Od wielu miesięcy trwa, zarówno w naszym kraju, jak
poza jego granicami, niesłabnący gwar wokół sprawy mordu na
żydowskich mieszkańcach Jedwabnego w czasie II wojny światowej i
pod okupacją niemiecką, o którego dokonanie oskarżeni zostali
bezpośrednio polscy mieszkańcy tej miejscowości, a pośrednią
odpowiedzialnością - jako domniemanych "współsprawców"
hitlerowskiego holocaustu ludności żydowskiej - obarczono cały
naród polski, w pewnej zaś mierze również Kościół katolicki i jego
duchowieństwo w Polsce.
Rolę "rozprowadzającego" w
tej nagonce, a zarazem dostarczyciela tak długo poszukiwanego i
upragnionego, "koronnego dowodu" na współudział Polaków w
holocauście, odgrywa socjolog i publicysta prof. Jan Tomasz Gross,
którego quasi-reportażowi "Sąsiedzi" nadano, bez żadnych
merytorycznych podstaw, miano "dokumentu" i "rozprawy historycznej";
natomiast nagłośnieniem całej sprawy zajmują się (w Polsce), jak
zwykle w takich wypadkach, mass-media, zarówno elektroniczne, jak
prasowe, orientacji lewicowo-liberalnej i postkomunistycznej, na
czele z "Gazetą Wyborczą", "Trybuną", "Wprost" i "Polityką",
wspierane także "autorytetem" placówek z powołania naukowych, jak
Żydowski Instytut Historyczny. Wymownie kontrastuje z tym medialne
"embargo" na informacje dotyczące przypadków mordów na Polakach
popełnionych przez żydowskie bandy rabunkowe, również w czasie II
wojny światowej; zapewne w przekonaniu - najoczywiściej rasistowskim
- o apriorycznej "niewspółmierności" zbrodni popełnianych na Żydach
i przez Żydów. Cała "sprawa", która z pozoru ma charakter
naukowego dyskursu historycznego oraz debaty moralnej, została
natychmiast upolityczniona, w szczególności zgłoszeniem przez
piastującego urząd Prezydenta RP, Aleksandra Kwaśniewskiego, zamiaru
dokonania "przeprosin" narodu żydowskiego za ów mord, w imieniu
narodu polskiego. Zabierając przeto głos w tej sprawie, musimy
rozpatrzyć z osobna każdy jej wymiar, czyli: a/ historyczny; b/
polityczny; c/ moralny.
Wymiar historyczny
Skoncentrowane wokół "sprawy Jedwabnego",
kolektywne oskarżenie narodu polskiego o "antysemityzm" jest
fragmentem większego obrazu, który środowiska żydowskie i
demoliberalne uporczywie narzucają światu, a który przez innych bywa
celnie nazywany "religią holokaustu". Głosi ona "metafizyczną"
unikalność losu Żydów, gładzonych przez funkcjonariuszy niemieckiej
III Rzeszy za samą przynależność rasową, "opuszczonych" w tym losie,
jakoby, przez Boga oraz przy cichym przyzwoleniu, a niekiedy i
współpracą, innych narodów. Pośród nich Polacy zostali naznaczeni w
owej ideologii złowieszczą etykietą "współsprawców". Wykorzystywane
są do tego celu, odpowiednio upraszczane i naginane do przyjętych z
góry tez oskarżycielskich, rozmaite zjawiska i okoliczności z
historii Polski. Szczególnie odrażające są próby wtłaczania "sprawy
Jedwabnego" w tak skonstruowany ciąg "polskiego antysemityzmu",
którego uwieńczeniem miałoby być wygnanie większości Żydów z Polski
po 1968 roku; taką "historiozofię" upowszechnia ze szczególną
gorliwością redakcja zajadle antykatolickiego tygodnika "Wprost",
zamazując tym samym odpowiedzialność za ten czyn, spoczywającą
wyłącznie na ówczesnych funkcjonariuszach systemu komunistycznego,
których bezpośrednim, politycznym spadkobiercą jest m.in.
