Jedwabne - najnowsze fakty i debaty
prof. Jerzy Robert Nowak, Tygodnik Głos NR 29 (886) 21 lipca 2001

 
10 lipca bieżącego roku doszło do rzeczy szczególnie niegodnej i sprzecznej z elementarnymi interesami państwa polskiego - urzędujący prezydent RP publicznie przeprosił Żydów za zbrodnię w Jedwabnem jako rzekomo dokonaną przez Polaków. Co więcej, mówiąc o hitlerowskim przyzwoleniu i hitlerowskiej inspiracji, ani słowem nie wspomniał o tym, że Niemcy czynnie uczestniczyli w mordowaniu Żydów.
Jakby nie było tak przekonujących dowodów w postaci niemal stu łusek od nabojów z niemieckiej broni palnej, ani tylu wcześniejszych świadectw polskich i żydowskich na ten temat. Kwaśniewski posunął się nawet do stwierdzenia, że to Polacy "podkładali ogień" pod stodołę, w której byli uwięzieni Żydzi, choć nie ma jak dotąd żadnych przekonujących dowodów na tego typu oskarżenie przeciw Polakom. I choć wiemy, że metoda podpaleń większych skupisk uwięzionych Żydów była metodą nagminnie stosowaną przez Niemców hitlerowskich, choćby we wcześniejszym o tydzień i jednoznacznie udokumentowanym niemieckim mordzie poprzez spalenie 900 Żydów w synagodze w Białymstoku. Co prawda Kwaśniewski - jak to komentowano w "Rzeczpospolitej" z 11 lipca: "Inaczej niż zapowiadał, nie zrobił tego w imieniu wszystkich Polaków", nie zrobił tego w imieniu całego narodu. To co zrobił wystarczyło jednak, by jego oskarżające Polaków słowa zawędrowały na łamy najbardziej polakożerczych dzienników i czasopism zagranicznych, dając im wygodny argument na temat polskich zbrodni. I ułatwiając późniejsze roszczenia w sprawie wymuszenia na Polakach 65 miliardów odszkodowań tytułem roszczeń za mienie żydowskie, przed czym tylekroć ostrzegał nas uczciwy naukowiec żydowski prof. Norman G. Finkelsztajn z USA.

Czy Kwaśniewski wie lepiej?

Niegodne prezydenta Rzeczpospolitej wystąpienie A. Kwaśniewskiego w Jedwabnem kolejny raz potwierdziło, jak słuszne było wystąpienie przeciw niemu na drogę pozwu sądowego przez posła Antoniego Macierewicza. Przypomnijmy tu, że wcześniej, 2 marca 2001 roku, Kwaśniewski w wywiadzie dla izraelskiej gazety "Jedijot Achronot" mówił: "To było ludobójstwo dokonane przez Polaków z Jedwabnego na ich żydowskich sąsiadach". Znamienny jest fakt, że Kwaśniewski jest zawsze skory do bicia się gromko w piersi za rzekome polskie zbrodnie, byle odwrócić uwagę od prawdziwych zbrodni dokonanych przez komunistyczną formację z której sam się wywodzi. Warto jednak zapytać: dlaczego ten sam prezydent nigdy nie zdobył się na konkretne napiętnowanie tak licznych dziś w świecie przejawów oszczerczego antypolonizmu, tak niebezpiecznych dla Polski? Dlaczego w przemówieniu w Jedwabnem nie zdobył się na przypomnienie rozmiarów zbrodni popełnionych w czasie wojny na Polakach przez okupantów niemieckich, żołdaków sowieckich i NKWD-ystów rosyjskiego i żydowskiego pochodzenia, ludobójców ukraińskich (szerzej opiszę te sprawy w następnym numerze "Głosu"). Tu przypomnę tylko, że Kwaśniewski przypisując Polakom odpowiedzialność za mord 150-250 Żydów w Jedwabnem równocześnie zapomniał o braku żydowskich przeprosin za mord 300 Polaków w Koniuchach, stukilkudziesięciu Polaków w Nalibokach, wymordowanie 1.500 zniemczonych Ślązaków i Polaków w Świętochłowicach pod nadzorem Salomona Morela, wymordowanie tysięcy najlepszych polskich patriotów przez żydowskich katów spod znaku Bermana, Fejgina, Różańskiego, Romkowskiego, Światły, Wolińskiej i Stefana Michnika. Kwaśniewski zapomniał, że właśnie na czas od 10 do 20 lipca przypada kolejna ponura rocznica wymordowania dziesiątków tysięcy Polaków przez zbrodniczych ludobójców ukraińskich w lipcu 1943 roku. Przypomnę choćby, za źródłową książką E. i W. Siemaszków, o wymordowaniu 12 lipca 1943 roku 260 Polaków we wsi Zagaje, czy wymordowanie około 500 Polaków we wsiach Kołodno Lisowszczyzna i Kołodno Siedlisko 14 lipca 1943 roku. I tych i innych rzeziach prezydent RP Kwaśniewski jakoś nie chce pamiętać, ani nie chce wyrazić publicznie życzenia ukarania ich morderców.

