|
Pomnik poświęcił ks. bp Zbigniew
Kraszewski. W uroczystości uczestniczył też ks. prał. Zdzisław
Peszkowski
|
|
Byli więźniowie 11 Listopada dokonują
odsłonięcia monumentu
|
|
Hołd pamięci więzionych i straconych
towarzyszy broni
|
|
Młode pokolenie musi pamiętać o
latach komunistycznego terroru
|
|
To miejsce zwycięstwa, nie klęski -
mówi Jadwiga Obrembalska Zdjęcia: R. Sobkowicz |
Gdy 14 września 1944 r. wojska sowieckie zajęły
warszawską Pragę, w ślad za nimi pojawiły się oddziały NKWD. Rozpoczęło
się wyłapywanie "elementu podejrzanego", uczestników zbrojnego podziemia
niepodległościowego, zasłużonych żołnierzy Armii Krajowej, Narodowych Sił
Zbrojnych. Osadzano ich w praskich aresztach i katowniach. Wśród nich za
najgorsze uważano Karno-Śledcze Więzienie III przy Ratuszowej. Mówiono o
nim też: "na 11 Listopada". Albo po prostu - Toledo. W niedzielę, 30
września, na Pradze przy ul. Namysłowskiej, na terenie nieistniejącego już
więzienia, odsłonięto pomnik upamiętniający więzionych i straconych w
latach 1944-1956 członków organizacji niepodległościowych, walczących o
wolną Polskę.
Zatarte ślady
Karno-śledcze
więzienie III od chwili wejścia wojsk sowieckich na Pragę, a więc od 14
września 1944 r., było miejscem egzekucji niepokornych Polaków walczących
o wolną Ojczyznę. Tu i w innych praskich aresztach śledczych Urzędu
Bezpieczeństwa i NKWD przez brutalne śledztwa przeszło tysiące osób. Na
razie zdołano ustalić ok. 100 nazwisk osób straconych na 11 Listopada. Na
pewno było ich dużo więcej. Egzekucji dokonywano w specjalnym bunkrze
śmierci. Następnie zwłoki chowano na terenie więziennym, w rowie, bez
ubrania. Na przemian układano śmiecie, wapno i ludzkie ciała. Dla
zatarcia zbrodni, na jednej ze zbiorowych mogił posadzono drzewa. Na innej
postawiono bloki mieszkalne. Przy kopaniu fundamentów robotnicy natrafili
na kości ludzkie. Dalsze wykopy prowadzono już nocą, przy reflektorach.
Na początku lat. 90. zlokalizowano sondą policyjną zbiorową mogiłę na
placu zarośniętym murawą. Byli więźniowie polityczni zamierzają w
specjalny sposób upamiętnić to miejsce.
Zwyciężyli
Spomiędzy dwóch potężnych, kilkumetrowych
pylonów z granitowych bloków ukazuje się figura więźnia politycznego. Z
rozpostartymi ramionami rozpycha kamienne ściany i rozrywa kratę
więzienia. Z przegubów zwisają mu rozerwane kajdany. Na piersi widać
krzyżyk przypominający te wykonywane z więziennego chleba. -
Cierpienia i ofiara więźniów politycznych doby komunizmu nie poszły na
marne - mówi pani Jadwiga Obrembalska, przewodnicząca Komitetu Budowy
Pomnika i Tablic Pamiątkowych ku Czci Pomordowanych w Praskich Więzieniach
w latach 1944-1956 im. Kardynała Stefana Wyszyńskiego. - Doprowadziły do
odzyskania niepodległości przez przekazanie następnemu pokoleniu tak
cennych wartości, jak wiara i nadzieja. Komitet skupia niemal w
całości byłych więźniów politycznych okresu stalinowskiego - żołnierzy
zbrojnego podziemia i członków młodzieżowych organizacji konspiracyjnych.
