Kłamstwa dotyczące duchowieństwa
(tytuł pochodzi ode mnie - WK.)
 

10 lipca 1941 r. w miasteczku Jedwabne położonym niedaleko Łomży doszło do mordu na ludności żydowskiej. O tragedii tej pisze Jan Tomasz Gross w wydanej w ubiegłym roku książce pt. "Sąsiedzi". Autor stawia w niej tezę, że ponad 1600 Żydów zamieszkałych w Jedwabnem zamordowali ich sąsiedzi, Polacy. W swej książce Gross oskarża również miejscowego biskupa i księży katolickich o obojętność lub wręcz odmowę udzielenia pomocy Żydom.

- Wydano na nas wyrok bez procesu, oczerniono nas i opluto - mówili 7 lutego 2001 r. wzburzeni mieszkańcy Jedwabnego na niezwykle gorącym spotkaniu z prokuratorem Radosławem Ignatiewem z Instytutu Pamięci Narodowej w Białymstoku, który prowadzi śledztwo w sprawie mordu. Zaprosił on na spotkanie ludzi z miasteczka, pragnąc przekonać ich do składania zeznań.
Od momentu ukazania się książki Grossa jedwabianie czują się zaszczuci przez część mediów, które uznały ich za antysemitów i morderców. - Dlaczego Gross nie przyjechał do Jedwabnego? Dlaczego nie rozmawiał z nami, a z góry założył, że to my, a nie Niemcy jesteśmy odpowiedzialni za śmierć Żydów? - pytają. Nie chcą rozmawiać z dziennikarzami, gdyż są pewni, że ich relacje zostaną zniekształcone lub ocenzurowane. (Nazwiska mieszkańców Jedwabnego, których relacje znajdują się w naszym tekście są znane redakcji KAI, większość z nich złożyła zeznania na ręce prokuratora Ignatiewa i ze względu na dobro śledztwa do czasu jego zakończenia nie mogą być ujawnione).
- Proszę was, abyście zeznali wszystko co wiecie, wszystko co widzieliście, bądź słyszeliście od swoich bliskich. Tylko w ten sposób poznamy prawdę, tylko w ten sposób macie szansę oczyścić się z zarzutów, które uważacie za nieprawdziwe - apelował do mieszkańców prokurator Ignatiew.
KAI ustaliła, że Szmul Wasersztajn, główny świadek, którego relacja stała się podstawą w rekonstruowaniu wydarzeń przez Grossa, był po wojnie pracownikiem Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego.

