" jaka bucha z tego czakramu jest tak silny, że nawet jeśli nie jesteśmy wcale czuli na naturalne energie, jednak na chwilę przysiądziemy sobie przy owej tamie na Baryczy i skupimy się na własnych odczuciach, wówczas bez trudu go odczujemy. Uderzenie owej energii "chi" będzie tak silne, że nawet kiedy spędzimy siedząc przy owej tamie jedynie z 15 minut, ciągle potem będziemy czuli się wypoczęci, jacyś radośni, oraz wypełnieni energią.
       7. Nowy staw rybny złośliwie zalewający szczątki starego wszewilkowskiego młyna wodnego. Kiedy spod tamy na Baryczy postanowimy ruszyć w dalszą drogę, początkowo powinniśmy przejść z jakieś 50 metrów ku zachodowi (tj. w kierunku nasypu torów kolejowych dobrze widocznych z owego miejsca) idąc wzdłuż wału przeciwpowodziowego Baryczy aż dojdziemy do punktu gdzie kończy się ów staw rybny zalewający były młyn wodny Wszewilek. Po dojściu poza krawędź owego stawu, powinniśmy zejść w dół z wału Baryczy i iść piechotą ku północy wzdłuż wału obrzeżającego ów staw, aż dojdziemy do pierwszej starej drogi która jakby wyłania się spod owego wału. Idąc obok tego stawu warto mu się przyglądnąć. Istnieje on tam bowiem dopiero od około roku 1990-go. Poprzednio były tam suche łąki, po których m.in. ja biegałem i wypasałem mamine krowy. Dopiero kiedy zaszła potrzeba aby szybko zniszczyć pozostałości historycznego młyna wodnego na Baryczy, około 1990-go roku jakiś zawzięty przeciwnik przeszłości i historii tej ziemi wymyślił sobie aby zbudować właśnie ów staw który zalał wszystko co ciągle tam istniało.
       8. Ponowne wejście na historyczny "Bursztynowy Szlak", a ściślej na jego fragment który stanowił starą drogę z Wszewilek do młyna wodnego na Baryczy. Owa droga która wyłania się spod wału nowego stawu rybnego zalewającego resztki po młynie wodnym Baryczy, to właśnie "stara droga z Wszewilek do młyna wodnego na Baryczy". W dawnych czasach była ona fragmentem historycznego "Bursztynowego Szlaku", ponieważ prowadziła do mostu na Baryczy a dalej do Milicza. Należy nią podążać (niewielkimi zygzakami) zawsze ku północy, aż doprowadzi ona nas do obecnego boiska sportowego Wszewilek (w dawnych czasach był to obszar gdzie obozowali kupcy i handlarze koni przybyli na jarmarki do Wszewilek - po szczegóły patrz 1 w punkcie #8.2 tej strony). Idąc po tej drodze warto się rozglądać za kwadratami położonymi tuż przy owej drodze, w których porost trawy lub zboża ma nieco odmienną intensywność i kolor niż gdzie indziej. Miejsca te bowiem wyznaczają byłe klepiska z lepianek wszewilkowskiej "bieda-wsi", które rozlokowane były wzdłuż owej drogi aż Hitler je polikwidował w końcowych latach 1930-tych (klepiska te ciągle były doskonale zachowane w czasach mojej młodości).
       9. Obozowisko we Wszewilkach, na którym w dawnych czasach odbywały się jarmarki i zatrzymywali kupcy oraz handlarze koni przybyli na owe jarmarki. "Bursztynowy szlak" którym podążamy, zaprowadzi nas aż do punktu w którym przecina się on z torami kolejowymi w miejscu w jakim zupełnie już zaniknął nasyp kolejowy. W owym miejscu, w końcowym trójkącie pomiędzy tą drogą a torami kolejowymi, położone jest dzisiejsze boisko sportowe Wszewilek. Jednak faktycznie boiskiem jest ono tylko od jakiegoś czasu po drugiej wojnie światowej. Jeszcze bowiem podczas drugiej wojny światowej, a także przez krótki okres czasu zaraz po wojnie, boisko sportowe było położone zupełnie gdzie indziej. Mianowicie zlokalizowane ono było wzdłuż krawędzi lasu pomiędzy ostatnim (w kierunku wschodnim) budynkiem Wszewilek-Stawczyka znajdującym się przy starej drodze tej wioseczki, a ostatnim budynkiem znajdującym się przy (nowej) szosie tej wioseczki (tj. boisko to znajdowało się jakby z tyłu obejścia mieszkającej tam kiedyś rodziny Chupało). Natomiast w miejscu gdzie dzisiaj mieści się boisko sportowe Wszewilek, znajdował się wówczas zupełnie nieużywany przez nikogo plac. Plac ten jednak historycznie miał uzasadnienie, bowiem to na nim kiedyś odbywały się jarmarki koni i obozowali uczestnicy tych jarmarków. Ponadto aż do czasów Hitlera, w południowo-wschodnim kącie tego placu istniało kilka małych lepianek w jakich mieszkali bezrolni parobcy ze wsi Wszewilki.

Fot. #1

Fot. #1: Tama na Baryczy przy wsi Wszewilki. Od pierwszej poprzedniczki tej tamy, czyli od prastarego młyna wodnego Wszewilek, zaczęła się bogata historia tej wioski i jej gospodarczy związek z Miliczem. Zdjęcie z 2003 roku. To właśnie tylko około 100 metrów na północny zachód od pokazanej powyżej tamy, już ponad 2000 lat temu pasterze bydła z pobliskiego grodziska Milicza zaczęli budować pierwsze schroniska przed pogodą. Późniejsza ewolucja tych schronisk doprowadziła z czasem do powstania dzisiejszej wsi Wszewilki-Stawczyk. To także w pobliżu owej tamy mieści się potężny "czakram energetyczny" jaki rządzi losami miasta Milicza i jego okolicy. Czakram ów emituje tak silny podmuch naturalnej energii przez Chińczyków nazywanej "chi", że jej wpływ odczuwają nawet ci najbardziej znieczuleni i gróboskórni. (Aby odczuć energetyzujący i uspokajający przepływ tej naturalnej energii "chi", wystarczy na chwilkę przysiąść w pobliżu powyższej tamy, odłączyć swoje myśli od doznań wzbudzanych przez nasze zmysły, oraz skupić swoją uwagę na naszych doznaniach wewnętrznych - czyli jak to się nazywa "przestawić się na odbiór energii chi".) Przykładowo, właśnie z powodu silnego przepływu owej energii "chi", nawet w czasach mojej młodości, kiedy nikt jeszcze nie słyszał o takich rzeczach jak energia "chi", "feng shui", naturalne czakramy Ziemi, medytacje, itp., na powyższą tamę przybywało mnóstwo ludzi tylko po to aby - jak to wówczas nazywano, "uspokoić swoje nerwy" (dzisiaj nazywają to "medytowaniem", lub "nasycaniem ciała naturalną energią chi"). Z powodu takiego umiejscowienia przymilickiego czakramu Ziemi, cokolwiek dzieje się w okolicy tej tamy, jest to jednocześnie symboliczną reprezentacją tego co dotyka miasto Milicz i jego okolice. Ponieważ zaś przepływ energii w owym czakramie jest sterowany losami wsi Wszewilki-Stawczyk która z niego historycznie się wywiodła, cokolwiek przytrafia się owej wsi, jest jednocześnie symboliczną reprezentacją tego co potem dotyka Milicz i cały obszar rozciągający się na dziesiątki kilometrów dookoła tego miasta. Powyższa tama położona jest też jedynie jakieś 100 metrów na południe od miejsca, w którym pomiędzy latami 900 a 1000 AD zbudowano pierwszy młyn wodny miasta Milicza. Młyn ten, a także osada robotników którzy go zbudowali i parobków którzy w nim pracowali, z czasem stworzył zaczątek miejskiej wsi milickiej obecnie znanej jako Wszewilki-Stawczyk. Z kolei mąka z owego młyna żywiła i wzmacniała mieszkańców Milicza oraz jego okolic przez niemal 1000 ostatnich lat.
       Pokazana tutaj tama zbudowana była przez polskich "Junaków" około 1950 roku. Czyli w chwili fotografowania miała ona już ponad 50 lat. Z uwagi na energetyczne znaczenie dla Milicza tego co wokoło owej tamy się dzieje, aktualny stan rzeczy na samej owej tamie, a także w jej okolicach, jest symbolicznym wyrażeniem stanu rzeczy w samym Miliczu i jego okolicach.
       Przed tamą pokazaną na powyższym zdjęciu, w tym samym miejscu istniała "stara" tama zbudowana przez Niemców wkrótce po 1900 roku. W chwili więc jej wymiany na tamę pokazaną na powyższym zdjęciu, tamta stara tama także miała około 50 lat. Jednak nawet tamta stara poniemiecka tama na Baryczy nie była pierwszą tamą stojąca w tym miejscu. Począwszy bowiem gdzieś pomiędzy około 900 a 1000 rokiem AD, jakieś 100 metrów na lewo od obiektywu aparatu wykonującego powyższe zdjęcie, zbudowany został pierwszy młyn wodny na Baryczy. W sensie administracyjnym przynależał on do wsi obecnie zwanej "Wszewilki-Stawczyk". Młyn ten także spiętrzał wodę Baryczy do poziomu bliskiego temu jaki widzimy na powyższym zdjęciu jak spiętrzany jest przez obecną tamę. Faktycznie więc ów pierwszy młyn wodny Wszewilek-Stawczyka, był jednocześnie pierwszą tamą na Baryczy jaka stała zaledwie około 100 metrów na północ od tamy widniejącej na powyższym zdjęciu. Ponadto, młyn ten rozdzielał i przekierowywał rzekę Barycz na dwa koryta. Jedno z owych koryt, tj. "niskie" czyli to do którego woda spływała z koła młyńskiego, biegło ku Miliczowi mniej więcej wzdłuż przebiegu po jakim Barycz płynie i obecnie (aczkolwiek w znacznie bardziej zawiły i pokręcony sposób). Tamto "niskie" koryto wbiegało do dzisiejszego koryta Baryczy tylko jakieś 20 metrów z tyłu poza plecami wykonującego powyższe zdjęcie. Z kolei drugie "wysokie" koryto Baryczy, jakie odchodziło od stawu przed kołem wodnym owego starego młyna wszewilkowskiego, biegło pradawnym korytem Baryczy które obecnie w Miliczu znane jest pod nazwą "młynówki". Na powyższym zdjęciu owo drugie ("spiętrzone" albo "wysokie") koryto Baryczy przebiegało wzdłuż linii drzew widocznych za samochodem po prawej stronie zdjęcia, czyli faktycznie przecinało ono dokładnie prostopadle obecne koryto rzeki Barycz jakie widoczne jest na powyższym zdjęciu. (Widoczne tu, obecne koryto Baryczy, wykopane zostało sztucznie podczas regulacji Baryczy następującej już po roku 1900-nym.) Owo stare "wysokie" koryto Baryczy (tj. "młynówka") faktycznie dostarczało wody do fosy obronnej średniowiecznego miasta Milicza. Można więc śmiało stwierdzić, że młyn jaki przez niemal 1000 poprzednich lat stał zaledwie jakieś 100 metrów na północ (lewo) od miejsca pokazanego na powyższym zdjęciu, nie tylko żywił miasto Milicz, ale także bronił je przed wrogami. Od jego losów zależne więc były losy Milicza - co zresztą wynikało z jego położenia na czakramie energetycznym Milicza.
       Fragmenty omawianego tutaj starego młyna wodnego na Baryczy, ciągle istniały w pobliżu pokazanej powyżej tamy w czasach mojej młodości, tj. w latach 1950-tych do 1960-tych. Ciągle też istniały wówczas zdziczałe drzewa owocowe jakie rosły w pobliżu tego młyna. Dopiero około 1990-ego roku obszar owego młyna został włączony w nowo-formowany staw rybny oraz zalany wodą. Nawet jednak tuż przed zalaniem tego terenu, ciągle dobrze widoczna była droga dojazdowa do młyna, jaka prowadziła z Wszewilek. (Droga ta po wojnie niesłusznie nazywana była "drogą na tamę", chociaż w ostatnim swym fragmencie skręcała ona na wschód ku byłemu budynkowi owego młyna, w ten sposób oddalając się od tamy zamiast wieść ku niej.) Obecnie zapewne po młynie tym nie ostały się już żadne ślady - aczkolwiek muszę tutaj przyznać że podczas mojej ostatniej wizyty w Miliczu w lipcu 2004 roku nie byłem w owym miejscu - nie sprawdziłem więc jak sprawy tam stoją. Jedyne więc co ciągle po młynie tym być może wystaje ponad powierzchnię owego nowo-zbudowanego stawu rybnego, to wzgórze usypane sztucznie w widłach obu koryt Baryczy rozchodzących się od młyna. Na płaskim wierzchołku tego wzgórza stał kiedyś dom młynarza. (Dom ten umieszczony był na wzgórzu, aby chronić się przed wysokimi powodziami, które podczas niektórych wiosen zalewały dolinę Baryczy. Z kolei owo wzgórze mieściło się dokładnie w widłach na rozdrożu obu koryt Baryczy które kiedyś rozchodziły się w dwóch kierunkach od stawu spiętrzającego wodę dla owego młyna.)
* * *
Zauważ, że można zobaczyć powiększenie każdej fotografii z niniejszej strony internetowej. W tym celu wystarczy zwyczajnie kliknąć na tą fotografię. Ponadto większość tzw. browser'ów które obecnie są w użyciu, włączając w to populany "Internet Explorer", pozwala na załadowanie każdej ilustracji do swojego własnego komputera, gdzie można jej się do woli przyglądać, gdzie daje się ją zredukować lub powiększyć, a także gdzie ją można wydrukować za pomocą posiadanego przez siebie software graficznego.


#8.2. Nieoficjalny "szlak wokół byłego ryneczka Wszewilek" - ilustrujący zniszczenia dokonane na historii dawnych Wszewilek:

       Jest to okrężny szlak o długości około 1.5 km. Przy wolnym zwiedzaniu można go całkowicie i dokładnie pooglądać w przeciągu około 2 godzin czasu. Rozpoczyna się on na obecnym boisku sportowym Wszewilek, gdzie wędrujący tym szlakiem może zaparkować i pozostawić swój samochód lub namiot. Kończy się on również na owym boisku sportowym Wszewilek, albo też przy młynie elektrycznym (od młyna jest tylko około 100 metrów do owego boiska sportowego). Szlak ten ilustruje co istotniejsze budynki publiczne Wszewilek, które zostały zniszczone w trakcie budowy kolei żelaznej w 1875 roku, zaś o których istnieniu pamięć do dzisiaj całkowicie zaniknęła. Tymczasem budynki te wyjaśniają istotną rolę jaką kiedyś wieś Wszewilki wypełniała dla miasta Milicza. Z kolei mechanizm użyty do ich zniszczenia jest typowym dla skrytego zaprzepaszczania wiedzy na temat prawdziwej historii ludzkości. Pomocnym przy wędrówce opisywanym tutaj szlakiem i zwiedzaniu zawartych przy nim obiektów byłby wydruk ze strony internetowej Wszewilki. Oto kolejne etapy wędrówki po tym szlaku:
       1. Tereny obozowania handlarzy i przejezdnych (obecne boisko sportowe Wszewilek). Opisane tutaj zwiedzanie historycznych Wszewilek i ich ciekawostek zaczniemy od dzisiejszego boiska sportowego tej wsi. Gdyby ktoś mógł przenieść się do dawnych czasów, wówczas by odnotował, że owo obecne boisko sportowe Wszewilek, na którym ma odbywać się główne obozowisko tego anonimowego Zlotu, faktycznie było miejscem obozowania już od najdawniejszych czasów. Szczególnie podczas słynnych jarmarków końskich, do których kupcy zjeżdżali się do Wszewilek nawet z sąsiednich krajów. W czasie trwania tych jarmarków, kupcy i handlarze koni obozowali właśnie na obszarze obecnego boiska sportowego Wszewilek, a także na polu położonym po drugiej od boiska stronie przebiegającej wzdłuż niego polnej drogi (wówczas droga ta była ważną arterią komunikacyjną wiodącą najpierw do młyna wodnego na Baryczy, potem przez most przy owym młynie dalej do Milicza, z odgałęzieniem do Duchowa - patrz też opis z 5 w punkcie #8.1, oraz punkt #6.1 tej strony). Nawet obecnie, gdyby ktoś posiadał "detektor metali", zapewne znalazłby na owym boisku i otaczających go polach bardzo stare monety, pozostałe po owych dawnych obozowiskach. Podczas rozglądania się po owym boisku sportowym warto zwrócić uwagę na dziwnie zakrzywiony przebieg torów kolejowych które przy nim przebiegają. Zakrzywienie obserwowane w terenie warto sobie porównać z przebiegiem całej tej linii pokazanym na mapie lub na zdjęciu satelitarnym. (Ową mapę lub zdjęcie można sobie uprzednio wydrukować z internetu na podstawie danych zawartych na stronie o wsi Wszewilki.) Łatwo też wówczas zauważyć, że owo zakrzywienie wcale nie wynika z konieczności omijania jakichś przeszkód naturalnych - linia kolejowa mogła wówczas bez trudności być poprowadzona na wschód od Wszewilek. Jej takie właśnie zakrzywione ułożenie wynika wyłącznie ze "spisku przeciwko historii Wszewilek", opisanym na stronie o Wszewilkach. Tory kolejowe w 1875 roku zostały celowo zaprojektowane tak złośliwie, aby mogły staranować miniaturowy ryneczek Wszewilek, który kiedyś sąsiadował z terenem dzisiejszego boiska.
       2. Szpichlerz Wszewilek. Zaraz po boisku warto oglądnąć sobie ślady zniszczenia publicznego śpichlerza Wszewilek. Wszewilki miały kiedyś duży szpichlerz w którym trzymane były zapasy zboża przeznaczonego dla Milicza. Był on bardzo podobny do owych szpichlerzy budowanych przez króla Kazimierza Wielkiego. Szpichlerz Wszewilek stał przy starej "drodze do młyna wodnego na Baryczy", która przebiega wzdłuż boiska sportowego Wszewilek. Położony on był tuż przy północnej części boiska, w miejscu gdzie obecnie przy boisku tym znajduje się duży dół w ziemi odgrodzony od boiska rzędem ponad stuletnich brzóz (brzozy owe już tam rosły przed 1875 rokiem, kiedy ów szpichlerz jeszcze tam stał). Właśnie przez środek owego szpichlerza przetaranowała się linia kolejowa budowana w 1875 roku. Dlatego właśnie ów dół jaki pozostał po jego usunięciu i zużyciu na budowę nasypu kolejowego rozciąga się także i na drugą stronę dzisiejszych torów kolejowych.
       3. Kościół i pierwszy cmentarz Wszewilek. Po oglądnięciu dołu po spichlerzu Wszewilek, warto przejść około 50 metrów ku północy wzdłuż torów kolejowych, aby oglądnąć sobie ślady zniszczenia kościółka i pierwszego cmentarza chrześcijańskiego Wszewilek. Te zlokalizowane były tylko około 50 metrów na północ od dołu po byłym szpichlerzu Wszewilek. Lokacja gdzie one się znajdowały położona jest po lewej (zachodniej) stronie torów kolejowych, w miejscu gdzie dół przy torach jest najgłębszy. Dokładne położenie kościoła można sobie określić, poprzez przedłużenie poza tory kolejowe owej polnej drogi jaka przebiega aż do torów przez środek pobliskich Wszewilek-Stawczyka. Kościół stał tylko kilka metrów na południe od owej drogi, ułożony do niej równolegle. Z kolei pierwszy katolicki cmentarz Wszewilek rozciągał się wokół tego kościoła. Wygląd i historia tego katolickiego kościoła z Wszewilek opisane są na stronie o kościele Św. Andrzeja Boboli z Milicza. Kościółek z Wszewilek został rozebrany aż do fundamentów, zaś jego gruzy, wraz z całą ziemią z otoczającego go cmentarza, zużyte zostały do usypywania nasypu kolejowego pomiędzy Wszewilkami i stacją kolejową w Miliczu.
       Aczkolwiek w chwili obecnej nie będzie zapewne to widoczne, od drzwi wejściowych do byłego wszewilkowskiego kościółka, aż do dębu na starosłowiańskim cmentarzu Wszewilek (tym opisanym w 8 poniżej), wiodła kiedyś (ku północy) prosta jak strzała, bardzo stara droga. Pozostałości tej bardzo starej drogi ciągle były dobrze widoczne w czasach mojej młodości. Przy drodze tej rosło kilka starych dębów, które w chwili obecnej miałyby co najmniej 300 lat. Jeden z dębów przy owej drodze przetrwał do czasów mojej młodości (po reszcie już wówczas pozostały jedynie pieńki). Rósł on trochę przed krawędzią lasu jedynie jakieś 40 metrów ku północy od byłych drzwi wejściowych tego kościoła - być może nawet że rośnie on tam do dzisiaj. Jest bardzo intrygujące do jakich obrządków używana była owa droga. Jeśli bowiem była to droga cmentarna (dla transportowania nieboszczyków z kościoła na cmentarz), wiek owych dębów by oznaczał, że starosłowiański cmentarz Wszewilek był używany już znacznie wcześniej niż powszechnie się to uważa.
       Oglądając miejsce po byłym kościółku Wszewilek zlokalizowane z lewej (zachodniej) strony torów kolejowych, warto odnotować że podobne doły jak te po owym kościółku znajdują się także na pobliskim polu po prawej (wschodniej) stronie tych torów. Owe doły po prawej niemal nie mają żadnego historycznego znaczenia. Powstały one bowiem w latach 1970-tych, kiedy ktoś przy władzy nakazał aby stamtąd właśnie pobierać cały potrzebny Miliczowi piasek. W rezultacie tego wybierania, rzekomo zupełnie niewinnie powstały doły bardzo podobne do tych złośliwie wykopanych dla usunięcia kościółka. Wygląda to tak, jakby owa mroczna moc która przez wszystkie owe lata prześladowała Wszewilki, na dodatek do śladów owego prześladowania postanowiła spowodować także podobne ślady nie posiadające żadnego historycznego znaczenia. Wszakże wówczas ci będący na jej usługach mogą zasiewać konfuzję i niewiarę wykrzykując: "patrzcie, ten dół powstał w zupełnie niewinny sposób - to zaś dowodzi że wszystkie poprzednie doły mają tak samo niewinne pochodzenie".
       4. Piekarnia Wszewilek. Idąc wzdłuż torów ku północy o dalsze około 40 metrów, po prawej stronie torów znajdzie się ogromny dół w Ziemi. Jest to dół po zniszczonej piekarni Wszewilek. Wszewilki miały kiedyś dużą piekarnię która zaopatrywała w pieczywo nie tylko swoich mieszkańców, ale także pobliski Milicz. Piekarnia ta stała wzdłuż polnej (oryginalnej) drogi przez Wszewilki-Stawczyk. Pomiędzy nią a śpichlerzem Wszewilek w którym trzymane były zapasy zboża i mąki, istniała krótka prosta droga dowozowa. Droga ta przetrwała do dzisiaj. Można ją ciągle zobaczyć, bo przebiega ona tuż po prawej (wschodniej) stronie torów kolejowych, w linii prostej łącząc dół po byłym śpichlerzu z dołem po piekarni. (Odnotuj, że poza tym krókim odcinkiem drogi przy torach, nigdzie indziej żadna droga nie przebiega tuż przy owych torach.) Piekarnia Wszewilek, podobnie jak każdy inny budynek publiczny tej wioski, została rozebrana dokładnie w tym samym czasie co spichlerz, kościół i karczma, czyli na króko przed rokiem 1875. Jej pozostałości, wraz z ziemią na której ona stała, zużyte zostały do budowy nasypu kolejowego pomiędzy Wszewilkami a stacją w Miliczu. Z wymazaniem owej piekarni z historii Wszewilek moim zdaniem ścisły związek mają losy rodziny która wkrótce po wojnie zamieszkała w kwadratowym budynku istniejącym tuż przy szosie, przy północnej krawędzi dołu pozostałego po zniszczeniu owej piekarni. Moim zdaniem rodzina ta musiała coś wiedzieć na temat owej piekarni. Niespodziewanie bowiem została ona usunięta czyimś krzywdzącym nakazem ze swojego domu. Ja osobiście posądzam, że prawdziwym powodem owego ich usunięcia z zamieszkiwanego przez nich domu był fakt, że z wyklarowującej się przyszłości nagle wyniknęło iż prawdziwa historia tego miejsca już wkrótce będzie udostępniona do publicznej wiadomości. Ktoś postanowił więc odesłać w "siną dal" ostatnich świadków którzy mogliby na miejscu potwierdzić, że historia ta jest prawdziwa.
       5. Oryginalna (stara) droga przez Wszewilki. Po dojściu wzdłuż torów kolejowych do początka dołu po piekarni, zobaczyć można polną drogę biegnącą prostopadle do torów, która zaczyna się od torów, poczym biegnie na wschód aż znika za horyzontem. To właśnie przy tej drodze jakieś 500 metrów od torów kolejowych, po jej prawej (południowej) stronie, stała kiedyś Wszewilkowska osamotniona leśniczówka. W niej zaś mieszkała samotna babcia-autochtonka. Niestety, wkrótce po wojnie babcia ta została zamordowana przez jedną z owych "band" rosyjskich maruderów, zaś jej zwłoki spalone wraz z leśniczówką w której mieszkała - tak jak to opisałem na stronie internetowej o wsi Wszewilki. Owa polna droga kończąca się na torach kolejowych, jest fragmentem pozostałym po oryginalnej (starej) drodze wschód-zachód przebiegającej przez Wszewilki. Wiodła ona z Milicza do Godnowa i dalej do Sulmierzyc. Istniała zanim zbudowano obecną szosę biegnącą równolegle do niej, jednak nieco bardziej od niej na północ. Droga ta daje dobre wyobrażenie jak kiedyś wyglądały drogi w tej miejscowości i jak trudno wówczas było się poruszać zaprzęgom konnym. Ponadto, jej przedłużenie na zachód poza tory kolejowe wskazuje dokładne miejsca gdzie kiedyś stały inne omawiane tutaj budynki publiczne oraz oryginalne zabudowania wsi Wszewilki. Wszakże zarówno kościółek Wszewilek, jak i karczma owej wioski stały kiedyś właśnie przy owej drodze.
       6. Stary budynek (3-ciej generacji) z Wszewilek-Stawczyka. Jeśli podejdzie się jakieś 100 metrów ku wschodowi wzdłuż owej starej (oryginalnej) polnej drogi przez Wszewilki-Stawczyk, wówczas po jej prawej stronie można zobaczyć bardzo interesujący ceglany budynek wiejski (jeśli dotychczas nie został on zburzony). Można go łatwo rozpoznać, bo w przeciwieństwie do innych budynków wiejskich jest on znacznie niższy (jego dach zaczyna się niemal na wysokości dorosłego człowieka), ma on małe okienka, więcej niż jedne drzwi wejściowe, zaś jego dach i strych jest nietypowo spadzisty i zajmuje więcej niż połowę jego objętości (wszystkie te jego atrybuty posiadają ścisłe uzasadnienia funkcjonale, klimatyczne i technologiczne - uzasadnienia te wymagają jednak zbyt wiele opisów aby je tutaj wyjaśniać, chociaż część z nich omówiono w punkcie #7.3 tej strony). Pod oknami tego bardzo starego budynku zapewne do dzisiaj przetrwały pieńki po ponad 200-letnich kasztanach wyciętych jeszcze w latach 1970-tych. W czasach kiedy mieszkałem na Wszewilkach budynek ten był zajmowany przez rodzinę Zagórskich. (Jeśli nie zbudowano tam ostatnio żadnego nowego domu, wówczas powinien to być 4-tym domem po prawej stronie drogi licząc od torów, po domu Dajczmanów, Bujakowej i Mazurów.) Oglądany przez nas dom Zagórskich jest "budynkiem wiejskim 3-ciej generacji" - zgodnie z klasyfikacją zaprezentowaną w punkcie #7.3 tej strony. Podczas jego oglądania warto więc dokładnie przyglądnąć się jego atrybutom, szczególnie tym co do których widać że nie zostały one zmodyfikowane w ostatnich latach. Niedaleko od niego, bo zaledwie około 50 metrów od omawianego tu budynku Zagórskich - tyle że po przeciwnej stronie owej oryginalnej (polnej) drogi przez Wszewilki-Stawczyk, aż do lat 60-tych stał także nawet jeszcze starszy budynek, bo 2-giej generacji - według tej samej klasyfikacji z punktu #7.3. Zamieszkiwany był on przez babcię Sołtysową. Niestety, został rozebrany w latach 1960-tych, tj. zaraz po śmierci zamieszkującej go staruszki. Już po jego oglądnięciu budynku Zagóskich warto również rzucić okiem na drugą stronę owej starej drogi przez Wszewilki-Stawczyk, bowiem przy owej drodze, wzdłuż krawędzi lasu, do wojny i przez kilka lat zaraz po wojnie znajdowało się właśnie boisko sportowe Wszewilek.
       7. Karczma Wszewilek. Aby od budynku Zagórskich dojść do miejsca po byłej karczmie Wszewilek, trzeba cofnąć się ku wschodowi ową starą drogą przez Wszewilki-Stawczyk, wejść na nową szosę Wszewilek, oraz przejść tą szosą ku wschodowi o dalsze jakieś 100 metrów. (Przy okazji tego marszu warto również rozglądać się dookoła siebie aby odnotować "dbałość" jaką miejscowe władze wykazują wobec Wszewilek-Stawczyka, np. w porównaniu do dbałości jaką te same władze wykazują w stosunku do Wszewilek - które obie to wioski kiedyś były przecież jedną i tą samą wsią. W punkcie #5 strony internetowej o wsi Wszewilki owe różnice w dbałości przyrównuję do tych jakimi w życiu zwykle cieszą się "królewicz i żebrak". Ich powód okazuje się prosty: mianowicie tylko Wszewilki-Stawczyk "podpadły" czymś mrocznym mocom które okupują Ziemię, a stąd które do dzisiaj mają możność mszczenia się na owej wiosce. Aby odnotować nierówność i niesprawiedliwość w poziomach owej "dbałości" o dwie części tej samej wioski, warto się rozglądnać za takimi rzeczami jak przydrożny chodnik, bita i zadbana nawierzchnia drogi przez wioskę, hydranty wodociągów, obecność kanalizacji, oznakowania ulic lub miejscowości, znaki drogowe, itp.) Nasz marsz kończymy naprzeciwko miejsca gdzie po prawej (północnej) stronie szosy kończy się las. Po lewej stronie tej samej szosy widnieje tam betonowy basen przeciw-pożarowy. Basen ten postawiono na miejscu gdzie kiedyś stał dom karczmarza. Dom ten zaraz po wojnie spalili "bandyci" wraz z całą rodziną autochtonów która w nim zamieszkiwała. Jego byłe miejsce jest więc "miejscem o złej karmie" - być może dlatego basen który na nim zbudowano bez przerwy trapiony był najróżniejszymi problemami, np. wyciekała z niego woda, ciągle był on wandalizowany przez chuliganów, zapominany przez władze i stąd nie napełniany, itp. Wzdłuż zachodniej krawędzi tego basenu przed zbudowaniem kolei w 1975 roku przebiegała droga "Bursztynowego Szlaku" wiodąca z Milicza i młyna wodnego na Baryczy, do owego miejsca Wszewilek, potem zaś do Pomorska i dalej do Gniezna i Gdańska. Ponieważ była ona jedną z gałęzi historycznie ogromnie istotnego "Bursztynowego Szlaku", po drodze tej bez przerwy toczyły się liczne karawany kupieckie które przejeżdżały właśnie tuż obok owego dzisiejszego basenu przeciw-pożarowego. Dlatego po przeciwnej do owego basenu (tj. do domu karczmarza) stronie owego szlaku, dokładnie na skrzyżowaniu dwóch ówczesnych dróg, wybudowana była wszewilkowska karczma. Karczma ta stała w miejscu bliskim do obecnej szosy Wszewilek, w którym dzisiaj zaczyna się ów ogromny dół po byłym ryneczku Wszewilek. Podobnie jak wszystkie budynki publiczne Wszewilek, karczma ta została rozebrana w czasach budowy kolei, zaś jej pozostałości, wraz z ziemią wybraną spod jej fundamentów, użyte zostały do budowy nasypu kolejowego.
       Kiedy już stoimy przy owym basenie przeciwpożarowym (znaczy przy byłej lokacji domu karczmarza), warto sprawdzić pole przylegające do niego od wschodniej strony. Jakieś bowiem 30 metrów na wschód od owego basenu, na polu tym powinien stać albo gruby dąb jaki obecnie będzie liczył co najmniej 300 lat, albo też istniał będzie pieniek po owym dębie. Dąb ten jest bardzo interesujący. Oryginalnie był on bowiem posadzony na poboczu prastarej drogi którą wspominałem już w 3 powyżej. Ta biegnąca dokładnie z południa ku północy i prosta jak strzała droga wiodła od drzwi kościółka Wszewilek aż do dębu ze środka wszewilkowskiego cmentarza. Jeśli dokładnie przyglądniemy się ziemi w pobliżu omawianego tu dębu, być może nawet obecnie zobaczymy tam pozostałości owej drogi. Pozostałości te być może dadzą też ciągle się odnotować w miejscu gdzie droga ta przecina szosę i zagłębia się w lesie. (W czasach mojej młodości była ona dosyć dobrze widoczna, a nawet ciągle istniały przy niej pieńki po wyciętych starych dębach które kiedyś przy niej rosły.) Dęby które przy drodze owej rosły pozwalają dedukować, że cmentarz wszewilkowski używany był często do jakichś rytuałów (np. do chowania zmarłych) już dużo wcześniej niż 300 lat temu.. Faktycznie to być może że używano go w tym celu zaraz po tym jak przy początku istnienia Wszewilek zapełnieniu uległ miniaturowy cmentarzyk przy wszewilkowskim kościele.
       8. Starosłowiański cmentarz Wszewilek niesłusznie przez miejscowych nazywany "cmentarzem poniemieckim". Od karczmy dochodzi się do niego ową polną "drogą na Pomorsko" (tj. fragmentem jednego z odgałęzień dawnego historycznego "Bursztynowego Szlaku") która odbiega od szosy ku północy wzdłuż krawędzi lasu, zaczynając się przy owej byłej lokacji wszewilkowskiej karczmy. Cmentarz ten znajduje się po prawej (wschodniej) stronie owej drogi, jakieś 400 metrów od szosy. Co jest w nim warte obejrzenia, wyjaśnione to zostało dokładniej na stronie o wsi Wszewilki.
       9. "Nowy" młyn elektryczny Wszewilek. Aby go oglądnąć należy od cmentarza cofnąć się z powrotem na szosę, oraz przejść szosą jakieś 100 metrów ku zachodowi. Młyn ten to piętrowy stary budynek z cegły, pierwszy taki budynek po lewej (południowej) stronie (nowej) szosy przez Wszewilki, licząc od dołu po byłej karczmie Wszewilek. Jest on częścią większego kompleksu zabudowań gospodarskich, które uformowane zostały w rodzaj zamkniętej "twierdzy" obronnej, jakby w przewidywaniu że mogą spotkać się z wrogością swego otoczenia. Kiedyś młyn ten spowodował popadnięcie w ruinę i zniszczenie starego młyna wodnego na Baryczy. Obecnie on sam podobnie popada w ruinę i niszczeje. (Jego losy są więc typowym przykładem działania karmy.) Jego historia opisana została na stronie o wsi Wszewilki.
       10. Co czynić dalej po owym szlaku okrężnym wokół ryneczka Wszewilek. Po przewędrowaniu wokół ryneczka Wszewilek czytelnik ma teraz dwie kolejne możliwości - oczywiście jeśli nadal pragnie kontynuować swoje zwiedzanie. Oto one:
       10a. Niemal 1000-letni młyn wodny na Baryczy oraz czakram energetyczny Milicza. To co po owym młynie wodnym pozostało, czytelnik zapewne już oglądał idąc ze stacji kolejowej Milicza do boiska sportowego na Wszewilkach, po prastarym "bursztynowym szlaku" opisanym w punkcie #8.1 tej strony. Jeśli zaś jeszcze sobie tego nie oglądnął, warto tam się wybrać idąc na południe ową polną drogą która zaczyna się od "nowego" młyna elektrycznego Wszewielk i przebiega właśnie wzdłuż obecnego boiska Wszewilek (a byłego obszaru obozowego tej wioski). Opis tej drogi, a także opis tego co warto przy niej oglądać i doświadczyć, zawarty jest w punkcie #8.1 tej strony - tyle że idąc po niej od boiska lub młyna we Wszewilkach, opis ten trzeba czytać "tyłem do przodu". Ponieważ droga ta jest jednocześnie drogą z Wszewilek do stacji kolejowej Milicza, być może jej oglądnięcie warto zostawić sobie na sam koniec wizyty we Wszewilkach.
       10b. Ciekawostki miasta Milicza. Jeśli młyn wodny i czakram energetyczny Milicza oglądnęło się już podczas przyjazdu do Wszewilek, wówczas podczas odjazdu z owej miejscowości NIE warto przechodzić tej samej drogi i oglądać te same miejsca ponownie. Zamiast więc w drogę powrotną też wyruszać pociągiem, warto rozważyć powrót autobusem z dworca autobusowego znajdującego się w samym Miliczu. W takim wypadku, po zwiedzeniu pozostałości dawnego ryneczka Wszewilek - tak jak to opisano w wytycznych podanych powyżej, warto z Wszewilek wziąść sobie autobus do Milicza, lub przejść do Milicza piechotą szlakiem opisanym poniżej w punkcie #8.3 tej strony. (Od starodawnego ryneczku Wszewilek, do centrum Milicza, jest jakieś 3 km drogi idąc ku zachodowi chodnikiem wzdłuż szosy.) Po dotarciu zaś do Milicza, warto zwiedzić sobie to miasteczko wędrując po nim szlakiem okrężnym opisanym poniżej w punkcie #8.4 tej strony, zaś bazującym na opisach ze strony internetowej o mieście Miliczu. Przy okazji tego zwiedzania warto także wpaść do jakiejś restauracji Milicza aby zamówić sobie danie ze słynnego karpia milickiego.
* * *
       Tyle byłoby historycznie najważniejszych miejsc wartych oglądnięcia wokół dawnego ryneczka Wszewilek. Oczywiście, jest tam znacznie więcej takich miejsc, przykładowo stare wodociągi opisane na stronie o wsi Wszewilki. Jednak te inne miejsca położone są relatywnie daleko od byłego ryneczka Wszewilek. Dlatego nie są one objęte zwiedzaniem opisywanym w tym punkcie niniejszej strony internetowej (czytelnik będzie jednak miał okazję je pozwiedzać na własną rękę idąc do Milicza szlakiem opisanym poniżej w punkcie #8.3 tej strony).


