Prezes Edward Moskal pisze, że "Jan
Nowak-Jeziorański pracował dla hitlerowców jako ich zaufany i lojalny
zarządca przejętego mienia pożydowskiego". Fakt tej współpracy ujawnili
już dawniej współpracownicy Radia "Wolna Europa", m.in. wybitny sowietolog
Kazimierz Zamorski w książce "Pod anteną Radia Wolna Europa"(Wydawnictwo
WERS, Poznań 1995). W rozdziale "Nadkomisarz czy zarządca domu" dokładnie
opisał sprawę zarzutów wobec "Kuriera z Warszawy" i jego wstydliwych dziur
w życiorysie. Przedrukowujemy ten fragment książki, by wyjaśnić
wątpliwości nagromadzone wokół spraw podnoszonych przez E. Moskala.
|
Jan Nowak-Jeziorański Fot. J. Żdżarski JR |
|
Ich begegnete dem Herrn Jan Jeziorański, der nunmehr
als Jan Nowak bekannt ist und als Direktor der polnischen Abteilung
des Radio Freies Europa angestellt ist, aus dienstlichen Anlaessen
mehrmals in den Raeumen der Kommissarischen Verwaltung
Sichergesichter Grundstuecke in Warschau. Johann Kassner
Muenchen, den 22. April 1970 |
"Leżących się nie
bije", tłumaczył mi w liście z 2 marca 1982 redaktor "Kultury", usiłując
nakłonić mnie do zgody na poważne cięcia w końcowym odcinku mych wspomnień
z pracy "Pod anteną 'Radia Wolna Europa'". Tym leżącym miał być Jan Nowak,
recte Zdzisław Jeziorański, były dyrektor Rozgłośni Polskiej tego radia,
wtedy od siedmiu lat na waszyngtońskim wygnaniu. Leżący? Nic
podobnego. "On bardzo stoi, ba, podskakuje i z miejsca na ołtarzu
zrezygnować nie zamierza", replikowałem w dniu 10 marca, wyliczając wiele
innych argumentów, z których przytoczę tu tylko ostatni, szósty, gdzie
przypomniałem, że w swej relacji ("Kultura", styczeń-kwiecień 1982) "Nie
pominąłem niewątpliwych zalet Nowaka, oddając co cesarskie cesarzowi
('wspaniały szef stacji'), więc tak bardzo stronniczy czy zajadły nie
jestem. Ponadto nie wiem, dlaczego robić z Nowaka świętą krowę; Nixon na
przykład to też był kawał drania, a przy tym niezły prezydent".
Ostatecznie, po telefonicznych targach, uległem "za kooperatywność".
Redakcja podziękowała, przyznając - na otarcie łez - że "bardzo wielkie
skróty" zaaprobowałem z "największą niechęcią", ("Kultura", kwiecień 1982,
s. 79). W latach 1974-1975 nie brak było oznak, że Jan Nowak, jeśli
już nie leżał, był bliski tego, że go położą. A że nie położyli... Różnie
różni mówią. Domyślam się, że jego odejście w infamii byłoby bardzo nie na
rękę amerykańskiemu kierownictwu, przecież przez blisko ćwierć wieku
uchodził - i słusznie - za najlepszego, spośród pięciu, kierownika
rozgłośni. Pozwolono mu więc odejść, jeśli nie w chwale, to bez skandalu.
