Jedwabne arcydzieło pana prezydenta
Stanisław Michalkiewicz

 

Jakiś mądrala powiedział kiedyś, że lepsze jest wrogiem dobrego i ludzie bezmyślnie powtarzają tę sentencję, zupełnie nie zwracając uwagi, że nijak nie przystaje ona do obiektywnej rzeczywistości. A przecież wystarczy tylko przyjrzeć się samemu sobie. Czy każdy z nas nie odczuwa niepohamowanego dążenia do doskonałości? Jasne, że tak, niech no ktoś spróbuje powiedzieć, że nie odczuwa. Skoro zatem takie dążenie jest powszechnym udziałem nawet nas, zwykłych ludzi, to cóż dopiero mówić o ludziach niezwykłych, do jakich musimy zaliczyć naszych umiłowanych przywódców politycznych?

Ot, na przykład w ubiegłą środę Sejm odrzucił poprawkę Senatu do ustawy reprywatyzacyjnej, uzależniając udział w reprywatyzacji od polskiego obywatelstwa. Nie ulega wątpliwości, że posłowie, oczywiście każdy klub na swój sposób, usiłowali nadać tej ustawie, jak zresztą i każdej innej, kształt doskonały. Sojusz Lewicy Demokratycznej uważa, że reprywatyzacja jest pomysłem złym, bo najlepiej byłoby, żeby dawni właściciele nie dostali nic. Dlatego ustawa przewidująca, żeby oddać im przynajmniej połowę, była dla posłów SLD nie do przyjęcia. Któż to widział, żeby komukolwiek coś oddawać? Przecież jeśli się odda, niechby i połowę, to będzie równoznaczne z przyznaniem, że wcześniej całość została ukradziona. A przecież wcale tak nie było, nikt nikogo nie obrabował. Po prostu w latach 40. okazało się, że w posiadaniu wielu osób prywatnych znalazł się rozmaity majątek. Państwo go przejęło rękami swoich najlepszych przedstawicieli, więc teraz, żeby sprawiedliwości stało się zadość co do joty, SLD proponuje, żeby tamtym ludziom państwo wypłaciło 10 procent znaleźnego. Z kolei AW"S" chciała dogodzić Polakom i dlatego wprowadziła zapis o obywatelstwie. Dzięki temu ustawa zostanie pewnie zawetowana przez pana prezydenta i w ten sposób wilk będzie syty i owca cała. Ludzie będą myśleli, że AW"S" chciała jak najlepiej, a pan prezydent nie tylko zasłuży na wdzięczność SLD, ale może zostanie nawet uznany za sprawiedliwego wśród narodów świata.

Myślę jednak, że pan prezydent Kwaśniewski nie zadowolił się tą nadzieją, że i w nim musiało dojść do głosu pragnienie jeszcze większej doskonałości. Zapowiedział tedy, że 10 lipca br. przeprosi Żydów za zbrodnię w Jedwabnem. I w tym momencie otrzymaliśmy dowód wielkoduszności pana prezydenta. Gdyby przeprosił tylko w imieniu własnym, to wprawdzie zyskałby sławę autorytetu moralnego, no ale co z nami? Dlatego właśnie pan prezydent pragnie gorąco, żebyśmy mu towarzyszyli, pragnie nas podnieść, uszczęśliwić, pragnie nami cały świat zadziwić. Ludzie bez wyobraźni myślą, że pan prezydent Kwaśniewski zamierza 10 lipca dla większego urągowiska włożyć narodowi polskiemu na głowę czapkę hańby, jakie hunwejbini w Chinach nakładali przed śmiercią wrogom ludu. Tymczasem wcale tak nie jest; inicjatywa pana prezydenta jest wprost arcydziełem wyrafinowanej subtelności.

10 lipca br. mamy przeprosić za zbrodnię w Jedwabnem. No dobrze, ale czy światu rzeczywiście potrzebne jest takie widowisko z udziałem pana prezydenta Kwaśniewskiego i "wszystkich Polaków"? Być może, że świat ma większe zmartwienia niż wysłuchiwanie naszych przeprosin, ale rzecz w tym, że nie cały. Zarówno pan prezydent Kwaśniewski, jak i my wszyscy, nie będziemy 10 lipca kierowali naszych przeprosin - ot, tak sobie - w przestrzeń. Przeprosiny nasze mamy skierować w stronę Żydów, którzy, jak wiadomo, stanowią najlepszą część świata. Cóż w tej sytuacji może obchodzić nas cała gorsza reszta?