Kwaśniewski wystąpił z publicznymi przeprosinami w Jedwabnem, mimo mnożących się dowodów kłamstw Grossa i przytłaczających dowodów niemieckiej roli w mordzie jedwabneńskim. Wystąpił z publicznymi przeprosinami pomimo faktu, że przeważająca część uczestników sondaży przeciwstawiała się takim przeprosinom jako nie mającym żadnego uzasadnienia. Przypomnijmy tu, że nawet Maciej Łukasiewicz, redaktor naczelny "Rzeczpospolitej", a więc dziennika, który początkowo poparł w całej rozciągłości antypolskie oszczerstwa Grossa, stwierdził na łamach swojej gazety (wydanie z 10 lipca 2001), iż "III Rzeczypospolita nie ponosi odpowiedzialności za to, co się działo na terenach okupowanych przez III Rzeszę (...)". Przypomnijmy, że dzień wcześniej - 9 lipca na łamach tejże samej "Rzeczpospolitej" ukazał się obszerny artykuł profesora Michała Wojciechowskiego "Żal bez winy", jednoznacznie dowodzący, że: "(...) nie ma żadnej racji, by oficjalny przedstawiciel państwa polskiego przepraszał za Jedwabne, gdyż w ten sposób sprawia wrażenie, że Polska jest współwinna (mógłby to ewentualnie uczynić przedstawiciel Niemiec, faktycznej władzy!). Co więcej, sprawa moralnej odpowiedzialności zupełnie nie leży w kompetencji władz państwowych, choć tak się im wydaje. Prezydent został wybrany na głowę państwa i także przez przeciwników politycznych powinien być w tej funkcji respektowany. Natomiast nie został wybrany na moralnego mentora obywateli i próba dyktowania odczuć moralnych, przeprosin itp. z jego strony byłaby bezzasadnym roszczeniem. Próba objęcia takiej roli bierze się zapewne stąd, że dzisiejsze państwo w ogóle ma zapędy etatystyczne, a nawet totalitarne, to znaczy chce objąć całość życia". Godny uwagi w tym kontekście jest fakt, że od idei przeprosin wyraźnie odciął się między innymi jeden z najgłośniejszych naukowców bliskich SLD - profesor Bronisław Łagowski, pisząc w lewicowym "Przeglądzie" z 2 lipca 2001 pt.: "O winie narodowej", iż: "Chciałbym uzyskać wyjaśnienia, na jakiej podstawie opiera się obwinianie całego narodu za zbrodnie popełnione przez dających się zidentyfikować osobników, przez ten naród nie szanowanych, lub przez organizacje, które narodu nie reprezentowały? Czesław Miłosz pisał w "Rodzinnej Europie": "Odpowiedzialność zbiorowa to zbrodnia". W tych słowach autor zawarł istotę mądrości, jaką Europejczycy zdobyli olbrzymim kosztem rewolucji klasowej i wojen między narodami. Ocenił XX-wieczne ideologie (nacjonalizm, rasizm, komunizm) usiłujące scalić jednostki w kolektywną jaźń".

Przypomnijmy tu, że przeważająca część historyków zabierająca głos w debacie wokół książki Grossa jednoznacznie polemizowała z jego kłamstwami, polegającymi na przypisywaniu zbrodni w Jedwabnem Polakom, przy równoczesnym zacieraniu roli Niemców. Kwaśniewski postępuje dokładnie odwrotnie w tej sprawie. Już w początkowym okresie śledztwa publicznie oskarżał Polaków o "ludobójstwo" w Jedwabnem, a i teraz w przemówieniu z 10 lipca faktycznie zacierał zbrodniczą rolę Niemców w Jedwabnem. Czy ten niedokształcony, o mało co magister, uważa się rzeczywiście za mądrzejszego, bardziej kompetentnego od profesorów - przy ustalaniu przebiegu zbrodni sprzed 60 laty?

Kieres, tendencyjny i niekompetentny

Szczególne wzburzenie społeczeństwa wywołuje zachowanie prezesa IPN-u Leona Kieresa, szokujące wprost skrajną tendencyjnością w akcentowaniu rzekomej polskiej odpowiedzialności za mord w Jedwabnem i ciągłym pomniejszaniu dowodów niemieckiej winy. Dziś wiadomo, że śledztwo w sprawie mordu w Jedwabnem - według oficjalnych wypowiedzi - zakończy się dopiero pod koniec roku. Nie przeszkodziło to Kieresowi już w początkach śledztwa po udaniu się do Stanów Zjednoczonych publicznie głosić wobec Żydów twierdzeń o jednoznacznie polskiej zbrodni w Jedwabnem i publicznie za to ich przepraszać. Zachowanie Kieresa w USA wywołało, co prawda dużo spóźnioną, ale stanowczą krytykę ze strony Andrzeja Grajewskiego, członka kolegium IPN, a od września 1999 do września 2000 roku pierwszego przewodniczącego Instytutu Pamięci Narodowej. W publikowanym w "Rzeczpospolitej" z 3 lipca 2001 artykule "Poszukiwanie narodowej pamięci" Grajewski pisał m. in,. że: "Na prośbę MSZ profesor Kieres udał się do Stanów Zjednoczonych, gdzie prowadził rozmowy z różnymi środowiskami żydowskimi, m. in. w Holocaust Museum w Nowym Jorku. Wówczas przeprosił za udział Polaków w zbrodni w Jedwabnem. Powtarzał to przy okazji innych wystąpień. Podkreślał, że przeprosiny wyraża indywidualnie, jako Leon Kieres. Czy jednak od objęcia funkcji prezesa IPN profesor Kieres ma prawo składania deklaracji wyłącznie we własnym imieniu? W moim przekonaniu profesor Kieres w tych działaniach mieszał rolę moralnego autorytetu (...) z obowiązkami wynikającymi z pełnienia przez niego funkcji bardzo ważnego urzędnika państwowego. Od potrzebnych w tej sprawie aktów ekspiacji są Kościół - prezydent RP i premier, a nie prezes IPN. Jego obowiązkiem są: wypełnianie ustawy, czyli przeprowadzenie wnikliwego śledztwa, oraz zadbanie aby ustalenia w tej sprawie stały się własnością opinii publicznej".

