Wokół Jedwabnego (2)
ks. Zdzisław J. Peszkowski, Stanisław Z. Zdrojewski

 
O tym, jak w latach 1939-1941 wyglądało życie w "sowieckim raju" na okupowanych ziemiach polskich, organizowanie władzy przez żydowskich kryminalistów w powiecie Wysokie Mazowieckie (53 km od Jedwabnego) opowiada relacja plut. pchor. Henryka J., z zawodu buchaltera, napisana 10 kwietnia 1943 r., po uwolnieniu z łagrów. Relacja znajduje się w Archiwum Hoovera, PGC, Box 101; N 132.

Aresztowania

W dniu 8 X 1939 r. powróciłem z wojny do m. Wysokie Maz., gdzie już zastałem gospodarujące okupacyjne władze sowieckie. W mieście urzędował Komitet powołany przez władze sowieckie, w skład którego wchodzili miejscowi komuniści i kryminaliści a mianowicie: GOLDBERG Szloma - "NN" komunista, karany w Polsce 4-letnim więzieniem, z zawodu tragarz; TROSZCZYŃSKI Franciszek - b. woźny w inspektoracie szkolnym, zwolniony z pracy za pijaństwo i defraudacje; GORZAŁCZANY Mowsza - krawiec komunista, karany kilkakrotnie w Polsce; GRYNSZTEJN Lew "NN" - stolarz; WOJCIECHOWSKA Ida - analfabetka - żona kowala; GŁOWACKI - miejscowy komisarz i inni, pełniący funkcje milicjantów, nazwisk których nie pamiętam.

Władze sowieckie, a ściślej NKWD pracę swoją rozpoczęła od aresztowania jednostek, które do czasów okupacji pracowały społecznie. Mianowicie aresztowano w końcu 9.1939 r. POŁOŃSKIEGO Jana "NN" - prezesa Koła Stronnictwa Narodowego oraz TYSZKĘ Kazimierza - sekretarza POW. Wymienieni wezwani zostali do Komitetu celem sprawdzenia dokumentów i już więcej do domów nie wrócili. Mam pewne wiadomości, że umarli w więzieniu w Mińsku. Rodziny ich zostały również aresztowane i wywiezione do ZSSR, a nieruchomości skonfiskowano. Ponadto aresztowano i wywieziono KULBABIŃSKIEGO "NN", ZARĘBĘ i in. W mieszkaniach ich przeprowadzono rewizję, której dokonały organa NKWD. Członkowie rodzin ww. aresztowanych byli pozbawieni możliwości zaopatrywania ich w artykuły pierwszej potrzeby jak nafta, sól, itp., bowiem miejscowy Komitet polecił dawać te produkty tylko "naszym ludziom". Dający się odczuć brak artykułów pierwszej potrzeby został przez Sowietów w pewnej mierze zaspokojony na 2 tygodnie przed zapowiedzianymi "wyborami" do "Gorodskiego Sowieta i Centralnych własciej" (do Rady Miasta i władz centralnych).

Agitacja

Ogłoszono oficjalnie, że nadeszła nafta, sól, cukier i kartki na opał, wszystko będzie wydawane od 10 X. W miejscu rozdziału tych produktów stale urzędował politruk pochodzący z Homla i jego pomocnik - niejaka SPIRYDONOWA z Kijowa (rzekomo lekarka), którzy "przy okazji" urządzali propagandowe pogadanki o tym, "że teraz jest okres przejściowy, bo nie macie swoich władz, nie ma się kto wami opiekować - więc produktów 'wremienno nie chwatajet' (chwilowo nie starcza), ale po wyborach, do których muszą iść 'wsie kak odin' (wszyscy jednomyślnie), kiedy wybierzecie swoich delegatów do Komitetów i władz, oni dadzą wam wszystko i nie będziecie głodować, jak to miało miejsce 'w panskoj Polszi'". Równocześnie politruk zapowiedział na dzień 15 X "wielki mityng z orkiestrą i tańcami", na co żona miejscowego murarza KURACKA Maria powiedziała "bedzieta wy jesce tańcować". Wywołało to ogólny śmiech - politruk skończył mówić, a zabrała głos jego zastępczyni - lekarka, która poruszyła sprawę opieki lekarskiej, jaką władze sowieckie otoczą ludność, jeśli ta zrozumie, co znaczą te wybory i jeśli wszyscy oddadzą swe głosy na wysuniętych kandydatów.