Rozkaz został wydany i nie ma co dyskutować. Jak mordować, to mordować, a jak przepraszać, to przepraszać. No dobrze, ale cóż Żydom przyjdzie z naszych przeprosin? Zamordowanym w Jedwabnem one przecież nie pomogą. To prawda, ale musimy mieć świadomość, że akurat oni nie mają tu nic do rzeczy. Chodzi o to, że te przeprosiny mają stanowić wstęp do pojednania z Żydami. Musimy sprawę rozważyć w kategoriach odpowiedzialności zbiorowej i zbiorowej przyjaźni, bo teraz nie pora na jakieś wybujałe indywidualizmy. Więc Żydzi chcieliby pojednać się z Polakami, ale nie mogą tego zrobić, dopóki Polacy nie przyznają się do współudziału w holokauście. Jak się przyznamy, to wszystko będzie w jak najlepszym porządku i wtedy będzie można się z nami zaprzyjaźnić, jak np. z Niemcami, którzy też się przyznali i teraz muszą jeszcze trochę zapłacić, ale poza tym nikt do nich już żadnej pretensji nie ma. Tymczasem z nami problem jest taki, że nie chcemy się przyznać. Tak samo, jak kiedyś AK-owcy nie chcieli się przyznać do współpracy z Gestapo. Ileż to trudu zadali sobie funkcjonariusze UB, ileż to kości nałamał Fejgin, iluż trzeba było zastrzelić i w dodatku cała ta praca poszła na marne. Nie udało się tej zatwardziałości przełamać, a potem umarł Stalin i zniechęcone do Polaków Fejginy porozjeżdżały się, a to do Ameryki, a to do Izraela i wydawało się, że wszystko stracone.

Ale nigdy nie trzeba tracić nadziei. Dlatego też po latach kolejną próbę melioracji narodu polskiego podjęły Fejginięta. Musimy wreszcie zrozumieć, że nie mogą ani się pojednać, ani tym bardziej przyjaźnić z byle kim. Niech więc już każdy przyzna się do wszystkiego, a wtedy już spokojnie będzie mógł wymienić pocałunek pokoju, choćby z samym panem Salomonem Morelem, który z oddalenia wprost nie może już doczekać się naszej duchowej przemiany. Stęsknił się za przyjaźnią z nami, więc czy będziemy tak okrutni, by tę tęsknotę pozostawić bez odpowiedzi?

Zresztą nie tylko o to chodzi. Również i panu prezydentowi Kwaśniewskiemu od razu będzie wtedy przyjemniej. Zwróćmy uwagę, że wprawdzie jest prezydentem, ale cóż to za wyróżnienie być prezydentem jakiegoś tam zwyczajnego narodu? Świat pełen jest takich prezydentów, takich prezydentów trzech na kilo wchodzi. Natomiast zostać prezydentem narodu zbrodniarzy - aaa, to co innego, każdy od razu zauważy różnicę. Czyż panu prezydentowi Kwaśniewskiemu nie należy się takie wywyższenie? Jasne, że się należy, więc chyba już go udelektujemy, skoro udzieliliśmy mu tak wysokiego poparcia w wyborach. Zaprawdę, nieomylnym instynktem musieliśmy wyczuć, że on właśnie będzie nas najgodniej reprezentował.

Nie tylko reprezentował, ale i zadbał o naszą najważniejszą potrzebę. Wielu psychologów społecznych twierdzi, że jesteśmy narodem zakompleksionym, o niskim poczuciu własnej wartości, zwłaszcza wobec sąsiadów, co to w przeszłości wyrządzali nam różne psoty. Kiedy zatem 10 lipca przyznamy się do narodowego współudziału w holokauście, to z całą pewnością wpłynie to dodatnio na nasze kolektywne samopoczucie. Już nie będziemy odczuwali żadnego kompleksu niższości ani wobec Niemców, ani wobec Rosjan. My też nie wypadliśmy sroce spod ogona i nikt na całym świecie nie będzie mógł temu zaprzeczyć. Dzięki temu nie tylko poprawimy sobie samopoczucie, ale i reputację, i w ten sposób każdy będzie mógł się z nami zaprzyjaźnić, jako z pełnoprawnym członkiem wielkiej rodziny narodów zjednoczonych.

Stanisław Michalkiewicz

Powrot

Hosted by www.Geocities.ws

1