Opowiesci niesamowite (1)
Leon Kalewski
Nasza Polska 47/2000 (268)

 
Oryginal w "Nasza Polska 47 (268)" pod adresem:
http://www.medianet.com.pl/~naszapol/0047kali.html

W "Naszej Polsce" nr 18/2000 przedstawiliśmy kłamstwa dotyczące "pogromu w Jedwabnem". Dziś prostujemy "rewelacje" na ten temat przedstawione m.in. w książce Jana T. Grossa Sąsiedzi.

Opowieści niesamowite (1)

Od dłuższego już czasu jesteśmy świadkami i uczestnikami (biernymi - niestety) przedsięwzięć, których ostatecznym efektem ma być całkowita zmiana naszej świadomości narodowej. Zaczęło się od rzeczy z pozoru niewinnych: rugowania pozytywnych konotacji tak oczywistych słów, jak naród, patriotyzm czy pojęć ideologicznych - antykomunizm (tu nieoceniony Adam Michnik wprowadził do obiegu przymiotnik: "zoologiczny"). Obecnie jesteśmy już znacznie dalej. Nasza przeszłość narodowa to nieustanne pasmo nieszczęść, czynów haniebnych, zdrady i zaprzaństwa. Tak, jakby ci, którzy nadają temu ton, chcieliby nam powiedzieć - "zobaczcie, jacy jesteście obrzydliwi! Nie macie się czym chwalić. Zapomnijcie o swej przeszłości, bo nie ma w niej nic, co można pokazać na zewnątrz".

Oto przykłady - sprawa pogromu Żydów w Kielcach w 1946 r. Choć od tamtych wydarzeń minęło ponad pół wieku, w dalszym ciągu propagandowo wykorzystywana jest w świecie wersja komunistyczna, że to ciemni, reakcyjni Polacy dokonali spontanicznie tego czynu. Widocznie taką mają naturę, że jak się ich nie trzyma mocno w karbach, to są zdolni do popełniania wszelkich zbrodni. Po 1989 r. wszczęto ponownie w tej sprawie śledztwo. Mijają lata, i w dalszym ciągu tak naprawdę nie wiemy nic. Dlaczego?

"Gazeta Wyborcza": po wojnie Polacy zamordowali około 2000 Żydów

W 1995 r. Adam Michnik i Michał Cichy na łamach "Gazety Wyborczej" uraczyli nas propagandową, komunistyczną wersją historii Powstania Warszawskiego, że jakoby powstańcy z AK i NSZ zajmowali się tropieniem i mordowaniem Żydów. Mimo licznych polemik i wykazywania "Gazecie Wyborczej" oczywistych kłamstw, tzw. wolny świat korzysta z tych pseudoustaleń w najlepsze, robiąc to wcale nie w dobrej wierze...

Na łamach tej samej gazety przewinęła się swego czasu dyskusja na temat mordowania Żydów przez Polaków w pierwszych latach po wojnie. Pada cały czas jakoby konkretna liczba: około 2000 osób, choć poważni badacze żydowscy doliczyli się sześć-siedem razy mniej takich przypadków. Przy czym nie są w ogóle uwzględniane szczególne okoliczności i tło historyczne: wśród nich wielu było funkcjonariuszy UB, MO, ORMO itp., którzy zginęli nie dlatego przecież, że byli Żydami! Ponadto - w warunkach powojennego chaosu, bandytyzmu i działalności bezpieki śmierć poniosło w tym samym czasie kilkadziesiąt tysięcy innych polskich obywateli. Jak widać, ofiara ofierze nierówna.

Upiorne publikacje Jana T. Grossa

Na tym tle szczególną rolę odgrywają publikacje Jana T. Grossa, amerykańskiego socjologa i politologa, który po marcu 1968 r. wyjechał wraz z rodziną z PRL. Zwracam uwagę szczególnie na te z nich, które są wydawane w języku polskim w kraju (albowiem jego publikacje angielskojęzyczne nie są tak szeroko znane, co nie znaczy, że nie są istotne!).

