Jedwabne a zbrodnie na Kresach 1939-1941 (X)

Prof. J. R. Nowak

 

Na tle kolejnych faz antypolonizmu

Pomimo trwającego już wiele miesięcy sporu wokół Jedwabnego zdumiewa, jak wiele wypowiedzi jest powierzchownych, ślizga się na marginesie tematu, czy ogranicza do fragmentarycznych opisów. Z jednej strony mamy tendencyjne próby przypisania Polakom za wszelką cenę odpowiedzialności za mord w Jedwabnem. Z drugiej strony mamy liczne prostowania tych czy innych nieścisłości Grossa i innych oszczerców, lecz przy zbyt rzadkich próbach szukania źródeł antypolskiej nagonki akurat w sprawie Jedwabnego. 
Niewiele osób zadało sobie trud przyjrzenia się historii sprawy Jedwabnego, od zeznań Wasersztajna przez proces 1949 r., późniejsze śledztwa Monkiewicza po teksty Grossa, ale także z uwzględnieniem żydowskiej książki o Jedwabnem z 1980. Poza paru dosłownie wyjątkami, prawie nikt z krytyków Grossa nie zwrócił uwagi na treść tej książki, i jej cele. A przecież nie wystarczy obalenie tych czy innych antypolskich kłamstw w sprawie Jedwabnego czy Radziłowa, począwszy od wczesnych powojennych zeznań Wasersztajna czy Finkelsztajna. Niezbędne jest zastanowienie się, dlaczego wymyślono te kłamstwa, kto był zainteresowany ich wymyśleniem i nagłośnieniem już w 1945 roku.

Ważnym, nader ważnym tropem w tej sprawie były cytowane przeze mnie we wcześniejszym rozdziale opinie najobiektywniejszej chyba badaczki związanej z Żydowskim Instytutem Historycznym, już niestety nieżyjącej Teresy Prekerowej. Pisała ona, jak świadomie nagłaśniano fałszywe zarzuty antysemityzmu pod adresem Armii Krajowej w żydowskich relacjach z pierwszych lat powojennych. Na podobne intencje oficjalnych "zbieraczy" relacji żydowskich wskazywał również historyk żydowski Icchak Rubin w 1988 r. akcentując, że "Funkcjonariusze Komitetów Żydowskich mianowani przez partię komunistyczną, którzy zbierali te zeznania wskazywali piszącym, kto jest winien i na co zasługuje". Dobrze wiem, kogo chcieli w największym stopniu pogrążać, kompromitować i dyskredytować partyjniacy i bezpieczniacy w pierwszych latach powojennych na terenach Białostockiego i Łomżyńskiego. Ich głównym wrogiem wówczas nie byli pokonani, i nie liczący się już Niemcy, lecz wyjątkowo silna antykomunistyczna partyzantka podziemna na wspomnianych terenach. Jakże wymownie dopasowały się do tych partyjniacko-bezpieczniackich oczekiwań wymyślone zeznania M. Finkelsztajna z jego epitetami o "polskich mordercach, brudnych rękach ludzi ze świata podziemnego" ("Sąsiedzi", s. 46).

Fabrykowane według odgórnych instrukcji, pełne nienawiści do Polaków relacje części co bardziej serwilistycznych czy "postępowych" Żydów miały spełniać również dwa dużo ważniejsze w skali centralnej cele w interesie sowieckim. Z jednej strony chodziło o ciągłe zohydzanie Polaków na Zachodzie jako antysemitów, faszystów, szowinistów. Czołowy PPS-owski działacz polityczny i historyk Adam Ciołkosz pisał na łamach londyńskich "Wiadomości" w 1968 roku o szczególnie ciężkiej odpowiedzialności polskich władz komunistycznych za świadome upowszechnianie o Polsce wizji kraju antysemickiego. Jak pisał Ciołkosz: "I tak kamyczek po kamyczku, cegiełka po cegiełce własnymi rękami wznosili komuniści polscy gmach fałszów, z których wynikać miało, iż rząd polski w Londynie był antysemicki, (...) naród polski z wyjątkiem garstki komunistów był antysemicki". Wszystko to miło służyć tym lepszemu przekonywaniu przez Sowietów na Zachodzie, że w tej "antysemickiej" i "reakcyjnej" Polsce nie można sobie pozwolić na demokrację, że Polaków trzeba mocno trzymać w ryzach, najlepiej mocną sowiecką ręką, aby nie pojawiły się znów upiory "polskiego antysemityzmu".