Aleksander Kwaśniewski. Stąd, z jednej strony, mamy do czynienia z
antypolską napastliwością, gołosłownym rzucaniem oskarżeń i takim
manipulowaniem faktami, dla którego prawda materialna zdaje się być
w pogardzie; z drugiej zaś strony, ze skłonnością obałamuconej
opinii międzynarodowej do dawania wiary takim właśnie doniesieniom i
interpretacjom. Skutkiem obu tych postaw, reżyserowanych przez
wpływowe media, jest atmosfera szantażu moralnego, który już w samym
usiłowaniu zbadania faktów upatruje skłonności antysemickie. Po
latach udało się doprowadzić trzecią stronę, czyli samych Polaków,
do swoistego paraliżu woli, byle tylko nie narazić się na zarzut
antysemityzmu. Najjaskrawszym skutkiem tej sytuacji jest los tzw.
"kłamców oświęcimskich", czyli historyków próbujących dociec prawdy
w konkretnych przypadkach, którzy nie tylko bywają odsądzani od czci
i wiary, ale również pozbawiani możliwości kontynuowania badań, a
nawet wyrzucani z uczelni i sądzeni w procesach karnych. Zapewne
niezamierzonym skutkiem "sprawy Jedwabnego" stała się jednak realna
perspektywa przełamania przez polskich historyków owego paraliżu i
strachu przed opinią międzynarodową. Kto wie, czy "przebudzenie" to
byłoby możliwe, gdyby główny sprawca tej sztucznie wznieconej wrzawy
- prof. Jan T. Gross nie przekroczył tak jaskrawo wszelkich
możliwych granic nierzetelności i arogancji, prezentując wypaczony,
oparty na błędnej metodologii oraz jednostronny obraz zachowań
społeczeństwa polskiego wobec Żydów w czasie II wojny światowej, a
przede wszystkim, gdyby już w późniejszej autoapologii nie
zakwestionował tak otwarcie podstawowego warunku rzetelnie
uprawianej nauki historycznej, jakim jest krytycyzm w stosunku do
źródeł, w tym do relacji świadków historii. Tak bezwstydne
podważenie naczelnej normy heurystyki naukowej, bez której nauka
przestaje być nauką, a staje się jedynie ideologią i propagandą,
musiało wstrząsnąć sumieniem badawczym historyków, lub przynajmniej
ich intuicyjnym wyczuciem zbliżenia się - w razie zachowania
milczenia - do granicy, za którą jest już tylko kompromitacja i
śmieszność. Po raz pierwszy zatem, historycy polscy, dysponujący
rzetelnym warsztatem naukowym, w przeciwieństwie do socjologa-Grossa
występującego w roli historyka, przemówili głosem słyszalnym, acz na
razie tylko w Polsce, wskazując na wszystkie uchybienia
metodologiczne, faktograficzne, a wreszcie (nad)interpretacyjne,
które popełnił autor Sąsiadów. Należy tu wymienić przynajmniej
trzech badaczy: prof. Tomasza Strzembosza, dr. Piotra Gontarczyka i
Leszka Żebrowskiego, których już opublikowane rezultaty badań
pozwalają lepiej zrozumieć, co naprawdę wydarzyło się 10 lipca 1941
roku w Jedwabnem, jak również, co działo się w tym miejscu przed tą
datą, przed okupacją niemiecką, a w okresie pierwszej okupacji
sowieckiej 1939-1941. Na uznanie zasługuje również dr Marek Jan
Chodakiewicz z Columbia University w Nowym Jorku, który akcentuje
konieczność profesjonalnego, poprawnego metodologicznie zbadania
całokształtu stosunków polsko-żydowskich, wykonując już w tym
kierunku znaczący krok bogatą źródłowo publikacją Współistnienie -
zagłada - komunizm: Polacy a Żydzi, 1918-1955. Należy także
odnotować szerokie udostępnienie przez dziennik "Rzeczpospolita"
swoich łamów dla bezprecedensowej w polskich mediach debaty
historyków i publicystów, prezentującej uczciwie i fakty i
różnorodność punktów widzenia, w której znaczącym głosem była także
wypowiedź prof. Normana Finkelsteina, surowego krytyka procederu
określonego mianem Holocaust Industry. Wreszcie, dzięki śmiałej i
pokonującej liczne opory decyzji min. Lecha Kaczyńskiego, który
nakazał przeprowadzenie ekshumacji w miejscu masakry
[błąd rzeczowy - min. Kaczynski nie "nakazał, a wprost wstrzymał
przeprowadzenie ekshumacji nakazane przez prokuratora Ignatiewa, a
następnie po tajnych ustaleniach ze stroną żydowską (rabin Schudrich) zezwolił na coś, co nazwać
można jedynie parodią ekshumacji. - wtr. WK.],
mamy już
niepodważalne dowody udziału Niemców w dokonanej egzekucji, i
wielokrotnego zawyżenia liczby ofiar w sensacyjnej propagitce J. T.