Agitacja miała miejsce wszędzie. Przyjeżdżali agitatorzy sowieccy, przychodzili do domów, robili spisy mieszkańców, a następnie zebrawszy wszystkich mieszkańców domu - bez względu na wiek opowiadali o dobrodziejstwach, jakie niesie "sowiecki sojuz", o "1.200 gramach chleba za 'trudodień'" (dzień pracy) i o 1 kg cukru na miesiąc, które można zapracować w sowchozach, jako że on daje ludziom "miłuju żizń i szczastliwe buduszczije" (dobre życie i szczęśliwą przyszłość). Takie pogadanki miały codziennie dzieci w szkole, którym politruk rozdawał na zakończenie pogadanek po cukierku, które nadesłał "ljubimym rjebiatom - ljubimyj Stalin" (kochanym dzieciom - ukochany Stalin).

W dniu 15 X urządzony został w dużym gmachu szkolnym mityng, w którym wzięła udział zmuszona do tego cała ludność miasteczka. Władze zmusiły ludność w ten sposób, że początek wyznaczono na godz. 14.00, a wobec małej frekwencji - co przewidziano z góry - przesunięto mityng na godz. 17.00. Przed pierwszym terminem rozpoczęcia mityngu, za drzwiami wejściowymi stali dwaj milicjanci miejscowi (GRZESZCZUK Franc i CHACHŁOWSKI Jankiel), którzy spisywali przybyłych. Po przesunięciu terminu rozpoczęcia, milicjanci rozeszli się po mieście, spędzając na mityng. Równocześnie aresztowano dyr. KKO - BAŃKOWSKIEGO Kazimierza, co zostało zaraz przez milicjantów i agitatorów, niby w tajemnicy, ale podane do publicznej wiadomości. Odniosło to skutek: na mityng przybyła cała ludność spalonego miasta. Tematem mityngu były: wybory i propaganda antyreligijna. Politruk mówił: "wybierzcie kogo chcecie, ważne tylko, aby to był dobry komunista. Ponieważ jednak wy na razie nie potraficie ocenić dobrego komunisty, bo jako młodzi zwolennicy tego ruchu nie wiecie, jakim warunkom on winien odpowiadać, my przyjdziemy wam z pomocą". Dalej mówił o tym, co zawsze: co da Związek Sowiecki, że wszystkich zrówna, itd. Następnie politruk zażądał usunięcia religii ze szkoły oraz miejscowego księdza. Rezultatem tego żądania był wybuch płaczu wśród kobiet (zauważono i płaczące Żydówki) i szmery na całej sali. Sytuację starała się załagodzić "sowietskaja żenszczina" lekarka, która oświadczyła, że politruk nie chciał nikogo obrazić, zresztą to nie ważny "wapros", bo "prędzej, czy później przekonacie się, że Boga nie ma". W dalszym ciągu zabrała głos miejscowa komunistka WOJCIECHOWSKA (analfabetka) oraz niejaki LEŚNIEWSKI, który dziękował Sowietom za "oswobodzenie" (Leśniewski był w Polsce żebrakiem prenumerującym 11 gazet lub czasopism. Jemu właśnie Boy-Żeleński poświęcił w swoim czasie artykuł pt. "Wernyhora". Leśniewski liczył 83 lata, miał całą masę dolarów, a zawodowo chodził "za uproszonym". Wystąpienie jego zostało przez władze sowieckie w formie mocno wyolbrzymionej wydrukowane w gazecie w Białymstoku, zdaje się w "Dzienniku Białostockim"). Dalej przemawiał miejscowy nauczyciel WIŚNIEWSKI Ludwik, który zrobił to na polecenie organizacji niepodległościowej (późniejszego ZWZ). Poruszył sprawę szkolnictwa, mocno krytykując polskie władze szkolne. Zależało bowiem wszystkim na wciągnięcie Wiśniewskiego w skład "Komisji Wyborczej". Agitator z Homla (nazwiska nie pamiętam) wysunął kilkanaście nazwisk osób, które miały być wybrane do Komisji i do prac związkowych z wyborcami. Kandydaci, na których głosy miały być oddawane, tj. "deputaci" nie byli wysunięci na tym mityngu.

