fragment ksiazki "Nadkomisarz czy zarządca domu?" (2)
Kazimierz Zamorski

 

Prezes Edward Moskal pisze, że "Jan Nowak-Jeziorański pracował dla hitlerowców jako ich zaufany i lojalny zarządca przejętego mienia pożydowskiego". Fakt tej współpracy ujawnili już dawniej współpracownicy Radia "Wolna Europa", m.in. wybitny sowietolog Kazimierz Zamorski w książce "Pod anteną Radia Wolna Europa"(Wydawnictwo WERS, Poznań 1995). W rozdziale "Nadkomisarz czy zarządca domu" dokładnie opisał sprawę zarzutów wobec "Kuriera z Warszawy" i jego wstydliwych dziur w życiorysie. Przedrukowujemy ten fragment książki, by wyjaśnić wątpliwości nagromadzone wokół spraw podnoszonych przez E. Moskala.

Dem Herrn Kreishauptmann zurück-
gereicht unter Bezugnahme auf die
schon mündlich mitgeteilte Einsetzung
des Treuhänder N. Zentara durch
den Chef des Distrikts.
Warschau, den 23.8.1940.

Dowódca SS i Führer Sił Samoobrony
W Generalnej Guberni Warszawa
Obszar Warszawa
Dotyczy: Zdzisław Jeziorański
Nieczyt.: 2. Wniosek i życiorys

Do
Pana Kreishauptman (Naczelnik Powiatu)
Warszau-Land
Warszawa ul. 6-go sierpnia 34
Dział: gospodarki rolnej
i wyżywienia

Wniosek Pana Zdzisława Jeziorańskiego ur. 2 października 1914 r. w Warszawie jest przez nas aprobowany, proponuje się też, aby zaangażować go na powiernika (Treuhänder) zajętej parceli (Grundstückes) "Nowa Cegielnia w Radzyminie", będąca własnością Żyda Arii Mardera. Równocześnie zwracam Pana uwagę na to, że wnioskodawca (Zdzisław Jeziorański) jest krewnym pana Stanisława Jeziorańskiego, który dnia 15.07.1940 r. został mianowany burmistrzem miasta Radzymin.
Na oryginale, zwrotnie dostarczono panu Naczelnikowi powiatu (Kreishauptmann) w związku z ustnie już przekazaną wiadomością, że nastąpiło wprowadzenie powiernika (Treuhändera) N. Zontara (Zentara) przez szefa Dystryktu.
Warszawa, dnia 23.08.1940 r.

A co było przedtem? Zanim się te materiały rozwoziło? Bardzo sugestywnie i przekonująco opisuje Jan Nowak swą karierę w organizacji podziemnej: "Jest marzec 1941 roku". To pierwszy kontakt. Potem, "w czasie tej następnej rozmowy", dowiaduje się, że ma do czynienia z członkiem Związku Walki Zbrojnej, który kieruje go do ludzi mających umożliwić mu pracę w Komisarycznym Zarządzie Zabezpieczonych Nieruchomości. "W dwa tygodnie później objąłem administrację dwóch sporych kamienic na Królewskiej i otrzymałem Arbeitskartę... późną wiosną 1941 roku składałem przysięgę organizacyjną ZWZ" ("Kurier z Warszawy", Odnowa, Londyn 1978, s. 44-46). Bliższą definicję określenia "późną wiosną 1941 roku" można było wyczytać w liście Jana Nowaka ogłoszonym w "Rheinischer Merkur" dnia 6 czerwca 1975 r.: "Od połowy roku 1941 byłem czynny w polskim ruchu oporu przeciw nacjonalnemu socjalizmowi". I znów pytanie: a co przedtem?

Dziura w życiorysie. Tak to określił Jerzy Jankowski, redaktor ukazującego się we Francji periodyku "Polska w Europie" (nr 6-12/1975), a gdy Nowak zareagował, wyliczając swe ordery i medale, Jankowski listem z 30 stycznia 1976 r. replikował: "Twierdzi Pan, że Pana przeszłość jest mi dobrze znana, a z kontekstu wynika, że jest to obowiązek. Dotychczas interesowałem się bardziej życiorysem Tadeusza Kościuszki. Dlatego też wdzięczny jestem Panu za udostępnienie mi faktów z Jego życia od marca 1941 r.".