#8.3. Nieoficjalny szlak spacerowy przez Wszewilki, pozwalający na ogólne zapoznanie się z tą wioską:

       Długość tego szlaku wynosi około 3 km. Przy wolnym kroku spacerowym jego przejście piechotą może zająć nawet około 2 godziny (przy szybkim marszu - 1 godzinę). Można go także przebyć w samochodzie, jedynie zatrzymując się we wskazanych poniżej miejscach. Jego początek wyznaczono przy młynie elektrycznym Wszewilek (czyli w miejscu w którym kończy się szlak z punktu #8.2 tej strony), zaś jego końcem jest rynek w Miliczu (czyli miejsce od którego można rozpocząć podążanie szlakiem opisanym w punkcie #8.4 tej strony). Dlatego jego przejście stanowi doskonałe rozwiązanie jeśli ktoś np. właśnie zakończył zwiedzanie Wszewilek i ma zamiar udać się do Milicza, aby wrócić do swojego miejsca zamieszkania autobusem. (Lub zamierza przybyć autobusem najpierw do Milicza, potem przejść tym szlakiem do Wszewilek, stamtąd zaś odjechać w dzień pociągiem aby przejść także "szlak bursztynowy" z punktu #8.1. W takim przypadku przybycia najpierw do Milicza a dopiero potem do Wszewilek, odwiedzający Wszewilki powinien przejść poniższy szlak "tyłem do przodu", czyli zaczynając od jego końcowego z podanych poniżej opisów a kończąc na pierwszym z tych opisów.) Pomocnym przy wędrówce opisywanym tutaj szlakiem byłby wydruk stron internetowych Wszewilki oraz Milicz. Oto poszczególne odcinki owego szlaku:
       1. Wymownie pozakręcany przebieg "nowej szosy" przez Wszewilki oglądanej od młyna elektrycznego - która to szosa mogła przecież być wytyczona prosto jak strzała. Szokujące różnice pomiędzy Wszewilkami, a Wszewilkami-Stawczykiem. Zanim wyruszymy w zwiedzanie opisanego tutaj szlaku, najpierw dobrze jest się przyglądąć drodze (do Milicza) przed nami, oraz otoczeniu tej drogi, stojąc na owej drodze jakieś 50 metrów za wschód od młyna. Z owego bowiem miejsca widoczne są zarówno całe zabudowania młyna, jak i sporo drogi która nas czeka. Owo uważne przyglądnięcie się drodze da nam wszakże dużo do myślenia. Przykładowo, uświadomi nam ono że prześladowania najbardziej historycznej części dawnych Wszewilek, czyli obecnej wsi Wszewilki-Stawczyk, wcale nie skończyły się do dzisiaj. Wyraźnie to widać, jesli porówna się jak tzw. podmieńcy manifestują swoją dbałość o relatywnie "nową" część Wszewilek, w porównaniu do ich dbałości o ową historycznie najważniejszą część zwaną Wszewilki-Stawczyk, którą zwiedzaliśmy w ramach szlaku opisanego w punkcie #8.2 powyżej. Przykładowo, chodnik dla pieszych przez Wszewilki urywa się koło młyna. Kanalizację doprowadzono tylko do młyna. Wodociągi wprawdzie dochodzą do obecnego boiska sportowego (wszakże boisko to jest miejscem publicznym), jednak nie jestem pewien czy je otrzymały budynki przy starej drodze przez Wszewilki-Stawczyk. Nawierzchnia drogi jest ładnie wybrukowana tylko w "nowych" Wszewilkach, jednak żenująco piaszczysta, pełna wybojów i wymownie zaniedbana na ciągle polnych drogach przez historycznie istotne Wszewilki-Stawczyk. Itd., itp. Kolejną zagadkę jaką odnotujemy po uważnym przyglądnięciu się od młyna owej drodze do Milicza, to jej dziwnie powykręcany przebieg. Droga ta była wszakże wytyczana od zera w 1875 roku. Tu gdzie obecnie ona przebiega były wówczas gołe pola. Mogła więc być wytyczona prosto jak strzała. Tak też prosto jak strzała wytyczyłby ją zapewne każdy z nas. Jednak w rzeczywistości skręca się ona na kształt litery S. Oczywiście, musiał ku temu być jakiś powód. Jak się okazuje, powodem tym jest, że już po wstępnym jej wytyczeniu ktoś zmusił geodetów żeby tak ją zmodyfikować aby ominęła ona miniaturowy ryneczek Wszewilek (który oglądaliśmy w ramach punktu #8.2 powyżej). Ktoś wyraźnie więc zadecydował już po jej pierwszym wytyczeniu, że musi ona omijć ów były miniaturowy ryneczek historycznych Wszewilek-Stawczyka, tak aby ryneczek ów mógł zostać dokumentnie zniszczony (wykopany wraz z fundamentami) razem z historycznymi budynkami które przy nim stały. Wszakże gdyby wytyczono ją prosto jak strzała, owo zniszczenie ryneczka stałoby się niemożliwe bo zniszczona wówczas by także być musiała i owa nowo-wytyczona droga. Pozawijany przebieg owej "nowej" drogi przez Wszewilki jest więc dowodem, że ktoś celowo zadbał aby chwalebna i moralna przeszłość wolnej wsi Wszewilki nie przertwała do dzisiejszych czasów - tak jak to opisane zostało w punkcie #5 strony internetowej o wsi Wszewilki, omawiającym "spisek przeciwko Wszewilkom".
       2. Domostwa wokół Młyna: dom-twierdza właściciela młyna, kolejny dom autochtona z naprzeciwka młyna spalony po wojnie wraz z jego mieszkańcami, oraz dom Walohy (ostatniego wszewilkowskiego autochtona, który podobnie jak wszyscy poprzedni autochtoni najwyraźniej również został tajemniczo zamordowany w kilka lat po wojnie). Po uważnym oglądnięciu szosy do Milicza która rozciąga się przed nami, możemy przystąpić do oglądania ciekawostek jakie nas otaczają. Jedną z nich są zabudowania gospodarskie, których częścią jest właśnie ów elektyczny młyn Wszewilek. Nie wiem czy ciągle będzie to widoczne do dzisiaj, jednak oryginalnie zabudowania te były uformowane w rodzaj wiejskiej "twierdzy". Faktycznie były one unikatem nie tylko we Wszewilkach, ale również i w całej okolicy. Ich zabudowa była bowiem tak zaprojektowana, że poszczególne połączone ze sobą zabudowania owego gospodarstwa formowały po zewnętrznej stronie rodzaj jednolitego, bezokiennego muru, który był niemożliwy do sforsowania - gdyby ktoś zechciał wedrzeć się do wnętrza owej twierdzy. Nawet brama do owych zabudowań, znajdująca się tuż przy młynie, była solidna, pełna, oraz zamknięta od góry - tak jak brama do dowolnej średniowiecznej twierdzy. Takie zaprojektowanie owych zabudowań oznacza, że od pierwszej chwili ich właściciele zdawali sobie sprawę, że przybyli oni do Wszewilek aby zaprowadzić "nowy porządek", oraz że z góry spodziewali się oni oporu, a nawet buntu, miejscowych. Dlatego na wszelki wypadek zbudowali dla siebie "twierdzę". Faktycznie też młyn ów zniszczył swoim położeniem i konkurencyjnością odwieczny młyn wodny na Baryczy. Z kolei piekarnia która była usytuowana w domu właścicieli owego młyna, wykorzytywała ekonomiczną pustkę pozostałą po zniszczeniu przez ówczesne "władze" starej piekarni Wszewilek - miejsce po której oglądaliśmy w 4 z punktu #8.2 tej strony. Po oglądnięciu sobie "twierdzy" zabudowań właścicieli młyna, oglądnąć warto też miejsce po przeciwnej do młyna stronie szosy. Zdaje się że obecnie stoi tam już czyjś nowy dom mieszkalny (5-tej generacji). Jednak w czasach kiedy ja ciągle mieszkałem we Wszewilkach, w miejscu tym widniały jedynie ruiny po domu kolejnego autochtona Wszewilek, który został zamordowany i spalony wraz ze swoim domem w okresie bezprawia jakie zapanowało zaraz po drugiej wojnie światowej. Ciekawe że po przeciwstawnej stronie szosy do spalonego domu owego autochtona, znajdowało się gospodarstwo Walohy, który był ostatnim autochtonem jaki ostał się we Wszewilkach - jednak jaki także najprawdopodobniej został zamordowany dopiero w kilka lat po wojnie (gospodarstwo Walohy jest następnym gospodarstwem przylegającym do zabudowań właścicieli młyna).
       3. Kolejny ogromnie już rzadki dom mieszkalny 3-ciej generacji na Wszewilkach. Po oglądnięciu sobie okolic owego młyna elektrycznego Wszewilek, ruszamy owym pięknym chodnikiem wzdłuż szosy nowych Wszewilek. Wędrujemy ku zachodowi w kierunku Milicza. Po drodze przyglądamy się budynkom gospodarskim które mijamy. Większość owych bydynków będzie pedantycznie murowana z czerwonej cegły, przyjmując formę zabudowań 4-tej generacji - zgodnie z klasyfikacją omówioną w punkcie #7.3 tej strony. Jednak około szósty budynek z cegły jaki po młynie miniemy po prawej (północnej) stronie drogi którą idziemy, powinien być jednym z owych ogromnie już rzadkich we Wszewilkach budynków 3-ciej generacji (jeśli zdołał on przetrwać do dzisiaj). Poznamy go po bardzo niskich murach, małych okienkach, więcej niż jednych drzwiach wejściowych (kiedyś w budynkach takich mieszkały wszakże razem aż trzy generacje formujące jedną rodzinę - stąd zawsze było w nich aż kilka odrębnych mieszkań, każde zaś mieszkanie miało własne drzwi wejściowe), oraz nieproporcjonalnie wysokim dachu (ciągle wzorowanym na dachach budynków 2-giej generacji w oryginalnym stylu Wszewilek).
       4. "Feralny obszar", czyli miejsca gdzie została zastrzelona kolejna autochtonka, oraz gdzie jeszcze jedna rodzina wszewilkowskich autochtonów została zamordowana i spalona wraz z ich domem. Po oglądnięciu owego domu mieszkalnego 3-ciej generacji (jeśli ciągle tam stoi) wędrujemy dalej w kierunku Milicza (tj. ku zachodowi). Jakieś dalsze 3 stare domostwa, także po tej samej północnej (naszej prawej) stronie ulicy, natkniemy się albo na wyrwę w zabudowaniach, albo na nowy dom (5-tej generacji) zbudowany w miejscu takiej byłej wyrwy. Wyrwa owa powstała w miejscu gdzie kolejny dom wszewilkowskiego autochtona został zaraz po przejściu frontu puszczony z dymem wraz w ciałami zamordowanych w nim autochtonów. W sumie jest to więc czwarty dom który padł ofiarą rzekomego okresu bezprawia i rabunków, jaki to okres zapanował zaraz po przejściu frontu. Rzeczą, która jednak szokuje mnie osobiście w owym rzekomo chaotycznym mordowaniu i puszczaniu z dymym na powojennych Wszewilkach, jest że ich ofiarami zawsze padali autochtoni, czyli ludzie którzy pamiętali historię tej wioski. Wyglądało więc na to, że w owym niby chaosie istniała reguła. Stwierdzała ona "wymordowuj wszystkich autochtonów" którzy znają przeszłość i historię tego miejsca. Z kolei dzięki wymordowaniu owych autochtonów zniszczona została historia Wszewilek, a jak ja wierzę - także i Milicza. Kolejną ciekawostką która w owym miejscu mi rzucała się w oczy, to że istniało tam kiedyś coś w rodzaju "feralnego obszaru" (miejmy nadzieję że do dzisiaj niszczycielskie energie tego obszaru zostały już zneutralizowane). Przykładowo, po przeciwnej stronie szosy od owego spalonego domu, mieszkała kiedyś owa autochtonka która została zastrzelona przez rosyjskiego snajpera w momencie bitwy o Milicz. Pamiętam także, że ja sam miałem kiedyś właśnie w owym obszarze dosyć paskudny wypadek rowerowy. Ja osobiście wierzę, że takie "feralne obszary" mają coś wspólnego z energiami zakłócającymi ziemskie pole grawitacyjne. Przykładowo, w Nowej Zelandii w miejscu gdzie ktoś umiera w wypadku drogowym, stawia się potem biały krzyż na poboczu drogi. Jeśli zaś przeanalizować zgrupowania takich białych krzyży spotykane co jakiś czas na pustej i prostej jak strzała drodze, wówczas zawsze się okazuje, że pod nimi przebiega jakiś podziemny "fault" generujący energię zakłócającą ziemskie pole grawitacyjne. (W górzystej Nowej Zelandii jest łatwiej niż w płaskiej Polsce wypatrzyć położenie podziemnych "fault'ów - po więcej informacji na temat owych nowozelandzkich "białych krzyży" i ich związku z grawitacją ziemską patrz podrozdział I4.4 z tomu 5 monografii [1/4].) Ciekawe, że dom mojej babci położony był kiedyś właśnie na jednym z takich "feralnych obszarów". Z opowiadań rodzinnych pamiętam też, że ciągle albo w samym owym domu mojej babci, albo tuż przy nim, miejsce miały najróżniejsze nieszczęścia.
       5. Wszewilkowska szkoła oraz miejsce gdzie nowa szosa oddzielona została od starej drogi, dzieląc Wszewilki na starszą i nowszą połówkę. Kiedy przejdziemy jakieś 100 metrów ku zachodowi od ostatnio oglądanego "feralnego obszaru", wówczas również po prawej (północnej) stronie szosy ujrzymy budynek wszewilkowskiej szkoły, czy tego co po szkole tej pozostało do dzisiaj. Szkoła ta jest tą samą szkołą do której ja uczęszczałem w roku szkolnym 1955/1956. Faktycznie jest ona centralnie położonym budynkiem Wszewilek, oraz prawdopodobnie jedynym budynkiem zaprojektowanym jako szkoła. Nie wiem jednak czy funkcję szkoły spełnia ona i dzisiaj. Od punktu naprzeciwko owej szkoły warto się rozglądnąć w obu kierunkach szosy którą podążamy. Począwszy bowiem od tego miejsca, dalszy przebieg szosy którą wędrujemy (aż do "ogródka krasnoludków" opisanego w 5 poniżej) pokrywa się dokładnie z jej przebiegiem jeszcze przed budową kolei żelaznej w 1875 roku. Dlatego począwszy od owej szkoły, niemal wszystkie ceglane budynki Wszewilek jakie napotkamy będą znacznie starsze od budynków przy części szosy jaką dotychczas szliśmy. Odnotujemy to wyraźnie po ich architekturze, szczególnie zaś po wysokości ich ścian, po wieku ich cegieł, po wielkości ich okien, oraz po rodzaju dachówek jakie domy te używają. Natomiast jeśli od szkoły oglądniemy się z powrotem ku wschodowi, tj. na drogę którą właśnie przyszliśmy, wówczas odnotujemy że wszystkie otaczające ją zabudowania są relatywnie nowe. Wszystkie one wszakże zostały zbudowane już po roku 1875, kiedy to ów poprzedni odcinek naszej drogi został dopiero wytyczony. Przed owym rokiem 1875, droga przez Wszewilki biegnąca na wschód od tej szkoły faktycznie kierowała się w tym miejscu małym łukiem ku południu, poczym przebiegała równolegle do obecnie istniejącej drogi, tyle że oddalona była od niej o jakieś 100 metrów ku południu.
       6. Koniec dawnych Wszewilek - widok na stare wodociągi Milicza, "ogród krasnoludków", miejsce po prastarym domu (2-giej generacji). Po perspyktywicznym zorientowaniu się w przebiegu dawnych i nowych dróg Wszewilek oglądanych od wszewilkowskiej szkoły, ruszamy w dalszą drogę na zachód w kierunku Milicza. Po drodze przyglądamy się architekturze starszych budynków z cegły (w większości 4-tej generacji, chociaż w moich czasach po prawej/północnej stronie drogi niedaleko za szkołą ciągle znajdował się jeden budynek 3-ciej generacji) formujących oryginalną zabudowę tej znacznie starszej części Wszewilek. (Możemy też rzucić okiem na nowe budynki 5-tej generacji które w międzyczasie wybudowano na tej części drogi, aby zobaczyć jak podobna do siebie i "pudełkowata" jest architektura ich wszystkich.) Nasz następny stop znajduje się jakieś 50 metrów po tym, jak szosa którą idziemy wykaże mały skręt w lewo i zacznie dosyć raptowny spadek w dół zbocza. W owym miejscu w dawnych czasach był już koniec Wszewilek. W miejscu tym zbiegało się także aż kilka starych dróg wiodących w odmiennych kierunkach (dwie najważniejsze z owych dróg istnieją tam zapewne do dzisiaj). Przykładowo główna droga przez Wszewilki którą przyszliśmy skręcała w owym miejscu ku północnemu-wschodowi i wiodła w kierunku już widocznych z tamtego miejsca budynków i wieży byłych wodociągów miejskich Milicza. Obecny przebieg dalszej drogi do Milicza, którą za chwilę pójdziemy, wytyczony został dopiero w latach 1930-tych, po tym jak w latach 1920-tych przekopano nowe koryto rzeki Baryczy, zaś obszar byłych bagien przez jaki droga ta obecnie przebiega uległ dzięki temu osuszeniu. W miejscu w którym się znajdujemy powinniśmy zwrócić uwagę na duży ogród ze starymi drzewami, jaki - mam nadzieję, istnieje do dzisiaj przy drodze którą kroczymy, po jej prawej stronie - zaraz za polną dróżką która w tamtym miejscu dochodzi z północy do naszej drogi. Ogród ten kiedyś nazywano "ogrodem krasnoludków". Powodem było kiedyś ogromnie głośne na Wszewilkach zdarzenie jakie miało tam miejsce w latach 1950-tych - tj. w czasach kiedy w Polsce nikt jeszcze nie słyszał ani o UFO ani o UFOnautach. Otóż w owym czasie pewnego ranka kilku zaszokowanych mieszkańców Wszewilek zobaczyło na owym ogrodzie ogromny, przeźroczysty, jakby wykonany ze szkła, "grzyb" (dziś byśmy go nazywali wehikułem UFO). Z "grzyba" tego wychodziły całe gromady maleńkich ludzików wielkości zaledwie około półmetrowej. Najwięcej z tych ludzików interesowało się długim budynkiem 2-giej generacji jaki w owym okresie stał wzdłuż zachodniej granicy owego ogrodu (zdaje się że w owych czasach w budynku tym mieszkała m.in. rodzina Piotrowskich). Niektóre z owych ludzików wnikały nawet do środka tego budynku. Inne ludziki krzątały się po całym ogrodzie, wyczyniając tam jakieś "magniczne" rzeczy. Na samym końcu wszystkie te ludziki powsiadały z powrotem do owego przeźroczystego "grzyba", poczym grzyb nagle zniknął z widoku (tj. zapewne włączył "stan telekinetycznego migotania" opisany w podrozdziale L2 z tomu 10 monografii [1/4]). Było aż kilku godnych zaufania świadków owego niezwykłego zdarzenia. Całe więc Wszewilki spekulowały potem czym są owe dziwne "krasnoludki" wchodzące do przeźroczystego "grzyba" który jest w stanie nagle "zniknąć" z widoku, oraz czy ciągle one i ich magiczny "grzyb" znajdują się w owym ogrodzie pozostając tam niewidzielne dla ludzkich oczu. Przez spory też czas później ogród ów nazywano "ogrodem krasnoludków". Ciekawostką było, że wkrótce potem ów długi budynek 2-giej generacji, którym owe "krasnoludki" tak się interesowały, został rozebrany. Ja bym obecnie spekulował, że owi UFOnauci wiedzieli już dokładnie iż ów budynek zostanie wkrótce rozebrany - wszakże zapewne to ich mocodawcy wydali rozkaz rozbiórki. UFOnauci przybyli więc aby go udokumentować dla jakichś tam swoich celów. Nawiasem mówiąc dla mnie na zawsze pozostanie tajemnicą dlaczego budynek ten został rozebrany (podobnie zresztą jak nigdy nie zrozumiem dlaczego został też rozebrany niemal identyczny do niego budynek babci Sołtysowej opisany w 6 z punktu #8.2). Wszakże na jego miejscu nie postawiono potem już nic nowego - jego rozebranie nie służyło więc uwolnieniu miejsca pod budowę czegoś nowego. Pod względem architektonicznym był on bardzo atrakcyjny i raczej niezwykły, tak że tylko dodawał uroku Wszewilkom - nie rozebrano go więc z przyczyn estetycznych. Ponadto zamieszkiwało go aż kilka rodzin, które potem z powodu jego rozebrania znalazły się na bruku - nie rozebrano go więc ponieważ stał pusty. Tylko czekać jak dla tych samych powodów ktoś już wkrótce wyda nakaz aby rozebrać także kościół Św. Andrzeja Boboli w Miliczu. Wszakże kościół ten też jest nośnikiem architektonicznej historii Wszewilek i Milicza, oraz doskonałą ilustracją jak owa oryginalna architektura Wszewilek kiedyś wyglądała.
       7. Bagnisty przesmyk do ulicy Krotoszyńskiej. Po oglądnięciu "ogrodu krasnoludków" maszerujemy dalej ku zachodowi drogą do Milicza. W owym miejscu droga jest relatywnie nowa, bo zbudowana dopiero w latach około 1930-tych. Biegnie ona wzdłuż dna lokalnej niziny, co wyraźnie widać patrząc na wznoszący się obszar po jej prawej (północnej) stronie. Przedtem było tutaj bagno niemożliwe do przebycia przez ciężkie wozy. Dlatego w historycznych czasach wozy objeżdżały ten obszar naokoło jadąc do Wszewilek drogą która biegła znacznie wyżej w pobliżu budynku starych milickich wodociągów. Nawet zresztą tuż przed moim opuszczeniem Polski obładowane ciężarówki ciągle wzbudzały w owym miejscu takie wibrowanie drogi, jakby biegła ona po galarecie a nie po twardej ziemi. Bagno to stopniowo osuszyło się dopiero kiedy około lat 1920-tych obszar ten został zmeliorowany po tym jak przekopano nowe (głębsze) koryto Baryczy. W jego osuszeniu dopomogły także nowe studnie do milickich wodociągów które w okolicach owych wodociągów odsysały wodę która uprzednio wyciekała z gruntu do owego obszaru. Droga którą idziemy oryginalnie wybrukowana była małymi kamieniami, które kiedyś nazywano "kocie łby" (obecnie, jak wierzę, droga ta jest wyasfaltowana). Możemy więc w przyszłości się chwalić, że szliśmy około pół kilometra po byłej drodze z "kocich łbów". (Nasi potomkowie zapewne będą kiedyś zaszokowani owymi "barbarzyńskimi czasami", kiedy to drogi brukowano łbami kotów, ludzie w swych aparatach fotograficznych używali rybiego oka w roli obiektywu, politycy musieli pokazywać lwi pazur podczas niemal każdego swego przemówienia, zazdrośni koledzy wylewali nad nami krokodyle łzy, spora część społeczeństwa miała ptasie móżdżki, pracownicy umysłowi rzucali okiem na dotyczące ich dokumenty, zaś fachowcy zwykle zjadali sobie zęby.) Ciekawostką tego obszaru jest też, że na przełomie lat 1950/60-tych wykryto pod nim skały nasycone ropą naftową. Niestety, ropa owa NIE jest uwalniana wystarczająco dużym strumieniem aby móc być eksploatowana na przemysłową skalę.
       8. Narożnik z kuźnią i byłym wszewilkowskim kowalem. Po przejściu owego krótkiego przesmyka byłej szosy z "kocich łbów" wiodącej przez były obszar bagienny, dochodzimy do skrzyżowania w kształcie litery "T". Jest to skrzyżowanie z ulicą Milicza zwaną "Krotoszyńska". Na północnej stronie wszewilkowskiego narożnika owego skrzyżowania stała kiedyś jedyna kuźnia w całej okolicy. Działała ona aż do końca "końskiej ery", czyli niemal do końca lat 1960-tych. Budynek w którym owa stara kuźnia istniała stoi tam zapewne do dzisiaj. W umiejscowieniu owej kuźni uwagę warto zwrócić na jej położenie na skrzyżowaniu dróg. W dawnych bowiem czasach wszelkie budynki które świadczyły "usługi" dla ludności, takie jak karczmy, zajazdy, kuźnie, sklepy, itp., zakładano właśnie na skrzyżowaniach dróg. Tak nawiasem mówiąc, to diagonalnie do owej kuźni, w jednopiętrowym budynku który zapewne stoi tam do dzisiaj, przez dziesiątki lat znajdował się również jedyny wówczas w całej okolicy sklep spożywczy. W owych czasach sklepy także zakładano przy skrzyżowaniach dróg. Owo skrzyżowanie jest także miejscem przez które wiosną w 1945 roku musiało uciekać w kierunku swoich domów w Stawcu czterech śmiertelnie wystraszonych chłopców w niemieckich mundurach wojskowych, zanim jakieś 400 metrów na północ od tego skrzyżowania każdy z nich po kolei został zastrzelony przez strzelca wyborowego z rosyjskiego patrolu zmotoryzowanego - tak jak to opisałem na stronie bitwa o Milicz. Faktycznie też począwszy od tego skrzyżowania aż do mostu na Baryczy (który chłopcy owi mieli rozkaz wysadzić w powietrze), będziemy szli wzdłuż trasy panicznej ucieczki owych młodocianych "obrońców Milicza". Warto więc przy okazji tego marszu przypomnieć sobie o ich losie. Wszakże potem zupełnie innymi oczami będziemy patrzeć na tych przywódców którzy aż piszczą aby wysłać swoją młodzież żeby ta umierała w jakiejś beznadziejnej wojnie jaka nigdy nie powinna być ani kontemplowana ani rozpoczęta.
       9. Niemiecki magazyn karabinów na ulicy Krotoszyńskiej. Po znalezieniu się na ulicy Krotoszyńskiej skręcamy nią w lewo (ku południu) i wędrujemy prosto wzdłuż niej aż dojdziemy do rynku Milicza. Proponuję przy tym zwrócić uwagę, że obecny (wyprostowany) przebieg ulicy Krotoszyńskiej wytyczony został dopiero około lat 1930-tych. Wcześniej wzdłuż niej biegła stara zakrzywiona droga jednej z odnóg historycznego "Bursztynowego Szlaku". Resztki tej drogi możemy ujrzeć do dzisiaj, ponieważ przebiegała ona tylko kilkadziesiąt metrów na wschód po naszej lewej stronie ulicy Krotoszyńskiej. To właśnie przy niej do dzisiaj stoją stare zabudowania które istniały tam jeszcze w czasach sprzed wyprostowania ulicy Krotoszyńskiej. Natomist tuż przy lewej stronie obecnej ulicy Krotoszyńskiej, zaraz po wojnie nie było niemal żadnego budynku - poza jednym wyjątkiem. Wyjątkiem tym, jaki miniemy po drodze, był stojący właśnie po lewej (wschodniej) stronie owej ulicy Krotoszyńskiej stary poniemiecki magazyn karabinów. Magazyn ów zlokalizowany jest jakieś 400 metrów od wszewilkowskiej kuźni. Kiedyś był on jedynym budynkiem stojącym w owym obszarze tuż przy ulicy Krotoszyńskiej po jej lewej (wschodniej) stronie. Zaraz za nim niedawno wzniesiono krzyż upamiętniający wydarzenia związane z powstaniem Solidarności. Ciekawostką owego poniemieckiego magazynu jest, że zaraz po wyzwoleniu okazało się, że cały zapchany jest on hitlerowskimi karabinami. Ponieważ w czasach rabunku i bezprawia jakie zapanowały na tych obszarach zaraz po wojnie, byłoby nieroztropnością pozostawienie owych karabinów w sprawnym stanie, rosyjski komendant na Milicz zdecydował że muszą one być zniszczone. Karabiny te poustawiano więc wzdłuż krawężnika ulicy Krotoszyńskiej, tak że ich zamki wypadały właśnie na linii owego krawężnika. Następnie wzdłuż owego krawężnika, po tych karabinach, przejechał się ciężki czołg rosyjski, łąmiąc każdy karabin w obszarze jego zamka. W rezultacie, w długi czas potem, niemal cała ulica Krotoszyńska zasłana była szczątkami połamanych niemieckich karabinów. Gdybyśmy ulicą tą szli ponad 60 lat temu, tj. wkróce po wyzwoleniu, te połamane karabiny widzielibyśmy jak walają się wzdłuż całej naszej drogi. Byłby to raczej niezwykły widok. Na temat owych karabinów z ulicy Krotoszyńskiej pisałem także na stronie bitwa o Milicz.
       10. Grodzisko "Chmielnik" pod Miliczem - czyli prapoczątek Wszewilek. Idąc dalsze około 100 metrów ulicą Krotoszyńską, po swojej prawej (zachodniej) stronie widzimy zabudowania milickiej rzeźni miejskiej. Natomiast po lewej (wschodniej) stronie, niemal dokładnie naprzeciwko bramy owej rzeźni, do ulicy tej dochodzi polna dróżka wiodąca tam z Wszewilek, a ściślej od "ogrodu krasnoludków" opisanego w 6 powyżej. Przy drodze owej powinien stać znak "grodzisko Chmielnik". Grodzisko to widać nawet z ulicy Krotoszyńskiej którą idziemy. Jest to okrągłe wzgórze widoczne jakieś 400 metrów od ulicy, poza którym widać zabudowania wsi Wszewilki. Grodzisko to stanowiło prapoczątek obecnego Milicza (i Wszewilek), oraz pierwszą lokację tego miasta (i tej wsi), zanim obecny, murowany Milicz został zbudowany. Więcej informacji na jego temat można znaleźć w Izbie Regionalnej Milicza, którą możemy odwiedzić w ramach 11 z punktu #8.4 tej strony.
       11. Targowisko przy Baryczy przeniesione tam z Wszewilek. Zaraz za milicką rzeźnią miejską, a ściślej pomiędzy budynkami rzeźni a korytem Baryczy, po zachodniej stronie ulicy Krotoszyńskiej znajduje się byłe targowisko Milicza. Targowisko to istniało w owym miejscu od około 1875 roku, kiedy to zostało tam przeniesione z Wszewilek. Faktycznie bowiem oryginalnie targowisko to znajdowało się na byłym ryneczku Wszewilek. Jednak kiedy kolej staranowała ów ryneczek, zostało ono przeniesione do Milicza właśnie w omawiane tutaj miejsce. Można więc powiedzieć, że miejsce to "ukradło" słynne wszewilkowskie targi, oraz spowodowało że targi te zaniknęły. Los tego miejsca był też bardzo podobny do losu wszelkich innych "złodziei". W latach 1990-tych Milicz zbudował sobie odmienne targowisko, które zlokalizowane zostało w miejscu byłego stawu z łazienek milickich (targowisko to omówione jest w 4 z punktu #8.4 tej strony). Stąd owo byłe targowisko przy milickiej rzeźni jakie właśnie mijamy w swojej wędrówce leży obecnie całkowicie opuszczone i zaniedbane.
       12. Nowe a stare koryto Baryczy, nowy most na Baryczy, milicka garbarnia - i co po niej pzostało. Tuż za końcem targowiska znajduje się obecne koryto Baryczy. Przez koryto to przechodzimy po betonowym moście. Ciekawostką owego mostu jest, że w chwili wkraczania wojsk radzieckich do Milicza, most ten miał być wysadzony w powietrze. Niestety, młodociani żołnierze niemieccy, którym powierzono zadanie wysadzenia tego mostu, po ujrzeniu lania jakie Rosjanie sprawili ich kolegom zamkniętym w ratuszu Milicza, dali nogi do swoich domów, "zapominając" wysadzenia tego mostu. Co z nimi potem się stało, pisane to jest na stronie bitwa o Milicz. Warto wiedzieć, że rzeka Barycz przepływająca pod owym mostem, płynie swoim obecnym korytem tylko od czasów kiedy została uregulowana około lat 1920-tych. Poprzednio bowiem Barycz płynęła zupełnie innym korytem, w okolicach tego mostu śmiesznie się zawijając tak że broniła ona dostępu do miasta zarówno od wschodu, jak i od północy. Pamiątką po dawnym przebegu Baryczy jest długi budynek, który zapewne stoi do dzisiaj w widłach pomiędzy starą i nową drogą przez Milicz (tj. po lewej (wschodniej) stronie zaczynającej się tuż za owym mostem nowej ulicy Parkowej), tylko jakieś 50 metrów za owym obecnym mostem na Baryczy. Ten długi budynek aż do czasu uregulowania Baryczy był bowiem milicką garbarnią skór. Garbarnia ta stała tuż nad brzegiem dawnego koryta Baryczy, zaś jej długa, północna ściana omywana była wodą z Baryczy. (To dlatego ten długi budynek stoi zlokalizowany swoją długą osią w kierunku wschód-zachód, aby rozciągać się właśnie wzdłuż byłego koryta Baryczy. W środku długości tego budynku (garbarni), zaraz po wojnie istniała drewniana struktura w kształcie ogromnych schodów odwróconych do góry nogami - bardzo podobna do historycznego żurawia ze starego Gdańska. Otóż struktura ta używana była do moczenia wyprawianych skór w wodzie Baryczy. Z owych jej niby schodów zawieszonych ponad korytem Baryczy zwisały liny, zaś na końcach owych lin przywiązywane były pęki skór które w byłej technologii wyprawiania musiały być długotrwale wypłukiwane przez wodę Baryczy. Niestey, w jakiś czas po wojnie, kiedy budynek owej byłej garbarni zamieniono w blok mieszkalny, ową strukturę schodkową rozebrano. A szkoda, bo była ona równie historyczna jak budynek gdańskiego żurawia.
       13. Była północna (Gnieźnieńska) brama wjazdowa do Milicza. Po przekroczeniu mostu na Baryczy, do Milicza wchodzimy nie ową nową ulicą Parkową, która przebiega po prawej (zachodniej) stronie budynku garbarni, a starą małą uliczką, która od mostu biegnie prosto przechodząc po lewej (wschodniej) ścianie budynku garbarni. Uliczka ta jest faktyczną uliczką wlotową do dawnego Milicza. Tylko jakieś 50 metrów od byłego koryta Baryczy, na uliczce owej stała kiedyś północna brama (Gnieźnieńska) w murach obronnych Milicza. Miejsce gdzie ona się znajdowała można wypatrzeć nawet i dzisiaj, bowiem znajduje się ono tuż przy początku zwartej zabudowy milickiej po obu stronach tej uliczki. Od dawnej bramy wjazdowej do miasta w obie strony rozciągały się kiedyś mury obronne Milicza, poprzedzone fosą. Ich położenie także można wypatrzeć, bowiem do dzisiaj w ich miejscu znajduje się pas pozbawiony zwartej zabudowy miejskiej. Zaraz za byłym zlokalizowaniem północnej bramy w murach Milicza, znajduje się rozwidlenie wewnętrzynych uliczek tego miasta. Skręcamy w prawą (zachodnią) z owych uliczek. Zaprowadzi nas ona do rynku Milicza, odległego zaledwie jakieś 100 metrów od owej północnej bramy wjazdowej do miasta.
       14. Rynek w Miliczu. Po dotarciu do milickiego rynku, mamy aż kilka możliwości dalszego postępowania. Przykładowo, możemy sobie odpocząć, zamawiając danie ze słynnego milickiego karpia w jednej z licznych przy rynku restauracji Milicza (po szczegóły patrz 10b w punkcie #8.2 tej strony). Możemy rozglądnąć się po licznych miejscowych sklepach w poszukiwaniu jakiejś pamiątki z naszej wizyty w Miliczu. Możemy też od razu udać się na dworzec autobusowy lub na dworzec kolejowy aby powrócić do naszego miejsca zamieszkania. Możemy także oglądnąć sobie ciekawostki Milicza, wędrując po milickiem szlaku okrężnym który opisuję w następnym punkcie #8.4 tej strony.

Fot. #3.

Fot. #3: Wszewilki ujęte od miejscowej szkoły w kierunku drogi dojazdowej od Milicza . Zdjęcie z lipca 2004 roku. Widoczny na tym zdjęciu odcinek drogi przez Wszewilki przebiega dokładnie tym samym szlakiem jakim wiodła oryginalna droga tej wioski istniejąca tutaj już od ponad 1000 lat. Dlatego ten odcinek drogi wszewilkowskiej jest najstarszy. Zaraz po wyzwoleniu stało też przy niej kilka budynków nieco starszych od innych, bowiem zbudowanych jeszcze porzed wytyczeniem nowej drogi około 1875 roku. Najstarszy z tych budynków, ciągle pokryty strzechą i zbudowany w "stylu architektonicznym Wszewilek", znajdował się po prawej stronie drogi w miejscu gdzie znika ona ze zdjęcia, tj. niedaleko od zabudowań wodociągów milickich. Rozebrany on został jeszcze w latach 1950-tych. Stał on w bardzo starym ogrodzie który zapewne istnieje w owym miejscu do dzisiaj. Ogród ten nazywano kiedyś "ogrodem krasnoludków", bowiem w czasach kiedy ciągle stał tam ów prastary budynek, kilku prawdomównych sąsiadów zaobserwowało w owym ogrodzie ogromny przeźroczysty "grzyb" (dzisiaj byśmy go nazywali "wehikułem UFO"). Z "grzyba" tego wysypało się całe mrowie maleńkich ludzików. Ludziki te z jakichś powodów ogromnie interesowały się właśnie owym starym domostwem. Potem zaś powsiadały z powrotem do owego kryształowego "grzyba", poczym grzyb ten w jakiś "nadprzyrodzony" sposób nagle zniknął z widoku obserwujących go ludzi.
       Wszewilki to ogromnie dziwne miejsce. To właśnie w okolicy tej wsi Wszewilki, w czasach swej młodości zaobserwowałem opad deszczu z żywych rybek (płotek). Chociaż deszcz taki posiada wiele naukowych wytłumaczeń, faktycznie na podstawie tego co o nim pamiętam, uważam że posiada on cudowne pochodzenie. Deszcz ten opisałem dokładnie w podrozdziale I3.5 z tomu 5 monografii [1/4], której darmowe kopie są do ściągnięcia za pośrednictwem stron internetowych o monografii [1/4] wyszczególnionych w "Menu 2".


#8.4. Nieoficjalny szlak okrężny przez co istotniejsze miejsca historyczne Milicza:

