JEDWABNE
Wciąż wiemy za mało, by stwierdzić, kto i dlaczego zabił tamtejszych Żydów

 

Kłopoty z kuracją szokową

MAREK JAN CHODAKIEWICZ

Historyk ma obowiązek zbadać jak najwięcej dokumentów, aby odpowiedzieć na pytania: co? kto? jak? gdzie? dlaczego? Ze zrozumieniem przeczytałem zatem stwierdzenie Pawła Machcewicza ("Rz" z 11 grudnia 2000 r.), że "książka Jana Tomasza Grossa jest bardzo potrzebna, bo wstrząsa naszymi sumieniami". Zgadzam się jednak także z jego oceną "Sąsiadów": "potrzebujemy badań naukowych z prawdziwego zdarzenia". Uważam bowiem, że teza Grossa o spontanicznym współuczestnictwie "społeczeństwa polskiego" w holokauście na przykładzie miasteczka Jedwabne jest nie do obrony.

Profesor Gross właściwie ograniczył się do zbadania wspomnień żydowskich oraz zeznań polskich świadków, czasami przynajmniej uzyskanych od osób poddanych torturom przez UB. Szok spowodowany rewelacjami tam wyczytanymi spowodował powstanie "Sąsiadów". Sam też zapoznałem się z setkami żydowskich ksiąg pamiątkowych i z zeznaniami świadków żydowskich, którzy bardzo często podkreślają polskie współuczestnictwo w zbrodni i współodpowiedzialność za zagładę. Każdy ma prawo do własnych opinii. Zadaniem historyka jest oddzielić prawdę od fikcji.

Jak uczył mnie profesor Istvan Deak w Columbia University, "musimy do wspomnień podchodzić bardzo krytycznie. Ludzie zapominają, przekręcają i stale mylą się". Doktor Samuel Gringauz, również niedoszła ofiara zagłady, pisał dużo bardziej dosadnie w periodyku "Jewish Social Studies" w 1950 roku: "istnieje niezliczona ilość trudności w badaniu tej wielkiej żydowskiej katastrofy [holokaustu]" Brak również metodologicznych podstaw do badania żydowskiej socjologii w ogóle, a w szczególności tego kataklizmu. W końcu istnieje to, co można nazwać hiperhistorycznym [hyperhistorical] kompleksem tych, którzy przeżyli. Nigdy przedtem nie miało miejsca wydarzenie, które by do tego stopnia odbierane było przez jego uczestników jako wydarzenie epokowe, tworzące historię. Rezultatem tego kompleksu jest to, że w krótkich latach powojennych doświadczyliśmy zalewu 'materiałów historycznych' - raczej wydumanych [contrived] niż zebranych [collected] - do tego stopnia, że najważniejszym aspektem badań na dziś jest ocena tak zwanego materiału badawczego". "Powstaje pytanie - twierdzi żydowski historyk - czy uczestnicy epoki, która tak wstrząsnęła światem, mogą w ogóle być jej historykami i czy nadszedł już czas, ze możemy się spodziewać prawdziwych sądów historycznych, wolnych od chęci zemsty i innych niskich instynktów".

Zeznania

W świetle wypowiedzi doktora Gringauza musimy pamiętać więc o rozmaitych psychologicznych uwarunkowaniach nastawiających w różny sposób świadków, którzy składali zeznania i relacje. Niektórzy mówili wiele; inni milczeli. Do większości trzeba było podchodzić bardzo ostrożnie. Według wydanych w 1945 roku przez Komisję Historyczną Centralnego Komitetu Żydów Polskich instrukcji zbierania materiałów etnograficznych z okresu okupacji niemieckiej (Łódź: KH CKZP, 1945): "oczywiście [jedynie], o ile ma się do czynienia z jednostką uświadomioną, można jej wprost ujawnić cele naszej pracy i poprosić ją o współpracę". W końcu więc musimy sobie uświadomić, że również zbierający relacje mogli się kierować rozmaitymi przesłankami w swojej pracy. Niektóre z nich nie służyły dobru nauki, a raczej propagandzie komunistycznej czy nawet działaniom Urzędu Bezpieczeństwa.

Doktor Icchak (Henryk) Rubin w swoim opublikowanym w 1988 roku opracowaniu o getcie w Łodzi stwierdził wręcz, że "człowiek jednak instynktownie szuka winowajców swoich nieszczęść i w tych poszukiwaniach dąży do uogólnień, uzupełniając z fantazji szczegóły znane z własnych przeżyć. Funkcjonariusze Komitetów Żydowskich mianowani przez partię komunistyczną, którzy zbierali te zeznania, wskazywali piszącym, kto jest winien i na co zasługuje. Toteż wszystkie niemal zeznania zawierają jednakowe oceny i są stereotypowe w sposobie pisania i w treści. Robią wrażenie podyktowanych. Piszący chcieli się przypodobać organizatorom zbierania zeznań, a bardzo często po prostu bali się pisać inaczej, niż tamci sugerowali".