Hojny ten Jankowski. Darował swemu adwersarzowi trzy miesiące dziury w życiorysie. Bo mógł napisać: "od połowy 1941 roku".

Lukę wypełnił sam Jan Nowak, wytaczając sprawę przed sądem niemieckim. W swej "Polsce z oddali" (s. 342-343) ubolewa nad stronniczością tego sądu i dochodzi do wniosku, że popełnił "fatalny błąd". W "Abecadle Kisiela" (Oficyna Wydawnicza, Warszawa 1990, s. 79) wyznaje: "Wytoczyłem ten proces, bo mi Pan Bóg rozum odebrał". Trudno się z tym nie zgodzić. Bo w uzasadnieniu wyroku oddalającego skargę można wyczytać:

"W notarialnym oświadczeniu wymienionego pana Kassnera, na które powołuje się autor książki, jest mowa, że powód w latach 1940-1942 był zatrudniony w Komisarycznym Zarządzie Zabezpieczonych Nieruchomości w Warszawie jako oficjalny i urzędowo zatwierdzony nadkomisarz. Ponadto stwierdza się tamże, że Komisaryczny Zarząd Zabezpieczonych Nieruchomości zarządzał jako oficjalny urząd władzy okupacyjnej nieruchomościami, z których zostali wywłaszczeni ich żydowscy właściciele. Opis funkcji i czynności powoda w Komisarycznym Zarządzie pozwala nieuprzedzonemu czytelnikowi na taką interpretację i takie wyciągnięcie wniosku, jakie jest zawarte w kwestionowanym artykule, mianowicie, że autor książki określa i oskarża powoda jako nazistowskiego Treuhändera. Zatem więc powód pracował wówczas - czemu też i nie przeczy - w Komisarycznym Zarządzie Zabezpieczonych Nieruchomości jako urzędzie nazistowskiej władzy okupacyjnej, czyli w urzędzie, który zajmował się administracją nieruchomości, które należały względnie należały były do żydowskich właścicieli i które zostały przez władze okupacyjne co najmniej zarekwirowane. Więc "w latach 1940-1942", czemu powód, czyli Jan Nowak, "nie przeczy". Brak również odnośnego zaprzeczenia w orzeczeniu sądu apelacyjnego, oddalającego skargę - jak i w pierwszej instancji - i zamykającego dalszą drogę sądową.

A może ten dokument sądowy to - jak to Jan Nowak nazywa - "fałszywka". Bo od tych "fałszywek" zaroiło się jesienią 1974 roku w audycjach RWE i w jak zawsze dla Jana Nowaka łaskawej prasie emigracyjnej. Słuchaczom i czytelnikom usiłowano wmówić, że odnośne biuro czy też dział UB, względnie MSW, 24 godziny na dobę produkuje fałszywe dokumenty mające skompromitować Jana Nowaka jak też RWE.

Taka akcja informacyjna była bardzo na czasie, bo niezależnie od oświadczenia Kassnera pojawił się nowy dokument, łaskawie przesłany - jak i swego czasu książka Czechowicza - to whom it may concern przez, jak można było się domyślić, "organy". Dostałem to z Düsseldorfu na adres Englischer Garten l, bez wskazania nadawcy, data stempla pocztowego 25.11.74. W sierpniu 1940 r., jak w dokumencie "stało", Zdzisław Jeziorański starał się o posadę Treuhändera w pożydowskiej cegielni w Radzyminie, w czym miał poparcie odnośnego Führera SS, powołującego się na fakt, że petent jest krewnym Stanisława Jeziorańskiego, burmistrza miasta Radzymin. Oczywiście "fałszywka", orzekł Jan Nowak i zwoławszy swój zespół do C.D. Jackson Room (taka duża konferencyjna) uroczyście oświadczył, że nigdy w Radzyminie nie był, żadnych tam krewnych nie miał, a dokument - co nie ulega wątpliwości - jest falsyfikatem. Wiele lat potem przypomniał sobie, że jego "daleki krewny, Stanisław Jeziorański" w czasie wojny "został burmistrzem Radzymina ("Polska z oddali", s. 343). Tamże można wyczytać, że eksperci w Waszyngtonie i w Monachium orzekli, że inkryminowany dokument jest falsyfikatem. Argumenty, chyba Jana Nowaka, bo wątpię, by pochodziły od ekspertów, są więcej niż naiwne. Ale jeśli, jak on twierdzi, jest w posiadaniu ich ekspertyzy, to nie zadali sobie wiele trudu, by zbadać okoliczności powstania dokumentu. W przeciwnym razie nie wytykaliby dorobienia odnośnych znaków do przegłosów (Umlaut), takich jak ü lub ö, i obecności polskich liter ń i ł, lub też braku pozdrowienia "Heil Hitler". Ależ te właśnie "błędy", mające dokument skompromitować, świadczą o jego autentyczności. Przesłano mi plik dokumentów stanowiących załączniki do dogłębnej analizy zarówno samego dokumentu, jak i okoliczności jego powstania, dokonanej na miejscu w archiwach przez osoby - ośmielam się być zdania - bardziej kompetentne. Wbrew temu, co Jan Nowak twierdzi, dokument jest autentyczny.