       Długość tego szlaku wynosi około 2 km. Przy wolnym kroku spacerowym jego przejście piechotą może zająć nawet około 2 godziny (przy szybkim marszu - 1 godzinę). Można go także przebyć w samochodzie, jedynie zatrzymując się we wskazanych poniżej miejscach. Jego początek poniżej zlokalizowano przy milickim kościele Św. Andrzeja Boboli i to aż z kilku powodów. Przykładowo, wieża tego kościoła jest widoczna z daleka praktycznie w każdym miejscu Milicza - łatwo więc do niego trafić przyjezdnym, leży on przy obu głównych trasach przejezdnych przez Milicz (tj. pomiędzy ulicami Piłsudskiego i 1 Maja) - nie trzeba więc błądzić aby do niego dotrzeć, a ponadto wokół niego znajduje się wiele miejsc do parkowania - można więc przy nim pozostawić swój samochód i udać się piechotą w dalszą wędrówkę po opisanym tutaj szlaku. Niemniej ponieważ opisany tutaj szlak jest okrężnym, praktycznie można rozpocząć jego oglądanie w dowolnym miejscu Milicza (np. osoby przybyłe do Milicza szlakiem spacerowym z Wszewilek opisanym w punkcie #8.3 tej strony, mogą podjąć opisany tutaj szlak już w milickim rynku). Tyle, że po podjęciu go w innym miejscu, i pod dojściu do ostatniego punktu (czyli kościoła Św. Andrzeja Boboli) trzeba powróćić do punktu 1 z poniższego wykazu i kontynuować ten wykaz aż dojdzie się do punktu w którym wędrówkę się zaczęło. Pomocnym przy wędrówce opisywanym tutaj szlakiem byłby wydruk ze stron internetowych Milicz, Św. Andrzej Bobola, oraz Bitwa o Milicz. Oczywiście, opisany tutaj szlak prowadzi przez tylko najważniejsze z miejsc Milicza szczególnie warte oglądnięcia z uwagi na ich wymowę i historyczne znaczenie. Jednak podobnie interesujących miejsc jest w Miliczu znacznie więcej. Jako przykład rozważ zdewastowany grobowiec Maltzanów, czy wyjście z podziemnych tuneli w lesie pod Cieszkowem. Jednak te inne miejsca położone są relatywnie daleko od centrum i rynku Milicza. Dlatego nie będą one objęte szlakiem opisanym powyżej (czytelnik może jednak je pozwiedzać na własną rękę - szczególnie jeśli przybył do Milicza samochodem i przejazd na dalsze odległości nie czyni mu dużej różnicy). Oto poszczególne odcinki opisywanego tutaj okrężnego szlaku wędrownego po ciekawostkach Milicza:
       1. Kościół Św. Andrzeja Boboli oraz trzeci cmentarz Milicza. Po przybyciu w okolice kościoła Św. Andrzeja Boboli, parkujemy swój samochód w jego pobliżu, na jednym z licznych w tym miejscu parkingów lub przyulicznych miejsc do parkowania, zaś dalsze zwiedzanie dokonujemy np. na piechotę. Swoje zwiedzanie kościoła Św. Andrzeja Boboli warto rozpocząć od oglądnięcia jego wnętrza. Co we wnętrzu tym jest interesującego, jak również historia samego kościoła, opisane są na odrębnej stronie internetowej o Św. Andrzeju Boboli. Po oglądnięciu wnętrza warto też zwrócić uwagę na jego wygląd zewnętrzny. Reprezentuje on bowiem sobą klasyczny przykład stylu architektonicznego po angielsku zwanego "tudor" (w Polsce zwykle jest on znany pod nazwą "mur pruski"). Styl ten jest szczególnie upowszechniony na tych obszarach obecnej Polski, które przed drugą wojną światową włączone były do byłej Rzeszy Niemieckiej. Można tam spotkać wiele kościołów oraz starszych budynków publicznych zbudowanych w tym właśnie stylu. Jak to jednak wyjaśniłem dokładniej w punkcie #7 strony internetowej o wsi Wszewilki, styl ten najprawdopodobniej wyewolucjonował się spontanicznie z rolniczej zabudowy podmilickiej wsi Wszewilki, poczym został jedynie skopiowany przez akademicko edukowanych architektów. Kościół ten tym bardziej warto sobie dokładnie oglądnąć oraz obfotografować ze wszystkich stron, że wiedząc o istnieniu "spisku przeciwko Wszewilkom" opisanego w punkcie #5 strony o wsi Wszewilki, łatwo przewidzieć że już wkróce ktoś zapewne znajdzie jakiś zmyślny sposób aby spowodować rozbiórkę i zniknięcie owego kościoła Św. Andrzeja Boboli w Miliczu. Wszakże kościół ten zbyt jednoznacznie i wyraziście ilustruje historię owych ziem którą jakieś mroczne moce tak usilnie starają się zniszczyć, aby te szatańsko przebiegłe i ogromnie wpływowe moce pozwoliły mu tak zwyczajnie sobie istnieć. Po oglądnięciu owego kościoła, warto wyruszyć w kierunku milickiego rynku, idąc główną ulicą dawnego Milicza, którą obecnie zdaje mi się nazywają ulicą 1 Maja. (Rynek ten leży jedynie około 300 metrów od kościoła w kierunku północno-wschodnim.) Owa główna ulica dawnego Milicza (1 Maja) przebiega tuż przed ścianą z ołtarzem kościoła Św. Andrzeja Boboli. Warto przy tym odnotować, że w średniowieczu stara droga którą teraz jest owa ulica, reprezentowała milicką wersję słynnej Via Appia ze starożytnego Rzymu. Mianowicie, po obu jej stronach rozciągały się wówczas Milickie cmentarze. Cmentarze te zaczynały się tuż za miejską fosą, czyli za korytem Młynówki, a ciągnęły wzdłuż tej drogi przez dalsze około pół kilometra, aż poza obszar objęty powojenną zabudową przy owej drodze. Kościół Św. Andrzeja Boboli stanął mniej więcej w środku owego obszaru cmentarnego. Wszystkie więc budynki jakie po drodze mijamy - i to po obu stronach drogi, stoją obecnie na grobach dawnych mieszkańców Milicza. Swój marsz w kierunku milickiego rynku kończymy po dojściu do małego mostku na Młynówce, przez który przechodzi owa ulica jaką wędrowaliśmy (1 Maja). Tuż za owym mostkiem stała kiedyś obronna brama Milicza. Zwana ona była "Bramą Wrocławską".
       2. Brama Wrocławska Milicza. Faktycznie była to najokazalsza z milickich bram. Po obu jej stronach stały kiedyś baszty. Miejsca ich byłych lokacji nawet niedawno ciągle pozostawały niezabudowane. Tuż pod bramą płynęła Młynówka, która w początkowym okresie Milicza spełniała funkcję fosy miejskiej oraz kanału odprowadzającego miejskie nieczystości. Przez Młynówkę początkowo wiódł zwodzony most. Z kolei sam wierzchołek bramy wieńczony był okazałą rzeźbą lwa, późniejszą kopię którego oglądniemy sobie przy okazji zwiedzania milickiego pałacu (patrz 11 poniżej). Kiedy z mostku na Młynówce oglądali sobie będziemy miejsce gdzie kiedyś stała owa okazała brama w milickiech murach obronnych, warto również zwrócić uwagę na sam nurt Młynówki przepływającej pod naszym mostkiem. Nie jestem pewien jak nurt ten wygląda obecnie, jednak w dawnych czasach był on przykładem kunsztu inżynierskiego dawnych mieszkańców Milicza. Mianowicie, na całej szerokości koryta owej Młynówki, a także na całej jej długości, woda była kiedyś jednakowo głęboka. (Warto przy tym mieć na uwadze, że nawet dzisiejszym specom od melioracji, uzbrojonym w nowoczesną technikę, nie zawsze udaje się wykopać kanał który miałby jednakową głębokość na całej swej długości i szerokości.) Dzięki zaś owej stałej głębokości wody Młynówki, ten niewielki sztucznie wykopany kanał w przeszłości stanowił najważniejszą arterię transportową byłego Milicza - o czym pisałem już wcześniej w 4 z punktu #8.1 niniejszej strony. Po Młynówce tej w dawnych czasach bez przerwy kursowały małe barki napędzane tyczką przez pojedynczego flisaka, o śmiesznie zaokrąglonym dziobie i rufie. Dopiero w późniejszych czasach wzdłuż owej Młynówki wybudowano drogę bitą. Obecnie owa droga jest niemal tą samą drogą która wiedzie z Milicza do milickiego dworca kolejowego (tj. ulicą którą po wojnie nazywano ulicą Wojska Polskiego). Początek owej drogi kiedyś znajdował się jedynie jakieś 20 metrów przed mostkiem na Młynówce do jakiego właśnie doszliśmy. W czasach jednak budowy milickiej kolei został on zatarasowany budynkiem, zaś sama ta droga, czyli obecna ulica Wojska Polskiego, została przesunięta o jakieś 50 metrów bardziej na południe - aby umożliwić przy niej obustronną zabudowę.
       3. Dawny kościół Świętego Jerzego lub kościół garnizonowy - czyli dzisiejsze WDT (Wiejski Dom Towarowy). Po oglądnięciu miejsca gdzie kiedyś stała najokazalsza brama średniowiecznego Milicza, cofamy się jakieś 50 metrów w kierunku południowym przechodząc tą samą główną ulicą dawnego Milicza (1 Maja) którą właśnie przyszliśmy. Po naszej lewej stronie od ulicy owej będzie odgałęziała się ulica Wojska Polskiego biegnąca w przybliżeniu w kierunku wschodnim. Ulica ta wiedzie do obecnego dworca kolejowego Milicza. Biegnie ona równolegle do koryta Młynówki. Wszakże w dawnych czasach stanowiła ona jedynie lądowe uzupełnienie dla wodnej arterii trasportowej jaką wówczas była Młynówka. Przechodzimy ową ulicą Wojska Polskiego jakieś 150 metrów w kierunku wschodnim, aż po naszej lewej stronie napotkamy niewielki dom towarowy, zwykle zwany WDT (tj. Wiejski Dom Towarowy). Wchodzimy do środka aby go sobie oglądnąć od wewnątrz. Dom ten faktycznie w latach 1960-tych został adoptowany z budynku byłego kościoła. Jeszcze do dzisiaj można w nim zobaczyć typową dla kościoła konstrukcję wewnętrzną. Od czasów drugiej wojny światowej, aż do czasu zanim zamieniono go w WDT, był on używany jako magazyny wojskowe przez jednostkę wojskową która kiedyś znajdowała się w koszarach po drugiej stronie ulicy od niego (obecnie koszary te zamienione są w bloki mieszkalne). Natomiast od czasu jego zbudowania około lat 1930-tych, aż do zakończenia drugiej wojny światowej, był on albo kościołem garnizonowym dla owej jednostki wojskowej, albo też drugą lokacją dla tajemniczego kościoła milickiego pod wezwaniem Świętego Jerzego - o którym piszę na stronie o Św. Andrzeju Boboli. Po zakończeniu oglądania owego byłego budynku kościoła, przechodzimy dalsze 50 metrów w kierunku wschodnim nadal idąc ulicą Wojska Polskiego, aż po naszej lewej stronie znajdzie się mały mostek ceglany przez Młynówkę. Wchodzimy na ów mostek, aby przejść na jego drugą stronę.
       4. Milicka Młynówka - czyli historyczna arteria transportowa Milicza, oraz gałąź "Bursztynowego Szlaku" która biegła wzdłuż północnego (prawego) brzegu Młynówki. Kiedy znajdujemy się na mostku Młynówki, ponownie warto przyglądnąć się jej nurtowi, aby sprawdzić co do dzisiaj pozostało z dawnej zasady że nurt ten ma posiadać stałą głębokość na całej swej szerokości i długości. Następnie z mostku owego rozglądamy się dookoła. Stoimy bowiem w historycznie interesującym miejscu. Tuż za owym mostkiem kiedyś znajdował się duży staw który z jednej strony stanowił rezerwuar wody na wypadek jeśli z jakichś powodów stary młyn wodny na Baryczy zaprzestał spiętrzania wody do Młynówki, z drugiej zaś strony dostarczał średniowiecznemu Miliczowi dodatkowej obrony od strony południowo-wschodniej. Staw ten jednak zasypano jeszcze w latach 1990-tych. Obecnie w jego miejscu znajduje się milickie targowisko, przeniesione tam z miejsca opisanego w 11 z punktu #8.3 tej strony. Na południowy-wschód od owego dużego stawu (obecnie targowiska) do niedawna znajdowały się ogródki działkowe. Owe ogródki istniały tam jednak od relatywnie krótkiego czasu, bowiem na obszar tuż przy mostku na jakim stoimy zostały one rozprzestrzenione dopiero w kilka lat po drugiej wojnie światowej. Zaraz zaś po wojnie w ich miejscu istniała zwykła łąka. To właśnie na owej łące po wojnie gniła spora flotylla niewielkich barek używanych na milickiej Młynówce. Stojąc na owym mostku przez Młynówkę mamy także okazję przeanalizować stopniową ewolucję dróg składających się na jedną z odnóg tzw. Bursztynowego Szlaku. Od czasu zbudowania murowanego Milicza w mieście tym ów historyczny "Bursztynowy Szlak" rozwidlał się na dwie odnogi. Jedna z tych odnóg wybiegała z północnej bramy Milicza, wiodąc ku północy wzdłuż dzisiejszej ulicy Krotoszyńskiej, potem zaś przez wieś Stawiec, do Rawicza, a dalej do Poznania i Gniezna. Jednak po zbudowaniu milickiego młyna na Baryczy, oraz mostu przez Barycz przy owym młynie, otwarta została druga, krótsza odnoga tego samego szlaku. Początkowo wybiegała ona ze wschodniej bramy Milicza (omawianej w 6 poniżej), następnie wiodła tuż przy Młynówce, wzdłuż jej wschodniego brzegu - czyli początkowo dzisiejszą aleją spacerową przy Młynówce którą za chwilę będziemy podążali. Biegnąc tuż przy brzegu Młynówki docierała ona tak aż do mostu przez Barycz położonego przy starym młynie wodnym na Baryczy - patrz 7 w punkcie #8.1 tej strony. Po przekroczeniu owego mostu prowadziła ona koło ryneczka Wszewilek, potem przez wieś Pomorsko, dalej zaś do Gniezna i Gdańska. Z biegiem jednak czasu, droga ta okazała się zbyt okrężna i niepotrzebnie długa. Dlatego skrócono jej przebieg, prowadząc ją wzdłuż dawnego koryta Baryczy, zamiast wzdłuż koryta Młynówki. Jej więc drugi przebieg możemy zobaczyć po linii dębów jakie powinny być widoczne na horyzoncie z miejsca w którym stoimy, a które zaczynają się niedaleko kościółka jaki oglądniemy poniżej w 6, oraz prowadzą aż do nasypu kolejowego. Za nasypem kolejowym ów drugi przebieg historycznego Bursztynowego Szlaku łączył się z drogą z Duchawy w pobliżu mostka opisanego w 4 z punktu #8.1 tej strony. Niestety, również i ten przebieg drogi reprezentującej dawną gałąź historycznego "Bursztynowego Szlaku" został zablokowany podczas budowy linii kolejowej w 1875 roku. Po oglądnięciu historycznego otoczenia mostka na jakim stoimy, przechodzimy na drugą (wschodnią) stronę Młynówki. Następnie wyruszamy z jej prądem wzdłuż jej koryta po rodzaju alei jaka biegnie wzdłuż jej prawego (wschodniego) brzegu aż do centrum starego Milicza. Idąc tą aleją, mijamy obecne targowisko po naszej prawej (wschodniej) stronie, za owym targowiskiem (również po prawej) powinien być jakiś budynek w którym zaraz po wojnie mieściła się milicka straż pożarna, zaś za budynkiem straży aleja ta wpada w wylot ulicy która bodajże nazywa się Kużnicza. Wchodzimy w głąb owej ulicy. Jakieś 30 metrów zanim ulica owa (Kuźnicza) wpada na inną uliczkę, która łączy mostek na Młynówce (zwiedzany przez nas wcześniej - patrz 2 powyżej) z milickim ryneczkiem, widać na niej wyraźne poszerzenie. To właśnie w owym poszerzeniu do lat 1930-tych mieścił się drugi z oryginalnych milickich kościołów katolickich, pod wezwaniem Świętego Jerzego.
       5. Lokacja kościoła pod wezwaniem Świętego Jerzego. Oryginalnie Milicz zaprojektowany został jako typowe miasto warowne X wieku. Zbudowany został przy relatywnie często używanym punkcie przeprawy (brodzie) przez rzekę Barycz, na ówczesnym "Szlaku Bursztynowym" wiodącym z Południa Europy aż do Gdańska. Miał on kształt owalu (elipsy) otoczonego wysokim murem i rozłożonego wzdłuż głównej osi miasta ustawionej w kierunku południkowym. W murze Milicza istniały cztery bramy skierowane w czterach kierunkach świata. Dwie z nich były szczególnie istotne, bowiem stanowiły one fragmenty owego Bursztynowego Szlaku. Były to bramy południowa i północna. Brama Wrocławska, której byłe zlokalizowanie oglądaliśmy w 2 powyżej, była właśnie bramą południową Milicza. W samym centrum owalu dawnego Milicza znajdował się kwadratowy rynek z niewielkim budynkiem ratusza. Rynek ten połączony był z każdą z owych dwóch głównych bram dwoma uliczkami które zbiegały się razem tuż przed każdą z tych bram. Niedaleko od miejsca gdzie owe uliczki zbiegały się przed bramą południową Milicza, w południowo-wschodnim sektorze owalnego Milicza, oraz ciągle w obrębie murów miejskich, około 14 wieku zbodowany został z cegły drugi milicki kościół pod wezwaniem Świętego Jerzego. Kościół ten istniał w owym miejscu aż do lat 1930-tych, poczym został rozebrany. Miejsce zaś które uprzednio zajmował przetransformowano w dodatkową małą uliczkę wiodącą ze starego miasta do coraz wówczas popularniejszych milickich łazienek. Obecnie owa uliczka prawdopodobnie nazywa się ulicą Kuźniczą. Jeśli ulica owa nie przeszła ostatnio jakiejś gruntownej przebudowy, wówczas jakieś 30 metrów od wlotu do niej ciągle powinno w niej dać się odnotować charakterystyczne poszerzenie, które stanowi właśnie miejsce w jakim dawniej stał ów kościół pod wezwaniem Świętego Jerzego. Więcej informacji na temat tego kościoła można znaleźć na stronie o Św. Andrzeju Boboli. Po oglądnięciu sobie owego miejsca, cofamy się uliczką Kuźniczą jakieś 20 metrów aż wyjdziemy na koniec uliczki która kiedyś była drogą biegnącą wzdłuż murów dawnego Milicza. Uliczką tą przechodzimy w kierunku północno-wschodnim, aż dojdziemy do "małego kościółka" Milicza, czyli kościoła pod wezwaniem Świętego Michała Archanioła. Podczas owej wędrówki zwracamy uwagę na wszelkie ślady które przetrwały do dzisiaj, a które potwierdzają że idziemy wzdłuż dawnego muru obronnego miasta Milicza oraz wzdłuż dawnej fosy biegnącej przed owym murem.
       6. Druga lokacja kościoła pod wezwaniem Świętego Michała Archanioła oraz drugi cmentarz Milicza. Kościół Świętego Michała Archanioła był pierwszym kościołem Milicza. Tyle że obecnie stoi on już w swojej drugiej lokacji oraz w swojej trzeciej formie architektonicznej. Jego pierwsze (oryginalne) zlokalizowanie oglądniemy sobie w 7 poniżej. Do miejsca gdzie obecnie się on znajduje został on przeniesiony w XV wieku, z powodów opisanych dokładniej na odrębnej stronie internetowej o kościele Św. Andrzeja Boboli. Po dotarciu do owego kościółka warto go sobie dobrze oglądnąć, szczególnie zwracając uwagę na ciekawostki opisane na w/w stronie o kościele Św. Andrzeja Boboli. Po oglądnięciu "małego kościółka" Milicza, powinniśmy przejść około 50 metrów w kierunku zachodnim, idąc małą uliczką która łączy ów kościółek z milickim rynkiem. Warto przy tym odnotować, że na wlocie do owej małej uliczki, niemal przy obecnym płocie owego kościółka, kiedyś mieściła się wschodnia brama w murach obronnych Milicza. Przez bramę ową w dawnych czasach prowadziła droga która była jedną z dwóch gałęzi "Bursztynowego Szlaku" oddzielających się od siebie w Miliczu. Owa gałąź wiodła do młyna wodnego na Baryczy, poczym po moście koło owego młyna do dzisiejszych Wszewilek, a dalej do Gniezna i Gdańska (fragment owego szlaku opisany jest w 5 z punktu #8.1). To właśnie na poboczu owej drogi najpierw założono drugi cmentarz Milicza, potem zaś na były obszar tego cmentarza przeniesiono kościół Świętego Michała Archanioła. Po minięciu miejsca gdzie kiedyś stała wschodnia brama Milicza, podążamy tą uliczką ku zachodowi. W miejscu w którym uliczka owa wpada na narożnik rynku, odnotujemy dziwną nieregularność w szerokości prostopadłej do niej ulicy wylotowej z rynku (tj. tej uliczki z którą zbiega się uliczka jaką przyszliśmy od małego kościółka). Owa nieregularność to oryginalne miejsce zlokalizowania historycznie pierwszego kościoła Milicza.
       7. Pierwszy kościół Milicza - pod wezwaniem Świętego Michała Archanioła, oraz pierwszy cmentarz Milicza. Oryginalnie pierwszy kościół Milicza zlokalizowany był w dokładnie taki sam sposób jak kościoły wszystkich innych miast X wieku. Mianowicie, znajdował się on w obrębie murów miejskich, na specjalnie dla niego wydzielonym placyku w północno-wschodnim narożniku milickiego rynku. W miejscu w jakim on kiedyś stał do dzisiej istnieje niezrozumiała nieregularność w szerokości ulicy wylotowej z milickiego rynku. Nieregularność owa to właśnie pozostałość po małym placyku na jakim kościół ten kiedyś się znajdował. Po więcej informacji na jego temat patrz odrębna strona internetowa o kościele Św. Andrzeja Boboli.
       8. Rynek Milicza, oraz były ratusz tego miasta. Po oglądnięciu byłej lokacji historycznie pierwszego kościoła Milicza, przechodzimy na przeciwstawną (zachodnią) stronę milickiego rynku idąc uliczką która biegnie wzdłuż północnego boku tego kwadratowego ryneczka. Po naszej lewej stronie jest obecnie pusty placyk tego rynku. Jednak nie zawsze on był pusty. Aż do końca drugiej wojny światowej stał na nim piękny, drugi z kolei ratusz Milicza. Ciekawostki na jego temat - m.in. opisy podziemnych tuneli jakie wiodły od niego do podziemi szeregu innych dawnych budowli Milicza, można znaleźć na odrębnej stronie internetowej o mieście Miliczu. Natomiast opisy jak on został spalony w ostatnich dniach wojny zaprezentowane są na odrębnej stronie internetowej na temat bitwy o Milicz. Warto tutaj dodać, że ów ratusz był już drugim ratuszem Milicza. Pierwszy, bardzo stary ratusz milicki, zbudowany jeszcze z rudy darniowej, został rozebrany dawno już temu, prawdopodobnie w tym samym czasie kiedy z rozkazu Napoleona rozmontowano także mury obronne Milicza.
       9. Brama zachodnia Milicza oraz młyn wodny na Młynówce. Po przejściu na zachodnią stronę rynku Milicza wchodzimy w małą uliczkę która z owego rynku wychodzi w kierunku zachodnim. Idąc tą uliczką dochodzimy do miejsca w którym znajduje się obecnie ozdobna brama wschodnia miasta. Brama owa jest ozdobnym symbolem faktycznej bramy jaka istniała niemal w tym samym miejscu w oryginalnych murach obronnych Milicza. Tuż za ową bramą kiedyś przepływała milicka Młynówka która pełniła rolę miejskiej fosy. Obecnie w jej miejscu znajduje się punkt w którym owa uliczka wylotowa z milickiego rynku łączy się z ulicą Zamkową po której od niedawna poprowadzono drogę objazdową wokół dawnego starego Milicza. Faktycznie to zaraz po wojnie, przed ową bramą zachodnią miasta Młynówka uformowana była w duży staw. Na wylocie zaś owego stawu, zapewne przy miejscu przez które obecnie przebiega ulica Cicha, znajdował się kiedyś drugi młyn wodny Milicza. Młyn ten zbudowany został w tych samych czasach co Pałac Maltzanów który oglądniemy w 11 poniżej.
       10. Zamek obronny Milicza. Po oglądnięciu zachodniej bramy Milicza, oraz miejsca przy owej bramie w którym kiedyś na Młynówce stał drugi młyn wodny Milicza, przechodzimy dalsze 100 metrów idąc ku zachodowi ulicą Zamkową. Na końcu tej ulicy, tuż przed miejscem gdzie kiedyś znajdowała się brama wjazdowa do milickiego pałacu Maltzanów (obecnie stoi tam postument z milickim lwem) skręcamy w prawo w małą starą drogę wiodącą ku północy. Jakieś dalsze 50 metrów od owego miejsca stoi dawny zamek obronny Milicza. Aczkolwiek jego ruiny obecnie wyglądają dosyć niepozornie, faktycznie to w przeszłości stanowił on potężną twierdzę obronną, jakiej historia jest fascynująca, aczkolwiek szokująco mało znana przez miejscowych. Niektóre ciekawostki na temat tego zamku można znaleźć na stronie o mieście Miliczu.
       11. Pałac Maltzanów w Miliczu, Izba Regionalna, oraz niegdyś bardzo sławny park pałacowy. Po oglądnięciu zamku obronnego, wracamy z powrotem na koniec ulicy Zamkowej (tej którą przyszliśmy od rynku), oraz oglądamy sobie najpierw miejsce gdzie kiedyś stała brama wejściowa do pałacu Maltzanów. Brama ta została już rozebrana, jednak ciągle po niej pozostawiono niewielki cokół wymurowany z rudy darniowej, na którym stoi rzeźba lwa. Jego obecny wygląd można oglądnąć na "Fot. #4" ze strony internetowej o wsi Wszewilki. Ciekawostką tego cokołu i rzeźby jest, że reprezentują one ostatnie pozostałości z byłych murów obronnych Milicza. Mianowicie cokół zbudowany jest z rudy darniowej którą pozyskano właśnie poprzez rozebranie resztki murów obronnych Milicza. Z kolei ów lew jest kopią lwa który kiedyś zdobił południową bramę Milicza (jakiej byłe zlokalizowanie oglądaliśmy w 2 powyżej). Po oglądnięciu owego cokołu z lwem, przechodzimy dalszych około 50 metrów na zachód drogą ku pałacowi. Po naszej prawej stronie mijamy budynek służby pałacowej w którym obecnie zlokalizowana jest milicka Izba Regonalna (gdyby przypadkiem była otwarta, wówczas warto ją odwiedzić) - po jej szczegóły patrz strona o mieście Miliczu. Po ewentualnym zwiedzeniu tej izby, oglądamy pałac (najlepiej obchodząc go naokoło) oraz przyległy do niego park - idąc do parku ścieżką parkową która biegnie od głównego wejścia do pałacu ku południu. Park ten kiedyś był słynny ze swojej piękności na całą Europę. Miał on bowiem jedną z najwspanialszych kolekcji rhododendronów (obecnie po kolekcji owej pozostały jedynie jej resztki). Ciekawostki na temat owego pałacu i jego wspaniałego parku również opisane są na stronie o mieście Miliczu.
       12. Kościół Św. Andrzeja Boboli. Po oglądnięciu pałacu Maltzanów możemy powrócić do bramy wejściowej do owego pałacu, poczym skierować się na południe wzdłuż ulicy Piłsudskiego, aż dotrzemy tą ulicą do kościoła Św. Andrzeja Boboli - od którego rozpoczęliśmy nasze zwiedzanie. Alternatywnie, podczas oglądania przypałacowego parku możemu skierować się ku wschodowi idąc przez park, co również powinno doprowadzić nas do ulicy Piłsudskiego a potem do Kościoła Św. Andrzeja Boboli (przy pokazji zaś pozwoli nam zobaczyć nieco więcej owego parku, np. sztucznie usypane w nim wzgórze parkowe).
* * *
       Podczas wędrówki szlakami opisanymi w powyższych punktach #8.1 do #8.4, w oczy powinno nam się rzucić aż kilka rzeczy. Podkreślmy tutaj najważniejsze z nich. (1) W Miliczu i Wszewilkach do dzisiaj przetrwały dowody celowego i wielkoskalowego zacierania oraz eliminowania obiektów (a także ludzi) które mogłyby nam ujawnić prawdę na temat historii naszej planety. (2) Systematyczne i planowe zacieranie i eliminowanie owej wiedzy o historii kontynuowane jest tam do dzisiaj. (3) To co się dzieje w Miliczu i na Wszewilkach jest jedynie małym fragmentem podobnie wielkoskalowego procesu niszczenia jaki ma miejsce na całej naszej planecie. Uświadomienie sobie owych punktów powinno nas mobilizować abyśmy z tym większą uwagą i troską rozważyli to co zostało zaprezentowane na stronie internetowej o nazwie zło, oraz na stronach jej pokrewnych. Ponadto powinno to nas zmobilizować abyśmy tym większą troską i opieką otoczyli to co ciągle oparło się zniszczeniu z obiektów będących nośnikami naszej historii i kultury.

Fot. #4

Fot. #4: Kościół Św. Andrzeja Boboli w Miliczu (były kościół ewangelicki). Został on zbudowany w stylu architektonicznym jaki po angielsku nazywa sie "tudor" (w Polsce zwykle jest on znany pod nazwą "muru pruskiego"). Ciekawostką tego stylu jest, że najprawdopodobniej oryginalnie wywodzi się on z chałupniczej zabudowy pobliskiej wioski Wszewilki, a dopiero potem został podpatrzony i skopiowany przez akademicko edukowanych architektów - co wyjaśniłem dokładniej w niniejszym punkcie tej strony internetowej o wsi Wszewilki. Obecnie kościół ten jest świątynią Rzymsko-Katolicką pod wezwaniem Świętego Andrzeja Boboli (dawniej Świętego Krzyża). Powyższa fotografia pochodzi z 2003 roku. Wykonana została przy obiektywie aparatu skierowanym ze wschodu na zachód. Na pierwszym planie pokazuje więc wschodnią ścianę prezbiterium kościoła, za którą znajduje się jego ołtarz. Pełniejsza historia tego kościoła opisana została na odrębnej stronie internetowej Św. Andrzej Bobola. Podczas zwiedzania Milicza kościół ten należy dokładnie sobie pooglądać i obfotografować. Wszakże w świetle opisanych w punkcie #5 strony internetowej o wsi Wszewilki przypadków celowego niszczenia wszelkich obiektów utrwalających sobą historię tej miejscowości, należy się liczyć że już wkrótce kościół ten nagle tajemniczo zniknie z powierzchni ziemi pod jakąś zręczną wymówką.


