Po pierwsze warsztat
Piotr Gontarczyk

 
Wiarygodność ustaleń*

Z dużym zainteresowaniem śledzę liczne głosy w sprawie zbrodni w Jedwabnem. Jednak dla mnie jako historyka najważniejszy jest ten wątek sprawy, który bywa na ogół pomijany, a który dotyczy wiarygodności ustaleń zaprezentowanych w "Sąsiadach" Jana Tomasza Grossa.

Twierdzę bowiem, że wszelka głębsza dyskusja filozoficzna na temat tragedii z 10 lipca 1941 r. powinna być poprzedzona solidną analizą źródeł historycznych w celu rzetelnego zrekonstruowania wspomnianych wydarzeń. (podkr. moje - WK.) A w tej kwestii "Sąsiedzi" budzą poważne wątpliwości. Dotyczą one przede wszystkim zastosowanych przez Grossa metod naukowych oraz dokonanych przez niego ustaleń faktograficznych. I nie chodzi o drobiazgi czy mało ważne szczegóły, tylko o fundamentalne kwestie odnośnie naukowego warsztatu. To przecież one rozstrzygają o wiarygodności każdego historycznego przedsięwzięcia.

Kilka lat temu jednym z najważniejszych wydarzeń intelektualnych w Niemczech była wystawa "Zbrodnie Werhmachtu", która bardzo boleśnie godziła w zakorzenione w społeczeństwie niemieckim stereotypy. Wystawa stała się polem wielkiej publicznej debaty, podczas której elity polityczne Niemiec, a także poważna część niemieckiego społeczeństwa wykazywały chęć zrozumienia wielu bolesnych faktów z własnej przeszłości. Ale potem poszło właśnie o warsztat historyczny. Okazało się, że najważniejsze zdjęcia z wystawy przedstawiają zbrodnie sowieckie, a nie niemieckie, a całe przedsięwzięcie jest niewiarygodne naukowo. Dobra wola tych, którzy dyskutowali o wystawie, dokonali publicznych aktów ekspiacji została - przez rozliczne manipulacje autorów wystawy - w znacznej mierze nadużyta i po prostu wystawiona na pośmiewisko.

Stara rzymska mądrość mówi: "obyś uczył się na cudzych błędach". Skoro więc w Polsce ma się odbyć rzeczowa dyskusja naukowa na temat sprawy Jedwabnego i stosunków polsko-żydowskich w czasie II wojny światowej, to dobrze byłoby, byśmy z niemieckiej lekcji wyciągnęli oczywiste wnioski. Jeżeli "patriotyczne" i "bogoojczyźniane" schematy wyobrażeń na temat postaw Polaków wobec Holocaustu mogą być zweryfikowane wynikami rzetelnych badań naukowych, to stanie się to tylko z korzyścią dla nas wszystkich. Ale właśnie z tego samego powodu niezbędne jest dokonanie rzeczowej krytyki ustaleń "Sąsiadów" Jana Tomasza Grossa.

Metody badawcze

Gross uważa, że Holocaust był w historii wydarzeniem tak wyjątkowym, że wymaga od nas zupełnie nowych metod badania historii: "Jeśli chodzi o warsztat historyka epoki pieców oznacza to, w moim mniemaniu, konieczność radykalnej zmiany podejścia do źródeł. Nasza postawa wyjściowa powinna zmienić się z wątpiącej w afirmującą. Po prostu dlatego, że przyjmując do wiadomości, iż to, co podane w tekście takiego przekazu, rzeczywiście się wydarzyło, i że gotowi jesteśmy uznać błąd takiej oceny dopiero wtedy, kiedy znajdziemy przekonywające dowody - oszczędzimy sobie znacznie więcej błędów niż te, które popełniliśmy zajmując postawę odwrotną". (s. 94)

Tak więc mamy do czynienia z odrzuceniem klasycznych zasad historycznego warsztatu, które autor nazywa wręcz "niedociągnięciem" (s. 95). Wedle jego propozycji winniśmy, niejako z góry, przesądzać o tym, że treść relacji osób ocalałych z Zagłady jest prawdziwa. Oznacza to de facto wprowadzenie etnicznych kryteriów klasyfikacji źródeł i ich etniczne uprzywilejowanie. (podkr. moje - WK.)