Dlaczego głosowali

Stanowczo stwierdzam, że nie było na tym mityngu ani kiedykolwiek indziej żadnej mowy o tym, że wybory te mają być równoznaczne z plebiscytem lub za opowiedzeniem się za przynależnością do Związku Sowieckiego lub rezygnacją mieszkańców z obywatelstwa polskiego. Gdyby sprawa była tak postawiona, to żadne represje, żaden terror nie zmusiłby ludności do wzięcia udziału w głosowaniu. Mówiono, że wybory miały na celu wysunięcie kandydatów do "właściej" i tłumaczono, że jest to coś w rodzaju wyborów do Samorządowej Rady Wojewódzkiej (!). (Przewidywano Obłaść Łomżyńską!). W Wysokim Maz. po przejściu Niemców (w połowie 09.1939), Polacy stanowili 92 proc. i było 8 proc. Żydów oraz ani jednego Ukraińca czy Białorusina, nie mogły więc żadne władze, nawet sowieckie przeprowadzić agitacji ani wyborów na płaszczyźnie włączenia do Białorusi. Okoliczne wioski w promieniu 60 km były już w 100 proc. polskie.

Spisy wyborców dokonywane były w ten sposób, że do każdego domu przychodziło trzech ludzi (w tym jeden "sowiet"), a czwarty milicjant stał przed domem, pilnując by nikt nie opuścił mieszkania i nie uchylił się w ten sposób od wciągnięcia na listy wyborców. Miało to na celu wciągnięcie na listę wszystkich mieszkańców znajdujących się w mieście, choć byli często elementem napływowym rzuconym przez wojnę na polskie tereny wschodnie z Gdyni, Poznania, Rawicza, Warszawy, Łowicza i wielu innych miejsc Polski. W moim mieszkaniu wciągnięto na listę p. GRYNIEWICZOWĄ z Łomży, HYKIELA z Białegostoku oraz NISZAKA z Rawicza, choć mieszkali tutaj zaledwie od paru dni. Listą wyborców nie został objęty brat mój, który po powrocie z wojny ukrywał się. 3 dni po dokonaniu spisu widziano brata w nocy w mieście, a zaraz na następny dzień rano byli aż trzykrotnie milicjanci w celu odnalezienia brata i wciągnięcia go na listę. Na stanowcze oświadczenie matki, że brat z wojny nie wrócił przeprowadzono w domu rewizję. Bezskutecznie. Wypadki takie zdarzały się często.

Wybory

W dniu 22 X 1939 odbyły się wybory. Komisja w składzie: przewodniczący OLĘDZKI - parobek właściciela maj. Zawrocie - KIEŁCZEWSKIEGO, członkowie: WOJCIECHOWSKA, GRZESZCZUK, TAUNENBAUM, GOLDBERG, jeszcze jakiś nieznajomy Żyd oraz nauczyciel WIŚNIEWSKI Ludwik (członek organizacji) jako sekretarz. Ponadto przy stole siedzi politruk (ubrany w cywilne ubranie), dwóch agitatorów i ktoś z "rajkoma" z Łomży. Na stole urna z blachy, kartki wyborcze, z wydrukowanymi już nazwiskami kandydatów, czerwone jak krew sukno pokrywa stół. Wysunięto 3 kandydatów, głos należało oddać na jednego. Kartki przekreślone, pomazane - miały być nieważne. "Wyborca" podchodził do stolika, podawał nazwisko. Został na liście "otwieczony", otrzymywał kartkę wyborczą, szedł za parawan, wykreślał, co uważał za potrzebne, wracał do stolika, otrzymywał od politruka kopertę, dyskretnie wkładał do niej "głos" i wrzucał go do urny, będąc jeszcze raz teraz na liście "otwieczony" (odptaszkowany). Wśród kandydatów "w deputaty" dwóch nieznajomych, trzeci miejscowy robotnik niewykwalifikowany, reemigrant z Sowietów z roku 1923, karany w Polsce za drobną kradzież - niejaki WARDZEŃSKI Stanisław. Jedna z wyborczyń, Katarzyna KALINOWSKA ze wsi Kalinowo-Stare, po przeczytaniu nazwiska "Wardzeński" podeszła do stołu i zupełnie jawnie oświadczyła "ten Wardzeński, kiedy u nas wieś brukowali - słoninę i boczek u mnie ukradł. Ja złodziejów nie będę wybierała; musi być wy takie same, jak i on". Politruk to zrozumiał, starał się opanować i łagodnie powiedział: "odprowadźcie ją proszę do doktora, ona nieszczęśliwa, chora umysłowo". Z sali wyprowadziła ją Spirydonowa i odtąd ślad po niej zaginął. Celem nakłonienia innych do wyborów mówiono bez skrupułów: "od wyników wyborów zależy zaopatrzenie was w produkty żywnościowe, opał, itd.".

