Widmo Jedwabnego
 

Widmo Jedwabnego

Co dokładnie stało się w Jedwabnem 10 lipca 1941 roku, do dzisiaj nie wiadomo. To, co wiemy, ogranicza się do faktu, że dokonano tam mordu na miejscowej ludności pochodzenia żydowskiego. Pewne jest także to, że tzw. ustalenia Jana Tomasza Grossa, podawane dziś przez osoby dyskutujące na ten temat poprzez media jako pewniki, nie są wiarygodne ze względu na brak rzetelności jego badań, co udowodniono mu w licznych publikacjach. Mimo to nie da się ukryć, że "widmo" Jedwabnego krąży nad Polską. Widmo, a więc "obraz czegoś złego, strasznego, grożącego komuś". W tym przypadku Polsce.

"Nad Polską krąży widmo Jedwabnego" - napisał Stanisław Krajewski, przewodniczący Forum Żydowskiego, rozpoczynając swoją wypowiedź na łamach tygodnika "Wprost" pod koniec ubiegłego roku. Krajewski należy do tej grupy dyskutantów, którzy traktują dosłownie treści zawarte w książce Tomasza Grossa. On sam też nie ma wątpliwości. Uznał to, co podaje Gross, za pewnik i domaga się działań, które w imieniu całej Polski podjęliby premier, prezydent i Prymas, uznając ową "prawdę" w taki sposób, "by napisały o tym gazety na świecie, pokazała to telewizja CNN". To, co niepokoi Krajewskiego, to fakt, że sprawą tą zajął się Instytut Pamięci Narodowej, który wszczął już śledztwo. Dla Krajewskiego jest to wysiłek zbyteczny, "tyleż krzepiący co niepokojący", jak się wyraził, gdyż w lipcu 2001 r., w okrągłą rocznicę mordu wydana zostanie w języku angielskim książka Jana Tomasza Grossa, a więc owa "prawda" trafi do świadomości ogólnoludzkiej. To znowu niepokoi mnie jako historyka, publicystę, któremu na sercu leży rzetelne zbadanie tej sprawy, gdyż wielu naukowców twierdzi wręcz, że publikacji Grossa nie można traktować w kategorii dokumentu. Tomasz Szarota na łamach "Gazety Wyborczej" wyraził się, że książkę Grossa należałoby zaliczyć do tej grupy utworów literackich, które stając się głośnymi, "wciąż na nowo są przywoływane w toczących się dyskusjach". Wymienił tu takie dzieła literatury polskiej, jak chociażby "Campo di Fiori" Czesława Miłosza czy "Medaliony" Zofii Nałkowskiej. Niejako konkludując tę myśl Szarota, stwierdził: "sądzę, że do tej kategorii tekstów właśnie dołącza książka Jana Tomasza Grossa".

Po przeczytaniu książki Tomasza Grossa nie miałam wrażenia, że jest to dzieło artystyczne. Być może za artyzm Szarota uznał wielopiętrowe konstrukcje logiczne Grossa. Ale jeśli mimo to traktować będziemy książkę Grossa za utwór literacki, swego rodzaju esej socjologiczny, to uprawnione wydaje się postawienie pytania, czy na podstawie tejże publikacji, nawet gdy zaliczymy ją do grupy utworów ponadczasowych, możemy kogokolwiek z czegokolwiek rozliczać? Czy moglibyśmy rozliczać Rosjan z tego, co robił Nowosilcow w Wilnie, na podstawie III części "Dziadów" Mickiewicza? Czy na podstawie wspomnianych przez Szarotę "Medalionów" rozliczano Niemców?