Chodziło o lukę w życiorysie, względnie niezgodne z prawdą podanie
czasu przynależności do AK: według Nowaka od 1939 do końca wojny,
faktycznie od połowy 1941 roku. Ostatecznie taki drobiazg można darować,
zapisując na konto wybujałej ambicji. Ale gdy się okaże, że tę lukę w
życiorysie wypełnia epizod dotychczas starannie przemilczany i co najmniej
kłopotliwy, na dobitek wykorzystany przez przeciwnika, z którym prowadzi
się walkę propagandową nie tylko o idee, sprawa zaczyna być poważna. I
powstaje pytanie: dlaczego przemilczał, dlaczego ukrył? W 1974 roku
ukazało się drugie wydanie wspomnień Andrzeja Czechowicza "Siedem trudnych
lat". Odnośne "organy" postarały się o to, by to wydanie, tak jak
poprzednie z 1973 roku, trafiło nie tyle pod strzechy, ile na biurka osób
w taki lub inny sposób związanych z RWE, względnie w jego działalności
zainteresowanych, i to nie tylko w Monachium. W drugim wydaniu owych
"trudnych lat" zamieszczono odbitkę sporządzonego w języku niemieckim
dokumentu, którego polskie tłumaczenie podaję, ze względu na jego wagę, w
pełnym brzmieniu:
OŚWIADCZENIE Z MOCĄ PRZYSIĘGI Ja, Johann
Kassner, zam. przy Altoettingerstrasse 4/11, 8 Muenchen 80, oświadczam
niniejszym, jak pod przysięgą, że bracia Henryk Jeziorański, zam. w
Chicago, Illinois, USA, i Jan Jeziorański, obecnie w Monachium, byli
zatrudnieni w latach 1940-1942 jako oficjalnie i urzędowo zatwierdzeni
nadkomisarze w Komisarycznym Zarządzie Zabezpieczonych Nieruchomości w
Warszawie, w Polsce. Komisaryczny Zarząd Zabezpieczonych Nieruchomości
jako oficjalny urząd władzy okupacyjnej, zarządzał nieruchomościami
przejętymi od żydowskich właścicieli. Pana Jana Jeziorańskiego, który
obecnie znany jest jako Jan Nowak i jest zatrudniony jako dyrektor
polskiego działu Radia Wolna Europa, spotykałem wielokrotnie z okazji
służbowych kontaktów w Biurach Komisarycznego Zarządu Zabezpieczonych
Nieruchomości w Warszawie. podpis Johann Kassner Monachium, 22
kwietnia 1970 nr dok. 2863 Fr
Potwierdzam niniejszym
prawdziwość powyższego, przeze mnie uznanego jako prawnie ważnego podpisu
pana Johannesa Kassnera, emeryta, w 8 Monachium 80, Altöttinger-Str. 4,
żonatego, pozostającego w prawnie ważnym stanie małżeńskim,
legitymującego się swym niemieckim paszportem. Monachium, 22 kwietnia
1970 pieczęć okrągła i podpis: Dr Karl Friedrich Notar
W swych wspomnieniach zatytułowanych "Polska z oddali" (Odnowa,
Londyn 1988) Jan Nowak twierdzi, że Kassner "brał w czasie wojny udział w
rabunku mienia żydowskiego", ponadto wydał w ręce gestapo działaczkę PPS,
Anne Golde, za co został skazany przez AK na śmierć, której uniknął, bo
się spóźnił na jakieś tam spotkanie. Towarzysz partyjny Golde, Tadeusz
Podgórski, "zaraz po wojnie zgłosił nazwisko Kassnera na listę zbrodniarzy
wojennych". Do "rabunku mienia żydowskiego" Kassner miał niewątpliwie
niejedną okazję, o czym Zdzisław Jeziorański, jako jego kolega po fachu,
musiał dobrze wiedzieć. W jednym z listów byłej żony Kassnera wyczytałem,
że legitymacja Komisarycznego Zarządu "otwierała nieliczne przejścia
prowadzące do getta i pozwalała na wyjście zeń bez podlegania osobistej
kontroli". Czy Kassner z tej możliwości "rabunku" korzystał, nie wiem.
Znany mi jest natomiast epizod, który można uważać za wyjątkowy, podważa
jednak oskarżenie o żerowaniu na żydowskim losie. Przemysłowiec
warszawski, z zawodu chemik, Zdzisław Gorian-Starzewski (niegdyś Goldberg)
miał w Warszawie fabrykę tworzyw sztucznych, w której wyrabiał m.in.
