Jedwabne a zbrodnie na Kresach 1939-1941 (VI)

Prof. J. R. Nowak

 

Jak żydowscy "sąsiedzi" tępili katolików

Do szczególnie dramatycznych ekscesów antykatolickich doszło po wejściu wojsk sowieckich do niewielkiego miasta powiatowego Pińska, zdominowanego przez ludność żydowską. W 1939 roku mieszkało tam 20,2 tysiące Żydów, około 70 proc. całej ludności miasta. Oni też stanowili trzon wspierającej władze sowieckie "czerwonej milicji" (F. Wilczewska: "Nim minęło 25 lat", Toronto 1983, s. 34, pisała: "Sami Żydzi milicjantami w Pińsku"). Felicja Wilczewska stwierdziła w swych wspomnieniach, że w Pińsku tylko postawa miejscowych kobiet uchroniła kościół przed profanacją ze strony milicjantów żydowskich. Polki "zamknęły się w kościele, by nie dopuścić do profanacji" (por. F. Wilczewska: op. cit., s. 34).

Opisujący historię martyrologii diecezji pińskiej ksiądz Eugeniusz Borowski przypomniał ciężkie chwile, jakie przeżyli duchowni katoliccy w Pińsku po 17 września 1939 roku. Według ks. Borowskiego: "Zaraz po wkroczeniu Czerwonej Armii do Pińska grupa (około 100 osób) cywilnych ludzi uzbrojonych w pistolety z czerwonymi opaskami na rękawach wdarła się do gmachu Wyższego Seminarium Duchownego, dokonując rabunku całego mienia ruchomego, które się tam znajdowało. Mieszkających tam księży i kleryków oraz przybyłych zakonników jezuitów, wyprowadzono na zewnętrzny dziedziniec, zapowiadając rozstrzelanie jako wrogów ustroju komunistycznego. Na szczęście rozlegające się krzyki zainteresowały radziecki patrol wojskowy, który zwolnił z tej ciężkiej opresji księży, zakonników i kleryków" (Ks. E. Borowski: "Martyrologia duchowieństwa diecezji pińskiej" [w:] "Martyrologia duchowieństwa polskiego 1939-1956", Łódź 1992, s. 98).

Dominikanin O. Zygmunt Mazur, szczegółowo opisał rolę zbolszewizowanego Żyda - konfidenta NKWD, jako głównego bezwzględnego prześladowcy klasztoru dominikanów we Lwowie. Żyd ten został dyrektorem archiwum, na rzecz którego zagarniano coraz większe części klasztoru. Jak opisywał O. Mazur: "Z końcem października (1939 r. - J.R.N.) władze nie licząc się z właścicielami przystąpiły do zajmowania na magazyny archiwalne dalszych pomieszczeń klasztornych. Zwożono tu akta i książki różnych polskich instytucji państwowych i kościelnych. Sposób ich zabezpieczenia był przerażający (...) Zimą 1939/40 ojcowie byli świadkami rwania pergaminowych dokumentów na strzępy i palenia nimi w piecu. Na czynione przez członków klasztoru uwagi, że takie postępowanie jest barbarzyństwem, zatrudnieni w archiwum ludzie odpowiadali, że palone zabytki będące dziełem burżuazji i tak nie mają żadnej wartości (...). Archiwum zajęło bibliotekę konwencką, która tym samym stała się niedostępna dla zakonników. Ciągle przesuwano granice zajmowane przez zgromadzone zbiory, aż doszło do tego, że klasztorowi zostawiono tylko część korytarza i kilka cel (...). Wywłaszczając konwent z dolnych sal, przy okazji wyrzucono także zakonników z hospicjum, atrium przed refektarzem i samego refektarza. W tej sytuacji ojcowie i bracia spożywali posiłki w spiżarni pod drewutnią. Czuli się tak, jakby żyli w katakumbach.

