Przedstawiciel
strony żydowskiej nie wyraził zgody na przeprowadzenie pełnej
ekshumacji, co uniemożliwiło ustalenie dokładnej liczby
ofiar. (patrz też: Parodia ekshumacji - wtr. moje - WK.)
Po przerwanej 4 czerwca ekshumacji w Jedwabnem
prokuratorzy z Instytutu Pamięci Narodowej przekazali prasie ważne
i obalające fałszywą wersję J. T. Grossa ustalenia. Zostały one
jednak przemilczane przez zdecydowaną większość mediów. Choć
prokuratorzy podkreślali, że strzały do zapędzonych do stodoły
Żydów padły z niemieckiej broni, nie tylko "Gazeta Wyborcza", ale
nawet Telewizja Puls powtarzała 5 czerwca nieuzasadnioną tezę, że
Żydów w Jedwabnem zabili tamtejsi Polacy. Tym bardziej uważamy za
swój obowiązek wydrukować w GŁOSIE obszerne fragmenty oficjalnych
informacji przekazanych prasie przez prokuratorów w dzień po
nagłym przerwaniu ekshumacji w Jedwabnem. (Red.)
Prof. Witold Kulesza (z-ca prok. gen., pion śledczy
IPN):
Ekshumacja, nawet niepełna - niepełna z powodu
konieczności uwzględnienia wrażliwości strony żydowskiej - była
konieczna.
Ustawa o IPN mówi, iż celem śledztwa jest również
"wszechstronne ustalenie okoliczności sprawy, a w szczególności
ustalenie osób pokrzywdzonych"; bez ekshumacji nie wyjaśnilibyśmy
wszystkich okoliczności dokonanej zbrodni ani nie ustalilibyśmy osób
pokrzywdzonych, także co do ich przybliżonej liczby.
Z art. 55.
ustawy o IPN wynika, że z chwilą dokonania ekshumacji pamięć ofiar
tej zbrodni została objęta ochroną prawną (jest to przepis, który
traktuje o tzw. kłamstwie oświęcimskim). Musieliśmy w drodze
ekshumacji ustalić fakt, że w miejscu objętym ekshumacją znajdują
się ludzkie szczątki pochowane 10 lipca 1941 roku.
Prowadziliśmy
ekshumację wzdłuż dłuższego boku stodoły, na zewnątrz obrysu jej
fundamentów oraz wewnątrz stodoły. To drugie miejsce rozpoznaliśmy,
gdy prok. Lucjan Nowakowski w wyłaniającej się podczas prac
archeologicznych bryle betonu rozpoznał szczątki pomnika Lenina.
Dało to asumpt do prowadzenia prac w głąb, aby ustalić, czy jest to
miejsce, o którym sądziliśmy, że znajduje się na cmentarzu. Wiemy
teraz, że tragedia ta rozegrała się, ale nie na cmentarzu, lecz w
stodole.
Wykluczyliśmy istnienie zbiorowej mogiły po drugiej
stronie polnej drogi, przy której znajduje się stodoła.
Po
bardzo starannie przeprowadzonych odwiertach stwierdzono, że także
we wskazanej przez świadka kępie drzew nie tylko nie znajdują się
żadne szczątki, ale że warstwy geologiczne ziemi w tym miejscu nie
są naruszone, to znaczy, że w ogóle w tym miejscu nigdy nie kopano.
Prok. Lucjan Nowakowski (IPN):
Ogółem znaleźliśmy 89 łusek.
Wszystkie były systemu mauser, kalibru 7,92 mm. Ujawniliśmy również
jeden nabój cały i dwa pociski. Wszystko to są militaria z okresu II
wojny światowej i nie ulega to żadnej wątpliwości, natomiast dwa
pociski szrapnelowe i jeden burzący, które znaleźliśmy na terenie
stodoły, pochodzą z okresu I wojny światowej.
Znaleźliśmy
również (poza obrębem stodoły od strony wrót) złamaną głownię
regulaminowego bagnetu niemieckiego używanego przez wojska
niemieckie w czasie II wojny światowej właśnie do systemu mauser.
