|
Fot. J. Żdżarski JR
|
Homilia Prymasa Polski ks. kardynała Józefa
Glempa, wygłoszona na Jasnej Górze 3 maja 2001 r.
Bóg "uwolnił
nas spod władzy ciemności i przeniósł do królestwa swego umiłowanego Syna,
w którym mamy odkupienie" (Kol 1,13).
Umiłowani Bracia i Siostry!
Królowa Polski pozostaje ta sama
Dnia 3 maja jak co
roku przybywamy na Jasną Górę, aby uczcić Królowę Polski, Matkę Jezusa,
naszego Zbawiciela, i Matkę Kościoła. Przychodzimy ze wspomnieniem
Konstytucji Trzeciego Maja z końca XVIII wieku, która kończyła się
religijnym postanowieniem budowy świątyni Opatrzności Bożej jako
dziękczynienia za wolność. Przychodzimy co roku, w zmieniających się
okolicznościach społeczno-ustrojowych, z tą samą postawą hołdu,
dziękczynienia i prośby. W tym roku wchodzimy wraz z nowym tysiącleciem,
liczonym od narodzenia z Maryi naszego Zbawiciela. Ona dała światu Syna
Bożego, który przenosi nas z ciemności do królestwa światła. Właściwie
cała droga ludzkości to jest wydobywanie się z mroków ku jasności. Z
szczególnym nasileniem dokonuje się to wraz z chrześcijaństwem, które
dysponując objawioną prawdą Ewangelii dąży nieustannie do promowania
wolności, w której mają wyrastać dzieci Boże. Wśród zmienności świata
zauważamy niezmienność zasad, na których budujemy nasze życie religijne.
Do trwałych i niezmiennych filarów naszej wiary zaliczamy cześć do Matki
Najświętszej. Ona niezmiennie jest naszą Królową. Nie zamieniamy naszego
oddania Matce Chrystusa na żaden inny ideał. Potwierdzamy, że Ją wybieramy
każdego roku. Ona jest i pozostanie Królową naszych serc. Ona skutecznie
wyprowadza nas spod władzy ciemności. Dlatego też w naszym dzisiejszym
rozważaniu zatrzymamy się, po pierwsze - na osobie kardynała Prymasa
Stefana Wyszyńskiego i na jego zawierzeniu Maryi, po drugie - zastanowimy
się nad tysiącleciami, których rocznice przyszło nam przeżywać i, po
trzecie - powiemy sobie, co oznacza dla nas dziś wezwanie Ojca Świętego
"Duc in altum", "wyjedź na głębię".
Czasy Prymasa Wyszyńskiego
- droga z mroku do światła
Rok Sługi Bożego Prymasa Tysiąclecia
obchodzimy z okazji setnej rocznicy jego urodzin i to pozwala nam spojrzeć
przez jego życie na cały ubiegły wiek jako na wyzwalanie się z mroków
dzięki zawierzeniu Matce Najświętszej. Mały Stefanek Wyszyński słuchał
głosu dzwonu, jaki rozbrzmiewał z wieży parafialnego kościoła w Zuzeli na
Podlasiu i wtapiał się w dźwięki organów, na których grał jego ojciec.
Oglądał piękne ryciny przechowywanego w domu rodzinnym albumu, ukazujące
starożytne Gniezno i Kruszwicę, Jasną Górę i Warszawę. Tak młody Stefan
pod zaborem rosyjskim uczył się Polski, która żyła pod strzechami ludu
wiernego, choć jej nie było w gabinetach politycznych. Pierwsze
bolesne przeżycie i pierwsza próba hartowania ducha przyszła, gdy jako
dziewięcioletni chłopiec, wraz z młodszym i starszym rodzeństwem przeżywał
śmierć matki. Choć macocha była kochającą matką, młody Stefan uczył się
kochać Matkę Jezusa jak swoją. To światło opieki Maryi zabłysło, gdy
przeżywał mrok choroby, odsuwający go od święceń kapłańskich we Włocławku.