To nieustanne ścieśnianie zakonników na coraz mniejszej przestrzeni było sprawą dyrektora archiwum, polskiego Żyda rodem z Łodzi, konfidenta NKWD, który cały czas wrogo odnosił się do konwentu, dążąc do jego likwidacji (podkr. J.R.N.). Końcowym efektem nienawiści tego człowieka było zajęcie dwóch części krużganków, od wejścia do klasztoru po furtę. Nosił się on jeszcze z zamiarem zabrania celi furtiana i samej furty, a właściwych mieszkańców zmuszenia do przechodzenia do swych mieszkań przez kościół" (wg O. Mazur OP: Dominikanie lwowscy w podwójnej niewoli, "Gazeta", (Toronto), Boże Narodzenie 1991, s. 14).

Wspomniany dyrektor archiwum - żydowski konfident NKWD uczestniczył w podstępnym aresztowaniu kierującego konwentem subprzeora O. Czesława Kaniaka. Jak pisał O. Mazur: "W sobotę, 13 kwietnia (1940 r. - J.R.N.) dyrektor archiwum wezwał O. Czesława do arsenału obok klasztoru pod pretekstem podpisania najmu pomieszczeń konwentu na cele archiwalne" (O. Mazur, op. cit.). Zaproszenie było pułapką. O. Kaniaka aresztowało NKWD i jak pisał O. Mazur - później "po O. Czesławie zaginął wszelki słuch" (tamże).

Nadzór na Seminarium Duchownym we Lwowie władze powierzyły zbolszewizowanemu Żydowi Schnellingowi, mianując go dyrektorem. Jak wspominał ksiądz Stanisław Bizuń: "Schnelling (...) chodził po całym domu, podglądał i próbował wydawać zarządzenia (...). Po kilku naradach ksiądz rektor zarządził, aby część prowiantów wynieść z Seminarium i ukryć gdzieś w mieście (...). Klerycy zaczęli więc powoli wynosić wszystko do znajomych, do krewnych i do różnych mniejszych domów klasztornych (...). Schnelling dość szybko zauważył, że klerycy coś wynoszą. Zaczął kontrolować, próbował przeszkadzać, a nawet awanturował się o każą wynoszoną walizkę i worek. W pewnej chwili na furcie zjawiła się milicja. Uzbrojeni milicjanci kontrolowali wszystkich wychodzących i wchodzących. Ponieważ sytuacja stawała się coraz trudniejsza, pierwszy usunął się z gmachu Seminarium ks. bp Baziak. Postarano się dla niego o mieszkanie w prywatnym domu w mieście. Kiedy wyprowadził się, właśnie Schnelling spowodował, że skonfiskowano wyposażenie mieszkania biskupa. Stracił on cały salon, gabinet i sypialnię, a z biblioteki pozwolono mu zabrać jedynie książki o treści religijnej. Drobne rzeczy wynieśliśmy jednak sami i oddaliśmy właścicielowi.

Tak więc przez cały listopad byliśmy pod strażą Schnelliga i milicji. Schnelling był komunistą. W rozmowach chwalił się, że długi czas spędził w polskich więzieniach. Nie wiem kim był z zawodu, ale wyglądał na fryzjera lub drobnego sklepikarza. Był Żydem. Do Polski i Polaków bardzo źle usposobiony, drwił z nas i naigrawał się z naszej klęski. Sam słyszałem jak mówił: "Wyście tańczyli tango, my - komuniści budowaliśmy tanki". Posługiwał się często wyświechtanymi sloganami propagandy. Usiłował wciągać nas do długich dyskusji politycznych. Początkowo słuchaliśmy, potem po prostu unikaliśmy go (...). Schnelling był złośliwy i nieznośny, a choć przebiegły i udający sprytnego, był w gruncie rzeczy ograniczony i głupi" (wg Ks. S. Bizuń: "Historia krzyżem znaczona. Wspomnienia z życia Kościoła katolickiego na Ziemi Lwowskiej 1939-1945", oprac. Ks. J. Wołczański, Lublin 1993, s. 64, 65).