Grossa. Zachęcamy i wymienionych autorów i tych, którzy dotąd nie
odważyli się jeszcze zabrać głosu, do kontynuowania podjętych badań
i wytrwałego dążenia do prawdy, nawet gdyby miała ona okazać się
gorzka dla nas samych. Konieczne jest jednak również znalezienie
sposobów dotarcia z wynikami tych badań do jak najszerszej opinii
międzynarodowej. Są już bowiem ważne dowody na to, w którą stronę
zmierza interpretacja "sprawy Jedwabnego", artykułowana przez
miarodajne pisma i inne media zachodnie.
Wymiar polityczny
Z politycznego punktu widzenia kluczowe
znaczenie - ze względu na wagę urzędu zajmowanego przez osobę
wypowiadającą się w tej sprawie - ma deklaracja Prezydenta RP
Aleksandra Kwaśniewskiego, który, nie czekając na wyniki badań
mających ustalić prawdę materialną o Jedwabnem, pospieszył gorliwie
z ofertą wyrażenia przeprosin narodu żydowskiego w imieniu narodu
polskiego, co ma nastąpić 10 lipca b.r. w miejscu dokonanej pół
wieku temu zbrodni. Znalazł w tym nawet aprobatę, cieszącego się w
wielu kręgach opinią autorytetu, Jana Nowaka-Jeziorańskiego, który
proponuje bezwarunkowe przeprosiny, byle tylko nie narazić się na
zarzuty z zagranicy, które rzekomo pogorszyłyby szansę Polski na
wejście do Unii Europejskiej oraz naraziłyby ją na bojkot ze strony
wpływowych kół żydowskich, o nieobliczalnych konsekwencjach. Z
przykrością musimy zaliczyć do tego grona także prezesa IPN, prof.
Leona Kieresa, który też pospieszył z biciem się w piersi, przed
rozpoczęciem systematycznych badań faktograficznych, a przecież
reprezentuje on ten organ państwowy, który ma dopiero przeprowadzić
dochodzenie i ustalić fakty. Wprost wyjątkowo obrzydliwe jest zaś
domaganie się od Polaków nie relatywizowanej do niczego i w żaden
sposób "skruchy" za problematyczny, w świetle dotychczasowych
ustaleń, udział osób narodowości polskiej w masakrze jedwabneńskiej,
przez posła Włodzimierza Cimoszewicza, który dotąd przy każdej
możliwej okazji konsekwentnie umniejszał i relatywizował
niepodważalne zbrodnie systemu komunistycznego, także i te
dokonywane na narodzie polskim. Skandaliczne jest również
postępowanie tych polityków, dziennikarzy i publicystów, którzy
próbują wywierać presję na hierarchię Kościoła polskiego, celem
wymuszenia upokarzających deklaracji nie tylko przeprosin narodu
żydowskiego za tę zbrodnię, ale również przyznania, że jest ona
wynikiem tradycyjnego, a zupełnie fałszywie interpretowanego,
"antyjudaizmu" teologicznego w nauczaniu Kościoła katolickiego.
