Czy antysemityzm skomunizował Polskę? - na marginesie książki "Sąsiedzi" Grossa
Jacek Trznadel

 
Mam przed sobą książkę Jana T. Grossa, "Sąsiedzi", ale nie będę zajmować się eksterminacją, dokonaną w Jedwabnem. Przez długi czas był to główny temat naszej publicystyki. Należy także mieć nadzieję, że historycy odnajdą brakujące ogniwa i straszna ta rzecz zostanie opisana tak dokładnie, jak można. Tutaj chcę skupić się jedynie na kilku stroniczkach końcowych książki. Autor snuje tam ogólne refleksje na temat tragicznej polskiej historii najnowszej. Rozważania te łączą się poniekąd z głównym tematem, ale odnosząc się właściwie do całości polskiego społeczeństwa, są daleko idącym uogólnieniem co do przyczyn znalezienia się Polski pod władzą komunizmu.

Na tych stronach Gross dosyć jasno sugeruje, że Polska uległa totalitarnemu komunizmowi, gdyż była antysemicka: "odwracając powszechnie uznaną kliszę na temat tego okresu i jako zaczyn komunistycznych porządków w Polsce wskazując nie tyle na Żydów, co na antysemitów". Oczywiście pierwsza, nie odwrócona część tego wniosku, nigdy nie była wnioskiem historyków, a nawet "powszechnie uznaną kliszą", nie była także uogólnionym przekonaniem społecznym co do pierwszej przyczyny. Tak czy inaczej Gross wskazuje, że ludzie szczególnie skompromitowani, rabunkiem, mordem i gwałtami na Żydach musieli stanowić posłuszne zaplecze stalinowskiej policji politycznej. "Czy ludzie skompromitowani współpracą z reżimem opierającym się na przemocy nie są predestynowani niejako do kolaboracji z każdym następnym terrorystycznym systemem władzy?".

Są to właściwie znane prawidłowości. Niebanalne jest tutaj alogiczne podstawienie wniosku, że skuteczność aparatu komunistycznej represji łączyła się u nas w jakiejś mierze z antysemityzmem. Ale to samo można powiedzieć o motłochu kolaborującym z hitlerowcami bez związku z problemem żydowskim. Niewątpliwie byli oni także wyzyskiwani tuż po wojnie przez stalinowski aparat opresyjny. Gross rozszerza jednak pojęcie motłochu także na inne warstwy społeczeństwa. Poszukuje tzw. hołoty pośród warstw "wyższych" i w tym celu odwołuje się do analogii z niemieckim społeczeństwem nazistowskim. "Nie narodowi socjaliści są (byli) problemem, tylko Niemcy" - cytuje Erica Voegelina. Oznacza to dalej, że: "ludzi bezwartościowych można spotkać wszędzie w społeczeństwie, włączając w to najwyższe sfery, a więc wśród pastorów, prałatów, generałów, przemysłowców itd. Tak więc sugerowałbym określić to zjawisko generalnym terminem 'hołota' ". I dalej, teraz już cytuję Grossa: "Warto też spojrzeć przez ten pryzmat na proces ustanowienia władzy komunistycznej od strony społeczeństwa raczej niż aparatu władzy".

Takie twierdzenie nie jest niczym istotnym uzasadnione, opiera się bowiem na fałszywych historycznych analogiach. Snucie analogii z niemieckim społeczeństwem nazistowskim czy ewentualnie rosyjskim społeczeństwem komunistycznym jest całkowitym nadużyciem wobec rzeczywistej sytuacji historycznej. Narodowosocjalistyczna doktryna rasistowska i "Endlösung" zrodziły się wewnątrz niemieckiego społeczeństwa, nie poddanego żadnej brutalnej przemocy z zewnątrz. Zachowanie polskiego motłochu najniższych warstw społeczeństwa zrodziło się pod butem Wehrmachtu, Gestapo i SS. Podobne zachowania, denuncjacje i rabunki znane są we wszystkich krajach pod władzą Hitlera. Szmalcownicy w rozszerzonym pojęciu tego słowa to pojęcie ponadnarodowe, wywoływane warunkami totalitarnej opresji.