Wyświęcony później, dla - jak mówiono - odprawienia choć jednej Mszy św.,
pojechał ją odprawić po raz pierwszy na Jasnej Górze. Odtąd zażyłość z
Matką Jasnogórską stawała się coraz głębsza, pełna nadprzyrodzonego
spoufalenia. Po krótkich okresach pracy jako wikariusz podjął studia,
najpierw w Lublinie, potem w Lowanium i w Rzymie, aby potem jako
doświadczony redaktor i duszpasterz-społecznik wejść w mroki II wojny
światowej i okupacji hitlerowskiej. Posłuszny biskupowi włączył się w
ciżbę uciekających ku wschodniej granicy Polski i w ten sposób uniknął
zsyłki do obozu koncentracyjnego. Natomiast zapoznał się z życiem
polskiego podziemia w Laskach Kampinoskich i w Warszawie, pogłębiając
znajomość potrzeb duszpasterskich przyszłej swojej arcybiskupiej Stolicy.
W roku 1945 na krótko zaświtała wolność, aby znów dać miejsce mgłom
komunistycznego totalitaryzmu, które zasnuwały całe obszary wschodniej
Europy. Wtedy kardynał Prymas Hlond oznajmia księdzu Wyszyńskiemu wolę
Ojca Świętego co do objęcia stolicy biskupiej w Lublinie. Trzeba było
zwrócić się do tej Latarni Morskiej, jaką była Jasna Góra, aby tam dnia 12
maja 1946 roku przyjąć święcenia biskupie i zawierzyć swoją posługę
biskupią Tej, której systemy polityczne nie przemogą. Po Lublinie
przyszła kolej na podjęcie posługi prymasowskiej w Gnieźnie i w Warszawie.
To już nie mgły, ale systematyczna ciemność zaczęła ogarniać Naród,
zaczynając od ograniczeń wolności Kościoła. Kroczenie w prawdzie Kościoła,
mimo postaw dialogu, jaki cechował Prymasa Wyszyńskiego, musiało się
zakończyć więzieniem. W celach klasztornego więzienia Rywałdu, Stoczka
Warmińskiego, Prudnika i Komańczy serce cierpiącego i rozmodlonego Prymasa
rozniecało się ogniskiem, które wyda płomień odrodzenia moralnego zawarty
w dziewięcioletnim programie Wielkiej Nowenny. Punktem wyjścia do Nowenny
lat była rocznica 300 lat od ślubów Jana Kazimierza, która miała miejsce w
roku 1956. Wtedy jednak, gdy Naród przypominał sobie królewską przysięgę
składaną Bogurodzicy, Prymas jeszcze był pozbawiony wolności, a na miejscu
przewodniczenia leżała wiązanka biało-czerwonych róż. Te róże pojawią się
znów dziesięć lat później na tronie jasnogórskiej celebry, ale nie na
tronie Prymasa, lecz na tronie przygotowanym dla Papieża Pawła VI, któremu
ówczesne władze nie przyznały prawa wjazdu do Polski. To był dzień, w
którym Prymas Wyszyński oddawał Naród Maryi w niewolę miłości i kończył
Wielką Nowennę w roku Tysiąclecia Chrztu Polski. Tak rozpoczynało się
przez Maryję wychodzenie spod władzy ciemności przez osobę Sługi Bożego
Kardynała Stefana. Doczekał on radości wyboru kardynała Wojtyły na Stolicę
św. Piotra. Tu można przytoczyć słowa św. Pawła, który pisze do Kolosan:
"Niech potęga chwały (Chrystusa) w pełni umacnia was we wszelkiej
cierpliwości i stałości. Z radością dziękujcie Ojcu, który was uzdolnił do
uczestnictwa w dziele świętych w światłości" (Kol 1, 12). Pan Bóg
oszczędził swemu Słudze Stefanowi ciemnej chmury stanu wojennego, ale
wtedy paliły się już światła Tysiąclecia Chrześcijaństwa na Watykanie w
osobie Jana Pawła II.
Dwa tysiąclecia w jednym
pokoleniu
Przeżyliśmy w Polsce na przestrzeni 35 lat rocznicę
dwóch tysiącleci: tę pierwszą - Tysiąclecia Chrztu Polski w roku 1966 i
obecną - Wielkiego Jubileuszu dwóch tysięcy lat chrześcijaństwa w roku
2000. Zestawiając te dwie rocznice, jestem daleki od tego, aby wskazywać
tylko na ich manifestację zewnętrzną, choć ona ma wielkie znaczenie.