Pierwszą z nich była Upiorna dekada. Trzy eseje o stereotypach na temat Żydów, Polaków, Niemców i komunistów 1939-1948 (Kraków 1998). Książka ta, pełna uproszczeń, tandetnego efekciarstwa i przemilczeń była wielokrotnie krytykowana na łamach polskiej prasy, w tym także w "NP". Przypomnę tylko, że autor stanął na stanowisku, że okres 1939-1948 był właściwie jednolity, a osią jego rozważań stało się "zagadnienie żydowskie". Holokaust dokonał się przy pomocy Polaków, którzy "wykończyli" resztki Żydów w pierwszych latach powojennych. Według Grossa, gestapo byłoby bezradne, gdyby większa liczba Polaków brała udział w ratowaniu Żydów; okupacja sowiecka była dla nas jakoby "zagadką", bo nie było jasne, z jaką intencją Rosjanie weszli do Polski, a poparcie, udzielone im przez społeczność żydowską na Kresach (które ogromnie pomniejsza!) było naturalne i zrozumiałe, bo skończyły się polskie rządy. Gross twierdzi wprost, że Żydzi masowo i zupełnie jawnie odmówili zgody na sowieckie porządki i jak się można domyślić - zapłacili za to wysoką cenę. I tak dalej...

Po wojnie zaś, masowa emigracja Żydów z Polski to kolejna ucieczka całego narodu przed prześladowaniami. Stąd wniosek - gdyby Żydzi nie zdołali z Polski uciec, ich los byłby zapewne podobny, jak w okresie rządów nazistów.

Następna jego książka to Studium zniewolenia. Wybory październikowe 22 X 1939 (Kraków 1999). Rzecz dotyczy tzw. "wyborów", zorganizowanych przez władze sowieckie na ziemiach wcielonych do ZSSR w wyniku agresji na Polskę 17 września 1939 r. Pamiętajmy - bolszewicy w wyniku tajnych porozumień z nazistami zagarnęli ponad połowę terytorium II RP, do sowieckiej niewoli dostało się kilkanaście tysięcy oficerów WP, ok. 200 tys. żołnierzy, ponadto liczni policjanci, pracownicy administracji państwowej i samorządowej, sądownictwa, działacze polityczni...

Znaczną ich część - w tym prawie wszystkich oficerów i policjantów - na skutek tajnych dyrektyw Biura Politycznego sowieckiej partii komunistycznej zamordowano wiosną 1940 r. w Charkowie, Twerze, Katyniu i innych miejscach zagłady. Była to akcja likwidacji polskiej inteligencji i warstwy przywódczej narodu. Zresztą podobnie Niemcy postępowali w tej części Polski, która padła ich łupem we wrześniu 1939 r., o czym nieco się dziś już zapomina. O ile jednak Niemcy nie urządzali żadnej farsy propagandowej, że Polacy chcą stać się dobrowolnie poddanymi III Rzeszy, to polityka propagandowa ZSSR była inna. Stalin dbał o pozory, które pozwalały mu przez długie lata zwodzić zachodnich tzw. intelektualistów oraz szerokie rzesze tzw. opinii publicznej, że jego państwo jest demokratyczne i szanuje wolę obywateli.

Mało kto wiedział wówczas, że działo się to przy pomocy sowicie opłacanej agentury werbowanej na Zachodzie przede wszystkim wśród środowisk "postępowych" uczonych, artystów, dziennikarzy itp. Powoli ujawniane archiwa USA i innych państw zachodnich zawierają rzeczy wprost szokujące, jak liczni byli tam sowieccy kolaboranci i agenci wpływu.

Aby tę propagandę uczynić bardziej skuteczną, na polecenie Stalina zarządzono tzw. wybory: mieszkańcy ziem podbitych mieli okazać swój entuzjazm z powodu wyzwolenia z okowów "pańskiej Polski" i przyłączenia ich do ojczyzny proletariatu. Odbyło się to w warunkach niesamowitego terroru: ci, którzy wcześniej okazali jakikolwiek sprzeciw lub choćby niechęć wobec tego przedsięwzięcia, byli mordowani, aresztowani, zsyłani wraz z rodziną do licznych syberyjskich łagrów. Pamiętajmy, że to wydarzenie nie miało nic wspólnego z wyborami, jakie znamy dziś: nie było możliwości głosowania na różne listy, absencja groziła aresztowaniem i zsyłką, zresztą funkcjonariusze NKWD i ich miejscowi pomocnicy (warto byłoby zbadać, skąd się brali i co to byli za ludzie!) naganiali siłą mieszkańców całych wsi i kwartałów ulic w miastach. Była to oczywiście farsa: wynik i tak był przesądzony, "kandydaci" - po starannej, wcześniejszej selekcji i tak już byli "wybrani", chodziło jedynie o widowiskową akcję na pokaz.