Drugim celem propagandy na temat "krwiożerczego polskiego antysemityzmu" było urabianie wśród Żydów, zgodnie z ówczesnymi priorytetami moskiewskiej polityki, przekonania o potrzebie jak najszybszego wyjazdu z tak niechętnej im Polski. Jak pisał Krzysztof Kąkolewski: "Rosjanom chodziło o pozbycie się tzw. elementu kapitalistycznego: właścicieli sklepików, rzemieślników, członków żydowskich spółdzielni pracy - które rozwijały się i byłyby niewygodne do spacyfikowania w związku z przygotowaniami do stalinizacji Polski" (K. Kąkolewski, "Umarły cmentarz", Warszawa 1996, s. 192). W masowym eksodusie Żydów do Palestyny z Polski i innych krajów Europy środkowej Rosjanie widzieli również dogodne narzędzie dla wywoływania zamieszania w zarządzanej przez W. Brytanię Palestynie. Liczyli poza tem, zręcznie oszukiwani przez różnych polityków żydowskich, że przyszłe państwo żydowskie będzie państwem o rządach lewicowych i prosowieckich, być może stanie się nawet główną bazą wpływów sowieckich na Bliskim Wschodzie. Później Stalin miał się jednak przekonać, ku swojej wściekłości, że został całkowicie oszukany co do intencji polityków żydowskich, którzy woleli w decydującej chwili postawić na "bogatego wujaszka" z USA.

Z tego typu oficjalnymi celami sowieckich rządców i ich polsko-żydowskich popleczników częstokroć współgrały i osobiste postawy części Żydów, z różnych względów nienawidzących Polaków lub mających do nich głębokie urazy i tym silniej marzących o wyidealizowanym państwie żydowskim, właśnie rodzącym się w Palestynie. Jakże wymowny pod tym względem jest fragment wspomnień Natana Steinbergera, który po sprowokowanych przez bezpiekę zajściach antyżydowskich w Krakowie latem 1945 roku, zapisał taki efekt swych żmudnych medytacji w ukryciu w lokalnym klozecie: "W czasie, gdy siedziałem w tym moim schronieniu (w ubikacji) zapadło w moim sercu postanowienie - Polska nie jest naszą ojczyzną. Nie mam nic tu do szukania, jest jedno miejsce na świecie, w którym możemy żyć - Palestyna (...)" (podkr. J.R.N.; cyt za: A. Cichopek: "Pogrom Żydów w Krakowie 11 sierpnia 1945 r., Warszawa 2000, s. 235).

Szmul Wasersztajn mógł być jednym z tych Żydów, którzy doszli do bliźniaczo podobnych przemyśleń, co Natan Steinberger, i to niezależnie od jego ubeckich celów (sprawa jego bezpieczniackiej profesji wymaga, jak podkreślałem, jeszcze pełnej weryfikacji). Doszedłszy do wniosku, że ma szczerze dość Polski, którą dość szybko później opuścił, chciał prawdopodobnie przekonać jak najwięcej Żydów do podobnej decyzji. Udając się do Ameryki Południowej, a nie do Izraela (być może z obawy przed powołaniem do armii izraelskiej i utratą życia w krwawych bojach z Arabami), uznał prawdopodobnie, że najlepiej zasłuży się swojej dalekiej żydowskiej ojczyźnie poprzez zniechęcenie jak największej ilości Żydów do Polski jako rzekomej "krainy pogromów" i zachęcenie ich do wyjazdu do Palestyny. Stąd tym większe wysiłki iście chorej wyobraźni Wasersztajna, dla przedstawienia możliwie jak najbardziej makabrycznego portretu polskich "sąsiadów", obok których Żydzi nie mogą, nie powinni żyć.

