Westerplatte czy Jedwabne
Andrzej Nowak, Rzeczpospolita, 01.08.2001

 

Mamy dziś do czynienia ze starciem historii chwały narodowej z historią narodowej hańby

Andrzej Grajewski w "rocznicowym" artykule ("Rz", 3.07.) poświęconym dokonaniom Instytutu Pamięci Narodowej w pierwszym roku jego funkcjonowania pod rządami prezesa Leona Kieresa trafnie zwrócił uwagę na kwestię wyboru roli, jaką Instytut i jego władze odgrywać mogą w formowaniu tego, co znajduje się w samej jego nazwie: narodowej pamięci. Kwestii tej nie należy jednak, jak mi się zdaje, personalizować - utożsamiać z osobą profesora Kieresa. Problem ma wymiar nieco szerszy.

Formalnie sprawa jest prosta: IPN jest urzędem, który ma wypełnić powołującą go do życia ustawę. Jak ujął to obecny przewodniczący Kolegium IPN, doktor Sławomir Radoń, "Instytut ma stworzyć możliwości badania historii Polski lat 1939 - 1989 w oparciu o niedostępne dotąd, a niezmiernie ważne materiały". Owo badanie ma charakter zarówno naukowy, jak i śledczy, związany ze ściganiem zbrodni politycznych popełnionych na obywatelach polskich w tym okresie. Przedmiotem badania są fakty. Ich ustalanie jest celem. Nie można jednak - to oczywiste - ustalać jednocześnie wszystkich faktów z przeszłości dotyczącej kilkudziesięciomilionowego narodu. Nawet zamkniętej w pięćdziesięcioletnim "tylko" wycinku czasu. Trzeba zatem określić kierunek poszukiwania owych faktów, których ustalenie jest najpilniej potrzebne. Pojawia się problem wyboru.

Jak dokonywać wyboru

Kto o nim decyduje? Formalnie - Kolegium IPN, będące minirepliką układu politycznego w Sejmie. Klucz doboru fachowców do tego gremium jest w istocie partyjny (czyli demokratyczny). Obecnie zasiadają w nim ludzie rekomendowani przez AWS, SLD, UW i PSL. Oni zatwierdzają kierunek działań IPN zarówno w polityce śledczej, jak i w polityce edukacyjno-badawczej. Projekt owych działań przygotowują odpowiednio kierownicy pionu śledczego (Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu) oraz Biura Edukacji Publicznej IPN.

W przypadku pionu śledczego kwestia wyboru nie jest specjalnie kontrowersyjna. Celem GKŚZpNP jest ostatecznie zbadanie wszystkich zbrodni, które mogą znaleźć dostateczne odzwierciedlenie w świadectwach i dokumentach. Liczba takich zbrodni - choć bardzo duża - jest ograniczona. To zadanie może być, przy odpowiednim zaangażowaniu środków i woli, osiągnięte. Tym bardziej że ustawa o IPN wprowadziła zasadę, zgodnie z którą czyny zbrodnicze zakończone śmiercią ofiary ulegają przedawnieniu dopiero w 2020 roku (dotyczy to na przykład zbrodni na Wybrzeżu w grudniu 1970 roku). Obecnie prowadzonych jest ponad trzysta śledztw.

A jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że prowadzone jest tylko jedno: w sprawie zbrodni w Jedwabnem. To nie jest wybór IPN wszakże, ale wybór mediów, które interesują się tym jednym czy tym przede wszystkim śledztwem. W centrum zainteresowania staje zbrodnia dokonana rękami ludności polskiej na Żydach. (sic!!! Po wielu artykułach historyków polskich, jak przykładowo prof. T.Strzembosz, prof. J.R.Nowak, prof. I.C.Pogonowski, dr M.J.Chodakiewicz, dr B.Musiał, P.Gontarczyk, L.Żebrowski, L.Kalewski, dr A.Cyra, dr S.Radoń, L.Niekrasz, po znalezieniu wypowiedzi świadków w aktach grodzkich w archiwum w Łomży, po opublikowaniu wypowiedzi świadków i oskarżonych z rozprawy w roku 1949 przed Sądem Okręgowym w Łomży, po bezspornym udowodnieniu nierzetelnosci głównych "świadków" przytoczonych przez J.T.Grossa, po odkryciu około 100 łusek niemieckich karabinów w grobie ofiar, po tym wszystkim nieporozumieniem jest chyba określanie tego jako "zbrodni dokonanej rękami ludności polskiej na Żydach"! Tu po prostu ewidentnie brakuje slowa "rzekomo" - czyli odpowiednio: "zbrodni rzekomo dokonanej rękami ludności polskiej" - wtr. WK.) W następnej kolejności - gdy idzie o medialne "nagłośnienie" - są zbrodnie dokonane także rękami etnicznych Polaków na Niemcach (śledztwo dotyczące Aleksandrowa Kujawskiego).