Świadkowie

W świetle kryteriów metodologicznych preferowanych przez takich badaczy jak profesor Deak, doktor Gringauz i doktor Rubin Jan Tomasz Gross zignorował wiele podstawowych zasad fachu historyka. Pośpiech, z jakim spisał i opublikował swoje wrażenia dotyczące Jedwabnego, zaciążył na wielu aspektach jego pracy dlatego, że profesor Gross słabo zweryfikował relacje żydowskie. Głównie chodzi o materiały z Żydowskiego Instytutu Historycznego, które częściowo były publikowane w księgach pamięci (yizkor bukh) Jedwabnego pod redakcją Juliusza i Jakuba Bakerów (Piekarzy) oraz księgi Grajewa pod redakcją George'a Gorina. Są tam relacje Szmula Wassersteina, które istnieją w wersji krótkiej i długiej. Obie nie są podpisane. Obie znajdują się pod sygnaturą wstępną 301. To samo dotyczy relacji Menachema Finkelsztejna. Do jakiego stopnia są wiarygodne?

Większość historyków w Polsce zwróciła uwagę na pewne problemy związane z zeznaniami Wassersteina i Finkelsztejna. Rozbieżności w statystyce ofiar to główny zarzut. Są też inne sprzeczności. Na przykład według Finkelsztejna Polacy mieli biernie przyglądać się, a nawet szydzić z dwóch kobiet żydowskich, które popełniały samobójstwo przez utopienie. Według Rivke Fogel (Rywki Fogel) Polacy starali się kobiety uratować, skacząc za nimi do sadzawki. Opracowana przez Bakerów księga pamięci Jedwabnego podaje, ze biskup Stanisław Łukomski przyjął haracz (pieniądze i srebra) od Żydów za obietnicę powstrzymania pogromu, jednak z pamiętnika biskupa wynika, że nie było go w Łomży na początku lipca 1941 roku, a do swej rezydencji powrócił dopiero w sierpniu. Podobnie Gross cytuje z aprobatą zeznanie Aleksandra Wyrzykowskiego (AŻIH, sygn. 301/5825). Zapomniał jednak zacytować najważniejszego fragmentu. Otóż Wyrzykowski napisał, że w Jedwabnem Żydów wymordowali Niemcy, a Polacy jedynie pomagali.

Również cytowane i przywoływane przez profesora Grossa zeznania sądowe powinny budzić nasz niepokój. Przecież sam autor przyznaje, że w niektórych wypadkach oskarżeni swoje wcześniejsze zeznania odwoływali na sali sądowej. Nie był to tylko gest samoobrony; był to również znak odwagi. Po każdej sesji sądu oskarżeni wracali bowiem pod "opiekę" oficerów UB, którzy przecież wcześniej wymusili na nich te zeznania według z góry ustalonego scenariusza o "polskiej współodpowiedzialności". Powtórzmy, część oskarżonych na pewno była sprawcami tragedii żydowskiej, ale czy rzeczywiście dokładnie w takiej formie, w jakiej "ustalili" oficerowie śledczy w ciągu dwóch tygodni przesłuchań?

Sprzeczności w relacjach świadków i okoliczności uzyskania zeznań od oskarżonych powinny zaalarmować nas, że czas na kategoryczne stwierdzenie, co zaszło w Jedwabnem, jeszcze nie nadszedł. Nikt nie powinien jednak kwestionować faktu, że 10 lipca rzeczywiście wymordowano jedwabińskich Żydów.

Miasteczko i sztetl

Oprócz krytycznego podejścia do zeznań świadków musimy poświęcić dużo więcej miejsca na omówienie okresu poprzedzającego tragedię w Jedwabnem.

W Jedwabnem - tak jak w innych podobnych miejscowościach - segregacji w edukacji państwowej nie było. Istniała tam kilkuklasowa szkoła podstawowa. Jedynie na zajęcia z religii dzieci katolickie szły do księdza, a żydowskie do rabina. Istniał też utrzymywany przez gminę żydowską cheder z malamedem (nauczycielem), w którym uczyły się tylko dzieci żydowskie. Niestety, w "Sąsiadach" takich informacji właściwie nie ma.