Okoliczności

Sprawa Jedwabnego każe nam powrócić do wciąż nie do końca wyjaśnionego i co za tym idzie, nie rozliczonego okresu naszej historii sprzed 60 lat, okresu w którym tragicznie splotły się na wschodnich obszarach Rzeczpospolitej losy Polaków, Żydów, Niemców i Rosjan, w mniejszym stopniu innych mieszkańców pogranicza. Nawet pobieżna próba odtworzenia historii tego regionu w czasie II wojny światowej rodzi liczne pytania, na które do dziś trudno odpowiedzieć.
Do wybuchu wojny w 1939 r. Polacy i Żydzi żyli na wschodnich terenach Rzeczpospolitej - generalnie rzecz biorąc - w zgodzie. Oczywiście były pojedyncze konflikty, ale zdarzają się one wszędzie, gdzie żyją ludzie. Charakterystyczny był fakt, że w małych miasteczkach tego regionu często połowę ludności stanowili Polacy, a drugą Żydzi. Tak samo było przed wojną w Jedwabnem, które liczyło od 2,5 do 3 tys. ludności, co można sprawdzić w istniejących protokołach z wyborów do lokalnych władz miasta. W Jedwabnem żydowskie i polskie dzieci uczyły się w jednej szkole. Uczestnik spotkania z prok. Ignatiewem, który w 1941 r. miał 7 lat, wyraźnie wzruszony wspominał, że siedział w jednej ławce z Żydem, potrafił również wymienić nazwiska kilku innych żydowskich kolegów, z którymi - jak podkreślał - nie tylko razem się uczył, ale także bawił i przyjaźnił.
Problem zaczął się z chwilą rozpoczęcia wojny. - Dwa totalitaryzmy: faszyzm i komunizm, wyzwoliły w ludziach zło i sprowadziły na nas nieszczęście - mówi ks. kan. Edward Orłowski, obecnie proboszcz w Jedwabnem, który trzy lata był wikarym ks. Józefa Kemblińskiego, administratora (zastępującego proboszcza) parafii w Jedwabnem w latach 1940-1945. Początkowo miasteczko zajęli Niemcy, jednak po wkroczeniu do Polski wojsk sowieckich 17 września 1939 r. Niemcy wycofali się i miejscowość przeszła w ręce Rosjan. W październiku 1939 r. w okolicznych lasach, na zachodnim brzegu Biebrzy i w Jedwabnem pojawił się polski oddział ruchu oporu składający się z żołnierzy z centralnej Polski i z miejscowej ludności polskiej. Jego głównymi organizatorami byli proboszcz Jedwabnego ks. Marian Szumowski i ks. Stanisław Cutnik z Burzyna. Pomimo, że oddział zmieniał miejsce kwaterowania został rozbity po krwawej bitwie z Rosjanami 23 czerwca 1940 r. Po likwidacji oddziału, nastąpiły masowe aresztowania przez Rosjan ok. 250 osób, w tym księży Szumowskiego i Cutnika.
Gehenna Żydów zaczęła się w momencie rozpoczęcia wojny niemiecko-rosyjskiej 22 czerwca 1941 r. Niemcy w ciągu kilku dni wkroczyli na tereny wschodniej Polski i od razu przystąpili do eksterminacji Żydów. Część mordowali na miejscu, część, np. z Brańska, wywozili do obozów koncentracyjnych, przy większych skupiskach zakładali getta, np. w Białymstoku. Do Jedwabnego dotarli prawdopodobnie już 25 czerwca, zagłada Żydów nastąpiła po trzech tygodniach od rozpoczęcia wojny niemiecko-rosyjskiej, 10 lipca 1941 r. Bezsporny jest fakt, że Żydów przebywających w Jedwabnem spędzono na rynek, po czym zapędzono do stodoły i spalono żywcem. Sporna jest liczba zamordowanych Żydów, przebieg wydarzeń, jak również udział w tej zbrodni Polaków i Niemców.

