Jedwabne a zbrodnie na Kresach 1939-1941 (IX)

Prof. J. R. Nowak

 

Antypolonizm Grossa

Kiedy zacząłem kilka miesięcy temu pisać książkę o kłamstwach Grossa, już byłem zaszokowany rozmiarami zafałszowań widocznych w różnych jego pracach, przy równoczesnym panegirycznym wręcz wysławianiu jego tekstów przez różnych krajowych dyletantów i klakierów. Zdawałem sobie oczywiście od dawna sprawę z tego, że istnieje w Polsce silne lobby ludzi, którzy bardzo Polski nie lubią, nie myślałem jednak, że są aż tak bezkrytyczni.
Jednym z celów mojej książki było wstrząśnięcie tymi właśnie ludźmi, przekazanie jak bardzo są bezmyślnie bezkrytyczni. Niech zobaczą, że ich "król" czy raczej mały królik Gross jest całkiem nagi, i nie ma za grosz wiarygodności. Może to ich nauczy jakiejś ostrożności na przyszłość, może nie wszyscy z nich straceni dla krytycznego myślenia zamiast ciągłego bicia czołem przed różnymi antypolskimi Cielcami. Już gdy zaczynałem swą książkę pt. "Sto kłamstw J. T. Grossa" podczas "wstępnej" kwerendy natrafiłem na sto kilkadziesiąt zafałszowań. Później wciąż znajdowałem nowe kłamstwa, niemal do ostatnich dni przed zamknięciem książki. W końcu z powodzeniem mógłbym swej książce nadać tytuł "Dwieście kłamstw Grossa", ale opóźniłoby to tylko jej druk, zwiększyłoby objętość, i tak już przekroczoną w stosunku do pierwotnych planów - moich i wydawcy.

A oto kilka najciekawszych ostatnich znalezisk pośród fałszerstw Grossa. Przede wszystkim parę "cymesów" na które natrafiłem uważnie wertując jego szkic w wydanej w Princeton w 2000 r. pracy zbiorowej "Politics of Retribution in Europe". Po raz kolejny również mogłem się przekonać, że Gross zawsze idzie "na całość" w najskrajniejszych nawet kłamstwach o Polsce, gdy wie, że ma do czynienia z niewiele lub nic nie wiedzących o polskiej historii amerykańskimi czytelnikami. W publikowanym na s. 125 przypisie 75 do swego szkicu Gross zapewnia jakoby liczba osób żydowskiego pochodzenia w aparacie represji w Polsce mieściła się w granicach "kilku tuzinów", co było "bez znaczenia" (w oryginale "trivial" - J.R.N) na tle całej polskiej ludności ok. 27 milionów w tym czasie. Przypomnijmy, że nawet Krystyna Kersten, zawsze skłonna do pomniejszania roli Żydów w polskiej bezpiece, twierdziła, że już w listopadzie 1945 roku a aparacie UB pracowało 438 Żydów (K. Kersten: "Polacy, Żydzi, Komunizm", Warszawa 1992, s. 82). 438 Żydów to nie kilka tuzinów, jak liczy domorosły matematyk Gross, lecz ponad 36 tuzinów. Poza tym od listopada 1945, gdy Żydów w bezpiece miało być 438, ich ilość stale wzrastała. Co najważniejsze zajmowali oni w bezpiece kluczowe stanowiska, co oznaczało, że wcale nie byli tam drobiażdżkiem "bez znaczenia" jak Gross wmawia naiwnym Amerykanom. Przypomnijmy, że poza J. Bermanem, nadzorującym bezpieczeństwo, jako kluczowa postać w Biurze Politycznym KC PZPR w samym Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego pracowali m. in. następujący bezpieczniacy żydowskiego pochodzenia: wiceministrowie MBP M. Mietkowski i R. Romkowski, dowódca KBW J. Huebner, dyrektorzy Gabinetu Ministra BP: L. Ajzen-Andrzejewski i J. Burgin, dyr. Dep. V, a później III J. Brystiger, Dyr. Dep. Śledczego J. Różański, Dyr. Dep. X A. Fejgin, Dyr. Dep. III J. Czaplicki, wicedyr. Dep. X J. Światło, Dyr. Dep. IV J. Kratko, Dyr. Dep. IV A. Wolski-Duszko, Dyr. Dep. II L. Rubinsztejn, Dyr. Dep. VII a później Dyr. Dep. III J. Czaplicki, Dyr. Dep. Więziennictwa D. J. Łańcut (wg książki M. Piotrowskiego "Ludzie bezpieki w walce z Narodem i Kościołem", Lublin 2000). Nie wyliczam wszystkich dalszych dyrektorów, wicedyrektorów, prokuratorów i sędziów, m. in. głównych winowajców mordu sądowego na gen. "Nilu" Fieldorfie, bo musiałoby zająć to wiele stron. Szokuje tylko niebywała bezczelność w przedstawianiu jako drobiażdżku bez znaczenia tej wielkiej, a bardzo jednorodnej swoistej Ligi Nadzorców i Dyrektorów.