opakowania, jakich poważnym odbiorcą był Władysław Adamczewski, właściciel
dużej fabryki kosmetyków. Gdy stało się jasne, że fabryka opakowań może
znaleźć się wśród "zabezpieczonych nieruchomości", Adamczewski, do którego
Gorian-Starzewski zwrócił się o radę, wskazał Kassnera jako tego, który
formalnie może przejąć obiekt na własność, co też nastąpiło. Tuż po
wojnie, gdy tylko stało się to możliwe, Kassner zwrócił prawowitemu
właścicielowi całe wyposażenie fabryki, "do ostatniej śrubki", jak to w
rozmowie ze mną podkreśliła córka Goriana-Starzewskiego, pani Joanna
Kranc. Te powiązania miały swój epilog na początku lat
pięćdziesiątych, gdy Gorian-Starzewski znalazł się w więzieniu za to, że
ułatwił swego czasu ucieczkę za granicę Adamczewskiemu, skompromitowanemu
potem w aferze Bergu. Równocześnie toczył się zaocznie proces Kassnera o
owe "zbrodnie wojenne" i UB nalegało, zresztą bez skutku, na
Goriana-Starzewskiego, kusząc go obietnicą wolności, by obciążył swymi
zeznaniami Kassnera. Nie wiem, jak się ten proces skończył, faktem
jest, że - jak ubolewa Jan Nowak - "władze PRL nie przekazały informacji o
Kassnerze do Centralnej Kartoteki Przestępców Wojennych w Ludwigsburgu". Z
czego autor "Polski z oddali" wysnuwa wniosek, że Kassner został
zwerbowany przez wywiad PRL, bo dwa razy po wojnie jeździł do Polski,
nawet ożenił się tam "po raz trzeci z Polką", i te "zbrodnie wojenne" tak
mu na sucho uszły. Autentycznym członkiem wywiadu, tym razem
brytyjskiego, o czym Jan Nowak nie wspomniał - domyślam się, że nie
wiedział, bo gdyby wiedział, mógł ten fakt pięknie rozegrać na własną
korzyść - był kniaź Bazyli Koczubej, określony w "Polsce z oddali" jako
"dyrektor komisaryczny zarządu", co o tyle nie jest ścisłe, że Koczubej,
jakkolwiek miał tytuł dyrektora, był tylko szefem personalnym, przez
którego ręce przeszło chyba podanie Zdzisława Jeziorańskiego o pracę,
natomiast dyrektorem był adwokat niemiecki dr Eitner. Niezmiernie ciekawe
wspomnienie o kniaziu pt. "Wywiad brytyjski w okupowanej Warszawie"
opublikował w londyńskich "Wiadomościach" (nr 1408, 25 marca 1973) Adam
Zieliński. Jan Nowak był zbyt zajęty sprawami rozgłośni, więc nie miał
czasu - co jest zrozumiałe - na czytanie prasy emigracyjnej, chyba że mu
zwrócono uwagę na coś trefnego lub pochlebnego. Domyślam się więc, że
wspomnienie o kniaziu Koczubeju uznano za niewarte drogocennego czasu
szefa. W przeciwnym razie, w chwili pojawienia się oświadczenia Kassnera,
Jan Nowak, zamiast głowić się nad tym jakby to skutecznie obsmarować
oszczercę, mógł oświadczyć: tak, byłem nadkomisarzem na zlecenie wywiadu
brytyjskiego, do którego zwerbował mnie kniaź Koczubej. I mucha nie siada!
Co? Sprawdzić? Gdzie? Rewelacje Kassnera nie były dla mnie
zaskoczeniem. Już w 1969 roku doszły mnie słuchy, jakich potwierdzenie
znalazłem potem w "oświadczeniu" przytoczonym w książce Czechowicza. Ich
źródłem był - jak mi mówiono - Tomasz Rzyski, prezes Koła Lotników w Sao
Paolo. Nie były też zaskoczeniem dla Jana Nowaka, któremu treść tego
dokumentu przekazali w lecie 1972 roku Amerykanie, ale sprawę utopił
prezes Komitetu Wolnej Europy William Durkee, który zaintrygowanym
senatorom "odpowiedział od ręki, że życiorys Jana Nowaka jest powszechnie
znany, był on trzykrotnie awansowany, otrzymał największe polskie
odznaczenia bojowe, Virtuti Militari, a od Anglików Królewski Medal za
Odwagę. Obowiązki dyrektora spełnia od dwudziestu lat i organizacja odnosi
się do niego z pełnym zaufaniem" ("Polska z oddali", str. 338).