Gross to wszystko oczywiście wie, co więcej - o niektórych aspektach terroru pisze wprost. Jednakże nie to jest dla niego ważne, albowiem dochodzi do szokującej konkluzji: twierdzi mianowicie, że przez sam fakt udziału w tej farsie przeważająca większość mieszkańców zachodniej Ukrainy i zachodniej Białorusi, która wrzuciła głos do urny, nie była już całkiem w porządku; w jakiś sposób ludzie ci stracili wtedy niewinność; od tej pory mieli już swój wkład w nową rzeczywistość. Jest to nie tylko nieprawdziwe, ale i podłe. W rzeczywistości mieszkańcy tej części Polski, którą zagrabili Sowieci, nie mieli żadnej możliwości obrony. Ponadto - nie była to przecież żadna "zachodnia Ukraina" i "zachodnia Białoruś". Stosowanie terminologii sowieckiej trudno uznać u Grossa za przypadkowe. Nie jest to bowiem uczony, który nic nie rozumie i któremu sprawy polskie są całkowicie obce, zatem bezwiednie posługuje się terminologią okupanta. Raczej w tym przypadku określenie, że była to Polska, choć pod sowiecką okupacją - używając przenośni, nie przeszło mu to przez gardło. A dlaczego? Może sam na to kiedyś odpowie?

Ponadto warto zwrócić uwagę, że na zaledwie stu stronach tej broszury kilkaset razy stosuje on słowo "wybory" (w różnych odmianach), nie używając - ani razu! - cudzysłowu ani nie tłumacząc różnicy między tym pojęciem w ustroju sowieckim i w państwie demokratycznym. To przecież tak, jakby ktoś nie rozumiał różnicy między słowem "krzesło" a "krzesło elektryczne". Wprawdzie jedno i drugi służy do siadania, ale... jakaś różnica jest!

Gross posługuje się ponadto w nadmiarze także takimi terminami, jak: kandydat, urna, głos, agitacja itp., czyli pojęciami ściśle związanymi z wyborami w państwie demokratycznym. Odnoszę nieodparte wrażenie, że wie, co robi. To psycholingwistyczne sztuczki, które mają wpoić w czytelnika (który na ogół i tak nie bardzo wie, o co chodzi), że były to jednak jakieś wybory...

Nie jest to książeczka dla osób, które żyły wówczas pod okupacją sowiecką i znają to z autopsji. To pokolenie przecież odchodzi w zastraszającym tempie, a wraz z nimi - świadectwo tamtych czasów. Nie jest to także książeczka dla osób, które boleśnie przeżyły swój czas w PRL. Ich doświadczenia są takie, że Gross ich nie zbałamuci tanim efekciarstwem. Jest to natomiast dziełko propagandowe dla najmłodszych: uczniów i studentów, napisane przez "autorytet", który posługuje się - a jakże - cytatami i źródłami (nader skąpymi, bo nie chce przedobrzyć), aby bardziej uwiarygodnić swe twierdzenia. Jako takie, dziełko robi wrażenie (autor, aby wzmocnić zamierzony efekt, często posługuje się słowem: "my", co jest chwytem czysto psychologicznym, ale rzeczywiście skutecznym).