Wiarygodność wersji Grossa

Po przeczytaniu pierwszych stron książki Jana Tomasza Grossa "Sąsiedzi" można żywić nadzieję, że oto poznamy prawdę o zbrodni w Jedwabnem. Autor jest przedstawiany jako wybitny historyk (z wykształcenia jest socjologiem), profesor wydziału nauk politycznych Uniwersytetu Nowojorskiego, autor esejów dotyczących stosunków polsko-niemiecko-żydowskich w latach 1939-1948. Gross podaje również liczne źródła, z których korzystał. Niestety, w miarę czytania książki zaczynamy mieć coraz większe wątpliwości, czy wersja w niej przedstawiona jest w pełni wiarygodna. Choć Gross wymienia różne źródła i powołuje się na licznych historyków, jednak w swoich wywodach opiera się przede wszystkim na relacji jednego świadka - Szmula Wasersztajna, Żyda obecnego wówczas w miasteczku. KAI dowiedziała się, że główny świadek Grossa nosił nazwisko Całka, a nie Wasersztajn, a po zakończeniu wojny pracował w Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego. Ustalił to prof. Tomasz Strzembosz, który od wielu lat zajmuje się tym okresem historii Polski na podstawie relacji dwóch wiarygodnych świadków, przesłuchiwanych przez Wasersztajna w okresie powojennym.
Strzembosz zwraca uwagę na problem wiarygodności źródeł i świadków, na które powołuje się Gross. Podkreśla on, że np. relacja Wasersztajna jest zbyt obszerna i "dobrze wiedząca" jak na kogoś, kto w tym momencie sam musiał ukrywać się i walczyć o życie. Gross nie przytacza np. relacji polskich żołnierzy z armii Andersa, które zostały złożone w Instytucie Hoovera, a obecnie są dostępne w Archiwum Wschodnim w Warszawie - relacji, które w inny sposób niż autor "Sąsiadów" przedstawiają pogrom w Jedwabnem, czy kwestię kolaboracji Żydów z władzą sowiecką.
Autor "Sąsiadów" oparł się także na zeznaniach znajdujących się w aktach procesu 22 Polaków, przeprowadzonego w sprawie pogromu w Jedwabnem przez Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Łomży w 1949 r. i w Białymstoku w 1953 r. To ubeckie śledztwo urągało wszelkim zasadom praworządności, a proces trwał zaledwie dwa dni, 16 i 17 maja 1949 r. Uczestnicy spotkania z prokuratorem Ignatiewem podkreślali, że ich ojcowie byli bici i zmuszani do zeznań, a niektórych świadków przekupiono, np. wódką. Na brak rzetelności naukowej Grossa zwracają uwagę liczni historycy, m.in. dr Sławomir Radoń, przewodniczący Kolegium IPN. Zarzucają mu oni formułowanie przedwczesnych wniosków bez solidnej kwerendy w archiwach polskich i niemieckich oraz zbadania wszelkich poszlak.
Wnikliwy czytelnik zorientuje się również, że Jan Gross nie pojechał do Jedwabnego, nie zadał sobie trudu odnalezienia świadków, a może uczestników zbrodni i porozmawiania z nimi. Jedyne współczesne relacje Polaków Gross przytacza za zapiskami wywiadów przeprowadzonych przez dziennikarzy, m.in. Agnieszkę Arnold przy okazji kręcenia przez nią filmu "Sąsiedzi" w 1998 r.