Fakty wskazują, że wbrew tym obowiązkom prof. Kieres jest odpowiedzialny za różne działania, które osłabiają wnikliwość śledztwa, choćby za świadome pomniejszanie w swych wypowiedziach rozlicznych znalezionych dotąd dowodów niemieckiej roli w zbrodni. Szczególnie zdumiewa fakt, że prezes IPN Kieres doprowadził do przerwania tak potrzebnej ekshumacji, którą prowadzono bardzo powierzchownie, tłumacząc to względami na religijną wrażliwość Żydów. Mimo to już pierwsze prace ekshumacyjne wystarczyły do obalenia podstawowych oszczerczych tez Grossa. Znaleziono wszak prawie 100 łusek, co dowodziło strzelania do Żydów, próbujących uciec ze stodoły. W tym czasie broń palną mieli tylko Niemcy, wszak Polakom groziła śmierć nie tylko za posiadanie broni, ale nawet za posiadanie radioodbiorników. Jak wiadomo Gross twierdził, że to Polacy mordowali, a Niemcy tylko fotografowali. Fotografowali z broni palnej? Ekshumacja dowiodła również, że w stodole zginęło 150-250 Żydów, a nie 1.600, jak twierdził z uporem Gross. Pierwsze wyniki ekshumacji uderzyły tak mocno w twierdzenia Grossa, że maksymalnie przeraziło to jego bezkrytycznych klakierów. I wtedy, zamiast kontynuować tak potrzebne prace ekshumacyjne, prof. Kieres niespodziewanie je przerwał. Dziennikarzom sugerującym, że należało przeprowadzić pełną ekshumację, powiedział: "Ekshumacja spełniła swoje zadanie. Moim obowiązkiem było uszanowanie religijnej wrażliwości" ("Gazeta Wyborcza" z 6 czerwca 2001). Przypomnijmy więc, że nawet w "Gazecie Wyborczej" z 21 maja 2001, w tekście Agnieszki Kublik "Tradycja czy śledztwo" pisano, że np. w USA i Izraelu władze państwowe nie respektują protestu środowisk żydowskich, gdy w grę wchodzi uzyskanie dowodu przestępstwa. Wynika z tego, że L. Kieres i jego koledzy są bardziej gorliwi w przestrzeganiu w Polsce ortodoksyjnych zaleceń wiary mojżeszowej od przedstawicieli władz Izraela.

Przerwanie przez Kieresa ekshumacji stało się faktycznie jego niebywałym prezentem dla Grossa i jego klakierów. Dzięki temu mogą znajdować doskonały wykręt, by dalej głosić, jakoby zginęło 1600 osób, a nie 150 do 250, jak wykazała ekshumacja. Bo ekshumacja była niepełna! I nagle doszło do sytuacji, że ten sam Gross, który przedtem nigdy nie występował jako zwolennik ekshumacji, nagle donośnie występuje z krytyką jej przerwania, bo rzekomo dowiodłaby prawdy jego twierdzeń o 1.600 żydowskich ofiarach. Ten sam Gross nagle pisze w "Gazecie Wyborczej" z 6 czerwca 2001: "czyż wstrzymanie ekshumacji w Jedwabnem nie jest świadomym utrudnianiem czynności śledczych". Jest, na pewno jest świadomym utrudnianiem, choć Gross faktycznie po cichu cieszy się z tego utrudniania, bo znalazł nową szansę dla wykrętów. Jak określić jednak samozadowolenie z siebie Kieresa, który poprzez przerwanie ekshumacji uniemożliwił jednoznaczne zablokowanie snucia dalszych domysłów co do ilości żydowskich ofiar w Jedwabnem i jeszcze bezczelnie twierdzi, że: "Ekshumacja spełniła swoje zadanie". Spełniłaby, gdyby ostatecznie dała niepodważalne oceny ilości żydowskich ofiar. Tak, żeby Gross nie mógł w kolejnych wydaniach "Sąsiadów" pisać tego, co zrobiono w jego wydaniu amerykańskim, że "polska połowa mieszkańców Jedwabnego wymordowała żydowską połowę mieszkańców tego miasteczka, tj. 1.600 Żydów". Szczególny niepokój budzą stwierdzenia Kieresa dowodzące, że z jakichś powodów nie chce on ujawnić pełnych wyników dotychczasowego śledztwa, wbrew temu, co określił A. Grajewski jako obowiązek zadbania, "aby ustalenia w tej sprawie stały się własnością opinii publicznej". W jednym ze swych oświadczeń prof. Kieres posunął się do stwierdzenia, że "wiele spraw zabierze ze sobą do grobu". To jakiś ponury absurd. Prezes Instytutu Pamięci Narodowej ma obowiązek ujawniać zbrodnie, odsłaniać sprawy przemilczane, a nie tuszować je, zabierając pamięć o nich do grobu.