#9. Nieoficjalne szlaki dla zwiedzania Wszewilek i Milicza, zaczynające się od Milicza:

       Nieoficjalne szlaki wędrowne opisane w punkcie #8 tej strony sporządzone były przy założeniu, że podążające nimi osoby poprzednio w punkcie #8.1 zaczynały swoją wędrówkę od stacji kolejowej w Miliczu. Po podjęciu owej wędrówki, osoby te podążały następnie szlakiem z #8.1 ze stacji kolejowej w Miliczu aż do Wszewilek, we Wszewilkach szlakiem #8.2 okrążały to co pozostało po byłym historycznym ryneczku Wszewilek, potem szlakiem #8.3 wędrowały szosą z Wszewilek aż do Milicza, aby w końcu szlakiem okrężnym z #8.4 zwiedzać Milicz. Problem jednak z tamtym opisem jest taki, że jeśli ktoś zechce wędrować w całkowicie odwrotnym kierunku, tj. zaczynając od Milicza, poprzez Wszewilki, aż do milickiej stacji kolejowej, wówczas tamte szlaki musiałby czytać "tyłem do przodu". Aby więc takiemu komuś ułatwić odnalezienie odpowiednich punktów odniesienia na owych szlakach wędrownych, w niniejszym punkcie #9 opiszę teraz te same szlaki, tyle że tak je przeredaguję, aby opisywały one tą samą drogę, tyle że oglądaną podczas wędrówki w dokładnie odwrotnym kierunku (tj. tym razem wędrując z Milicza do Wszewilek). Aby ułatwić wzajemne odnoszenie opisów z niniejszego punktu #9, oraz z poprzedniego punktu #8, w obu opisach zachowuję dokładnie tą samą numerację szlaków, oraz tą samą numerację poszczególnych punktów odniesienia na owych szlakach. Oto więc ów przeredagowany opis szlaków:


#9.4 (czyli szlak z #8.4). Nieoficjalny szlak okrężny przez co istotniejsze miejsca historyczne Milicza:

       Ponieważ szlak ten jest okrężny, nie ma w nim znaczenia czy go się przechodzi na drodze z Wszewilek do Milicza, czy też na drodze z Milicza do Wszewilek. Dlatego w obu przypadkach można go przejść w taki sam sposób. Nie będę go tutaj więc przeredagowywał, a zalecam skorzystanie z jego opisów podanych w punkcie #8.4 tej strony.


#9.3 (czyli odwrotność dla szlaku z #8.3). Nieoficjalny szlak spacerowy z Milicza do Wszewilek i dalej przez Wszewilki - pozwalający na ogólne zapoznanie się z tą wioską:

       Długość tego szlaku wynosi około 3 km. Przy wolnym kroku spacerowym jego przejście piechotą może zająć nawet około 2 godziny (przy szybkim marszu - 1 godzinę). Można go także przebyć w samochodzie, jedynie zatrzymując się we wskazanych poniżej miejscach. Jego początek wyznaczono na rynku w Miliczu (czyli miejsce na którym można zakończyć, a także rozpocząć, podążanie szlakiem opisanym w punkcie #8.4 tej strony), zaś jego koniec znajduje się przy młynie elektrycznym Wszewilek (czyli w miejscu przy którym wiedzie końcowy odcinek okrężnego szlaku z punktu #8.2 tej strony). Dlatego jego przejście stanowi doskonałe rozwiązanie jeśli ktoś np. właśnie zakończył zwiedzanie Milicza i ma zamiar udać się do Wszewilek aby sobie zwiedzic ową wioskę. Pomocnym przy wędrówce opisywanym tutaj szlakiem byłby wydruk stron internetowych Wszewilki oraz Milicz. Oto poszczególne odcinki owego szlaku:
       14. Rynek w Miliczu. Po znalezieniu się na milickim rynku, wybieramy uliczkę wylotową z owego rynku wiodącą w kierunku niemal północnym, a zaczynającą się w północno-zachodnim narożniku owego rynku. Uliczką tą podążamy ku północy około 100 metrów, aż mijamy punkt w którym zbiega się ona z podobną do siebie uliczką zaczynającą się w północno-wschodnim narożniku rynku. Zaraz po minięciu budynków stojących przy miejscu zbiegania się obu uliczek odnotujemy obszar jakby wolny od gęstej średniowiecznej zabudowy. To właśnie tutaj stała kiedyś północna brama w murach miasta (zwana bramą Gnieźnieńską), zaś tuż przed nią, po jej północnej stronie, przebiegała kiedyś milicka fosa miejska.
       13. Była północna (Gnieźnieńska) brama wjazdowa do Milicza. W chwili obecnej po bramie owej nie pozostało już śladu. Jednak widoczny jest pas wolny od gęstej średniowiecznej zabudowy miasta Milicza. Pas ten wyznacza miejsce, gdzie aż do czasów Napoleona oraz do jego słynnego nakazu rozmontowania murów miejskich Wrocławia i m.in. Milicza, przebiegała północna część murów obronnych Milicza oraz fosa miejska przed owymi murami. Idąc od owej byłej bramy szosą w kierunku północnym, po naszej lewej stronie mijamy stary budynek garbarni. Jest on ostatnim budynkiem po naszej lewej stronie mijanym przez nas podczas podchodzenia do dzisiejszego koryta Baryczy. Warto odnotować, że w czasach poprzedzających regulację koryta Baryczy w latach 1920-tych, faktycznie rzeka ta omywała północną stonę murów owego starego budynku garbarni. Budynek ten stał bowiem wówczas tuż przy starym korycie Baryczy. Oglądnięcie owego budynku najlepiej dokonywać z mostu na Baryczy (dlatego opisałem go dokładniej w następnym punkcie 12).
       12. Nowe a stare koryto Baryczy, nowy most na Baryczy, milicka garbarnia - i co po niej pozostało. Idąc dalej ku północy drogą wylotową z Milicza dochodzimy do mostu przez obecne koryto Baryczy. Po moście tym przechodzimy na druga stronę rzeki, aby potem dalej iść już ku północy tzw. ulicą Krotoszyńską, która wiedzie z Milicza do Wszewilek. Ciekawostką owego betonowego mostu na Baryczy jest, że w chwili wkraczania wojsk radzieckich do Milicza, most ten miał być wysadzony w powietrze. Jednak młodociani żołnierze niemieccy, którym powierzono zadanie wysadzenia tego mostu, po ujrzeniu lania jakie Rosjanie sprawili ich kolegom zamkniętym w ratuszu Milicza, dali nogi do swoich domów, "zapominając" wysadzenia tego mostu. Co z nimi potem się stało, pisane to jest na stronie bitwa o Milicz. Warto wiedzieć, że rzeka Barycz przepływająca pod owym mostem, płynie swoim obecnym korytem tylko od czasów kiedy została uregulowana około lat 1920-tych. Poprzednio bowiem Barycz płynęła zupełnie innym korytem, w okolicach budynku garbarni śmiesznie się zawijając tak że broniła ona dostępu do miasta zarówno od wschodu, jak i od północy. Pamiątką po dawnym przebegu Baryczy jest właśnie ów długi budynek garbarni, który zapewne stoi do dzisiaj w widłach pomiędzy starą i nową drogą przez Milicz (tj. po lewej (wschodniej) stronie nowej ulicy Parkowej Milicza, zaczynającej się przy milickiej stronie mostu na Baryczy). Budynek ten aż do czasu uregulowania Baryczy w latach 1920-tych był milicką garbarnią skór. Garbarnia ta stała tuż nad brzegiem dawnego koryta Baryczy, zaś jej długa, północna ściana omywana była wodą z Baryczy. (To dlatego ten długi budynek stoi zlokalizowany swoją długą osią w kierunku wschód-zachód, aby rozciągać się właśnie wzdłuż byłego koryta Baryczy.) W środku długości tego budynku (garbarni), zaraz po wojnie istniała drewniana struktura w kształcie ogromnych schodów odwróconych do góry nogami - bardzo podobna do historycznego żurawia ze starego Gdańska. Otóż struktura ta używana była do moczenia wyprawianych skór w wodzie Baryczy. Z owych jej niby schodów zawieszonych ponad korytem Baryczy zwisały liny, zaś na końcach owych lin przywiązywane były pęki skór które w byłej technologii wyprawiania musiały być długotrwale wypłukiwane przez wodę Baryczy. Niestety, w jakiś czas po wojnie, kiedy budynek owej byłej garbarni zamieniono w blok mieszkalny, ową strukturę schodkową rozebrano. A szkoda, bo była ona równie historyczna jak budynek gdańskiego żurawia.
       11. Targowisko przy Baryczy przeniesione tam z Wszewilek. Zaraz za obecnym korytem Baryczy, po lewej (zachodniej) stronie ulicy Krotoszyńskiej którą podążamy, znajduje się byłe targowisko Milicza. Targowisko to istniało w owym miejscu od około 1875 roku, kiedy to zostało tam przeniesione z Wszewilek. Faktycznie bowiem oryginalnie targowisko to znajdowało się na byłym ryneczku Wszewilek. Jednak kiedy budowana wówczas kolej staranowała ów ryneczek, zostało ono przeniesione do Milicza właśnie w omawiane tutaj miejsce. Można więc powiedzieć, że miejsce to "ukradło" słynne wszewilkowskie targi, oraz spowodowało że targi te zaniknęły. Los tego miejsca był też bardzo podobny do losu wszelkich innych "złodziei". W latach 1990-tych Milicz zbudował sobie odmienne targowisko, które zlokalizowane zostało w miejscu byłego stawu z łazienek milickich (targowisko to omówione jest w 4 z punktu #8.4 tej strony). Stąd owo byłe targowisko przy milickiej rzeźni jakie właśnie mijamy w swojej wędrówce leży obecnie całkowicie opuszczone i zaniedbane.
       10. Grodzisko "Chmielnik" pod Miliczem - czyli prapoczątek Wszewilek i Milicza. Idąc ku północy dalsze około 70 metrów ulicą Krotoszyńską, po swojej lewej (zachodniej) stronie widzimy zabudowania milickiej rzeźni miejskiej. Stoją one przy granicy owego targowiska jakie właśnie minęliśmy. Natomiast po naszej prawej (wschodniej) stronie, niemal dokładnie naprzeciwko bramy owej rzeźni, od ulicy tej odchodzi polna dróżka wiodąca stamtąd aż do Wszewilek, a ściślej od "ogrodu krasnoludków" opisanego w 6 poniżej. Przy drodze owej powinien stać znak "grodzisko Chmielnik". Grodzisko to widać nawet z ulicy Krotoszyńskiej którą idziemy. Jest to okrągłe wzgórze widoczne jakieś 400 metrów od ulicy, poza którym widać zabudowania wsi Wszewilki. Grodzisko to stanowiło prapoczątek obecnego Milicza (i Wszewilek), oraz pierwszą lokację tego miasta (i tej wsi), zanim obecny, murowany Milicz został zbudowany. Więcej informacji na jego temat można znaleźć w Izbie Regionalnej Milicza, którą możemy odwiedzić w ramach 11 z punktu #8.4 tej strony.
       9. Niemiecki magazyn karabinów na ulicy Krotoszyńskiej. Po minięciu milickiej rzeźni idziemy dalej ku północy ulicą Krotoszyńską. Proponuję przy tym zwrócić uwagę, że obecny (wyprostowany) przebieg owej ulicy Krotoszyńskiej wytyczony został dopiero około lat 1930-tych. Wcześniej wzdłuż niej biegła stara pozakrzywiana droga jednej z odnóg historycznego "Bursztynowego Szlaku". Resztki tej drogi możemy ujrzeć do dzisiaj, ponieważ przebiegała ona równolegle do ulicy którą idziemy, oddalona tylko kilka, a czasami kilkadziesiąt, metrów na wschód od owej ulicy Krotoszyńskiej. To właśnie po prawej stronie tej pradawnej drogi do dzisiaj stoją bardzo stare zabudowania które widzimy. Istniały one tam jeszcze w czasach sprzed wyprostowania ulicy Krotoszyńskiej. Natomiast tuż przy prawej stronie obecnej ulicy Krotoszyńskiej, zaraz po wojnie nie było niemal żadnego budynku - poza jednym wyjątkiem. Wyjątkiem tym, jaki miniemy po drodze, był stojący właśnie po naszej prawej (wschodniej) stronie owej ulicy Krotoszyńskiej stary poniemiecki magazyn karabinów. Magazyn ów zlokalizowany jest jakieś 150 metrów od milickiej rzeźni, tyle że po odmiennej stronie ulicy. Kiedyś był on jedynym budynkiem stojącym w owym obszarze tuż przy ulicy Krotoszyńskiej po jej lewej (wschodniej) stronie. Tuż przed nim niedawno wzniesiono krzyż upamiętniający wydarzenia związane z powstaniem Solidarności. Ciekawostką owego poniemieckiego magazynu jest, że zaraz po wyzwoleniu okazało się, że cały zapchany jest on hitlerowskimi karabinami. Ponieważ w czasach rabunku i bezprawia jakie zapanowały na tych obszarach zaraz po wojnie, byłoby nieroztropnością pozostawienie owych karabinów w sprawnym stanie, rosyjski komendant na Milicz zdecydował że muszą one być zniszczone. Karabiny te poustawiano więc wzdłuż krawężnika ulicy Krotoszyńskiej, tak że ich zamki wypadały właśnie na linii owego krawężnika. Następnie wzdłuż owego krawężnika, po tych karabinach, przejechał się ciężki czołg rosyjski, łamiąc każdy karabin w obszarze jego zamka. W rezultacie, w długi czas potem, niemal cała ulica Krotoszyńska zasłana była szczątkami połamanych niemieckich karabinów. Gdybyśmy ulicą tą szli ponad 60 lat temu, tj. wkróce po wyzwoleniu, te połamane karabiny widzielibyśmy jak walają się wzdłuż całej naszej drogi. Byłby to raczej niezwykły widok. Na temat owych karabinów z ulicy Krotoszyńskiej pisałem także na stronie bitwa o Milicz.
       8. Narożnik z kuźnią i byłym wszewilkowskim kowalem. Po minięciu owego byłego magazynu karabinów, musimy przejść jakieś 400 metrów, aż dotrzemy do miejsca kiedy po naszej prawej (wschodniej) stronie ulicy ukaże się wejście na szosę do Wszewilek. Za chwilę skręcimy w ową szosę do Wszewilek, jednak przedtem warto abyśmy się rozglądnęli po owym skrzyżowaniu w kształcie litery "T" na jakim stanęliśmy. Jest to skrzyżowanie owej milickiej ulicy zwanej "Krotoszyńska" z szosą zbudowaną podczas ostatniej przebudowy Wszewilek. Na północnej stronie wszewilkowskiego narożnika owego skrzyżowania stała kiedyś jedyna kuźnia w całej okolicy. Działała ona aż do końca "końskiej ery", czyli niemal do końca lat 1960-tych. Budynek w którym owa stara kuźnia istniała stoi tam zapewne do dzisiaj. W umiejscowieniu owej kuźni uwagę warto zwrócić na jej położenie na skrzyżowaniu dróg. W dawnych bowiem czasach wszelkie budynki które świadczyły "usługi" dla ludności, takie jak karczmy, zajazdy, kuźnie, sklepy, itp., zakładano właśnie na skrzyżowaniach dróg. Tak nawiasem mówiąc, to diagonalnie do owej kuźni, w jednopiętrowym budynku który zapewne stoi tam do dzisiaj, przez dziesiątki lat znajdował się również jedyny wówczas w całej okolicy sklep spożywczy. W owych czasach sklepy także zakładano przy skrzyżowaniach dróg. Owo skrzyżowanie jest także miejscem przez które wiosną w 1945 roku musiało uciekać w kierunku swoich domów w Stawcu czterech śmiertelnie wystraszonych chłopców w niemieckich mundurach wojskowych, zanim jakieś 400 metrów na północ od tego skrzyżowania każdy z nich po kolei został zastrzelony przez strzelca wyborowego z rosyjskiego patrolu zmotoryzowanego - tak jak to opisałem na stronie bitwa o Milicz. Faktycznie też począwszy od mostu na Baryczy (który chłopcy owi mieli rozkaz wysadzić w powietrze), aż tego skrzyżowania, cały czas szliśmy wzdłuż trasy panicznej ucieczki owych młodocianych "obrońców Milicza". Warto więc przy okazji tej naszej wędrówki przypomnieć sobie o ich losie. Wszakże potem zupełnie innymi oczami będziemy patrzeć na tych przywódców którzy aż piszczą aby wysłać swoją młodzież żeby ta umierała w jakiejś beznadziejnej wojnie jaka nigdy nie powinna być ani kontemplowana ani rozpoczęta.
       7. Bagnisty przesmyk od ulicy Krotoszyńskiej do "ogrodu krasnoludków". Po oglądnięciu sobie budynku w którym kiedyś istaniała ostatnia kuźnia Wszewilek, maszerujemy dalej ku wschodowi drogą do Wszewilek. W owym miejscu droga jest relatywnie nowa, bo zbudowana dopiero w latach około 1930-tych. Biegnie ona wzdłuż dna lokalnej niziny, co wyraźnie widać patrząc na wznoszący się obszar po jej lewej (północnej) stronie. Przedtem było tutaj bagno niemożliwe do przebycia przez ciężkie wozy. Dlatego w historycznych czasach wozy objeżdżały ten obszar naokoło jadąc do Wszewilek drogą która biegła znacznie wyżej w pobliżu budynku starych milickich wodociągów. Nawet zresztą tuż przed moim opuszczeniem Polski obładowane ciężarówki ciągle wzbudzały w owym miejscu takie wibrowanie drogi, jakby biegła ona po galarecie a nie po twardej ziemi. Bagno to stopniowo osuszyło się dopiero kiedy około lat 1920-tych obszar ten został zmeliorowany po tym jak przekopano nowe (głębsze) koryto Baryczy. W jego osuszeniu dopomogły także nowe studnie do milickich wodociągów które w okolicach owych wodociągów odsysały wodę która uprzednio wyciekała z gruntu do owego obszaru. Droga którą idziemy oryginalnie wybrukowana była małymi kamieniami, które kiedyś nazywano "kocie łby" (obecnie, jak wierzę, droga ta jest wyasfaltowana). Możemy więc w przyszłości się chwalić, że szliśmy około pół kilometra po byłej drodze z "kocich łbów". (Nasi potomkowie zapewne będą kiedyś zaszokowani owymi "barbarzyńskimi czasami", kiedy to drogi brukowano łbami kotów, ludzie w swych aparatach fotograficznych używali rybiego oka w roli obiektywu, politycy musieli pokazywać lwi pazur podczas niemal każdego swego przemówienia, zazdrośni koledzy wylewali nad nami krokodyle łzy, spora część społeczeństwa miała ptasie móżdżki, pracownicy umysłowi rzucali okiem na dotyczące ich dokumenty, zaś fachowcy zwykle zjadali sobie zęby.) Ciekawostką tego obszaru jest też, że na przełomie lat 1950/60-tych wykryto pod nim skały nasycone ropą naftową. Niestety, ropa owa NIE jest uwalniana wystarczająco dużym strumieniem aby móc być eksploatowana na przemysłową skalę.