Inną manipulacją Grossa była podjęta przez niego próba przekonania amerykańskich czytelników, że w ówczesnym Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego grasowali antysemici, ba - nadawali mu ton. W szkicu publikowanym w cytowanej wyżej "Politics of Retribution...", w przypisie 83 do s. 127 Gross pisze o "epizodzie ilustrującym antysemickie postawy pracowników Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego". Tym epizodem ma być znalezienie w owych stalinowskich latach 2 (słownie dwóch) dwóch anonimowych listów w skrzyneczce, zawierającej sugestie poprawy pracy MBP. W listach zapytywano dlaczego tylko Żydzi mają wysokie pozycje, są kierownikami i bossami. I te dwa listy (!) mają według Grossa ilustrować "antysemickie postawy w MBP" w sytuacji, gdy skrajnie pomniejszył faktyczny obraz pozycji, jakie zajmowali "towarzysze żydowscy w bezpiece". Nic dodać, nic ująć.

Innym kłamstwem Grossa, na jakie trafiłem w ostatnich dniach, było przedstawienie przezeń jako dowód antysemityzmu Polaków strajków w Łodzi w lipcu 1946 roku. Strajki te wybuchły natychmiast po ogłoszeniu przez władze w tamtejszym organie KW PPR "Głosie Robotniczym" nieprawdziwych informacji o potępieniu przez załogi kilku łódzkich fabryk piętnowanych przez władze rzekomych sprawców pogromu kieleckiego. Gross tłumaczył w "Sąsiadach" fakt, że robotnicy łódzcy zaprotestowali strajkiem na ogłoszenie nieprawdziwej informacji i w ich imieniu, jako jaskrawy dowód na to, że byli "antysemitami". Jego zdaniem strajki te "dają się za to doskonale wytłumaczyć jako protest przeciwko temu, że w powojennej Polsce nie można się porachować z mordercami bezbronnych chrześcijańskich dzieci". Czyli, innymi słowy, robotnicy łódzcy zawierzyli w to, że Żydzi mordowali chrześcijańskie dzieci i protestowali przeciw karaniu sprawców ich mordu w Kielcach. Jak zaś było naprawdę, wbrew wyjątkowo bezczelnemu kłamstwu, robotnicy z Łodzi protestowali strajkiem nie przeciw karaniu morderców Żydów, lecz przeciw występowaniu w ich imieniu z haniebną propagandową rezolucją. Rezolucją, która jeszcze przed procesem przesądzała o tym, że winnymi zbrodni w Kielcach byli andersowcy, WiN-owcy etc. i żądała dla nich kary śmierci. Rezolucją, w której porównywano rządy sanacji z hitlerowską okupacją i piętnowano tych, którzy głosowali "nie" w referendum. W tekście rezolucji, drukowanej rzekomo w imieniu robotników Łódzkiej Fabryki Nici znalazło się m. in. stwierdzenie: "Domagamy się od naszego rządu wprowadzenia publicznych sądów doraźnych, które skazywać będą wrogów ludu spod znaku NSZ, WiN, spod znaku Andersa. W nowej Polsce Ludowej zniszczymy wroga" (wg tekstu: Robotnicy polscy piętnują morderców czarnosecinnych z Kielc, "Głos Robotniczy" z 10 lipca 1946 r.). Czy należy się dziwić protestowi robotników na to, że protestowali przeciw ogłoszeniu takiej rezolucji w ich imieniu. Można się natomiast dziwić i nawet oburzać na to, że jeszcze dziś Gross nie widzi nic haniebnego w takiej rezolucji, ba, karci robotników, że przeciw niej protestowali. Jak widać on taką rezolucje poparłby z całą satysfakcją jako znany "postępowiec", nienawidzący reakcji spod "znaku NSZ, WiN-u, spod znaku Andersa". Ja myślę, że jednak warto, by polscy historycy otwarcie zapytali p. Grossa, jakim prawem oskarża o "antysemityzm" robotników protestujących przeciw haniebnej komunistycznej rezolucji?