Wspomniane wypowiedzi i zapowiedzi wzbudziły już szereg
protestów, indywidualnych i zbiorowych, w obronie narodu polskiego,
spotwarzanego nie tylko przez wrogów, czy niepowołanych "terapeutów"
zbiorowej polskiej duszy, rzekomo zatroskanych o jej "oczyszczenie"
i dobre samopoczucie, ale już wprost przez tych, którzy z racji
piastowanych urzędów publicznych powołani są do stania na straży
interesu narodowego i publicznego. Wielokrotnie i z różnych stron
wskazywano m.in., że niedopuszczalne jest publiczne kajanie się za
naród jego najwyższego reprezentanta w sytuacji, kiedy nie jest
wiadomy ani stopień odpowiedzialności (mierzony tak inicjatywą, bądź
jej brakiem, jak bezpośrednim sprawstwem), ani liczbowy zakres
udziału osób narodowości polskiej (i wyznania rzymskokatolickiego,
co również jest okolicznością nachalnie podkreślaną przez
oskarżycieli) w mordzie jedwabneńskim, ani wreszcie jej motywy. (podkr. moje - WK.)Nie
jest przecież jasna i rozstrzygnięta podstawowa dla dokonania osądu
kwestia, czy Polacy biorący, być może, udział w tym mordzie
kierowali się odruchem zemsty w stosunku do Żydów masowo
kolaborujących z poprzednim, sowieckim, okupantem i będących
wykonawcami jego represji wymierzonych w Polaków, a nierzadko jej
inicjatorami i delatorami, czy też motywem była - jak to się
sugeruje w obiegowej propagandzie - "nienawiść rasowa", czy też
wreszcie motywy były pospolicie kryminalne? Zwłaszcza w tym ostatnim
wypadku, istotną sprawą jest też, czy ewentualne "współsprawstwo"
osób narodowości polskiej dotyczyło "zwykłych", w normalnych
warunkach "porządnych obywateli" (co gdyby było prawdą, byłoby
bardziej obciążające), czy też elementy kryminalne z natury, ludzi z
marginesu przestępczego, których nie brak w żadnej w żadnej
populacji narodowościowej, a które stan wojny jeszcze bardziej
uaktywnia, demoralizuje i stwarza im większe możliwości zbrodniczego
działania, nie kierowanego wszakże żadnymi "wyższymi" w
stosunku do kryminalnych, a więc również "ideologicznymi" czy
"rasowymi", pobudkami. Spośród wszystkich głosów protestujących
przeciwko niewczesnym i służalczym wobec "możnych tego świata"
zamiarom prezydenta Kwaśniewskiego, na szczególne wyróżnienie
zasługuje klarowna wypowiedź logika i filozofa, prof. Bogusława
Wolniewicza, który stwierdził, iż nie życzy sobie, aby Prezydent
przepraszał kogokolwiek w imieniu narodu polskiego, ponieważ
zbrodnia ta, nawet gdyby dokonana została wyłącznie przez osoby
narodowości polskiej, to z całą pewnością nie została ona dokonana w
imieniu narodu polskiego, gdyż "w imieniu narodu" nie ma prawa
działać i nie działa nigdy żaden pojedynczy obywatel, ani
niezorganizowana grupa obywateli, a jedynie legalne władze państwa
oraz podległe im organy i funkcjonariusze! (podkr. moje - WK.) W istocie, jest to
argument oczywisty i rozstrzygający: nawet organizatorzy tej nagonki
jak dotąd nie ośmielili się powiedzieć, że rozkaz zapędzenia Żydów
jedwabneńskich do sławnej już stodoły wydały władze Rzeczypospolitej
Polskiej, czy to najwyższe jej organy, przebywające na emigracji,
czy to Delegatura Rządu RP na Kraj, czy jakikolwiek funkcjonariusz
ich cywilnej bądź zbrojnej egzekutywy. A skoro Państwo Polskie nie
miało z tymi wydarzeniami nic wspólnego, to nie ma też żadnego
usprawiedliwienia i powodu, aby jego aktualny reprezentant uzurpował
sobie prawo do "przepraszania" kogokolwiek w jego - i narodu,
którego to państwo jest formą bytu politycznego - imieniu. My,
członkowie Klubu Konserwatywnego w Łodzi identyfikujemy się w pełni
ze wspomnianym wyżej stanowiskiem. Jednakże, o ile nam wiadomo, nikt
do tej pory nie zwrócił należytej uwagi na kwestię jeszcze większej
- bo przesądzającej o narodowym i państwowym "być lub nie być" -
rangi. Stoimy bowiem na stanowisku, że żaden akt oficjalnych i
publicznych "przeprosin" kogokolwiek, ze strony jakiegokolwiek, a
zwłaszcza najwyższego przedstawiciela władzy państwowej, nigdy i w
żadnych okolicznościach - nawet takich, które spełniałyby wyżej
wskazany warunek, tj. dotyczyłyby zdarzeń i czynności, angażujących
w przeszłości reprezentantów państwa - nie powinien mieć miejsca.