Grabież mienia kościelnego

Ciągle brak - jakże potrzebnego w świetle dzisiejszych żydowskich roszczeń majątkowych wobec Polski - spisu mienia zagrabionego przez środowiska żydowskie na Kresach w latach 1939-1941 kosztem Polaków, w tym w niemałej mierze - kosztem Kościoła i duchowieństwa katolickiego. Materiały na ten temat są rozproszone w rozlicznych relacjach i wspomnieniach, które wymagają zebrania i uporządkowania w jednym większym wyborze. Przypomnijmy, że już 14 listopada 1939 roku biskup przemyski Franciszek Barda poinformował Papieża Piusa XII listownie, że gmach kurii biskupiej w Przemyślu zajęto na mieszkania dla Żydów (wg J. F. Morley: "Vatican Diplomacy and the Jews during the Holocaust 1939-1943", New York 1980, s. 133). Biskup Barda poinformował Ojca Św. również o jeszcze bardziej niepokojącym zdarzeniu, że grupa kobiet żydowskich próbowała, acz bezskutecznie, zająć pałac biskupi, gdzie mieszkał biskup i kilku księży (por. J. F. Morley: op. cit., s. 135). Ksiądz biskup Wincenty Urban, pisząc o roli Żydów jako antyreligijnych doktrynerów na terenie diecezji lwowskiej, przypomniał, że: "Żydzi przejęli jako wychowawcy Zakład Sierot Siostry Służebniczki Starowiejskiej w Biłce Szlacheckiej pod Lwowem. Żydzi weszli też do szkoły jako wychowawcy i nauczyciele polskiej młodzieży i wpajali jej, że "nie ma Boga i nie potrzeba Go" (por. Ks. bp W. Urban: "Droga krzyżowa Archidiecezji Lwowskiej w latach II wojny światowej 1939-1945", Wrocław 1983, s. 87). Amerykański historyk Richard C. Lukas pisał w swej tak znakomitej książce "Zapomniany Holocaust" (przekład polski - Kielce 1995, s, 164), że w owym czasie: "Niektóre klasztory zamieniono na synagogi".

Ksiądz Marian Bardel opisał w swych wspomnieniach początki rządów komunistów żydowskich w Krasnobrodzie, stwierdzając: "Zaczynają rządzić Żydzi - komuniści. Także młode Żydki pozakładały czerwone opaski i zaczynają wprowadzać nowe porządki. Przyszedł taki jeden młody Żydek do księdza prałata i mówi w nie bardzo grzeczny sposób, że klasztor mu będzie potrzebny i my go będziemy musieli opuścić. Na co, nie mówili" (Ks. M. Bardel: "Z Krasnobrodu przez obozy i obczyznę do rodzimych stron", wstęp i przypisy ks. E. Walewander, Lublin 1994, s. 91). Ważną relację na omawiany tu temat znajdujemy w kronice księdza Józefa Mroczkowskiego (w czasie wojny żołnierza AK) z Oleszycy koło Lubaczowa. Według tej kroniki jesienią 1939 r. kancelaria urzędu parafii została zajęta przez szkołę żydowską. Równocześnie prawie, jesienią, górne pokoje plebanii zostały bezprawnie zajęte przez miejscowego lekarza żydowskiego - Józefa Schneebauma (Ks. J. Mroczkowski: Wojna w Oleszycach, "Karta" 1998, zesz. 24, s. 105).

Ppłk dr Lech Kowalski w artykule o działalności Stowarzyszenia Bezbożników Sowieckich przypomniał fakty o przejmowaniu własności Kościoła katolickiego pod zarząd osób pochodzenia żydowskiego. Według tekstu ppłka Kowalskiego: "W Klewaniu, na przykład, istniejący Zakład Wychowawczy, prowadzony przez 6 zakonnic ze Zgromadzenia Sióstr Rodziny Marii, które wychowywały około 100 dzieci w wieku od 7 do 15 lat, odebrano im i przekazano Wydziałowi Sanitarnemu Zarządu Miejskiego, na którego czele stał miejscowy lekarz żydowski - Guzman. Po wejściu w posiadanie wspomnianego Zakładu Wychowawczego natychmiast zwolnił wszystkie siostry, a w ich miejsce przyjął nowe opiekunki, głównie pochodzenia żydowskiego (ppłk L. Kowalski: "Stowarzyszenie Bezbożników Sowieckich", "Polska Zbrojna", 5-7 czerwca 1992).

