Kurier z Berlina
Andrzej Wąsewicz

 

Były szef Polskiej Sekcji RWE w imieniu hitlerowców zarządzał mieniem pożydowskim

Kurier z Berlina

Jan Nowak-Jeziorański, były dyrektor Radia Wolna Europa, określany mianem "kuriera z Warszawy" coraz częściej występuje ostatnio w charakterze autorytetu moralnego Polonii Amerykańskiej i Polaków. Włączysz "TV Polonia" - Jeziorański. Otworzysz "Rzeczpospolitą", "Gazetę Wyborczą" czy "Vivę" - Nowak. Wejdziesz na serwis Polskiej Agencji Prasowej - "kurier z Warszawy". Publicznie krytykuje, doradza, chwali. Odbiera nagrody medialne i biznesowe, spotyka się z czołówką polskich polityków. Jednym słowem - pełno go wszędzie. Wśród chicagowskich Polonusów krąży nawet dowcip, że strach otworzyć biznes, bo wyskoczy Jeziorański. Wydawać by się mogło, że taki stan rzeczy powinien cieszyć. W końcu nasz człowiek Jeziorański, z piękną kartą niepodległościową i opozycyjną robi karierę w życiu publicznym starego kraju. Tymczasem nie wszyscy wiedzą, że w życiu Jana Nowaka-Jeziorańskiego pozostały brunatne plamy, stawiające pod znakiem zapytania jego dokonania, intencje i wiarygodność.

Wzór wszystkich Polaków

W mediach polskich tworzony jest bezkrytyczny, a czasem wręcz bałwochwalczy obraz "kuriera z Warszawy". Emisariusz Armii Krajowej, wieloletni dyrektor polskiej sekcji Radia Wolna Europa, wpływowa postać po obu stronach Atlantyku, wielokrotnie odznaczany niekwestionowany autorytet dla wielu pokoleń Polaków - te określenia przewijają się często przy nazwisku Jeziorańskiego. - Niech się przy jego życiorysie schowają wszystkie amerykańskie filmy akcji. Niech się jego mądrości życiowej i politycznej uczą wszyscy Polacy - entuzjastycznie pisze magazyn "Viva" z 12 marca tego roku. Nawet biorąc pod uwagę, że nie jest to pismo dla korpusu dyplomatycznego, tylko dla gospodyń z salonowymi aspiracjami, naiwny zachwyt razi.

Trzeba jednak obiektywnie przyznać, że Jeziorański ma na swym koncie niekwestionowane zasługi. To on w końcu skutecznie (choć za cenę dramatycznych konfliktów wewnętrznych zespołu) kierował RWE w okresie największych sukcesów tej rozgłośni w walce z reżimem komunistycznym w PRL. To on umacniał amerykańską pozycję Polaków jako wiceprezes Kongresu Polonii Amerykańskiej i przewodniczący ważnej Komisji Spraw Polskich KPA, choć z organizacji tej wystąpił w skandalicznych okolicznościach oraz w bardzo niefortunnym dla Polonii okresie. To on po dziś dzień zdecydowanie opowiada się za większymi prawami dla Polonusów, m.in. protestuje przeciwko szykanowaniu dwupaństwowców na polskiej granicy i naciskając na modyfikację Karty Polaka wciąż mozolnie dopracowywanej w Sejmie.

Tych zasług nie wolno Jeziorańskiemu odbierać. Lecz właśnie w imię poszanowania pozytywnego dorobku "kuriera z Warszawy" należy mu zadać, z pewnością bolesne, lecz konieczne pytania, dotyczące wojennej przeszłości Jana Nowaka vel Zdzisława Jeziorańskiego.

Sensacje szpiega

W 1973 r. ukazało się pierwsze wydanie wspomnień Siedem trudnych lat autorstwa Andrzeja Czechowicza. Ten wieloletni pracownik RWE ukazuje z pozycji PRL-owskiego agenta działalność rozgłośni. Opozycja usiłowała sprowadzić zwierzenia kpt. Czechowicza do poziomu zemsty za rozgrywki personalne w środowisku polskich uchodźców w Monachium, jednak nie da się ukryć, iż autor był doskonale zorientowany w realiach. Książkę rozsyłano anonimowo nawet pracownikom RWE, co stanowiło zrozumiały element wojny propagandowej.