Akt taki jest bowiem sprzeczny z naturą, celami, zadaniami i z
godnością państwa. Państwo, jak uczył nas o tym zawsze depozytariusz
prawdy absolutnej, święty Kościół katolicki, jest "społecznością
doskonałą", spełniającą najwyższy nakaz prawa naturalnego, jakim
jest życie w zorganizowanej pod prawomocną i suwerenną władzą
wspólnocie. Bez państwa egzystencja człowieka urągałaby jego naturze
"zwierzęcia społecznego" i degradowałaby go do poziomu rozproszonego
bez pasterza, zdziczałego stada. Nadto, w cywilizacji łacińskiej, i
tylko w niej, państwo stało się formą istnienia personalistycznej
wspólnoty narodowej, a więc osób złączonych wielorakimi relacjami w
obrębie rodzin i innych wspólnot naturalnych oraz posiadaniem
wyższego, niż tylko fizyczne, celu swojego istnienia; tym samym,
chrześcijańskie państwo narodowe jest także duchową wspólnotą
przeznaczenia. W państwie cywilizacji łacińskiej panuje zaiste
rodzaj "umowy" pomiędzy narodem a władzą - rzecz jasna nie tej, o
której rozprawiają demokratyczni kontraktualiści, wywodzący, wbrew
rozumowi, samo istnienie państwa z "kontraktu" jednostek - której
istotą jest, z jednej strony, wierność, jaką naród winien okazywać
państwu, będącemu wcieleniem wielopokoleniowej Ojczyzny i ojcowizny,
a także jego suwerennej władzy, z drugiej zaś strony, obowiązek
tejże władzy państwowej strzeżenia bezpieczeństwa, niezawisłości i
wolności państwa, i narodu w państwie, oraz pomnażania ich wielkości
i chwały. Naród nie ma prawa czynić nic przeciwko prawowitej władzy,
która pochodzi od Boga; państwo i jego Suweren, jako egzystencjalny
reprezentant wspólnoty, nie mają prawa czynić niczego, co byłoby
sprzeczne z interesem narodowym i racją stanu, co pomniejszałoby w
jakikolwiek sposób naród i państwo. Jego najwyższym obowiązkiem jest
- jak to ujmowała ostatnia z ducha polska konstytucja (z 23 IV 1935
r.) - troska o dobro państwa, gotowość obronną i stanowisko pośród
narodów świata. A zatem najwyższy reprezentant państwa, który
ośmiela się "przepraszać" obcych za własny naród, który miast
spełniać cel, do którego został powołany, pomniejsza ten naród,
obarczając go piętnem hańby, działa na szkodę państwa i wystawia na
śmiertelne niebezpieczeństwo jego egzystencję w świecie. (podkr. moje - WK.)