Ppłk Lech Kowalski pisał również, że "w Kosowie Huculskim Żydzi oddali dobrowolnie jeden ze swych domów modlitwy (ale nie bożnicę) na warsztat stolarski, żądając przy tym oddania kościoła katolickiego na podobny cel" (L. Kowalski: op. cit.). Według ppłk. Lecha Kowalskiego: "Jest faktem, że Liga (Bezbożników - J.R.N.) przy aresztowaniu polskich księży chętnie się wyręczała różnymi szumowinami narodowości żydowskiej i ukraińskiej, które w początkowym okresie okupacji zdominowały co podrzędniejsze stanowiska w aparacie policyjnym (...) zainteresowanym szczególnie tym zagadnieniem dostarczę dziesiątki materiałów archiwalnych, poświadczających ten stan rzeczy" (ppłk L. Kowalski: op. cit.).

Niebezpieczna denuncjacja żydowska w Tarnopolu

W walce z Kościołem zbolszewizowani Żydzi nie cofali się przed uciekaniem się do najobrzydliwszych denuncjacji. Na przykład Żydzi-komuniści w Tarnopolu wystąpili 19 września 1939 roku z opartą na fałszu denuncjacją antykościelną do dowódców oddziałów sowieckich, powodując spalenie dużej części tamtejszego zabytkowego kościoła dominikanów. Całą sprawę szczegółowo opisał Czesław Blicharski w popularnonaukowej historii Tarnopola w latach 1809-1945. Według Blicharskiego: "Dnia 19 września 1939 roku ustawili żołnierze sowieccy armatki pod kościołem OO. Dominikanów i zaczęli regularną strzelaninę do fasady i wieży kościoła oznaczonego w światowych przewodnikach. Pretekstem do strzelaniny była żydowska denuncjacja, że z wieżyczki na kopule kościoła "polscy oficerowie" strzelali do wybawicieli. Właśnie o. Fabian Madura skończył odprawiać Mszę Św. i wrócił do zakrystii już pełnej bojców sowieckich. Kazali księdzu zdjąć szaty liturgiczne, habit, pozostawiając go tylko w koszuli i spodniach. To samo zrobili z obecnym w zakrystii bratem Jackiem Matagą. Następnie wyprowadzili ich na zewnątrz i ustawili pod ścianą klasztorną. Na protesty brata Jacka, że z wieży nikt nie mógł strzelać, bo wieża była zamknięta, kazano mu pójść z eskortą na wieżę. Okazało się, że tam nikogo nie było. Mimo tego strzelaniny nie przerwano, a wieże wkrótce zapaliły się. Przyjechała Miejska Straż Pożarna pod dowództwem naczelnika Galanta, by gasić ogień. Strażacy wspięli się na dach, ale tam zostali ostrzelani, w rezultacie czego musieli się wycofać z ciężko rannym Galantem (...).

W międzyczasie bojcy wdarli się do klasztoru i przechodząc z celi do celi rabowali i niszczyli, co się dało. W grabieży brali również udział miejscowi ludzie, m. in. byli lokatorzy domów dominikańskich, zachęcani przeze żołnierzy sowieckich: "Bieri, ksiondzów tiepier nie budziet". Przez schody na wieży ogień dostał się do wnętrza kościoła, tak że spłonęły organy i boczne ołtarze. Przed furtę klasztorną zajechały samochody. Do każdego z nich wsadzono po jednym zakonniku w otoczeniu zbrojnej asysty i konwój zajechał do tymczasowej siedziby NKWD (...). Po szeregu przesłuchań ojcowie Antonin Gornisiewicz i Fabian Madura zostali zwolnieni. Brat Jacek Matoga kilka dni wcześniej zdołał uciec przy pomocy polskiego strażnika więziennego" (wg C. Blicharski: "Tarnopol w latach 1808-1945 (od epoki napoleońskiej do wypędzenia), Biskupice 1993, s. 288).

Angielski historyk Keith Sword uznał barbarzyński atak na kościół dominikanów w Tarnopolu za przejaw "największych zniszczeń budowli sakralnych we wrześniu 1939 roku dokonanych przez Sowietów". Sword pisał, że: "Po zajęciu miasta (Tarnopola - J.R.N.) Sowieci skierowali ogień artyleryjski na kościół dominikanów, który zaczął gwałtownie płonąć. Oddziałom sowieckim zakazano pod karą śmierci gaszenia pożaru i tylko zakrystia ocalała. Zajęła ją później NKWD" (por. K. Sword w książce "Społeczeństwo białoruskie, litewskie i polskie na ziemiach północno-wschodniej II Rzeczypospolitej w latach 1939-1945", pod red. M. Giżejewskiej i T. Strzembosza, Warszawa 1995, s. 146). Takie były skutki jednej denuncjacji ze strony zbolszewizowanych Żydów Tarnopola.