Oczywiście propozycje autora "Sąsiadów" stoją w rażącej sprzeczności z podstawowymi regułami historycznego rzemiosła. Te nakazują bowiem zachowanie niezbędnego obiektywizmu oraz traktowanie wszystkich rodzajów źródeł historycznych z jednakowym dystansem. O wartości każdej relacji powinna rozstrzygać rzeczowa krytyka naukowa, a nie etniczne pochodzenie jej autora.

Warto również wspomnieć, że przywołane propozycje intelektualne Grossa podważają cały dotychczasowy schemat badań naukowych. Do tej pory obowiązkiem historyka było dokładne zbadanie materiału źródłowego, jego wnikliwa analiza, a następnie wyciągnięcie wniosków. Autor "Sąsiadów" odwraca ten proces "do góry nogami" i usuwa w cień działania zmierzające do odnalezienia prawdy. Odpowiedź na pytanie "jak było" nie jest w jego schemacie wynikiem rzetelnych dociekań naukowych, tylko objawieniem czyjejś "zaafirmowanej" prawdy. Gross nazywa tego typu metody "nowym podejściem do źródeł" (s. 94), choć wydaje się, że w historii wielokrotnie mieliśmy do czynienia z tego rodzaju afirmacją, tak w starożytności, średniowieczu, jak i w czasach zupełnie niedawnych. Cała historiografia radziecka opierała się przecież nie na klasycznych metodach warsztatu naukowego, tylko na afirmowaniu niektórych myśli niektórych filozofów, polityków, na przyjmowaniu "na wiarę" niektórych rodzajów dokumentów (np. partyjnych i państwowych). Owe ważkie myśli i źródła historyczne nazywano w radzieckich teoriach naukowych "praźródłami" (pierwoistocznikami). Jaką wartość dziś przedstawiają dzieła radzieckiej historiografii?

Przykłady afirmacyjnego podejścia do źródeł znamy też doskonale i z naszego, polskiego podwórka. W 1965 roku ukazała się monografia dotycząca Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego autorstwa Krystyny Kersten. Kersten pominęła to, co na temat PKWN myślało - z grubsza rzec biorąc - społeczeństwo i odcięła się od "skrajnie negacjonistycznych" prac autorów emigracyjnych, takich jak np. synteza historii Polski Władysława Pobóg-Malinowskiego. Ważniejsze były "pierwoistoczniki": dzieła Wydziału Propagandy KC PZPR, pionu politycznego WP, referaty Władysława Gomułki i Romana Zambrowskiego. Po mniej więcej ćwierć wieku praca Pobóg-Malinowskiego dalej pozostaje jedną z najciekawszych syntez naszej najnowszej historii, a drugą książkę nawet jej autorka zaczęła pomijać milczeniem.

Baza źródłowa

Jedną z fundamentalnych zasad historycznego rzemiosła jest gruntowne zbadanie wszelkich dostępnych źródeł dotyczących omawianej sprawy. Oczywiście coś zawsze może nam umknąć, czegoś możemy nie znaleźć, ale nie oznacza to, że nie powinniśmy przez cały czas mieć na celowniku teoretycznego ideału.

Pisarstwo Grossa opiera się na zupełnie innym pomyśle. Szukanie prawdy zdaje się być niepotrzebnym "warsztatowym niedociągnięciem". Istotne są tylko wybrane "pierwoistoczniki", czyli pasujące do z góry założonej tezy relacje ofiar Holocaustu. Sprzeczne z nimi dokumenty (a nawet relacje innych Żydów) są konsekwentnie zniekształcane, lekceważone lub po prostu pomijane.

