Stanowisko Klubu Konserwatywnego w Łodzi w związku ze "sprawą Jedwabnego"
Tygodnik Głos NR 27 (884) 7 lipca 2001

 
Od wielu miesięcy trwa, zarówno w naszym kraju, jak poza jego granicami, niesłabnący gwar wokół sprawy mordu na żydowskich mieszkańcach Jedwabnego w czasie II wojny światowej i pod okupacją niemiecką, o którego dokonanie oskarżeni zostali bezpośrednio polscy mieszkańcy tej miejscowości, a pośrednią odpowiedzialnością - jako domniemanych "współsprawców" hitlerowskiego holocaustu ludności żydowskiej - obarczono cały naród polski, w pewnej zaś mierze również Kościół katolicki i jego duchowieństwo w Polsce.
Rolę "rozprowadzającego" w tej nagonce, a zarazem dostarczyciela tak długo poszukiwanego i upragnionego, "koronnego dowodu" na współudział Polaków w holocauście, odgrywa socjolog i publicysta prof. Jan Tomasz Gross, którego quasi-reportażowi "Sąsiedzi" nadano, bez żadnych merytorycznych podstaw, miano "dokumentu" i "rozprawy historycznej"; natomiast nagłośnieniem całej sprawy zajmują się (w Polsce), jak zwykle w takich wypadkach, mass-media, zarówno elektroniczne, jak prasowe, orientacji lewicowo-liberalnej i postkomunistycznej, na czele z "Gazetą Wyborczą", "Trybuną", "Wprost" i "Polityką", wspierane także "autorytetem" placówek z powołania naukowych, jak Żydowski Instytut Historyczny. Wymownie kontrastuje z tym medialne "embargo" na informacje dotyczące przypadków mordów na Polakach popełnionych przez żydowskie bandy rabunkowe, również w czasie II wojny światowej; zapewne w przekonaniu - najoczywiściej rasistowskim - o apriorycznej "niewspółmierności" zbrodni popełnianych na Żydach i przez Żydów.
Cała "sprawa", która z pozoru ma charakter naukowego dyskursu historycznego oraz debaty moralnej, została natychmiast upolityczniona, w szczególności zgłoszeniem przez piastującego urząd Prezydenta RP, Aleksandra Kwaśniewskiego, zamiaru dokonania "przeprosin" narodu żydowskiego za ów mord, w imieniu narodu polskiego. Zabierając przeto głos w tej sprawie, musimy rozpatrzyć z osobna każdy jej wymiar, czyli: a/ historyczny; b/ polityczny; c/ moralny.

Wymiar historyczny

Skoncentrowane wokół "sprawy Jedwabnego", kolektywne oskarżenie narodu polskiego o "antysemityzm" jest fragmentem większego obrazu, który środowiska żydowskie i demoliberalne uporczywie narzucają światu, a który przez innych bywa celnie nazywany "religią holokaustu". Głosi ona "metafizyczną" unikalność losu Żydów, gładzonych przez funkcjonariuszy niemieckiej III Rzeszy za samą przynależność rasową, "opuszczonych" w tym losie, jakoby, przez Boga oraz przy cichym przyzwoleniu, a niekiedy i współpracą, innych narodów. Pośród nich Polacy zostali naznaczeni w owej ideologii złowieszczą etykietą "współsprawców". Wykorzystywane są do tego celu, odpowiednio upraszczane i naginane do przyjętych z góry tez oskarżycielskich, rozmaite zjawiska i okoliczności z historii Polski. Szczególnie odrażające są próby wtłaczania "sprawy Jedwabnego" w tak skonstruowany ciąg "polskiego antysemityzmu", którego uwieńczeniem miałoby być wygnanie większości Żydów z Polski po 1968 roku; taką "historiozofię" upowszechnia ze szczególną gorliwością redakcja zajadle antykatolickiego tygodnika "Wprost", zamazując tym samym odpowiedzialność za ten czyn, spoczywającą wyłącznie na ówczesnych funkcjonariuszach systemu komunistycznego, których