Potwierdzają ten fakt osoby występujące w tekście, ich oryginalne podpisy (pismo Kreishauptmanna Rupprechta, podpis dr. Zahna), jak również informacje zawarte w treści pisma, układ czcionki, nadruki, czcionka i pieczęcie. A także charakterystyczny dla kancelarii niemieckiej sposób formowania i spinania akt metalowymi wąsami, który pozostawił ślady rdzy i uszkodzenia papieru...

Niemcy przejęli majątek b. państwa polskiego. Stąd też w urzędach korzystano (zwłaszcza w pierwszych latach okupacji) z polskich maszyn do pisania. Również personel pomocniczy w urzędach stanowili Polacy. Do Umlautów nie przywiązywano dużej wagi. Często w innych pismach urzędów niemieckich nie ma Umlautów, brak jest korekty pisma, w dokumentach występują liczne błędy literowe, jak i błędy cyfrowe (zwłaszcza w raportach i sprawozdaniach).

W pismach SS und Selbstschutführera, jak i Sonderdienstu nie ma pozdrowienia "Heil Hitler".

Sprawa cegielni i stryja w Radzyminie zdawała się być, jak mówią Niemcy, vom Tisch, czyli ostatecznie załatwiona. Szef orzekł, że to fe, podwładni pokornie przyjęli do wiadomości. Co tam szeptali po kątach, nie było ważne - ważna była niezbyt przyjemna aura wytworzona artykułem Görlicha. W dniu 13 listopada 1974 r. doszło do sądowego porozumienia zastępców prawnych obu stron w tym sensie, że redakcja "Rheinischer Merkur" zgodziła się na opublikowanie tzw. Gegendarstellumg, czyli - jak doniósł londyński "Dziennik Polski" (23.12.74) - sprostowania podpisanego przez adwokata strony skarżącej, czyli Jana Nowaka, który "wytoczył "Rheinischer Merkur" sprawę o zniesławienie".

Nieszybko doszło do tego sprostowania. Adwokat Jana Nowaka, "wprawdzie członek Bundestagu z ramienia SPD, ale bawidamek, gigolo", jak mi w lutym 1975 r. pisał dr Juliusz Stroynowski, "wysmażył kilkustronicową epistołę", której redakcja nie opublikowała ze względu na rozmiary. Mało tego, trzymiesięczny termin przesłania sprostowania minął, więc trudno zmusić "Rheinischer Merkur" do publikacji.

Zanim przejdę do dalszej opowieści, wyjaśnię, że w wielu wypadkach jej źródłem będą moje zapiski z rozmów zarówno z przyjaciółmi redaktorami, nie wyłączając mego bezpośredniego amerykańskiego szefa, jak też głównie ze wspomnianym dr. Stroynowskim, nieprzeciętnie obrotnym publicystą, w RWE nie pracującym, ale chętnie ze zbiorów mego działu korzystającym, oraz Antonim Kuczmierczykiem, pracownikiem mego działu, podobnie jak Stroynowski chętnym do udzielania niekoniecznie poufnych informacji obu stronom.