Na stronie 21 "Sąsiadów" znajduje się krótkie streszczenie kwerendy Grossa w archiwaliach pozostałych po Biurze Historycznym przy Armii gen. Andersa znajdujących się w Instytucie Hoovera. Gross napisał, iż znalazł tam: "trzy ogólnikowe wzmianki o Żydach z Jedwabnego sugerujące ich [Żydów] gorliwość wobec nowego ustroju. (...) Wzmianki o Żydach z Jedwabnego, w których zresztą nie wymienia się żadnych konkretnych osób, znaleźć można na stronie 14, 45, 99 maszynopisu opracowania powiatowego o powiecie łomżyńskim".

Cóż, należy stwierdzić, że nic się nie zgadza. Nie są to ogólnikowe wzmianki, tylko konkretne relacje, jest ich tam więcej, są także na innych stronach i podają informacje o konkretnych osobach. Jak to jest, że źródła są, a jednak autor "Sąsiadów" przekonuje nas, że ich nie ma? (podkr. moje - WK.)

W innym miejscu Gross podał słowiańsko brzmiące nazwiska członków miejscowych władz sowieckich za pracą Michała Gnatowskiego "W sowieckich okowach. Studium o agresji 17 września 1939 roku i radzieckiej polityce w regionie łomżyńskim w latach 1939-1941". Ale pominął milczeniem fakt, iż we wspomnianej książce znajduje się sowiecki dokument z września 1940 roku.

Dokument ten podaje, że w całym rejonie jedwabieńskim - a więc w Jedwabnem i kilku innych miejscowościach - mieszkało wówczas 1400 Żydów. Znajomość niezwykle precyzyjnych danych NKWD oraz wiedza o tym, że wielu Żydów uciekło w czerwcu 1941 roku wraz z Sowietami, mogłyby doprowadzić do wniosku, że w lipcu 1941 roku w Jedwabnem nie pownno mieszkać więcej niż kilkuset Żydów.

Ale autor "Sąsiadów" pisze, że ofiar tragicznego mordu było 1600, bo ważniejsze okazały się dla niego informacje z relacji uznanej za "pierwoistocznik"- czyli wspomnienia Szmula Wasersztajna. A jaki skutek? Niedawno za pomocą specjalistycznego sprzętu zbadano mogiłę ofiar mordu jedwabieńskiego. Ustalono, że liczba ofiar zbrodni z 10 lipca 1941 roku nie przekracza prawdopodobnie 400-500 osób. (patrz też "Mogiła przy stodole" - wtr. WK.)

Baza źródłowa pełni również inną, niezwykle istotną funkcję. To jej granice stanowią naturalny obszar, po którym może poruszać się historyk - informacje zaczerpnięte ze źródeł archiwalnych powinny być fundamentem każdego wywodu naukowego i umocowaniem każdego podanego przez nas wniosku.

Pisarstwo Grossa tych reguł nie przestrzega, a jego tezy i twierdzenia często przekraczają ramy narzucone przez treść dostępnych źródeł. Na przykład na stronach 54 i 55 "Sąsiadów" znajduje się taki fragment dotyczący treści zeznań składanych przez Polaków w 1949 r.: "Żandarmi, a częściej żandarm w liczbie pojedynczej pojawiają się w zeznaniach ze sprawy Ramotowskiego, kiedy jest mowa o tym, jak doszło do tego, że kolejny podejrzany znalazł się w roli pilnującego i zaganiającego Żydów na rynek albo do stodoły". Ale dosłownie na następnej stronie "Sąsiadów" jest napisane: "bezpośredni w niej [zbrodni] udział Niemców 10 lipca 1941 roku ograniczył się przede wszystkim do robienia fotografii i, jak już wspomniałem, filmowania przebiegu wydarzeń".