Fałszerstwa literatury i sztuki

Bez wątpienia przesłanie wymienionych przez Szarotę arcydzieł literatury polskiej stanowi jakąś cząstkę prawdy, która utrwala się w świadomości. Ale o ile częściej w przypadku połączenia historii i literatury mamy do czynienia z obrazem cząstkowym, fragmentarycznym, czy wręcz propagandowym, a nawet takim, który w rzeczywistości zakłamuje historię. Klasycznym tego przykładem jest niekwestionowane pod względem artystycznym arcydzieło literatury światowej "Komu bije dzwon" Ernesta Hemingwaya. Pozostańmy w obrębie klasyki i to tej dosłownej, bo mam tu na myśli "Iliadę", to przecież dzieło to dla nikogo nie jest rzeczywistym obrazem zmagań Greków, chociaż wiadomo już - z odkryć archeologicznych - że mityczna Troja istniała i spotkała ją nieoczekiwana zagłada.

Prawie każdy z nas widział obraz Picassa "Guernika". Dla wielu jest to niekwestionowany symbol wojny w Hiszpanii, symbol bestialstwa, jakiego dokonali niemieccy lotnicy. Mało kto jednak wie, że zagłada Guerniki to dzieło komunistów, którzy spalili miasto. Symbol ten funkcjonuje nadal jako "fakt" niepodważalny, mimo że był jedynie wytworem fantazji zaangażowanego twórcy.

Afirmacja źródła historycznego?

Czy w przypadku Grossa, tak jak w przypadku Picassa, możemy mówić o twórczości zaangażowanej? Wydaje się, że nawet nietaktem byłoby traktowanie "Sąsiadów" w innej kategorii. Zwłaszcza po przeczytaniu swego rodzaju ideowej deklaracji, jaką zawarł Gross w swej publikacji:

"Nasza postawa wyjściowa do każdego przekazu pochodzącego od niedoszłych ofiar holocaustu powinna się zmienić z wątpiącej w afirmującą. Po prostu dlatego, że przyjmując do wiadomości, że to co podane w tekście takiego przekazu, rzeczywiście się wydarzyło i że gotowi jesteśmy uznać błąd takiej oceny dopiero wtedy, kiedy znajdziemy po temu przekonywujące dowody (...). Przecież wszystko co wiemy na ten temat - przez sam fakt, że zostało opowiedziane - nie jest reprezentatywną próbką żydowskiego losu. To są wszystko opowieści przez różowe okulary, z happy endem, od tych, którzy przeżyli (...). I dlatego powinniśmy traktować dosłownie strzępki informacji, którymi dysponujemy, zdając sobie sprawę, że prawda o zagładzie społeczności żydowskiej może być tragiczniejsza niż nasze o niej wyobrażenie na podstawie relacji tych, którzy przeżyli".

Rzeczywiście, prawda ta jest okrutna, zważywszy na fakt, że zdecydowana większość Żydów znalazła się w gettach, a tam bezpośredni nadzór sprawowali sami Żydzi. Judenraty - sporządzające listy kolejnych transportów do obozów zagłady, żydowscy policjanci wyciągający z domów nawet swych najbliższych, zgodnie z jego zarządzeniami. Świadomość tego przeraża. Głębia dramatu, jakiego musiał doświadczyć każdy Żyd przechodzący piekło getta i obozu zagłady, jest po prostu dla nas, żyjących w czasach pokoju wręcz nie do pojęcia. Ile razy i przez kogo taki człowiek został zdradzony, czy odbierał to w takich kategoriach, zapewne tego się nie dowiemy.

Opisy ludzi zaganianych niczym zwierzęta zawarto w wielu wspomnieniach z getta. W "Kronice warszawskiego getta" Emanuel Ringelblum napisał: "Urzędnicy Gminy w roli łapaczy, lekarze i inni z opaskami ŤUmsiedlungsaktionť wiedzieli, jak pomóc (...). Łapali pracownicy Pogotowia, zakładów pogrzebowych...". Inny naoczny świadek, prof. Henryk Makower, który pracował jako policyjny lekarz, to samo wydarzenie opisuje w swym "Pamiętniku z getta warszawskiego" w następujący sposób: "Kiedy na rozkaz SS-manów zażądano 10 tysięcy ludzi (...) Lejkin (...) odwołał się do urzędników Gminy jako do służby pomocniczej. Nazajutrz, z dziedzińca komendy SP, zaczęły wyjeżdżać zespoły cywilów opatrzonych białymi opaskami i prowadzonych przez funkcjonariuszy SP. Szli oni środkiem ulicy w postaci szeroko otwartej litery V (...), tak żeby nie można było się wydostać (...). Opornych załatwiano wcale nie mniej brutalnie, niż to robiła poprzednio policja (...). Zresztą łapanki uliczne przy pomocy tzw. czynnika społecznego szybko się skończyły".

