OŚWIADCZENIE PREZESA KONGRESU POLONII AMERYKAŃSKIEJ |
I znów Jan Nowak Jeziorański, za sprawą jakże chętnie nagłaśniającej go Agencji Prasowej PAP, powtórzył publiczne wezwanie pod adresem Polaków: trzeba przeprosić za Jedwabne! Przypadek uporu godnego lepszej sprawy - czy też osobisty kompleks obciążonego sumienia? Zastanawiam się przede wszystkim - z jakich to pozycji Nowak-Jeziorański zwraca się wciąż do społeczeństwa i narodu polskiego. Czy jako noszący paszport amerykański były dyrektor rozgłośni "Wolna Europa", czy też jako były działacz i wiceprzewodniczący Kongresu Polonii Amerykańskiej, z którym lata temu się rozstał (choć lubi ten tytuł "byłego" i wciąż się nim podpisuje pod każdą petycją). Nie jest rzeczą bez znaczenia, kto i z jakiej pozycji tak często i chętnie chce przemawiać, aspirując wyraźnie do roli kogoś, komu dano specjalny mandat trybuna - i jest w tej mierze jakimś samozwańczym "autorytetem moralnym". Jerzy Robert Nowak (nie mylić z Janem Nowakiem-Jeziorańskim!) nie tak dawno miał odwagę w swojej "Encyklopedii Białych Plam" zaliczyć Jana Nowaka-Jeziorańskiego do kategorii "fałszywych autorytetów" - i po zapoznaniu się z jego wywodem przyznałem mu w duchu absolutną rację. Posłuchajmy jego opisu i definicji: "Od pewnego czasu obserwujemy nasilenie różnego typu grupowych wystąpień tzw. autorytetów. (...) "Autorytety" grupowo wyrokują, protestują, oceniają, potępiają, pouczają naród, co ma robić od zaraz. "Autorytety" najcześciej zabierają głos w sprawach, na których zupełnie się nie znają, ale to akurat im zupełnie nie przeszkadza" - pisze Nowak. "łączy ich pokora wobec lobby żydowskiego - kontynuuje swoją charakterystykę autor hasła - są "kurierami" dziejowych zafałszowań" - dodaje. Rzeczywiście, jesteśmy w domu! W swoim pierwotnym apelu zawartym w tekscie "Rzeź w Jedwabnem" (na łamach styczniowego "Nowego Dziennika") Jan Nowak-Jeziorański domagał się od społeczeństwa polskiego "poczucia narodowego wstydu za czyny haniebne", faryzeuszowsko argumentując, "skoro dzielimy dumę narodową płynącą z czynów" (jakich - szlachetnych?). "Musimy zdobyć się na poczucie narodowego wstydu", domaga się uporczywie w swoim artykule Nowak, głosząc tam takie radykalne i apodyktyczne sądy jak: "Wysuwanie wniosku z pogromów w lecie 1941r., że zagłada była wspólnym dziełem Polaków i Niemców, jest oszczerstwem". I zaraz dalej: Każdz kto poczuwa się do polskości, ma obowiązek bronić się przed nim". Proszę mi powiedzieć w oparciu i już o te zdumiewające sądy, kim właściwie jest ich autor, kogo reprezentuje - i czyich interesów tutaj broni? Jest to o tyle paradoksalne, że cała ujawniająca się ostatnio naszym oczom baza dowodowa, żmudnie wydobywana przez prokuratorów Instytutu Pamięci Narodowej, zmierza dokładnie w strong przeciwną. Dzień po dniu staje się jawne, że zbrodnia w Jedwabnym była, tak jak to przez 60 lat uważano, dziełem okupanta niemieckiego, a udział Polaków był w niej marginalny, wymuszony i niejasny. Nie są to tylko studia i analizy dokumentów czynione "w marszu" przez prof. Tomasza Strzembosza i kilku innych prawdziwych historyków, mających reputację i zasady, nie traktujących też swojej pracy jako koniunkturalne usługi dla określonych grup dzisiejszych polityków. Badaczy tych, dobrze znanych publicznemu ogółowi, nie można posądzać o to, o co Jan Nowak-Jeziorański pomawia w swoim artykule własnych rodaków, którzy ośmielają się podważać wiarygodność "świadków" i "w ten aposób oddalają się od tego, co stanowi - meritum