Jedwabne podnosi głowę
Zbigniew Lipiński

 

Pytam proboszcza parafii w Jedwabnem, ks. dziekana Edwarda Orłowskiego czy są przypadki przekupywania świadków. Są, wcale nierzadkie. Idą na to miejscowi "menele". Za 5, 10 dolarów powiedzą do kamery wszystko, co im się każe. Przekonał się o tym Andrzej Przewoźnik, gdy wychodząc z cmentarza został zaczepiony przez jakiegoś osobnika: "Daj pan 10 dolców, to powiem do kamery wszystko, co chcecie". Przewoźnik wzruszył ramionami i odszedł. Podłość nie zna granic szczególnie, gdy jest tak tania. Ale, prócz marginesu, mieszkańcy Jedwabnego zachowują wyjątkową godność. Znają prawdę o wydarzeniach w swoim mieście 10 lipca 1941 r. Znają i pamiętają również prawdę o kolaboracji miejscowych Żydów w czasie okupacji sowieckiej. Żydowska kolaboracja kosztowała życie lub mękę w łagrach wielu mieszkańców Jedwabnego w tamtych latach.

Zrehabilitowany "antysemita"

Ks. Edwardowi Orłowskiemu złożyła wizytę para wysłanników żydowskiego pisma, wychodzącego w Polsce - "Midrasz". Zaczęli "oryginalnie". Ona przedstawiła się jako Żydówka, on jako Polak. W związku z czym ks. dziekan wyprosił ich mówiąc, że z kłamcą nie będzie rozmawiał. Na takie dictum dziennikarz przyznał, że także jest Żydem. Wtedy gospodarz pozwolił im zostać. Ciąg dalszy był również "oryginalny" - dziennikarz zarzucił proboszczowi "antysemityzm". Dlaczego? Ponieważ w Drozdowie, miejscu śmierci Romana Dmowskiego, wmurował tablicę ku czci tego wielkiego Polaka. O Dmowskim wiedzieli, tyle co nic, ale wiedzieli, że był "antysemitą". Na co ks. Orłowski: "Ja wmurowałem tablicę, ponieważ jest On wielkim Polakiem. Był ojcem i wychowawcą wielu polityków i narodu polskiego". Po czym zaczął im wyjaśniać, jak doszło do konfliktu Żydów z Dmowskim.

Ale to nie jedyny dowód "antysemityzmu" ks. Orłowskiego. Żurnaliści mieli i drugi - fakt, że w parafii w Jedwabnem najmniej ludzi w Polsce głosowało na Kwaśniewskiego i SLD. W 1995 r. tylko pięciu mieszkańców miasta głosowało na lidera lewicy. "Tylko antysemici tak postępują" - orzekli "politolodzy" z "Midrasza". Ksiądz się zdumiał: "Czyżby Kwaśniewski był Żydem?". Odpowiedź brzmiała: "A to ksiądz nie wie?". Proboszcz nie może wyjść ze zdumienia i pyta ponownie: "Czyżby na lewicy byli Żydzi?". Mądrala z "Midrasza" pouczył: "Więcej niż w Unii Wolności". Teraz ks. Orłowski: "Gdyby mieszkał Pan w Izraelu i Polak kandydował na prezydenta tego państwa, za kim by pan głosował, za Polakiem czy Żydem?". Odpowiedź brzmiała: "Oczywiście, że za Żydem". Wtedy ks. Orłowski: "To dlaczego pan się dziwi, że ja głosuję za Polakiem?".

Numer z wywiadem przywiózł proboszczowi żydowski reżyser. Rozmowa ukazała się tylko w języku hebrajskim (pismo jest dwujęzyczne). Zapewnił go, iż żurnaliści z tego pisma doszli do wniosku, że ks. dziekan nie jest jednak antysemitą. "Rehabilitacja", jakby nie było, z wysokiego szczebla.