Bywało, że dochodziło do drastycznych wręcz przejawów prześladowania polskich wierzących katolików przez komunizujące szumowiny ze środowisk żydowskich. By przypomnieć choć opisane we wspomnieniach Bronisława Terpina wydarzenie, jakie miało miejsce w miejscowości Gwoździec, w pobliżu dawnej polsko-sowieckiej granicy. Jak pisał Terpin: "Pod kościołem motłoch masakrował kobietę krzycząc: "Skończyło się wasze, zaczęło się nasze, teraz przestańcie się modlić" (B. Terpin: "Przegrani zwycięzcy. Odyseja żołnierza polskiego drugiego korpusu", Londyn 1989, s. 13). Uciekano się do przeróżnych pretekstów w celu nękania polskiego duchowieństwa. Na przykład w Gwoźdźcu lokalni Żydzi i Ukraińcy wtargnęli wraz z oddziałem sowieckich żołnierzy do miejscowego klasztoru pod pretekstem szukania broni (B. Terpin: op. cit., s. 12).

Walka z religią w szkołach

Żydowscy nauczyciele odgrywali niejednokrotnie bardzo znaczącą rolę w antyreligijnej doktrynacji prowadzonej usilnie w ramach sowietyzacji dawnych polskich szkół. By przypomnieć choćby, jak opisywał po latach Włodzimierz Drohomirecki, drastyczne przejawy wojny z religią toczonej w jego szkole przez żydowską nauczycielkę (działo się to w miejscowości Deraźne, powiat Kostopol na Wołyniu - J.R.N.): "Przed Bożym Narodzeniem 1939 r. nauczycielka, Żydówka Berta Aros, dokonała w klasach przeglądu noszonych przez dzieci medalików. Co wartościowsze, w tym mój złoty krzyżyk z łańcuszkiem, prezent chrztu świętego od mego ojca chrzestnego, zostają zerwane i zabrane. Nauczycielka Berta Aros zabrania noszenia tych przedmiotów (cyt. za "Świadkowie mówią", wyd. Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej, Okręg Wołyń, Warszawa 1996, s. 97).

Naukowiec, profesor Wanda Kocięska tak wspominała po dziesięcioleciach swe szokujące przeżycia szkolne z czasów, gdy jej miasteczko było okupowane przez wojska sowieckie: 

"Wśród nauczycieli naszej szkoły wszyscy wspólnie nie znosiliśmy nauczyciela matematyki - młodego Żyda. Był fanatykiem stalinizmu: arogancki i bezwzględny uważał, że w pierwszym rzędzie należy tępić już od dzieciństwa przekonania religijne. Był postrachem nie tylko nas katolików, lecz i dzieci innych religii i wyznań: żydowskich, prawosławnych, muzułmańskich. Miał dwóch braci w wyższych klasach, którzy donosili mu o nastrojach wśród uczniów i o tematach ich rozmów, ponadto śledzili kolegów przekradających się do kościoła na nabożeństwa. Podczas dużej przerwy nasz znienawidzony nauczyciel S. stawał zwykle na korytarzu (...) i rozpoczynał złośliwe powitania upatrzonych przez siebie uczniów, np.: "wydaje mi się, że widziałem ciebie, jak wychodziłeś wczoraj z kościoła, co?..." Biada, jeśli to była prawda; czekała wówczas nieuzasadniona dwója, a potem nasz wierny stalinowiec niszczył takiego ucznia konsekwentnie i do końca" 

(W. Kocięska: "Oddajcie nam Świętego Mikołaja! Wspomnienia z dzieciństwa na Kresach Wschodnich w latach wojny", Poznań 1999, s. 24-25).