Prawdziwa bomba wybuchła w rok później, gdy ukazało się wznowione wydanie Siedmiu trudnych lat. Książkę uzupełniono odbitką sporządzonego w języku niemieckim dokumentu. Jego treść podajemy za Kazimierzem Zamorskim, autorem opracowania Pod anteną Radia Wolna Europa.

Oświadczenie z mocą przysięgi

kopia niemieckiego dokumentu

Ja, Johann Kassner, zam. przy Altoet Ungerstrasse 4/II, 8 Munchen 80, oświadczam niniejszym, jak pod przysięgą, że bracia Henryk Jeziorański, zam. w Chicago, Illinois, USA i Jan Jeziorański, obecnie w Monachium, byli zatrudnieni w latach 1940-1942 jako oficjalnie i urzędowo zatwierdzeni nadkomisarze w Komisarycznym Zarządzie Zabezpieczonych Nieruchomości w Warszawie, w Polsce.

Komisaryczny Zarząd Zabezpieczonych Nieruchomości, jako oficjalny urząd władzy okupacyjnej, zarządzał nieruchomościami przejętymi od żydowskich właścicieli.

Pana Jana Jeziorańskiego, który obecnie znany jest jako Jan Nowak i jest zatrudniony jako dyrektor polskiego oddziału Radia Wolna Europa, spotykałem wielokrotnie z okazji służbowych kontaktów w biurach Komisarycznego Zarządu Zabezpieczonych Nieruchomości w Warszawie.

Podpisał Johann Kassner

Monachium, 22 kwietnia 1970

Nr dokumentu 2863 Fr

Prawdziwość podpisu potwierdził dr Karl Friedrich, notariusz.

Tak więc bohaterski "kurier z Warszawy", przedzierający się przez okupowane przez hitlerowców strefy z niebezpiecznymi misjami został oskarżony o kolaborację z hitlerowcami. Zarzut dużego, by nie powiedzieć - miażdżącego kalibru.

Dodajmy, że twórcą instytucji, w której pracował Jeziorański, był sam marszałek Rzeszy - Hermann Göring. Już 1 listopada 1939 r. ustanowił Główny Urząd Powierniczy Wschód (Haupttreahandstolle Ost - w skrócie HTO), dla terenów wcielonych do Rzeszy, z siedzibą w Berlinie i zarządami terenowymi. Ten w Warszawie znalazł się w strukturze Generalnego Gubernatorstwa, kierowanego przez inną postać z hitlerowskiego świecznika - ministra Rzeszy Hansa Franka.

Jeziorański podjął z Kassnerem dość niezręczną polemikę w swych wspomnieniach Polska z oddali (Londyn 1988). Twierdził m.in., że Kassner brał w czasie wojny udział w rabunku mienia żydowskiego i powinien być potraktowany jako zbrodniarz nazistowski, choć np. Zamorski przytacza wręcz odwrotne przykłady.

Niemieckie uderzenie

Rewelacje kpt. Czechowicza Jeziorański skwitował stwierdzeniem, że to typowa "fałszywka" PRL-owskich służb specjalnych, chcących skompromitować niewygodnego szefa RWE. Można byłoby przyjąć i taką wersję, gdyby nie cios z najmniej spodziewanej strony. Oto 20 września 1974 r. wydawany w Kolonii tygodnik "Rheinischer Merkur" opublikował artykuł pióra Joachima G. Gorlickiego pt. Polskie napaści z intrygującym podtytułem Zastanawiające wpadki w Radiu Wolna Europa.

Jan Nowak-Jeziorański - bohater czy kolaborant?

Gorlich powołuje się na drugi tom wspomnień kpt. Czechowicza, wydany przez wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej w Warszawie. Napisał, iż Czechowicz, który wrócił do Polski w 1971 r., oskarża Jeziorańskiego, że był on nazistowskim Treuhänderem (administratorem-zarządcą - przyp. red.). Zarzut kolaboracji obciąża poważnie, a o wydawniczej sensacji książki świadczy fakt, że gdy ukazała się na Zachodzie, w oka mgnieniu została rozprzedana.