Niefortunne wypowiedzi L. Kieresa dowodzą, jak fatalną decyzją był wybór na prezesa IPN właśnie L. Kieresa, nie mającego, jak widać, pojęcia o tym, na czym ma polegać szukanie prawdy o narodowej pamięci, o narodowej historii.

Cóż, L. Kieres nie jest historykiem, ani nawet prawnikiem wyspecjalizowanym w tropieniu przestępstw. Jest specjalistą od prawa gospodarczego, "wsławionym" głównie dość niefortunną "socjalistyczną" książką "Zalecenia RWPG w sprawach koordynacji planów gospodarczych i ich realizacji w PRL" (Warszawa 1978). Jest to jedyna samodzielna książka L. Kieresa, którą można znaleźć w zbiorach Biblioteki Narodowej.

"Wybiórcze" sumienie L. Kieresa

Skrajną stronniczość Kieresa na szkodę Polaków dobrze ilustruje fakt, że chociaż przy każdej okazji z werwą peroruje na temat różnych domniemanych polskich "win" czy "zbrodni", jest jakoś skrajnie niemy na temat zbrodni popełnionych na Polakach. Nie przypominam sobie, aby choć raz jednym zdaniem choćby zająknął się na przykład na temat okrutnej zbrodni popełnionej przez żydowskich partyzantów na 300 Polakach, mężczyznach, kobietach i dzieciach z wioski Koniuchy. I to pomimo faktu, że już w lutym 2001 roku "Rzeczpospolita" ogłaszała, że IPN rozpoczął śledztwo w tej sprawie. Pan Kieres publicznie stwierdził w wywiadzie dla I programu TVP z 10 lipca, że nie będzie tylko kimś automatycznie posłusznie przestrzegającym nakazów prawa, będzie kimś, kto będzie starał się postępować maksymalnie zgodnie z nakazami tego, co mu dyktuje sumienie. Zapytajmy więc, czy sumienie Kieresa ma tak wybiórczy charakter, że nie pozwala mu odpowiednio wrażliwie reagować na pamięć mordów popełnionych na Polakach przez Żydów w Koniuchach, Nalibokach, Świętochłowicach, czy zbrodni żydowskich ubeków na tysiącach ludzi z AK i innych patriotach polskich?

Milcząc o tych zbrodniach, Kieres tym bardziej skwapliwie eksponuje wszystko, co jego zdaniem może odpowiednio "skompromitować" Polaków. I tak na przykład w wywiadzie dla "Magazynu Gazety Wyborczej" z 5 lipca 2001 pt. "Najgorszych listów mi nie dają" Kieres powiedział m. in.: "(...) moja wiedza na temat stosunków polsko-żydowskich w czasie II wojny światowej zatrzymała się na szmalcownikach. I tej karuzeli w Warszawie, która kręciła się obok walczącego i umierającego getta, umilając czas polskim dzieciom". W ten sposób Kieres powtórzył oszczerstwo zawarte w ponurej bajdzie opisanej przez poetę Miłosza w wierszu "Campo di Fiore", pomijając to, co na ten temat pisali autentyczni badacze tamtych wydarzeń. Odwołam się choćby do tak bliskiego Kieresowi Władysława Bartoszewskiego, który już wiele lat temu publicznie zdezawuował bajdy o karuzeli jeżdżącej w czasie walk w getcie. Odsyłam, jak widać wielce niedoczytanego i niedouczonego w sprawach historii L. Kieresa do tekstu W. Bartoszewskiego "Wierny Krajowi", publikowanego na łamach "Zeszytów Historycznych" paryskiej "Kultury" z 1985 r. (zeszyt 85, s. 229). Bartoszewski omawiał tam wspomnienia słynnego kuriera Polski Podziemnej, który pisał o "wózkach zastygłej w bezruchu karuzeli" (w czasie walk w getcie). Komentując to stwierdzenie Lerskiego Bartoszewski jednoznacznie je potwierdzał, pisząc: "tak było! Karuzela była nieczynna od chwili wybuchu walk w getcie!".