Rola ludzi Kościoła

Ponieważ pojawiły się wątpliwości co do rzetelności wywodu przeprowadzonego przez Grossa, KAI postanowiła sprawdzić prawdziwość niektórych zawartych w książce informacji, dotyczących ludzi Kościoła. Księża nie są postaciami pierwszoplanowymi książki Grossa, pozostają w tle, ale są pośrednio oskarżani o to, co się stało - jako swego rodzaju "ideologowie mordu". Jeżeli księża powstrzymują pogromy, sugeruje Gross, to nie z powodów moralnych i religijnych, a dlatego, że otrzymują haracze.
W przytoczonym w "Sąsiadach" świadectwie Menachema Finkelsztajna, opisującego mord na Żydach w położonym nieopodal Radziłowie czytamy: "Byliśmy pewni, że Żydów zamordowano. Kto ich zabił? Polscy mordercy, brudne ręce ludzi ze świata podziemnego, ludzi ślepych, którzy pędzeni są przez zwierzęcy instynkt za krwią i rabunkiem uczeni i wychowywani w przeciągu dziesiątków lat przez czarne duchowieństwo, którzy na gruncie nienawiści rasowej budowali swoją egzystencję".
W "Sąsiadach" autor wspomina o dwóch księżach i biskupie diecezji łomżyńskiej. Opisując stosunek księży katolickich i obu społeczności wyznaniowych w Jedwabnem, autor podkreśla, że niemal do samej wojny relacje między miejscowym księdzem a rabinem były dobre, a Żydom "powodziło się nie gorzej niż gdziekolwiek indziej w Polsce". Jednak sielanki nie było. "Oprócz regularnie powtarzających się momentów zagrożenia - do których należała Wielkanoc, kiedy to księża ewokowali w kazaniach obraz Żyda Bogobójcy, czy w przeszłości, dajmy na to, sejmiki, kiedy szlachta ściągała tłumnie w otoczeniu służby do jakiejś miejscowości - zawsze coś złego mogło się wydarzyć przez zwykły zbieg okoliczności" - pisze Gross. Takim zbiegiem okoliczności, było na przykład zabójstwo Żydówki i niedługo potem śmierć polskiego chłopa w 1934 r. Ludność miasteczka zinterpretowała śmierć Polaka jako zemstę za śmierć Żydówki, w powietrzu "wisiał" pogrom, więc powszechnie szanowany rabin Awigdor Białostocki w towarzystwie Jony Rothschilda złożył wizytę miejscowemu proboszczowi (o czym wspomina Księga Pamiątkowa Jedwabnego). Gross stwierdza: "Epizod ten mieści się doskonale w normie żydowskiego losu, do którego należało i to, że o nadchodzących pogromach zagrożona społeczność niemal zawsze wiedziała z góry (tak samo zresztą jak i o zbliżających się »akcjach« eksterminacyjnych w czasie okupacji) i przyjmowała za rzecz zupełnie naturalną, że w takiej sytuacji władzom świeckim czy duchownym należy się haracz za opiekę i odwrócenie spodziewanego nieszczęścia". Tym razem nieszczęście zostało odwrócone i relacje między przywódcami obu społeczności nadal układały się poprawnie. Aż do czasu - pisze Gross - kiedy tuż przed wojną przyszedł nowy proboszcz o endeckich sympatiach.
Otóż Gross pisze nieprawdę. Gdyby sprawdził podaną informację w schematyzmie diecezji łomżyńskiej, wiedziałby, że ks. Szumowski był proboszczem w Jedwabnem od 1931 do 10 lipca 1940 r., kiedy został aresztowany przez NKWD za zorganizowanie polskiego ruchu oporu. Tuż przed wojną nie było zmiany proboszcza. Z relacji Grossa wynika, że albo pogrom w 1934 r. powstrzymał ksiądz niezaleznie od swych sympatii endeckich, albo, jeśli był to poprzednik ks. Szumowskiego - ks. Andrzej Gawędzki, budowniczy kościoła, proboszcz Jedwabnego 1921-1931, późniejszy więzień Buchenwaldu i Dachau. Ale wówczas data wydarzenia jest nieprawdziwa.
Po aresztowaniu przez NKWD ks. Szumowski został przewieziony do Mińska, gdzie 27 stycznia 1941 r. Kolegium Wojenne Najwyższego Sądu ZSRR skazało go na karę śmierci. Dokumenty potwierdzające te fakty, łącznie z informacją Konsulatu Generalnego Republiki Białorusi w Białymstoku z 1997 r. o okolicznościach aresztowania i zamordowania ks. Szumowskiego, znajdują się m.in. w kancelarii kościoła św. Jakuba w Jedwabnem. Ks. Józef Kembliński - wikary w Jedwabnem w chwili wybuchu wojny i administrator parafii po aresztowaniu proboszcza, wspominał po latach, że w aresztowaniu ks. Szumowskiego uczestniczył również miejscowy Żyd współpracujący z NKWD.