Niewiele wiemy też o profilu politycznym miasteczka. Paweł Machcewicz znalazł w okolicy Jedwabnego skrajnie prawicowy Obóz Narodowo-Radykalny. Natomiast zaprzecza temu Sebastian Bojemski. Szkoda jedynie, że nikt nie opublikował wyników wyborów samorządowych tuż przed wojną, które w Jedwabnem najpewniej wygrał piłsudczykowski Obóz Zjednoczenia Narodowego. Według opracowania historyka regionalisty Jerzego Ramatowskiego w poprzednich latach też zwykle przodowali piłsudczycy, chociaż rzeczywiście pewne wpływy miały tam Stronnictwo Narodowe oraz Stronnictwo Ludowe "Wyzwolenie". Obecność komunistów była zupełnie śladowa (12 Żydów i 14 polskich chłopów w 1933 roku). W społeczności żydowskiej dużo silniejszy był marksistowski Bund.

Jeszcze mniej profesor Gross napisał o pierwszej sowieckiej okupacji Jedwabnego (1939 - 1941). Oparł się głównie na opinii rabina Bakera, że stosunki polsko-żydowskie były właściwie poprawne. Stwierdził nawet, iż właściwie nic ważnego nie ma w relacjach na ten temat w Hoover Institution. Jest trochę inaczej. Mieszkańcy Jedwabnego i okolic: Marian Łojewski, Józef Rybicki, Tadeusz Kielczewski i inni, podają pewne szczegóły, w tym w jednym wypadku nawet nazwisko "żydówek" - sióstr Neumark - komunistycznych propagandzistek.

Relacje te, które trzeba zweryfikować nie mniej rygorystycznie niż relacje żydowskie, wskazują na dużo większy udział niektórych członków ludności żydowskiej w sowieckim systemie władzy, a nawet w aparacie terroru. Potwierdzają to niezależnie zebrane w Polsce materiały opublikowane w łomżyńskich "Kontaktach" jeszcze w 1988 roku: "Pamiętam, jak wywozili Polaków do transportu na Sybir. Na każdej furmance siedział Żyd z karabinem. Matki, żony, dzieci klękały przed wozami, błagały o litość i pomoc". Więcej pisali na ten temat Henryk Milewski w "Studiach Łomżyńskich" w 1995 roku oraz Gabriela Szczęsna w "Kontaktach" w maju 2000 roku. Naturalnie nie usprawiedliwia to mordowania Żydów w lipcu 1941 roku, lecz pozwala pokazać motywy, jakimi kierowali się niektórzy sprawcy.

Podejrzani

Obecnie istnieją trzy główne szkoły wyjaśniające zdarzenia w Jedwabnem. Pierwsza twierdzi, ze Żydów jedwabińskich wymordowali wyłącznie Niemcy. Jej główni przedstawiciele to Waldemar Monkiewicz i Szymon Datner. Druga szkoła, z profesorem Grossem na czele, twierdzi, że "społeczeństwo polskie" wymordowało Żydów spontanicznie i bez niemieckiej zachęty. Trzecia zaś, że polski element zapewne brał udział w zbrodni na Żydach, jednak stan badań nie pozwala jeszcze jednoznacznie ustalić stopnia współwiny Polaków.

Bez przyznawania racji żadnej ze szkół możemy wyodrębnić następujące kategorie uczestników wydarzeń w Jedwabnem.

Po pierwsze, aktywni byli miejscowi i przyjezdni bandyci oraz złodzieje, którzy poczuli, że mogą bezkarnie rabować i męczyć bezbronnych ludzi. Po drugie, ujawnili się oportuniści - normalnie raczej spokojni obywatele - którzy dołączyli do rabusiów i bandytów. Po trzecie, wystąpili też krewni ofiar sowieckiego terroru oraz miejscowi i pozamiejscowi uciekinierzy z sowieckich więzień, którzy prawdopodobnie pałali chęcią zemsty na bezpośrednich sprawcach swych nieszczęść, a z ich braku na jakimkolwiek Żydzie symbolizującym dla nich władzę komunistyczną. Po czwarte, w wydarzeniach brali udział uczestnicy polskiej straży obywatelskiej stworzonej spontanicznie po ucieczce Sowietów i sankcjonowanej przez Niemców, którzy wyzyskali ją do pełnienia funkcji wartowniczo-pomocniczych przy Żydach. Po piąte, na scenie pojawili się "ochotnicy" z przymusu, czyli osoby zmuszone przez Niemców do udziału, często biernego, w widowisku prześladowania, a później mordowania Żydów. Po szóste, możliwe, że obecni byli żołnierze polskiego podziemia niepodległościowego, którzy zaraz po ucieczce Armii Czerwonej (ale nie 10 lipca) wykonywali wyroki na podejrzanych o kolaborację z Sowietami w okolicach Jedwabnego. Po siódme, głównie według dokumentów niemieckich, w miasteczku mogli być policjanci niemieccy z batalionów 316 i 322, względnie z tzw. Białystok Einsatzkommando/Kommando Białystok. Miał nimi dowodzić Wolfgang/Wilhelm Buerkner vel Birkner.