Kwestia, którą poruszamy, ma zresztą szerszy wymiar, niż tylko
wiążący się z konkretną "sprawą Jedwabnego", czy nawet w ogóle
relacji polsko-żydowskich; odnosi się ona do wszystkich, już
zaistniałych, czy tylko zamierzonych, aktów "przeprosin"
kogokolwiek, ze strony funkcjonariuszy państwa. Akty te, pochodne od
rozprzestrzeniającej się dziś z pandemiczną intensywnością w
całym świecie, a zwyrodniałej kultury politycznej demoliberalizmu,
stanowią drugi, po ideologii "praw człowieka", najbardziej
destrukcyjny w stosunku do każdej państwowości, śmiercionośny oręż
demoglobalizmu, który przez odebranie narodom i państwom ich
godności i suwerenności, na wykarczowanym nawet z pamięci o nich
ściernisku chce skonstruować swoją utopijną "wieżę Babel". Celowi
temu znakomicie służy nie tylko nieustanne wymuszanie na
poszczególnych narodach, państwach i ich przywódcach, upokarzających
deklaracji i "rozliczeń" z przeszłością, ale również ich wzajemne
szczucie na siebie, dopingowanie do szaleńczego licytowania się z
wzajemnymi oskarżeniami o doznane, bądź tylko wyimaginowane krzywdy,
obustronnego domagania się przeprosin za coraz odleglejsze
zdarzenia, w złudnej nadziei, żywionej przez każdego, że "jego"
krzywda, jako "większa", znajdzie się "na wierzchu". Jest to ułuda
tak samo nieracjonalna, jak wiara w to, że uprawnione cele
jakiejkolwiek wspólnoty mogą być zrealizowane dzięki retoryce "praw
człowieka", albowiem "chytrość rozumu" politycznego wprzęgła bez
trudu tę retorykę w służbę tradycyjnej (i jedynie możliwej)
"polityki siły", i nie jest ważne, gdzie i przez kogo prawa te są
"gwałcone", ale kto decyduje o tym, czy i gdzie ów "gwałt" się
dokonywa. Podobnie, nie ten zwycięży w pojedynku na "przeprosiny",
kto doznał obiektywnie największych krzywd, lecz ten, komu jego
dogodna pozycja w geopolityce, biznesie, mediach i w ogóle w
politycznym marketingu demotelekracji pozwoli stać się
"kolekcjonerem" największej liczby przeprosin, wymuszonej na
rzuconej na kolana największej liczbie "zbrodniarzy". Najwyższy
czas położyć kres temu autodestrukcyjnemu szaleństwu, i uczynić to
zanim popadniemy w amok, w którym będziemy domagać się od Mongolii
przeprosin za najazdy tatarskie, a sami będziemy przepraszać Rosjan
za wymordowanie, wbrew danemu parolowi, załogi Homla. Musi nadejść
dzień, w którym Suweren państwa polskiego przeprosi po raz ostatni -
ale naród polski za wszystkie "przeprosiny", których jego
poprzednicy kiedykolwiek się dopuścili, i w którym oświadczy, że
żaden reprezentant Najjaśniejszej Rzeczypospolitej nie będzie już
nigdy, nikogo i za nic przepraszał. Lecz trzeba być konsekwentnym do
końca; oczyszczenie państwa i stosunków między suwerennymi państwami
z trucizny ideologii demoliberalnej, powrót do normalnej polityki, w
której istnieje wyłącznie konkretno-egzystencjalne rozróżnienie
politycznego "sojusznika" i "wroga", zamiast pseudo-etycznego
szantażu i pseudo-estetycznego napiętnowania, wymaga także
naturalnej zasady wzajemności. Polska nie będzie nikogo przepraszać;
ale Polska nie będzie również od nikogo oczekiwać i domagać się
niczyich przeprosin: ani od Niemców, ani od Rosjan, ani od Żydów,
ani od Czechów, ani od Ukraińców, ani od kogokolwiek innego. Słowo
"przepraszam" musi zniknąć z języka politycznego i ze sfery
polityczności, do której z natury nie należy, a powrócić tam, gdzie
jest jego miejsce: do sfery stosunków międzyosobowych, między "ja" i
"ty".