Nie potrafimy zinterpretować, z jakich przyczyn ten dowód tam się
znalazł.
Z naszego punktu widzenia najistotniejsze jest kilka z
zaprezentowanych tam dowodów, a mianowicie:
(1) W tym grobie, w
którym znajdowały się też szczątki pomnika Lenina, znaleźliśmy na
jednym z odkrytych szkieletów na wysokości brzucha jedną, noszącą
ślady ognia, łuskę kalibru 7,92. Wynika z tego, że pocisk, od
którego ta łuska pochodzi, został odstrzelony i znalazł się na tych
zwłokach przed podpaleniem stodoły.
(2) Kilka innych łusek,
które również zostaną przekazane do badań do Centralnego
Laboratorium Kryminalistycznego (CLK), nosi na sobie ślady działania
ognia. Wszystkie zostały wytworzone przez Niemców, począwszy od roku
1938. Mamy jednak wątpliwości, czy wszystkie łuski zostały
wystrzelone 10 lipca 1941 roku, a to z kilku powodów. Część łusek -
według naszej wstępnej oceny - została odstrzelona z karabinu MG-42
(który w charakterystyczny sposób płaszczy szyjkę łuski), czyli z
karabinu, który został wprowadzony na uzbrojenie armii niemieckiej w
1942 roku. Niewielka część łusek jest wytworzona ze stali. Tego
rodzaju pociski Niemcy konstruowali mniej więcej od 1943 roku (gdy
brakowało im już mosiądzu na wytwarzanie porządniejszych łusek).
Łuski zostaną przesłane do CLK także celem odczytania puncy, na
której powinna znajdować się data roczna wytworzenia konkretnych
pocisków.
(3) Bardzo istotnym dowodem jest nie zniekształcony
płaszcz pocisku - jak wstępnie oceniamy - kalibru 9 mm systemu
parabellum. Z tego by wynikało, że po odstrzeleniu pocisk ten musiał
trafić w tkankę miękką i wraz z tym człowiekiem znaleźć się w
pożarze, a to z uwagi na to, że rdzeń tego pocisku (który był z
ołowiu) wytopił się. Fakt, że znaleźliśmy tu ten pocisk mógłby też
świadczyć o czymś innym. Regulaminową bronią oficerów niemieckich
były między innymi pistolety typów parabellum i walter, do których
używano właśnie tego typu pocisków. Natomiast z całą pewnością na
regulaminowym wyposażeniu żołnierzy nie znajdowały się pistolety, z
których można by było taki pocisk wystrzelić. Z tego można by wysnuć
wniosek, że znajdowała się na miejscu zdarzenia osoba, która była
najprawdopodobniej oficerem - trudno oczywiście w tej chwili
wnioskować, jakiej formacji niemieckiej.
(4) Przy brzegu stodoły
znaleźliśmy jeszcze pocisk kalibru 7,92 mm, czyli pasujący do tych
łusek. Wstępnie oceniając jest to pocisk z rdzeniem stalowym i nie
zniekształcony, co również sugerowałoby, że został odstrzelony w ten
sposób, iż nie trafił na nic, co spowodowałoby jego zniekształcenie.
Są to na razie mocno wstępne wnioski, które pozwalają jedynie na
zadanie konkretnych pytań biegłym ekspertom z CLK.
Jeśli się
okaże, że zakładane przez nas kierunki są słuszne, wtedy moglibyśmy
przyjąć, że eskortujący ofiary funkcjonariusze - trudno powiedzieć
jakiej formacji niemieckiej - użyli broni (podkr. moje - WK), najprawdopodobniej, jak
sądzić należy z zeznań świadka, po zaparciu odrzwi, kiedy te ofiary
usiłowały się wydostać na zewnątrz. To jest wstępny wniosek. Ale
łuska znaleziona na zwłokach ofiary sugeruje, że oddano również co
najmniej jeden strzał w środku stodoły.