Bardzo krytyczną ocenę niektórych tendencji zaobserwowanych w pracach Instytutu Pamięci Narodowej pod kierownictwem Leona Kieresa można było zauważyć w toku dyskusji redakcyjnej zorganizowanej w krakowskim miesięczniku "Arcana" (nr 38 z 2001 r.) pt. "Pamięć narodowa i jej strażnicy", zwłaszcza w wypowiedziach redaktora naczelnego tego miesięcznika, Andrzeja Nowaka. Przeciwstawił się on tendencji do skupiania się w pracy IPN na swoistym samobiczowaniu za różne polskie winy zamiast badania jakże wielu dotąd przemilczanych zbrodni na Polakach. Andrzej Nowak zapytywał: "Czy (...) zakładamy, że nie mamy w ogóle pamiętać o zbrodniach niemieckich, sowieckich, ukraińskich? (...) Wydaje mi się, że praktyczna polska racja stanu wymaga przeciwstawienia na możliwie najszerszym forum najbardziej przekonywujących argumentów pokazujących Polskę jako naród najwaleczniejszy, najbardziej bohaterski, najbardziej zasłużony w czasie II wojny światowej. Ja w oparciu o swoją wiedzę historyczną jestem gotów podpisać się pod takim zdaniem, że tak właśnie było. Taka była rola Polski w czasie II wojny światowej (i, choć to już z większym wahaniem mówię, w oporze przeciw komunizmowi). Jeżeli natomiast koncentrujemy się na Holocauście i kolaboracji - tu przyjmować będziemy każde świadectwo polskich zbrodni, a kwestionować będziemy jak najstaranniej każde świadectwo polskich ofiar, polskiego bohaterstwa - to niestety, automatycznie, jakby spychamy sami siebie na zupełnie inną pozycję, pozycję może zgodną z dzisiejszą linią propagandową "Gazety Wyborczej" i wtórujących jej mediów, linię odpowiadającą interesom sprzecznym z polską racją stanu. Historia, która, jak mi się wydaje, była dotąd poważnym argumentem, broniącym nas przed różnymi roszczeniami, np. niemieckimi czy żydowskimi, przestaje być tym argumentem, a staje się argumentem przeciwko nam".

Redaktor naczelny "Tygodnika Solidarność" Andrzej Gelberg w tekście "Za spiżową bramę" (nr z 13 lipca) zwrócił uwagę na inny bardzo negatywny efekt dotychczasowych prac Leona Kieresa na stanowisku prezesa Instytut Pamięci Narodowej - konsekwentne opóźnianie dostępu do "teczek". Gelberg pisał m. in.: "Minął rok od powstania IPN i dotąd ani jedna, podkreślam: ani jedna osoba nie zobaczyła swojej "teczki" (...) zasadniczym celem stworzenia IPN było udostępnienie obywatelom "teczek". I na tym polu, po roku istnienia Instytutu, trzeba odnotować pełną klęskę. Odpowiedzialny jest za nią prezes IPN prof. Leon Kieres (...). Instytut po roku swego istnienia nawet w najskromniejszy sposób nie uchylił drzwi chroniących tajemnic bezpieki".

Jak z tego wszystkiego widać aż nadto dobrze potwierdziła się słuszność zeszłorocznych ostrzeżeń dobrze znającego Kieresa z Wrocławia pełnomocnika Stowarzyszenia "Rodzina Polska" Antoniego Stryjewskiego. W publikowanym w "Naszej Polsce" z 24 maja 2000 liście do marszałka Sejmu pt. "Kieres to człowiek UW" Stryjewski wyrażał bardzo ostry protest w imieniu Stowarzyszenia Rodzina Polska - Klub Wrocławski przeciwko kandydaturze L. Kieresa na prezesa IPN. Wskazywał na różne fatalne zjawiska w życiu polityczno-społecznym Wrocławia, do których mocno "przyczynił się" pan Kieres; A. Stryjewski zarzucał mu niekompetencję i to, że faktycznie jest on "zaprzeczeniem koniecznego kandydata" na prezesa IPN. Kandydata, który "powinien nie tylko pamiętać o martyrologium Polaków, ale poprzez doświadczenia przeszłości bronić suwerenności i wolności Polski i Polaków dziś i w przyszłości".

Czy Żydzi przeproszą?

We wstępie do książki "100 kłamstw J. T. Grossa" pisałem: Kiedy obudzą się patriotyczni polscy Żydzi?" ubolewając nad brakiem głosów ze strony polskich Żydów czy Polaków żydowskiego pochodzenia, występujących z postulatem przeproszenia również i Polaków za zbrodnie popełnione na nich przez żydowskich komunistów. Z tym większą satysfakcją muszę więc odnotować, że w międzyczasie pojawiło się kilka ważnych głosów w tej sprawie ze strony Polaków żydowskiego pochodzenia, pragnących autentycznego wzajemnego pojednania. Nader ważne pod tym względem były dwa teksty Antoniego Zambrowskiego, syna byłego członka Biura Politycznego KC PZPR Romana Zambrowskiego. Zarówno w "Tygodniku Solidarność" jak i w "Najwyższym Czasie" Zambrowski występował za potrzebą zaakcentowania również zbrodni żydowskich ubeków, choćby Salomona Morela, polemizując z próbami zanegowania żydowskich zbrodni przez ambasadora Izraela w Warszawie Szewacha Weissa. W tekście "Na pochyłe drzewo" ("Tygodnik Solidarność" z 18 maja 2001) Antoni Zambrowski pisał m. in.: "Pytany o żydowskie winy wobec Polaków, ambasador Weiss odparł, że naród żydowski  nie może odpowiadać za żydowskich konfidentów NKWD. To są winy jednostkowe (...). Co się tyczy udziału licznych Żydów w polskim ruchu komunistycznym, to - zdaniem ambasadora - byli to ludzie asymilujący się, zrywający swe więzy z narodem żydowskim i jego religią oraz nie rządzili oni Polską w imieniu narodu żydowskiego. Ich winy nie są winami narodu żydowskiego. Nasunęło mi się kilka pytań, których jako telewidz nie mogłem mu zadać i których nie mogli mu zadać jego młodzi rozmówcy wskutek niewiedzy. Chciałbym więc zapytać prof. Weissa, czy on, jako żydowski intelektualista i izraelski polityk lewicowy, traktuje stalinowskie ludobójstwo jako przestępstwo wobec ludzkości? A jeśli tak, to jak zapatruje się na rolę rosyjskich Żydów zajmujących wysokie stanowiska w administracji NKWD i GUŁAGU-u? Przecież ci Żydzi nie ukrywali swej narodowości, ba, deklarowali ją w ankietach personalnych i dokumentach sowieckich. Więc jak tych ewidentnych zbrodniarzy ocenia naród żydowski, w tym prof. Weiss? (...) jak wiemy, żydowskie bojówki komunistyczne (obok białoruskich i ukraińskich) nie tylko wznosiły 17 września 1939 łuki triumfalne ku czci wkraczającej na Kresy Wschodnie Armii Czerwonej. W wielu miejscowościach te bojówki napadały na Polaków, mordując ich nieraz w okrutny sposób. (Fakty te dziwnym trafem umknęły z pola widzenia takich "historyków" jak prof. Gross). Wiemy też ze wspomnień przebywających na Zachodzie Żydów - dawnych partyzantów sowieckich, o akcjach ich oddziałów przeciwko polskim chłopom na Kresach, wspierających oddziały Armii Krajowej. W tych akcjach również okrutnie mordowano dzieci, kobiety i starców. Czy cierpienia tych ofiar nie zasługują na współczucie żydowskich autorytetów moralnych, jak prof. Weiss?