Przyzwyczajanie do kłamstwa

Co zatem osiągnął? Przede wszystkim to, że przyzwyczaja nas do kłamstwa, że były to rzeczywiste wybory. Wszak były urny, kandydaci, agitacja, głosowanie i w ten sposób Polacy dokonali wyboru: chcąc czy nie chcąc (to dla niego mniej ważne), wybrali Związek Sowiecki! Pisze bowiem wprost: w tym dziwnym spektaklu wszyscy ukazujemy się sobie nawzajem w akcie zdrady i sprzeniewierzenia własnym poglądom. Ponadto, takie publikacje (które nie są przecież dziełami naukowymi, co więcej, znacznie bliższe są komunistycznej "politgramocie") wywołują publiczne dyskusje, które są jakby reżyserowane: kolejni ich uczestnicy, dostrzegając wprawdzie czasami drobne wady i usterki w jego pracach, w rzeczywistości rozpływają się w zachwycie, jaki oto talent twórczy i świeżość sądów zaprezentował znowu Gross. To nic, że całość jest bałamutna i nic nie warta. Ważne jest to, że już to jest. Każdy następny autor nie może pominąć tak świeżej intelektualnie i odkrywczej w warstwie interpretacyjnej książki (no, niechby przecież spróbował). I nie może jej totalnie zanegować, choćby miał niezbite argumenty - byłby to przecież atak na "autorytet", tworzony latami w mediach...

Absurdy o Jedwabnem

Kolejna książka Grossa z tego zakresu to: Sąsiedzi. Historia zagłady żydowskiego miasteczka (Sejny 2000). Konkluzją autora w tym przypadku jest stwierdzenie, że żydowscy mieszkańcy miejscowości Jedwabne zostali zamordowani przez... społeczeństwo, oczywiście polskie. Rzecz dotyczy wydarzeń, jakie miały miejsce 10 lipca 1941 roku. Teza Grossa jest taka: do lipca 1941 r. obie społeczności w Jedwabnem, polska i żydowska, żyły w miarę zgodnie i przez setki lat nie dochodziło do większych zadrażnień. Co więcej, Żydom żyło się tam nawet lepiej niż w innych miejscowościach. Ale nie była to idylla... Autor pisze, że Żydzi zawsze mieli świadomość potencjalnego zagrożenia ze strony otoczenia, w dodatku endecja była najsilniejszym ugrupowaniem w mieście i okolicy. Jest w tym zawarty absurd, albowiem w Jedwabnem większość mieszkańców mieli stanowić Żydzi, a endekami to oni przecież nie byli. Ale to tylko wstęp do płytkich analiz. Drugim potencjalnym zagrożeniem byli zaś... księża katoliccy, którym jakoby Żydzi mieli się regularnie, sowicie opłacać, aby zapobiec pogromom. Gross nazywa to haraczem za opiekę, który miał być dodatkowym podatkiem za opiekę. Byłoby dobrze, aby za takie twierdzenia wzięli się wreszcie historycy Kościoła, bo przecież wymysły Grossa są całkowicie gołosłowne.

Według Grossa, ludność żydowska nie pomagała Sowietom

Także okres okupacji sowieckiej na tym terenie Gross przedstawia prawie idyllicznie: nie jest prawdą, według niego, że społeczność żydowska pomagała w jakikolwiek sposób Sowietom, natomiast twierdzi on, że do masowych represji, jakie spadły na społeczność polską w Jedwabnem i okolicach, przyczynili się wyłącznie polscy agenci NKWD. I nagle, po wejściu Niemców na te tereny, w najbliższej okolicy i w samym Jedwabnem dochodzi do wyjątkowo okrutnych i bestialskich pogromów. Co więcej, miejscowa ludność polska nie była do tego zmuszana ani namawiana przez Niemców - zrobiła to po prostu, ot, tak sobie, na własne życzenie.

Ułuda prawdy historycznej

Osią tej książeczki Grossa jest jednak próba rekonstrukcji wydarzeń, jakie miały miejsce 10 lipca 1941 r. Trzeba przyznać, że tym razem autor nieco się natrudził, inaczej niż zwykle, sięgnął do szerszych źródeł, stara się sprawdzać, porównywać. Ale to ułuda, że przedstawiona przez niego wersja wydarzeń jest całkowicie prawdziwa i nic ponadto nie da się już zrobić, choć odwołuje się do chwytów efektownych: zajęło mi to cztery lata; w codziennych raportach "Oddziałów Specjalnych" SS (...) nie ma wzmianki o Jedwabnem; każdy świadek, oczywiście, może się mylić i każdą relację, o ile to możliwe, należy konfrontować z wiedzą nabytą za pomocą innego źródła; wykorzystanie przez historyka materiałów wytworzonych podczas procesu sądowego wymaga specjalnych kryteriów oceny; i tak dalej. W rzeczywistości zaś analiza przytaczanych przez niego źródeł jest pobieżna, selektywna, nawet tam, gdzie gołym okiem widoczne są nawet dla nieprofesjonalisty oczywiste sprzeczności i niedorzeczności, Gross żadnych wątpliwości nie ma.