"Łódki" od nabojów do
karabinu znaleziono nie tylko około 20 metrów od stodoły, ale też w
obrębie stodoły, gdzie znaleziono 2-3 "łódki". Świadczy to o tym, że
sprawca, który załadował karabin, odstrzelił co najmniej pięć razy,
ponieważ "łódki" były pięcionabojowe (gdy odstrzelił ostatni pocisk,
"łódka" wypadała z karabinu). Niewątpliwie i łuski i "łódki" były
produkcji niemieckiej. Założyć też należy, że zostały odstrzelone z
karabinów pozostających na uzbrojeniu armii niemieckiej.
Prok. Radosław Ignatiew (IPN, Białystok):
We wnętrzach obu
grobów oraz w obrębie stodoły i w najbliższym ich sąsiedztwie
zabezpieczono około 600 przedmiotów lub fragmentów przedmiotów.
Znalezione przedmioty codziennego użytku to m.in. klucze,
fragmenty odzieży, suwaki, klamry od pasków, klamerki ściągające
kamizelki, naparstki i części do maszyn krawieckich, pudełko z
szewskimi gwoździkami...
W obu grobach znaleziono też przedmioty
wartościowe. Są to fragmenty złotej biżuterii, srebrne i złote
monety (głównie tak zwane "świnki", czyli piętnasto- i
dziesięciorublówki z okresu panowania ostatniego cara; obok dolarów
środki płatnicze funkcjonujące podczas okupacji na terenie Polski),
zegarki kopertowe, obrączki i pierścionki (podkr. moje - WK.).
Znalezienie pokaźnej
ilości przedmiotów wartościowych może wskazywać na to, że osoby
spodziewały się, że być może nie wrócą do domów. Znalezienie tylu
przedmiotów wartościowych może też świadczyć o tym, że ofiar po
dokonaniu mordu nie obrabowywano.
Liczymy na to, że być może na
niektórych z tych przedmiotów znajdziemy jakieś monogramy, nazwiska
lub inskrypcje, które mogą pozwolić na ustalenie tożsamości
niektórych z ofiar, do których należały.
Prof. W. Kulesza:
Na pytanie, czy Niemcy byli pod stodołą,
odpowiadamy: byli na rynku i byli pod stodołą. Z całą pewnością:
tak, byli. (Podkr. moje - WK.)
Czy mogą być inne mogiły? Nie umiem na to pytanie
odpowiedzieć. Nie ma żadnych racjonalnych podstaw do domniemania, że
ofiary zamordowane w stodole poprzez spalenie zostały zakopane nie
tylko w dwóch przez nas już odkrytych mogiłach, ale jeszcze w innej
mogile (czy: w innych mogiłach), których położenia nie znamy.
Mogiła znajdująca się na zewnątrz stodoły była wypełniona tylko
częściowo: ciała były wrzucane przez sprawców w ten sposób, że po
wypełnieniu jednej części mogiły prawie do jej górnej krawędzi
staczały się ku przeciwległemu bokowi owego wykopu. Ale wykop nie
został wypełniony ciałami: z jednej strony znajdowaliśmy na dnie
wykopu tylko szkielety pojedynczych ofiar, z drugiej zaś strony
warstwa ciał sięgała prawie do górnej krawędzi. Jeżeli zatem owa
mogiła nie została przez sprawców wypełniona w całości, trudno
przyjąć hipotezę, że część ciał wywieźli oni w celu ich ukrycia w
innej mogile, której położenia nie znamy. (Podkr. moje - WK.) Nie mogę natomiast
wykluczyć, że były dokonywane zabójstwa innych ofiar, których
miejsce zakopania nie jest nam znane.
Stwierdziliśmy fakt nie
budzący wątpliwości: w stodole wzdłuż jej dłuższego boku znajdują
się groby ofiar zbrodni dokonanej 10 lipca 1941 roku. Są tam
szczątki mężczyzn, kobiet i dzieci (w tym także niemowląt). Nie ma
najmniejszej wątpliwości, że zbrodnia została dokonana w taki
sposób, jak udało się wcześniej ustalić (przez spalenie ofiar) a
także - jak wiemy dzisiaj - w wyniku obecności i współdziałania na
miejscu uzbrojonych i strzelających, choć udało się jedynie ustalić,
że pojedyncze strzały padały do ofiar.