bezpośrednim, politycznym spadkobiercą jest m.in. Aleksander Kwaśniewski. Stąd, z jednej strony, mamy do czynienia z antypolską napastliwością, gołosłownym rzucaniem oskarżeń i takim manipulowaniem faktami, dla którego prawda materialna zdaje się być w pogardzie; z drugiej zaś strony, ze skłonnością obałamuconej opinii międzynarodowej do dawania wiary takim właśnie doniesieniom i interpretacjom. Skutkiem obu tych postaw, reżyserowanych przez wpływowe media, jest atmosfera szantażu moralnego, który już w samym usiłowaniu zbadania faktów upatruje skłonności antysemickie. Po latach udało się doprowadzić trzecią stronę, czyli samych Polaków, do swoistego paraliżu woli, byle tylko nie narazić się na zarzut antysemityzmu. Najjaskrawszym skutkiem tej sytuacji jest los tzw. "kłamców oświęcimskich", czyli historyków próbujących dociec prawdy w konkretnych przypadkach, którzy nie tylko bywają odsądzani od czci i wiary, ale również pozbawiani możliwości kontynuowania badań, a nawet wyrzucani z uczelni i sądzeni w procesach karnych.
Zapewne niezamierzonym skutkiem "sprawy Jedwabnego" stała się jednak realna perspektywa przełamania przez polskich historyków owego paraliżu i strachu przed opinią międzynarodową. Kto wie, czy "przebudzenie" to byłoby możliwe, gdyby główny sprawca tej sztucznie wznieconej wrzawy - prof. Jan T. Gross nie przekroczył tak jaskrawo wszelkich możliwych granic nierzetelności i arogancji, prezentując wypaczony, oparty na błędnej metodologii oraz jednostronny obraz zachowań społeczeństwa polskiego wobec Żydów w czasie II wojny światowej, a przede wszystkim, gdyby już w późniejszej autoapologii nie zakwestionował tak otwarcie podstawowego warunku rzetelnie uprawianej nauki historycznej, jakim jest krytycyzm w stosunku do źródeł, w tym do relacji świadków historii. Tak bezwstydne podważenie naczelnej normy heurystyki naukowej, bez której nauka przestaje być nauką, a staje się jedynie ideologią i propagandą, musiało wstrząsnąć sumieniem badawczym historyków, lub przynajmniej ich intuicyjnym wyczuciem zbliżenia się - w razie zachowania milczenia - do granicy, za którą jest już tylko kompromitacja i śmieszność. Po raz pierwszy zatem, historycy polscy, dysponujący rzetelnym warsztatem naukowym, w przeciwieństwie do socjologa-Grossa występującego w roli historyka, przemówili głosem słyszalnym, acz na razie tylko w Polsce, wskazując na wszystkie uchybienia metodologiczne, faktograficzne, a wreszcie (nad)interpretacyjne, które popełnił autor Sąsiadów. Należy tu wymienić przynajmniej trzech badaczy: prof. Tomasza Strzembosza, dr. Piotra Gontarczyka i Leszka Żebrowskiego, których już opublikowane rezultaty badań pozwalają lepiej zrozumieć, co naprawdę wydarzyło się 10 lipca 1941 roku w Jedwabnem, jak również, co działo się w tym miejscu przed tą datą, przed okupacją niemiecką, a w okresie pierwszej okupacji sowieckiej 1939-1941. Na uznanie zasługuje również dr Marek Jan Chodakiewicz z Columbia University w Nowym Jorku, który akcentuje konieczność profesjonalnego, poprawnego metodologicznie zbadania całokształtu stosunków polsko-żydowskich, wykonując już w tym kierunku znaczący krok bogatą źródłowo publikacją Współistnienie - zagłada - komunizm: Polacy a Żydzi, 1918-1955. Należy także odnotować szerokie udostępnienie przez dziennik "Rzeczpospolita" swoich łamów dla bezprecedensowej