Kiedy zabraknie argumentów
PIOTR GONTARCZYK

 
Profesor Gross uważa, że świadek, którego nie było na miejscu i który złożył fałszywe zeznania, jest "może nawet" bardziej wiarygodny, niż gdyby coś widział

Z dużym zainteresowaniem przeczytałem artykuł Jana Tomasza Grossa "A jednak sąsiedzi" ("Rz" z 11 kwietnia). Co prawda wspomniany tekst nie zawiera istotnych argumentów merytorycznych, jednak, wywołany "po nazwisku", czuję się obowiązany do odpowiedzi.

1. To nie był Czesław Laudański

Gross stwierdził w "Sąsiadach", że Czesław Laudański był aktywnym uczestnikiem zbrodni w Jedwabnem (s. 71). Wskazując liczne błędy faktograficzne i warsztatowe jego książki, napisałem, że Laudański w ogóle nie brał udziału w tragicznych wydarzeniach, bowiem leżał wtedy chory po wyjściu z sowieckiego więzienia ("Życie" z 31.03.2001 r.). W artykule "A jednak sąsiedzi", Gross odpowiedział: [Czesław Laudański] najwyraźniej jednak wstał z łoża boleści i pognał pod stodołę, a później następujące zdanie zapodał do protokołu: "Przygnaliśmy żydów pod stodołę i kazali wchodzić, co i żydzi byli zmuszeni wchodzić (...) Było tam więcej bardzo dużo osób, których obecnie nazwisk nie przypominam. Jak przypomnę to podam".

Wobec tak poważnych rozbieżności sprawę należy dokładnie wyjaśnić.

Czesław Laudański był w czasie śledztwa przesłuchiwany dwukrotnie. Pierwszy raz przez oficera UB 17.01.1949 r. Powiedział wtedy: "w czerwcu 1941 r. zostałem wypuszczony z więzienia w Łomży i od tego czasu mieszkałem w Jedwabnym, (...) Ja udziału w mordowaniu żydów w miejscowości Jedwabnym nie brałem ponieważ w tym czasie byłem chorym, powróciłem dwa tygodnie przed tym z więzienia i kto brał udział w mordowaniu żydów również tego ja nie wiem ponieważ nie byłem" (tak w oryg.).

Dzień później przed prokuratorem zeznał: "nie przyznaje się do winy, że w roku 1941 w Jedwabnym idąc na rękę władzy państwa niemieckiego, abym brał udział w spędzaniu lub dozorowaniu żydów na rynku w Jedwabnym i wyjaśniam że w tym czasie byłem chory po powrocie z więzienia".

Zeznania Czesława Laudańskiego zostały podtrzymane przed sądem (protokół rozprawy głównej z 16.05.1949 r.). Także świadkowie twierdzili, że w czasie tragicznych wydarzeń wspomniany przebywał ciężko chory w domu. Jedna z niedoszłych ofiar holokaustu opowiedziała nawet, jak Laudański w czasie wojny pomagał Żydom. Skąd Gross zacytował rzekome zeznania Czesława Laudańskiego - nie wiadomo. Ale na skutek właśnie takich zabiegów człowiek, który był ofiarą sowieckich represji, a potem pomagał swym zagrożonym współobywatelom Żydom, jest przez autora "Sąsiadów" po raz kolejny przedstawiany jako zbrodniarz.

2. Świadek nienaoczny i nieobecny

W artykule, który komentuje autor "Sąsiadów", napisałem, iż główne ustalenia jego książki są mało wiarygodne, bowiem zostały oparte na relacjach osób, które w ogóle nie były świadkami zbrodni w Jedwabnem. Podałem dwa nazwiska: Eljasza Grądowskiego i Abrama Boruszczaka. Pierwszy z wymienionych jeszcze w 1940 r. miał być - wedle zeznań świadków - zesłany do obozu pracy w głębi ZSRR za kradzież patefonu, a drugi nigdy nie mieszkał w Jedwabnem. Gross bagatelizuje podobne zarzuty: "Grądowski nie jest przeze mnie zidentyfikowany jako świadek naoczny". Rzeczywiście. Kłopot jednak w tym, że wcześniej, przed powstaniem "Sąsiadów", nauka nie znała jeszcze pojęcia "świadka nienaocznego".