Stwierdziliśmy, że w
mogiłach, które odkryliśmy i w zbadanym popiele znajduje się od 150
do 250 ofiar spopielonych a także takich, których szczątki zachowały
się w postaci dużych fragmentów szkieletów. Jest to szacunek oparty
na badaniu szczątków a także na rozmiarach mogił. Niczego więcej nie
udało się ustalić.
Nasza informacja dotyczy tego, co mogło
zostać zbadane w ramach ekshumacji prowadzonych w obrębie owych
dwóch mogił.
Prok. R. Ignatiew:
Jak wyjaśnić rozbieżność między liczbą
podawaną w książce J. T. Grossa a naszymi ustaleniami? A czy 150 lub
250 ofiar to jest mała liczba? To była zbrodnia i będzie ścigana
niezależnie od ilości ofiar.
Liczba 1600 pojawia się obok
różnych innych, ale miała to szczęście - lub nieszczęście - że
została podana w ankiecie, którą burmistrzowie różnych miejscowości
(także Jedwabnego) na zlecenie Głównej Komisji Badania Zbrodni
Hitlerowskich wypełniali w 1945 roku. Dysponuję jednak dokumentami
dowodzącymi, że ta liczba już wówczas nie była podawana jako jedyna.
Wymieniano i 500, i 1440 i około 900 ofiar. (Podkr. moje - WK.)
Prof. W. Kulesza:
Ekshumacja została wstrzymana i na tym
etapie prokurator prowadzący śledztwo nie przewiduje dalszych prac
ekshumacyjnych.
Pełna ekshumacja polegałaby na wyjęciu
wszystkich szczątków, w tym szkieletów czy układów kości
"zachowujących anatomiczny kształt ludzkiego szkieletu". Na to
jednak nie wyrazili zgody rabini obecni przy ekshumacji. (Podkr. moje - WK.)
Przedmiotem ekshumacji nie były szkielety, a jedynie
poszczególne kości, które poddawano ocenie sądowo-lekarskiej na
zewnątrz wykopu, na stołach, na których je fotografowano i
opisywano, żeby ustalić m.in. wiek, płeć i przyczynę śmierci ofiary.
Badano, czy kości są nadpalone i czy noszą ślady mechanicznych
uszkodzeń.
Gdy docieraliśmy do ludzkich szkieletów lub większych
zespołów kości "zachowujących anatomiczny układ" - na życzenie
rabinów nie wyjmowaliśmy ich z ziemi, lecz ziemia była usuwana z
zespołu kości przy pomocy szpachli i pędzla a oceny
sądowo-lekarskiej dokonywano w samym wykopie. Ten sposób
postępowania pozwolił na jedynie szacunkową ocenę liczby ludzkich
szkieletów w obu wykopach.
Zakładaliśmy, że będzie możliwe
poprowadzenie równoległego wykopu, aby spojrzawszy z boku móc ocenić
grubość warstwy utworzonej przez ludzkie szczątki. Warunki ziemne
(osypujący się piach) nie pozwoliły na wykonanie takiego wykopu w
pełni. Wkopanie się na głębokość 2 metrów groziłoby osunięciem
szczątków (Podkr. moje - WK.) (w tym także całych szkieletów) do owego wykopu, co z
kolei zakłóciłoby "anatomiczny układ" tworzących ludzki szkielet
kości, a to powodowałoby naruszenie kanonu, o którym poinformowali
nas obecni na miejscu rabini.
Biorąc pod uwagę głębokość mogił
oraz długość i szerokość ich górnych otworów jako podstawę do
szacunkowego obliczenia liczby ciał, która w tym wykopie mogła
zostać pogrzebana - przyjęliśmy wynik tego obliczenia (150 do 250
ofiar) z daleko idącym uproszczeniem.
