Wielka mistyfikacja
Karol Karsicki

 

Nowe ustalenia w sprawie Jedwabnego

Wielka mistyfikacja

Histeria rozpętana w mediach światowych w ostatnich tygodniach na temat wydarzeń w Jedwabnem jest niczym w porównaniu do tego, co nastąpi po opublikowaniu książki Jana T. Grossa Sąsiedzi w USA. To jest dopiero przygrywka do zaistnienia prawdziwej orkiestry wszelkiego rodzaju "moralistów" i zgodnego chóru światowych publicystów. I choć wychodzą na jaw coraz nowe fakty i dokumenty, Gross nie zamierza kapitulować. Przeciwnie - uważa, że dokonał wielkiej rzeczy, zatem wszyscy, którzy coś jeszcze chcieliby sprawdzić i - nie daj Boże! - zakwestionować, to po prostu obrazoburcy. Wszystko, co może burzyć obraz przez niego budowany tak pieczołowicie i cierpliwie (wszak poświęcił tej sprawie rzekomo aż cztery lata!), całkowicie odrzuca z niekłamanym oburzeniem.

Gross w "The New Yorker"...

Dał temu wyraz w wywiadzie dla "The New Yorker" (12.03. br.). Redakcja tego bardzo wpływowego pisma zamieściła obszerne fragmenty jego książki a w komentarzu stwierdziła: Jan T. Gross opowiada, w jaki sposób 10 lipca 1941 roku około 1500 żydowskich mieszkańców polskiego miasteczka Jedwabne zostało zamordowanych podczas pełnego nienawiści, trwającego cały dzień pogromu.

W wywiadzie dla "The New Yorker" Gross powiedział m.in.: Przekonałem się, że jako badacze tego okresu musimy radykalnie zmienić nasze podejście do przedmiotowej kwestii. Nie trzeba szczególnie wyrafinowanej metodologii, aby zrozumieć, że gdy - jak w przypadku Jedwabnego - polska połowa ludności miasta morduje drugą żydowską połowę, to historie tych dwóch grup są splecione (...).

Tego dnia setki niemieckich żandarmów nie przyjechały w kolumnie ciężarówek do Jedwabnego, aby zabić Żydów. Natomiast hordy polskich chłopów z okolic nadciągnęły wozami i razem z miejscowymi mieszkańcami Jedwabnego okaleczyli i zabili swoich żydowskich sąsiadów.

(...) zeznania wielu świadków, którzy donoszą, że prawie nie było Niemców w Jedwabnem, stanowią dobry materiał dowodowy.

"The New Yorker" - Jak scharakteryzowałby Pan rolę Polaków w zagładzie polskich Żydów?

Gross - Holokaust nie był ograniczony do ciemnych jak noc wnętrz komór gazowych i zakrytych ciężarówek. Często miał miejsce w pełnym świetle dnia i jego świadkami były miliony Polaków, którzy generalnie robili niewiele, aby go powstrzymać, zmniejszyć czy w nim przeszkodzić [podkr. K.K.].

Co z tego wynika? Otóż to, że Gross w ogóle nie zamierza pogodzić się z tym, że cały czas na jaw wychodzą nowe rzeczy. Że to, co uważał za "fakty" i "świadectwa", a co w świetle nowych ustaleń jest całkowicie do odrzucenia, to w dalszym ciągu filary jego rozumowania. A nazbierało się tego tyle, że porządny człowiek już dawno by się zarumienił i przystąpił do pisania nowej książki, tym razem jednak z ogromną pokorą.