Co w takim razie robili Niemcy w czasie tragicznych wydarzeń: wyciągali Polaków z domów, żeby pilnowali Żydów, czy stali z boku i robili zdjęcia? Która wersja jest prawdziwa: ta ze strony 55 czy 56? Oczywiście często jest tak, że treść wielu dokumentów może być niedokładna lub wręcz sprzeczna. Trzeba to jednak opisać i jasno uzasadnić, dlaczego za bardziej wiarygodną uznaliśmy tę, a nie inną wersję wydarzeń. W nauce nie powinno być sytuacji, kiedy wysuwane twierdzenia nie mają logicznego związku z treścią wykorzystanych źródeł.

Afirmacja czy weryfikacja?

Warto wspomnieć, że w publicystyce Grossa "afirmacja" faktów podawanych w relacjach niedoszłych ofiar Holocaustu jest tak głęboka, że autor niemal zupełnie odstąpił od prób ich naukowej weryfikacji. Na przykład na 49 stronie "Sąsiadów" pojawia się biskup Stanisław Łukomski. Zarzuty, jakie stawia mu Gross na podstawie jednej relacji (Avigdora Kochava - Wiktora Nieławickiego), są poważne: przywódcy społeczności żydowskiej wysłali delegację do biskupa w Łomży, która zawiozła piękne srebrne lichtarze z prośbą, aby biskup zapewnił Żydom opiekę i interweniował u Niemców, nie zezwalając na pogrom w Jedwabnem. Biskup miał, wedle książki Grossa, łapówkę przyjąć, lecz z opieki się nie wywiązał.

Tymczasem opublikowane fragmenty wspomnień biskupa Łukomskiego - których wiarygodność potwierdzają relacje miejscowej ludności - zawierają informację, iż w czasie okupacji sowieckiej przebywał on w Tykocinie i Kuleszach. Do swego mieszkania i pełnienia obowiązków duszpasterskich powrócił w sierpniu 1941 r., czyli już po tragedii w Jedwabnem. Nie mógł więc przyjąć żadnej łapówki od jedwabieńskich Żydów.

Szczególnie silną afirmacją obdarzył Gross relacje dwóch świadków: Abrama Boruszczaka i Eljasza Grądowskiego. Ich zeznania dotyczące wydarzeń w Jedwabnem - a raczej ich szczególnie drastyczne fragmenty - są stałym elementem narracji "Sąsiadów". Na przykład w rozdziale pod tytułem "rabunek" to głównie oni opisują przestępcze czyny Polaków: Eljasz Grądowski, charakteryzując udział poszczególnych osób w pogromie, podaje, że mienie żydowskie grabili Gienek Kozłowski, Józef Sobóta, Rozalia Śleszyńska i Józef Chrzanowski. Abram Boruszczak wymienia w tym kontekście Laudańskich i Annę Polkowską (str. 74).

Kłopot w tym, że ani Boruszczak ani Grądowski nie byli w 1941 r. w Jedwabnem. Na sali sądowej zeznał o tym jeden z ocalonych Żydów, Józef Grondowski, a kilka dni później do prokuratury w Łomży wpłynęło pismo podpisane przez siedmiu mieszkańców Jedwabnego: "Niniejszym zwracam się do ob. Prokuratora w Łomży. Otóż Eljasz Grądowski który złożył oskarżenie został aresztowany przez władze Rosyjskie za to że skradł w klubie patefon który był własnością klubu, został ukarany i aresztowany w 1940 r. ukarano go 1,5 więzienia i cały czas od 1940 roku przebywał w Rosji, aż powrócił po wyzwoleniu Polski z pod okupanta, a Boruszczak Abram to zupełnie takiego nie było nigdy w Jedwabnem".

Informacje na temat wiarygodności zeznań wspomnianych świadków znajdują się w aktach sprawy, na których oparł swą książkę Gross. Ale zeznania te zostały przez autora zaafirmowane, a nie, jak nakazują wymogi naukowego warsztatu - zweryfikowane.