Przebieg tragicznego dnia

Już w październiku 1939 r., pod okupacją sowiecką, powstały pierwsze ogniwa polskiego zbrojnego podziemia. Dzięki pomocy miejscowych Żydów oddział był już "namierzony" przez miejscowe NKWD, więc przeniósł się do sąsiedniej wioski - Kupczany. Ale i tam groziło im niebezpieczeństwo, więc znowu zmienili miejsce postoju na leśniczówkę, lecz i tam ich odkryto. Sprowadzone oddziały NKWD i Armii Czerwonej zaatakowały polskich partyzantów. Stoczył się bój. Zginęło 17 partyzantów i ponad 40 NKWD-zistów. Miejscowi Polacy wiedzieli, że odkrycie partyzantów Sowieci zawdzięczają Żydom.

Jedwabnego również nie ominęły deportacje. Aresztowanych ładowano ich na furmanki, by dowieść do stacji kolejowej. Na każdej furmance siedział Żyd z karabinem, który pilnował zesłane rodziny. Niektórzy prosili, aby pilnujący Żydzi umożliwili ucieczkę. (Tylko na co dziesiątej furmance siedział funkcjonariusz NKWD.) Prośby nie pomogły, nikomu nie umożliwiono ucieczki, wszyscy zostali dostarczeni do transportu. Dla części jednak zabrakło miejsc w wagonach i umieszczono ich w łomżyńskim więzieniu. Wybuchła jednak wojna niemiecko-sowiecka, a Sowieci nie mieli czasu więźniów zabrać lub pomordować i wielu z nich wróciło do Jedwabnego.

10 lipca Niemcy postanowili zlikwidować miejscowych Żydów. Do Jedwabnego zajechały dwa transporty wojskowe, mniej więcej po 10 ciężarówek w każdym transporcie - jeden z kierunku Wizny, drugi z Łomży. Niemcy otoczyli Jedwabne, by nikt nie zdołał uciec z miasteczka. Natomiast do samej akcji wyniszczenia Żydów skierowano komando w liczbie ok. 240 ludzi Jednocześnie Niemcy rozkleili obwieszczenia ostrzegające, że kto przechowa Żyda, ten będzie rozstrzelany wraz z całą rodziną.

Na terenie parafii wówczas pracował ks. Józef Kębliński, który znał niemiecki. W związku z tym Niemcy posługiwali się nim jako tłumaczem. Gdy przyjechało gestapo, miejscowy dowódca żandarmerii powiedział ks. Kęblińskiemu: "Vatter, przyjechało gestapo z Białegostoku, będą robić porządek z Żydami". Ksiądz zapytał czy udałoby się jakoś uniknąć masakry. Odpowiedź brzmiała: "Nie, to jest rozkaz z góry. Niech ksiądz pamięta, że kierujemy się dewizą, "gdzie stąpnie noga żołnierza niemieckiego, tam Żyd nie ma prawa żyć".

Zanim odbyła się masakra Niemcy "przyzwyczajali" Żydów do opuszczania swoich domostw, każąc im przez trzy dni wykonywać roboty porządkowe na terenie miasteczka. Po skończonej pracy puszczano ich do domów. Żydzi więc gromadzili się na rynku, nie spodziewając się strasznego losu, jaki ich czekał.

10 lipca Niemcy ogłosili, że wszyscy Żydzi mają się stawić na rynku pod karą śmierci. Wyciągnęli też Polaków z domów, zmuszając ich pod karabinami do współeskortowania Żydów w drodze na miejsce kaźni. Na podstawie uzyskanych informacji ks. Orłowski stanowczo zaprzecza, by Polacy katowali Żydów lub ich mordowali.

Z tej relacji wynika następujący pewnik: Niemcy i tylko Niemcy byli zarówno organizatorami jak i wykonawcami zbrodni. Polacy przymuszani przez Niemców do wyszukiwania Żydów niejednokrotnie informowali Niemców, że "nikogo nie ma w domu" lub nawet ułatwiali im ucieczkę. Między innymi dzięki postawie Polaków jedna trzecia Żydów mieszkających w Jedwabnem ocalała. Również dzięki ks. Kęblińskiemu, który - z narażeniem życia - ostrzegał kogo mógł z ludności żydowskiej.