Dalej Gross napisał: "Grądowski powtarza w sądzie to, o czym dowiedział się w Jedwabnem po powrocie z Rosji. (...)". Nie do końca. Otóż z uważnej lektury akt wspomnianej sprawy wynika, że Eljasz Grądowski w ogóle nie zeznawał przed sądem. Zeznania złożył tylko w czasie śledztwa i to, o czym Gross milczy, podając się za ocalałego ze zbrodni w Jedwabnem! Ale na salę sądową, wbrew ustaleniom Grossa, nie dotarł. Nie wiadomo też, skąd Eljasz Grądowski czerpał informacje o tragicznych wydarzeniach, bowiem (znowu wbrew twierdzeniom Grossa) po wojnie w ogóle nie pojawił się w Jedwabnem. Wyraźnie powiedział o tym w czasie zeznań składanych w UB. Czyli, wedle mojej znajomości źródeł, jest tak: jedno zdanie artykułu - dwa błędy.

Nieco dalej Gross pisze:

"Ale fakt, że Eljasz Grądowski powtarza w sądzie obiegowe informacje z Jedwabnego, niczego nie zmienia, a może nawet wzmacnia wymowę tych informacji".

Autor uważa więc, że świadek, którego nie było na miejscu opisywanych wypadków, który złożył fałszywe zeznania, jest "może nawet" bardziej wiarygodny, niż gdyby rzeczywiście coś widział. Twierdzenie to jest (z punktu widzenia nauki) tak absurdalne, że pozostawiam je bez komentarza.

3. Wygodny Grądowski i niewygodny Grądowski

Dalej Gross tłumaczy się: dwóch Grądowskich pojawia się w aktach sprawy, jeden był w czasie wojny w Jedwabnem, drugi w Rosji. Obaj składają zeznania. Stąd przeoczenie.

Konfrontacja dostępnego materiału archiwalnego z narracją "Sąsiadów" nasuwa w tej kwestii zupełnie inne wnioski. Rzeczywiście, oprócz wspomnianego Eljasza Grądowskiego w aktach sprawy pojawia się Józef Grądowski. Był on jednym z ocalonych z zagłady Żydów jedwabieńskich. Ale zeznawał zupełnie inaczej niż Eljasz Grądowski: obalał zarzuty wobec części oskarżonych, opisywał, jak niektórzy z nich ratowali Żydów. To między innymi jego zeznania podważają wiarygodność zeznań Boruszczaka i Eljasza Grądowskiego.

Ponieważ wspomniane zeznania Józefa Grądowskiego widocznie nie pasowały do głównych tez "Sąsiadów", zostały w książce pominięte. Podobnie zresztą, jak wiele innych dokumentów czy zeznania świadków Żydów, którzy bronili oskarżonych. Selekcji materiału źródłowego dokonano z chirurgiczną wręcz precyzją: tych, którzy mówili "nie tak, jak potrzeba", Gross po prostu usunął z historii. Tak jest w wypadku Grądowskich: w narracji "Sąsiadów" ustawicznie pojawia się Eljasz Grądowski (którego w 1941 r. w Jedwabnem nie było, ale jego zeznania pasowały), ale nie ma bodaj jednego fragmentu opisującego zeznania Józefa Grądowskiego (był na miejscu zbrodni, ale jego zeznania nie pasowały). Autor "Sąsiadów" tłumaczy to dziś "przeoczeniem". Być może tak było, choć niekoniecznie. Wątpliwości pogłębia fakt, że w artykule "A jednak Sąsiedzi" Gross w ogóle nie odniósł się do sprawy zeznań Boruszczaka, przemilczał problem wiarygodności relacji Szmula Wasersztajna (podważyły ją ustalenia sądu) i Henryka Krystowczyka (jego zeznania sąd odrzucił jako złożone z zemsty). Czy te osoby również zostały potraktowane w "Sąsiadach" jako wiarygodni świadkowie na skutek przeoczenia? Ile można w jednej cienkiej książeczce popełnić tego typu "przeoczeń"?