w polskich mediach debaty historyków i publicystów, prezentującej uczciwie i fakty i różnorodność punktów widzenia, w której znaczącym głosem była także wypowiedź prof. Normana Finkelsteina, surowego krytyka procederu określonego mianem Holocaust Industry. Wreszcie, dzięki śmiałej i pokonującej liczne opory decyzji min. Lecha Kaczyńskiego, który nakazał przeprowadzenie ekshumacji w miejscu masakry [błąd rzeczowy - min. Kaczynski nie "nakazał, a wprost wstrzymał przeprowadzenie ekshumacji nakazane przez prokuratora Ignatiewa, a następnie po tajnych ustaleniach ze stroną żydowską (rabin Schudrich) zezwolił na coś, co nazwać można jedynie parodią ekshumacji. - wtr. WK.], mamy już niepodważalne dowody udziału Niemców w dokonanej egzekucji, i wielokrotnego zawyżenia liczby ofiar w sensacyjnej propagitce J. T. Grossa. Zachęcamy i wymienionych autorów i tych, którzy dotąd nie odważyli się jeszcze zabrać głosu, do kontynuowania podjętych badań i wytrwałego dążenia do prawdy, nawet gdyby miała ona okazać się gorzka dla nas samych. Konieczne jest jednak również znalezienie sposobów dotarcia z wynikami tych badań do jak najszerszej opinii międzynarodowej. Są już bowiem ważne dowody na to, w którą stronę zmierza interpretacja "sprawy Jedwabnego", artykułowana przez miarodajne pisma i inne media zachodnie.

Wymiar polityczny

Z politycznego punktu widzenia kluczowe znaczenie - ze względu na wagę urzędu zajmowanego przez osobę wypowiadającą się w tej sprawie - ma deklaracja Prezydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego, który, nie czekając na wyniki badań mających ustalić prawdę materialną o Jedwabnem, pospieszył gorliwie z ofertą wyrażenia przeprosin narodu żydowskiego w imieniu narodu polskiego, co ma nastąpić 10 lipca b.r. w miejscu dokonanej pół wieku temu zbrodni. Znalazł w tym nawet aprobatę, cieszącego się w wielu kręgach opinią autorytetu, Jana Nowaka-Jeziorańskiego, który proponuje bezwarunkowe przeprosiny, byle tylko nie narazić się na zarzuty z zagranicy, które rzekomo pogorszyłyby szansę Polski na wejście do Unii Europejskiej oraz naraziłyby ją na bojkot ze strony wpływowych kół żydowskich, o nieobliczalnych konsekwencjach. Z przykrością musimy zaliczyć do tego grona także prezesa IPN, prof. Leona Kieresa, który też pospieszył z biciem się w piersi, przed rozpoczęciem systematycznych badań faktograficznych, a przecież reprezentuje on ten organ państwowy, który ma dopiero przeprowadzić dochodzenie i ustalić fakty. Wprost wyjątkowo obrzydliwe jest zaś domaganie się od Polaków nie relatywizowanej do niczego i w żaden sposób "skruchy" za problematyczny, w świetle dotychczasowych ustaleń, udział osób narodowości polskiej w masakrze jedwabneńskiej, przez posła Włodzimierza Cimoszewicza, który dotąd przy każdej możliwej okazji konsekwentnie umniejszał i relatywizował niepodważalne zbrodnie systemu komunistycznego, także i te dokonywane na narodzie polskim.
Skandaliczne jest również postępowanie tych polityków, dziennikarzy i publicystów, którzy próbują wywierać presję na hierarchię Kościoła polskiego, celem wymuszenia upokarzających deklaracji nie tylko przeprosin narodu żydowskiego za tę zbrodnię, ale również przyznania, że jest ona wynikiem tradycyjnego, a zupełnie fałszywie interpretowanego, "antyjudaizmu" teologicznego w nauczaniu Kościoła katolickiego.