Stąd też wiem, że Jan Nowak rozpoczął ofensywę na koloński tygodnik, pismo katolickie związane z miejscową kurią biskupią, właśnie przez tę kurię, osiągając nawet duży sukces, bo nie kto inny niż arcybiskup Kolonii, kardynał Joseph Höffner napisał do redaktora naczelnego, by odwołał, względnie przeprosił. W "Polsce z oddali" (s. 342) można wyczytać, że to biskup Władysław Rubin "bardzo energicznie" interweniował u Höffnera, "a infułat Edward Lubowiecki, wikariusz apostolski Polaków w Niemczech, przeprowadził rozmowę z redaktorem Herwigiem Guckelhomem". O tym, że w jego sprawie interweniował również Andrzej Micewski ze "Znaku", Jan Nowak nie wspomniał. Twierdzi natomiast (j.w.), że "nacisk Kościoła poskutkował i 'Rheinischer Merkur' umieścił sprostowanie". Zanim jednak to nastąpiło, tygodnik popadł w niełaskę w RWE. Nie twierdzę, że zaniechano prenumeraty, nie sprawdzałem, ale stwierdziłem pod koniec lutego 1975 r., że zniknął z półek czytelni, gdzie dotychczas był zawsze dostępny.

Ta ojcowska troska o utrzymanie maluczkich w stanie nieświadomości przejawiła się również odnośnie listu Jana Nowaka ogłoszonego dnia 18 grudnia 1974 r. w wychodzącym w Wurzburgu, "katolickim piśmie dla Niemiec", "Deutsche Tagespost". Dopiero w dniu 16 kwietnia 1975., w wyniku ataków prasy krajowej, Jan Nowak, na porannej konferencji udostępnił obecnym odbitkę tego artykułu. Dopiero teraz dowiedziano się, że jednak. Wprawdzie nie nadkomisarz, ale zarządca domu. I to nie Görlich ani Kassner, ale sam Jan Nowak wyznawał, że - po to, by móc działać w akcji "N" i uniknąć deportacji, jak też dopiero po wstąpieniu do AK - został zatrudniony jako zarządca domu w Komisarycznym Zarządzie Zabezpieczonych Nieruchomości, gdzie też - "jak wielu innych Polaków" - (w sądzie kolońskim zezna, że było ich trzystu), wynajmował mieszkania, inkasował czynsze itd., itp. Nigdy nie był kolegą "nazistowskiego nadkomisarza Kassnera" i "nie współpracował politycznie z nazistami lub też nazistowskimi organizacjami", lecz dzięki "kamuflażowi jako zarządca domu" (Tarnbeschaftigung als Hausverwalter einer deutschen Behörde) mógł pełnić funkcję kuriera między Warszawą i Londynem oraz Sztokholmem, za co go "nagrodzono wysokimi odznaczeniami".

Co do odznaczeń nikt nie miał wątpliwości. Uważnych obserwatorów, a tych nie brakło, zastanowić mogło to wyznanie w zestawieniu ze swego rodzaju świadectwem moralności, wystawionym przez kilku emigracyjnych notabli i opublikowanym w "Tygodniu Polskim" dokładnie cztery dni przed wyznaniem Jana Nowaka w "Deutsche Tagespost".

Ta laurka ukazała się jako swego rodzaju załącznik do artykułu pióra dotychczas nieznanego, a ujawniającego niezły talent polemiczny Antoniego Zielińskiego, pt. "Oszukańcza gra", w którym tajemniczy autor jedną trzecią tekstu poświęcił recenzji pewnej książki o oszustwach komunistycznych, w pozostałych dwóch trzecich rozprawiając się z fałszerstwami mającymi "rzucić cień na przeszłość wojenną Jana Nowaka, wielokrotnego kuriera i emisariusza AK". Przy okazji Kassner urósł do członka partii hitlerowskiej, paradującego po Warszawie w mundurze SS. Inni oszczercy to wszystko ludzie blisko związani "ze skrajnie nacjonalistycznymi i antypolskimi kołami w Niemczech Zachodnich". Jakie to konkretne zarzuty Kassner sprecyzował, wspomniany Antoni Zieliński nie ujawnił. Darmo by też szukać odnośnej wskazówki w dwóch oświadczeniach "czołowych osobistości polskich z okresu ubiegłej wojny, z którymi kpt. Jan Nowak stykał się z tyłu swojej działalności w AK zarówno w Polsce, jak i w Londynie", jakie redakcja "Tygodnia Polskiego" (14.12.74) opublikowała.