Poza tym Żydzi nie byli tylko aktywistami partyjnymi w PRL. Liczni funkcjonariusze UB stosowali tortury wobec swych polskich współobywateli, mordowali ich w ubeckich kazamatach, zaś równie liczni prokuratorzy i sędziowie skazywali w imieniu Polski Ludowej na śmierć. Niektórzy z tych morderców po różnych zakrętach historycznych przypomnieli sobie o swych żydowskich korzeniach i wyjechali do Izraela. Czy pan ambasador nie uważa, że należałoby ich wydać polskiemu wymiarowi sprawiedliwości jako komunistycznych oprawców winnych ludobójstwa? Albo - osądzić ich w Jerozolimie? Symbolem takiego kata ukrywającego się na izraelskiej ziemi stał się Salomon Morel, ale nazwiska można mnożyć. Może więc prymas Glemp ma rację?".

5 czerwca 2001 ukazał się na łamach "Rzeczpospolitej" bardzo wymowny w swej wymowie tekst Anatola Lawiny "Jedwabne jest w każdym z nas". Lawina, Polak żydowskiego pochodzenia, niegdyś więziony za udział w anty-PRL-owskiej opozycji, jednoznacznie występuje przeciwko tym, którzy próbują zanegować konieczność równoczesnych przeprosin przez Żydów za popełnione przez ich współziomków zbrodnie. Przypomnijmy tu, że ambasador Izraela w Polsce Szewach Weiss, polemizując z Prymasem Polski Józefem Glempem, próbował przekonywać, że Żydzi nie muszą za nic przepraszać. Bo popełniające zbrodnie komuniści-Żydzi, przez sam fakt stania się komunistami, przestawali być Żydami. Lawina sięga do słynnej sprawy Salomona Morela, ściganego przez Polskę listem gończym za to, że jako komendant obozu w Świętochłowicach w 1945 roku był odpowiedzialny za okrutne wymordowanie przez żydowskich ubowców więzionych tam 1.500 Niemców (głównie zniemczonych Ślązaków i Polaków). Pisze m. in.:  "(...) jestem gotów przeprosić za tych Żydów, którzy jak Lola Potok, Szlomo Morel, Pinka Mąka, przeżyli obozy hitlerowskie i przyznając sobie prawo odwetu, sami stali się okrutnymi oprawcami, wręcz zbrodniarzami, będąc komendantami w obozach przez siebie zorganizowanych, w Gliwicach, w Świętochłowicach i innych miejscowościach na Śląsku.

O nich to opowiada książka "Oko za Oko. Przemilczana historia Żydów, którzy w 1945 r. mścili się na Niemcach", napisana przez Johna Sacka, amerykańskiego Żyda polskiego pochodzenia. Książka ta nie została przez polskie media zauważona, w przeciwieństwie do "Sąsiadów" Jana Tomasza Gross. (...) Książka Sacka opisuje, jak wrażliwe ofiary stawały się okrutnymi katami, opisuje przejmujące zdarzenia, w tym podpalenie wypełnionego więźniami baraku. I choć rozumiem mechanizm przemiany ofiary w oprawcę, nigdy tego nie zaakceptuję, zawsze będę się wstydził tego, co kilkadziesiąt lat temu tamci Żydzi czynili. I za to jestem gotów przeprosić".

Podobne problemy podjął poseł Czesław Bielecki w opublikowanym w "Najwyższym Czasie" z 7 lipca wywiadzie pt. "Zapłacimy diasporze" (wywiad przeprowadzili Rafał Pazio i Tomasz Sommer). Czesław Bielecki już kiedyś bardzo ostro zderzył się jako Polak żydowskiego pochodzenia z manipulacjami stosowanymi przez Michnika, krytykując je na łamach "Tygodnika Solidarność". W najnowszym wywiadzie akcentuje m. in.: "Nawet szlachetni muszą przyjąć odpowiedzialność za to, że wśród nich są czarne owce. Nie może być też tak, że środowiska żydowskie nie przyjmują tej odpowiedzialności. Są sprawy za które też Żydzi muszą przepraszać. Nie może być tak, że jeżeli prokurator Helena Wolińska zabiła sądowo naszego bohatera gen. Emila Fieldorfa, to społeczność żydowska nie jest za to odpowiedzialna".