Autor artykułu pisze dalej o Eljaszu Grądowskim: "Informację pochodzącą od niego można usunąć z tekstu i zastąpić inną, egzemplifikującą to samo zjawisko". Szczerze wątpię. Po sprawdzeniu z książką w ręku, okazuje się, że to właśnie na wspomnianych, niewiarygodnych relacjach oparte są główne wątki "Sąsiadów". Z nich pochodzą informacje o "podpisaniu umowy z gestapo w sprawie wymordowania Żydów", drastyczne opisy znęcania się nad Żydami, informacje o rabunkach dokonywanych przez Polaków po zagładzie żydowskiej społeczności Jedwabnego. Po dokonaniu krytycznej analizy dostępnych zeznań i relacji, odrzuceniu tego, co budzi wątpliwości (np. Eljasz Grądowski, Boruszczak), cała konstrukcja "Sąsiadów" staje się zupełnie niewiarygodna.

4. Slansky nie był prześladowany w 1949 roku

Ale to tylko część kłopotów z warsztatem "Sąsiadów". W książce nie zgadzają się nawet najprostsze fakty. Na przykład w szkicu tła historycznego sprawy sądowej przeciwko uczestnikom zbrodni w Jedwabnem (1949 r.) Gross napisał: "Był to już moment, w którym obsesja antyżydowska Stalina wyznacza rytm prześladowań w całym tzw. obozie (...) Idzie mi tutaj nie tylko o dobrze znaną sprawę tzw. kremlowskich lekarzy czy antysemicki kontekst sprawy Slansky'ego" (s. 23).

Jednak wedle ostatniego wydania "Encyklopedii Powszechnej PWN" (1997 r.) pod hasłem "Rudolf Slansky" (tom V, s. 883) jest informacja, że w interesującym nas okresie Slansky pełnił funkcję sekretarza generalnego Komunistycznej Partii Czechosłowacji. Nie był wtedy prześladowany, tylko sam stał na czele brutalnych represji. Aresztowano go w 1951 r. Także sprawa tak zwanego spisku lekarzy miała miejsce dopiero na początku lat pięćdziesiątych. A w Polsce? Tu o "antyżydowskiej obsesji Stalina" nikt jeszcze nie słyszał. Trwało właśnie zwalczanie "odchylenia prawicowo-nacjonalistycznego", prowadzone bynajmniej nie przez antysemitów.

Trudno uważać za wiarygodną książkę, której ustalenia nie wytrzymują konfrontacji nawet z tymi źródłami, na podstawie których ją napisano. Tym bardziej że podaną w niej faktografię można obalać za pomocą "Encyklopedii Powszechnej PWN".

5. W zbrodni uczestniczyli Polacy, kierowali nią Niemcy

Jestem przekonany, że w mordzie w Jedwabnem uczestniczyli Polacy. Ale lektura akt archiwalnych wyraźnie wskazuje, że tymi, którzy zorganizowali całą zbrodnię, pełnili w niej funkcję kierowniczą, posługując się Polakami, byli Niemcy. Nie chodzi mi o jakieś "wybielanie historii". Jestem historykiem, interesuje mnie więc przede wszystkim rzetelna rekonstrukcja tych tragicznych wydarzeń. Z tego punktu widzenia, po analizie materiałów źródłowych, twierdzę, że scenariusz przedstawiony w "Sąsiadach", wedle którego zbrodni dokonuje "społeczeństwo polskie" bez udziału Niemców, nie znajduje potwierdzenia nawet w tych dokumentach, na których oparł swą książkę Gross. A z narracją historyczną "Sąsiadów" jest mniej więcej tak, jak z opisanymi tu fragmentami ostatniego artykułu tegoż autora: błąd za błędem, wymowne przemilczenia i nadużycia. W związku z powyższym postawiłem omawianej książce poważne zarzuty merytoryczne podsumowane twierdzeniem: autor "Sąsiadów" wykorzystał bardzo ubogą i tendencyjnie dobraną bazę źródłową, nie dokonał należytej jej krytyki, do swoich książek ustawicznie wprowadza nieudokumentowane twierdzenia i fakty, pomija i zniekształca to, co do jego tez nie pasuje, buduje narrację historyczną w oparciu o stereotypy, uprzedzenia i zwykłe plotki, w dowodach naukowych nie przestrzega zasad logiki i obiektywizmu naukowego, a na koniec wydaje metafizyczno-ideologiczne, pozbawione podstaw naukowych sądy ("Życie", 31.01.2001 r.).