Bez wątpienia jest to straszliwy i głęboko traumatyczny obraz tego, co się działo w dużych gettach na terenie okupowanej Polski. Nie sposób go nie zaliczyć do tych wżerających się głęboko w świadomość. W tego typu przypadkach Gross ma rację, bo są to bez wątpienia opowieści "przez różowe okulary" tych, którzy... łapali czy stali, przyglądając się z boku, tych którzy przeżyli.

Dojrzewanie "prawdy"

Ale czy to usprawiedliwia tzw. postawę afirmującą źródło historyczne, jakim jest relacja niedoszłych ofiar holokaustu? Czy jest ona upoważniona i nieodzowna? Czy w takich kategoriach można rzeczywiście traktować wszelkie przekazy, zapominając o podstawowej prawdzie, jaką jest to, że pamięć ludzka jest ułomna i często płata nam figle? Czy można w sposób afirmacyjny podchodzić na przykład do relacji Tobiasza Cytrona, bez wątpienia niedoszłej ofiary holokaustu, którą zawarł w swej książce "Dzieje zbrojnego powstania w gettcie białostockim"?

Dla zobrazowania tego, o czym piszę, podam może kilka fragmentów, których lektura ze względu na wulgaryzm kłamstwa, jakim posługuje się autor, po prostu wprawiła mnie w zdumienie.

"Dzięki pomocy Niemców powstańcy w gettcie i partyzanci dostawali broń, fałszywe dokumenty, kenkarty, a niejednokrotnie również miejsce schronienia w czasie łapanki. Wspomniani Niemcy udzielali również moralnego wsparcia partyzantom w lasach. Powstańcy i partyzanci popadali niejednokrotnie w trudne sytuacje, z których wyjść mogli tylko dzięki pomocy owych Niemców."

"(Polacy) zaczęli mordować Żydów. I to na wielką skalę. W samym tylko okręgu białostockim AK-owcy zamordowali ok. 1.200 Żydów. Świadczą o tym długie szeregi grobów na cmentarzu białostockim i w innych miastach."

"W czasie, gdy większość państw demokratycznych - ze Zw. Radzieckim, Anglią i USA na czele - walczyła z hitlerowską hydrą, by raz na zawsze odciąć jej łby, polski rząd w Londynie i niektóre oddziały AK w Polsce znalazły nowego Ťwrogať, garstkę ocalałych z zagłady Żydów, zagłodzonych mężczyzn i kobiet, chorych na gruźlicę dzieci".

"W czasie, gdy najlepsi synowie narodu żydowskiego walczyli z hitlerowskim wrogiem, część AK-owców, zapominając, że powinni walczyć z Niemcami - mordowała niewinnych Żydów. Setki Żydów - kobiety, mężczyźni i dzieci - zginęły już pod koniec wojny. AK-owcy szaleli wszędzie, na drogach, w pociągach. Zatrzymywali jadące pociągi, wyprowadzali z nich Żydów i strzelali do nich. Zdarzało się, że wdzierali się do żydowskich mieszkań i zabijali na miejscu wszystkich mieszkańców".

Jak widać, relacja Cytrona obfituje w, jak to nazywa Gross, "oczywiste błędy oceny sytuacji". A zatem, czy możemy afirmować ewidentne kłamstwo? Według Grossa, tak. Przynajmniej w tej części, której nie da się jednoznacznie wykluczyć i podważyć w sposób nie budzący wątpliwości, że jest ona nieprawdziwa.