Kolejny duchowny wymieniony w książce Grossa to biskup łomżyński Stanisław Łukomski, którego Gross oskarża, że wziął od delegacji żydowskiej z Jedwabnego srebrne lichtarze, jednak nie uchronił jedwabneńskich Żydów przed pogromem. Gross pisze: "Przywódcy społeczności żydowskiej wysłali delegację do biskupa w Łomży, która zawiozła ze sobą piękne srebrne lichtarze, z prośbą aby zapewnił im opiekę, interweniował u Niemców i nie pozwolił na pogrom w Jedwabnem. Jeden z wujków świadka, od którego pochodzi ta relacja, pojechał z tą misją do Łomży. "I rzeczywiście: »biskup łomżyński przez jakiś czas dotrzymał słowa. Ale Żydzi zbytnią wiarę pokładali w jego zapewnieniach i nie chcieli słuchać ostrzeżeń od życzliwych im sąsiadów Polaków«".
Tymczasem - jak zbadała KAI - w czasie kiedy, według przytoczonego przez Grossa świadectwa, delegacja żydowska miała spotkać się z biskupem w Łomży, jego tam nie było, gdyż ukrywał się przed okupantami sowieckimi - przeważnie w Tykocinie i Kuleszach Kościelnych. Informacje te potwierdzają liczne dokumenty z archiwum diecezjalnego w Łomży, a przede wszystkim wspomnienia samego hierarchy. Południowa część diecezji była w czasie wojny pod opieką biskupa pomocniczego, który zamieszkał w Ostrowi Mazowieckiej, zaś północną opiekował się, w miarę możliwości, bp Łukomski.
Po wybuchu wojny w 1939 r. pałac biskupi został zajęty przez wojskowych i zdewastowany przez dwie zwycięskie armie. Gdy 22 czerwca 1941 r. rozpoczęła się wojna niemiecko-sowiecka i Rosjanie opuścili okolice, bp Łukomski zdecydował się na powrót do Łomży. W zeszycie VII "Wspomnień" opisuje swoje działania w sposób następujący: "Pragnąc jak najprędzej powrócić do Łomży, ale wiedząc, że pałac biskupi i kuria diec. były zajęte przez Niemców, napisałem do władzy wojskowej niemieckiej w Łomży, aby mi zwolniła mieszkanie od żołnierzy. Gdy otrzymałem od komendanta odpowiedź, że mojemu powrotowi nic nie stoi na przeszkodzie i że odpowiednie mieszkanie będzie mi przekazane, udałem się 9 lipca do Łomży". Powstaje pytanie, w jaki sposób delegacja, która miała wręczyć srebrne lichtarze biskupowi dowiedziała się, że będzie on w Łomży? Mord na Żydach w Jedwabnem wydarzył się 10 lipca, biskup Łukomski prowadził najpierw pisemne pertraktacje z niemieckim dowództwem, nim wrócił do stolicy swojej diecezji. Czy pertraktacje te były aż tak jawne, że wszyscy w okolicy wiedzieli, że oto wrócił po wygnaniu biskup łomżyński? Stawia to pod znakiem zapytania prawdziwość całej relacji. Bp Łukomski wspomina bowiem, że wydzielone mieszkanie w pałacu zajął dopiero w sierpniu i od tego miesiąca zaczął stale urzędować. "Zająwszy w sierpniu 1941 r. mieszkanie musiałem wiele w nim poddać naprawie. Trzeba było urządzić z resztek znalezionych rzeczy gospodarstwo domowe". Informację tę potwierdzają "Kroniki Panien Benedyktynek Opactwa Świętej Trójcy w Łomży 1939-1945" spisane przez s. Alojzę Piesiewiczównę. Pod datą 8 lipca 1941 zapisała: "Wrócił do Łomży ks. biskup Stanisław Kostka Łukomski". Sam hierarcha podaje datę 9 lipca, ale nawet gdyby wybrała się wówczas do niego jakaś delegacja ze srebrnymi lichtarzami, jak wytłumaczyć wspomnienia świadka, który twierdzi, że "biskup łomżyński przez jakiś czas dotrzymał słowa"? Pogrom w Jedwabnem wydarzył się nazajutrz, najdłużej dwa dni po powrocie bp Łukomskiego do Łomży, jeśli przyjąć za prawdziwy zapis z kroniki panien benedyktynek.
W swoich wspomnieniach bp Łukomski pisze także o zagładzie Żydów. Nie są to zapiski człowieka obojętnego, a osoby, patrzącej z przerażeniem na bestialstwo hitlerowców. O postawie bp. Łukomskiego wobec eksterminacji Żydów mogą świadczyć relacje księży żyjących w tamtym okresie w diecezji, np. ks. Kazimierz Łupiński wspomina, że wśród księży było przekazywane ustne zalecenie bp Łukomskiego, aby odmawiać rozgrzeszenia Polakom, którzy brali udział w mordowaniu Żydów przez Niemców.