Pisarka Beata Obertyńska wspomniała w jakże wymownych zapiskach na temat charakteru antyreligijnej indoktrynacji prowadzonej przez zbolszewizowanych Żydów: 

"Księża chodzą przeważnie po cywilnemu, bo wyłapują ich pod byle pozorem. Większość klasztorów tylko rozpędzili. W "Sacre Coeur" mieszka balet z Kijowa. Zakonnice przebrane po świecku muszą im usługiwać, gotować, sprzątać. U "Karmelitanek" - szpital. Jedynie szkoły "Benedyktynek" i "Urszulanek" jeszcze się jakoś trzymają. Oczywiście program nauk przycięty ściśle do okoliczności. Żadnej nauki religii, żadnej historii. W obu szkołach stoi na czele żydowsko-komunistyczna komisja (podkr. J.R.N.).

Władze urządzają dla młodzieży przymusowe, antyreligijne meetingi. Jest wykład a potem dyskusja" (B. Obertyńska: "W domu niewoli", Chicago 1968, s. 12-13).

Polak z Wołynia, Karol Kosek, wspominał: "Rządy swoje w okupowanej Polsce na Kresach zaczęli Sowieci od usunięcia i podeptania krzyży (...) W szkołach zakładano "naukowe koła antyreligijne" prowadzone przez komsomolców, przeważnie Żydów, czasem Rosjan, posługujących się "naukowymi" podręcznikami sowieckiej propagandy. Z ciekawości byłem na jednym takim kółku. Ubliżano wówczas na wszelkie nielogiczne sposoby postaci Jezusa, mówiąc jednym tchem, że Chrystusa nigdy nie było i wymyślili Go "chytrzy księża", że był on synem wyzyskiwacza, właściciela zakładu ciesielskiego Józefa (...) Aktywiści partyjni prowadzili też agitację antyreligijną na lekcjach przy byle okazji. Na przykład nauczycielka języka francuskiego Żydówka wyszydzała stale (...) zakonnice (...). Zastępca dyrektora, Żyd Margulis, na języku niemieckim i na akademiach szkolnych, wymyślał na "Kościół, który popierał faszyzm w Polsce (...)" (K. Kosek: "Od wyzwolicieli zachowaj nas Panie". Wspomnienia z Wołynia 1939-1944", Wrocław 1997, s. 44).

Zdarzało się, że skrajnymi agitatorami przeciw wierze chrześcijańskiej stawali się Żydzi, którzy sami po kryjomu dalej przestrzegali wszelkich reguł wiary mojżeszowej. Nader typowy przykład pod tym względem dał w swych wspomnieniach Włodzimierz Sławosz Dębski, kreśląc postać żydowskiego nauczyciela Ginzberga. Po 1939 roku stał się on krzykliwym agitatorem antyreligijnym wobec polskiej i ukraińskiej młodzieży. Nauczając w 1940 roku w drugiej klasie Ginzberg chodził po szkole i autorytatywnie stwierdzał: "Nie ma Boga! Boha ne ma!" (wg tekstu W. S. Dębskiego: 

"W kręgu kościoła kisielińskiego czyli Wołyniacy z parafii Kisielin", Lublin 1992, s. 9). Okazało się, że tak gorliwie "nawracający" na ateizm Polaków i Ukraińców Ginzberg sam po cichu wypełniał wszystkie nakazy religii mojżeszowej i wychowywał w tym duchu swoich synów, którzy weszli do Komsomołu. Włodzimierz Sławoj Dębski opisał, jak udało mu się zaskoczyć Ginzberga na potajemnym święceniu szabasu wraz z rodziną. Następnego dnia wyczekawszy, aż zostaną sami w pokoju nauczycielskim, Dębski wykrzyknął do niego: Ach, ty parszywa perfidna świnio! Ty świadomie deprawujesz tylko polskie i ukraińskie dzieci! Jak nie przestaniesz to powiem o tym gdzie trzeba i jak trzeba, żeby twoje "husyckie" praktyki wybić z głowy! Przestraszył się i zaprzestał walki z religią" (W. S. Dębski: op. cit., s. 9).

Pomysłowość żydowskich ateizatorów nie miała granic. Edward Flis, w momencie najazdu wojsk sowieckich jeszcze młody chłopak chodzący do szkoły, pisał we wspomnieniach z tamtych lat, iż w Uściługu (Uściług nad Bugiem, koło Włodzimierza - J.R.N.) Żydzi urządzili ateistyczny pokaz. Ubrali konia w kościelne szaty i prowadzili po mieście".