Chcieli, by pomnik, który wznieśli swoim kolegom, nie budził
przygnębienia, ale niósł przesłanie zwycięstwa. Bo męczennicy sprawy
narodowej nie ulegli nigdy swoim prześladowcom. Stała za nimi prawda i
siła moralna. Komitet Budowy Pomnika i Tablic Pamiątkowych ku Czci
Pomordowanych w Praskich Więzieniach powstał w 1993 roku. Za patrona
przyjął ks. kardynała Stefana Wyszyńskiego, więźnia politycznego okresu
stalinowskiego, który był prześladowany za swoją nieugiętą postawę kapłana
i Polaka. - Jego przesłanie: "Uważam sobie za łaskę, że mogłem dać
świadectwo prawdzie, jako więzień polityczny przez trzyletnie więzienie, i
że uchroniłem się przed nienawiścią do moich rodaków, sprawujących władzę
w państwie", jest bliskie i naszym sercom - mówi pani Jadwiga. Na
wniosek Komitetu, w lutym 1995 r. Rada Gminy Warszawa Centrum podjęła
uchwałę o wybudowaniu pomnika na terenie byłego Karno-Śledczego Więzienia
Warszawa III - Praga. Akt erekcyjny pomnika wmurowano 22 listopada
1997 r. Cztery lata później stanął monument, wzniesiony dzięki wielu
ludziom dobrej woli. Autorami projektu są: rzeźbiarz Dariusz Kowalski i
architekt Sławomir Korzeniowski.
Miejsca kaźni
W
Warszawie jest wiele miejsc, gdzie w latach terroru komunistycznego
cierpieli i ginęli niewinni ludzie. Do tej pory tylko kilka z nich
upamiętniono: "Łączkę" na cmentarzu wojskowym na Powązkach, miejsca
pochówku na starym cmentarzu służewskim przy kościele św. Katarzyny.
Wmurowano tablice na budynku więziennym na Rakowieckiej, na byłej
siedzibie Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego na Koszykowej. Na
Pradze: na siedzibie Wojewódzkiego UBP przy ul. Sierakowskiego, areszcie
przy ul. Cyryla i Metodego. Kilka tygodni temu stanął pomnik na Cmentarzu
Bródnowskim. Teraz doszło Toledo. Czekają jeszcze inne katownie UB i
NKWD, m.in. przy ul. Strzeleckiej, oraz nowo odkryte miejsca kaźni, np. w
willi we Włochach. (patrz "Jezu wybaw" - wtr. WK.) Pomnik przy ul. Namysłowskiej 6 (taki dziś jest
adres miejsca, gdzie znajdowało się Toledo) stanął na terenie dawnego
więzienia. Już nie istnieje, nie ma po nim śladu. Zostało rozebrane
kilkanaście lat temu. Jedynie zrekonstruowany fragment muru więziennego na
oryginalnych fundamentach - integralny element pomnika - przypomina
przecież nieodległą przeszłość.
Dar serc
Uroczystość
odsłonięcia pomnika poprzedziła Msza św. pod przewodnictwem ks. bp.
seniora Zbigniewa Kraszewskiego w intencji wszystkich więzionych i
straconych na 11 Listopada. Do kościoła Matki Bożej Loretańskiej przy ul.
Ratuszowej przybyły liczne poczty sztandarowe organizacji kombatanckich,
byli więźniowie polityczni wraz z rodzinami, mieszkańcy Pragi. - To
więzienie, którego już nie ma, w pamięci żyjących jeszcze dotąd świadków
pozostaje miejscem kaźni i prześladowań, ale również wytrwania i odwagi -
powiedziała, witając gości, pani Jadwiga Obrembalska. Szczególnie
gorąco przewodnicząca Komitetu podziękowała wszystkim, którzy wsparli
budowę pomnika. Okazuje się, że hasło "więźniowie polityczni" otwiera
wiele serc. I tak np. "Gazownia Warszawska" nieodpłatnie ułożyła
instalację doprowadzającą gaz do zniczy, które już niedługą zapłoną przy
pomniku, Urząd Dzielnicy zaprojektował zieleń. Nazwiska wszystkich
darczyńców znajdą się w księdze pamiątkowej pomnika.