       6. Koniec dawnych Wszewilek - widok na stare wodociągi Milicza, "ogród krasnoludków", miejsce po prastarym domu (2-giej generacji). Kiedy owa asfaltowa szosa (kiedyś tzw. "kocie łby") przetnie się przez cały były obszar bagienny, nagle jej nawierzchnia zmieni się w drobną granitową kostkę. Jednocześnie szosa zacznie się wspinać pod górę. Jakieś 150 metrów po tym, jak szosa którą idziemy zaczęła być brukowana ową kostką, w miejscu w którym szosa ta wykonuje niewielki skręt w prawo, dochodzimy do starego ogrodu po naszej lewej (północnej) stronie. W owym miejscu w dawnych czasach kończyły się Wszewilki. W miejscu tym zbiegało się także aż kilka starych dróg wiodących w odmiennych kierunkach (dwie najważniejsze z owych dróg istnieją tam zapewne do dzisiaj). Przykładowo główna droga przez Wszewilki którą dalej pójdziemy dochodziła do owego miejsca od północnego-wschodu wiodąc od widocznych z tamtego miejsca budynków i wieży byłych wodociągów miejskich Milicza. Obecny przebieg dzisiejszej drogi z Milicza, którą właśnie przyszliśmy, wytyczony wszakże został dopiero w latach 1930-tych, po tym jak w latach 1920-tych przekopano nowe koryto rzeki Baryczy, zaś obszar byłych bagien przez jaki droga ta obecnie przebiega uległ dzięki temu osuszeniu. W miejscu w którym się znajdujemy powinniśmy zwrócić uwagę na ów duży ogród ze starymi drzewami, jaki - mam nadzieję, istnieje do dzisiaj przy drodze którą kroczymy, po jej lewej stronie - tuż przed polną dróżką która w tamtym miejscu dochodzi z północy do naszej szosy. Ogród ten kiedyś nazywano "ogrodem krasnoludków". Powodem było kiedyś ogromnie głośne na Wszewilkach zdarzenie jakie miało tam miejsce w latach 1950-tych - tj. w czasach kiedy w Polsce nikt jeszcze nie słyszał ani o UFO ani o UFOnautach. Otóż w owym czasie pewnego ranka kilku zaszokowanych mieszkańców Wszewilek zobaczyło na owym ogrodzie ogromny, przeźroczysty, jakby wykonany ze szkła, "grzyb" (dziś byśmy go nazywali wehikułem UFO). Z "grzyba" tego wychodziły całe gromady maleńkich ludzików wielkości zaledwie około półmetrowej. Najwięcej z tych ludzików interesowało się długim budynkiem 2-giej generacji jaki w owym okresie stał wzdłuż zachodniej granicy owego ogrodu (zdaje się że w owych czasach w budynku tym mieszkała m.in. rodzina Piotrowskich). Niektóre z owych ludzików wnikały nawet do środka tego budynku. Inne ludziki krzątały się po całym ogrodzie, wyczyniając tam jakieś "magiczne" rzeczy. Na samym końcu wszystkie te ludziki powsiadały z powrotem do owego przeźroczystego "grzyba", poczym grzyb nagle zniknął z widoku (tj. zapewne włączył "stan telekinetycznego migotania" opisany w podrozdziale L2 z tomu 10 monografii [1/4]). Było aż kilku godnych zaufania świadków owego niezwykłego zdarzenia. Całe więc Wszewilki spekulowały potem czym są owe dziwne "krasnoludki" wchodzące do przeźroczystego "grzyba" który jest w stanie nagle "zniknąć" z widoku, oraz czy ciągle one i ich magiczny "grzyb" znajdują się w owym ogrodzie pozostając tam niewidzielne dla ludzkich oczu. Przez spory też czas później ogród ów nazywano "ogrodem krasnoludków". Ciekawostką było, że wkrótce potem ów długi budynek 2-giej generacji, którym owe "krasnoludki" tak się interesowały, został rozebrany. Ja bym obecnie spekulował, że owi UFOnauci wiedzieli już dokładnie iż ów budynek zostanie wkrótce rozebrany - wszakże zapewne to ich mocodawcy wydali rozkaz rozbiórki. UFOnauci przybyli więc aby go udokumentować dla jakichś tam swoich celów. Nawiasem mówiąc, dla mnie na zawsze pozostanie tajemnicą dlaczego budynek ten został rozebrany (podobnie zresztą jak nigdy nie zrozumiem dlaczego został też rozebrany niemal identyczny do niego budynek babci Sołtysowej opisany w 6 z punktu #8.2). Wszakże na jego miejscu nie postawiono potem już nic nowego - jego rozebranie nie służyło więc uwolnieniu miejsca pod budowę czegoś nowego. Pod względem architektonicznym był on bardzo atrakcyjny i raczej niezwykły, tak że tylko dodawał uroku Wszewilkom - nie rozebrano go więc z przyczyn estetycznych. Ponadto zamieszkiwało go aż kilka rodzin, które potem z powodu jego rozebrania znalazły się na bruku - nie rozebrano go więc ponieważ stał pusty. Tylko czekać jak dla tych samych powodów ktoś już wkrótce wyda nakaz aby rozebrać także kościół Św. Andrzeja Boboli w Miliczu. Wszakże kościół ten też jest nośnikiem architektonicznej historii Wszewilek i Milicza, oraz doskonałą ilustracją jak owa oryginalna architektura Wszewilek kiedyś wyglądała. Po oglądnięciu mijanego "ogrodu krasnoludków" podążamy dalej ku wschodowi. Przechodzimy właśnie przez obszar najstarszej zabudowy Wszewilek, dokładnie więc rozglądamy się po drodze. Odnotujemy że stare budynki stoją tutaj tuż przy szosie, tak bowiem kiedyś je budowano. Jednak zupełnie inaczej będzie po minięciu szkoły z następnego punktu 5, bowiem za szkołą zacznie się nowa zabudowa Wszewilek, w której domy stoją już w znacznie większej odległości od szosy. Idąc przyglądamy się architekturze co starszych budynków z cegły (w większości 4-tej generacji, chociaż w moich czasach po naszej lewej/północnej stronie drogi niedaleko przed szkołą ciągle znajdował się jeden budynek 3-ciej generacji) formujących oryginalną zabudowę tej znacznie starszej od innych części Wszewilek. (Możemy też rzucić okiem na nowe budynki 5-tej generacji które w międzyczasie wybudowano po prawej (południowej) stronie tej części drogi, aby zobaczyć jak podobna do siebie i "pudełkowata" jest architektura ich wszystkich.)
       5. Wszewilkowska szkoła oraz miejsce gdzie nowa szosa oddzielona została od starej drogi, dzieląc Wszewilki na starszą i nowszą połówkę. Kiedy przejdziemy jakieś 300 metrów ku wschodowi od "ogrodu krasnoludków", wówczas w miejscu w którym szosa lekko zakręca w prawo, po lewej (północnej) stronie szosy którą podążamy ujrzymy budynek wszewilkowskiej szkoły, czy tego co po szkole tej pozostało do dzisiaj. Poznamy go po krzyżu który stoi w ogrodzie przed szkołą. Szkoła ta jest tą samą szkołą do której ja uczęszczałem w roku szkolnym 1955/1956. Faktycznie jest ona centralnie położonym budynkiem Wszewilek, oraz prawdopodobnie jedynym budynkiem zaprojektowanym jako szkoła. Nie wiem jednak czy funkcję szkoły spełnia ona i dzisiaj. Od punktu naprzeciwko owej szkoły warto się rozglądnąć w obu kierunkach szosy którą podążamy. Począwszy bowiem od tego miejsca, dalszy przebieg szosy którą wędrujemy jest nowym jej przebiegiem wytyczonym w 1875 roku. Idąc wzdłuż owej nowej drogi odnotujemy, że wszystkie otaczające ją zabudowania są relatywnie nowe. Wszystkie one wszakże zostały zbudowane już po roku 1875, kiedy to ów nastepny odcinek naszej drogi został dopiero wytyczony. Przed owym rokiem 1875, droga przez Wszewilki biegnąca na wschód od tej szkoły faktycznie kierowała się w tym miejscu małym łukiem ku południu, poczym przebiegała równolegle do obecnie istniejącej drogi, tyle że oddalona była od niej o jakieś 100 metrów ku południu. Natomiast jeśli od szkoły oglądniemy się z powrotem ku zachodowi, tj. na drogę którą właśnie przyszliśmy, (aż do "ogródka krasnoludków" opisanego w 6 powyżej) pokrywa się dokładnie z jej przebiegiem jeszcze przed budową kolei żelaznej w 1875 roku. Dlatego aż do owej szkoły, niemal wszystkie ceglane budynki Wszewilek jakie napotkaliśmy były znacznie starsze od budynków przy części szosy jaką dopiero teraz pójdziemy. Odnotujemy to wyraźnie po ich architekturze, szczególnie zaś po wysokości ich ścian, po wieku ich cegieł, po wielkości ich okien, oraz po rodzaju dachówek jakie domy te używają.
       4. "Feralny obszar", czyli miejsca gdzie została zastrzelona jedna z autochtonek, oraz gdzie jeszcze inna rodzina wszewilkowskich autochtonów została zamordowana i spalona wraz z ich domem. Po oglądnięciu owego budynku szkoły wędrujemy dalej w kierunku wschodnim. Po jakichś dalszych 4 domostwach, także po tej samej północnej (naszej lewej) stronie ulicy, natkniemy się albo na wyrwę w zabudowaniach, albo na nowy dom (5-tej generacji) zbudowany w miejscu takiej byłej wyrwy. Wyrwa owa powstała w miejscu gdzie dom jednego z wszewilkowskich autochtonów został zaraz po przejściu frontu puszczony z dymem wraz w ciałami zamordowanych w nim autochtonów. Faktycznie jest to czwarty dom który padł ofiarą rzekomego okresu bezprawia i rabunków, jaki to okres zapanował zaraz po przejściu frontu. Rzeczą, która jednak szokuje mnie osobiście w owym rzekomo chaotycznym mordowaniu i puszczaniu z dymym na powojennych Wszewilkach, jest że ich ofiarami zawsze padali autochtoni, czyli ludzie którzy pamiętali historię tej wioski. Wyglądało więc na to, że w owym niby chaosie istniała reguła. Stwierdzała ona "wymordowuj wszystkich autochtonów" którzy znają przeszłość i historię tego miejsca. Z kolei dzięki wymordowaniu owych autochtonów zniszczona została historia Wszewilek, a jak ja wierzę - także i Milicza. Kolejną ciekawostką która w owym miejscu mi rzucała się w oczy, to że istniało tam kiedyś coś w rodzaju "feralnego obszaru" (miejmy nadzieję że do dzisiaj niszczycielskie energie tego obszaru zostały już zneutralizowane). Przykładowo, po przeciwnej stronie szosy od owego spalonego domu, mieszkała kiedyś owa autochtonka która została zastrzelona przez rosyjskiego snajpera w momencie bitwy o Milicz. Pamiętam także, że ja sam miałem kiedyś właśnie w owym obszarze dosyć paskudny wypadek rowerowy. Ja osobiście wierzę, że takie "feralne obszary" mają coś wspólnego z energiami zakłócającymi ziemskie pole grawitacyjne. Przykładowo, w Nowej Zelandii w miejscu gdzie ktoś umiera w wypadku drogowym, stawia się potem biały krzyż na poboczu drogi. Jeśli zaś przeanalizować zgrupowania takich białych krzyży spotykane co jakiś czas na pustej i prostej jak strzała drodze, wówczas zawsze się okazuje, że pod nimi przebiega jakiś podziemny "fault" generujący energię zakłócającą ziemskie pole grawitacyjne. (W górzystej Nowej Zelandii jest łatwiej niż w płaskiej Polsce wypatrzyć położenie podziemnych "fault'ów - po więcej informacji na temat owych nowozelandzkich "białych krzyży" i ich związku z grawitacją ziemską patrz podrozdział I4.4 z tomu 5 monografii [1/4].) Ciekawe, że dom mojej babci położony był kiedyś właśnie na jednym z takich "feralnych obszarów". Z opowiadań rodzinnych pamiętam też, że co jakiś czas, albo w samym owym domu mojej babci, albo tuż przy nim, miejsce miały najróżniejsze nieszczęścia.
       3. Kolejny ogromnie już rzadki dom mieszkalny 3-ciej generacji na Wszewilkach. Ruszamy w dalszą drogę przez nową część Wszewilek. Wędrujemy ku wschodowi w kierunku młyna. Po drodze przyglądamy się budynkom gospodarskim które mijamy. Większość owych bydynków będzie pedantycznie murowana z czerwonej cegły, przyjmując formę zabudowań 4-tej generacji - zgodnie z klasyfikacją omówioną w punkcie #7.3 tej strony. Około czwarty budynek z cegły jaki miniemy po lewej (północnej) stronie drogi którą idziemy, powinien być jednym z owych ogromnie już rzadkich we Wszewilkach budynków 3-ciej generacji (jeśli zdołał on przetrwać do dzisiaj). Poznamy go po bardzo niskich murach, małych i nisko położonych okienkach, więcej niż jednych drzwiach wejściowych (kiedyś w budynkach takich mieszkały wszakże razem aż trzy generacje formujące jedną rodzinę - stąd zawsze było w nich aż kilka odrębnych mieszkań, każde zaś mieszkanie miało własne drzwi wejściowe), oraz nieproporcjonalnie wysokim dachu (ciągle wzorowanym na dachach budynków 2-giej generacji w oryginalnym stylu Wszewilek).
       2. Domostwa wokół Młyna: dom-twierdza właściciela młyna, kolejny dom autochtona z naprzeciwka młyna spalony po wojnie wraz z jego mieszkańcami, oraz dom Walohy (ostatniego wszewilkowskiego autochtona, który podobnie jak wszyscy poprzedni autochtoni najwyraźniej również został tajemniczo zamordowany w kilka lat po wojnie). W naszym ostatnim odcinku wędrówki po Wszewilkach za cel stawiamy sobie dojście do byłego młyna elektrycznego. Młyn ten jest ostatnim dwupiętrowym budynkiem jaki spotkamy po prawej (południowej) stronie szosy. Po dojściu do niego możemy przystąpić do oglądania ciekawostek jakie nas otaczają. Jedną z nich są zabudowania gospodarskie, których częścią jest właśnie ów były elektyczny młyn Wszewilek. Nie wiem czy ciągle będzie to widoczne do dzisiaj, jednak oryginalnie zabudowania te były uformowane w rodzaj wiejskiej "twierdzy". Faktycznie były one unikatem nie tylko we Wszewilkach, ale również i w całej okolicy. Ich zabudowa była bowiem tak zaprojektowana, że poszczególne połączone ze sobą zabudowania owego gospodarstwa formowały po zewnętrznej stronie rodzaj jednolitego, bezokiennego muru, który był niemożliwy do sforsowania - gdyby ktoś zechciał wedrzeć się do wnętrza owej twierdzy. Nawet brama do owych zabudowań, znajdująca się tuż przy młynie, była solidna, pełna, oraz zamknięta od góry - tak jak brama do dowolnej średniowiecznej twierdzy. Takie zaprojektowanie owych zabudowań oznacza, że od pierwszej chwili ich właściciele zdawali sobie sprawę, że przybyli oni do Wszewilek aby zaprowadzić "nowy porządek", oraz że z góry spodziewali się oni oporu, a nawet buntu, miejscowych. Dlatego na wszelki wypadek zbudowali dla siebie "twierdzę". Faktycznie też młyn ów zniszczył swoim położeniem i konkurencyjnością odwieczny młyn wodny na Baryczy. Z kolei piekarnia która była usytuowana w domu właścicieli owego młyna, wykorzytywała ekonomiczną pustkę pozostałą po zniszczeniu przez ówczesne "władze" starej piekarni Wszewilek - miejsce po której oglądać będziemu w 4 z punktu #8.2 tej strony. Po oglądnięciu sobie "twierdzy" zabudowań właścicieli młyna, oglądnąć warto też miejsce po przeciwnej do młyna stronie szosy. Zdaje się że obecnie stoi tam już czyjś nowy dom mieszkalny (5-tej generacji). Jednak w czasach kiedy ja ciągle mieszkałem we Wszewilkach, w miejscu tym widniały jedynie ruiny po domu kolejnego autochtona Wszewilek, który został zamordowany i spalony wraz ze swoim domem w okresie bezprawia jakie zapanowało zaraz po drugiej wojnie światowej. Ciekawe że po przeciwstawnej stronie szosy do spalonego domu owego autochtona, znajdowało się gospodarstwo Walohy, który był ostatnim autochtonem jaki ostał się we Wszewilkach - jednak jaki także najprawdopodobniej został zamordowany dopiero w kilka lat po wojnie (byłe gospodarstwo Walohy jest następnym gospodarstwem przylegającym do zabudowań właścicieli młyna).
       1. Wymownie pozakręcany przebieg "nowej szosy" przez Wszewilki oglądanej od młyna elektrycznego - która to szosa mogła przecież być wytyczona prosto jak strzała. Szokujące różnice pomiędzy Wszewilkami, a Wszewilkami-Stawczykiem. Zanim zakończymy naszą wędrówkę po opisanym tutaj szlaku, oraz przystąpimy do przejścia następnego szlaku okrężnego z #8.2, najpierw dobrze jest się przyglądąć drodze (do Milicza) którą właśnie przyszliśmy, oraz otoczeniu tej drogi, stojąc na owej drodze jakieś 50 metrów za wschód od młyna. Z owego bowiem miejsca widoczne są zarówno całe zabudowania młyna, jak i sporo drogi którą przybyliśmy. Owo uważne przyglądnięcie się drodze da nam wszakże dużo do myślenia. Przykładowo, uświadomi nam ono że prześladowania najbardziej historycznej części dawnych Wszewilek, czyli obecnej wsi Wszewilki-Stawczyk, wcale nie skończyły się do dzisiaj. Wyraźnie to widać, jesli porówna się jak tzw. podmieńcy manifestują swoją dbałość o relatywnie "nową" część Wszewilek, w porównaniu do ich dbałości o ową historycznie najważniejszą część zwaną Wszewilki-Stawczyk, którą zwiedzimy w następnej kolejności w ramach szlaku opisanego w punkcie #8.2. Przykładowo, chodnik dla pieszych przez Wszewilki urywa się właśnie koło młyna. Kanalizację doprowadzono tylko do młyna. Wodociągi wprawdzie dochodzą do obecnego boiska sportowego Wszewilek (wszakże boisko to jest miejscem publicznym), jednak nie jestem pewien czy je otrzymały budynki przy starej drodze przez Wszewilki-Stawczyk. Nawierzchnia drogi jest ładnie wybrukowana tylko w "nowych" Wszewilkach, jednak żenująco piaszczysta, pełna wybojów i wymownie zaniedbana na ciągle polnych drogach przez historycznie istotne Wszewilki-Stawczyk. Itd., itp. Kolejną zagadkę jaką odnotujemy po uważnym przyglądnięciu się od młyna owej drodze do Milicza, to jej dziwnie powykręcany przebieg. Droga ta była wszakże wytyczana od zera w 1875 roku. Tu gdzie obecnie ona przebiega były wówczas gołe pola. Mogła więc być wytyczona prosto jak strzała. Tak też prosto jak strzała wytyczyłby ją zapewne każdy z nas. Jednak w rzeczywistości skręca się ona na kształt litery S. Oczywiście, musiał ku temu być jakiś powód. Jak się okazuje, powodem tym jest, że już po wstępnym jej wytyczeniu ktoś zmusił geodetów żeby tak ją zmodyfikować aby ominęła ona miniaturowy ryneczek Wszewilek (który oglądniemy później w ramach punktu #8.2). Ktoś wyraźnie więc zadecydował już po jej pierwszym wytyczeniu, że musi ona omijć ów były miniaturowy ryneczek historycznych Wszewilek-Stawczyka, tak aby ryneczek ów mógł zostać dokumentnie zniszczony (wykopany wraz z fundamentami) razem z historycznymi budynkami które przy nim stały. Wszakże gdyby wytyczono ją prosto jak strzała, owo zniszczenie ryneczka stałoby się niemożliwe bo zniszczona wówczas by także być musiała i owa nowo-wytyczona droga. Pozawijany przebieg owej "nowej" drogi przez Wszewilki jest więc dowodem, że ktoś celowo zadbał aby chwalebna i moralna przeszłość wolnej wsi Wszewilki nie przertwała do dzisiejszych czasów - tak jak to opisane zostało w punkcie #5 strony internetowej o wsi Wszewilki, omawiającym "spisek przeciwko Wszewilkom".
       Po zakończeniu oglądania otoczenia z szosy przy młynie elektrycznym Wszewilek, zaraz za młynem skręcamy od owej szosy na południe (ku naszej prawej) w rodzaj piaszczystej polnej drogi. Po wojnie nazywano ją "drogą na tamę". Faktycznie jednak to oryginalnie była ona drogą do starego młyna wodnego Wszewilek na Baryczy, który kiedyś stał właśnie w pobliżu obecnej tamy. Idąc tą polną drogą jakieś 150 metrów, po przejściu przez tory kolejowe, po naszej prawej (zachodniej) stronie odnotujemy obecne boisko sportowe Wszewilek. Owo boisko jest miejscem od którego rozpoczniemy, oraz na którym skończymy, okrężny szlak wędrowny wokół byłego ryneczka Wszewilek, opisany w punkcie #8.2.