Między tymi dwoma rocznicami przebiega duchowa więź związku z Chrystusem,
która wywołuje potrzebę przeglądu swego życia - zgodności czy niezgodności
z Ewangelią, więzi lub dystansu do Kościoła i sposobu patrzenia na
drugiego człowieka w jego godności dziecka Bożego. Pierwsze
tysiąclecie poprzedził program Wielkiej Nowenny, przypominający o
potrzebie obrony życia, pielęgnowania etyki osobistej i rodzinnej oraz
praktykowania cnót społecznych. Towarzysząca obchodom milenijnym
propaganda ateistyczna, która ograniczała wystąpienia Kościoła na
miejscach publicznych, zaowocowała wreszcie aresztowaniem obrazu
Jasnogórskiego. To pozwoliło ludziom zrozumieć, że obok twierdzeń
propagandy jest inna prawda, że obok zakazów jest dobrodziejstwo wolności.
Pierwsze obchody tysiąclecia były uczestnictwem katolików w odkrywaniu
życia Kościoła lokalnego, trochę nieśmiałym, ale ukazującym przed ludźmi
to, co potem wizualnie ukazało się na przełamaniu muru berlińskiego. Mówię
o katolikach, ponieważ inni chrześcijanie takiej możliwości nie mieli,
owszem nagabywani często odcinali się od "awanturniczych poczynań
Wyszyńskiego". Natomiast dźwignęło się polskie Wychodźstwo. Chyba nigdy
wierzący Polacy nie dali tak pięknego świadectwa o sile wiary w Chrystusa,
jak w tamtym pamiętnym roku Tysiąclecia Polskiego Millennium. Pokazali
przez uroczystości, wykłady i publikacje, jak współczesna jest Ewangelia
przeżywana na różnych kontynentach. Warto spojrzeć na album, na
wspomnienia, na syntezę tamtych przeżyć, aby zrozumieć uniwersalizm wiary
Polaków po Soborze i jakby naturalne przygotowanie drogi apostolskiej
Papieżowi z rodu Polaków do głoszenia miłosierdzia zbolałemu światu.
Patrzymy z podziwem na jednoczącą siłę chrztu, wtapiającą ludzi w Kościół
Chrystusowy, gdy czytamy przemówienia i oglądamy zdjęcia z wielkich
uroczystości w Rzymie, w Australii, w Anglii i Szkocji, w Chicago i w
Detroit, w Brukseli, w Buenos Aires i w tylu innych miastach. Cicho był
wtedy Kościół na Wschodzie. Przeżywanie tamtego Millennium nie ograniczało
się do Polonii, ale wciągało autorytety poszczególnych państw do
współudziału w przeżywaniu daru wiary, który Polacy przynieśli z sobą do
każdego kraju. To tyle o uczczeniu pierwszego, lokalnego Tysiąclecia.
To drugie Tysiąclecie jako Wielki Jubileusz Kościoła powszechnego włączało
nas w cały lud Boży świata. Śledziliśmy wiernie wskazania programowe
zawarte w Liście Apostolskim "Tertio Millennio adveniente" i co roku
wnikaliśmy naszą kontemplacją wiary w łaskę Pana naszego Jezusa Chrystusa,
w dar jedności w Duchu Świętym i w miłość Boga Ojca. I tak po przeżyciach
Wielkiego Jubileuszu, jakże obfitego w wyznanie win i słabości, wyszliśmy
naprzeciw wezwaniom XXI stulecia.
"Wyjedź na głębię" -
polecenie na XXI wiek
"Wyjedź na głębię" - to hasło, właściwie
rozkaz Chrystusa, ale i zadanie dla pracy Kościoła na otwierającą się
przyszłość, odczytujemy je w Liście Apostolskim "Novo Millennio ineunte".