Wspomniane wypowiedzi i zapowiedzi wzbudziły już szereg protestów, indywidualnych i zbiorowych, w obronie narodu polskiego, spotwarzanego nie tylko przez wrogów, czy niepowołanych "terapeutów" zbiorowej polskiej duszy, rzekomo zatroskanych o jej "oczyszczenie" i dobre samopoczucie, ale już wprost przez tych, którzy z racji piastowanych urzędów publicznych powołani są do stania na straży interesu narodowego i publicznego. Wielokrotnie i z różnych stron wskazywano m.in., że niedopuszczalne jest publiczne kajanie się za naród jego najwyższego reprezentanta w sytuacji, kiedy nie jest wiadomy ani stopień odpowiedzialności (mierzony tak inicjatywą, bądź jej brakiem, jak bezpośrednim sprawstwem), ani liczbowy zakres udziału osób narodowości polskiej (i wyznania rzymskokatolickiego, co również jest okolicznością nachalnie podkreślaną przez oskarżycieli) w mordzie jedwabneńskim, ani wreszcie jej motywy. (podkr. moje - WK.)Nie jest przecież jasna i rozstrzygnięta podstawowa dla dokonania osądu kwestia, czy Polacy biorący, być może, udział w tym mordzie kierowali się odruchem zemsty w stosunku do Żydów masowo kolaborujących z poprzednim, sowieckim, okupantem i będących wykonawcami jego represji wymierzonych w Polaków, a nierzadko jej inicjatorami i delatorami, czy też motywem była - jak to się sugeruje w obiegowej propagandzie - "nienawiść rasowa", czy też wreszcie motywy były pospolicie kryminalne? Zwłaszcza w tym ostatnim wypadku, istotną sprawą jest też, czy ewentualne "współsprawstwo" osób narodowości polskiej dotyczyło "zwykłych", w normalnych warunkach "porządnych obywateli" (co gdyby było prawdą, byłoby bardziej obciążające), czy też elementy kryminalne z natury, ludzi z marginesu przestępczego, których nie brak w żadnej w żadnej populacji narodowościowej, a które stan wojny jeszcze bardziej uaktywnia, demoralizuje i stwarza im większe możliwości zbrodniczego działania, nie kierowanego wszakże żadnymi "wyższymi" w stosunku do kryminalnych, a więc również "ideologicznymi" czy "rasowymi", pobudkami.
Spośród wszystkich głosów protestujących przeciwko niewczesnym i służalczym wobec "możnych tego świata" zamiarom prezydenta Kwaśniewskiego, na szczególne wyróżnienie zasługuje klarowna wypowiedź logika i filozofa, prof. Bogusława Wolniewicza, który stwierdził, iż nie życzy sobie, aby Prezydent przepraszał kogokolwiek w imieniu narodu polskiego, ponieważ zbrodnia ta, nawet gdyby dokonana została wyłącznie przez osoby narodowości polskiej, to z całą pewnością nie została ona dokonana w imieniu narodu polskiego, gdyż "w imieniu narodu" nie ma prawa działać i nie działa nigdy żaden pojedynczy obywatel, ani niezorganizowana grupa obywateli, a jedynie legalne władze państwa oraz podległe im organy i funkcjonariusze! (podkr. moje - WK.) W istocie, jest to argument oczywisty i rozstrzygający: nawet organizatorzy tej nagonki jak dotąd nie ośmielili się powiedzieć, że rozkaz zapędzenia Żydów jedwabneńskich do sławnej już stodoły wydały władze Rzeczypospolitej Polskiej, czy to najwyższe jej organy, przebywające na emigracji, czy to Delegatura Rządu RP na Kraj, czy jakikolwiek funkcjonariusz ich cywilnej bądź zbrojnej egzekutywy. A skoro Państwo Polskie nie miało z tymi wydarzeniami nic wspólnego, to nie ma też żadnego usprawiedliwienia i powodu, aby jego aktualny reprezentant uzurpował sobie prawo do "przepraszania" kogokolwiek w jego - i narodu, którego to państwo jest formą bytu politycznego - imieniu.