Wolfgang Birkner istniał naprawdę

Teraz już wiemy, że ustalenia prokuratora Waldemara Monkiewicza (całkowicie wyszydzone przez Grossa!) są znacznie bliższe prawdy niż zawartość Sąsiadów. Według oświadczenia Radosława Ignatiewa, prokuratora badającego sprawę Jedwabnego z ramienia Instytutu Pamięci Narodowej, prokuratura niemiecka w Ludwigsburgu w 1967 r. powiadomiła ówczesną Główną Komisję Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, że toczy się postępowanie w sprawie kapitana SS Wolfganga Birknera, który od czerwca 1941 r. był oddelegowany do Białegostoku i okolic. Kommando przez niego dowodzone (tzw. Kommando Bialystok) otrzymało zadanie oczyszczania terenu z tzw. elementów niepożądanych. Skądinąd wiemy, że rozkazy Reinharda Heydricha nakazywały niszczyć Żydów, komunistów i "elementy wywrotowe". Co więcej, Kommando Birknera miało działać także w Jedwabnem i najbliższej okolicy!

Gross, a w ślad za nim wielu jego klakierów, całkowicie ośmieszało tę wersję, uważając Birknera za postać mityczną, a przynajmniej nie mającą nic wspólnego z wydarzeniami w Jedwabnem...

Gross w "Badische Zeitung"

Swe dalekosiężne zamiary autor Sąsiadów propaguje nie tylko w USA, ale także w Europie. Wdzięcznym polem jego działania są Niemcy. Wiadomo, Europa... W "Badische Zeitung" (22.03. br.) Gross mówił:

Z jednej strony było jasne, że moja książka wywoła burzę, z drugiej strony jestem zaskoczony dynamiką dyskusji. Myślę, że daje ona Polakom dużą szansę nowej oceny i kształtowania stosunków polsko-żydowskich (...).

Polacy w drugiej wojnie światowej byli ofiarami, ale czasami też sprawcami. Może zmieni się również wrażliwość wobec antysemityzmu (...).

Na pytanie "BZ": Dlaczego historycy w Polsce nie zajmowali się wcześniej pogromami z roku 1941? Czy winna była wyłącznie cenzura? Gross odpowiada: Nie, z pewnością nie. Ale ja sam potrzebowałem kilku olśnień, aby pojąć, że ten pogrom w Jedwabnem rzeczywiście tak przebiegał [podkr. K.K.].

Może w tym kryje się tajemnica takich książek, jak Sąsiedzi - ich autor, zamiast prowadzić badania historyczne, posługuje się "olśnieniami". Nie jest to jednak metoda zalecana nowoczesnym uczonym. Dotychczasowe doświadczenia wskazują bowiem, że ta droga prowadzi na manowce.

Niedawno ujawnione postępowania w Niemczech, mające miejsce od lat 50., które dotyczyły odszkodowań dla Żydów, w których m.in. wymieniano Jedwabne jako miejsce zbrodni niemieckiej, także rzucają nowe światło na książkę Grossa. Choć w Niemczech książka Grossa zrobi zapewne furorę: Polacy jako sprawcy holokaustu! Warto było płacić miliardy marek? Dziś chyba żaden Niemiec nie ma już wątpliwości. Tym bardziej że w prasie światowej Niemcy w tym kontekście już od wielu lat nie pojawiają się. Teraz są wyłącznie "naziści" - bez nacji. Co będzie w przyszłości? Biorąc pod uwagę bezkrytyczne opinie o "znakomitym warsztacie" Grossa, jego dzieło nada nazistom nowe oblicze: naziści mogą być utożsamiani z Polakami. Zresztą ten proces już trwa!

Dyskusja w prasie zagranicznej

W Niemczech zaś też rozpoczęła się na ten temat "dyskusja". Oto bowiem w "Der Spiegel" (5.03. br.) Claus Christian Malzahn w artykule: Milczenie chłopów tak informuje swych czytelników: Dotychczas Polacy występowali wyłącznie w roli ofiar historii, a nie sprawców. Historyk Tomasz Gross podważył ten wizerunek. W książce "Sąsiedzi" przedstawił mieszkańców Jedwabnego, jako egzekutorów posłusznych nazistom. (...) Także historycy nie mają wątpliwości, kto popełnił zbrodnię. Tylko w Jedwabnem czas się zatrzymał. Jedwabne to wieś ze złymi drogami, gospodą i z o wiele za dużym kościołem, jak na 1800 mieszkańców (...). Przed zbrodnią w Jedwabnem mieszkało 1800 Żydów (...). Ciąg logiczny jest taki: Polacy mordowali Żydów; ilu ich było? Żydów 1800, Polaków jest 1800... Jeden morderca przypada na jedną ofiarę. W dodatku, jak ubolewa autor, ich kościół jest za duży...