Przykłady tendencyjności autora Sąsiadów

Nie czas i miejsce tu na pogłębioną, rzetelną krytykę źródeł i "metody naukowej" pracy Grossa. Ale bez niej tendencyjność jego pracy nie będzie tak widoczna. A zatem:

Na tym etapie nie jesteśmy w stanie przesądzić, co naprawdę stało się w Jedwabnem i w jakiej skali. Głównym źródłem "wiedzy" na ten temat jest jedna relacja (z 5 kwietnia 1945 r.) Szmula Wasersztejna (Wassersztajna, Wassersteina - różne w źródłach występują formy pisowni jego nazwiska). Ogółem Gross przywołuje tych źródeł tylko kilka (i posługuje się nimi). Oto one:

1 - relacje Wasersztejna i Finkelsztajna z ŻIH;

2 - akta procesów w Łomży z maja 1949 r. i z listopada 1953 r.;

3 - księga pamiątkowa Żydów jedwabieńskich (Yedwabne. History and Memorial Book, Jerusalem - New York 1980);

4 - rozmowy przeprowadzone przez Agnieszkę Arnold z paroma mieszkańcami Jedwabnego w 1998 r. oraz rozmowy autora z wieloma osobami, przeprowadzone w 1999 r.

Ponadto w tekście pojawiają się liczne przypisy z przywołaniem różnych książek, opracowań itp., które mają sprawić wrażenie, że praca jest solidnie udokumentowana, napisana na podstawie wszechstronnej kwerendy archiwalnej itp., czyli słowem, jest to praca naukowa. Taką jednak nie jest.

Są też wzmianki autora na temat archiwów niemieckich, które jakoby nic na ten temat nie zawierają (choć Gross pośrednio przyznaje, że w nich osobiście żadnych poszukiwań nie przeprowadził!), ponadto - a to swoiste curiosum! - najprawdopodobniej jest też gdzieś film dokumentalny nakręcony przez Niemców w czasie pogromu. Pokazywano go chyba w kinach warszawskich w 1941 r. Tu autor powołuje się na Wiktora Nieławickiego, który jakoby wrócił w te okolice wraz z dwoma kolegami z oddziału w 1944 roku. Wtedy zaś natknęli się na drogowskaz z napisem Jedwabne i jeden z jego towarzyszy, zastanowiwszy się chwilę, przypomniał sobie, że zna tę nazwę z niemieckiej kroniki filmowej oglądanej w Warszawie, w której pokazywano, jak Polacy mordowali Żydów w odruchu "słusznego gniewu". Hm, czyta się to nieźle, jednakże informacji o takim filmie nie zawierają żadne kroniki wydarzeń podczas okupacji w Warszawie (a zachowało się ich sporo!), nie ma na ten temat wzmianek w prasie konspiracyjnej ani też w dokumentach organizacji niepodległościowych... Ponadto, rzecz najważniejsza - Jedwabne było i jest na tyle małą miejscowością, że jeszcze dziś na drogowskaz z tą nazwą można się natknąć wyłącznie w bliskiej odległości od Jedwabnego! A zatem, czy mogli tam być w pobliżu koledzy Nieławickiego (a z kontekstu informacji podanej przez Grossa wynika, że było to już po zajęciu tych terenów przez Armię Czerwoną), jeśli Sowieci wkroczyli do Jedwabnego dopiero w 1945?

Gross napisał, że niewykluczone, że ten pogrom będziemy mogli jeszcze kiedyś zobaczyć na ekranie. Czy da to się pogodzić ze znanymi rozkazami Himmlera dla Einsatzgruppen: zakazuję fotografowania egzekucji? Pożyjemy, zobaczymy...