Wybucha nieprawdopodobny skandal. Oto niemieckie pismo, powołując się na oficera wywiadu PRL, oskarża dyrektora polskiej sekcji RWE o kolaborację z nazistami.

Jeziorański odpowiada pozwem w sądzie cywilnym. Twierdzi, że Czechowicz wcale nie nazwał "hitlerowskim zarządcą", tylko do swej książki dołączył zaświadczenie Kassnera, że w latach 1940-1942 Jeziorański był nadkomisarzem w Komisarycznym Zarządzie Zabezpieczonych Nieruchomości w okupowanej Warszawie. Po drugie, nieprawdziwa miała być informacja, że książka ukazała się na Zachodzie i została błyskawicznie rozprzedana.

Jeziorański domaga się od pozwanych (pisma i autora artykułu) odwołania twierdzeń opublikowanych w tekście Polskie napaści oraz wypłacenia nawiązki wysokości co najmniej 20 000 marek wraz z 4-procentowymi odsetkami. Argumentuje, że jego pracodawca nie może sobie pozwolić na zatrudnienie kolaboranta reżimu nazistowskiego na tak eksponowanej pozycji.

Po ukazaniu się artykułu w "Rheinischer Merkur", zarówno Jeziorański, jak i jego żona mieli otrzymywać listy z obelgami i pogróżkami zamordowania go.

Pozwani wnieśli o odrzucenie skargi, argumentując, że treść artykułu jest prawdziwa. W ich stanowisku pojawił się jeszcze bardziej kontrowersyjny wątek. Przypomniano, że w książce kapitana Czechowicza znalazło się wręcz twierdzenie, iż powód był nie tylko nazistowskim Treuhänderem, ale współpracownikiem wywiadu hitlerowskiego w aparacie Himmlera.

Sądowa klęska

Trzyosobowy skład sędziowski sądu krajowego w Kolonii uznaje autentyczność oświadczenia Kassnera. Skargę Jeziorańskiego w pełni oddala wyrokiem z 2.07.1964 r. Sytuacja "kuriera z Warszawy" staje się dramatyczna. Protegowany Amerykanów nie zostaje przez niemiecki sąd oczyszczony z zarzutów pracy na rzecz aparatu hitlerowskiego. Jeziorański jest w dodatku obciążony kosztami postępowania sądowego.

Dla Jeziorańskiego jest to klęska. Żałuje, że w ogóle doszło do rozprawy. - Wytoczyłem ten proces, bo mi Pan Bóg rozum odebrał - twierdzi samokrytycznie w Abecadle Kisiela (s. 79). Odium sprawy uderza też w amerykańskich popleczników "kuriera z Warszawy". Dyrektor RWE nie ma wyjścia - odchodzi. Dopiero teraz Amerykanie usiłują dokładnie sprawdzić okupacyjną przeszłość Jeziorańskiego. Do jego radiowych kolegów zgłasza się "dziennikarz" o nazwisko Fox, którego nikt nie zna w miejscu jego rzekomej pracy. Sprawa z daleka pachnie wywiadem.

Człowiek Waszyngtonu

Wątek amerykański jest zresztą niezwykle interesujący. Niektórzy z otoczenia Jeziorańskiego twierdzą wprost, że pracował on dla CIA lub innej służby specjalnej. Trudno zresztą się spodziewać, by tak poważne zadanie, jakim w okresie "zimnej wojny" było kierowanie czołową propagandową rozgłośnią radiową, powierzano osobie spoza ścisłych kręgów dyspozycyjnych Waszyngtonu.

Odejście Jeziorańskiego świadczyłoby, że Amerykanie chcieli zatuszować skandal. No bo przecież nie wycofał się ze względu na wiek czy stan zdrowia. Przypomnijmy, że obecnie, a więc po 26 latach, rzucił się energicznie w wir działalności politycznej i publicznej.