Do wyborów rodzice moi i ja poszliśmy o godz. 11.00, zaś siostra moja, objęta listą wyborców, wyjechała do Brześcia. O godz. 16.00 przyszedł do domu milicjant przypomnieć siostrze, że jeszcze nie głosowała. Na oświadczenie, że wyjechała powiedział, że "to nieważne, głos musi być oddany". Następnie milicjanci przyszli po siostrę jeszcze 3 razy i wreszcie o godz. 22.00 ojciec mój poszedł powtórnie i oddał głos za nieobecną siostrę, którą zmuszono do głosowania w Brześciu. Również o godz. 22.00 została dowieziona emerytowana nauczycielka Józefa MORAWSKA, która miała sparaliżowane nogi. Po oddaniu przez nią głosu pozostawiono ją, odmawiając odwiezienia do domu, wobec czego mąż jej odwiózł ją do domu na taczce. Podobnie potraktowano kilkanaście osób chorych lub staruszków, którym odmówiono dać samochód. Głosowanie zakończono o godz. 24.00.

Obliczanie głosów trwało kilka godzin. Po powrocie z komisji Wiśniewski powiedział, co następuje: "Zaraz po zamknięciu lokalu wyborczego politruk powiedział: 'Towarzysze! Po prikazu politczasti wy abjazani bierecz gosu-darstwiennoj tajni i diełat' wsjo w polzu naszego Sojuza. Wybory dołżni dat' 100% uprawliennych izbiratelej. Liczno ob was Sowietskij Sojuz nie zabył. Towariszcz Wojcjechowskaja ostajes inspiektorom po wospitaniju, Olendzkij budiejtje zawjadywat obszczim sbanżenijem. Wy - tow. Wisniewskij - ja w was łożu bilszuju nadjeżdżu, wy bystryj czjeławjek - naznaczonyj diriektorom 10-ti letki. Z ostalnymi zawtra pogawarju'". Po tym wstępie otworzył urnę i zaczęto obliczać głosy. Okazało się, że politruk ponumerował kopertki, w które wyborcy wkładali "głosy". Jeżeli głos był "ważny", kopertka była wyrzucona, jeżeli głos był "nieważny", politruk kazał odszukać na liście wyborców numer, jaki był wpisany wewnątrz kopertki i nazwisko wyborcy zostało wynotowane.

Głosów nieważnych było więcej niż połowa. Natomiast udział w wyborach wzięli niemal wszyscy "uprawnieni", bowiem zbrakło 30 głosów. Dwie kartki wyborcze udało się Wiśniewskiemu zabrać. Na jednej było napisane niewprawną ręką: "A zegarków chceta?", a na drugiej "ażeby do wiosny". Poza tym były tam różne inne napisy. Wszystkie głosy nieważne politruk zapakował (nie niszczył), a na ich miejsce włożył czyste kartki wyborcze. Wybrany został kandydat, którego w mieście w ogóle nie znano. Całe akta odesłano do Białegostoku (do Icka Byszewskiego).