Ten wybór mediów i związana z nim presja mogą być traktowane jako swego rodzaju podpowiedź wobec programu tego pionu IPN, którego kierunki działania z konieczności naznaczone są największą arbitralnością: chodzi oczywiście o pion edukacyjny. Decyzja o badaniu takiego lub innego wydarzenia, zjawiska historycznego czy zespołu faktów - dokonywana z myślą o edukacyjnym wykorzystaniu wyników owych badań - jest oczywiście arbitralna właśnie. Nie ma "naukowych" standardów, które pozwoliłyby ustalić wzorzec edukacji historycznej Polaków. Tu jest pole sporu. Decyzje podejmowane na tym obszarze mogą się układać w pewien model pamięci narodowej.

Na początku tego roku od jednego z członków kierownictwa Biura Edukacji IPN usłyszałem, iż Biuro planuje prowadzić trzy główne tematy badawcze: dwa dotyczące okresu PRL (represje sądowe w latach 1944 - 1956 oraz stan wojenny) i jeden z okresu drugiej wojny światowej (zagłada Żydów na ziemiach polskich). Ten ostatni temat miał być uzupełniony przez analizę problemu kolaboracji. Jak powiedział doktor Radoń, "Kolegium Instytutu oczywiście nie wyraziło zgody na to, aby - jeśli już podejmujemy ten trudny temat (...) - koncentrować się na kolaboracji Polaków, obywateli narodowości polskiej tylko" ("Arcana", nr 38, 2/2001).

Biuro Edukacji IPN realizuje obecnie wymienione wyżej trzy "wiodące" tematy. Problem kolaboracji pozostaje drugim z kolei przedmiotem zainteresowania Biura, gdy idzie o drugą wojnę światową. Prace edukacyjne Biura, zarówno jego warszawskiej centrali, jak też oddziałów terenowych, są oczywiście niepomiernie szersze. Już ma na swoim koncie kilka bardzo wartościowych książek - zbiorów dokumentów; regularnie publikowany jest (świetnie redagowany) "Biuletyn IPN".

W kostiumie ofiary

Wciąż jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, jakie wywiera na mnie ów wybór tematów dotyczących drugiej wojny światowej. Instytut Pamięci Narodowej przypomina nam w pierwszej kolejności o zagładzie Żydów dokonanej na naszej ziemi; w drugiej kolejności o kolaboracji z totalitarnymi najeźdźcami. Jakże ściśle wpisuje się taki wybór w schemat walki z Polską "bohaterską", Polską przybraną w "wygodny kostium ofiary" - schemat lansowany dziś przez najpoczytniejsze dzienniki i tygodniki, powtarzany także w mediach elektronicznych.

W edukacji historycznej, którą sam odebrałem, czas drugiej wojny światowej istotnie potwierdzał wartość bycia Polakiem jako członkiem tej narodowej wspólnoty, która stosunkowo najlepiej, najgodniej, z bohaterstwem potwierdzonym w wyjątkowo szerokiej skali przeszła tę historyczną próbę narodów całej Europy. Symbolem tej postawy było Westerplatte. Do tej roli owego szczególnego miejsca nawiązał wprost, zatrzymując się przy nim, Jan Paweł II w 1987 roku.

Zastanawiam się, ile razy słowo Westerplatte, a raczej symbol bohaterskiej postawy Polaków przez nie reprezentowany, powrócił w masowej edukacji historycznej prowadzonej przez największe media w ostatnich latach? Nie mam wątpliwości, że w ostatnim roku ta liczba jest wręcz znikoma w porównaniu z takimi słowami-hasłami, jak Jedwabne, Radziłów czy nawet Aleksandrów Kujawski. Czy dzieje się tak tylko dlatego, że to są słowa (i problemy) nowe, a tamto - Westerplatte - już się "opatrzyło"? Nie tylko.

Grzech interesowności

Dokonuje się oto, jak sądzę, starcie dwóch wizji historycznej edukacji Polaków, w których centrum pozostaje doświadczenie drugiej wojny światowej. Z jednej strony jest to "historia monumentalna" - ciąg wzniosłych przykładów, nauczycielka honoru - historia Hektora, Rolanda, Gilgamesza, generała Sowińskiego. Z drugiej - "historia krytyczna": siostra kryminału - ta, która odnajduje zwłoki i tropi przestępców; ma za zadanie wykryć grzechy naszej przeszłości i potępić sprawców. Jest to starcie historii chwały narodowej z historią narodowej hańby, a raczej agresywne natarcie tej drugiej na tę pierwszą.

Obie dzielą ten sam grzech, który za klasykiem brytyjskiej historiografii Herbertem Butterfieldem nazwać można whigowską (liberalną) interpretacją historii. Wspólną ich cechą jest to, że podchodzą do przeszłości niebezinteresownie. I jedna, i druga interpretują historię na użytek teraźniejszości. Przy obu zastosowaniach konieczne są uproszczenia skomplikowanej zwykle i rzadko dającej ułożyć się w prosty morał materii historycznej.