Ilu naprawdę?

W antypolskim paszkwilu Grossa czytamy o 1600 zamordowanych Żydach. Inny "historyk" - Nałęcz pytał w telewizji: czy to ważne, czy pomordowanych było 1600 czy 1200? Są to liczby nie mające nic wspólnego z wydarzeniami w Jedwabnem. 1600 Żydów było zameldowanych w Jedwabnem, ale wielu mieszkało gdzie indziej, nawet poza granicami Polski. Część rzeczywiście mieszkających i współpracujących z NKWD uciekła przed Niemcami z sowieckimi okupantami.

Aby dojść prawdy w tej sprawie, ks. Orłowski zażądał ekshumacji. Środowiska żydowskie podniosły larum, że jest to niemożliwe "ze względów religijnych". Jak się dowiedział proboszcz taka ekshumacja szczątków żydowskich odbyła się na Ukrainie, lecz wówczas ziomkowie pomordowanych nie podnosili "względów religijnych". To oczywiste, że argument "teologiczny" miał na celu ukrycie rzeczywistych rozmiarów mordu. (podkr. moje - WK.) Wówczas Przewoźnik zorganizował trzy ekipy, które prześwietliły teren pochówku w głąb, a nawet określiły wygląd i rozmiary stodoły. Według nieoficjalnych informacji uzyskanych od ekip badawczych w mogile znajdują się szczątki co najwyżej 200 pomordowanych. Więcej zresztą nie mogłoby się pomieścić w normalnej wiejskiej stodole. Ale oficjalny komunikat utrzymuje, iż nie sposób określić liczby pochowanych. Czyżby?

Rzekomy naoczny świadek, na podstawie zeznań którego Gross napisał swój paszkwil, Szmul Wasersztajn vel Stanisław Całka, późniejszy szef łomżyńskiego UB, twierdzi, że ukryty obserwował całą scenę prowadzenia Żydów na miejsce kaźni. Rozpoznawał twarze i nazwiska. Według wizji przeprowadzonej przez prof. Tomasza Strzembosza ze wskazanego przez Wasersztajna miejsca można co najwyżej widzieć sylwetki. Jest to odległość ok. 1,5 km. Wasersztajn uciekł z Jedwabnego przed Niemcami i został przechowany przez państwa Wyrzykowskich w Janczewie, którzy przechowywali 7 Żydów. No i odwdzięczył się Polakom - najpierw jako ubowiec, potem jako oszczerca.

Jeszcze podczas prowadzenia Żydów na stracenie, ks. Kębliński próbował ocalić choćby żydowskie kobiety i dzieci, o czym chciał przekonać któregoś z niemieckich dowódców. Ten mu odparł: "Ty chyba nie wiesz kto tu rządzi. Jeśli chcesz zachować głowę na karku, to wynoś się. Raus".

W obronie prawdy i godności

Na czele Komitetu Obrony Dobrego Imienia Miasta Jedwabnego stoi pan Stanisław Śleszyński, radny Rady Miejskiej. Komitet powstał ok. 1,5 miesiąca temu, co zasugerował pos. Michał Kamiński, gdyż lepiej bronić się w sposób zorganizowany. Twórcom tej organizacji przyświecały trzy cele. Pierwszy - odpieranie lawiny kłamstw przelewających się w polskojęzycznych mediach. Drugi - nawiązanie kontaktu z żyjącymi jeszcze świadkami tamtych czasów. Trzeci, to otrząśnięcie się ze strachu. Mieszkańcy Jedwabnego bowiem zostali doświadczeni okupacją sowiecką, niemiecką, a potem słynnym procesem w 1949 r., w czasie którego zapadły wyroki od 8 do 15 lat więzienia i jedna kara śmierci (skazanego w końcu ułaskawiono). A wiemy jakimi metodami wtedy zdobywano przyznanie się do winy. Wreszcie przeżywają falę niesłychanych kalumnii wobec nieżyjących i jeszcze żyjących krewnych i współmieszkańców. Do dziennikarzy zdążyli już nabrać wstrętu.