Pominięcie źródeł przeczących tezie o Polakach jako sprawcach pogromu

Podstawowym mankamentem (delikatnie mówiąc) jego pracy jest pominięcie wszelkich źródeł, które przeczą jego podstawowej tezie i mogą zakłócić tok tej wyjątkowo swobodnej narracji. A jest ich sporo. Dlaczego Gross z nich nie skorzystał? Może odpowiedź na to pytanie przyniesie kilka przykładów. Oto one:

Według Grossa, brak jest informacji o Jedwabnem w raportach Einsatzgruppen z tego okresu - ich zaledwie fragmenty(!) zostały opublikowane przez The Holocaust Library w Nowym Jorku w 1989 r. - bo miały się one znajdować w tym dniu już gdzieś w okolicach Mińska (Białoruskiego). Jest to dla niego podstawowy dowód, że Niemcy nie brali udziału w tym wydarzeniu. Wystarczy jednak zajrzeć do innych źródeł, aby całkowicie temu zaprzeczyć, bowiem wynika z nich, że poszczególne jednostki (w tym policyjne), działały na Białostocczyźnie także po 10 lipca 1941 r., co wynika m.in. z opublikowanej także w Polsce znanej książki Christophera R. Browninga Zwykli ludzie.

Ciekawe informacje zawierają też opracowania W. Macholla (SS-mana z Białegostoku), na podstawie których swego czasu Szymon Datner napisał: Dzięki wyjaśnieniom Macholla można było określić rolę grup operacyjnych w okresie administracji wojskowej (czerwiec-lipiec 1941 r.) jako głównych wykonawców lub inicjatorów rzezi ludności żydowskiej w miejscowościach: Białystok, Radziłów, Jedwabne, Wąsosz i in. Ponadto stwierdzono, że odpowiedzialność za te rzezie ponoszą pospołu z Wehrmachtem niemieccy dostojnicy (...). Gross nie cytuje natomiast żadnego materiału żydowskiego historyka Datnera, który Białostocczyzną zajmował się przez szereg lat. Dlaczego?

Ani razu (choćby negując jego ustalenia) Gross nie odniósł się do opracowań prokuratora Waldemara Monkiewicza z Białegostoku, który zajmował się sprawą Jedwabnego wtedy, gdy sprawa nie była jeszcze tak głośna. Dlaczego?

Dwie sprzeczne ze sobą relacje Wasertszejna

Głównym źródłem wiedzy o Jedwabnem, jak już wspomniałem, jest dla Grossa relacja Szmula Wasersztejna z 5 kwietnia 1945 r. Ale zostały po nim dwie relacje, co Gross całkowicie bagatelizuje, twierdząc, że niekiedy różnią się w szczegółach. Jest jednak inaczej, bo różnią się bardzo. Prawdę mówiąc, to - co Gross nazywa "relacją" (a w ślad za nim bezwiednie powtarzają to różni publicyści), wcale relacją nie jest. Wasersztejn bowiem nie podpisał jej i prawdopodobnie nie znał treści jej zapisu (bo chyba nie znał na tyle języka polskiego!). Jest to dowolne tłumaczenie z jęz. żydowskiego, czyli opowiadał on po żydowsku i zostało to potem "dowolnie" spisane przez protokołującego. Ale w następnej (lub wcześniejszej, bo bez daty!) "relacji" podaje on całkowicie inne fakty podważające w znacznym stopniu jego wiarygodność jako świadka. Jest to o tyle ważne, że niektóre z przedstawionych przez niego wydarzeń można całkowicie zanegować innymi relacjami świadków żydowskich.

I tak, w dłuższej relacji Wasersztejn twierdzi, że 23 czerwca 1941 r., gdy do Jedwabnego wkroczyli Niemcy: zaobserwowałem straszliwy obraz. Kubrzańska Chaja 28 lat i Binsztejn Basia, 26 lat, obie z niemowlętami na rękach, widząc, co się dzieje, poszły nad sadzawkę, woląc raczej utopić się wraz z dziećmi, aniżeli wpaść w ręce bandytów. Wrzuciły one dzieci do wody i własnymi rękami utopiły, później skoczyła Binsztejn Baśka, która poszła od razu na dno, podczas gdy Kubrzańska Chaja męczyła się przez kilka godzin.