My, członkowie Klubu Konserwatywnego w Łodzi identyfikujemy się w pełni ze wspomnianym wyżej stanowiskiem. Jednakże, o ile nam wiadomo, nikt do tej pory nie zwrócił należytej uwagi na kwestię jeszcze większej - bo przesądzającej o narodowym i państwowym "być lub nie być" - rangi. Stoimy bowiem na stanowisku, że żaden akt oficjalnych i publicznych "przeprosin" kogokolwiek, ze strony jakiegokolwiek, a zwłaszcza najwyższego przedstawiciela władzy państwowej, nigdy i w żadnych okolicznościach - nawet takich, które spełniałyby wyżej wskazany warunek, tj. dotyczyłyby zdarzeń i czynności, angażujących w przeszłości reprezentantów państwa - nie powinien mieć miejsca. Akt taki jest bowiem sprzeczny z naturą, celami, zadaniami i z godnością państwa. Państwo, jak uczył nas o tym zawsze depozytariusz prawdy absolutnej, święty Kościół katolicki, jest "społecznością doskonałą", spełniającą najwyższy nakaz prawa naturalnego, jakim jest życie w zorganizowanej pod prawomocną i suwerenną władzą wspólnocie. Bez państwa egzystencja człowieka urągałaby jego naturze "zwierzęcia społecznego" i degradowałaby go do poziomu rozproszonego bez pasterza, zdziczałego stada. Nadto, w cywilizacji łacińskiej, i tylko w niej, państwo stało się formą istnienia personalistycznej wspólnoty narodowej, a więc osób złączonych wielorakimi relacjami w obrębie rodzin i innych wspólnot naturalnych oraz posiadaniem wyższego, niż tylko fizyczne, celu swojego istnienia; tym samym, chrześcijańskie państwo narodowe jest także duchową wspólnotą przeznaczenia. W państwie cywilizacji łacińskiej panuje zaiste rodzaj "umowy" pomiędzy narodem a władzą - rzecz jasna nie tej, o której rozprawiają demokratyczni kontraktualiści, wywodzący, wbrew rozumowi, samo istnienie państwa z "kontraktu" jednostek - której istotą jest, z jednej strony, wierność, jaką naród winien okazywać państwu, będącemu wcieleniem wielopokoleniowej Ojczyzny i ojcowizny, a także jego suwerennej władzy, z drugiej zaś strony, obowiązek tejże władzy państwowej strzeżenia bezpieczeństwa, niezawisłości i wolności państwa, i narodu w państwie, oraz pomnażania ich wielkości i chwały. Naród nie ma prawa czynić nic przeciwko prawowitej władzy, która pochodzi od Boga; państwo i jego Suweren, jako egzystencjalny reprezentant wspólnoty, nie mają prawa czynić niczego, co byłoby sprzeczne z interesem narodowym i racją stanu, co pomniejszałoby w jakikolwiek sposób naród i państwo. Jego najwyższym obowiązkiem jest - jak to ujmowała ostatnia z ducha polska konstytucja (z 23 IV 1935 r.) - troska o dobro państwa, gotowość obronną i stanowisko pośród narodów świata. A zatem najwyższy reprezentant państwa, który ośmiela się "przepraszać" obcych za własny naród, który miast spełniać cel, do którego został powołany, pomniejsza ten naród, obarczając go piętnem hańby, działa na szkodę państwa i wystawia na śmiertelne niebezpieczeństwo jego egzystencję w świecie. (podkr. moje - WK.)