Komitet liczył na początku 5 osób. Potem jednak niektórych członków Komitetu zaczęto "przekonywać". Jednemu dorobiono gębę "antysemity", drugi najpierw zaczął otrzymywać telefoniczne ostrzeżenia, a potem powiedziano mu w pracy, by "dał sobie spokój", jeśli chce utrzymać posadę. Więc kilku zrezygnowało, lecz na ich miejsce przyszli inni. Obecny początkowo w Komitecie burmistrz Krzysztof Godlewski również wycofał się.

Nieufność mieszkańców zaszła tak daleko, że niewielu zgłosiło się do przybyłego prokuratora Ignatiewa, by złożyć zeznania. To spadek okupacji sowieckiej, niemieckiej i w końcu ubeckiej. To skutek kłamliwej nagonki władz państwowych III RP i polskojęzycznych mediów. Powstanie Komitetu zaczęło wreszcie mieszkańcom rozwiązywać języki, odzyskali śmiałość zarówno przed mediami jak i przed prowadzącymi dochodzenie. Komitet także zaczął badać ilu Żydów rzeczywiście zamieszkiwało Jedwabne. Na podstawie wspomnień mieszkańców pamiętających jeszcze wojnę i obie okupacje, w oparciu o akty własności kamienic doszli do wniosku, że mogło ich mieszkać co najwyżej 500. Liczbę tę potwierdzają też badania oficjalne.

Badali i inne szczegóły. Np. członkowie Komitetu stwierdzili, że Icek Neuman, który twierdził, że uciekł ze stodoły, naprawdę tydzień wcześniej wyjechał do Białegostoku. (Potem znalazł się w Stanach Zjednoczonych.) Neumana złapał Niemiec i postanowił go podkuć. W tym celu prowadził go do kuźni, ale kuźnia była zamknięta. Skoro iście teutoński "żart" nie udał się, postanowił go zastrzelić. Na szczęście dla Icka, zaciął mu się pistolet. Gdy Niemiec szamotał się z pistoletem, Żyd uciekł. Przez trzy dni przechowywała go pani Biedrzycka. Z "wdzięczności" opowiadał potem Grossowi kłamstwa.

Pytam przewodniczącego Komitetu, kto dał pozwolenie na usunięcie tablicy. Przybyły do Jedwabnego Przewoźnik oświadczył, że usunięcie tablicy leży w gestii wojewody, ale chciał jednak zgody Rady. Plenarnej sesji jednak nie zwołano, lecz posiedzenie komisji Rady. Mówi S. Śleszyński: "Pan Przewoźnik przedstawił sprawę tak: będą was atakować dopóty, dopóki nie będzie zmiany napisu na pomniku". Ogólnie radni wyrazili zgodę. Niemniej żadnej formalnej uchwały nie podjęli. Nie było także głosowania. Na ten fakt zwrócił Przewoźnikowi uwagę Śleszyński. Ale Przewoźnik zasłonił się zgodą wojewody, twierdząc, że rada nie ma nic do powiedzenia w tej sprawie.

Do oskarżenia Jedwabnego Żydzi przygotowywali się dziesięciolecia. Stryj Stanisława Śleszyńskiego - Kazimierz został aresztowany przez UB, mając lat 19. Nie wytrzymał tortur i zmarł. Ubeckie dochodzenie dotyczyło sprawy mordu Żydów w Jedwabnem, o czym p. Stanisław dowiedział się po latach od Mariana Bagińskiego, z którym jego stryj siedział w jednej celi. W 1945 r. z niemieckiego obozu wrócili Władysław Domicz z miejscowości Orlikowo Duże i Jan Szczuka - z miejscowości Olszewo Góra. Po tygodniu aresztowało ich UB. Zasadzali ich na haku, wbijali drzazgi za paznokcie, zdzierali paznokcie, bili batem ze stożkiem zębatym. Znowu chodziło o Jedwabne. O tym Gross nie pisze.