Zebrani chuligani zrobili z tego widowisko, radzili jej, aby się położyła twarzą do wody, a wtedy to się szybciej utopi, ta, widząc, że dzieci już utonęły, rzuciła się energiczniej do wody i tam znalazła śmierć.

Czyli - był bezpośrednim świadkiem tego (wielogodzinnego!) wydarzenia, jak dwie żydowskie kobiety, chcąc uniknąć śmierci z rąk bandytów z polskiej ludności (tak jest w relacji), popełniły samobójstwo, mordując przedtem swe dzieci. Jednakże w księdze pamiątkowej jedwabieńskich Żydów (którą Gross zna), jest całkowicie inny opis tego samego faktu, podany przez Rivkę Fogel (która... też była jego bezpośrednim świadkiem): Siostry - żona Avrachama Kubzanskiego i żona Saula Binsteina, których mężowie odeszli razem z Rosjanami, po przejściu okropnej kary z rąk niemieckich, zdecydowały zakończyć życie swoje i swych dzieci. Zamieniły się dziećmi między sobą i razem skoczyły do głębokiej wody. Nie-Żydzi stojący w pobliżu wydostali je, lecz one skoczyły jeszcze raz i utonęły. Pytanie - kto zatem był prawdziwym świadkiem: Wasersztejn czy Ryvka Fogel? Z jej relacji wynika bowiem, że Polacy podjęli próbę ratowania tych Żydówek. Dlaczego Niemcy akurat je tak okropnie męczyli? Czy dlatego, że ich mężowie uciekli razem z Sowietami? A jeśli tak, to jakie oni przedtem pełnili funkcje w Jedwabnem?

Dlaczego Gross pomija całkowicie inne opisy tych samych wydarzeń i nie konfrontuje ich? Czy poznamy kiedykolwiek odpowiedź na takie pytania (zapewne retoryczne)...

Absurdalne wywody rzekomych świadków

Co np. można zrobić z takimi absurdalnymi wywodami rzekomych świadków, jak choćby ten: Był żyd, który nazywał się Grondowski. Był on cieślą i znanym obywatelem, który w tamtym niebezpiecznym czasie sprofanował imię Boże. Wraz z rodziną pobiegł do kościoła katolickiego, padł do stóp księdza i poprosił o przejście na chrześcijaństwo, aby ratować życie. Ten sam człowiek zwrócił się przeciwko własnym ludziom. Tej relacji Gross oczywiście nie uwzględnia, albowiem nie mógłby jej w żaden sposób wytłumaczyć. Pomijając bowiem fakt, że konwersja żyda na katolicyzm w tej formie jest w ogóle niemożliwa (wymaga przecież długich i żmudnych przygotowań), to Izrael Grądowski przechrzcił się już przed wojną!

Zresztą relacje żydowskie nie zostawiają suchej nitki na Kościele katolickim, poczynając od takich epitetów - czarne duchowieństwo, które na gruncie nienawiści rasowej budowało swoją egzystencję, aż po ohydne w swej wymowie oskarżenia biskupa łomżyńskiego Stanisława Łukomskiego, który jakoby przyjął w tym czasie od Żydów niezwykle hojne dary ("piękne, srebrne lichtarze"), obiecując im, że nie dopuści w Jedwabnem do pogromu. Słowa dotrzymał tylko przez jakiś czas. Gross chętnie korzysta z takich smakowitych antykościelnych kąsków, nie próbując nawet ustalić, czy to w ogóle miało miejsce. A przecież wiemy, że ks. bp Łukomski ukrywał się przez cały okres okupacji sowieckiej i na początku okupacji niemieckiej z dala od Łomży (a więc i od Jedwabnego!), do Łomży wrócił dopiero w sierpniu 1941 r., a miejsce jego starannie zakonspirowanego pobytu znali tylko nieliczni, najbardziej zaufani chrześcijanie. Ponadto znany jest jego stosunek do ludności żydowskiej - w miarę możliwości udzielał jej pomocy, o czym świadczą świadectwa Żydów. Czy Gross to raczy uwzględnić? I czy usłyszymy wreszcie stanowczy głos Kościoła, którego biskup pośmiertnie oskarżany jest publicznie o wyjątkowo wstrętne łapówkarstwo? Gross nazywa to wprost - haracz za opiekę...