#9.2 (czyli szlak z #8.2). Nieoficjalny "szlak wokół byłego ryneczka Wszewilek" - ilustrujący zniszczenia dokonane na historii dawnych Wszewilek:

       Ponieważ jest on szlakiem okrężnym, nie ma znaczenia w którym punkcie ktoś włączy się do jego obchodzenia. Dlatego nie wymaga on przeredagowania w stosunku do tego jak został opisany w punkcie #8.2.


#9.1 (tj. odwrotność szlaku z #8.1). Nieoficjalny "szlak bursztynowy" wiodący z obecnego boiska sportowego Wszewilek (a dawnego obszaru obozowiskowego) aż do stacji kolejowej w Miliczu:

       Ów szlak jest jedynie długi na około 1.5 km. Wolnym krokiem można go więc przejść w przeciągu około 1.5 godziny. Przejście nim i oglądnięcie sobie jego ciekawostek i historycznie interesujących miejsc jest więc wprost idealnym rozwiązaniem kiedy ktoś zamierza odjechać pociągiem ze stacji kolejowej w MIliczu, zaś do stacji owej zamierza przejść piechotą z Wszewilek w czasie dnia. Niektóre fragmenty owego szlaku daje się także zwiedzać z samochodu. Przykładowo, od obecnego boiska sportowego Wszewilek, do niedawna dawało się nim dojechać samochodem aż do wału nowego stawu rybnego pod tamą na Baryczy - patrz 6 poniżej. Jeśli przy wale owego stawu zaparkuje się samochód, wówczas dalsza droga piechotą aż do owej tamy na Baryczy wynosi zaledwie jakiś 300 metrów - patrz 7 poniżej. (Oczywiście, w takim wypadku po dotarciu do tamy i po jej oglądnięciu, konieczne jest zawrócenie do samochodu i powrót do Wszewilek tym samym szlakiem.) Ponieważ jednak szlak ten wiedzie po wertepach, trzeba go pokonywać przy dobrej widoczności. Jego przebieg początkowo pokrywa się z grubsza z przebiegiem ponad 1000-letniego odcinka byłej gałęzi historycznego "Bursztynowego Szlaku" - czyli prastarej drogi wiodącej z Gdańska do Gniezna, potem zaś przez Pomorsko do Wszewilek i dalej do Milicza przez most na Baryczy przy starym młynie wodnym Wszewilek. W dalszej swej części, tj. już po przekroczeniu młynówki zgodnie z punktem #4 poniżej, szlak ten pokrywa się z równie prastarym odcinkiem drogi z Wszewilek do Duchowa. Pomocnym przy wędrówce opisywanym tutaj szlakiem byłby wydruk strony internetowej Wszewilki. Oto poszczególne odcinki owego szlaku:
       9. Obozowisko we Wszewilkach, na którym w dawnych czasach odbywały się jarmarki i zatrzymywali kupcy oraz handlarze koni przybyli na owe jarmarki. Fragment obecnie polnej drogi reprezentującej gałąź historycznego "Bursztynowego Szlaku" którym zaczniemy teraz podążać, przecina tory kolejowe we Wszewilkach w miejscu w jakim zupełnie już zaniknął nasyp kolejowy. Kiedyś w owym miejscu gdzie owa polna droga przecina teraz tory kolejowe zwykł stać prastary szpichlerz Wszewilek (teraz jest tam jedynie dół w ziemi powstały po wykopaniu szpichlerza razem z fundamentami - po szczegóły patrz 2 z punktu #8.2 tej strony). Tuż przy byłej lokacji owego szpichlerza, po prawej stronie owego "Bursztynowego Szlaku", a ściślej w trójkącie pomiędzy tym piaszczystym szlakiem a torami kolejowymi, położone jest dzisiejsze boisko sportowe Wszewilek. Jednak faktycznie boiskiem jest ono tylko od jakiegoś czasu po drugiej wojnie światowej. Jeszcze bowiem podczas drugiej wojny światowej, a także przez krótki okres czasu zaraz po wojnie, boisko sportowe Wszewilek było położone zupełnie gdzie indziej. Mianowicie zlokalizowane ono było wzdłuż krawędzi lasu pomiędzy ostatnim (w kierunku wschodnim) budynkiem Wszewilek-Stawczyka znajdującym się przy starej drodze tej wioseczki, a ostatnim budynkiem znajdującym się przy (nowej) szosie tej wioseczki (tj. boisko to znajdowało się jakby z tyłu obejścia mieszkającej tam kiedyś rodziny Chupało). Natomiast w miejscu gdzie dzisiaj mieści się boisko sportowe Wszewilek, znajdował się wówczas zupełnie nieużywany przez nikogo plac. Plac ten jednak historycznie miał uzasadnienie, bowiem to przy nim kiedyś odbywały się jarmarki koni, zaś na nim obozowali uczestnicy tych jarmarków. Ponadto aż do czasów Hitlera, w południowo-wschodnim kącie tego placu istniało kilka małych lepianek w jakich mieszkali bezrolni parobcy ze wsi Wszewilki. My zaczynamy naszą wędrówkę po "Bursztynowym Szlaku" właśnie od owego boiska. Z boiska tego wchodzimy na ową polną drogę która wzdłuż jego obrzeża biegnie ku południu, oraz podążamy tą drogą w kierunku tamy na Baryczy.
       8. Przejście wzdłuż historycznego "Bursztynowego Szlaku", a ściślej przejście jego fragmentu który stanowił starą drogę z Wszewilek do młyna wodnego na Baryczy. Od obecnego boiska sportowego Wszewilek idziemy ku południu ową polną drogą która kiedyś była starą drogą z Wszewilek do młyna wodnego na Baryczy. W dawnych czasach jednocześnie była ona fragmentem jednej z gałęzi historycznego "Bursztynowego Szlaku", ponieważ prowadziła do mostu na Baryczy a dalej do Milicza. Jakieś 250 metrów od boiska drogą tą dochodzimy do małego ceglastego mostku przez rów melioracyjny. Kiedyś tuż za mostkiem, przy rozwidleniu widocznych za nim dróg znajdowało się aż kilka lepianek wszewilkowskich biedaków. Za mostkiem ciągle podążamy prosto przed siebie, wkrótce potem skręcając lekkim łukiem w lewo (na wschód). Zaraz po tym jak zakręt ten się zakończy, czyli tylko jakieś 100 metrów od owego mostku, dochodzimy do rozwidlenia dróg. Skręcamy w prawo (na południe) idąc w kierunku pobliskiego wału stawu rybnego. Wał ten jest tylko jakieś 100 metrów od owego rozwidlenia. Idąc po tej drodze warto się rozglądać za kwadratami położonymi tuż przy owej drodze, w których porost trawy lub zboża ma nieco odmienną intensywność i kolor niż gdzie indziej. Miejsca te bowiem wyznaczają byłe klepiska z lepianek wszewilkowskiej "bieda-wsi", które rozlokowane były wzdłuż owej drogi aż Hitler je polikwidował w końcowych latach 1930-tych (klepiska te ciągle były doskonale zachowane w czasach mojej młodości).
       7. Nowy staw rybny złośliwie zalewający szczątki starego wszewilkowskiego młyna wodnego. Droga którą podążamy nagle znika pod niedawno-usypanym wałem stawu. Ponieważ więc nie jesteśmy dłużej w stanie drogą tą podążać, musimy obejść naokoło narożnik tego stawu aby dostać się do tamy na Baryczy. Skręcami więc w prawo (ku południu) i idziemy wzdłuż wału stawu jakieś 100 metrów aż dostajemy się na wał przeciwpowodziowy Baryczy. Na wale skręcamy w lewo (ku wschodowi) i idziemy w kierunku tamy na Baryczy odległej tylko o jakieś 50 metrów. Po naszej lewej stronie rozciąga się ów relatywnie nowy staw rybny. Idąc obok tego stawu warto mu się przyglądnąć. Istnieje on tam bowiem dopiero od około roku 1990-go. Poprzednio były tam suche łąki, po których m.in. ja biegałem i wypasałem mamine krowy. Dopiero kiedy zaszła potrzeba aby szybko zniszczyć pozostałości historycznego młyna wodnego na Baryczy, około 1990-go roku jakiś zawzięty przeciwnik przeszłości i historii tej ziemi wymyślił sobie aby zbudować właśnie ów staw który zalał wszystko co ciągle tam istniało.
       6. Prastary młyn wodny na Baryczy oraz czakram energetyczny Milicza. Po dojściu do tamy po północnym (prawym) brzegu rzeki Barycz, znajdziemy się w bardzo szczególnym miejscu. W owym miejscu, jedynie jakieś 100 metrów na północ od nas, znajdują się szczątki prastarego młyna wodnego na Baryczy - niestety od jakiegiś 1990-go roku są one zalane wodą uformowanego tam wówczas owego stawu rybnego. Tuż przy byłym zlokalizowaniu owego młyna widoczne będzie małe, sztucznie usypane wzgórze zarośnięte drzewami i krzakami, które ciągle do dzisiaj powinno być widoczne jak wyłania się ponad powierzchnię tego stawu. Na wzgórzu owym kiedyś mieścił się dom młynarza (sam młyn stał znacznie niżej od owego domu). Tuż przy nim zlokalizowany jest czakram energetyczny Milicza. Podmuch potężnego strumienia naturalnej energii "chi" jaka bucha z tego czakramu jest tak silny, że nawet jeśli nie jesteśmy wcale czuli na naturalne energie, jednak na chwilę przysiądziemy sobie przy owej tamie na Baryczy i skupimy się na własnych odczuciach, wówczas bez trudu go odczujemy. Uderzenie owej energii "chi" będzie tak silne, że nawet kiedy spędzimy siedząc przy owej tamie jedynie z 15 minut, ciągle potem będziemy czuli się wypoczęci, jacyś radośni, oraz wypełnieni energią. Po doświadczeniu doznań przepływu owej energii "chi" przez nasze ciało możemy ruszyć w dalszą drogę. Jeśli przybyliśmy do tego miejsca samochodem z Wszewilek, możemy wrócić tam gdzie zaparkowaliśmy swój samochód. Alternatywnie możemy wybrać dalsze podążanie "Bursztynowym Szlakiem" aż dotrzemy do dworca kolejowego Milicza. Z kolei z dworca możemy albo odjechać pociągiem do domu, albo też przejść szosą do Milicza aby odjechać do domu autobusem z Milicza. Jeśli wybierzemy dalsze podążanie "Bursztynowym Szlakiem" wówczas musimy zacząć od przejścia po tamie na drugą stronę Baryczy.
       5. Fragment "Bursztynowego Szlaku" wiodący od starego młyna wodnego na Baryczy do Milicza. Tuż za tamą musimy podążać starą polną drogą która wiedzie od tamy na Baryczy w kierunku południowym, cały czas biegnąc wzdłuż koryta "Młynówki". Owa "Młynówka" odgałęzia się od Baryczy jakieś 10 metrów przed tamą, biegnąc w przybliżeniu na południe. Droga którą właśnie idziemy biegnie wzdłuż prawego brzegu owej Młynówki. Owa prastara droga kiedyś była kolejnym fragmentem jednej z gałęzi historycznego "Bursztynowego Szlaku". (Więcej informacji o owym historycznym "Bursztynowym Szlaku" zawarte jest na stronie o mieście Miliczu.) Idąc ową drogą warto rozglądać się uważnie dookoła. Jest to bowiem najmniej zniszczona historyczna droga, z największą liczbą starych śladów pozostałych do dzisiaj. W dawnych czasach właśnie przy tej drodze stało kiedyś sporo zabudowań przymłynowych, włączając w to rodzaj hotelu dla klientów młyna oraz kilka składów na ziarmo i mąkę. Jeśli ktoś dokładnie przyglądnie się poboczom owej drogi niedaleko od tamy, wtedy ciągle i dzisiaj powinien odnotować ślady po ich fundamentach oraz po rampach i nabrzeżach jakie używały. (Sporo ziarna i mąki spławiane było wówczas do i z Milicza małymi jedno-osobowymi barkami z płaskim dnem właśnie po owej młynówce.) Miejsca w których przy naszej drodze stały kiedyś budynki składów na ziarno i mąkę łatwo poznać nawet obecnie. Każdy z nich bowiem posiadał mały port dla barek. Z kolei przy każdym takim porcie zawsze wykopywany był okrągły staw, z korytem młynówki przebiegającym przez jego środek. Staw ten był miejscem gdzie owe małe barki mogły oczekiwać na swoją kolejkę do załadunku lub rozładunku, a także gdzie barki te mogły się wyminąć z barkami płynącymi do lub z młyna wodnego na Baryczy. Stawy te istnieją tam do dzisiaj - chociaż ludzie już zapomnieli czemu one kiedyś służyły. Po dojściu naszą starożytną drogą do małego mostku przez Młynówkę, położonego jakieś 100 metrów przed nasypem torów kolejowch, schodzimy z owej drogi aby wejść na drogę wiodącą przez ów mostek. Kiedy zaś przechodzimy przez ów mostek oglądamy sobie dokładniej koryto Młynówki przez jaką on prowadzi, bowiem Młynówka ta jest ciekawą arterią wodną.
       4. Młynówka, czyli najstarsza milicka arteria transportowa, oraz jej unikalne barki flisackie. Nazwa "Młynówka" przyporządkowana jest w Miliczu do sztucznego koryta rzeki Baryczy, wykopanego około 1000 lat temu. Korytem tym woda z "wysokiej" części stawu starego młyna wodnego na Baryczy doprowadzana była do fos obronnych miasta Milicza. Ponadto Młynówka była najważniejsza arterią transportową dawnego Milicza. Kursowały po niej niewielkie barki, których kształt i wygląd były unikalne dla Milicza (w żadnym innym miejscu na świecie nie widziałem barek ani łodzi w dokładnie takim kształcie jak te z Milicza). Barki te miały płaskie dno, były około 1.5 metra szerokie i około 3 metry długie, oraz miały bardzo śmieszny, zaokrąglony dziób i ogon - każdy z nich w kształcie półkola. Tak samo łatwo pływały więc do przodu i do tyłu. Kiedy chodziłem do pierwszej klasy szkoły podstawowej (nr. 1 w Miliczu) cała flotylla tych barek gniła sobie zapomniana przez wszystkich w okolicach dzisiejszych Łazienek Milicza. Były one napędzane tyczką przez jednego flisaka, zaś każda barka bez trudu była w stanie uwieźć ładunek około 300 kg po wodzie głębokiej zaledwie po kostki. Otóż przekraczając ów most przez Młynówkę, warto sobie popatrzeć na jej koryto. Istotne kiedyś w owej Młynówce było, że na całej szerokości jej koryta i całej długości jej spływu utrzymywano kiedyś dokładnie tą samą głębokość jej wody. To zaś świadczy o wysokim kunszcie inżynierskim i znajmości hydrauliki u dawnych mieszkańców Milicza. Takie równiutkie jak stół, płaskie, czyste, piaszczyste dno i strome pionowe brzegi, młynówka ciągle miała w czasach mojej młodości. Niestety do dzisiaj, z powodu jej zaniedbania przez ludzi, ta dawna żeglugowa arteria Milicza z czasem uległa rozmyciu i zamuleniu. Patrząc na ten niby niepozorny, sztucznie wykopany kanał, warto sobie uświadomić, że przez pierwsze około 500 lat istnienia Milicza był on najważniejszą arterią transportową owego miasta. Faktycznie to większość żywności, drewna, surowców, wyrobów rzemiosła, oraz materiałów budowlanych potrzebnych wówczas Miliczowi, było transportowane do niego w owych miniaturowych barkach właśnie poprzez koryto Młynówki i innych kanałów z Młynówką połączonych. Drogi bite, po których podążały zaprzęgi końskie, były jedynie kosztownym uzupełnieniem owych barek. Dlatego zaprzęgi końskie używano tylko w pilnej potrzebie, lub tam gdzie barkami nie dawało się dopłynąć. Zresztą, jeśli przyglądnąć się przebiegowi najważniejszych dróg Milicza, np. owej drogi zaopatrzeniowej wiodącej ze śpichlerzy Milicza znajdujących się w miejscu obecnego milickiego dworca kolejowego, do centrum Milicza (po szczegóły patrz opisy z 1 poniżej), wówczas się okazuje, że owe drogi bite na początku budowane były właśnie wzdłuż kanałów dla owych barek - w tym wypadku wzdłuż koryta Młynówki. Po dokładnym oglądnięciu sobie owej Młynówki można ruszyć w dalszą drogę która biegnie ku południu, czyli prostopadle do Młynówki.
       3. Odcinek prastarej drogi z Wszewilek do Duchowa, oraz żeglowna odnoga Młynówki wzdłuż której droga ta kiedyś przebiegała. Oddalając się od Młynówki faktycznie idziemy fragmentem (a dla nas początkiem) jeszcze jednej starodawnej drogi z Wszewilek do Duchowa. Drogą tą podążamy (z małymi zygzakami) przez jakieś 500 metrów, aż nią dojdziemy do głównej szosy wsi Sławoszewice. Idąc tą drogą w kierunku południowym ku środkowi Sławoszewic warto się uważnie rozglądać dookoła. Wszakże po prawej (zachodniej) stronie owej prastarej drogi, co jakiś czas da się zobaczyć fragmenty byłego kanału żeglownego dla barek, który łączył przystań pod śpichlerzami Milicza (opisaną poniżej w 2) z Młynówką, a dalej z Miliczem i z prastarym młynem wodnym na Baryczy. W dawnych czasach po kanale tym flisacy spławiali zboże do i ze śpichlerzy Milicza, w małych jednosobowych barkach z płaskim dnem opisanych poprzednio. Droga którą idziemy zaprowadzi nas do głównej (przelotowej) szosy przez Sławoszewice. Kiedy będziemy dochodzili do owej szosy łatwo to poznamy, bowiem nasza droga będzie tam miała jakby mały zawijas. Po dojściu do szosy skręcamy nią w prawo (ku zachodowi), przechodzimy nią jakieś 100 metrów idąc pod mostem w nasypie torów kolejowych, aby za raz za nasypem po naszej lewej stronie (od południa) zobaczyć rodzaj jakby stawu (obecnie zapewne już zasypanego). Staw ten to dawna przystań barek flisackich położona pod byłymi szpichlarzami Milicza. Leży on niemal pod milickim dworcem kolejowym do którego zdążamy (dworzec ten znajduje się na czubku wzgórza tuż przy owym stawie, po jego przeciwnej do nas stronie).
       2. Przystań dla barek pod starym milickim śpichlerzem. Jeszcze do niedawna, z północnej strony wzgórza z dzisiejszym milickim dworcem kolejowym oraz wybrukowanym dziedzińcem owego dworca (dawniej zaś wzgórza na którym znajdowały się śpichlerze Milicza), znajdował się spory jakby staw. Kiedyś do stawu owego wiodła żeglowna odnoga Młynówki. (Odnogę tą w kilku odcinkach zasypano później nasypem kolejowym podczas budowy obecnej linii kolejowej. Niemniej ciągle do dzisiaj w wielu miejscach widoczne są jej fragmenty. Ponadto drugi most w nasypie kolejowym licząc od stacji kolejowej Milicza, czyli jeden most kolejowy przed mostem nad samą Młynówką, oryginalnie był właśnie mostem przez ową żeglowną odnogę Młynówki.) Odnogą tą barki ze zbożem docierały aż do głównego śpichlerza Milicza. Obecnie miejsce gdzie pod byłym głównym śpichlerzem Milicza mieściła się końcowa przystań dla barek, zobaczymy w chwili kiedy przejdziemy pod mostem w nasypie kolejowym. Droga bowiem którą idziemy, zanim skręci do dworca kolejowego, przebiega właśnie naokoło owej historycznej przystani dla barek spod prastarych milickich śpichlerzy. Resztki tej przystani widać po południowej stronie jakby stawu, który właśnie okrąża droga jaką idziemy.
       1. Śpichlerze Milicza. Wszyscy ci którzy odjeżdżają z Milicza koleją, zwykle klną na położenie milickiej stacji kolejowej. Jest ona bowiem oddalona o około 2 km od centrum miasta. Ponadto nie posiada żadnej komunikacji miejskiej z owym centrum. Bardzo jednak mało ludzi wie, że takie położenie milickiego dworca kolejowego zostało uwarunkowane historycznie. Na niewielkim bowiem wzgórzu na którym obecnie mieści się milicki dworzec kolejowy, już jakieś 1000 lat temu mieściły się stare śpichlerze Milicza. Potem w miarę upływu czasu, śpichlerze te obrosły w cały szereg innych składów, tartaków i warsztatów, tworząc niejako "przemysłową dzielnicę Milicza". Dlatego kiedy w 1875 roku budowano kolej przez Milicz, jej dworzec zaplanowano właśnie w miejscu owych odwiecznych śpichlerzy. Oficjalną wymówką było, że takie jego położenie przybliży kolej do miejscowych wytwórni - czyli tam gdzie jej najbardziej potrzebowano. Nieoficjalnym zaś powodem było, aby zniszczyć owe prastare śpichlerze Milicza oraz wszelkie ślady ich istnienia. Podczas też budowy milickiego dworca kolejowego, śpichlerze te dokumentenie wyburzono. Teraz nie pozostało po nich nawet śladu. Kiedy jednak wchodzi się do budynku dworca w Miliczu, przekracza się przez rodzaj jakby kolistego dziedzińca. Jest to właśnie dziedziniec wokół którego przez kilkaset lat stały owe milickie śpichlerze. Najważniejszy z nich stał po naszej lewej (północnej) stronie dzisiejszego przydworcowego dziedzińca - patrząc z drogi od Milicza w kierunku wejścia do budynku dworca. Z tyłu za nim istniała owa duża przystań dla małych milickich barek, którymi ziarno dowożone było do niego, a potem odwożone do młyna wodnego na Baryczy, za pomocą żeglownej kiedyś odnogi Młynówki - która to odnoga w dawnych czasach docierała aż do owych śpichlerzy.