Okazuje się również, że Gross był w Jedwabnem incognito. Widział go p. Magierski w zeszłym roku, stał koło niego w czasie defilady Święta 11 Listopada. Gross złożył wizytę także ks. Orłowskiemu. Ks. kanonik mówi: "Był i u mnie, ale udawał że nie mówi po polsku i chodził z tłumaczem. Przyszedł do kancelarii parafialnej i przez tłumacza prosił o akta Szymborskiej. Później mieszkańcy Jedwabnego rozpoznali go w telewizji".

Żydowska czerwona milicja

Wspomina Czesław Magierski: "Zaraz po wejściu bolszewików Żydzi poszli do milicji. Nosili czerwone opaski, założyli posterunki. Jako miejscowi wiedzieli wszystko o wszystkich. Kto był bogatszy, kto służył zawodowo w wojsku przed wojną, to go wydawali NKWD, które "burżujów" natychmiast aresztowało. Aresztowali także mojego szwagra - Leona Śledzińskiego. Jego "winą" był zawód - geodeta. Zawód go także uratował, bo był potrzebny geodeta do dzielenia majątków "obszarniczych". Gorzej powiodło się drugiemu szwagrowi - Aleksandrowi Ramotowskiemu, służył zawodowo w wojsku. Żydzi go od razu wskazali NKWD i zamknęli w więzieniu w Białymstoku. Ale w dzień kaźni Żydów dwie Żydówki uciekły i przyszły do domu matki Magierskiego. Gdy Niemcy Żydów prowadzili na stracenie, schowały się w ustępie. Potem, jak mówiły, próbowały się wydostać z miasteczka, ale całe miasto było otoczone przez Niemców. Potwierdziły więc obecność Niemców. Aby się jeszcze raz upewnić, pytam p. Magierskiego czy widział Niemców. Tak, widział. O obecności Niemców mówił podczas spotkania mieszkańców z prokuratorem Ignatiewem. Ale nie składał formalnych zeznań. Sam zresztą pracował pod nadzorem niemieckim, dopóki nie uciekł. "Dostałem nie raz lanie od Niemców, a pracowaliśmy przez cały dzień za kromkę chleba" - mówi Magierski.

Opowiada także o losie dziekana w latach 1939-1940 - ks. Szumowskiego. Podczas kazania powiedział coś nieprzychylnego o żydowskich współokupantach. Został aresztowany przez NKWD i słuch po nim zaginął. Jego uwagi spowodowało barbarzyństwo żydowskie. Wówczas znajdował się w Jedwabnem Dom Katolicki, gdzie Żydzi zorganizowali sowieckie kino. Po lewej stronie sceny wisiał portret biskupa Łukomskiego. Żydzi wydłubali oczy w portrecie biskupa i obraz pocięli oraz pobrudzili. Mienie odważnego dziekana zostało zrabowane. Wraz z księdzem aresztowano przybyłego na krótko przed wojną krawca, którego "zbrodnia" polegała na szyciu mundurów polskim oficerom.

Świadkowie piszą

Z obfitej korespondencji, która nadchodzi do ks. dziekana, przytoczmy fragmenty dwóch listów (nie podajemy nazwisk Autorów).

List pierwszy, kobiety, łączniczki ZWZ, która udziela informacji na podstawie relacji osób, u których przebywała w Jedwabnem podczas wykonywania zadań konspiracyjnych w czasie okupacji sowieckiej. W liście czytamy m.in.: "We wrześniu 1939 r. za Armią Czerwoną, która zajęła Jedwabne, zjawili się NKWD-ziści, przeważnie Żydzi. (...) Rozpoczęli swoje rządy od aresztowań właścicieli ładniejszych domów, do których wprowadzili się sami lub ich znajomi. (...) Za nieopatrzne wymówienie słowa "Żyd" można było być zastrzelonym na miejscu lub wysłanym do łagrów. Ze ścian w mieszkaniach zniknęły obrazy, krzyże, ślubne i pierwszokomunijne fotografie. Wycięto przydrożne krzyże i kapliczki. Modliliśmy się po kryjomu. W szkołach przymuszano dzieci do plucia na krzyż". Po wejściu Niemców Żydzi "w pierwszych dniach ... przymilali się do Niemców. Obdarowywali ich mięsem, słoniną, kiełbasami, jajkami i masłem. Lecz już po kilku dniach Niemcy dali Żydom do zrozumienia, że mają się trzymać z daleka od wojska".