Dyskusja czasami przybiera dziwaczny obrót - np. paryski "Le Figaro" (z 6.03. br.) w artykule Bernarda Ossera pt.: Mea culpa Prezydenta Kwaśniewskiego stwierdza, że J.T. Gross jest... polskim historykiem pochodzenia żydowskiego, mieszkającym w Nowym Jorku. Ni stąd ni zowąd wtrąca się w to prof. Andrzej Paczkowski, który aktualnie przebywa w USA (odległość nie ma znaczenia, wszystkie autorytety pospiesznie składają wyrazy hołdu rodzącej się gwieździe nauk historycznych), z dziwną uwagą, że mylą się ci, którzy eksponują jego pochodzenie etniczne. Czyli ustalanie pochodzenia zaczęło być "politycznie poprawne".

Rewelacyjne dokumenty

Przełom nastąpił w ostatnich dniach. W Archiwum Państwowym w Łomży odnaleziono liczne dokumenty dotyczące zbrodni w Jedwabnem! Okazało się, że istnieje 28 relacji złożonych przez 19 osób w latach 1947-1949, w tym 9 osób to naoczni świadkowie (z tego aż 5 narodowości żydowskiej). Jak więc Gross pracował nad tą sprawą przez 4 lata, jeśli nie odwiedził podstawowych archiwów?

To odkrycie niektórzy jego zwolennicy od początku zaczęli bagatelizować. Bo przecież świadkowie się mylą w szczegółach (to prawda: nie wszyscy precyzyjnie podają datę, rozbieżności są znaczne; ale takie same rozbieżności w dotychczas wziętych pod uwagę relacjach żydowskich i innych nie są ważne?); bo przecież świadkowie mogli być w zmowie lub zastraszeni... Pytanie tylko: przez kogo i w jakim celu? Świadkowie są bowiem z różnych miejsc (jeden nawet... z Palestyny; kogo zatem się bał?), zeznania w sądzie składali w różnych latach i w różnych okolicznościach. Ale w jednym są zadziwiająco zgodni: wszyscy opisują zbrodnię niemiecką. Dlatego są tak istotni dla sprawy, a tak "podejrzani" dla klakierów Grossa.

Przy okazji wychodzą na jaw "upiorne" szczegóły, całkowicie podważające nie tylko sam warsztat, ale wiarygodność Grossa w ogóle. Przede wszystkim, podstawowy świadek Grossa, Eliasz Grondowski (Grądowski), który w swych zeznaniach z 1949 r., złożonych w UB, najbardziej obciążał Polaków i podał najbardziej drastyczne szczegóły - nie mógł być... świadkiem w ogóle. Wartość jego drastycznych "zeznań" jest żadna, przebywał on bowiem od 1940 r. w głębi Rosji, aresztowany w Jedwabnem w 1940 r. za pospolitą kradzież...

Oto fragment jego zeznań z 24 maja 1948 r.: Matka moja Bluma Grondowska 10 VII 1941 r. została zamordowana przez Niemców w Jedwabnem przez spalenie w stodole razem z innymi żydami tegoż miasteczka. Wtenczas ja byłem w Rosji. Kiedy Gross ujawni, co zeznał Eliasz Grondowski (Grądowski) na rozprawie w Łomży?