Przemilczane lata 1939-1941

Lektura książki Grossa nasuwa więcej wątpliwości. Gross próbuje bagatelizować współodpowiedzialność Żydów za prześladowania Polaków w okresie 1939-1941 pod okupacją sowiecką. Np. wydanie polskiego oddziału stacjonującego w okolicach Jedwabnego, przypisuje jakiemuś Polakowi. W przekonaniu mieszkańców, jak również z relacji ks. Kemblińskiego przekazanej nam przez ks. Orłowskiego, to właśnie żydowscy mieszkańcy miasteczka współpracujący z NKWD wydali polskich partyzantów. - To Żydzi jako pierwsi złamali dobre relacje z Polakami, od tamtej pory coś pękło - opowiadał o tym wydarzeniu ks. Kembliński. Problem kolaboracji ludności żydowskiej z Rosjanami obszernie omawia, i jednoznacznie udowadnia jej istnienie, prof. Tomasz Strzembosz, m.in. w artykule "Przemilczana kolaboracja" w Rzeczpospolitej z 27-28 stycznia 2001 r. Notabene prof. Strzembosz udowadniając współpracę ludności żydowskiej z Rosjanami przytacza wcześniejsze prace Jana Tomasza Grossa zawierające polskie relacje o tej kolaboracji znajdujące się w zbiorach Instytutu Hoovera. Niestety, w "Sąsiadach" tych relacji nie znajdziemy.
Na niezwykle gorącym spotkaniu mieszkańców Jedwabnego z prokuratorem Ignatiewem z IPN, które odbyło się w tym miasteczku 7 lutego 2001 r., starsi mieszkańcy kategorycznie twierdzili, że okres okupacji sowieckiej był najgorszy z całej wojny i podkreślali, że więcej Polaków zostało zamordowanych i wywiezionych na Syberię w ciągu tych niespełna dwóch lat, niż w czasie czteroletniej okupacji niemieckiej. Szacuje się, że z samego Jedwabnego zostało wywiezionych, bądź zginęło do 300 osób. Za współodpowiedzialnych za zbrodnie na Polakach uważają oni Żydów współpracujących w NKWD. Starsza, ubrana skromnie kobieta, opowiedziała, jak 20 czerwca 1941 r., a więc zaledwie dwa dni przed wybuchem wojny niemiecko-sowieckiej i wkroczeniem Niemców, jej rodzinę (sześć osób) Rosjanie wywieźli na Syberię. Co charakterystyczne, Rosjanie, którzy przyszli ich aresztować mieli szczegółową listę, kogo zabrać z Jedwabnego i gdzie kto mieszka. Matka owej kobiety, która znała dobrze rosyjski, spytała enkawudzisty skąd pochodzi. Odpowiedział, że spod Moskwy. Skoro ty jesteś spod Moskwy, skąd macie takie szczegółowe dane? - pytała dalej kobieta. Odpowiedział: wasi Żydzi was wydali. "Do dziś słyszę te słowa" - zapewniała mieszkanka Jedwabnego. I rzeczywiście właśnie Żyd eskortował ich na furmance, którą jechali do pociągu. Z Syberii wrócili po 5 latach, już we czwórkę, gdyż pochowali tam ubranego w łachmany brata i babkę.
Inny mieszkaniec Jedwabnego, którego ojciec był torturowany przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego pochodzenia żydowskiego, pytał prokuratora Ignatiewa, czy może on ścigać żydowskiego oprawcę, który wydawał Polaków Rosjanom i znęcał się nad nimi, a obecnie mieszka w USA. Prokurator zapewnił, że można go ścigać, musi mieć jednak wiarygodne zeznania, aby sformułować akt oskarżenia.

Mord