Wymiar moralny
Ze stanowiska, które zajęliśmy i z całą
otwartością przedłożyliśmy powyżej, w żadnym razie nie wynika,
iżbyśmy uchylali się od problemu odpowiedzialności moralnej za
wszystkie rzeczywiste, sprzeczne z prawem Bożym, z moralnością i
sprawiedliwością naturalną czyny, których dopuszczali się, lub w
wysokim stopniu prawdopodobieństwa dopuścić się mogli, żyjący lub
nieżyjący już członkowie narodu polskiego (pomijamy tu, rzecz jasna,
bezdyskusyjny problem odpowiedzialności karnej osób, którym udowodni
się popełnienie przestępstwa, który wszakże nie wymaga, a wręcz
wyklucza, jakąkolwiek ingerencję i komentarz polityczny). W
szczególności pragniemy podkreślić, że nie lekceważymy, ani nie
próbujemy pokryć milczeniem, argumentu adresowanego niejako
specjalnie do ludzi o konserwatywnej mentalności i "wrażliwości",
którzy wyznając koncepcję narodu jako wspólnoty organicznej i
wielopokoleniowej, spojonej tożsamością krwi, ducha i celu; którzy
przyznając się do wiary, iż ojczyzna to nic innego, jak wspólne
posiadanie starożytnego cmentarza i chęć uczynienia go
niepodzielnym, powinni także uznawać zasadę moralnej
odpowiedzialności zbiorowej za czyny naganne, popełnione
kiedykolwiek przez członków, a niekiedy i w imieniu tej wspólnoty.
Uznajemy ten argument; nie godzimy się jedynie z taką formą
ekspresji skruchy i żalu za popełnione grzechy, która złączona
miałaby być instytucjonalnie z państwem i jego organami, a
personalnie - z jego politycznym suwerenem i reprezentantem
egzystencjalnym. Jest to bowiem nie tylko - jak dowodziliśmy wyżej -
sprzeczne z naturą i celem istnienia państwa, ale również stanowi
groźne pomieszanie porządków: politycznego z duchowym; stanowi
swoistą, karykaturalną oraz terrorystyczną postać "teokracji",
właściwej zresztą "świeckim religiom" nowoczesności. Można
jednak postawić nam pytanie, w jaki sposób żal i skrucha mogą być
realnie wyrażane, skoro tak kategorycznie odrzucamy możliwość
obarczania nimi suwerena politycznego? Odpowiadamy na to pytanie
jasno i wprost: w każdym narodzie istnieją takie organy
"czucia i woli", które z natury rzeczy sprawują, różną od
suwerenności politycznej, lecz nie mniej istotną i konieczną,
suwerenność moralną i duchową; i to ich właśnie zadaniem jest
czynienie obrachunków zbiorowej psyche narodu z jego przeszłością i
teraźniejszością oraz wskazywanie dróg przyszłości; nieustanne
rozdrapywanie ran, aby się nie zabliźniły błoną podłości. Tymi
organami wspólnoty są jej "kapłani, mędrcy i poeci"; to na
kazalnicach naszych świątyń, na katedrach naszych akademii, na
scenach naszych teatrów, toczyć się winna zawsze owa bosko-ludzka
gra, która wyznaniem będzie i spowiedzią - lecz nie ludziom, a Bogu:
Jedynemu Sędziemu ludzi i narodów. Tak, jak to uczynił suwerennie,
opierając się wszelkim naciskom i podpowiedziom, pod przewodem
Prymasa Polski, wyznając jedynie Bogu i błagając jedynie Boga o
przebaczenie grzechów narodu, Episkopat Polski. W taką modlitwę
włączamy się również my, członkowie Klubu Konserwatywnego, w takim
wyznaniu uczestniczyć gotowi będziemy zawsze. W farsie
demotelekratycznych błaznów - nigdy!
Uchwalono w Łodzi, w dzień Narodzenia św. Jana Chrzciciela,
A.D. 2001.
Powrot
|