Zelik Lewiński zdążył uciec w ostatniej chwili: W czasie, gdy niemcy wkroczyli do Jedwabnego ludność żydowska masowo została spędzona do stodoły za Jedwabnem i w tej stodole spalona. Ja wraz z ojcem petenta byłem w liczbie osób pędzonych do stodoły jednak w ostatniej chwili przed stodołą udało mi się uciec i schować pod murem cmentarnym obok stodoły. Stwierdzam stanowczo, że widziałem na własne oczy Zelika Zdrojewicza jak niemcy wpędzili go do stodoły, a następnie stodołę podpalili i spalili wszystkich zapędzonych w niej Żydów. Żydów w tej stodole zostało spalonych kilkuset.

Świadkiem w tej sprawie nie mógł być także Abram Boruszczak - nie był on bowiem w ogóle mieszkańcem Jedwabnego i jego zeznania zostały zakwestionowane nawet przez innych Żydów zeznających w tej sprawie.

Jeśli zatem materiał dowodowy, który miał tak drastycznie obciążać Polaków, jest całkowicie bezwartościowy, to co dalej? Należy zatem wziąć pod uwagę świadków prawdziwych. Jeśli Gross deprecjonuje całkowicie zeznania świadków polskich, zobaczmy, co mówią świadkowie żydowscy (całkowicie pominięci przez Grossa).

Zeznaje Hercek Cieśluk (1948 r.): W lipcu 1941 roku niemcy wszystkich żydów w jedwabnem wymordowali przez spalenie w stodole. Widziałem, jak pędzili Żydów do stodoły (...) i stodołę podpalili. Wtenczas ja w jedwabnem ukrywałem się od niemców. Byłem w ukryciu i ocalałem. Spalili żydów w dzień.

Zeznaje Jankiel Bena (1948 r.): Byłem stałym mieszkańcem m. Jedwabne. 10 lipca 1941 roku widziałem jak niemcy wszystkich żydów z Jedwabnego spędzili do stodoły i podpalili. (...) Wtenczas ukrywałem się przed niemcami, w tę porę byłem w ukryciu na cmentarzu i wszystko widziałem.

Dawid Mosiężnik (1948 r.): W miesiącu lipcu 1942 r. niemcy kazali wszystkim żydom z Jedwabnego wyjść na rynek (...). Poprowadzili wszystkich żydów z rynku uszeregowanych w czwórki do stodoły i podpalili stodołę.

Nie ma żadnych wątpliwości, że Gross opublikował książeczkę tandetną, z góry ustaloną tezą i posługiwał się niegodziwymi metodami. Jego generalna teza, że tak zwana ludność miejscowa, bezpośrednio biorąca udział w mordowaniu Żydów, robiła to na własne życzenie jest nieprawdopodobnym kłamstwem. Język hebrajski ma nawet odpowiednie słowo na określenie wyjątkowo bezczelnego kłamstwa - hucpa. Z nią mamy niewątpliwie w tym przypadku do czynienia.

Obecnie autor Sąsiadów stara się deprecjonować tych świadków, twierdząc, że swe zeznania składali "w innej sprawie", usiłując załatwić sprawy majątkowe itp. Zeznania te składali jednak przed sądem, a ponadto są oni bardziej wiarygodni niż główny świadek oskarżenia Grossa, czyli Szmul Wassersztajn, którego zeznań w 1949 r. nie wzięto w ogóle pod uwagę, bo wyszło na jaw już wówczas, że nie był na miejscu i nie widział osobiście tego, co napisał w swej relacji z 1945 r. Nawet najzagorzalsi obrońcy Grossa zaczynają już zdawać sobie z tego sprawę. Np. Andrzej Żbikowski w dyskusji redakcyjnej w "Rzeczpospolitej" (3-4. 03. br.) przyznał, że relacje Wassersztajna i Finkielsztajna są zgeneralizowanym zapisem wspomnień członków tej grupy, wynikiem wspólnej pamięci.Sam Gross jeszcze nie przyjmuje tego do wiadomości...