Dużo emocji wzbudza liczba zamordowanych Żydów i udział w tej zbrodni Polaków. Gross twierdzi, że spalono 1600 Żydów, że zrobili to Polacy, którzy przedtem przez kilka dni znęcali się nad Żydami i ich torturowali. Tymczasem spis z 1940 r. podaje że Żydów w mieście było 1400, a przecież spora ich część uciekła z NKWD przed Niemcami, m.in. do Białegostoku, gdzie zginęli. - Dlaczego oskarża się nas, że zabiliśmy 1600 osób, a nie zezwala na przeprowadzenie ekshumacji, przecież wiadomo, gdzie oni zostali pogrzebani, żadna ówczesna stodoła nie była w stanie pomieścić 1600 osób - pytał uczestnik spotkania z prok. Ignatiewem, ściskający w rękach tygodnik "Wprost" zawierajacy wywiad z Grossem. Na ekshumację nie zgadzają się jednak Żydzi z powodów religijnych. Według ks. Kemblińskiego w Jedwabnem w lipcu 1941 r. nie było nawet 800 Żydów. Podobną liczbę ofiar pogromu ustalił w swych pracach prof. Tomasz Strzembosz.
Według opisu mieszkańców Jedwabnego i ks. Kemblińskiego wydarzenia z 10 lipca miały inny przebieg niż to, co opisuje Gross. Już 8 lipca Jedwabne otoczyli żandarmi niemieccy i nikt nie mógł się z miasta wydostać. Niemcy przez trzy kolejne dni spędzali ludność żydowską na rynek, gdzie kazali im "pielić trawę" - czyli wykonywać czynności porządkowe. Trzeciego dnia kazali zdemontować pomnik Lenina, popędzili zebrany na rynku tłum do stodoły Bronisława Śleszyńskiego i spalili. Mieszkańcy Jedwabnego przyznają, że w pogromie uczestniczyli także Polacy, gdyż "zawsze znajdą się łobuzy i bandyci", jak podkreślali w czasie spotkania z prokuratorem IPN. Zwracają również uwagę, że część Polaków, wbrew swojej woli, była przymuszona przez Niemców do pędzenia Żydów. Niemcy wywlekali z domu młodych mężczyzn, dawali im pałki do ręki i zmuszali do utworzenia kordonu otaczającego Żydów.
Komentując zeznania złożone, albo raczej wydobyte od nich, w czasie procesów w 1949 i 1953 r., Jedwabianie ze strachem wspominali, że były to czasy UB, kiedy w śledztwie używano takich metod, że każdy przyznałby się do wszystkiego. Mężczyzna, którego ojca torturowali w czasie śledztwa sugerował również prokuratorowi, aby sprawdził, kto w czasie tych procesów był sędzią i prokuratorem, twierdząc, że byli oni pochodzenia żydowskiego.
Z kolei ze wspomnień ks. Kemblińskiego dowiadujemy się, że gdy przybyli niemieccy żandarmi, próbował wstawiać się za Żydami (znał dobrze język niemiecki), aby nie doszło do eksterminacji w Jedwabnem. Oni jednak rozkładali ręce i mówili, że taki mają rozkaz i że muszą go wykonać. Żandarmi obstawili Jedwabne dookoła, mieli psy, przymuszali Polaków do uczestniczenia w mordzie. Kto był w pobliżu, dostawał do ręki kij w rękę i musiał pędzić Żydów. Zdaniem ks. Kemblińskiego jeśli zdarzyły się przypadki, że jakiś Polak sam z siebie pastwił się nad Żydem, to przede wszytskim dlatego że uważał Żydów za radzieckich konfidentów, niektórzy mścili się za cierpienia najbliższych. Do pogromu w mieście wystarczyło kilku niemieckich żandarmów i grupa przymuszonych do tego Polaków, reszta Niemców otaczała miasto, aby nikt nie mógł uciec. Zaś Żydzi nie próbowali się bronić, ani uciekać, tylko biernie wykonywali polecenia. Ilu Polaków mordowało Żydów z własnej woli, z zemsty, z chęci zysku, czy jak chce Gross - z antysemityzmu? Według Grossa wszyscy dorośli mieszkańcy miasta. Według Jedwabian były to pojedyncze przypadki.