Czego nie zauważyli krytycy Grossa

W polskiej polemice z Grossem popełniono szereg znaczących błędów. Najpoważniejszym było skupienie się niemal wyłącznie na rozbijaniu poszczególnych fałszów jego obrazu mordu w Jedwabnem, przy pominięciu generalnego antypolskiego przesłania książki Grossa. Książki, będącej faktyczną próbą przedstawienia swoistej anty-historii Polski, ciągłego umiejętnego wplatania jak największej ilości antypolskich stereotypów. Tak, żeby na stałe przykleiły się do Polaków, uformowały ich możliwie jak najbardziej odrażający obraz, tworząc czarną legendę Polski i Polaków.

Krytycy Grossa z pasją rzucali się na różne fragmenty jego wywodów o Jedwabnem, udowadniając mu rażące zafałszowania. Zanim wykryto te najbardziej skrajne fałsze, jak zafałszowanie wymowy akt procesu z 1949 roku, co nastąpiło po uzyskaniu wreszcie przez polskich historyków dostępu do archiwów dostępnych tylko dla Grossa, perorowano o wielu drobniejszych sprawach. Słusznie pokazywano zakłamania relacji Wasersztajna, nieprawdy co do liczby ofiar, wielkości stodoły czy przekłamań na temat tych czy innych postaci. Nie mówiąc o tak ważnej sprawie sfałszowania obrazu kolaboracji Żydów z Sowietami w Jedwabnem. Sam poświęcam sprawie fałszów Grossa o wydarzeniach w Jedwabnem najobszerniejszy, kilkudziesięciostronicowy rozdział swej książki. Myślę jednak, że nie wolno ograniczać się wyłącznie do ukazania faktograficznych fałszerstw Grossa w odniesieniu do wydarzeń z lipca 1941 r. w Jedwabnem.