Można by długo jeszcze wyliczać odnotowane w pamiętnikach i relacjach przykłady antychrześcijańskich wystąpień ze strony zbolszewizowanych Żydów na Kresach. Jeszcze raz podkreślam, że były one swoistą kontynuacją dawanego z góry potwornego przykładu zbrodniczych prześladowań za religię przez ludzi typu ateistycznego "mordercy zza biurka" - Jarosławskiego (Gubelmana). Skutki ich fanatycznej walki z religią dla wzbudzenia nastrojów antyżydowskich w szerokich kręgach Polaków na Wschodzie były trudne do przecenienia. A jednak o tych wszystkich, tak kompromitujących, zbrodniach woli milczeć Jan Tomasz Gross, szukając niechęci do Żydów w Polsce wyłącznie w domniemanych skrajnie antysemickich tradycjach polskiego "krwiożerczego" "czarnego duchowieństwa". Odpowiedzialność za działanie grupy polskich mętów z marginesu społecznego w Jedwabnem Gross zrzuca na całe polskie "społeczeństwo", na cały polski naród. Równocześnie zaś konsekwentnie przemilcza dziesięciolecia antychrześcijańskich zbrodni dokonywanych w ZSRR przez zbrodniczych zbolszewizowanych Żydów typu Gubelmana. Podobnie jak robi w odniesieniu do Polski po 1945 roku, gdzie rozwodząc się nad rzekomym panowaniem wśród Polaków przekonań, że "Żydzi ściągają krew chrześcijańskich dzieci na macę" ("Upiorna dekada", s. 105) milczy jak grób o wyjątkowej nadgorliwości w walce z Kościołem katolickim przejawianej przez żydowskich komunistów. Takich jak choćby osławiona Luna Brystygierowa ("krwawa Luna") p.o. Dyrektora Departamentu V (Społeczno-Politycznego) Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w latach 1945-1950, a od stycznia 1950 do lipca 1954, dyrektor tegoż Departamentu, główna nadzorczyni walki z katolicyzmem w Polsce. To ona już w październiku 1947 roku zalecała: "systematyczne rozpracowanie instytucji Kościoła w terenie (...) Należy zerwać z zakorzenionym poglądem, że "klasztoru nie da się rozpracować". (...) Kierunek dojścia: żebracy, dostawcy klasztorni itp.". Brystygierowa zachęcała również do "systematycznego rozpracowywania katechetów szkolnych" i "przeciwdziałania rozszerzaniu się prasy katolickiej". Jak podkreślał Leszek Żebrowski w "Encyklopedii Białych Plam" (t. 2), s. 193-194: "Wynikiem pracy kierowanego przez nią (Brystygierową - J.R.N.) Departamentu było aresztowanie m. in. ok. 900 księży katolickich - kilku biskupów oraz "internowanie" prymasa Polski, kardynała Stefana Wyszyńskiego, unicestwione zostały liczne organizacje katolickie - w tym charytatywne ("Caritas") (...)". Jeszcze w październiku 1955 roku na odprawie kierownictwa bezpieki Brystygierowa wezwała do likwidacji zakonów. Nikt jednak jak dotąd ze środowisk żydowskich nie zdobył się na przeproszenie Kościoła katolickiego w Polsce za zbrodniczą działalność antykościelną i antyreligijną żydowskich fanatyków komunistycznych typu Brystygierowej et consortes. Tym łatwiej w tych warunkach mogą być kolejne oszczerstwa antychrześcijańskie i antykościelne. I różni fałszerze historii typu Grossa i jego polskich klakierów mogą bezczelnie apelować do polskich hierarchów o ukorzenie się przed Żydami za grupy mętów. A kto wreszcie przeprosi Polaków za zbrodnicze działania ateistycznych, polakożerczych "morderców zza biurka", takich jak Berman, Różański, Fejgin, Romkowski, Brystygierowa, etc?!

 

JERZY ROBERT NOWAK

(ciąg dalszy nastąpi)

Powrot

Hosted by www.Geocities.ws

1