Stawiając tak kategoryczną odpowiedź, Durkee mógł opierać się na
kwestionariuszu ("Biographical Information Form") z 1971 roku, gdzie Nowak
zapodał, że w latach 1939-1945 był w Polish Underground Arm (Polish Home
Army), co Amerykanin przyjął w dobrej wierze za miarodajne. Że kłóciło się
to z innymi późniejszymi zapodaniami (Armia Krajowa od połowy 1941 roku,
komisarzowanie w latach 1940-1942), o tym nie mógł wiedzieć. W każdym
razie szafa grała. Te krzyże i medale swoje zrobiły. Jak długo książka
Czechowicza była dla niewtajemniczonych jedynym źródłem "oszczerstwa", w
zespole Rozgłośni rozważano raczej szeptem, czy to może być prawda i na
ogół zakładano - nie bez ulgi - że dokument Kassnera to falsyfikat, nad
czym przejdzie się do porządku dziennego, jak nad szeregiem poprzednich
niezbyt wybrednych paszkwilów na szefa. Prawdziwą burzę rozpętał
dopiero artykuł Joachima G. Görlicha pt. "Polskie napaści" z podtytułem
"Zastanawiające wpadki w Radio Wolna Europa", opublikowany w dniu 20
września 1974 w kolońskim tygodniku "Rheinischer Merkur". Powołując się na
drugi tom wspomnień Czechowicza, Görlich stwierdził, że ten oskarża Jana
Nowaka-Jeziorańskiego, "że był nazistowskim Treuhänderem. Zarzut
kolaboracji obciąża poważnie, a o wydawniczej sensacji książki świadczy
fakt, że gdy ukazała się na Zachodzie, w okamgnieniu została
rozsprzedana". Do dziś nie mogę sobie wytłumaczyć, dlaczego Jan Nowak,
będąc w 1972 roku ostrzeżony o poważnym oskarżeniu, nie przygotował
jakiejś przekonującej obrony i artykuł Görlicha wyraźnie go zaskoczył. Nie
byłem świadkiem sceny, którą tu opiszę, odtwarzam ją na podstawie
opowiadania Tadeusza Nowakowskiego, przekazanego nam - tj. mnie i mej
żonie Urszuli - przy kawie w kantynie RWE, które zanotowałem na gorąco i
przechowałem w teczce oznaczonej hasłem "Treuhänder oder Hausverwalter".
Data wspomnianej sceny: 21 września 1974, miejsce, nie ręczę, ale chyba
Frankfurt n. M., okazja 50-lecie kapłaństwa infułata Edwarda
Lubowieckiego. "Więc siedzimy tam, w jakiejś gospodzie czy
restauracji, po tej okropnej uroczystej nudzie trwającej bite cztery
godziny, ja oczywiście osobno, bo z Wiśką, czyli z tą wulgarną Jadwigą
Nowakową, nie rozmawiam, po co ma mnie obrażać, więc podchodzi do mnie
Nowak i powiada: przecież to nie wypada tak osobno siedzieć, co ludzie
powiedzą. Więc nolens volens przysiadam się do ich stolika. Nowakowa tak
jakoś źle wyglądała, blada, przybita, więc Nowak ją pyta, co z tobą, jak
się czujesz, a ona: jak ja się mam czuć, jak tu takie i wyciąga z torebki
tę gazetę, Nowak robi taki ruch, jakby chciał tę gazetę z powrotem wsadzić
do torebki, ale ona mówi, dlaczego, więc on czerwienieje i powiada, ale -
tu Nowakowski rozgląda się bezradnie po sali - czy kto to potwierdzi? Bo
Nowak daje gazetę Lulowi Łubieńskiemu, ale Lulu nagle gubi okulary, szuka
ich, czyści, jednym słowem tak jakoś wyłącza się, a Nowak powiada: tak,
oczywiście, musiałem tam być, musiałem udawać, że tam pracuję, ale dzięki
temu mogłem działać w AK, miałem doskonałe alibi, mogłem być w akcji N,
mogłem rozwozić te materiały nie tylko po Polsce, ale po Niemczech...".
Ciąg dalszy
Dokończenie
Powrot
|