Jaka jest prawda?

Książka Grossa jest głosem w sprawie tego strasznego mordu, głosem subiektywnym, często emocjonalnym, przypominającym publicystykę, z wieloma nieuprawnionymi wnioskami. Nie jest też studium historycznym, bo już jej pobieżna analiza wykazuje poważne uchybienia warsztatowe. Ta książka nie może być też uważana za obiektywną chociażby z powodu podejścia do źródeł, jakie przytacza autor, a o czym sam pisze. Gross twierdzi bowiem, że należy afirmować wszystko co mówią ofiary Holokaustu - "Nasza postawa wyjściowa w stosunku do każdego przekazu pochodzącego od niedoszłych ofiar Holokaustu powinna się zmienić z wątpiącej w afirmującą. Po prostu dlatego, że przyjmując do wiadomości, iż to, co podane w tekście takiego przekazu, rzeczywiście się wydarzyło i że gotowi jesteśmy uznać błąd takiej oceny dopiero wtedy, kiedy znajdziemy po temu przekonujące dowody - oszczędzimy sobie znacznie więcej błędów niż te, które popełniliśmy zajmując postawę odwrotną". W pułapkę takiego założenia wpadł sam autor, który całą książkę i zawarty w niej wyrok sformułował na podstawie relacji - Szmula Wasersztajna - pracownika Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego.
Wkrótce "Sąsiedzi" mają się ukazać po angielsku w USA i właśnie ta książka, a nie naukowe opracowania będzie kształtować światową opinię publiczną w dziedzinie stosunków polsko-żydowskich w czasie II wojny światowej. Na problem ten zwraca uwagę m.in. dr hab. Paweł Machcewicz, dyrektor Biura Edukacji Publicznej IPN, który podkreśla, że ma poważne obawy, czy liczne uproszczenia i bardzo ryzykowne uogólnienia nie utrudnią - zamiast ułatwić - dialogu polsko-żydowskiego i gotowości Polaków do wyznania własnych win.
Wnioski Grossa, zbudowane na wątpliwym materiale dowodowym, już zaczęły żyć własnym życiem w świadomości społecznej. Część środowisk uznaje książkę Grossa za niepodważalną prawdę i buduje na niej całe koncepcje np. co do zadośćuczynienia Polaków za pogrom. Spektakularnego aktu ekspiacji z udziałem przedstawicieli państwa i polskiego Kościoła domaga się Stanisław Krajewski, współprzewodniczący Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów. Sam Gross domaga się postawienia w Jedwabnem nowego pomnika z napisem, że 1600 Żydów zabili ich sąsiedzi Polacy, dodaje również, że pomnik ten mógłby być sfinansowany ze środków uzyskanych z jednej tacy w jedwabieńskim kościele.
Jest rzeczą niewątpliwą, że w Jedwabnem doszło do straszliwego mordu na ludności żydowskiej, w zbrodni tej brali udział Polacy i niewątpliwie Żydom należy się ze strony Polaków prośba o przebaczenie. Trzeba jednak możliwie obiektywnie ujawnić wszystkie okoliczności, aby te przeprosiny odbyły się w prawdzie. Nie ukrywamy, że nadzieję na poznanie obiektywnej prawdy wiążemy ze śledztwem prowadzonym przez Instytut Pamięci Narodowej. Prokurator Ignatiew w czasie spotkania z mieszkańcami Jedwabnego tłumaczył, że musi poznać jak najwięcej relacji od naocznych świadków tamtych wydarzeń, a także opowieści tych, którzy słyszeli o nich od najbliższych. W śledztwie nie jest ważna narodowość morderców, ważne jest ustalenie prawdy, faktów, niezależnie czy okaże się, że mordowali Polacy, czy też Niemcy - podkreślał. - Jeżeli ustalę, że Polak mordował, oskarżę Polaka - mówił z naciskiem.
Po publikacji książki Grossa w Polsce, do ks. Orłowskiego zaczęli przyjeżdżać dziennikarze, m.in. z żydowskiego pisma społeczno-kulturalnego Midrasz, i pytać, czy odprawia nabożeństwa ekspiacyjne, aby przeprosić Boga za zbrodnię Polaków. Ks. Orłowski mówi, że od lat modli się co tydzień w niedzielę na Mszy św. za wszystkich żywych i umarłych mieszkańców Jedwabnego: Polaków, Żydów, Rosjan, Niemców. Między nimi już nie ma nienawiści, śmierć ich pogodziła, a o innych modlitwach można będzie myśleć, gdy poznamy całą prawdę - podkreśla.
Jan Paweł II wielokrotnie mówił o konieczności naprawienia przez chrześcijan win popełnionych w przeszłości. Sam kilkakrotnie prosił o przebaczenie za zło, które Żydzi wycierpieli z rąk chrześcijan. Jednocześnie podkreśla, że u podstawy przyznania się do winy musi być rzetelne odkrycie prawdy. W watykańskim dokumencie Międzynarodowej Komisji Teologicznej "Pamięć i Pojednanie: Kościół i winy przeszłości" podkreśla się, że ustalenie win przeszłości, które należy naprawić, domaga się nade wszystko poprawnego osądu historycznego, który będzie jednocześnie podstawą oceny teologicznej. W książce "Sąsiedzi" Gross postuluje, by Polacy zrewidowali swą historię i uznali własne winy. Aby tak się stało, powinni ujrzeć siebie w prawdzie. Nierzetelna naukowo książka z pewnością do tego się nie przyczyni.
Można mieć nadzieję, że owego poprawnego osądu historycznego dokona. Prezes Instytut Pamięci Narodowej prof. Leon Kieres zapowiada zakończenie śledztwa w kwietniu lub maju 2001 r., a wtedy przyjdzie czas na "osąd teologiczny".
Słowa ks. Orłowskiego o żywych i umarłych mieszkańcach Jedwabnego: Polakach, Żydach, Rosjanach i Niemcach - zwracają uwagę na inną perspektywę tej sprawy. Jak po tej zbrodni powinny wyglądać współczesne relacje między tymi narodami, co należy uczynić, aby Jedwabne nie budziło nienawiści i agresji, nie dzieliło, ale łączyło ludzi. Czy w ewentualnej ekspiacji za mord, w "oczyszczeniu pamięci" o którym mówi Jan Paweł II, nie powinni uczestniczyć przedstawiciele wszystkich tych narodów?

Katolicka Agencja Informacyjna
ISSN 1426-1413;
Data wydania: 23 lutego 2001 roku
Wydawca: KAI; Red. naczelny: Marcin Przeciszewski

Powrot

Hosted by www.Geocities.ws

1