List drugi, mężczyzny, b. mieszkańca Jedwabnego, naocznego świadka tamtych zdarzeń. Pisze on: "Z pogromu 10 lipca 1941 r. ocalała trzecia część Żydów,, ukrytych z narażeniem życia przez mieszkańców Jedwabnego, oskarżonych teraz o bandytyzm. Iście żydowska wdzięczność. Moja rodzina ukryła w tym dniu Zdrojewiczową z dwiema córkami".

O okupacji sowieckiej: "Wkraczające wojska radzieckie Żydzi witali kwiatami, jak wyzwolicieli. Uznali się za obywateli radzieckich, obsadzili swoimi ludźmi milicję, NKWD, urzędy i rozpoczęli prześladowanie Polaków. Z miejsca aresztowano byłych policjantów, urzędników i nauczycieli, a ich rodziny zesłano na Syberię pierwszym transportem. (...) Z wdzięczności za "wyzwolenie" na skwerku Żydzi postawili pomnik Lenina, którego później gestapo kazało im wynieść na kirkut, gdzie do dzisiaj spoczywa. (...)

Przez dwa lata władzy radziecko-żydowskiej Żydzi systematycznie wysyłali rodziny polskie na Syberię. Z rodzin żydowskich nikt nie pojechał, chociaż były najbogatsze, bo listy były sporządzane w bóżnicy pod nadzorem rabina i jego pomocników. Słyszałem, jak Żyd Zdrojewicz, właściciel młyna, mówił o tym mojemu ojcu. Przez dwa lata władzy radziecko-żydowskiej zesłano na Syberię setki rodzin polskich i ani jednej żydowskiej. W wywózkach tych Żydzi brali czynny udział, ale nie znałem ani jednego wypadku, aby jakiś Żyd ukrył Polaka, lub w czymś pomógł. Sam słyszałem, jak śmiali się, że polscy bandyci jadą na wycieczkę do Rosji. (...) Załadowane furmanki były pod konwojem radziecko-żydowskich milicjantów, odstawiane do Łomży..."

Wbrew faktom

Akcja oczerniania mieszkańców Jedwabnego oraz Polaków trwa. Biorą w niej udział najwyżsi dostojnicy państwa - prezydent i premier oraz szef Instytutu Pamięci Narodowej i lider udecji, zapowiadając konieczność pokajania się Polaków za zbrodnie nie popełnione. W tej podłej akcji ochoczo i nadgorliwie uczestniczą polskojęzyczne media i ich dziennikarze. Dziś, szczególnie, wobec odkrycia dokumentów w Łomży, jednoznacznie świadczących o wyłącznej niemieckiej winie, nie ma wątpliwości, jakie są fakty. Ale nie o fakty tu chodzi. Szowinistyczne środowiska żydowskie chcą po raz kolejny umniejszyć winę niemiecką i przerzucić ją na Polaków. Skoro dokumenty łomżyńskie świadczą o czymś innym, to "bada się ich wiarygodność", nie bada się natomiast wiarygodności ubeka Wasersztajna ani oszczercy, jakim jest Gross, czy degeneratów, którzy za parę dolarów na wódkę powiedzą, co im się każe.

Mieszkańcy Jedwabnego powołali komitet obrony własnej godności. A kiedy powstanie komitet obrony godności Polaków?

Powrot

Hosted by www.Geocities.ws

1