O sensie odpowiedzialności
Nie czuję się winny zbrodni w Jedwabnem, mimo że - jak sugeruje Jan Nowak-Jeziorański - wymaga tego żywotny interes polski
 
ROBERT PUCEK

Z dużym zainteresowaniem przeczytałem tekst Jana Nowaka-Jeziorańskiego "Potrzeba zadośćuczynienia" ("Rz" z 26 stycznia). Chciałbym się nawet podpisać pod zawartym w nim wezwaniem do pojednania, mam jednak pewne trudności ze zrozumieniem niektórych jego fragmentów.

Jeżeli bowiem - jak chce autor - "naród chrześcijański ma się uderzyć w piersi, przyznać do popełnionych win", to gdzieś muszą się znajdować owe piersi i ręka, która najpierw popełniła tę zbrodnię. Więcej, gdzieś musi być sumienie tego narodu, które pomoże mu zrozumieć jego błąd i "ja", które wyrazi skruchę. Tymczasem wydaje się, że sumienie narodu istnieje jedynie w poetyckiej metaforze (podobnie jak jego jaźń, piersi i ręka) i nic nie wskazuje na to, aby była to metafora uprawniona w etyce. Dlatego nie można chyba mówić rozsądnie o odpowiedzialności narodu zamiast o odpowiedzialności rzeczywistych sprawców, którzy siłą rzeczy zawsze do jakiegoś narodu należą. W tym pierwszym wypadku groziłoby nam bowiem cofnięcie się do poziomu myślenia plemiennego, zgodnie z którym odpowiedzialność za zabójstwo lub rzucenie uroku na członka innego plemienia spada na całą grupę, do której należy sprawca.

Być może błąd tkwi w języku - mówimy na przykład, że Niemcy mordowali Żydów, chociaż wiemy, że Willy Brandt i Wolfgang Amadeusz Mozart nigdy ich nie mordowali, a bez wątpienia byli Niemcami. Chodzi nam po prostu o to, że Hitler i ci, którzy wykonywali jego rozkazy dotyczące eksterminacji Żydów, byli w większości Niemcami. Mamy tu do czynienia z przypadkiem zamiennym, w którym konkretnych ludzi opisujemy jedną z przysługujących im cech, przechodząc do porządku nad faktem, że przysługuje ona również innym osobom, których w danej chwili nie mamy wcale na myśli.

O ile jednak ten błąd w stosunku do Niemców, zważywszy na masowe poparcie tego narodu dla agresywnej polityki Hitlera, może wydawać się w jakimś stopniu "usprawiedliwiony", o tyle bez wątpienia jest rażący wtedy, gdy Jan Tomasz Gross pisze, że Żydów w Jedwabnem zamordowało polskie społeczeństwo. Podobnie myśli chyba autor "Potrzeby zadośćuczynienia", kiedy pisze, że "oskarżanie polskiego narodu o kolaborację z hitlerowcami i współudział w zagładzie jest takim samym oszczerstwem jak kłamstwo oświęcimskie, negujące istnienie obozów eksterminacyjnych i komór gazowych".

Gdybyśmy jednak chcieli mówić o duchu narodu, który krystalizuje się w jakiś sposób w jego instytucjach i dziejach, i na podstawie tych ostatnich orzekać o hańbie lub chwale tego narodu, to musimy stwierdzić, że duch narodu polskiego był raczej przyjazny Żydom, którzy na jego łonie przez całe stulecia szukali schronienia przed prześladowaniami w zachodniej Europie. W dwudziestowiecznym zaś państwie polskim - o czym przypomina profesor Strzembosz ("Rz" z 27 - 28 stycznia) - "nie wywożono Żydów na Sybir, nie rozstrzeliwano, nie zsyłano do obozów koncentracyjnych, nie zabijano głodem i katorżniczą pracą". Z kolei wina metafizyczna - w rozumieniu Jaspersa - jest w takim samym stopniu udziałem wszystkich istot ludzkich: zarówno "wrogich" nam "Żydów, którzy stanowią odpowiednik polskich bojowych antysemitów", jak i Polaków, Francuzów czy Niemców.

W tej sytuacji, mimo ciepłych uczuć, jakie żywię w stosunku do wszystkich ludzi dobrej woli, nie mogę wziąć na siebie odpowiedzialności - czyli spełnić warunku koniecznego do wyrażenia skruchy - za zbrodnię w Jedwabnem w taki sposób, w jaki biorę odpowiedzialność za swoje postępowanie w życiu codziennym. (Podobnie jak studenci resocjalizacji nie mogą wziąć na siebie odpowiedzialności za morderstwa zaplanowane przez niejaką Rozumecką, która również studiowała ten kierunek, a prześladowani za rządów Pinocheta Chilijczycy za zbrodnie tzw. Karawany Śmierci.)

Owszem, zbrodnia popełniona w Jedwabnem szokuje mnie, współczuję jej ofiarom, ale nie czuję się jej winny. Nie czuję się winny, mimo że - jak sugeruje Nowak-Jeziorański - "wymaga tego żywotny interes Polski". Ponadto, kiedy autor zapewnia mnie, że "silne poczucie zbiorowej winy, okazywane po dziś dzień przez większość Niemców, sprawiło, że świat, nie wyłączając Polski, tak łatwo przebaczył im straszliwe zbrodnie", nie mogę oprzeć się wrażeniu, iż nie zachowuje on właściwych proporcji.

Rozumując "politycznie", mógłbym się również obawiać, że jeśli będę bił się w piersi, ktoś nie najlepiej poinformowany uzna, iż jednak coś jest na rzeczy - że jestem winny, skoro przepraszam, bo nie ma dymu bez ognia. W ten sposób osiągnąłbym skutek przeciwny do oczekiwanego przez Nowaka-Jeziorańskiego. Tak się jednak nie stanie, ponieważ nie uważam, aby sens moralności można było złożyć na ołtarzu racji politycznych.

Autor jest tłumaczem i publicystą

Powrot

Hosted by www.Geocities.ws

1