Kolejny historyk odrzuca tezy Grossa

W odróżnieniu od pro-grossowych zachwytów różnych dyletantów w mediach, przeważająca część historyków bardzo krytycznie oceniała metody preparowania historii przez Grossa. Dość przypomnieć krytyki Grossa ze strony prof. prof. Strzembosza i Szaroty, dr. hab. Machcewicza, dr. Musiała, Chodakiewicza, Radonia, Wierzbickiego, Gontarczyka. Czy moją książkę "100 kłamstw J. T. Grossa". Nie mówiąc o tym, że prof. J. Eisler twierdził, że Gross u niego nie obroniłby nawet magisterki za taką książkę jak "Sąsiedzi". Czerwcowa "Odra" przyniosła kolejną bardzo ostrą ocenę "Sąsiadów" Grossa ze strony jednego z najzdolniejszych historyków młodszych pokoleń Krzysztofa Kawalca.

W książce "100 kłamstw Grossa..." pisałem o żydowskim rasistowskim szowinizmie ocen Grossa, głoszącym potrzebę bezkrytycznej afirmacji każdej żydowskiej relacji, każdej żydowskiej "prawdy". I właśnie to bezkrytycznie afirmujące podejście Grossa do "każdego przekazu pochodzącego od niedoszłych ofiar holocaustu" spotkało się z bardzo ostrą krytyką Kawalca. Pisał on z ironią: "Znamiennym wkładem Jana Tomasza Grossa w rozwój warsztatu naukowego historyka była sugestia zmiany stosunku do części przekazów, poprzez uchylenie wobec nich procedur wersyfikacyjno-kontrolnych (...). Doświadczenia "epoki pieców" w sposób zbyt wyrazisty ukazały skutki kultywowania nienawiści, by można było przymknąć oczy na konsekwencje formułowanej przez autora dyrektywy metodologicznej, w gruncie rzeczy sprowadzającej się do uznawania przekazu za bardziej lub mniej wiarygodny w zależności od proweniencji ich autorów - klasyfikowanych według wyznania, pochodzenia czy narodowości. Jej bardziej powszechne przyjęcie oznaczałoby śmierć historii jako nauki". Zdaniem Kawalca takie różnicowanie źródeł, które powodowałoby preferowanie niektórych z nich, jako świadectw ofiar holocaustu "prowadziłoby do swoistej "nacjonalizacji" nauki historycznej w stopniu znacznie większym niż miało to miejsce w ciągu ostatnich dwóch stuleci".

Kawalec ostro skrytykował również inny przejaw "swoistego" stosunku do źródeł, demonstrowanego przez Grossa. Przypomniał, że Gross potraktował jako ogólnie niewiarygodne relacje polskie z 1941 roku z obszaru okupacji sowieckiej. Równocześnie zaś spośród relacji na temat zbrodni w Jedwabnem za bardziej ścisłe uznał zeznania złożone w śledztwie niż, jak określił próby "wyłgania się" od odpowiedzialności w toku postępowania sądowego. Kawalec zapytywał więc: "Czy jednak można dzisiaj uznać, że bicie podejrzanych, praktykowane w placówkach Urzędu Bezpieczeństwa, stanowiło procedurę sprzyjającą ustaleniu rzeczywistych sprawców oraz odtworzeniu biegu wydarzeń".

Lukas i Margueritte o żydowskich zbrodniach

Skrajna tendencyjność i nieuczciwość debaty o domniemanych polskich "zbrodniach" na Żydach stopniowo prowokuje coraz więcej uczciwych zagranicznych obserwatorów polskiej sceny do zabrania głosu w tej sprawie. Jako pierwszy kilkakrotnie zabierał głos w cennych artykułach, oprotestowujących fałszerstwa Grossa wybitny niemiecki historyk dr Bogdan Musiał. Potem przyszła kolej na bardzo stanowcze wystąpienie w obronie Polaków ze strony najwybitniejszego amerykańskiego badacza historii Polski - Richarda C. Lukasa, autora kilku bardzo ważnych książek na temat dziejów Polski, m. in. znakomitego "Zapomnianego holocaustu". Lukas opublikował w maju 2001 roku bardzo ostrą krytykę antypolskich oszczerstw Grossa na łamach "The Polish American Journal" (patrz Jedwabne and the selling of the holocaust - wtr. WK.), stanowczo potępiając Grossa jako żydowskiego propagandystę, służącego swą książką pomocą w wymuszaniu ogromnych spłat przez Polaków na rzecz roszczeń materialnych Żydów. W swym artykule Lukas szczególnie ostro potępił Grossa za wybielanie zbrodniczej żydowskiej kolaboracji na Kresach Wschodnich w latach 1939-1941, pisząc wręcz o "żydowskiej zdradzie we wschodniej Polsce". Według Lukasa: "Istnieje cała góra dokumentacji, która pokazuje, że na tych terenach, okupowanych przez Sowietów od 1939 do 1941 roku, znacząca ilość Żydów współpracowała z Sowietami w aresztowaniach, deportacjach i uśmiercaniu tysięcy Polaków. Żydzi Jedwabnego nie byli pod tym względem wyjątkiem. Gdy Sowieci odbili te tereny od Niemców w latach 1944-1945, Żydzi znowu byli wydatnie zaangażowani w niszczenie polskiej Armii Krajowej, aresztowania i egzekucje Polaków lojalnych wobec demokratycznego rządu polskiego, wówczas na obczyźnie w Londynie. Proces żydowskiego włączenia się w prześladowanie, więzienie i egzekucje Polaków był kontynuowany dalej w erze stalinowskiej". Lukas przypomniał również rolę żydowsko-sowieckiego oddziału partyzanckiego w wymordowaniu kilkuset Polaków, w tym kobiet i dzieci w Koniuchach. Amerykański historyk przypomina to, o czym tak niegodnie milczą dziś oficjalni "reprezentanci" Polski: Kwaśniewski, Bartoszewski i Kieres.