Powiem więcej, z punktu widzenia badawczego warsztatu historycznego uważam Grossa jako dziejopisa za absolutne zero. Nie dziwię się też, że ktoś z profesorów historii powiedział, że "Sąsiadów" Grossa nie przyjąłby nawet jako pracy magisterskiej. Jest jednak jeszcze inny Gross, z którym akurat szczególnie mało polemizowano - Gross, prawdziwy spec od socjotechniki, umiejętności systematycznego upowszechniania kłamliwego oczerniającego osądu. Sam fakt, że dość powszechnie przegapiono ten właśnie szerszy aspekt jego książki, skupiając się głównie na nieprawdach jego faktografii o Jedwabnem, najlepiej dowodzi niebywałej zręczności Grossa jako pamflecisty i propagandzisty. Można go nawet uznać za jednego z najbardziej utalentowanych mistrzów szowinistycznego judzenia przeciwko innym narodom. Gross przez swe świadome prowokacje słowne typu stwierdzeń, że zbrodnię w Jedwabnem popełniło "społeczeństwo", świadomie wykonywał manewry w stylu torreadora machającego czerwoną płachtą do byka. Miały one skierować ataki rozjuszonych krytyków głównie na te prowokacje słowne, popychać ich do skupiania się na polemice z różnymi szczegółami opisów Grossa. Równocześnie zaś Gross bardzo umiejętnie odwracał przez to wszystko uwagę od dawkowanego wciąż mimochodem generalnego oskarżania Polaków w przeróżnych, poza jedwabneńskich sprawach. I tak to przelotnie, en passant, między tymi czy innymi sprawami związanymi z Jedwabnem, Gross beznamiętnie strzelał z dwururki. Tak, aby niezauważalnie kolejne kłamstwo przykleiło się do umysłów czytelników, gdy tylko pomyślą bądź usłyszą o Polsce i Polakach. I tak w "Sąsiadach" czytamy m. in. o tym, jakim zagrożeniem dla Żydów była endecja (s. 28), antysemiccy księża (s. 28), niebezpieczna, wywołująca tumulty antyżydowska szlachta (s. 29), antysemickie "czarne duchowieństwo", budujące swoją egzystencję na "nienawiści rasowej" (s. 46). W tym stylu utrzymane są też inne "spostrzeżenia". Na s. 83 czytamy o wielowiekowym, krwiożerczym antysemityzmie chłopów polskich od czasów Chmielnickiego! (u Grossa uchodzi za Polaka!), o nienawidzących Żydów Polakach-katolikach (s. 83). Potem czytamy o polskich powstańcach mordujących Żydów w dobie Powstania Warszawskiego (s. 93), o tym, że miliony Polaków stały po stronie komunistycznych "katów" (s. 97), o polskim społecznym zapleczu stalinizmu (s. 111-113), o antysemickich polskich robotnikach (s. 99-100), o Polakach masowo kolaborujących z Wehrmachtem (s. 102, 105), o antysemityzmie wielkiej części dzisiejszej polskiej historiografii (s. 114), etc., etc.

W tej czarnej wizji zabrakło jakichkolwiek jaśniejszych barw, słowa choćby o polskiej tolerancji, o znaczeniu Polski jako schronienia dla Żydów, przypomnienia przykładów późniejszej symbiozy obu narodów, wspomnienia o przyznaniu przez Piłsudskiego praw obywatelskich 600 tysiącom Żydów zbiegłych z Rosji po wojnie domowej czy o ponad 5 tysiącach Polaków - Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata.

Polacy, choć też nie wszyscy, wiedzą o wielu tych sprawach. Obywatele państw zachodnich, którzy będą stanowić większość czytelników Grossa, na ogół nie mają zielonego pojęcia o tych jasnych kartach historii Polski. Gross, zdając sobie doskonale sprawę z tej niewiedzy, bez wahania chce im zaserwować jak najwięcej czarnych, antypolskich stereotypów. Liczy na to, że je niezauważalnie przełkną, czytając wstrząsający dreszczowiec o polskich mordach na Żydach w Jedwabnem napisany przez Grossa "pod dyktando" Wasersztajna.

Dlaczego nikt nie zaprotestował przeciwko tej fałszywej, godzącej w Polaków paszkwilanckiej wizji historii Polski? Przecież dobrze wiedziano, że jego książka ma się ukazać w Stanach Zjednoczonych, Niemczech i przypuszczalnie licznych innych krajach; nawet obawiano się tego. Tymczasem prawie nikt nie oburzył się na tę jednostronną, ciemną wizję historii Polski. Niestety, Gross najwyraźniej osiągnął swój cel ściągania uwagi krytyków głównie na sprawę szczegółów wydarzeń w Jedwabnem. Nikt nie zwrócił uwagi na wspomniane, jakże ważne drugie dno książki Grossa. Jego krytycy, jakże często, nie dostrzegali lasu spoza drzew. O to właśnie autorowi "Sąsiadów" chodziło. Sprowadzał w ten sposób ataki swych przeciwników na najbardziej dogodną dla siebie płaszczyznę. Zamiast zająć się generalnym zafałszowaniem przez Grossa obrazu Polski i Polaków w skali makro, niech się zadowalają prostowaniem szczegółów w skali mikro. To było tym wygodniejsze dla Grossa, że dzięki prof. A. Paczkowskiemu, znanemu z popierania bardziej nawet skrajnych dywagacji na temat Polaków (vide jego poparcie dla artykułu M. Cichego, szkalującego Powstanie Warszawskie) sam miał bardzo dogodną pozycję wyjściową. Tylko jemu umożliwiono zapoznanie się z aktami procesu z 1949 roku, podczas gdy polscy historycy przez ponad rok mieli do nich dostęp zamknięty. Dopiero w połowie marca 2001 r. łaskawie umożliwiono dostęp do nich pierwszym historykom, na czele z prof. T. Strzemboszem, który słusznie użalał się na łamach "Życia" z 31 marca-1 kwietnia 2001 r. nad sytuacją, w której dzięki temu, że Gross był "jedynym czytelnikiem tych dokumentów (...) wiedza Grossa robiła wrażenie tak przygniatającej (...)" (por. "Mijanie się z faktami". Rozmowa P. Semki z prof. T. Strzemboszem, "Życie" z 31 marca-1 kwietnia 2001 r.).