Przeszli
do historii
Ponad pół wieku temu Ratuszowa, 11 Listopada to
była odległa Praga. Od ulicy więzienie oddzielał mur o wysokości 3 m, z
zasiekami z drutu kolczastego i szkłami sterczącymi do góry ostrzami. W
narożnikach znajdowały się wieżyczki strażnicze z reflektorami. W 1951
r., na pierwszym piętrze od strony dziedzińca wewnętrznego umieszczono
celę śmierci, kilka miesięcy później drugą. Przebywał tam od 9 kwietnia
1951 do 12 lipca 1951 r. Stanisław Świercz, podchorąży Narodowego
Zjednoczenia Wojskowego Okręgu Mazowsze Północ. Przewieziono go do Toledo
z Pułtuska razem z kolegami: Bolesławem Częścikiem i Janem Grono. Wszyscy
otrzymali na "rozprawie" karę śmierci. Na 11 Listopada umieszczono ich w
celi, gdzie na wykonanie wyroku czekało już 19 więźniów. "Przydzielono
nam łyżki i miski cynowe oraz ręcznik. Mając takie wyposażenie
rozpoczęliśmy okres wegetacji w tej celi. W celi z pozoru tylko strasznej
w swej wymowie, ale jakże spokojnej w swej postawie. W której nie było
kłótni, swarów, nawet rozmów, jak to miało miejsce w celach o niskich
wyrokach. Panował tu idealny spokój i cisza" - pisał po latach Stanisław
Świerszcz w swoich wspomnieniach "Światło w celi - tam?". To w tej
celi mjr Karol Sęk, oficer NSZ, stracony w czerwcu 1952 r. na Mokotowie,
pocieszał współtowarzyszy: "No, moi młodzi panowie, głowa do góry, śmierć,
na którą nas skazali, nie jest wcale taka straszna i trwa tylko moment.
(...) Pamiętaj, że po tym strzale przejdziesz na stałe do historii, a to
także coś znaczy".
Straszne miejsce
- To było
straszne miejsce - mówią wszyscy byli więźniowie 11 Listopada.
Zbrodniarze z UB nie mieli litości dla niewinnych osób. Nieżyjący
już por. pilot Witold Teske, oficer NSZ, tak wspominał straszne dni
spędzone w Toledo: "Przez całą noc pastwili się nade mną, bijąc
kablem, pałką oraz kopiąc po całym ciele. Biciem zmuszali mnie do
wykonywania przysiadów, aby w ten sposób osłabić moje siły. Aby wzmóc
katowanie, chcieli mnie przekonać, że jeśli nawet kiedyś wyjdę z
więzienia, będę kaleką, w tym celu uderzali moją głową o mur ściany,
kopali w krocze, serce, nerki, żebra. Tak skatowanego przywlekli mnie rano
'śmieciuchy' do celi, z której za kilkanaście minut ponownie wezwany
zostałem do śledczego. I znów to samo, te same metody, tylko nieco
urozmaicone, a mianowicie odwracano stołek do góry nogami, a jedną z tych
nóg wciskano do odbytnicy (specem w tej dziedzinie tortury był Tadeusz
Poddębski, wprowadzając swoim palcem nogę stołka do odbytu). Po takim
zabiegu zmuszano mnie do podniesienia nóg do poziomu, a kiedy te opadały,
kopano buciorami po piszczelach. A kiedy i tego było im za mało,
zdejmowano mi obuwie i rozdeptywano mi buciorami palce, lub obwiązywano mi
głowę i twarz zasłonami okiennymi, całą ich długością i wtedy T. Poddębski
brał między nogi głowę, a rękami uciskał usta i nos, powodując w ten
sposób utratę przytomności. Szczególnym okrucieństwem odznaczał się kpt.
Tadeusz Gózik - naczelnik oddziału IV, stanowisko to objął po Tadeuszu
Jakubowskim". Więźniowie zapamiętali nazwiska najokrutniejszych
śledczych na 11 Listopada. Byli wśród nich: Zygmunt Knyziak, Tadeusz
Jakubowski, Tadeusz Poddębski, Józef Frydman, Kazimierz Chudy, Bronisław
Szczerbakowski, Jerzy Łobanowski, Paweł Szymański, Henryk Świerczyński,
Marceli Kamiński. Naczelnikiem więzienia był Kazimierz Szymonowicz.
Nie można zapomnieć
Jerzy Skorupiński, oficer NSZ
Samodzielnego Batalionu im. brygadiera Mączyńskiego, siedział na 11
Listopada "tylko" dwa tygodnie, między 1 a 14 listopada 1945 r. -
Byłem tu przelotem. Zostałem aresztowany 6 kwietnia 1945 r., dwa dni
później mój ojciec, który był w zapleczu politycznym NSZ - wspomina.