Nader ważnym głosem w dyskusji o sprawach polsko-żydowskich wydaje się publikowany w "Tygodniku Solidarność" 29 czerwca 2001 roku artykuł żyjącego w Polsce od wielu lat korespondenta prasy francuskiej Bernarda Margueritte'a "Polsko-żydowska prawda, cała prawda". Nawiązując do aktualnych sporów wokół stosunków polsko-żydowskich, Margueritte pisze m. in.: "Marzę również o tym, aby Żydzi zamiast atakować Polaków przy każdej okazji, mówili o nich dobrze i zaczęli wreszcie pokutować za własne grzechy. Tylko tą drogą staną się naprawdę wielkimi i tylko tą drogą zbudują pojednanie. Dlaczego nie wspominać, że tylu Żydów zamieszkało na ziemiach polskich dlatego, że wyrzucani ze Wschodu i Zachodu znaleźli tu ziemię tolerancji? Niech Żydzi, a nie tylko Polacy, oddają pełniejszy niż dotychczas hołd Polakom, którzy ich ratowali. A o własnych grzechach czy nasi bracia Żydzi nie mają nic do powiedzenia? Dlaczego nie przypomnieć, że często na wschodzie Polski Żydzi witali z entuzjazmem stalinowskiego najeźdźcę, na oczach zbolałych polskich współobywateli? Dlaczego nie przypomnieć, po tylu latach, o haniebnym udziale tylu Żydów w szeregach NKWD (czy SB), odpowiedzialnego za inny holocaust? Dlaczego nie zastanowić się nad powodami psychologicznymi zastosowania dziś wobec narodu palestyńskiego podobnych szykan, jakich się doznało ongiś z rąk hitlerowców? (...) Ale jednak coś zaczyna się zmieniać. Jednym z dowodów jest artykuł, w którym Żyd Norman G. Finkelstein ("Rzeczpospolita", 20 czerwca) potępia Żyda Jana Tomasza Grossa i twierdzi, że na przykład w sprawie Jedwabnego mamy do czynienia "z kwestią chuligaństwa Przedsiębiorstwa Holocaust", które haniebnie wykorzystuje dramat Żydów dla własnych merkantylnych celów (...) niech Żydzi oddają hołd Polakom i zechcą zauważyć własne, czasem potworne, grzechy".

Finkelstein potępia Grossa

Warto szerzej wspomnieć o jakże ważnym tekście prof. Finkelsteina, do którego nawiązał Margueritte. "Głos" niedawno (w numerze z 14 lipca) przytaczał nader interesujący tekst wywiadu z prof. Finkelsteinem, tak ostro wojującym z naciskami żydowskich szantażystów na Polskę. Szczególnie istotne pod każdym względem było wystąpienie Finkelsteina z obszernym artykułem potępiającym antypolską wymowę książki J. T. Grossa na łamach "Rzeczpospolitej" z 20 czerwca pt. "Goldhagen dla początkujących". Finkelstein ogromnie krytycznie ocenił "Sąsiadów" Grossa, zarzucając im, że "pełne są rażących (...) sprzeczności" i "sformułowań absurdalnych". Finkelstein zarzucił Grossowi, że jego książka wyraźnie służy "Przedsiębiorstwu Holocaust", to jest osobom i instytucjom, które wykorzystują dla celów politycznych i finansowych ludobójstwo dokonane na Żydach w czasie drugiej wojny światowej. Według Finkelsteina, "Sąsiedzi" Grossa "stali się kolejną bronią "Przedsiębiorstwa Holocaust" w wymuszaniu od Polski pieniędzy". Jak pisał Finkelstein: "Przedsiębiorstwo Holocaust rości sobie pretensje do setek tysięcy parceli na polskiej ziemi, wartych dziesiątki miliardów dolarów. (...) Jest to próba wymuszenia skryta pod płaszczykiem żydowskiego cierpienia".

Komentując naciski Przedsiębiorstwa Holocaust na Polskę, prof. Finkelstein pisze, że wspiera ono "taktykę silnej pięści, by zmusić Polskę do uległości". Według prof. Finkelsteina: "Tak naprawdę to mamy do czynienia z - mówiąc krótko - chuligaństwem Przedsiębiorstwa Holocaust".

JERZY ROBERT NOWAK

Patrz też książki - wtr. WK.

Powrot

Hosted by www.Geocities.ws

1