Profesor Strzembosz się doczekał
Marek Jurek

 

Reakcja jest objawem życia

Doczekał się artykułu na trzy kolumny w "Gazecie Wyborczej". Napisany przez Artura Domosławskiego tekst, w którym posługuje się metodą dość często stosowaną w tym dzienniku: zamiast rzetelnej polemiki - "studium podmiotu", długie dywagacje na temat charakteru i osobowości autora zwalczanych poglądów. Takiej "wyborczej" psychoanalizie poddawani byli już Zbigniew Herbert i ks. abp Józef Michalik, a nawet Ojciec Święty Jan Paweł II, o czym zresztą swego czasu pisałem.

Główny zarzut Domosławskiego wobec Tomasza Strzembosza polega w istocie na tym, że profesor wierzy w honor naszego Narodu. Nie zgadza się więc na przyjęcie bez żadnej analizy krytycznej tez i przede wszystkim ocen, które Jan Tomasz Gross pomieścił w swoich "Sąsiadach". Strzembosz nie zgadza się, żeby Polsce przypisywano czyny, które Polska potępiała i zwalczała, żeby do naszego kraju zamiast powszechnie obowiązujących kryteriów moralnych, odnoszono oceny, których nie pozwolono by sobie użyć wobec żadnego innego narodu. I Domosławski ze złością pisze, że Strzembosz "liczy, rachuje, szuka detali". Szuka - zamiast wierzyć.
"Wyborcza" ma Strzemboszowi za złe, że np. występuje przeciw oburzającym wypowiedziom o "zbrodniach powstańców" warszawskich, o "zbrodniach Polaków na Żydach", o zbrodniach "niektórych żołnierzy nawet z tej szlachetnej AK". Jednocześnie zarzuca Strzemboszowi, że ten przypomina liczny udział Żydów w kolaboracji podczas okupacji sowieckiej w latach 1939-41. Publicysta "Wyborczej" stosuje charakterystyczną wywróconą perspektywę: nawet zachowań masowych w społeczności polsko-żydowskiej nie wolno przypisywać Żydom, nawet zachowania incydentalne w społeczności polsko-chrześcijańskiej należy przypisywać Polakom. Nie szuka żadnych obiektywnych miar, pozwalających ustalić relacje między czynami jednostek i zbiorowości, miar bohaterstwa i solidarności, winy i zła, które pozwalałyby na sprawiedliwe oceny i budowanie opartej na prawdzie, wspólnej pamięci historycznej. Czy jednak Domosławski nie zastanawia się, że stwierdzenia takie, jak "zbrodnie Polaków na Żydach" czy "polska żydofobia" wprost zachęcają do mówienia o "zbrodniach Żydów na Polakach" albo o "żydowskiej nienawiści do Polski", tworzą język, w którym z niegodziwości niektórych Żydów wyprowadza się wnioski na temat Żydów w ogóle, a potem na temat każdego Żyda czy w ogóle każdej osoby żydowskiego pochodzenia?
Mówiąc o "uprawomocnieniu", nie mam na myśli moralności, lecz świadomość społeczną. Bo na szczęście najbardziej nienawistna publicystyka nie jest w stanie zmusić nas do przyjęcia narzucanej nam retoryki. Nie zmienia to faktu, że wielu postronnych obserwatorów podejmie język "Gazety Wyborczej", a nawet uzna się za w pełni upoważnionych do udzielania w tym języku symetrycznych odpowiedzi. Z całą więc pewnością "Wyborczej" tropienie antysemityzmu nie ma w istocie nic wspólnego z przeciwstawianiem się antysemityzmowi jako takiemu. Szczególnie w tak trudnym momencie jak teraz, gdy narodowa debata o sprawie Jedwabnego powinna budzić sumienia a nie prowokować namiętności.
Tymczasem w tekście "Wyborczej" znajdują się sformułowania haniebne, które trudno czytać spokojnie. Na przykład takie: "Między wierszami Strzemboszowej publicystyki snuje się inna ponura myśl: a może właściwie Polacy mieli powody, żeby Żydów spalić?". Przecież stąd już blisko do zarzutu udziału w zacieraniu dowodów zbrodni lub wręcz - do oskarżenia o pochwałę zbrodni.
Wszystko to uderza w człowieka, który jako uczony, wychowawca i obywatel zawsze był wzorem prawości i patriotyzmu. W człowieka, który (co Domosławski lojalnie przyznaje) jako historyk piętnował obojętność części polskiego społeczeństwa wobec zagłady Żydów. Niestety, dla "Gazety Wyborczej" ani życie profesora Strzembosza nie zasługuje na szacunek, ani jego praca badawcza - na normalną dyskusję.

Marek Jurek

Powrot

Hosted by www.Geocities.ws

1