Uważny czytelnik oświadczeń pięciu "czołowych osobistości" odróżni jedno osobne gen. Tadeusza Pełczyńskiego, b. szefa sztabu i zastępcy dowódcy AK, od zbiorowego, podpisanego przez pozostałych czterech. Generał Pełczyński pisze: "Stwierdzam, że Jana Nowaka (przybrane nazwisko Zdzisława Jeziorańskiego) znam osobiście od roku 1943 r. Wiem, że w kampanii wrześniowej 1939 r. służył w 2. d.a.k., że w październiku 1939 r. zdołał uciec z niewoli niemieckiej. Od marca 1941 r. pracuje w BIP-ie Komendy Głównej Związku Walki Zbrojnej, przemianowanego później na Armię Krajową". Po wyliczeniu wypraw kurierskich Jana Nowaka i wojennych odznaczeń, gen. Pełczyński oświadczył: "Oskarżenie Jana Nowaka o kolaborację z okupantem niemieckim jest oszczerstwem, które najsurowiej potępiam".

W drugim, zbiorowym oświadczeniu brak jest tej precyzji dat. "W związku z oszczerczą kampanią", sygnatariusze stwierdzają, że znają Jana Nowaka "jako wybitnego, zasłużonego polskiego działacza niepodległościowego o nieposzlakowanym patriotyzmie". Następnie wyliczają zasługi wojenne Jana Nowaka, więc kampanię wrześniową, ZWZ, Akcję "N", wyprawy kurierskie i odznaczenia polskie i angielskie. "W tych warunkach rzucanie cienia podejrzeń na jego postępowanie i postawę patriotyczną podczas wojny zasługuje na stanowcze potępienie". Podpisano: Edward RACZYŃSKI w latach wojny członek rządu gen. Sikorskiego, ambasador RP w Londynie; gen. Stanisław KOPAŃSKI od sierpnia 1943 r. szef sztabu Naczelnego Wodza; Michał PROTASEWICZ, płk dypl. szef Oddz. VI (Specjalnego) sztabu N.W. od początku kwietnia 1942 do końca czerwca 1944, ówczesny podpułkownik dyplomowany; Tadeusz ŻENCZYKOWSKI-ZAWADZKI szef Wydziału "N" w BIP-ie (Komendy Głównej ZWZ-AK), przewodniczący Rady Naczelnej Koła AK.

Z tych pięciu osobistości, tylko dwie były w czasie wojny w kraju, gen. Pełczyński, który się wyraźnie zastrzegł, że Jana Nowaka zna osobiście od 1943 roku, oraz Zawadzki-Żenczykowski, jedyny, który powinien wiedzieć, a że się nie wywnętrza, jego sprawa. W parę dni po ukazaniu się tej laurki w "Tygodniu Polskim", zawsze usłużny Antoś Kuczmierczyk skarżył mi się, że jego wyraźne pytanie w liście do Zawadzkiego, co myśli o treuhänderstwie, ten wyraźnie zlekceważył, w odpowiedzi ani słówkiem tego tematu nie poruszając. Pod koniec stycznia 1975 r. tenże Antoś, powołując się na rozmowę z Zawadzkim, powiedział mi, że sygnatariusze apelu są oburzeni na Jana Nowaka, że bez ich wiedzy opublikował ich oświadczenie, które - jak ich zapewniał - miało mu służyć do "wewnętrznego użytku", chyba dla władz RWE.