Kwestia, którą poruszamy, ma zresztą szerszy wymiar, niż tylko wiążący się z konkretną "sprawą Jedwabnego", czy nawet w ogóle relacji polsko-żydowskich; odnosi się ona do wszystkich, już zaistniałych, czy tylko zamierzonych, aktów "przeprosin" kogokolwiek, ze strony funkcjonariuszy państwa. Akty te, pochodne od rozprzestrzeniającej się dziś z pandemiczną intensywnością w całym świecie, a zwyrodniałej kultury politycznej demoliberalizmu, stanowią drugi, po ideologii "praw człowieka", najbardziej destrukcyjny w stosunku do każdej państwowości, śmiercionośny oręż demoglobalizmu, który przez odebranie narodom i państwom ich godności i suwerenności, na wykarczowanym nawet z pamięci o nich ściernisku chce skonstruować swoją utopijną "wieżę Babel". Celowi temu znakomicie służy nie tylko nieustanne wymuszanie na poszczególnych narodach, państwach i ich przywódcach, upokarzających deklaracji i "rozliczeń" z przeszłością, ale również ich wzajemne szczucie na siebie, dopingowanie do szaleńczego licytowania się z wzajemnymi oskarżeniami o doznane, bądź tylko wyimaginowane krzywdy, obustronnego domagania się przeprosin za coraz odleglejsze zdarzenia, w złudnej nadziei, żywionej przez każdego, że "jego" krzywda, jako "większa", znajdzie się "na wierzchu". Jest to ułuda tak samo nieracjonalna, jak wiara w to, że uprawnione cele jakiejkolwiek wspólnoty mogą być zrealizowane dzięki retoryce "praw człowieka", albowiem "chytrość rozumu" politycznego wprzęgła bez trudu tę retorykę w służbę tradycyjnej (i jedynie możliwej) "polityki siły", i nie jest ważne, gdzie i przez kogo prawa te są "gwałcone", ale kto decyduje o tym, czy i gdzie ów "gwałt" się dokonywa. Podobnie, nie ten zwycięży w pojedynku na "przeprosiny", kto doznał obiektywnie największych krzywd, lecz ten, komu jego dogodna pozycja w geopolityce, biznesie, mediach i w ogóle w politycznym marketingu demotelekracji pozwoli stać się "kolekcjonerem" największej liczby przeprosin, wymuszonej na rzuconej na kolana największej liczbie "zbrodniarzy".
Najwyższy czas położyć kres temu autodestrukcyjnemu szaleństwu, i uczynić to zanim popadniemy w amok, w którym będziemy domagać się od Mongolii przeprosin za najazdy tatarskie, a sami będziemy przepraszać Rosjan za wymordowanie, wbrew danemu parolowi, załogi Homla. Musi nadejść dzień, w którym Suweren państwa polskiego przeprosi po raz ostatni - ale naród polski za wszystkie "przeprosiny", których jego poprzednicy kiedykolwiek się dopuścili, i w którym oświadczy, że żaden reprezentant Najjaśniejszej Rzeczypospolitej nie będzie już nigdy, nikogo i za nic przepraszał. Lecz trzeba być konsekwentnym do końca; oczyszczenie państwa i stosunków między suwerennymi państwami z trucizny ideologii demoliberalnej, powrót do normalnej polityki, w której istnieje wyłącznie konkretno-egzystencjalne rozróżnienie politycznego "sojusznika" i "wroga", zamiast pseudo-etycznego szantażu i pseudo-estetycznego napiętnowania, wymaga także naturalnej zasady wzajemności. Polska nie będzie nikogo przepraszać; ale Polska nie będzie również od nikogo oczekiwać i domagać się niczyich przeprosin: ani od Niemców, ani od Rosjan, ani od Żydów, ani od Czechów, ani od Ukraińców, ani od kogokolwiek innego. Słowo "przepraszam" musi zniknąć z języka politycznego i ze sfery polityczności, do której z natury nie należy, a powrócić tam, gdzie jest jego miejsce: do sfery stosunków międzyosobowych, między "ja" i "ty".