Jeśli chodzi o Polskę, rzecz w tym, że bez tej totalitarnej opresji przyniesionej z zewnątrz przez Gestapo czy NKWD podobne elementy motłochu w Polsce nigdy nie doszłyby do znaczenia jako wspornik władzy, społeczeństwo polskie samo z siebie potrafiłoby obronić elementarne wartości demokracji, o które walczyło z narodowym socjalizmem i komunizmem przez całą wojnę. Polskie państwo podziemne, jego administracja i siły zbrojne nigdy nie poszły na współpracę z hitleryzmem i w żadnej mierze nie przyczyniły się do "rozwiązywania kwestii żydowskiej". Z nazistami, którzy tego dokonywali, walczono nieubłaganie. Wykonywano wyroki śmierci na tzw. szmalcownikach. Nie rekrutowali się oni tylko z Polaków, ale także z prowadzonych przez Gestapo Żydów. Nie splamiły się współpracą z nazistami w kwestii żydowskiej, także pozostawione przez okupanta resztki polskiej administracji cywilnej (działo się więc inaczej, niż np. we francuskiej administracji państwa francuskiego Vichy). Delegatura rządu w kraju i rząd polski na wychodźstwie czyniły ogromne wysiłki, by przekonać państwa sojusznicze (m.in. raporty Jana Karskiego) do niesienia pomocy Żydom polskim. Kierownictwo tych państw sojuszniczych wyrażało niedowierzanie, a jak dziś wiemy, wykazywało zbrodniczy cynizm. Tyczy się to także organizacji żydowskich w USA.

Nic nie wskazuje, że społeczeństwo polskie wolne od narzuconej z zewnątrz przemocy (nazistowskiej czy komunistycznej) oparłoby swoją władzę, w jakimkolwiek miejscu struktury tej władzy, na elemencie kolaboracyjnym (pronazistowskim, antysemickim czy prokomunistycznym). Wskazywano już zresztą, jak znani przed wojną działacze prawicowi w czasie wojny pomagali Żydom (przykład Mosdorfa w Oświęcimiu). Dlatego myślę, że popełnił historyczną wielką pomyłkę kilkanaście lat temu ten polski publicysta, który rzucił świętokradczą właściwie obelgę, że może Bóg tylko powstrzymał polską rękę od holocaustu.

Polska uległa elementom totalitarnym w wyniku narzuconej brutalnej przemocy zewnętrznych państw totalitarnych (Niemiec nazistowskich i Rosji Sowieckiej), z którymi beznadziejnie i bohatersko walczyła. Tak więc teoretyczne rozważania snute przez prof. Grossa w tym obrazie ogólnym są całkowitym fałszem i anachronizmem historycznym. Polskie społeczeństwo w roku 1920 nie poddało się totalitarnemu komunizmowi rosyjskiemu, a od 1939 roku walczyło z dwoma totalitaryzmami na raz: niemieckim i rosyjskim. I nawet osłabione państwo polskie, któremu gruchotano kręgosłup elit przez całą wojnę, od Palmir i Katynia, przez deportacje i masowe rozstrzeliwanie elit przez obu okupantów - w warunkach, jakie uzyskali po wojnie choćby Czesi czy Finowie - nigdy nie dopuściłoby do przeniknięcia zdeprawowanego motłochu ani do szeregów wykonawców władzy, ani do jej elit.

W zakończeniu swej książki Gross powtarza: "nie odrzucałbym tej hipotezy (powtórzmy - że to rodzimy lumpenproletariat raczej niż Żydzi stanowił społeczne zaplecze stalinizmu w Polsce przyp. J. T.) bez chwili zastanowienia". Rzecz w tym, że w Polsce stalinizm nie miał żadnego istotnego zaplecza, nie potrafiliby zdecydować o nim ani nieliczni komuniści polscy i żydowscy, powracający z ZSRR, ani lumpy wszelkiego pokroju - tym zapleczem ustanowienia komunizmu były jedynie dywizje NKWD i Czerwonej Armii, zastępowane w miarę upływu czasu przez bandytów "władzy ludowej" najgorszego pokroju, także wywodzących się z podziemnej partyzantki komunistycznej. (podkr. moje - WK.)