Można by go uniknąć tylko
po przeprowadzeniu pełnej ekshumacji.
prof. Leon Kieres (prezes IPN):
Dlaczego ekshumacja była
niepełna? Przyjdzie kiedyś czas, by to opisać, ale wiele rzeczy będę
musiał zabrać ze sobą do grobu. [sic!] Są rzeczy, których nie mogę
ujawnić, ale z całą pewnością nie doszło do naruszenia przeze mnie
prawa polskiego. Nie boję się odpowiedzialności. Nie boję się. Nie
bałem się nigdy. Chciałem, żeby ta sprawa nie zaszkodziła Polsce i
polskiej racji stanu. Uważałem, że prowadzenie tej ekshumacji w
atmosferze polemik, także z Polską, nie przysłuży się polskiej racji
stanu a także wiarygodności ustaleń, które - mam nadzieję - przyjmie
polski prokurator. W związku z tym uważałem, że należy rozmawiać,
aby - jeśli to możliwe z punktu widzenia interesów śledztwa -
ekshumacja została przeprowadzona z uwzględnieniem racji moralnych
przedstawianych przez stronę żydowską. Tak postąpiłem i za to mogę
ponosić odpowiedzialność.
Wybrał M. G.
Obszerne
fragmenty wypowiedzi z konferencji prasowej zorganizowanej w
Instytucie Pamięci Narodowej 5 czerwca 2001 r.
Pytania na marginesie
Tylko dokończenie ekshumacji
pozwoliłoby ukręcić łeb plotkom i przedstawić już na tym etapie
śledztwa najbliższy prawdy przebieg wydarzeń w Jedwabnem dnia 10
lipca 1941 roku.
1 czerwca w izraelskim dzienniku "Ha'aretz" w
artykule "W masowym grobie w Jedwabnem odkryto dowody masakry"
napisano - powołując się na rabina Warszawy Michaela Schudricha - że
wydaje się, iż znalezione dotychczas czaszki są przedziurawione
pociskami karabinowymi i że jest to ważny szczegół, gdyż odkrycie
tego typu urazów wskazywałoby na to, że to naziści byli
odpowiedzialni za śmierć ofiar. Jeżeli to prawda, to prokuratorzy
powinni już dziś ujawnić ten ważny "szczegół" o przestrzelonych
czaszkach. Jeżeli nie - zdementować go. (Podkr. moje - WK.)
Wstrzymanie ekshumacji w
Jedwabnem uniemożliwiło prokuratorom dokończenie badań, utrudniło
"wszechstronne ustalenie okoliczności sprawy, a w szczególności
ustalenie osób pokrzywdzonych" - także liczby ofiar.
Prezes IPN
prof. Leon Kieres przyjął na siebie polityczną odpowiedzialność za
ten skandal, ale czy bez winy jest zwierzchnik prokuratorów,
minister sprawiedliwości prof. Lech Kaczyński?
Obaj profesorowie
ugięli się przez opinią zagranicznych rabinów, choć przedstawiciel
polskiej gminy żydowskiej deklarował, że nie ma nic przeciwko
dalszym pracom ekshumacyjnym, a szacunek dla ofiar zbrodni
nakazywałby właśnie skrupulatne kontynuowanie śledztwa i ekshumacji.
Ustawa o stosunku Państwa do gmin wyznaniowych żydowskich w RP już w
art. 1. stanowi, iż w nieuregulowanych ustawą sprawach odnoszących
się do gmin żydowskich "stosuje się powszechnie obowiązujące
przepisy prawa". Ustawa o IPN i kodeks postępowania karnego wręcz
nakazuje ekshumację w Jedwabnem kontynuować.
Polscy prokuratorzy
zostali powstrzymani przez zwierzchników przed stosowaniem polskiego
prawa. Ktoś powinien być za to ukarany. Kto? Mam nadzieję, że prof.
Kieres i prof. Kaczyński ustalą, czy któryś z nich, czy obaj, czy
może ktoś trzeci?
Czekam na ich odpowiedź na to pytanie.
MARCIN GUGULSKI
Powrot