To zaskakujące w swej istocie podejście do źródeł historycznych, jakie proponuje Gross, zapewne zmusiłoby nas do zrewolucjonizowania poglądów na naszą przeszłość. Co więcej, mogłoby sprawić, że jakiś historyk czytając za ileś tam lat świadectwo Tobiasza Cytrona, mógłby dojść do wniosku, że napisał on "prawdę", tyle że przez tyle to a tyle lat nikt nie był w stanie jej dostrzec. Przypomnijmy - Jan Tomasz Gross potrzebował, jak sam twierdzi, aż czterech lat na to, aby dotrzeć do prawdy o Jedwabnem na podstawie relacji Szmula Wasersztajna.

Dyrektywy z pałacyku MSZ

19 maja ubiegłego roku, z udziałem kilkunastu osób w pałacyku MSZ przy ul. Foksal w Warszawie zorganizowano spotkanie, którego celem było zasięgnięcie przez MSZ opinii na temat zbrodni w Jedwabnem. Zaproszono na to spotkanie m.in. prof. prof. Jerzego Holzera, Tomasza Strzembosza, Jerzego Tomaszewskiego, Feliksa Tycha, Tomasza Szarotę, a także Jana Tomasza Grossa. Z wypowiedzi, jakie cytowano w prasie po tymże spotkaniu, można by wysnuć wniosek, że szacowne grono stwierdziło, że najgorszym ze sposobów reakcji polskich władz i opinii publicznej w tej sprawie byłyby ewentualne próby podważenia w zasadniczy sposób wiarygodności relacji przedstawianych w książce Grossa lub skierowanie dyskusji na tory szukania domniemanych inspiratorów i beneficjentów "antypolskiej kampanii". Tego typu stwierdzenie w okresie, gdy jeszcze nie wszczęto śledztwa w tej sprawie przez IPN, wydaje się co najmniej niestosowne. Stawia to także pod wielkim znakiem zapytania celowość śledztwa, jakie jest prowadzone w tej sprawie. W co najmniej dwuznacznej sytuacji stawia prowadzącego śledztwo prokuratora Radosława Ignatiewa, którego łatwo posądzić w tej sytuacji, że nie kieruje się celem nadrzędnym, jakim jest dotarcie do prawdy o wydarzeniach, jakie miały miejsce prawie 60 lat temu w miasteczku Jedwabne, a wykonywaniem dyrektyw politycznych.

Zresztą, nie szukając daleko: prawda o wydarzeniach, jakie miały miejsce w lipcu 1946 r. w Kielcach także została schowana głęboko przed opinią publiczną. Ustalenia śledztwa nie znalazły należnego miejsca w świadomości ogółu, bo przecież mało kto wie o tym, że wedle ustaleń, jakich dokonano na procesie, tragiczne zajścia rozpoczęły się od zastrzelenia przez mieszkańców obleganych przez tłum dwóch milicjantów, którzy chcieli się dostać do środka, aby przeszukać posesję, w której rzekomo miał przebywać mały polski chłopczyk. Obiegowa wersja, która także znalazła się na tablicy upamiętniającej owo wydarzenie, mówi o 42 ofiarach pogromu. Sytuacja wokół zajść kieleckich jest bardzo przykra i tym bardziej smuci fakt, że do utrzymania się tej z gruntu nieprawdziwej opinii przyczyniły się władze III RP. Przyglądając się temu, co aktualnie się dzieje ze sprawą Jedwabnego, można być pełnym obaw, gdyż mechanizm zastosowany w przypadku zajść w Kielcach jest tu powielany. To też swego rodzaju paradoks, że w państwie, w którym przez 50 lat komuniści karmili nas propagandą nazywaną historią, znów, jakbyśmy się niczego nie nauczyli przez te lata, zamiast faktów i rzetelnej wiedzy dostajemy literaturę opartą na tzw. afirmacji źródła historycznego i złej lub dobrej woli autora wynurzeń, który a priori odrzuca to, co mu nie pasuje do "jego" wizji wydarzeń.

Monika Rotulska

Powrot

Hosted by www.Geocities.ws

1