To wszystko prawda, ale przecież nikt jakoś nie zauważył, że atakując wyłącznie faktograficzne dywagacje Grossa na temat Jedwabnego, nierzadko prawdziwie skandaliczne, zapewnia się Grossowi osiągnięcie jego podstawowego celu. To jest znieczulenia czytelników jego książki na cichą, antypolską truciznę sączoną w maleńkich dawkach, kawałeczek po kawałeczku w różnych partiach jego książki.

O tym, że Gross poszedł dosłownie "na całość" w kreowaniu swoistej anty-historii Polski zadecydowała w niemałej mierze bezkarność jego wcześniejszych fałszerstw. Przede wszystkim w wydanej w 1998 roku "Upiornej dekadzie", która była swego rodzaju testowaniem reakcji polskich elit na różne absurdalne ataki wymierzone w polskie dzieje. Ataki w stylu porównywania przez Grossa rzekomej historii "prześladowań Żydów w Polsce" z niewolnictwem Murzynów w USA, zbrodniami hitleryzmu i stalinizmu. Test wypadł bardzo korzystnie dla Grossa, a bardzo negatywnie dla czytelników z tzw. polskich elit. Ukazały się tylko trzy, dosłownie trzy ostre krytyki fałszerstw "Upiornej dekady": prof. I. C. Pogonowskiego w "Arkanach", P. Gontarczyka w "Życiu" i moja na łamach "Naszej Polski". Faktycznie utonęły one w morzu progrossowego klakierstwa. Tym mocniej zachęciło to Grossa do pójścia bez zahamowań w kierunku syntetycznej antypolskiej konstrukcji. Tak oto dostaliśmy "Sąsiadów" do rąk. Można zrozumieć, dlaczego polscy krytycy skupiali się wyłącznie na jego kłamstwach o Jedwabnem. Ogromnie prowokujące były komentarze, jakie dorabiał on do sprawy mordu w tej miejscowości. Z góry przesądzając - na podstawie, jak już dziś wiemy, oszczerczej selekcji informacji - o winie Polaków, gromko pokrzykiwał o polskiej hańbie.

Tymczasem okrutnych mordów, takich jak w Jedwabnem, było bardzo wiele w XX wieku. My, Polacy, padliśmy sami ofiarą rozlicznych mordów tego typu, zarówno z rąk niemieckich i rosyjskich, jak i szowinistów ukraińskich, a nawet ze strony Żydów (wymordowanie wszystkich mieszkańców wsi Koniuchy - bestialsko zabili ich właśnie żydowscy mordercy, po latach chlubiący się tym czynem w książkach wydanych w USA). Jakże niedostatecznie pamięta się o tak bestialskim mordzie dokonanym w 1948 roku na 265 mieszkańcach małej wsi arabskiej Deir Jassin przez bojówki późniejszego premiera Izraela Menachema Begina. Niedawno obserwowaliśmy na Bałkanach najświeższe skutki krwawych wybuchów etnicznej nienawiści - wymordowanie całej ludności wiosek czy miasteczek.