W kilka dni po wyborach odbyły się masowe aresztowania i wywiezienia. Wywieziono następujące rodziny: WASILEWSKICH, SZABŁOWSKICH, ZARĘB"W, BREJNAKOWSKICH, BRZOZOWSKICH, BROKOWSKICH, DREWNOWSKICH, WOJNOW"W, DĄBROWSKICH, GĄSOWSKICH, SKIWOWSKICH, GERWATOWSKICH, STECEWICZ"W, KULBABIŃSKICH, OSTROWSKICH, CZAPLIŃSKICH, ŚREDNICKICH i innych.

Opowiedzieli się za Polską

7 XI 1939 r. opuściłem teren okupacji sowieckiej. Tu na [mp Kirkuk - Iran] znajdują się już w Armii Polskiej spośród wywiezionych spod Łomży: por. Czapliński, ppor. Stępień, por. Misiak, plut. Kulbabiński, kpt. Ostrowski, strz. Wojna, st. szer. Brzozowski, strz. Zdrodowski, strz. Drewnowski oraz ochotn. Mierzwińska, Brokowa-Horochowa. Zmarli w więzieniu w Rosji: Połoński, Tyszko, Jeliński, Baukowski, Gąssowski oraz rodzice zmarłego również w Rosji mjr. Stecewicza. Po pozostałych rodzinach wszelki ślad zaginął.

Byłem też świadkiem innego plebiscytu (nie organizowanego przez Żydów). Dnia 17 IX 1941 r. (po "amnestii" - układzie Sikorski - Majski) do zebranych na "peresitielnym" punkcie w Koźwie (w Komi) 1.700 obywateli polskich przemówiła sowiecka agitatorka, przedstawiając zebranym trzy możliwości. Dwie pierwsze, gwarantujące "szczęśliwą żizń" oraz trzecią "wielką niewiadomą". W asyście wyższych oficerów NKWD piękna blondyna, robiąc najmilszą minkę, na jaką ją było stać, mówiła: "Wy obywatele wolni. Możecie sobą swobodnie dysponować. Macie wybór: możecie zostać grażdaninami Sowieckiego Sojuza, opromienionego słońcem stalinowskiej konstytucji, będziecie tu pracowali jako 'wolnonajemni' i 'zapłata wasza będzie trzykroć większa niż w centrum Sojuza'. Druga możliwość - to wstąpić do naszej niezwyciężonej krasnej armii, w tym wypadku pojedziecie do Syktywkaru (stolica Komi), będziecie umundurowani, zaopatrzeni w dużo dobrych produktów i pojedziecie walczyć za 'pobiedu komunizma' i 'szczęście trudiaszczichsja' itd. Wreszcie trzecia możliwość (tu przyjęła mocno powątpiewający wyraz twarzy) - ma się tworzyć Polska Armia, więc w ostateczności, jeśli ktoś się zdecyduje, to może wstąpić, ale to trzeba czekać jeszcze...". I tu było rozstrzygnięcie plebiscytu. 1.700 półżywych, obdartych (tylko nominalnie wolnych ludzi, bo faktycznie byliśmy jeszcze otoczeni kilkoma rzędami płotów, drutów, "gołębników") ludzi, którym dawano "chleb i swabodu", zapytało - "gdzie nasza Armia powstaje" i okrzyki "niech żyje Polska" i śpiew zagłuszył agitatorkę. Polska wygrała ten plebiscyt w 100 proc. Zaledwie 34 ludzi (z 1.700!) opowiedziało się za wstąpieniem do Armii Czerwonej. Orkiestra i agitatorka miała ich odprowadzić zaraz na dworzec. Poszliśmy ich obejrzeć. Były tam wśród tych 34 ludzi dwie kategorie: większość tych, co do Polski wracać nie mają po co i kilku tych, którzy przez linię frontu zamierzali wcześniej przedostać się do Polski.

Wyników tego plebiscytu Związek Sowiecki na politycznym rynku międzynarodowym nie publikuje i nie dyskontuje. A my o tym naszym zwycięstwie zapominamy, a przecież przez taki plebiscyt przeszli wszyscy, którzy z łagrów wychodzili...

ks. Zdzisław J. Peszkowski,
Stanisław Z. Zdrojewski

Pierwsza część: wokol_jedwabnego_1.htm

Powrot

Hosted by www.Geocities.ws

1