Zakres przyjmowania "na wiarę" różnych informacji pojawiających się w źródłach znacznie przekracza wyjściowe (dotyczące relacji świadków żydowskich) propozycje warsztatowe Grossa. Na stronie 11 autor zacytował fragment dokumentu pochodzącego z kancelarii UB: "został przysłany list do Ministerstwa Sprawiedliwości przez Żydówkę Calka Migdał, która uciekła podczas mordowania żydów w mieście Jedwabnem i wszystko widziała kto brał udział w mordowaniu żydów w Jedwabnym". Dokument ten nie został poddany naukowej krytyce i tym samym Całka Migdał staje się kolejnym świadkiem Grossa.

List znajduje się w aktach sprawy, które stały się kanwą "Sąsiadów". Wskazuje on, że pani Migdał jest tak naprawdę mężczyzną, który w 1947 r. pisał z Montevideo w Ameryce Południowej: "Jestem z miasteczka Jedwabne, pow. Łomża, woj. Białystockie. Już dziesięć lat jak opuściłem miasteczko pozostawiając matkę, siostrę, szwagra i dwóch siostrzeńców. Mamy wiadomości, że oni zginęli nie z rąk Niemców, a z rąk Polaków. Wiemy również, że Polacy, nie zostali postawieni przed sąd".

A więc treść listu jest jasna: Całka Migdał mieszkał w latach 1938-1947 w Ameryce Południowej. Jednak w książce Grossa - za cytowaną notatką UB - jest świadkiem wydarzeń w Jedwabnem.

Faktografia

Faktografia podana w "Sąsiadach" na ogół nie ma poważniejszych podstaw naukowych. Na przykład na stronie 29, na podstawie kolejnej niezbyt wiarygodnej relacji, Gross twierdzi, że w przedwojennym Jedwabnem proboszcz przyjął korzyści materialne w zamian za powstrzymanie planowanego - jak głosiły pogłoski - pogromu. Warto przytoczyć opis metody, jaką autor "Sąsiadów" wspomnianą informację zweryfikował: "Epizod ten mieści się doskonale w normie żydowskiego losu (...) zagrożona społeczność (...) przyjmowała za rzecz naturalną, że w takiej sytuacji władzom świeckim czy duchownym należy się haracz za opiekę".

Takie przeprowadzanie dowodów - weryfikowanie faktów za pomocą własnych uprzedzeń i stereotypowych wyobrażeń - jest niezgodne z historycznym warsztatem. Co ciekawe, powyższą tezę o wręczeniu łapówki proboszczowi w Jedwabnem Gross wsparł następującym wywodem: "kahały miały od wieków specjalnie na ten cel zaksięgowane fundusze. Gershon David Hundert napisał bardzo ciekawą książkę o Żydach z Opatowa w XVIII wieku, gdzie podaje między innymi dokładne informacje o wysokości przeznaczenia ' darów', którymi opłacała się gmina żydowska w latach 1728-1784" (s. 29).

Co mają wspólnego realia Polski lat trzydziestych z Rzeczpospolitą pierwszej połowy XVIII wieku? Gdzie leży Opatów, a gdzie Jedwabne? W jakiej mierze książka Hunderta może stanowić wsparcie dla opisanego wyżej twierdzenia Grossa?

W innym miejscu Gross twierdzi, że po wkroczeniu Niemców do Jedwabnego w miasteczku "ukonstytuowały się" władze, które później podpisały z Niemcami umowę w sprawie wymordowania Żydów (s. 53). Nie trzeba być historykiem, żeby dostrzec absurdalność przynajmniej pierwszej części przytoczonego zdania.

Twierdzenie, że jakieś polskie władze mogły się w ogóle po wkroczeniu Niemców w Jedwabnem "ukonstytuować", nijak nie przystaje ani do znajomości realiów epoki, ani do treści materiałów źródłowych, na których oparł swą książkę Gross. Nie ma poważniejszych wątpliwości, że władze miasteczka zostały powołane przez okupanta spośród lokalnych zauszników.