Po śledztwie prowadzonym w siedzibie NKWD w Piasecznie, został
przewieziony do centralnej katowni NKWD gen. Sierowa na ul. Strzelecką róg
Środkowej w Warszawie. Po dwóch tygodniach trafił do specłagru nr 10 w
Rembertowie, który był miejscem koncentracji osób niewygodnych dla nowej
władzy, z przeznaczeniem do wywózki na Wschód. W Zielone Świątki 1945
r., 20 minut po północy na obóz uderzył por. "Wichura" i rozbił w pył
kompanię wartowniczą, uwalniając ponad 650 więźniów. Jerzy Skorupiński
przebywał w jednej z ostatnich sal, gdzie drzwi zamykane na sztaby żelazne
zostały wyłamane na końcu, więc nie zdążył uciec. - I chwała Bogu, bo by
mnie unicestwili - przyznaje pan Jerzy. Po ataku na łagier władze
sowieckie zmieniły plany, więźniów wywieziono do Poznania, do wielkiego
specłagru dla Niemców. 1 sierpnia 1945 r. Polaków przekazano władzom
Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego Poznań. Jerzy Skorupiński przesiedział
trzy miesiące w więzieniu w Rawiczu. Ostatnim etapem była Warszawa,
właśnie więzienie na 11 Listopada. - Chociaż siedziałem tam tylko dwa
tygodnie, zdążyłem poznać to miejsce - opowiada pan Jerzy. - Dowiedziałem
się wielu strasznych rzeczy. Wstrząsające wrażenie wywarły na mnie -
miałem 21 lat - napisy na ścianach. - To było straszne więzienie,
niech mi pani wierzy. Gdy mnie zwalniali, jeszcze za bramą oglądałem się
ukradkiem, czy nie strzelą mi w głowę - wspomina.
Przebaczamy,
ale pamiętamy
Doktor Stanisław Szucki, przewodniczący Związku
Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych, składając hołd wszystkim zamordowanym
w więzieniu na Ratuszowej, stwierdził, że kombatanci z przerażeniem dziś
słuchają wypowiedzi wielu lewicowych polityków usprawiedliwiających, a
nawet gloryfikujących czyny zwyrodniałych morderców i zdrajców, czasy
PRL-owskiego UB i innych struktur represji i zniewolenia. A przecież w
1994 r. Sejm ocenił jednoznacznie ten okres, stwierdzając w specjalnej
uchwale, że struktury zwalczające organizacje niepodległościowe prowadziły
działalność zbrodniczą. Tym bardziej więc potrzeba edukacji
społeczeństwa o latach terroru komunistycznego. "Gruba kreska" zrobiła
swoje, zrównując ofiary z katami. Ludzie winni zbrodni pozostali bezkarni.
To dobrze, że pomnik, który odsłonili byli więźniowie 11 Listopada,
żołnierze Narodowych Sił Zbrojnych: płk Stanisław Borodzicz, mec. Tadeusz
Tomaszkiewicz i Maria Kobierzycka, będzie przypominał wszystkich
straconych w stolicy w latach 1944-1956, będzie też przestrogą dla
przyszłych pokoleń. - Nie czujemy nienawiści, ale zapomnieć nam nie
wolno - mówi mec. Tomaszkiewicz. Przez trzy tygodnie przeżywał w Toledo
własną śmierć - taki otrzymał wyrok za wydawanie podziemnej gazety. -
Widziałem, jak wyprowadzali z celi płk. Szymańskiego, dowódcę 11 pułku
ułanów. "Janczara zamordowaliśmy" - chwalili się oprawcy po egzekucji.
Mecenas Tomaszkiewicz, aresztowany 8 stycznia 1945 r., zanim trafił do
Toledo, przeszedł przez katownie UB w Otwocku i przy ul. Środkowej. - Na
początku, po tamtej gehennie, więzienie na 11 Listopada wydało się nam
luksusem. Szybko okazało się, jak bardzo byliśmy w błędzie. Na apelach
musieliśmy stać nago, na betonie, często nawet przez dwie godziny.
Więźniowie byli całkowicie odizolowani, nie otrzymywali żadnych gazet,
książek, bez przerwy mieli rewizje. Mecenas Tomaszkiewicz zapamiętał
skazanego na śmierć chłopca, który poprosił o księdza. Naczelnik więzienia
odpowiedział: "Ja ci będę księdzem, ty taki synu". Pistoletem został
zapędzony do bunkra i stracony.