#10. Godzina 9 do 12: "parada pomysłów i talentów":

Motto: "Tak zorganizujmy nadchodzące spotkanie, aby każdy z miejscowych nie mógł doczekać się dnia kiedy następnego roku impreza ta zostanie powtórzona, zaś każdy przyjezdny niecierpliwie liczył dni kiedy następnego roku będzie mógł przybyć ponownie."

       Podobno internet to cicha potęga. Wszystko też wskazuje na to że idea przybycia do Wszewilek w dniu 7 lipca 2007 roku spotyka się z coraz szerszym uznaniem. Wszakże coraz więcej ludzi nosi się z zamiarem przybycia. Tam zaś gdzie spotyka się wielu życzliwych ludzi, istnieje też wiele możliwości aby nawzajem uprzyjemnić sobie i upożytecznić to spotkanie. Czas więc pomyśleć jak po przybyciu do Wszewilek można nawzajem sobie uprzyjemnić życie. Wszakże po przybyciu na miejsce nie można jedynie patrzeć miło na siebie i uśmiechać się przyjaźnie. Trzeba wspólnie zacząć czynić coś, z czym zarówno my sami będziemy mieli kupę frajdy, przyjemności, oraz pożytku, jak i wszyscy inni będą potem miło to wspominali. Oto kilka pomysłów jak tegoroczne spotkanie we Wszewilkach można uprzyjemnić sobie i innym jeśli należymy do grupy miejscowych (tj. jeśli sami mieszkamy we Wszewilkach, w Miliczu, lub w okolicy tych miejscowości). Oczywiście, to są jedynie pomysły. Czy zaś zostaną one wdrożone w życie zależy to od wszystkich przybyłych na boisko Wszewilek w owym dniu.
       (a) Cały dzień: aktywny udział w tym spotkaniu. Taka impreza jak ta opisywana na niniejszej stronie wcale NIE jest zdarzeniem codziennym. Skoro więc ma miejsce w naszej okolicy, zaszczyćmy ją swoją obecnością. Aby zaś samemu też dodać jakoś jej atrakcji, jeśli mamy ku temu możliwości wówczas albo ubierzmy się na nią pomysłowo, dziwnie, lub niezwykle, albo też przyozdóbmy swoją głowę lub pomalujmy twarz - tak aby nawet nasi znajomi mieli frajdę patrząc na nas i starając się zgadnąć czy nas skądś znają.
       (b) Godzina 7 do 9: "poszukajmy ryb w trawie". Wszewilki m.in. są słynne z deszczy żywych rybek które miały tam miejsce już kilka razy - po szczegóły patrz podpis pod "Fot. #6" na stronie internetowej o wsi Wszewilki, a także punkt #7.5 na niniejszej stronie. Ponieważ zaś każdy poranek, zwłaszcza sobotni, dobrze jest zaczynać od dobrego dotlenienia organizmu oraz od ćwiczeń fizycznych połączonych z filozoficznymi refleksjami, doskonałą okazją dla naszych ćwiczeń byłoby właśnie sprawdzenie czy jakieś rybki nie spadły tam ostatniej nocy. Czy bowiem istnieje lepszy sposób aby się dotlenić i doświadczyć przećwiczenia, niż przybiec na boisko sportowe Wszewilek o godzinie 7 rano i poszukiwać tam ryb w trawie. Gdyby zaś przypadkiem znalazło się tam jakieś ryby, to czyż istnieje jeszcze lepsza okazja do filozoficznych rozważań, niż wydedukowanie w jaki sposób ryby te tam dotarły, znalezienie materiału dowodowego podpierającego nasze wnioski, oraz przekonania do tego w co wierzymy wszystkich dookoła. Jeśli zaś ryb owych tam nie będzie, to czyż istnieje lepsza inspiracja aby pofilozofować dlaczego ich tam nie ma właśnie w owym dniu i kto jest temu winien. Jeśli zaś nie chce nam się wstawać o godzinie 7 rano, to czyż nie jest prawdziwą ulgą i przyjemnością kiedy sobie uświadomimy, że wcale nie musimy wstawać o 7 rano aby szukać ryb w trawie, oraz że faktycznie to nic się nie stanie jeśli pośpimy sobie nawet do 9-tej. Wszakże nasze uświadomienie sobie tego będzie dowodem, że faktycznym źródłem naszego osobistego szczęścia i przyjemności (albo też nieszczęścia i przykrości) w większości sytuacji życiowych jesteśmy my sami. Jak zaś czujemy się w danej chwili często zależy tylko od tego jak wcześniej zaprogramowaliśmy się filozoficznie. To właśnie dlatego jest istotnym abyśmy poznali filozofię totalizmu.
       (c) Godzina 9 do 15: odebranie pamiątek. Kiedy już będzie się na boisku Wszewilek, warto wówczas odebrać dla siebie pamiątki z owego spotkania jakie zapewne będą tam rozdawane. Zaplanowane bowiem zostało, że w godzinach 9 do 15 (albo do czasu aż zabraknie pamiątek) rozdawane będą przybyłym na boisko sportowe Wszewilek jakieś pamiątki z owego Zlotu. Najprawdopodobniej pamiętki te będą jak następuje: (1) ozdobny wisiorek z logo totalizmu, podobny do wisiorka pokazanego na stronie Wszewilki-2006 (dobrze zabrać ze sobą gruby rzemyk, gruby sznurek, lub silną tasiemkę harmonizującą z kolorem naszej koszuli aby od razu powiesić go sobie na szyi), (2) widokówka z Wszewilek upamiętniająca owo spotkanie, (3) tekst żartobliwej piosenki dla wspólnego śpiewania podczas marszów i w czasie tego spotkania (pamietajmy że motto tego spotkania brzmi "pół żartem pół serio"). Proszę przy tym odnotować, że wszystkie owe pamiątki zostały zaprojektowane graficznie i zawartościowo (znaczy ich wygląd, projekt i treść), oraz zostały wyprodukowane bez mojego osobistego wkładu, udziału, czy wtrącania się. Są one wynikiem ochotniczych działań, wzajemnej komunikacji, dyskusji, oraz impulsów twórczych, uczestników najróżniejszych list dyskusyjnych, forums i blogów, które w internecie prowadzone są zarówno przez zwolenników jak i przez przeciwników filozofii totalizmu.

Rys. #5

Rys. #5: Logo totalizmu. Stanowi ono symbol wysoce moralnej, pokojowej, postępowej i konstruktywnej filozofii zwanej totalizm. Na kolejnych Zlotach we Wszewilkach, zwykle w godzinach 9 do 15, ozdobny wisiorek z owym logo totalizmu ma być tradycyjnie rozdawany przybyłym na boisko sportowe Wszewilek jako rodzaj pamiątki z danego Zlotu. Wisiorek z owym logo totalizmu stanowi nie tylko interesujący symbol ozdobny do noszenia na szyi, który doda koloru oraz ożywi praktycznie każdą odzież jaką włożymy na siebie, oraz który mogą nosić zarówno mężczyźni jak i kobiety. Dodaje on bowiem także moralnej wymowy dla wszelkich naszych działań oraz podkreśla naszą dedykację dla sprawiedliwości, pokoju, szczęścia, postępu, wiedzy, moralności, itp. Ponadto, umieszczone na tym wisiorku logo totalizmu ma wysoce interesujące i mało znane atrybuty. Przykładowo, emituje ono z siebie bardzo szczególne i pozytywne "wibracje konfiguracyjne", jakie można odebrać z użyciem narzędzi radiestezji (np. wahadełka lub różdżki). Posiada ono także zdolność do przeprogramowania konfiguracji przeciw-świata na konfigurację bardziej dla nas korzystną. To zaś praktycznie oznacza że jego noszenie będzie przynosiło nam szczęście. To właśnie dlatego ci którzy je noszą, włączając w to mnie, twierdzą że działa ono dla nich jako amulet który przynosi im szczęście w życiu osobistym. Stąd np. u studentów zwiększa ono szansę zdania egzaminów, u zakochanych zwiększa ono powodzenie na randkach, u przedsiębiorców zwiększa ono szansę korzystnej transakcji, w małżeństwach zwiększa ono szansę szczęśliwego, spokojnego, pozbawionego problemów życia, itp., itd. Ponadto logo to posiada również dosyć niezwykłą historię oraz raczej szczególne objaśnienie, co dokładniej opisane zostało w podrozdziale H1 z tomu 5 monografii [8] o tytule "Totalizm". (Egzemplarze monografii [8] można sobie sprowadzić za darmo za pośrednictwem "Menu 2" z lewego marginesu niniejszej strony internetowej, lub ze stron jej pokrewnych.)
       (d) Godzina 9 do 12: zbiorowe współzawodnictwa z nagrodami (im dziwniejsze, tym lepiej - jedyny wymóg aby były bezpieczne i nie krzywdziły nikogo ani niczego). Generalna zasada przyjemnego spędzania czasu polega na czynieniu czegoś razem z wieloma innymi ludźmi, w czynieniu czego mamy sporą frajdę. Nie ma przy tym znaczenia co to takiego. Dlatego jeśli przykładowo posiada się we Wszewilkach, Miliczu, lub okolicy jakieś przedsiębiorstwo które coś produkuje, można wysłać na boisko Wszewilek jednego z pracowników aby w godzinach 9 do 12 zorganizował tam jakieś współzawodnictwo z nagrodami. Nagrodami tymi wszakże mogą być reklamowe formy tego co nasze przedsiębiorstwo produkuje (odnotuj że nawet jeśli produkuje się tak banalne rzeczy jak cegły czy kafelki, ciągle można przygotować ich reklamową wersję której nada się jakąś ozdobną i funkcjonalną formę (np. dla cegieł - formę przycisku do papieru, zaś dla kafelków - np. formę ceramicznej ozdóbki na ścianę). Z kolei współzawodnictwo dla zdobycia tych nagród może polegać na czymkolwiek przy czynieniu czego zarówno czyniący jak i obserwatorzy będą mieli kupę frajdy. Przykładowo, kiedyś spotkałem się z przypadkiem, że takie współzawodnictwo polegało na daniu chętnym do ręki rodzaju jakby wędki (tj. kawałka kija ze sznurkiem przywiązanym do jego końca), na której zamiast haczyka zawieszone było ciężkie kółko. Współzawodnictwo polegało na nałożeniu owego kółka na szyjkę butelki manipulując ową niby wędką - co okazywało się wcale nie takie łatwe zaś uczestnicy i widzowie tego współzawodnictwa mieli z tym wiele uciechy (pomysł doskonały kiedy nagrodą jest np. butelka piwa - ta na szyjkę której zdoła ktoś nałożyć owo kółko). Z kolei w innej sytuacji współzawodnictwo polegało na niezwykle komicznym wkładaniu ciężarka (jak z wahadełka) do pustej butelki - kiedy ów ciężarek zwisał na sznurku przywiązanym do paska wkładającego. Trudność polegała wówczas na tym że nie wolno było owego sznurka dotykać ręką, trzeba więc było tak manewrować ciałem aby mimo wszystko ów ciężarek trafił do butelki - co też nie jest łatwe zaś obserwatorzy dostają konwulsji ze śmiechu. Oczywiście, jeśli ktoś odniesie sukces w danym współzawodnictwie, wówczas powinien otrzymac nagrodę - czyli otrzymać jeden z produktów reklamowych danego przedsiębiorstwa które przy okazji tej imprezy będzie tam się rozdawało. Z kolei rozdając te produkty, potencjalnie zdobywa się przyszłych klientów dla własnego businessu.
       (e) Godzina 9:15: "zdobądź mistrzostwo galaktyki i Wszewilek". W punkcie #1 tej strony podałem przykład wioski w Anglii która zdobyła światową już obecnie sławę, ponieważ corocznie w ostatni poniedziałek maja organizuje ona "łapanie" siedmiofuntowego sera staczanego w dół ze zbocza góry. Faktycznie też każdego zwycięzcę z danego roku wioska owa ogłasza "mistrzem świata w łapaniu sera". W dniu 29 maja 2006 roku odbywały się tam kolejne mistrzostwa świata w owej unikalnej dyscyplinie oraz ustanowiony został nowy mistrz świata z 2006 roku (którym okazał się niejaki Craig Carter). Oczywiście, aby ów smakowity ser sobie złapać oraz zdobyć tytuł mistrza świata, zjeźdzają się tam ludzie z całego świata. Wszewilki podobnie mogą wymyślić jakiś rodzaj współzawodnictwa, w którym ludzie będą uczestniczyli z dużą przyjemnością dla faktycznie niezbyt okazałej nagrody. Chociaż więc nie ma tam żadnej góry z której dałoby się staczać smakowity miejscowy ser (zresztą owo staczanie sera jest już pomysłem owej angielskiej wioski), ciągle istnieje nieskończona liczba nadal nieodkrytych pomysłów jaki rodzaj wyścigów można zorganizować aby wszyscy chętni uczestniczyli w nich dla jakiejś symbolicznej nagrody. Przeglądnięcie internetu lub książki typu "Guinness Book of Records" (po 2000 roku wydawanej już pod innym tytułem, mianowicie "Guinness world records") daje też dosyć dobry przegląd rodzaju interesujących wyścigów jakie w różnych częściach świata są organizowane, zaś zwycięzcy których otrzymują tytuł mistrza świata. Przykładowo, ciekawe czy czytelnik kiedykowiek słyszał o mistrzostwach w bieganiu z łyżką trzymaną w ustach, na której to łyżce leży surowe jajko kurze (wyścig wygrywa tylko ta osoba która dobiega pierwsza do mety z ciągle niezbitym jajkiem w owej łyżce). Albo czy ktoś słyszał o mistrzostwach świata w noszeniu żony (uczestnicy biegną niosąc w dowolnie wygodny im sposób własne żony - zdaje się że było to w 2004 roku kiedy mistrzostwo świata zdobył mąż który niósł swoją żonę do góry nogami, tj. jej nogi zahaczone były na jego obojczykach, rękami obejmowała go ona w pasie, zaś jej głowa spoczywała na jego pośladkach). Albo w bieganiu w workach (uczestnicy biegną po wejściu do worków aż do pasa, tak że obie nogi mają oni w środku owych worków). Albo w powiązanych parach (każdy z pary biegnących obok siebie uczestników ma jedną nogę przywiązaną do nogi drugiego uczestnika). Itd., itp. Wiele z owych pomysłów NIE jest możliwych do zrealizowania w warunkach Wszewilek. Wszakże większość uczestników wszewilkowskich zawodów najprawdopodobniej przybędzie do Wszewilek z daleka. Przykładowo bieganie z surowym jajkiem na łyżce wymagałoby przywiezienia z daleka surowego jajka - wszakże miejscowe kury odmówiłyby zapewne jego ochotniczego zniesienia na samym boisku. Z kolei bieganie z żoną wymagałoby przybycie tam z żoną - którą nie każdy z uczestników będzie miał. Istnieje jednak cała gama ciągle nie organizowanych jeszcze wyścigów, które wcale nie wymagają przywożenia ze sobą żadnego ekwipunku, w których uczestniczyć może każdy przybyły, które daje się organizować na krótkich odległościach - np. startem w nich może być jedna krawędź lub jedna bramka piłkarska wszewilkowskiego boiska, metą zaś przeciwległa bramka tego samego boiska, oraz które także pozwalają wyłonić pojedynczego mistrza. (Z uwagi na charakterystykę tej imprezy mistrza takiego wolno tam ogłaszać "mistrzem galaktyki i Wszewilek". W ten sposób jej zwycięzcy nigdy nie wejdą w kolizję tytularną z ewentualnymi "mistrzami świata" w tej samej dyscyplinie - gdyby przypadkiem kiedyś się okazało że w dyscyplinie tej jednak odbywają się gdzieś "mistrzostwa świata".) Przykładami takich wyścigów mogą być: (1) mistrzostwa galaktyki i Wszewilek w bieganiu tyłem do przodu (zwycięzca musiałby trafić do bramki z przeciwstawnej strony boiska biegnąc cały czas zwrócony tyłem w kierunku biegu), albo (2) mistrzostwa galaktyki i Wszewilek w bieganiu na jednej nodze (dyskwalifikowany w nich byłby każdy kto podczas biegu dotknąłby ziemi swoją drugą nogą), czy (3) mistrzostwa galaktyki i Wszewilek w przenoszeniu grubasków (tj. każdy z uczestników musiałby w nich biec niosąc na plecach kogoś z przyjaciół lub z widowni kto jest wyraźnie od niego pulchniejszy i cięższy - biegnący zostałby zdyskwalifikowany jeśli niesiony przez niego grubasek dotknąłby ziemi podczas biegu).
       (f) Godzina 10: "weź sobie tego konia". W dawnych czasach Wszewilki słynne były w kilku okolicznych krajach z targów konnych. Przy okazji owych targów, na miejscu gdzie obecnie znajduje się boisko sportowe Wszewilek, przybyli na te targi ludzie organizowali najróżniejsze pokazy swojej sprawności z posługiwaniu się końmi. Ziemia owego boiska do dzisiaj zapewne jest więc nasiąknięta wibracjami z owych pokazów. Dlatego byłoby niemal gwarancją międzynarodowego sukcesu, gdyby Wszewilki corocznie zaczęły organizować jakieś współzawodnictwo w sprawności posługiwania się koniem, w którym nagrodą byłby właśnie ów koń. Opiszę teraz przykład jak takie współzawodnictwo mogłoby wyglądać. Przykład ten nazywam "weź sobie tego konia" - ponieważ osoba która je wygra w nagrodę otrzymuje danego konia. Relatywnie potulnego konia (wszakże "dziki" koń gdyby się spłoszył poturbowałby zbyt wielu obcych sobie ludzi) przywiązuje się na długim powrozie w takim miejscu, że jest on w stanie podejść pod zwisający wysoko z czegoś małą sakiewkę z "aktem własności" (czyli z dokumentem stwierdzającym że zdobywca tej sakiewki staje się właścicielem wytypowanego na nagrodę konia). Sakiewka ta wisi jednak na tyle wysoko, że aby ją sobie zerwać, koniecznym jest stanięcie na grzbiecie owego konia. (Regulamin gry zabrania zresztą jej zerwania w inny sposób niż stając na grzbiecie owego konia, lub skacząc do niej z grzbietu owego konia.) Ponadto początkowo koń stoi z daleka od sakiewki, tak że chętny do jej zerwania musi najpierw podjechać na koniu do owej sakiewki. Na dany sygnał chętni do wzięcia udziału podchodzą do konia aby wdrapać się mu na grzbiet i zerwać dla siebie akt własności. Dozwolone jest przy tym, że każdy uczestnik może ściągać lub spychać z tego konia swoich konkurentów - jeśli ci zdołali się tam wdrapać przed nim. Scen więc jakie będą się tam działy ani żaden z uczestnków, ani też żaden z widzów nie zapomniałby na pewno do końca życia. (Na wszelki wypadek Wszewilki powinny ubezpieczyć tą grę od cywilnej odpowiedzialności, bowiem jak to zwykle bywa w tumulcie, ktoś niechcąco może zostać nieco poturbowany.) Zdjęcia zaś jakie dziennikarze zdołali by tam wykonać byłyby zapewne publikowane aż przez kilka dalszych lat. Ten uczestnik współzawodnictwa, który mimo wszystko zdoła się uchronić przed zostaniem ściągniętym z grzbietu konia, oraz jako pierwszy zdoła zerwać dla siebie ów "akt własności", staje się posiadaczem konia który jest nagrodą w owym trudnym współzawodnictwie. Aby zaś chronić konia przed zbyt długim stresem, w przypadku jeśli w przeciągu 45 minut nikt nie zdoła zerwać dla siebie owego "aktu własności", albo też w przypadku kiedy koń się spłoszy i zacznie być niebezpieczny, współzawodnictwo to powinno zostać przerwane. Po przerwaniu można je albo ogłosić jako nierozstrzygnięte, oraz przenieść do powtórzenia w następnym roku, albo też alternatywnie można zmienić konia na świeżego i kontynuować zabawę - chociaż uczestnicy ciągle walczyliby o zdobycie oryginalnego (pierwszego) konia ufundowanego na nagrodę. Oczywiście, gdyby ta atrakcja faktycznie się przyjęła, z upływem czasu dla uspokojenia miłośników zwierząt dla współzawodnictwa będzie mógł być zakupiony koń mechaniczny (wykonany specjalnie dla zrzucania z siebie ludzi - tj. typu używanego przez trenujących na udział w "rodeo"). Oczywiście, nagrodą dla zwycięzcy ciągle wówczas byłby koń rzeczywisty. Nie jest trudno przewidzieć, że gdyby Wszewilki potrafiły się zdobyć na tego typu nagrodę (tj. konia), owa impreza szybko rozniosłaby się po świecie i zaczęła przyciągać międzynarodową audiencję. Wszakże byłaby ona źródłem podobnej ilości "andrealiny" jak owe uliczne bieganiny z bykami organizowane corocznie w Hiszpanii. A na dodatek miałaby nagrodę dla zwyciężcy (biegający z bykami w Hiszpanii nie otrzymują nagrody, a jedynie rachunki ze szpitala). Wcale też nie byłaby niebezpieczniejsza od licznego w dzisiejszych czasach w najróżniejszych krajach świata ujeżdżania byków podczas festiwali "rodeo". Z rozgłosu takiego z kolei skorzystałyby nie tylko Wszewilki, ale także mieszkańcy pobliskiego Milicza. Być więc może, że warto aby (z finansową pomocą milickiej gminy) mieszkańcy Wszewilek już w tym roku zrzucili się każdy po kilka złotych aby zakupić jakąś potulną szkapinę, oraz od zaraz spróbowali urzeczywistnienia tego kuszącego współzawodnictwa o nazwie "weź sobie tego konia".
       (g) Godzina 11: "złap sobie królika". Dla tych z przybyłych na boisko Wszewilek, którzy wolą jakieś konkretne nagrody zamiast abstrakcyjnego tytułu "mistrza galaktyki i Wszewilek", możnaby organizować którąś z wielu możliwych imprez "łapania". Przykładem takiej imprezy, którą Wszewilki mogą łatwo zorganizować w omawianym tu dniu, byłaby impreza "złap sobie królika". Założę się że stałaby się ona popularna zarówno wśród miejscowych jak i przyjezdnych (szczególnie wśród młodzieży oraz wśród hodowców). W imprezie tej szybkonogi królik wypuszczany byłby w centrum wolnego od ludzi koła wyznaczanego na środku boiska Wszewilek (mogłoby to być to samo koło które miejscowi piłkarze zaznaczą na owym boisku dla potrzeb gry). Na obrzeżu owego koła wcześniej ustawialiby się chętni do złapania sobie tego królika. Na sygnał dany megafonem przez "mistrza ceremonii" dla tej imprezy, każdy z chętnych mógłby zacząć łapać tego królika. Ten kto pierwszy do niego dobiegnie z widowni i go sobie złapie, otrzymuje go w nagrodę. (Proponuję jednak aby nie organizować tam łapania kur, albo łapania gęsi, bowiem te przez cały czas spacerują sobie po owym boisku - ktoś więc przez przypadek wyłapałby wszystkie kury okolicznych rolników.) Ciekawostką owego współzawodnictwa jest, że faktycznie może je zorganizować pojedyncza osoba, znaczy dowolny z mieszkańców Wszewilek lub okolicy który hoduje króliki i jest gotów przeznaczyć jednego lub kilka z nich na nagrody dla zwycięzców. Wszakże taka impreza jest dobrą okazją dla zareklamowania swojego businesu lub do publicznego pokazania nowej z hodowanych przez siebie ras królików (można wszakże przez megafon wygłosić przemówienie o owym businesie czy rasie przed daniem sygnału do łapania). Oczywiście, powyższe to tylko przykład jednego z wielu możliwych pomysłów takiego współzawodniczenia. Faktycznie zaś pomysłowi Wszewilczanie mogą wymyślić nieskończoną liczbę bezpiecznych i atrakcyjnych sposobów zbiorowego współzawodniczenia z jakimiś miejscowymi nagrodami, które wciągną w siebie tłumy przyjezdnych oraz postawią ich wioskę na mapę świata.
       (h) Godzina 9 do 15: "spróbuj produkty konsumpcyjne jakie oferujemy". Tam gdzie zbiera się razem kilku ludzi, faktycznie tworzy się też okazja dla ożywienia własnego businesu i dla reklamy własnych produktów. Jeśli więc przykładowo ktoś ma restaurację w Miliczu, może wysłać na boisko we Wszewilkach któregoś ze swoich pracowników z porcjami reklamowymi najlepszego dania z milickiego karpia jaki oferuje, oraz z fotokopiami "menu" oraz mapki jak znaleźć jego restaurację w Miliczu. Potem rozdawać owe próbki dania z karpia do spróbowania wszystkim obecnym razem z menu i mapką. Prawdopodobnie zaś wieczorem dana restauracja będzie oblężona przez przyjezdnych, wielu z których będzie potem do niej wracało podczas każdego przejazdu przez Milicz. Albo jeśli produkujemy coś do spożycia i chcemy sprawdzić reakcję przyszłych kosumentów na nowy rodzaj naszego produktu, wyślijmy na Wszewilki próbki swego towaru do spróbowania przez przyjezdnych i sprawdźmy jaka będzie ich reakcja.
       (i) Po południu: "przejedź się z nami zaprzęgiem konnym". Po południu przybyli do Wszewilek będą pomału kierowali się chodnikiem w kierunku Milicza, albo polną drogą przez tamę w kierunku dworca kolejowego. Będzie to doskonała okazja aby zaoferować im przejażdżkę wozem konnym. Wszakże część z nich będzie mieszczuchami którzy nigdy w życiu wozem konnym nie jechali. Możliwość przejażdżki wozem konnym będzie więc dla nich interesującą atrakcją. Dlatego jeśli któryś z mieszkańców Wszewilek ma odrobinę wolnego czasu, a także konia i wóz, wóczas być może warto aby rozważył gotowość pokazania starej wszewilkowskiej gościnności poprzez podwożenie chętnych. Istniało będzie kilka tras na jakich podwożenie to można realizować. Najważniejszą z nich będzie trasa od boiska sportowego na Wszewilkach aż pod tamę i z powrotem. Inną zaś trasa od młyna elektrycznego do końca Wszewilek, czyli do ulicy Krotoszyńskiej, oraz z powrotem. Nieco wcześniej można także oferować podwożenie na dwóch innych trasach, tj. na początku drogi na Pomorsko (aż do cmentarza) i z powrotem, oraz od torów kolejowych starą drogą przez Stawczyk, koło domu Zagórskich, aż do spalonej leśniczówki i z powrotem.
       Oczywiście "parada pomysłów i talentów" wcale nie kończy się na powyższych przykładach. Cokolwiek interesującego lub nowego ktoś ma do zademonstrowania lub sprawdzenia, a co daje się urzeczywistnić na porosłym rzadką trawą i piaszczystym boisku sportowym wsi Wszewilki, warto to tam przytaskać i pokazać innym lub dać im do popróbowania.
       Jeśli czyjś pokaz lub pomysł wymaga zaparkowania na boisku jakiegoś samochodu lub ciężkiego sprzętu, wówczas warto pamiętać że o godzinie 12 na polu gry owego boiska ma się rozpocząć wysoce symboliczny mecz opisany w następnym punkcie #11. Ów samochód czy sprzęt trzeba więc albo zaparkować poza polem gry tego boiska (tj. w obszarze dla widzów), albo też usunąć go z pola gry jeszcze przed godziną 12. Oczywiście, jeśli ów samochód lub sprzęt nie jest absolutnie konieczny na boisku, wówczas lepiej zaparkować go na szosie koło młyna zamiast ryzykować jego ugrzęźnięcie w piaskach zaniedbanej drogi do boiska.
       Odnotuj że zbiór powyższych i innych pomysłów na temat jak uprzyjemnić sobie i innym owo spotkanie zlotowe we Wszewilkach, opisywany jest w punkcie #10 aż dwóch stron internetowych, mianowicie strony Wszewilki-2007, gdzie zaprezentowany jest on z punktu widzenia nadchodzącego Zlotu, oraz strony Wszewilki-Milicz, gdzie opisany jest on jako stały program Zlotów we Wszewilkach.
* * *
       Jak w każdej nowej sprawie, NIE wszyscy miejscowi będą zapewne entuzjastyczni w sprawie nagłej wizyty w ich wsi nieznanych im przyjezdnych. Wszakże znane przysłowie powiada "jeszcze się taki nie urodził kto by wszystkim dogodził". Jeśli więc napotka się kogoś takiego, warto mu uświadomić dlaczego niemal każde miejsce na świecie dosłownie staje na głowie i czyni wszystko co może aby zachęcić zwiedzających i turystów do przyjazdu (po przykłady co w tym celu czynią niektóre inne miejscowości patrz punkt #1 tej strony). Wszakże dla indywidualnych mieszkańców Wszewilek i Milicza, ewentualny sukces opisywanej tutaj imprezy praktycznie oznacza podbudowę własnego morale - wszakże będzie się mieszkało w bardziej znanej i odwiedzanej przez innych miejscowości, okazja do spotykania ciekawych ludzi, większe możliwości sukcesu w businesie, wyższe zarobki i więcej miejsc pracy - wszakże turyści i przyjezdni zawsze przywożą fundusze które potem przez długi czas cyrkulują w miejscowej gospodarce wprowadzając ożywienie gospodarcze, większy wpływ na decyzje - wszakże głos tych którzy są popularni i którzy wnoszą sobą ożywienie gospodarcze zawsze najbardziej się liczy. Z kolei dla całej wsi Wszewilki, ewentualny sukces opisywanej tutaj imprezy praktycznie będzie oznaczał ulepszone chodniki, pobocza drogi i wybrukowane miejsca do parkowania - wszakże jeśli wieś ta zacznie być odwiedzana i obfotografowywana władze nie będą mogły jej zaniedbywać, lepsza infrastruktura - znaczy lepsze oznakowania, działające hydranty i pojawienie się koszów na śmieci, publiczne toalety w dogodnych miejscach, umywalnie dla sportowców przy boisku, lepsze zadbanie i uporządkowanie wszystkiego, wodociągi, gaz, może nawet ciepła woda, zniknięcie rowów na poboczach dróg i pojawienie się podziemnej kanalizacji, wybrukowanie wszystkich dróg przez wioskę - znaczy bita droga i chodniki nawet do boiska sportowego i nawet przez piaszczysty obszar zapomnianego przez wszystkich Stawczyka, samorzutny wzrost miejscowego przemysłu i businesu, natomiast w nieco dalszej przyszłości - także całkowite zasypanie dołów w miejscu historycznego ryneczka dawnych Wszewilek oraz zbudowanie w tym miejscu nowoczesnego ryneczka ze sklepami, prawdziwym hotelem, wiejskim domem kultury, a nawet kawiarenką i restauracją. Z kolei dla pobliskiego Milicza ewentualny sukces Wszewilek będzie oznaczał więcej turystów, a więc większy ruch we wszystkich businesach, większe dochody hoteli, restauracji, oraz zakładów produkcyjnych, lepsza komunikacja miejska, więcej środków i sposobów komunikacji ze światem, większy głos we władzach nadrzędnych, większy wpływ na decyzje. Faktycznie więc, jak zawsze w życiu, "sukces Zlotu Wszewilki-2007 będzie sukcesem wszystkich". Warto więc dołożyć i własny wysiłek aby to co nadchodzi uczynić sukcesem.