Po sprawdzeniu podstaw źródłowych drugiej części zdania okazuje się, że informacje o "podpisaniu umowy z Gestapo" autor oparł na relacjach czterech osób: Szmula Wasersztajna, Abrama Boruszczaka, Ejlasza Grądowskiego i Henryka Krystowczyka. Sęk w tym, że wiarygodność wszystkich wspomnianych świadków została podważona przez konstatacje wyroku sądowego. Trzech z nich w ogóle nie było świadkami opisywanych wydarzeń, a czwarty, Henryk Krystowczyk, słyszał o tym "od ludzi". W czasie rozprawy sądowej Krystowczyk został zdyskredytowany przez sąd jako świadek, bowiem, załatwiając stare porachunki, obciążał zeznaniami niewinnych ludzi. Zbadawszy powyższe dochodzimy więc do zaskakującego wniosku: jeden z najważniejszych elementów konstruujących grossowską wizję wydarzeń ("umowa z Gestapo") nie ma poważniejszych podstaw naukowych. Jeszcze bardziej zaskakujące są dalsze wywody autora "Sąsiadów" na temat rzeczonej umowy: "nasza niewiedza o tym, do czego się dokładnie umówiono, nie robi wielkiej różnicy. Jakieś porozumienie między Niemcami a bezpośrednimi organizatorami jedwabieńskiego mordu musiało zostać zawarte" (s. 53). Konstatacja, że coś się musiało wydarzyć, pomimo że nic na ten temat nie wiemy, nie ma nic wspólnego z tym, co zwykło się zaliczać do kategorii twierdzeń naukowych. (podkr. moje - WK.)

Naukowa odpowiedzialność

Przy pisaniu o rzeczach bolesnych i trudnych, do których należy tragedia w Jedwabnem, trzeba zachować sporo wyczucia. Każdy z opisywanych uczestników wydarzeń powinien odpowiadać za własne występki i własne zbrodnie. Grupa przestępców nie może być powiększana o ludzi niewinnych, którzy znaleźli się tam tylko ze względu na nasze błędy i ułomności. Tomasz Gross twierdzi, że doliczył się 92 osób, które miały brać udział w "pogromie Żydów" w Jedwabnem (s. 63). Wprawdzie autor zgłasza pewne wątpliwości, czy aby wszyscy na pewno są mordercami (niektórych, na przykład, uniewinnił sąd), ale na drugiej stronie o takich "drobiazgach" zapomina i pisze: "zatrzymajmy się na moment nad konkretnie wymienioną cyfrą 92 uczestników, mężczyzn w sile wieku, obywateli miasta Jedwabne. Przed wojną, jak pamiętamy, mieszkało tam circa 2.500 osób, z tego sześćdziesiąt kilka procent to byli Żydzi. Dzieląc etnicznie polską ludność na pół dostajemy liczbę 450 mężczyzn wliczając w to starców i dzieci. Więc jeszcze raz podzielmy ją na pół i wtedy się okaże, że mniej więcej połowa dorosłych mężczyzn z Jedwabnego jest wymieniona po nazwisku wśród uczestników pogromu" (s. 63).

Czyli jest mniej więcej tak: ową liczbę 92 osób Gross przełożył na populację miasteczka i skonstruował twierdzenie, że - wedle dokumentów archiwalnych - połowa mężczyzn, mieszkańców Jedwabnego "uczestniczyła w pogromie".

Kłopot jednak w tym, że owe 92 osoby pojawiają się w aktach w bardzo różnym kontekście. Jedni mieli ochotniczo brać udział w zbrodni, inni mieli być do tego zmuszeni przez Niemców. Części w ogóle nie było wtedy w Jedwabnem. Wielu nigdy nie stanęło przed sądem, mniej więcej połowa z tych, których przed nim postawiono, została uwolniona od zarzutów, o czym Gross wiedział na stronie 62, ale na 63 już zapomniał. Warto również wspomnieć, że nazwiska wielu wymienionych w sprawie pojawiają się w zeznaniach osób, które zostały uznane za niewiarygodne przez sąd. Sam Henryk Krystowczyk, którego zeznania trybunał uznał za zwyczajne porachunki osobiste, obciążył 25 osób. Ale to okazało się być dla Grossa nieistotne, więc na temat całej sprawy napisał: "w dokumentacji, którą dysponujemy, znajdują się, wedle mego rachunku, 92 nazwiska osób, które brały udział w pogromie jedwabieńskich Żydów" (s. 62).