Odejście Jeziorańskiego mogło też być dla Waszyngtonu wygodne z jeszcze innego powodu. Przyjęcie do USA i nadanie amerykańskiego obywatelstwa osobie pracującej dla hitlerowskiej machiny administracyjnej ludobójstwa byłoby - poza nielicznymi przypadkami wybitnych naukowców i osób składających kłamliwe zeznanie emigracyjne - niemożliwe. Powstaje więc pytanie, czy w trakcie wypełniania dokumentów wjazdowych do USA Jeziorański skłamał, pomijając milczeniem okres dotyczący nadzorowania mienia żydowskiego, czy też przyznał się do tego, co Amerykanie wykorzystali później do przeciągnięcia "kuriera" na swoją stronę. Mogło być i tak, jak w 1971 r., kiedy to w ankiecie osobowej (Biographical Information Form) Jeziorański - nie wdając się w szczegóły, stwierdził, że w latach 1939-1945 działał w polskim ruchu oporu, co byłoby formą ukrywania prawdy.

Dziury w życiorysie

W życiorysie okupacyjnym Jeziorańskiego są poważne dziury. Twierdzi on, że w marcu 1941 r. nawiązał kontakt z członkiem Związku Walki Zbrojnej (później AK). Ten kieruje go do ludzi mających umożliwić pracę w Komisarycznym Zarządzie Zabezpieczonych Nieruchomości. W dwa tygodnie później objąłem administrację dwóch sporych kamienic na Królewskiej i otrzymałem Arbeitskartę (...). Późną wiosną 1941 r. składałem przysięgę organizacyjną ZWZ ("Kurier z Warszawy"). Co Jeziorański robił do połowy 1941 r., nie wiadomo. Czyżby - jak głosi jedna z wersji - rzeczywiście jeździł, handlując po Polsce?

Jeziorański twierdzi, że na rzecz hitlerowskiej machiny zaczął pracować z polecenie polskiego podziemia. Lecz i tu brakuje kontrowersji. W sierpniu 1940 r. Jeziorański - jak twierdzi Zamorski - starał się o posadę Treuhändera pożydowskiej cegielni w Radzyminie, w czym miał poparcie odnośnego Führera SS, powołującego się na fakt, że petent jest krewnym Stanisława Jeziorańskiego, burmistrza miasta Radzymin. Jan Nowak najpierw określił to stwierdzenie jako "fałszywe". Dopiero wiele lat potem przypomniał sobie, że rzeczywiście, jego daleki krewny Stanisław Jeziorański został burmistrzem Radzymina. To tylko jeden z przykładów wybiórczej pamięci "kuriera z Warszawy".

Dziwi fakt, że Jeziorański, do czasu rozpętania afery przez książkę Czechowicza, nie wspomniał o swych bojowych zasługach, związanych z patriotyczną pracą na rzecz hitlerowców. A przecież ta służba w konspiracji byłaby powodem dumy i niejednego odznaczenia. Tymczasem o tym aspekcie działalności swego szefa pracownicy Wolnej Europy dowiedzieli się z książki komunistycznego agenta! Ten epizod swego życia Jeziorański ukrywał do jesieni 1974 r.

Warszawa czy Berlin?

kopia niemieckiego dokumentu

Jest jeszcze jeden intrygujący wątek dotyczący działalności Jeziorańskiego. W okupacyjnej karcie pracy, wystawionej w 1942 r. widnieje adnotacja, że Zdzisław Antoni Jeziorański urodził się 2 października 1914 r. w... Berlinie. Inne dokumenty "kuriera" podają Warszawę. Jeziorański tłumaczy tę rozbieżność warunkami konspiracji, w której niejednokrotnie posługiwano się "papierami" o różnych danych. Zapytany o to dodaje, że nawet gdyby urodził się w Berlinie, to i tak nic z tego nie wynika. I ten wątek z życia Jeziorańskiego nie doczekał się przekonującego wyjaśnienia, potęgując domysły i spekulacje.

Kolejna kontrowersja dotyczy języka niemieckiego.