Zrozumiałe, że ze szczególnym oburzeniem reagowano na uogólnienia Grossa przerzucającego winę za mord w Jedwabnem z Niemców i pomagającej im niewielkiej grupy mętów, na czele z volksdeutschem Bardoniem, na całe polskie społeczeństwo, na cały naród polski. Nie zauważano, że nie wystarczy ograniczyć się do konkretnej polemiki faktograficznej wokół Jedwabnego, do pokazania sprawczej roli Niemców, etc., że chodzi o sprawę dużo szerszą, o generalny obraz czarnej legendy Polski i Polaków, upowszechnianej przez Grossa w świecie. Nikt, niestety, poza mną, nie pomyślał o zajrzeniu do licznych tekstów Grossa, przeznaczonych dla amerykańskich czytelników, nawet tych najnowszych z 2000 roku, choć tam jego kłamstwa o Polsce były wyrażane w sposób jeszcze bardziej otwarty, bezczelny i hucpiarski i stosunkowo łatwo można je było obnażyć i zdemaskować. Jednostronności ataków na Grossa służyło także jakże słuszne wykrycie przez część krytyków autora "Sąsiadów" prawdziwego instrumentalnego celu tej książki. Tego, że miała ona służyć maksymalnemu propagandowemu wzmocnieniu żydowskich nacisków w sprawie mienia pożydowskiego, w czasie przesłuchań sądu w Nowym Jorku. To właśnie tym mocniej skłaniało do koncentrowania się na sporach wokół mordu w Jedwabnem, przeciwstawianiu się rzucanym przez Grossa oskarżeniom Polaków jako rzekomych współsprawców holocaustu. Tyle że w ten sposób umknęła z pola widzenia krytyków Grossa cała reszta przesłania jego książki. Nie zauważano całej misternej konstrukcji, tak pieczołowicie budowanego przez niego gmachu antypolskich fobii.

Do bliższego przyjrzenia się tym sprawom skłoniło mnie to, że już od dziesięcioleci byłem szczególnie uczulony na sprawę obrazu Polski, antypolskie manipulacje w sferze historii i publicystyki (vide przypomniane przez Wydawnictwo von borowiecky w 2000 r. w książce "Spory o historię i współczesność" moje dawne polemiki z różnymi anty-Polakami, które toczyłem w latach 70. i 80. Czy dwa kolejne wydania innej mojej książki: "Myśli o Polsce i Polakach"). Właśnie to uczulenie na prawdziwy obraz Polski, sprzeciw wobec manipulowania czarną kartą polską historii, skłoniły mnie do tym mocniejszego skupienia się na generalnym przesłaniu tekstu Grossa, zamiast topienia się w szczegółach jego dywagacji o Jedwabnem, w relacji Wasersztajna czy Finkelsztajna, lub kucharki Sokołowskiej. Tylko wnikliwe i całościowe spojrzenie na "Sąsiadów" może w pełni pokazać jak zajadłe i fanatyczne jest polakożerstwo Grossa. Sam obraz mordu w Jedwabnem, najbardziej nawet bezwzględne słowa Grossa w związku z tą sprawą, można by było zawsze tłumaczyć efektem jego niesamowitego przejęcia się tym, czego dowiedział się o sprawie. Niesprawiedliwe sądy, uogólnienia na temat Polaków, wynikałyby wówczas wyłącznie ze skutków jakże zrozumiałego wstrząsu, który przeżył stykając się z relacjami o okrutnym mordzie. Tak, to mogłoby go rzeczywiście tłumaczyć, nawet usprawiedliwiać jego najskrajniejsze, najbardziej fanatyczne uogólnienia o polskiej winie. Nic nie wytłumaczy jednak jego jakże przemyślnie sączonego nienawistnego obrazu Polaków jako całości, czarnego obrazu polskiej historii. Nic poza jego głębokimi zajadłymi antypolskimi fobiami. I dlatego warto bardzo dokładnie przyjrzeć się treściom zawartym w jego książce jako modelowemu wręcz wzorcowi antypolonizmu.

JERZY ROBERT NOWAK

(ciąg dalszy nastąpi)

Powrot

Hosted by www.Geocities.ws

1