Tak więc autor "Sąsiadów" zliczył te nazwiska, które pojawiły się w aktach: winnych i niewinnych; te z relacji Wasersztajna, którego zeznania podważyły ustalenia sądu, i te z zeznań Abrama Boruszczaka, który nigdy nie mieszkał w Jedwabnem. Także te z zeznań Eljasza Grądowskiego, który przedstawił się w czasie śledztwa jako niedoszła ofiara zbrodni w Jedwabnem, a tak naprawdę był wtedy w obozie pracy w głębi ZSRR ukarany przez Sowietów za kradzież patefonu. Zapewne do "listy 92" Gross doliczył także 25 osób pomówionych przez zeznania Krystowczyka. (podkr. moje - WK.)

To właśnie na tego rodzaju metodach warsztatowych wspiera się główna teza książki Grossa. Ta mianowicie, że zbrodni w Jedwabnem dokonało "polskie społeczeństwo". Twierdzenie to nie ma jednak poważniejszych podstaw naukowych.

Nauka czy spekulacje

W podsumowaniu "Sąsiadów" znajdują się zastrzeżenia w stosunku do polskiej historiografii: "przeszło 50 lat ciągle nie ma prac na podstawowy temat, jakim jest udział etnicznie polskiej ludności w zagładzie polskich Żydów" (s. 95). Dalej autor pisze: "o samym dnie, o ostatniej zdradzie, której padli ofiarą, o drodze krzyżowej dziewięćdziesięciu procent przedwojennego polskiego żydostwa, nie wiemy już nic". Stwierdzenie to jest rozwinięciem wcześniejszego wywodu na temat odpowiedzialności Polaków za Holocaust. Ponadto użyto w nim terminu "zdrada", który nijak pasuje w tym kontekście do Niemców. Reasumując powyższe należy uznać, że, wedle Grossa, 90 proc. polskich Żydów (czyli blisko trzy miliony osób) zostało zamordowanych w następstwie zdrady Polaków.

Autor nie oparł tego twierdzenia na autorytecie jakichkolwiek badań naukowych.

Tymczasem wydaje się, że do rzeczowej dyskusji na temat Holocaustu jest nam potrzebna solidna wiedza, a nie publicystyka, która nie spełnia podstawowych wymogów history- cznego rzemiosła. Tylko wiarygodna rekonstrukcja pozwoli pojąć wszystkie aspekty bolesnej niekiedy przeszłości, pozwoli przybliżyć i zrozumieć postawy ludzi z tamtej straszliwej epoki. Bez rzeczowego opisu minionych wydarzeń jakiekolwiek wydawanie sądów czy dyskutowanie o odpowiedzialności jest przedwczesne.

W pełni podzielam opinię, iż problem stosunków polsko-żydowskich w czasie drugiej wojny światowej został bardzo poważnie zafałszowany za Polski Ludowej - historiografia tamtego okresu w przytłaczającej masie nie może być podstawą rzeczowej dyskusji historycznej. Nie widzę jednak żadnych korzyści, dla których kłamstwa komunistycznej propagandy mielibyśmy zastępować afirmacyjną publicystyką Jana Tomasza Grossa.

Piotr Gontarczyk

Zycie 29 IV 2001 http://www.zycie.com.pl/weekend.html?id=10473

* tytuł akapitu i podkreślenia w tekście moje - WK.

Powrot

Hosted by www.Geocities.ws

1