Jeziorański wręcz obsesyjnie - jak wspominają współpracownicy - afiszował się... nieznajomością tego języka. Co np. niemieccy pracownicy RWE w Monachium traktowali jako "zasłonę dymną". Zatrudnienie kierowniczego personelu w zarządach powierniczych czy komisarycznych podlegających HTO Franka zależne było - jak pisze Zarmorski - od narodowości, jak i stopnia lojalności wobec władzy okupacyjnej. Tak więc na pierwszym miejscu byli rdzenni Niemcy (Reichsdoutche), potem ci z Volksliste, a na trzecim zurwerlassige Einheimische, czyli godni zaufania tubylcy. Tak więc, by dochrapać się stanowiska nadkomisarza w hitlerowskiej instytucji, Jeziorański musiał być co najmniej godnym zaufania tubylcem. Pełnił przecież funkcje kierownicze, jako administrator-zarządca kontrolował wynajem mieszkań i kasował czynsze, a także miał przejąć cegielnię, uważaną przez hitlerowców za jeden z kluczowych elementów gospodarki.

W kilka lat później, Jeziorański pracował już na kolei. Sam twierdzi, że wyjeżdżał z Generalnej Guberni na tereny polskie, przyłączone do Rzeszy i nawet do samej Rzeszy. A więc jeżdżący po Rzeszy i pracujący dla podziemia polski kolejarz bez znajomości niemieckiego? Kursujący też do Szwecji i Londynu?! I to z kartą pracy, gdzie jako miejsce urodzenia figuruje Berlin. Wszystko to zaczyna sprawiać, że zastanawiamy się, dlaczego przy tak dużej naiwności hitlerowców, rodem ze Stawki większej niż życie, wojna trwała tak długo.

Obrońcy

Jeziorański na swą obronę przytacza opinie osobistości, które krytykują próby szkalowania "kuriera z Warszawy". Pojawia się m.in. oświadczenie Edwarda Raczyńskiego - w latach wojny członka Rządu Gen. W. Sikorskiego, Ambasadora RP w Londynie i Tadeusza Zawadzkiego-Żeńczykowskiego, Szefa wydziału "N" w BIP-ie Komendy Głównej ZWZ-AK. Zdaniem Jeziorańskiego - jak pisze Stefan Wysocki w broszurze Polska z oddali - Prawda z bliska - Tadeusz Zawadzki-Żeńczykowski, szef Jeziorańskiego w akcji "N" złożył oświadczenie notarialne, że organizacja wprowadziła Nowaka do Komisarycznego Zarządu jako administratora domów. Odsyłacz wskazuje s. 45 książki Nowaka - Kurier z Warszawy. Na tej stronie nie ma jednak oświadczenia Zawadzkiego-Żeńczykowskiego. Ani zresztą w całej książce!

Co więcej, Jeziorański w czasie procesu w Kolonii nie zaprzecza, że był u Niemców nadkomisarzem w latach 1940-1942. W jaki więc sposób Zawadzki-Żeńczykowski mógł złożyć zaświadczenie, że skierował Jeziorańskiego do pracy w hitlerowskiej administracji, skoro poznał go dopiero w połowie 1941 r.?

Jeziorański każe przepraszać

W opublikowanym niedawno w prasie polskiej apelu Jeziorański po raz kolejny domaga się polskich przeprosin za Jedwabne (poparł też sugestię nakręcenia filmu o tragedii). Mówi o moralnym obowiązku, historycznej sprawiedliwości, czystym sumieniu. I to w chwili, gdy daleko jeszcze do ustalenia całej prawdy historycznej o potwornym mordzie na Żydach. Każąc przepraszać, samozwańczo kreuje się na indywidualne sumienie polskiego narodu. A przecież sam będąc wyznania mojżeszowego w imieniu katów swych współbraci administrował ich zrabowanym mieniem. W tej sytuacji nawoływanie Polaków do sprawiedliwości i zadośćuczynienia brzmi jak upiorna kpina. Jeziorański po prostu nie ma do tego prawa. Przynajmniej do czasu rozliczenia się ze swoją brunatną przeszłością.

***

Brudne sumienie

Uzupełniając drukowany obok materiał z chicagowskiego "Expresu", dodajmy następujące uściślenia.