Podkreślam, ten tekst dotyczy ostatnich, teoretycznych rozdziałów książki Grossa. Ich wnioski są mylne, podyktowane bowiem zostały rozpaczą badacza, który raz jeszcze zagłębił się w nieludzkie okoliczności "Endlösung". A rozpacz (którą podzielam z autorem) nie tylko potrafi wzmacniać prawdziwość argumentów, ale także tworzyć urojone koszmary. Rozpacz ta została podyktowana nie tylko faktem zagłady, ale także zbyt często - w dość rozpowszechnionych opiniach ogólnikowych - lukrowanym obrazem społeczeństwa polskiego i sytuacji Żyda pod niemiecką okupacją w Polsce. Przeczytałem wiele wspomnień żydowskich z czasów okupacji, miałem wielu bliskich i przyjaciół, którzy przeszli przez getto warszawskie. I wiem, że Żyd, który znalazł się po aryjskiej stronie, nie bał się bezpośrednio - jako swego głównego wroga - funkcjonariuszy SS, Einsatzkommanda czy Gestapo. On bał się donosicieli Polaków. Tych, stanowiących najgorszy motłoch, podlegający wyrokom sądów podziemnych, bezsilnych, by skazać wszystkich.

Mój przyjaciel, zmarły półtora roku temu, Stefan Chaskielewicz, autor znakomitej książki o getcie warszawskim i Żydach po aryjskiej stronie, "Ukrywałem się w Warszawie" ("Znak" 1988), książki, która niewątpliwie powinna być wznowiona - mówił: "Było łatwo wyjść z getta, problem zaczynał się zaraz za murem". Cóż, wystarczyło jedno nieprzyjazne oko i ramię wśród ośmiornicy-hołoty. Witold Bieńkowski, założyciel, wraz z Kossak-Szczucką, niosącej pomoc Żydom organizacji "Żegota" (nie wiadomo czemu nie jest dziś wymieniany obok Kossak-Szczuckiej), opisuje w nieukończonym fragmencie wspomnień o sobie i "Żegocie" (nie wiadomo czemu nigdy nie publikowanym), jak trudno było Żydom udającym się z Warszawy na wschód przemknąć się przez pierścień podwarszawskich małych miejscowości i wsi. A jednocześnie wspomina Bieńkowski brak wsparcia finansjery żydowskiej wolnego świata.

Przypomina mi się jeszcze inna książka, czytana w maszynopisie o przeżyciach wojennych Izaaka Dreimera vel Wiesława Dobrowolskiego. Pisałem do niej przed kilku laty wstęp, ale nawet nie wiem, czy się ukazała (fragmenty jego wspomnień były drukowane w wydawnictwach lubelskich o Majdanku). Relacja warszawskiego Żyda, młodego dentysty, została spisana (po raz drugi) po kilku latach od zakończenia wojny. Choć straszne były na ogół przeżycia Żydów, tych opisanych tutaj starczyłoby na kilka biografii okupacyjnych. Getto warszawskie, getto lubelskie, Majdanek, znów getto warszawskie w czasie likwidacji po żydowskim powstaniu, Treblinka, a potem skok z pociągu jadącego znów w stronę Majdanka. Wieś polska, dziura pod nawozem w opuszczonej oborze, dziura w stercie słomy zimą na polu, dziura w stercie siana. Aż pokąd nie przewalił się front w styczniu 1945 roku. W tych wspomnieniach brak Polaków jako strażników obozowych, ale trzeba było się ich bać poza Majdankiem, gettem warszawskim czy Treblinką.

Mimo tych strasznych cech polskiego motłochu - wracam do tezy zasadniczej - jego rola w ustanowieniu komunizmu w Polsce jest żadna, podobnie jak komunistów żydowskich i polskich, importowanych z ZSRR. Podobnie jak komuniści czy kolaboracyjny motłoch nie byli zdolni zdezorganizować poważnie polskiego państwa podziemnego, tak nie oni zdecydowali o narzuceniu komunizmu w Polsce po wojnie. Sprawiło to obce totalitarne państwo, które zalało Polskę po wojnie swoimi wojskami regularnymi i policji politycznej. Jeśli jednak Niemcy nazistowskie spotkały się z oporem cywilizowanego świata, polski sprzeciw po wojnie nie mógł liczyć na żadną pomoc. Ulegliśmy komunizmowi sowieckiemu, nie polskim kolaborantom, mętom i antysemitom. Tak jak oparło się w zasadzie propagandzie pogromowej polskie społeczeństwo i jego ułomna demokracja w okresie dwudziestolecia (mimo nabrzmiałego rzeczywistego konfliktu etnicznego, wychodzącego poza antysemityzm, Polska miała bowiem 10 proc. Żydów, najwięcej na świecie, a współżycie etniczne w nowym państwie nie zdążyło się jeszcze ułożyć).

Jacek Trznadel

(polemika z powyższym artykułem: Fałszywie rozłożone akcenty - WK.)

Powrot

Hosted by www.Geocities.ws

1