Kłamstwa już znane i mniej znane

Pewne nieprawdziwe okoliczności wyszły na jaw dość szybko (jak np. wątek z biskupem Stanisławem Łukomskim, który przez szereg dni przed 10 lipca 1941 r. miał przyjmować delegacje Żydów w Łomży i w zamian za "powstrzymanie" pogromu ze strony Polaków, pobierał od gminy żydowskiej bogate podarunki: srebrne lichtarze i dolary. Jak już wszystko wziął, to słowa nie dotrzymał, jak to biskup... Ale biskupa w ogóle nie było w Łomży do 9 lipca, gdzie i kiedy zatem pobierał haracze?). Inne rzeczy wychodzą na jaw stopniowo, ale nieubłaganie.

Liczba 1600 Żydów, spalonych w stodole (która zresztą od początku była kwestionowana), dziś jest nie do utrzymania. Wiemy bowiem, że w samym Jedwabnem w 1940 r. mieszkało 562 Żydów w 110 domach. Specjalistyczne ekspertyzy wykonane na miejscu pochówku wykazują, że jest tam pochowanych do 400 osób.

Do tego dochodzi dodatkowe potwierdzenie, że okoliczności zbrodni i jej sprawcy są zupełnie inni niż to "ustalił" Gross. Na miejscu spalonej stodoły znaleziono spalone łuski od amunicji, jaką posługiwali się Niemcy. Z pewnością nie zostały więc tam podrzucone przez "wrednych antysemitów" ani też nie znalazły się tam przypadkowo. Jeśli ktoś strzelał do ofiar, to kto? Chyba będzie lepiej, jeśli na odpowiedź na tak zadane pytania nie będziemy liczyć ze strony Grossa. On nic nie umie badać i jako "uczony" całkowicie się skompromitował.

Polacy - złodzieje mienia żydowskiego?

Pozostaje jeszcze jeden wątek, który jest na ogół pomijany, a ma znaczenie zasadnicze. Otóż według Grossa: jeden wielki temat pozostaje w zachowanych świadectwach nie omówiony - co się stało z majątkiem Żydów jedwabieńskich? Nieliczni Żydzi, którzy przeżyli wojnę, wiedzą tylko, że wszystko stracili, ale na pytanie kto tę własność przejął i co się z nią stało na próżno szukalibyśmy odpowiedzi w ich Księdze Pamiątkowej. (...) Spalenie jedwabieńskich Żydów miało taki efekt jak zastosowanie z dzisiejszego arsenału środków bojowych bomby neutronowej - zlikwidowano wszystkich właścicieli, nie naruszając przy tej okazji ich dóbr materialnych. Ktoś więc musiał zrobić na tym wcale niezły "interes".

W powojennych postępowaniach sądowych przed Sądem Grodzkim w Łomży ten wątek jest bardzo silny, albowiem wszyscy występujący o stwierdzenie zgonu swych bliskich, czynią to przede wszystkim w celu uzyskania tytułów własności pozostawionego przez nich majątku. Postępowania te kończą się postanowieniami o wprowadzeniu w posiadanie tych, którzy o to wystąpili...

I tak, Gedala London został wprowadzony w posiadanie nieruchomości, położonej w Jedwabnem przy ul. Przestrzelskiej, pow. łomżyńskiego, składającej się z domu murowanego parterowego i chlewka drewnianego oraz placu pod tymi budynkami o powierzchni około 840 mtr 2 (...).

Josel Lewin został wprowadzony w posiadanie nieruchomości położonej w Jedwabnem przy ul. Nowy Rynek (...), która do 10 lipca 1941 r. była własnością Fejgi Zajdensztadt (jego siostry).