Po ukazaniu się książki Czechowicza i ujawnieniu sprawy kolaboracji Nowaka-Jeziorańskiego z Niemcami "kurier z Warszawy" skierował sprawę do sądu niemieckiego. Sąd w Kolonii wyrokiem z 2 lipca 1975 r. oddalił jego pozew, pisząc w uzasadnieniu m.in.: W notarialnym oświadczeniu wymienionego pana Kassnera, na które powołuje się autor książki, jest mowa, że powód w latach 1940-1942 był zatrudniony w Komisarycznym Zarządzie Zabezpieczonych Nieruchomości w Warszawie jako oficjalny i urzędowo zatwierdzony nadkomisarz. Ponadto stwierdza się tamże, że Komisaryczny Zarząd Zabezpieczonych Nieruchomości zarządzał jako oficjalny urząd władzy okupacyjnej nieruchomościami, z których zostali wywłaszczeni ich żydowscy właściciele. Opis funkcji i czynności powoda w Komisarycznym Zarządzie pozwala nieuprzedzonemu czytelnikowi na taką interpretację i takie wyciągnięcie wniosku, jakie jest zawarte w kwestionowanym artykule, mianowicie, że autor książki określa i oskarża powoda jako nazistowskiego Treuhändera. Zatem więc powód pracował wówczas - czemu też nie przeczy - w Komisarycznym Zarządzie Zabezpieczonych Nieruchomości jako urzędzie nazistowskiej władzy okupacyjnej, czyli w urzędzie, który zajmował się administracją nieruchomości, które należały względnie należały były do żydowskich właścicieli i które zostały przez władze okupacyjne co najmniej zarekwirowane.

Przysięgę konspiracyjną złożył dopiero w 1941 r.

Rzecz następna. Nowak-Jeziorański (podczas okupacji posługujący się nazwiskiem Zdzisław Jeziorański) utrzymuje, iż pracę w Komisarycznym Zarządzie Zabezpieczonych Nieruchomości podjął na zlecenie polskiego podziemia. Jednak w instytucji okupacyjnej rekwirującej nieruchomości żydowskiej pracował już od roku 1940, gdy tymczasem - jak sam pisze w swoich wspomnieniach, w wydaniu londyńskim z roku 1978 - pierwszy kontakt z podziemiem nawiązał w marcu 1941 r. Pisze Kazimierz Zamorski, jedna z największych sław Wolnej Europy, w książce Pod anteną Radia Wolna Europa (Poznań 1995) o początkach konspiracji Jeziorańskiego: Potem "w czasie tej następnej rozmowy" dowiaduje się, że ma do czynienia z członkiem Związku Walki Zbrojnej, który kieruje go do ludzi mających umożliwić mu pracę w Komisarycznym Zarządzie Zabezpieczonych Nieruchomości. W dwa tygodnie później objąłem administrację dwóch sporych kamienic na Królewskiej i otrzymałem Arbeitskartę... późną wiosną 1941 roku składałem przysięgę organizacyjną ZWZ" ("Kurier z Warszawy" - Londyn 1978, str. 44-46).

Z błogosławieństwem SS po żydowską cegielnię

Po trzecie: przed przysięgą, w sierpniu 1940 r. Zdzisław Jeziorański starał się o posadę Treuhändera" pożydowskiej cegielni w Radzyminie, w czym miał poparcie odnośnego Führera SS. Pikanterii dodaje fakt, że w tym czasie burmistrzem Radzymina, nominowanym przez okupacyjne władze niemieckie, jest krewny Jeziorańskiego.

Tak więc niemiecki dokument, wydany 8 sierpnia 1940 r. przez szefa SS w dystrykcie warszawskim, popiera Zdzisława Jeziorańskiego na stanowisko Treuhändera cegielni "Neue Ziegelei in Radzymin", stanowiącej własność Żyda o nazwisku Aria Harder. Oto treść pisma skierowanego do Kreishauptmanna Powiatu Warszawa, Warszawa, ul. 6-go Sierpnia 34, Wydział Gospodarki i Wyżywienia: W czasie odwiedzin pana Zdzisława Jeziorańskiego, ur. 2 września 1914 r. w Warszawie [na karcie pracy Jeziorańskiego z 1942 r., opublikowanej przez chicagowski "Express" jako miejsce urodzenia widnieje już Berlin - przyp. red.], prosił on nas o przyjęcie go jako Treuhändera nieruchomości "Nowa Cegielnia w Radzyminie", stanowiącej własność Żyda Arii Hardera. Równocześnie zwracam Panu uwagę, że wnioskodawca jest krewnym Pana Stanisława Jeziorańskiego, który w dniu 15.07.1940 r. został mianowany burmistrzem miasta Radzymin.