Użytek społeczny z historii "monumentalnej" i "krytycznej" jest oczywiście różny. O tej pierwszej odbiorca wie na ogół, że ma do czynienia z pewną idealizacją. Stojąc pod pomnikiem, wiemy, że oddajemy hołd. "Krytyczna" wersja historii jest natomiast odbierana często (coraz częściej) jako wiedza obiektywna. Odbiorcy takiej wizji historii wierzą na ogół (lub przynajmniej usiłuje się im to wmówić), że mają w jej przypadku do czynienia z godnym uznania efektem dążenia do prawdy, przezwyciężania idealizacji. Jest to jednak wrażenie fałszywe. Jest to bowiem w istocie idealizacja a rebours. Historia "krytyczna" jest efektem dążenia nie do prawdy, ale do wstydu.

Przeciw wspólnocie

I tu druga różnica: historia "monumentalna", historia bohaterów służy budowaniu wspólnoty, najczęściej narodowej; podtrzymuje odruch wierności wobec niej. Henryk Elzenberg, etyczny nauczyciel Zbigniewa Herberta, pisał o tym tak: "Cmentarz wojenny. Nigdzie tak silnie nie czułem więzi łączących Polaków jako naród. Suma życia wspólnego, ucieleśnionego w owych pomnikach i krzyżach, jest niebywała. Wszystko tu jest: ofiarność poległych, ból ich bliskich, pietyzm ogółu, tchnienie wielkiej, duchowej wspólnoty, bohaterstwo i kult bohaterstwa: idzie się tymi alejami i jest się porwanym przez pęd zbiorowości taki, o jakim w życiu codziennym ani się przypuszczało, by był możliwy". Twórcom i propagandystom historii "krytycznej" idzie oczywiście o to, by ów pęd zbiorowości zatrzymać, by zahamować ów odruch wierności. O to chodziło autorom wielkiej kampanii propagandowej podważającej zasługi AK i Conradowską etykę wierności po 1945 roku, o to chodzi dzisiejszym bojownikom z Polską "anielską i bohaterską".

Nie oferują jednak w zamian żadnej realnej wspólnoty. Nie da się stworzyć wspólnoty wstydu. Duma ze wstydu jest absurdem, który prędzej czy później się ujawnia. Dumnie jako wspólnota możemy się czuć przy pomniku bohaterów Westerplatte; przy pomniku w Jedwabnem nie będziemy mogli odczuwać jednoczącej nas dumy z tego, że stać nas na wspólny wstyd z powodu tego, co tam się wydarzyło. Będzie to niemożliwe również dlatego, że w istocie historia "krytyczna" wprowadza trwały, choć skrywany podział: na krytyków i krytykowanych, na zawstydzających i zawstydzanych. Surowi kapłani naszego wstydu oświadczają: piekło to my, nasza wspólnota - w istocie jednak siebie z niej wyłączają, stawiają się ponad nią.

Pozytywny bilans

Ostatnio Magazyn "Gazety Wyborczej" podjął groteskową wręcz próbę awansowania do tej roli profesora Leona Kieresa właśnie. Sądzę jednak, że IPN i prezes tej ważnej instytucji oprą się tej pokusie. Także z tego powodu, że posłannictwo tej placówki ufundowane nie jest ani w historii "monumentalnej", ani w historii "krytycznej". Tworzy je trzeci rodzaj uprawiania historii - naukowy, w którym nie duma i nie wstyd, ale dążenie do obiektywnej prawdy o naszej przeszłości jest celem zasadniczym. Wielu znakomitych badaczy zatrudnionych w IPN cel ten już zaczęło realizować. Gdy cel ten spotyka się z edukacyjną misją, nie wolno uchylić się - w imię obiektywizmu, a nie "podbijania bębenka" narodowego - od potwierdzenia owego dodatniego bilansu postaw i reakcji polskiej wspólnoty narodowej na wyzwania, wobec których stawała w XX wieku. W szczególności dotyczy to tragicznego, ale także pełnego świadectw polskiego bohaterstwa okresu drugiej wojny światowej. Ten wyjątkowo pozytywny - jak świadczą wszelkie porównania - bilans musi być przypominany, gdy chcemy mówić uczciwie, o Jedwabnem także.

Westerplatte, Monte Cassino, Katyń, powstanie warszawskie - symbole bohaterstwa i ofiary w drugiej wojnie światowej - nie mogą zostać odesłane do rekwizytorni "wygodnych masek" Polaków. Są elementami prawdy historycznej, więcej ważącymi w owym bilansie drugiej wojny niż tak modne dziś dzieje kolaboracji czy rzekomo masowy współudział Polaków w zagładzie Żydów. O tym instytucje prowadzące edukację historyczną w Polsce nie powinny zapominać. To wszystko.

Andrzej Nowak

Autor jest historykiem, redaktorem naczelnym dwumiesięcznika "Arcana".

(Wszystkie podkreślenia w tekście moje - WK.)

Powrot

Hosted by www.Geocities.ws

1