Wokół histerii historyków propagadzistów Waldemar Moszkowski |
Kto "mógł" a kto "musiał" mordować?
Oficjalne czynniki co najwyżej sygnalizują istnienie przeciwników
propagandowej nagonki na Jedwabne i Polskę. Pożywką dla brudnej kampanii
stali się "Sąsiedzi" - książka napisana z pominięciem elementarnych zasad
historycznej rzetelności przez prof. Jana Tomasza Grossa, który z
wykształcenia nie jest historykiem. W wypowiedzi dla porannych "Sygnałów dnia" (Pr. 1 PR, 5.04.2001) dr Andrzej Żbikowski z Żydowskiego Instytutu Historycznego krytykuje rażącą wybiórczość faktów w zawartych w "Sąsiadach", szczególnie z okresu okupacji sowieckiej 1939-41. Jednak nie krępuje się z wypowiadaniem propagandowo poprawnych tez. "Są niepodważalne rzeczy, że kilkudziesięciu Polaków czynnie mordowało Żydów jedwabińskich" - powiedział w "Sygnałach Dnia". Żbikowski jest więc pewien, że Polacy w Jedwabnem "musieli" mordować. A Niemcy? Żbikowski nie wie, "ilu było do końca Niemców [w Jedwabnem], jaki był ich udział [w zbrodni] oprócz namowy, ewentualnie zachęty, przyzwolenia". W cytowanym wywiadzie dr Żbikowski zakwestionował fachowość i kompetencje krytyków jedwabińskiej histerii: "Dyskusja między historykami jest prowadzona i to w bardzo gorącej atmosferze. W zasadzie te biegunowe skrzydła, tj. prof. Gross i prof. Strzembosz. A myślę, że w środku mieści się, no ta garstka specjalistów od tego okresu, ponieważ studia nad II wojną światową są straszliwie zaniedbane. Nad holokaustem, zagładą polskich Żydów praktycznie takie badania prowadzi kilka osób" - wyjaśnia historyk ŻIH. Domyślamy się, że do grona tych ostatnich, fachowych i pozbawionych ekstremalnych odchyleń historyków należy dr Żbikowski. Nawet wówczas, gdy komentując własną tezę, że Polacy w czasie niemieckiej okupacji ulegali hitlerowskiej propagandzie antysemickiej, stwierdza: "Nie kompensuje tego słuszna skądi nąd obserwacja, że w Polsce było najwięcej Sprawiedliwych, nigdzie przecież nie było aż tak wielu Żydów. Dzięki pomocy Sprawiedliwych uratowało się najwyżej 30 tys. Żydów, czyli jeden procent." ("GW" 27-28.05.2000, Andrzej Żbikowski, "Yaffa Eliach przeciw wileńskiej AK"). Tymczasem z ustaleń Gunnara S. Paulssona, wynika, że "wśród narodowości, które ryzykowały swym życiem dla ratowania Żydów, Polacy przodują bezwzględnie [...]. Los 27 tys. Żydów, ukrywających się w Warszawie, zależał od 50-60 tys. ludzi, którzy zapewniali bezpieczne schronienie i 20-30 tys. niosących pomoc w innej formie; z drugiej strony szantażyści, agenci policji i element antyżydowski liczyli ok. 2-3 tys. osób; ich ofiarą padało 2-3 Żydów miesięcznie". Polaków spełniających kryteria Yad Vashem, mogło być według badań Paulssona tylko w samej Warszawie i okolicach 100 tysięcy! Tych, którzy okazywali mniej znaczącą pomoc, było 2 lub 3 razy więcej" (zob. "Nasz Dziennik", 31.03-1.04.2001, "Jedwabnym szlakiem kłamstw". Rozmowa z historykiem Leszkiem Żebrowskim). Obiektywizm ocen dr. Żbikowskiego ma nie poddawać się skrajnościom również wówczas, gdy cytowany pracownik naukowy ŻIH zarzuca Polakom z Białostocczyzny udział w mordach na Żydach, kuriozalnie posługując się argumentacją domniemanych sprawców zbrodni: "Wszyscy mordercy popularną opinię o żydowskiej kolaboracji z Sowietami traktowali jedynie jako pretekst do bezkarnych rabunków i mordów". Skoro więc źli mordercy tłumaczyli się kolaboracją Żydów - ci ostatni byli "dobrzy", bo ich martyrologia neutralizuje zbrodnicze konsekwencje czyjejś kolaboracji. Doktor Żbikowski przekonał się o tym się na podstawie "lektury wspomnień uratowanych Żydów spisanych w jidysz" ("Rzeczpospolita", 4.01.200, Andrzej Żbikowski, "Nie było rozkazu"; przedruk "GW", 6-7.01.2001). I wszystko jasne. Jeśli telewidz dowiaduje się ze skrótu wieczornych "Wiadomości" (TVP 1, godz. 19.30, 5.04.2001), że "Niemcy mogli dokonać zbrodni w Jedwabnem" na podstawie informacji Edmunda Dmitrowa, (który po poszukiwaniach w niemieckich archiwach, ujawnił, że w latach 60. centrala ścigania zbrodni nazistowskich w Ludwigsburgu "z dużym prawdopodobieństwem" przyjęła, że mordu w Jedwabnem dokonało specjalne komando gestapo z Ciechanowa pod dowództwem Hermana Schapera), może zadać sobie pytanie, o co w tej propagandowej histerii chodzi? Czy o sugestię, że bez "rewelacji" wysłannika IPN prawda o podstawowym udziale Niemców "nie mogła" dotąd brzmieć pewnie i wiarygodnie? Czy o zmęczenie odbiorcy, który - aby nie zostać antysemitą - potraktuje poważnie Grossa z góry kwestionującego źródła przywiezione przez Dmitrowa?
Waldemar Moszkowski |