#11. Godzina 12 "w samo południe": symboliczny mecz piłkarski pomiędzy drużynami reprezentującymi "dobro" oraz "zło":

       Każdy kto lubi dla przyjemności zagrać sobie w piłkę nożną, lub lubi pokibicować w takiej grze, zapraszany jest do wzięcia udziału w symbolicznej rozgrywce "dobra ze złem", która jest internetowo koordynowana na wszystkich Zlotach we Wszewilkach i odbywa się tam zawsze w "samo południe". Podczas Zlotu "Wszewilki-2006" w dniu 8 lipca 2008 roku, mecz ten wygrany został przez drużynę "dobra" na zasadzie walkowera - po prostu nikt reprezentujący stronę zła na mecz ten się nie stawił. Symbolicznie więc przebieg owego meczu w 2006 roku doskonale reprezentował metody działania zła w owym czasie, kiedy to zło preferowało atakowanie znienacka i od tylu oraz nigdy nie miało odwagi aby otwarcie stawić czoła swoim przeciwnikom. Mecz ten ma być rozegrany zgodnie z obowiązującymi w Polsce regułami gry dla meczów piłki nożnej. Wcale nie będzie więc to mecz o jakichś niezwykłych zasadach gry, w rodzaju owych niemieckich "meczy rozgrywanych w błocie", czy też owych angielskich "festiwali wykopywania przeciwników z boiska poprzez kopanie ich w podudzia". Stronę "dobra" mają w nim reprezentować albo miejscowe "Wszewilkowskie Wilki" ubrane w białe koszulki oraz wspomagane przez wszystkich przyjezdnych którzy zechcą wesprzeć ten mecz po stronie "dobra", albo też - jeśli ponownie miejscowa drużyna się nie stawi na mecz, wyłącznie przyjezdni ubrani w białe koszulki. Stronę "zła" na meczu mają reprezentować przyjezdni ubrani w czarne koszulki - jeśli tym razem zdecydują się jednak stawić na ten mecz (typowo oddają go bowiem "walkowerem"). Mecz ten posiada wysoce symboliczne znaczenie. Stąd wzięcie w nim udziału, lub kibicowanie jej przebiegu, powinno być dla każdego rodzajem honoru. Dlatego proponowane jest aby każdemu uczestnikowi owej gry (tj. każdemu piłkarzowi który wejdzie na boisko i weźmie w niej udział) wydany został specjalny ozdobny dyplom upamiętniający tą okazję.
       Aby wziąść udział w tej grze, wystarczy w jej dniu przybyć "w samo południe" na boisko sportowe Wszewilek, oraz ubrać tam koszulkę albo białego, albo też czarnego koloru. Który z tych kolorów ktoś ubierze zależy to tylko od jego upodobań osobistych - chyba że ktoś ten mieszka we Wszewilkach, Miliczu, lub w okolicy, bo wówczas ma on obowiązek patriotycznie zagrać po stronie "dobra" które wystąpi w koszulkach białego koloru. Generalnie w koszulkach koloru białego mają być ubrani "miejscowi", zaś w korzulkach koloru czarnego - "przybysze". Jednak gra posiada "intergalaktyczny" charakter, stąd pojęcia "miejscowi" oraz "przybysze" mają relatywne znaczenie. Przykładowo, jeśli tylko ktoś NIE urodził się na zupełnie innej galaktyce, wówczas może on uważać się za miejscowego, nawet jeśli urodził się lub mieszka za dalekimi morzami - szczególnie jeśli ma gdzieś już gotową białą koszulkę a nie chce mu się nabywać nowej czarnej. (Np. na przekór że ja sam mieszkam w Nowej Zelandii, gdybym w dniu tym mógł być na Wszewilkach wówczas zagrałbym w białej koszulce po stronie "miejscowych".) Stąd praktycznie przyjezdni z całej Polski a nawet całego świata mają też prawo aby grać po stronie "miejscowych" - jeśli ubiorą oni białą koszulkę. (Odwrotne nie jest jednak prawdą, tj. mieszkańcy Wszewilek, Milicza, lub okolic, NIE mają prawa do grania po stronie "zła", nawet jeśli posiadają oni już gdzieś własną czarną koszulkę. Znaczy miejscowi muszą patriotycznie grać w obronie "dobra".) Gra ta ma być dla przyjemności jej uczestników, oraz dla zaszczytu wzięcia w niej udziału (plus, oczywiście, dla wspierania pokoju, komunikacji, dyskusji, oraz współistnienia intergalaktycznego). Dlatego każdy chętny do gry, kto w owym dniu przybędzie na boisko w koszulce wymaganego koloru, powinien być dopuszczany do gry na jakimś jej etapie. To zaś oznacza, że zależnie od ilości chętnych do gry w danej drużynie, grający piłkarze tej drużyny muszą się zmieniać z oczekującymi na swój udział co określony przedział czasu. Z kolei po wzięciu udziału w tej grze każdemu jej uczestnikowi przysługuje prawo do otrzymania odpowiedniego ozdobnego "dyplomu uczestnictwa" (jeśli dyplom taki ktoś ochotniczo przygotuje). Proszę nie zapomnieć aby mnie poinformować która drużyna wygrała w tym meczu! Proszę też wykonać jakieś zdjęcia z co bardziej gorących chwil owego meczu, tak aby można było zdjęcia te wystawić potem w internecie ku rozsławieniu owej imprezy po całym świecie.
       W tym miejscu mam gorący apel do tych lubiących dla przyjemności zagrać sobie w piłkę nożną którzy mieszkają we Wszewilkach, Miliczu, lub gdzieś w okolicach owych miejscowości. Mianowicie apeluję aby bronili oni honoru swoich (i moich) stron rodzinnych poprzez liczne stawienie się w wymaganej sile na ów mecz. Byłoby wszakże ogromnym zawodem dla wszystkich gdyby reprezentancji "zła" wygrali ten mecz przez "walkover" tylko dlatego że miejscowi "obrońcy dobra" wogóle nie stawili się na własne boisko.


#12. Reguły totaliztycznego zachowania się:

       Aczkolwiek zlot osób zwiedzających Wszewilki i Milicz jest zupełnie nieformalny, znaczy całkowicie anonimowy, na "dziko", oraz bez żadnego konkretnego organizatora, jest on zwoływany w imię filozofii totalizmu. Jako zaś na takim, jego uczestników obowiązują totaliztyczne zasady postępowania, szczególnie zaś zasada "we wszystkim co czynisz pedantycznie wypełniaj prawa moralne", a także obowiązuje przestrzeganie motta totaliztycznego zlotu (tj. "czyń tylko dobro, powiększaj tylko wiedzę, wywieź tylko zjęcia, pozostaw tylko ślady swoich stóp"). Praktycznie to oznacza moralne (przyzwoite) zachowywanie się na zlocie, brak kłótni, bijatyk, czy pijatyki. Ponadto oznacza także staranne zakopywanie w osobiście wykopywanych dołkach głębokich na co najmniej 20 cm wszelkich śmieci i odpadków jakie się wygeneruje przy okazji obozowania (tj. nie wolno po prostu porzucić na ziemię nawet ogryzka od jabłka czy zmiętej papierowej serwetki) - dlatego istotna na tym zlocie będzie mała łopatka ogrodowa którą należy ze sobą zabrać. Owo moralne zachowanie jest szczególnie ważne u osób, które uczuciowo utożsamiają się z totalizmem, a stąd - zgodnie z wyjaśnieniami filozofii totalizmu, formują sobą "intelekt zbiorowy" tej filozofii. Od wysoce moralnego ich zachowania się podczas owego zlotu zależało będzie m.in. czy zlot ten będzie stanowił wkład totaliztów do moralnego wygrania nieprzerwanie toczącej się "walki dobra ze złem".
       Na ten nieoficjalny zlot zaproszeni są nie tylko zwolennicy filozofii totalizmu, ale także praktycznie wszelcy inni ludzie którzy przeczytają niniejszą stronę internetową. Może więc się zdarzyć, że na Zlot ten przybędą także osoby których w normalnych przypadkach nikt ostrożny by do Wszewilek i Milicza nie zaprosił. Znaczy, niestety, nie można absolutnie wykluczyć że nie zjawią się na nim jacyś prowokatorzy czy lubujący się w rozróbkach, którzy szukali tam będą okazji do rozpoczęcia jakiegoś incydentu. Gdyby więc jakikolwiek incydent faktycznie miał tam miejsce, proszę pamiętać że w dzisiejszych czasach niemal każdy posiada potężną broń przeciwko niewłaściwie się zachowującym. Są nią aparaty fotograficzne oraz kamery wideo. W razie jakiegokolwiek incydentu proszę fotografować osoby które się będą niewłaściwie zachowywać, potem zaś przysłać mi owe fotografie lub wideo (można anonimowo). Ja zaś będę już wiedział co z tym materiałem dowodowym prowokacji i kłopotów mam uczynić.


#13. Proponuję okresowo powracać na niniejszą stronę w celu sprawdzenia dalszych postępów w organizacji wiedzania Wszewilek i Milicza:

       W celu śledzenia jak dalej będzie się rozwijała sprawa internetowego organizowania zwiedzania Wszewilek i Milicza warto okresowo powracać do niniejszej strony. Z definicji strona ta będzie bowiem podlegała dalszemu udoskonalaniu i poszerzeniom, w miarę jak ewentualny wysiłek ochotników, a także nadchodząca fala ich przyszłych zabiegów organizacyjnych, zdołają wpłynąć na postęp w organizacji tego zlotu. Jeśli więc w przyszłości zechcesz czytelniku dowiedzieć się jakie są dalsze losy owego zlotu, wówczas odwiedź tą stronę ponownie. Ja bowiem będę systematycznie aktualizował jej zawartość, w miarę jak rozwój sytuacji przysporzy jakichś wydarzeń lub informacji wartych zaraportowania.
       Warto także okresowo sprawdzać blog totalizmu o adresie totalizm.blox.pl/html (z jego lustrzanymi kopiami dostępnymi pod adresami totalizm.wordpress.com oraz totalizm.myblog.net). Na blogu tym bowiem wiele zdarzeń omawianych na tej stronie naświetlane jest dodatkowymi informacjami spisywanymi w miarę jak zdarzenia te się rozwijają przed naszymi oczami.
       Odnotuj, że czytelnicy mogą sobie załadować do własnego komputera replikę niniejszej strony internetowej (z jej ilustracjami), tak jak to zostało wyjaśnione na stronach FAQ - częste pytania lub replikuj dostępnych przez "Menu 1" i "Menu 2". (Aby sobie załadować tą replikę, wystarczy w "Menu 1" kliknąć na pozycję źródłowa replika tej strony. Odnotuj jednak, iż jeśli po takim kliknięciu replika się sama nie załaduje, to zapewne oznacza że albo na danym serwerze/witrynie replika ta NIE mogła zostać udostępniona zainteresowanym np. z powodu ograniczeń pamięci serwera, albo też że ktoś właśnie zasabotażował możliwość jej sprowadzania. W takim wypadku należy zmienić serwer używając adresów podanych w "Menu 4" lub "Menu 3", a następnie spróbować replikę tą załadować sobie z następnego serwera.)


#14. Jak dzięki stronie "skorowidz.htm" daje się znaleźć totaliztyczne opisy interesujących nas tematów:

       Cały szereg tematów równie interesujących jak te z niniejszej strony, też omówionych zostało pod kątem unikalnym dla filozofii totalizmu. Wszystkie owe pokrewne tematy można odnaleźć i wywoływać za pośrednictwem skorowidza specjalnie przygotowanego aby ułatwiać ich odnajdowanie. Nazwa "skorowidz" oznacza wykaz, zwykle podawany na końcu książek, który pozwala na szybkie odnalezienie interesującego nas opisu czy tematu. Moje strony internetowe też mają taki właśnie "skorowidz" - tyle że dodatkowo zaopatrzony w zielone linki które po kliknięciu na nie myszą natychmiast otwierają stronę z tematem jaki kogoś interesuje. Skorowidz ten znajduje się na stronie o nazwie skorowidz.htm. Można go też wywołać z "organizującej" części "Menu 1" każdej totaliztycznej strony. Radzę aby do niego zaglądnąć i zacząć z niego systematycznie korzystać - wszakże przybliża on setki totaliztycznych tematów które mogą zainteresować każdego.


#15. Emaile i dane kontaktowe autora tej strony:

       Aktualne adresy emailowe autora tej strony, tj. oficjalnie dra inż. Jana Pająka, zaś kurtuazyjnie Prof. dra inż. Jana Pająka, pod jakie można wysyłać ewentualne uwagi, zapytania, lub odpowiedzi na zadane tu pytania, podane są na stronie internetowej o mnie (dr inż. Jan Pająk). Tam również dostępne są pozostałe powszechnie używane dane kontaktowe do autora tej strony.
       Prawo autora do używania kurtuazyjnego tytułu "Profesor" wynika ze zwyczaju iż "z profesorami jest jak z generałami", znaczy raz profesor, zawsze już profesor. Z kolei w swojej karierze naukowej autor tej strony był profesorem aż na 4-ch odmiennych uniwersytetach, tj. na 3-ch z nich był tzw. "Associate Professor" w hierarchii uczelnianej bazowanej na angielskim systemie uczelnianym (w okresie od 1 września 1992 roku, do 31 października 1998 roku) - który to Zachodni tytuł stanowi odpowiednik "profesora nadzwyczajnego" na polskich uczelniach. Z kolei na jednym uniwersytecie autor był (Full) "Professor" (od 1 marca 2007 roku do 31 grudnia 2007 roku - tj. na ostatnim miejscu pracy z naukowej kariery autora) który to tytuł jest odpowiednikiem pełnego "profesora zwyczajnego" z polskich uczelni.
       Proszę też odnotować, że z powodu mojego chronicznego deficytu czasu, ja bardzo niechętnie odpowiadam na emaile, które zawierają TYLKO wykonawczo czasochłonne prośby, jednocześnie zaś dokumentują zupełną ignorancję ich autora w tematyce którą ja badam.


#16. Copyrights © 2013 by Dr Jan Pająk:

       Copyrights © 2013 by Dr Jan Pająk. Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejsza strona stanowi raport z wyników badań jej autora - tyle że napisany jest on popularnym językiem (aby mógł być zrozumiany również przez czytelników o nienaukowej orientacji). Idee zaprezentowane na tej stronie są unikalne dla badań autora i dlatego w tym samym ujęciu co na tej stronie (oraz co w innych opracowaniach autora) idee te uprzednio NIE były jeszcze publikowane przez żadnego innego badacza. Jako taka, strona ta prezentuje idee które stanowią intelektualną własność jej autora. Dlatego jej treść podlega tym samym prawom intelektualnej własności jak każde inne opracowanie naukowe. Szczególnie jej autor zastrzega dla siebie intelektualną własność odkryć naukowych i wynalazków opisanych na tej stronie. Zastrzega więc sobie, aby podczas powtarzania w innych opracowaniach jakiejkolwiek idei zaprezentowanej na niniejszej stronie (tj. jakiejkolwiek teorii, zasady, dedukcji, intepretacji, urządzenia, dowodu, itp.), powtarzająca osoba oddała pełny kredyt autorowi tej strony, poprzez wyraźne wyjaśnienie iż autorem danej idei i/lub badań jest Dr Jan Pająk, poprzez wskazanie internetowego adresu niniejszej strony pod którym idea ta i strona oryginalnie były opublikowane, oraz poprzez podanie daty najnowszego aktualizowania tej strony (tj. daty wskazywanej poniżej).
* * *
If you prefer to read in English
click on the flag

(Jeśli preferujesz język angielski
kliknij na poniższą flagę)



Data założenia tej strony internetowej: 12 maja 2006 roku
Data jej najnowszego aktualizowania: 7 stycznia 2013 roku
(Sprawdź w adresach z Menu 4 czy istnieje już nowsza aktualizacja)