Wrodzona przekora, do której trudno mi się nie przyznać, podyktowała mi list do "Kultury", jaki pan Jerzy był łaskaw umieścić w marcowym numerze 1975 r. (s. 157-158):

OŚWIADCZENIE

W powodzi oszczerstw szkalujących ludzi szczególnie dla sprawy zasłużonych pojawił się ostatnio zarzut, jakoby Sylwester Mora [był to pseudonim K. Zamorskiego używany od 1943 r. - red.] jadał w latach 1937-1939 udka żabie w maśle i popijał szampanem, czym sprzeniewierzył się dobrym obyczajom sarmackim. Na poparcie tej kalumnii pewne czynniki, charakteru których nietrudno się domyślić, kolportują fotostatyczną kopię rachunku restauracji George'a we Lwowie, który to hotel, włącznie z restauracją, od 30 lat znajduje się w gestii sowieckiej agencji turystycznej Inturist. Ekspertyza wykazała, że rzekomy dokument jest zwykłym falsyfikatem.

Sylwestra Morę poznałem w 1943 roku i pozostawałem z ścisłym w nim kontakcie co najmniej do końca wojny, toteż mogę stwierdzić, że pod jego adresem wysuwane są absurdalne zarzuty i zasługują jedynie na publiczne napiętnowanie. Sylwester Mora był zawsze głęboko przywiązany do narodowych tradycji i jadaniem żab dogłębnie się brzydził. We wspomnianym okresie mojej z nim znajomości jadał przeważnie w kasynie oficerskim i mogę zaświadczyć, że nade wszystko cenił kotlet wieprzowy z kapustą, co popijał rodzimą siwuchą a nie cudzoziemskim szampanem.

KAZIMIERZ ZAMORSKI

Monachium

Pierwszy zadzwonił reżyser Jacek Machniewicz: aluzju poniał. Długo czekałem na reakcję Jana Nowaka. Jakoś nikt się nie spieszył z zawiadomieniem go o pastiszu. Ci, którzy czytali, należeli przeważnie do dość już wtedy licznej opozycji, a pretorianie albo nie czytali, albo czytali, ale nie dopatrzyli się aluzji. Dopiero pod koniec czerwca, pracujący w dziale analizy skryptów (taka cenzura po fakcie) i znany z gorliwości Krzysztof Bauer-Czarnomski, którego ktoś uświadomił przy kawie o istnieniu czegoś, co ten uznał za atak na Jana Nowaka, poczuł się w obowiązku - jak mi potem tłumaczył - zameldować o tym amerykańskiemu szefowi, a ten z kolei dyrektorowi RWE, którym był Ralph E. Walter. Dopiero tą drogą Jan Nowak dowiedział się o moim liście w sprawie żabich udek. Zażądał też natychmiastowego wylania mnie, tym bardziej że już uprzednio nabroiłem swymi listami do sygnatariuszy grudniowej laurki.

W dniu 7 maja 1975 r. wysłałem do nich jednobrzmiące listy, w których zaznaczyłem, że "na podstawie dostępnych mi dotychczas danych oskarżenie Jana Nowaka o kolaborację" byłoby "zarówno pochopne, jak i krzywdzące", jednakże jego działalność w okupacyjnej instytucji - "nawet w charakterze li tylko zarządcy domu - do zajęć chwalebnych nie należała, choćby dlatego że - jak podała 'Deutsche Tagespost' w numerze z 29/30 listopada 1974 r., czemu też Jan Nowak nie zaprzeczył - 'dieser Einrichtung der deutshen Besatzungsbehörden oblag das enteignete jüdische Eigentum'". O tym, że zatrudnienie w tej instytucji "było co najmniej żenujące świadczy również fakt, że Jan Nowak ukrywał starannie ten epizod swego życiorysu aż do jesieni 1974 r." W konkluzji sformułowałem trzy niezbyt parlamentarne - przyznaję - pytania: czy podpisując swe oświadczenie sygnatariusz wiedział o powyższym; jeśli tak, dlaczego zataił, "przez co opinia publiczna została wprowadzona w błąd"; i czy nie byłoby wskazane "ponowne publiczne zajęcie stanowiska w tej sprawie".

Tylko Tadeusz Zawadzki listem z 19 maja 1974 r. zawiadomił mnie, że nie widzi żadnego powodu, dla którego stawiam mu trzy pytania, z których drugie jest obraźliwe, nie znajduje też uzasadnienia dla udzielenia na nie odpowiedzi.

Część 1
Dokończenie

Powrot

Hosted by www.Geocities.ws

1