Czy sprostamy odpowiedzieć na odważną propozycją uświęcania świata właśnie
wtedy, kiedy on przekazuje program sekularyzacji, czyli odrzucenia
wszystkiego, co nazywamy sacrum? Czy przez pracę Kościoła możemy
przywrócić poszanowanie zasad trwałych i niezmiennych, gdy
rozpowszechniana jest jedyna zasada, że nie ma zasad; że to, co jak ty
uważasz, co tobie się wydaje, jest normą poprawnego zachowania się w
świecie? To są niesłychanie trudne problemy, o których decyduje często nie
władza, nawet silna i demokratycznie wybrana, ale opanowane przez
nielicznych i odpowiednio dobrane media, skupione w rękach ludzi bogatych
a żądnych dalszych wpływów. Stajemy znów jakby w ciemnościach. Czy nie
widać wyjścia? Dla Kościoła jednak nie ma spraw beznadziejnych. Im
trudniejsze są wezwania doczesne, tym więcej musi wzywać pomocy Bożej, tym
ufniej w światłach Zmartwychwstałego wychodzić spod władzy ciemności.
Jednym z elementów nadziei na włączenie się Kościołów w budowanie
lepszego świata jest ruch ekumeniczny, który jest wolą wspólnot wierzących
do wzajemnego zbliżania, do zrozumienia przyjmowanego powszechnie Słowa
Bożego. Pragnienie łamania podziałów odzywa się szczególnie pośród
wierzącej młodzieży, która umie być gwarantem wiary. Takie postawy wiary
młodzieży mogłem obserwować na spotkaniu ekumenicznym w Strasburgu, mogłem
też obserwować naszą młodzież podczas uroczystości sześćdziesięciolecia
pomordowania obywateli polskich na podwarszawskim cmentarzu w Palmirach.
Wspomnienie cmentarzy, szczególnie tych z czasów okupacji - to mrok. Z
tego mroku więcej wyszło żywych Polaków, więcej w mroku śmierci pozostało
Żydów. Ten mrok - to nienawiść posunięta aż do obłąkania i ogłupienia
człowieka, który potrafi zabijać na rozkaz albo w obłąkanej beznadziei, że
siebie ocali choć przez jeden dzień zaczyna współpracować z mordercą. Cóż
znaczy słowo "przepraszam" za śmierć zadaną? Pamiętam, gdy w październiku
1990 roku rozmawiałem z uczciwymi Żydami w rezydencji kardynała O'Connor w
Nowym Jorku, zza okien dochodziły okrzyki innych Żydów, zorganizowanych
przez Rabina Weissa, skandujących "Glemp przeproś; Glemp przeproś". Dziś
minęła koniunktura na Weissa i karmelitanki, a przyszła na Grossa i
Jedwabne. I znów jakiś dziwny dziennikarz wymusza odpowiedź, czy będzie
przeproszenie? Otóż tak, będzie przeproszenie, ale takie, które by sięgało
głębokiej przemiany serc. Przeproszenie Boga za zło, za opętanego szatanem
i jego nienawiścią człowieka. Szatan potrafił poplątać nienawiścią
Niemców, Polaków, Rosjan-bolszewików i Żydów. W Jedwabnem obywatele polscy
pomordowali obywateli polskich wyznania Mojżeszowego - na ile dzisiaj to
wynika z dokumentacji. Działo się to także gdzie indziej. Historia i
wspomnienia odnotowują także Żydów niszczących własnych rodaków. Episkopat
Polski, wyznaczając sobie dzień modlitwy, chce przede wszystkim przeprosić
Pana Boga, bo On został najbardziej obrażony jako Stwórca, bo stworzył On
nas, ludzi, na swoje podobieństwo, a co, my ludzie, zrobiliśmy z tym
wizerunkiem? Dlatego też "przepraszam" musi sięgnąć samej istoty
człowieczeństwa, musi mieć takie drgania w skali Opatrzności, aby sięgnęło
aż do Ziemi Świętej i powiedziało żyjącym tam Sąsiadom: przeproście się,
powiedzcie sobie "przepraszam". Przestańcie walczyć! Maryjo, stojąca
pod krzyżem Syna, znająca sens przebaczenia, uproś nam łaskę szczerego
przeproszenia Boga i szacunku do człowieka. Amen.
Powrot
|