Po wojnie, już w RWE, Nowak-Jeziorański po wyjściu na jaw historii jego pracy w urzędzie rekwirującym mienie żydowskie próbował tłumaczyć, że powyższy dokument jest fałszywką. Jednoznacznie obalił to Kazimierz Zamorski. We wzmiankowanej książce pisze na stronie 210: "Oczywiście fałszywka" - orzekł Jan Nowak i zwoławszy swój zespół do C.D.Jackson Room (taka duża sala konferencyjna) uroczyście oświadczył, że nigdy w Radzyminie nie był, żadnych tam krewnych nie miał, a dokument - co nie ulega wątpliwości - jest falsyfikatem. Wiele lat potem przypomniał sobie, że jego "daleki krewny, Stanisław Jeziorański", w czasie wojny "został burmistrzem Radzymina" ("Polska z oddali", s.343). Tamże można wyczytać, że eksperci w Waszyngtonie i Monachium orzekli, że inkryminujący dokument jest falsyfikatem. Argumenty, chyba Jana Nowaka, bo wątpię, by pochodziły od ekspertów, są więcej niż naiwne. Ale jeśli, jak on twierdzi, jest w posiadaniu ich ekspertyzy, to nie zadali sobie wiele trudu, by zbadać okoliczności powstania dokumentu. W przeciwnym razie nie wytykaliby dorobienia odnośnych znaków do przegłosów (Umlaut), takich jak "u" lub "ó", i obecności polskich liter "ń" i "ł" lub też braku pozdrowienia "Heil Hitler". Ależ te właśnie "błędy", mające dokument skompromitować, świadczą o jego autentyczności. Przesłano mi plik dokumentów stanowiących załączniki do dogłębnej analizy zarówno samego dokumentu, jak i okoliczności jego powstania, dokonanej na miejscu w archiwach przez osoby - ośmielam się być zdania - bardziej kompetentne. Wbrew temu, co Jan Nowak twierdzi, dokument jest autentyczny.

Potwierdzają ten fakt osoby występujące w tekście, ich oryginalne podpisy (pismo Kreishauptmanna Rupprechta, podpis dr. Zahna), jak również informacje zawarte w treści pisma, układ pisma, nadruki, czcionka i pieczęcie. A także charakterystyczny dla kancelarii niemieckiej sposób formowania i spinania akt metalowymi wąsami, który pozostawił ślady rdzy i uszkodzenia papieru... Niemcy przejęli majątek b. państwa polskiego. Stąd też w urzędach korzystano (zwłaszcza w pierwszych latach okupacji) z polskich maszyn do pisania. Również personel pomocniczy w urzędach stanowili Polacy. Do Umlautów nie przywiązywano dużej wagi. Często w innych pismach urzędów niemieckich nie ma Umlautów, brak jest korekty pisma, w dokumentach występują liczne błędy literowe, jak i błędy cyfrowe (zwłaszcza w raportach i sprawozdaniach). W pismach SS und Selbstschutzfuhrera, jak i Sonderdienstu nie ma pozdrowienia "Heil Hitler" (...).

Andrzej Wąsewicz

***

Nowak-Jeziorański po ujawnieniu sprawy przez prezesa Kongresu Polonii Amerykańskiej Edwarda Moskala stwierdził, że nie będzie z nim polemizował. Pewnie, jak można bowiem polemizować z faktami? W dodatku faktami tak wstydliwymi, skrzętnie ukrywanymi, czyniącymi z "autoryteta" kolaboranta, przejmującego w interesie Trzeciej Rzeszy mienie pomordowanych Żydów?

(opr. SJM)


Powrot

Hosted by www.Geocities.ws

1