Wymiar moralny

Ze stanowiska, które zajęliśmy i z całą otwartością przedłożyliśmy powyżej, w żadnym razie nie wynika, iżbyśmy uchylali się od problemu odpowiedzialności moralnej za wszystkie rzeczywiste, sprzeczne z prawem Bożym, z moralnością i sprawiedliwością naturalną czyny, których dopuszczali się, lub w wysokim stopniu prawdopodobieństwa dopuścić się mogli, żyjący lub nieżyjący już członkowie narodu polskiego (pomijamy tu, rzecz jasna, bezdyskusyjny problem odpowiedzialności karnej osób, którym udowodni się popełnienie przestępstwa, który wszakże nie wymaga, a wręcz wyklucza, jakąkolwiek ingerencję i komentarz polityczny). W szczególności pragniemy podkreślić, że nie lekceważymy, ani nie próbujemy pokryć milczeniem, argumentu adresowanego niejako specjalnie do ludzi o konserwatywnej mentalności i "wrażliwości", którzy wyznając koncepcję narodu jako wspólnoty organicznej i wielopokoleniowej, spojonej tożsamością krwi, ducha i celu; którzy przyznając się do wiary, iż ojczyzna to nic innego, jak wspólne posiadanie starożytnego cmentarza i chęć uczynienia go niepodzielnym, powinni także uznawać zasadę moralnej odpowiedzialności zbiorowej za czyny naganne, popełnione kiedykolwiek przez członków, a niekiedy i w imieniu tej wspólnoty.
Uznajemy ten argument; nie godzimy się jedynie z taką formą ekspresji skruchy i żalu za popełnione grzechy, która złączona miałaby być instytucjonalnie z państwem i jego organami, a personalnie - z jego politycznym suwerenem i reprezentantem egzystencjalnym. Jest to bowiem nie tylko - jak dowodziliśmy wyżej - sprzeczne z naturą i celem istnienia państwa, ale również stanowi groźne pomieszanie porządków: politycznego z duchowym; stanowi swoistą, karykaturalną oraz terrorystyczną postać "teokracji", właściwej zresztą "świeckim religiom" nowoczesności.
Można jednak postawić nam pytanie, w jaki sposób żal i skrucha mogą być realnie wyrażane, skoro tak kategorycznie odrzucamy możliwość obarczania nimi suwerena politycznego? Odpowiadamy na to pytanie jasno i wprost: w każdym narodzie istnieją takie organy "czucia i woli", które z natury rzeczy sprawują, różną od suwerenności politycznej, lecz nie mniej istotną i konieczną, suwerenność moralną i duchową; i to ich właśnie zadaniem jest czynienie obrachunków zbiorowej psyche narodu z jego przeszłością i teraźniejszością oraz wskazywanie dróg przyszłości; nieustanne rozdrapywanie ran, aby się nie zabliźniły błoną podłości. Tymi organami wspólnoty są jej "kapłani, mędrcy i poeci"; to na kazalnicach naszych świątyń, na katedrach naszych akademii, na scenach naszych teatrów, toczyć się winna zawsze owa bosko-ludzka gra, która wyznaniem będzie i spowiedzią - lecz nie ludziom, a Bogu: Jedynemu Sędziemu ludzi i narodów. Tak, jak to uczynił suwerennie, opierając się wszelkim naciskom i podpowiedziom, pod przewodem Prymasa Polski, wyznając jedynie Bogu i błagając jedynie Boga o przebaczenie grzechów narodu, Episkopat Polski. W taką modlitwę włączamy się również my, członkowie Klubu Konserwatywnego, w takim wyznaniu uczestniczyć gotowi będziemy zawsze. W farsie demotelekratycznych błaznów - nigdy!

Uchwalono w Łodzi, w dzień Narodzenia św. Jana Chrzciciela, A.D. 2001.

Powrot

Hosted by www.Geocities.ws

1