sprawy". Właśnie, co jest tutaj "meritum sprawy"? Z tekstu "Rzeź w Jedwabnem" wygląda, że nie jest nim bynajmniej dotarcie do prawdy i faktów, ale wyegzekwowanie planu rzucenia Polaków na kolana, wyekspediowanie z misją pątniczą prezydenta RP, premiera i prymasa do Jedwabnego, aby na oczach reporterów i agencji medialnych z całego swiata błagali naród żydowski o przebaczenie... Uchodzący za polakiego patriotę Jan Nowak-Jeziorański narzeka, że "debata zaczyna zmierzać w falszywym kierunku", ponieważ kwestionuje się wiarygodność książki Grossa i założony z góry plan zaczyna się wykolejać. Tylko komu plan ten miał służyć - rodakom czy sponsorom książki "Sąsiedzi", którzy zamierzali na niej ubić swój moralny kapitał? Ani przez chwilę Nowaka-Jeziorańskiego nie interesują publiczne szkody, jakie wyrządza książka Grossa, oparta na fałszywym założeniu i nie mająca wartości naukowego dokumentu, za to nagłaśniana już w wielu krajach zachodu przez doskonale wazystkim znanych, dawnych wrogów Polski, prawdziwych "polakożerców", z Abrahamem Brumbergiem na czele. Nowaka niepokoi wyłącznie "jakikolwiek wybuch nieoantysemityzmu", czyli fali oburzenia Polaków na widoczną już dla każdego, grubo szytą manipulację. Taka ewentualność, zdaniem Nowaka - "w Polsce wyrządziłaby straszne szkody, nie żydom, bo pozostało ich w Polsce zaledwie kilka tysięcy, lecz pozycji i dobremu imieniu Polski w świecie". Tak więc w każdym przypadku troską legendarnego "kuriera z Warszawy" są tylko i wyłącznie kalkulacje, plany i skuteczność akcji żydowskiego lobby... Stąd ponowiony dziś apel, "by Polacy koniecznie przeprosili za Jedwabne" niezależnie już od tego, jakie konkluzje na temat sprawców przedstawi niebawem specjalnie powołana w tym celu Komisja Inatytutu Pamieci Narodowej - rysuje się jako bardzo dziwny i zawiły myślowo. Nowak-Jeziorański w trybie przypominającym szmańskie zaklecia, wmawia teraz czytelnikom: "Czy więc nie powinniśmy, jako Polacy, poczuwać się do moralnego obowiązku przeproszenia za czyn zbrodniczy, popelniony przez naszych braci?" Powołuje się przy tym i na kanclerza Brandta, który przepraszał za zbrodnie Hitlera, którego nie był ani sympatykiem ani wyznawcą, to znów na polakich biskupów, którzy "wybaczyli Niemcom i prosili o wybaczenie", choć tu Nowak zastrzega się już, abyśmy nie oczekiwali tej samej wzajemności od żydów! Pisze: "Akty przeproszenia i przebaczanie nie są towarami wymiennymi i nie mogą być przedmiotem przetargu na zasadzie: ja przeproszę ciebie, jeśli ty mnie przeprosisz. W myśl nauki Chrystusa" (tak tak, pisze to Jan Nowak!) "żale za grzechy są obowiązkiem sumienia, więc nie mogą się opierać na zasadzie wzajemności". Pozostawmy już w spokoju faryzejską spekulację, mętlik słów i pojęc, w których gmatwa się "fałszywy autorytet", tym razem starający się być ekspertem w kwestii nauk Koscioła (?!). Zapytajmy raczej, kto tak uporczywie ponawia wyzwania o coś, na czym mu osobiście tak bardzo zależy - czy doprawdy ktoś, kogo się słucha - i ktoremu się ufa, człowiek, który cieszy się społecznym autorytetem? W obsesji Jana Nowaka-Jeziorańskiego, który z uporem desperata pcha koniecznie prezydenta RP, premiera i prymasa do wdziania pokutniczej sukni i ruszenia na kolanach, w prochu - do Jedwabnego, bo sytuacja ta i obraz są czymś, na czym chyba nie tylko jemu tak bardzo zależy, kryć się może daleko ciekawszy kompleks własnej winy, kompleks nie złożonych dotąd przeprosin i ekspiacji za niegodne, osobiste czyny. Edward J. Moskal Chicago, 12 kwietnia 2001
|