Głównym sprawcą nieszczęść żydowkich jest Kościół

Kościół - jak zwykle w takich sprawach - jawi się na podstawie relacji i opisów żydowskich jako główny sprawca nieszczęść żydowskich. Ziarno nienawiści padło na dobrze użyźnioną ziemię, która była dobrze przygotowana w przeciągu długich lat przez duchowieństwo - z zadowoleniem cytuje Gross relację Menachema Finkelsztajna. Czy Żydzi zatem, w przeciwieństwie do chrześcijan, byli tolerancyjni? Aż się prosi, aby zacytować w tym miejscu korespondenta "Corriere della Sera" o stosunkach, panujących w getcie warszawskim: Tysiące Żydów, którzy przeszli na katolicyzm i każdej niedzieli w Kościele katolickim w getcie uczestniczyli w nabożeństwach, żarliwie się modląc, doznawały terroru ze strony Żydów ortodoksyjnych, którzy uznawali ich za odszczepieńców i zdrajców. Wielokrotnie znęcano się nad Żydami-katolikami, gdy wychodzili z kościoła po mszy, a nieraz, by uciszyć rozruchy, interweniować musieli żandarmi niemieccy w obronie tych neofitów. Nowo nawróconym odebrano wszelką pomoc żywnościową i pieniężną, jako że nie figurowali oni w spisie wspólnoty. Poruszenie ludności żydowskiej przeciwko tym elementom, uznawanym za dezerterów, było poważne i przywodziło na pamięć najmniej szlachetne epizody z Biblii.

Co powiedział Wasersztejn przed śmiercią?

To, co jednak zastanawia w pracy Grossa najbardziej, to fakt, że rozmawiał (jak twierdzi) z Wasersztejnem przed jego śmiercią w dniu 9 lutego 2000 r. Nie ma na ten temat natomiast żadnej wzmianki, choćby drobnej informacji, dlaczego jego relacje są tak różne, w jakich okolicznościach powstały i czy w późniejszym okresie wniósł on do nich coś nowego, dodatkowego. A szkoda, bo z pewnością niektóre choćby jego stwierdzenia dałyby się uściślić i wyjaśnić. Poznajemy po tym, że Gross nie jest historykiem, że jego ustalenia i opis wydarzeń w Jedwabnem nie jest solidnie udokumentowanym dziełem historycznym. A czym jest: aktem oskarżenia, propagandowym, okolicznościowym referatem czy dowolną publicystyką?

Na to pytanie - być może - odpowie śledztwo, prowadzone przez Instytut Pamięci Narodowej. Książka Grossa nie może być jednak punktem wyjścia, a jedynie materiałem pomocniczym, po solidnej weryfikacji jego "ustaleń" i wszelkich odniesień. Zbyt pochopnie traktuje on bowiem źródła, jedne uwzględniając dosłownie, inne zaś znaczącym milczeniem pomijając. Przywołuje też w niej publikacje i prace, w których mają rzekomo znajdować się dowody jego ustaleń, ale są wśród nich przypadki, że na przywołanych stronach nie ma tego, o czym pisze Gross. Jak to nazwać?

Zadanie do wykonania: winni mają być Polacy!

Na prawdziwą historię tego, co się stało w Jedwabnem, zapewne długo będziemy czekać. Oby tylko nie było tak, jak ze śledztwem w sprawie "pogromu" kieleckiego. Mijają lata, a do dziś nie wiemy nic. Świat jest zatem przekonany, że wszystkiemu są winni Polacy. Jak zwykle. Trawestując stare żydowskie porzekadło, możemy rzec, że jak nie wiadomo, o kogo chodzi, to chodzi o Polaków...

Leon Kalewski

Temat Jedwabnego będzie kontynuowany w jednym z najbliższych numerów "NP".


Opowieści niesamowite (2)

Powrot

Hosted by www.Geocities.ws

1