Zbrodniarze
Przejmująco zabrzmiało pod pomnikiem
przemówienie płk. Stanisława Borodzicza, długoletniego więźnia 11
Listopada, z wyrokiem 15 lat więzienia. - Tu byłem świadkiem wielu
zbrodni ubowskich. Już na Sierakowskiego wciśnięto mnie nago w tzw. trumnę
- opowiada pan Stanisław. - Był to kanał w murze o wymiarach 60 na 40 cm i
180 cm długości. I tam "dojrzewałem". Mój oficer Henryk Świerczyński
wygrażał, że jeśli będę niegrzeczny, to częściej będę odwiedzał to
miejsce. Stanisław Borodzicz często był też wrzucany do karca, który
stanowiła cela bez okna, łóżka i urządzeń sanitarnych. Tylko pod samym
stropem znajdował się otwór o wymiarach 30 na 30 cm do pomieszczenia,
gdzie przechowywano trupy, oczekujące na pochówek. Pewnego razu
więzień Borodzicz spotkał w karcu pana, który przedstawił się jako
jehowita. Jego ciało było sino-czarne od bicia pałką gumową. Był bity po
15 godzin dziennie. Katowali nie tylko szeregowi oprawcy,
niewykształceni, z awansu społecznego, ale także góra aparatu
bezpieczeństwa. Podczas konfrontacji Stanisław Borodzicz nie mógł
rozpoznać swojego przyjaciela Witolda Grzebskiego, oficera NSZ, bo był tak
zbity przez prokuratora Landzberga, który dziś mieszka w Izraelu. Z
kolei Julia Brystygierowa "Luna", szef V Departamentu MBP, z upodobaniem
stosowała wobec mężczyzn tzw. szufladę. - A potem biła batem po twarzy. To
była kultura komunistyczna - mówi pan Stanisław. Z jedną z ofiar "Luny",
panem Szafarzyńskim ps. "Wera", zaprzyjaźnił się w Rawiczu. - Dlaczego
w tych zbrodniach brali udział Żydzi, tak strasznie prześladowani przez
Niemców? - płk Borodzicz stale zadaje sobie to pytanie.
Nr
4313
Na 11 Listopada trafiali nie tylko uczestnicy zbrojnego
podziemia z lat wojny i okupacji sowieckiej. Także ludzie, których władza
ludowa uznała za wrogów systemu i "ludu pracującego miast i wsi".
Wystarczyło niewiele: niewłaściwy wygląd, korespondencja otrzymywana z
Zachodu.
"Mały, biały domek,
skryty w kratach, automatach.
Rzędem stoją wartownicy,
Naczelnika wierne psy"
- nuci Tadeusz
Baranowski. Tak więźniowie śpiewali o 11 Listopada. Pan Tadeusz spędził tu
dwa lata (1952-54). Kończył właśnie odbywać dwuletnią służbę wojskową w
Szladze na Mazurach, gdy wybuchła wojna w Korei. Jego jednostce o rok
przedłużono pobyt w wojsku. - Chcieli nas wywieźć do Korei - wspomina.
- Zorganizowaliśmy się więc, by stawić opór. Tajny związek został
szybko wykryty. Najpierw przeszli przez straszne śledztwo w Informacji
Wojskowej. Potem wywieźli ich do Ełku, a stamtąd na 11 Listopada. Do 1956
r. pan Tadeusz pracował w kopalni. Tam nie miał nazwiska, jedynie numer
4313.
Służba
- Jestem po to, żeby służyć - mówi
Jadwiga Obrembalska, zaprzysiężona łączniczka konspiracyjnej organizacji
młodzieżowej "Skorpion". Aresztowana w 1949 r., pół roku czekała na wyrok
w śledztwie na 11 Listopada. Była najmłodsza w celi. Na rozprawie dostała
dwa lata w zawieszeniu. - To prawdziwa łaska Boża, znak, że mam coś
zrobić dla tych więźniów, którzy mieli wysokie wyroki - mówi skromnie pani
Jadwiga. - Że muszę zabiegać o pomnik, o powstanie książki na temat
więzienia na Ratuszowej. Taki jest los ludzi, którzy zachowali w
sercach Polskę i przekazują to dalej, swoim dzieciom i wnukom.
Małgorzata Rutkowska Zdjęcia: R. Sobkowicz
Powrot
|