Cóż zatem z tymi, którzy tak pośpieszyli się z peanami na cześć genialnego uczonego? Czy stać ich będzie na taką dozę pokory, aby odwołali swe potępieńcze sądy i zaczekali na ostateczny efekt śledztwa? Choć jest to mało prawdopodobne, powinniśmy dać im szansę. Ale nie wszystkim. Są bowiem tacy, jak np. były towarzysz Leszek Miller, który 28 marca br., gdy znane już były nowe odkrycia stawiające sprawę w zupełnie nowym świetle, w wywiadzie dla radia Radia Plus powiedział: dla mnie bardziej wiarygodne są wyroki polskiego sądu z 1949 r., tzn. tego, w którym fałszywi świadkowie składali fałszywe zeznania. (Jego logika jest taka, jak jego partii politycznej: jeden sąd dobry, drugi sąd niedobry... Ale przecież był to ten sam system i ustrój prawny, a w obu sytuacjach występują świadkowie żydowscy. To tylko kwestia ich wiarygodności: skoro w jednym procesie wyszło na jaw, że świadkowie nic bezpośrednio nie widzieli, bo nie byli na miejscu, to na jakiej podstawie można zdeprecjonować innych świadków z innego procesu, choć tam akurat nie byli kwestionowani?)

Trzeba jednak apelować do potencjalnych wyborców lidera SLD, przynajmniej do tej części, która uważa go za człowieka potrafiącego sprostać wyzwaniom współczesności. Miller niczego się przez ostatnią dekadę nie nauczył i pozostał dalej aparatczykiem, skłonnym posłusznie przyjmować dyrektywy. Wszak jego formacja robiła to zawsze.

Fałszywe tłumaczenia

Zważajmy też bacznie na naszych "obrońców", takich jak Adam Michnik. Opublikował on równolegle w "Gazecie Wyborczej" i w "New York Times" duży artykuł Szok Jedwabnego, w którym ustalenia Grossa przyjmuje za prawdziwe. Następnie stara się nas... bronić przez histerią antypolonizmu i złym wrażeniem o Polsce, jakie ta sprawa zrobi w świecie. Mało kto zwrócił jednak uwagę, że oba teksty różnią się między sobą!

Trzeba także uważać na wszelkie tłumaczenia relacji żydowskich, publikowanych w polskiej wersji językowej. Są one nie do końca prawdziwe. Np. miesięcznik "Midrasz. Pismo żydowskie" w numerze lutego tego roku zamieścił kilka opowieści byłych mieszkańców Jedwabnego. Zniknęły z nich np. takie słowa, jak "goj" (które mają skrajnie obraźliwe znaczenie) czy "Polaczki". Ciekawe, czy dla potrzeb śledztwa prowadzonego przez białostocki IPN tłumaczenia wykonuje także to środowisko? Wszak nie jest to tylko "uwspółcześnienie pisowni". Jest to zniekształcanie oryginału i wypaczanie jego sensu.

Wnioski z dotychczasowej dyskusji wokół sprawy Jedwabnego mogą być tylko takie, że od tej pory wszelkie rewelacje tego typu należy długo i dokładnie sprawdzać. Wszak nie jest to przecież pierwsza taka sprawa. Z następnymi będziemy zaś mieli (zapewne już wkrótce) do czynienia. Należy uważnie patrzeć na ręce tym, którzy za wszelką cenę, gwałcąc wszelkie reguły postępowania, zechcą osiągnąć tani efekt.

Zawsze znajdą się także tacy "pomocnicy", którzy pójdą jeszcze dalej i w prasie krajowej dostarczą amunicji wielkiego kalibru dla tzw. opinii światowej. Czym innym są bowiem publikacje "Wprost" i innych gazet, które prześcigają się w "rewelacyjnych odkryciach" wydarzeń, które w ogóle nie miały miejsca? A przecież, gdybyśmy żyli w normalnym kraju, takimi publikacjami zająłby się prokurator. Są bowiem granice tolerancji, których przekroczyć nie można. Miało być w Polsce normalnie. Okazuje się, że trzeba o to toczyć walkę z tymi, którzy są chętni zawsze i wszędzie służyć obcym, wbrew prawdzie i elementarnej logice. (podkr. moje - WK.)

Karol Karsicki


Powrot

Hosted by www.Geocities.ws

1