6. Inwektywy zamiast odpowiedzi

Na powyższe zarzuty nigdy nie otrzymałem odpowiedzi. Dopiero niedawno, w "Rzeczpospolitej", Gross przywołał moje nazwisko, twierdząc: "Gontarczyk ze Strzemboszem nie usiłują dociec prawdy o Jedwabnem, tylko próbują wtłoczyć całą sprawę z powrotem w fałszywe stereotypy na temat wojny i okupacji". Wypada jedynie żałować, że ta opinia - w przeciwieństwie do moich zarzutów - nie została poparta żadnymi rzeczowymi argumentami. Zamiast nich autor "Sąsiadów" sięgnął po inwektywy i insynuacje, a o mnie pisze: "młodociany historyk". Jedyna dziedzina nauki, w której udało mi się odnaleźć termin "młodociany", to teoria prawa karnego. Słowem tym są określane osoby, którzy dopuszczają się czynów przestępczych przed ukończeniem 21 lat. Mogę zrozumieć, że adwersarzowi nie podoba się to, co od czasu do czasu piszę na temat jego książek, ale w tym wypadku muszę zaprotestować. Przecież mam prawie dziesięć lat więcej i nijak się w tej kategorii nie zmieszczę. Znowu "przeoczenie"?

Samego faktu używania podobnych terminów w dyskusji naukowej nie komentuję. Nie muszę. Wystarczają mi, jak widać, argumenty merytoryczne, oparte na uważnej lekturze źródeł, na których napisał swą książkę Gross, podstawy historycznego rzemiosła, no i przydatna w tym wypadku umiejętność posługiwania się "Encyklopedią Powszechną PWN".

Głównym przesłaniem omawianego tekstu Grossa było twierdzenie, że artykuły prof. Tomasza Strzembosza i mój: "nie zawierają niczego, co mogłoby zmienić ogólną tezę przedstawioną w książce ČSąsiedziÇ, poszczególne ustalenia albo tok narracji". Konstatacja ta jest zupełnie zaskakująca.

A jeszcze bardziej zdumiewa, że odnosząc się do merytorycznej krytyki, historyk opowiada, co ostatnio czytał w gazetach i zobaczył w filmie Agnieszki Arnold. Na coś trzeba się zdecydować: albo zajmujemy się nauką, badamy źródła i dyskutujemy na poziomie dokumentów, na podstawie których powstali "Sąsiedzi", albo opowiadamy sobie, co kto ostatnio widział w telewizji. Ale skoro Gross naprawdę uważa, że jego książka jest bezbłędna, powinien był "pójść za ciosem" i merytorycznymi argumentami obalić zarzuty, które publicznie postawiłem "Sąsiadom". To przecież świetna okazja, by z kunsztem nowojorskiego profesora dać lekcję historycznego rzemiosła licznym oponentom. Podobna odpowiedź byłaby znacznie bardziej stosowna i pożądana niż ataki ad personam, którymi - zamiast merytorycznych argumentów - operuje do tej pory Jan Tomasz Gross.

Autor jest historykiem, laureatem Nagrody im. Jerzego Łojka. Ostatnio wydał: "Pogrom? Zajścia polsko-żydowskie w Przytyku 9 marca 1936 r. Mity, fakty, dokumenty". Jest doktorantem na wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW.

Powrot

Hosted by www.Geocities.ws

1