Wbrew twierdzeniu profesora Grossa, że SS-Einsatzgruppen znajdowały się pod Mińskiem, obecność części tych jednostek w Białostockiem do początku sierpnia 1941 roku potwierdzają opracowane w 1965 roku przez Szymona Datnera zeznania gestapowca Waldemara Macholla, opracowany przez Kazimierza Leszczyńskiego "Dziennik wojenny Batalionu Policji 322" w "Biuletynie Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce" z 1967 roku, oraz esej Leszczyńskiego o zagładzie Żydów w Choroszczy w "Biuletynie Żydowskiego Instytutu Historycznego" z 1971 roku.

W końcu, w 1989 roku Yitzhak Arad, Shmuel Krakowski i Shmuel Spector opracowali "The Einsatzgruppen Reports". Profesor Gross dokumenty te zna; słusznie podał, że nie ma w nich nic o Jedwabnem. Niestety, zapomniał zacytować rozkaz, który w jednoznaczny sposób określa modus operandi SS w stosunku do Polaków. Oczekiwano od nich denuncjacji komunistów i aktów przemocy wobec Żydów. 1 lipca 1941 roku dowództwo SS pisało: "Można się spodziewać, że na podstawie ich doświadczeń Polacy zamieszkujący na nowo okupowanych terenach polskich będą [nastawieni] antykomunistycznie i także antyżydowsko" Są oni [Polacy, grupa ludnościowa] o wielkim znaczeniu jako elementy [zdolne] do zainicjowania pogromów i udzielania nam informacji". Jak podał Richard Bretiman w swej pracy The Architect of Genocide", w tym czasie (2 lipca) Himmler wysłał telegraf do SS- -Einsatzgruppen z poleceniem "zakulisowo wywoływać pogromy".

Wątpliwa odwaga

Doktor Paweł Machcewicz pochwalił profesora Grossa za "odwagę" za opublikowanie "Sąsiadów". Jeśli Machcewicz nie ironizował, trudno zrozumieć, o jaką odwagę chodzi. Czyżby o odwagę opublikowania pracy bez należytego zbadania tematu?

Przecież opinie przedstawione przez profesora Grossa są obiegowe w amerykańskich uniwersytetach, w których również nie prowadzi się poważnych badań tych problemów. Wersja wydarzeń w Jedwabnem przypomniana w "Sąsiadach" funkcjonuje w Izraelu od wczesnych lat powojennych, a w Stanach Zjednoczonych przynajmniej od 1950 roku, gdy wyszła księga Grajewa, a na pewno od 1980 roku, gdy rabin Baker wydał księgę pamięci Jedwabnego. Historię Jedwabnego przypomniał ostatnio na przykład "The New York Times" przy okazji omawiania sprawy "pogromu w Ejszyszkach".

W Polsce, gdzie duży segment inteligencji ma poglądy liberalne i gdzie wielkie media hołdują liberalnej ideologii, wygłaszanie sądów o polskim antysemityzmie jest raczej normą niż wyjątkiem. Wystarczy przypomnieć niechlujnie opracowane pod kątem naukowym rewelacje w "Gazecie Wyborczej" o rzekomym mordowaniu Żydów przez AK podczas powstania warszawskiego. W świetle tego wszystkiego trudno uznać za znak odwagi głoszenie poglądów o współodpowiedzialności "społeczeństwa polskiego" za holokaust. Chodzi chyba o coś innego.

W przypisie do angielskojęzycznego wydania swojej "Upiornej dekady" ("A Tangled Web") profesor Gross napisał: "wierzę, że jesteśmy na progu ważnego przewartościowania tej epoki [i.e. 1939 - 1948] przez polską historiografię oraz na progu nowego wyczulenia i świadomości wśród polskiego społeczeństwa we wszystkich kwestiach dotyczących spraw żydowskich". Wydaje się, że publikując "Sąsiadów" profesor Gross chciał przyspieszyć bieg historii. Ponieważ nie sposób uwierzyć, że naukowiec tej klasy co on nie wiedział, co czyni, musimy podejrzewać, iż jego celem było przeprowadzenie kuracji szokowej w polskiej nauce.

Jeżeli szok wywołany pracą profesora Grossa spowoduje rzeczywiste i solidne badania regionalne, będzie to wielki zysk dla polskiej nauki. Jeśli skończy się na publicystycznym wodolejstwie dziennikarzy nacjonalistycznych oraz na jednakowo żałosnym biciu się w piersi autorytetów lewicowych, "Sąsiedzi" jedynie pomogą zaskorupić istniejące uprzedzenia.

Autor jest historykiem. Na uniwersytecie Columbia w Nowym Jorku obronił pracę doktorską poświęconą okupacji hitlerowskiej na terenach Lubelszczyzny.

Powrot

Hosted by www.Geocities.ws

1