Na tym tle zrozumiałe jest, dlaczego część sił partyjnych i bezpieczniackich poparła absurdalną antypolską relację Wasersztajna w 1949 roku. Nieprzypadkowo skierował ją do sądu Żydowski Instytut Historyczny kierowany przez najbardziej zajadłego fałszerza antypolskiego i anty-AK-owskiego Bernarda Marka. To z inicjatywy tych sił okrutnie katowano uwięzionych Polaków z Jedwabnego w czasie śledztwa, by przyznali się do rzekomego mordowania Żydów. Tu jednak wyłania się następujące pytanie: dlaczego ten cały plan zawiódł? Dlaczego na procesie odrzucono twierdzenia o odpowiedzialności Polaków za mord Żydów, jednoznacznie stwierdzając w werdykcie, iż mordu dokonali Niemcy, a Polacy działali pod presją ich terroru? Sprawa ta wymaga szczególnie gruntownego zbadania. Już teraz myślę, że można pokusić się o następujące próby wyjaśnienia tego, tak istotnego, zwrotu.

Po pierwsze, wyraźnie zawiodły próby wymuszenia przez tortury UB zeznań, które by gremialnie przesądziły o winie Polaków. Część świadków umiała oprzeć się wszelkim ubeckim presjom i zgodnie z prawdą akcentowała wyłączną winę Niemców, wskazując na nieprawdę oskarżeń rzucanych pod adresem niektórych oskarżonych. Część świadków obaliła je jako niewiarygodne, bo złożone przez ludzi nie będących naocznymi świadkami wydarzeń, zeznania głównego świadka oskarżenia S. Wasersztajna oraz wspierających go E. Grądowskiego i A. Boruszczaka. Szczególne znaczenie w obaleniu antypolskich zeznań miało zeznanie Żyda Israela Grondowskiego, który jednoznacznie wskazał na fałsz zeznań A. Boruszczaka i E. Grądowskiego, jako nieobecnych wówczas w Jedwabnem. Wydaje się, że właśnie ta rola Israela Grondowskiego w podważeniu głównych żydowskich świadków oskarżenia przeciwko Polakom oraz to, że przeszedł na katolicyzm w sierpniu 1945 roku, są główną przyczyną tak mocnego obrzucania go różnymi kalumniami przez niektórych Żydów. Trudno przecież uwierzyć, by Israel Grondowski rzeczywiście wydał w 1941 roku kryjówkę 125 Żydów, jak go oskarżyła Rywka Fogel, i nie spotkała go za to żadna kara po 1945 roku. Co więcej, trudno uwierzyć, by człowiek tak splamiony swą rolą w tropieniu żydowskich współrodaków i wydawaniu ich na śmierć, mógł być uznany przez sąd za wiarygodnego świadka. Gdyby żydowskie kalumnie przeciw Israelowi Grondowskiemu były prawdą, to przecież powinien on sam mógł być jednym z oskarżonych w procesie.

Po drugie, wydaje się, że mnożące się trudności z przeforsowaniem oskarżeń ze względu na postawę niektórych świadków, mogły przekonać część wpływowych wówczas sił politycznych, że gra nie jest warta świeczki. Od czasu rzucenia pierwszych oskarżeń przez Wasersztajna w Polsce wiele się zmieniło. Komuniści dzięki terrorowi i sfałszowanym wyborom opanowali pełnię władzy w Polsce. Nie musieli więc już szukać dodatkowych pretekstów do spotwarzania podziemia niepodległościowego, którego trzon już rozbito. Niektórzy mogli się obawiać już po pierwszych protestach, że przeforsowanie fałszywych oskarżeń przeciw Polakom z Jedwabnego może stać się zaczynem dla nasilenia się nowej opozycji przeciw reżimowi. Z kolei w polityce Moskwy też nie było już tak usilnej potrzeby kompromitowania Polaków jako faszystów i antysemitów na arenie międzynarodowej, Polska była już efektywnie przytłoczona sowieckim butem. Kreml wolał się teraz skupić na kampanii przeciwko zachodnim "imperialistom", "rewizjonistom" z RFN i "zdrajcom z Jugosławii". W sytuacji, gdy Izrael przeszedł na stronę USA, ustały również względy zachęcające wcześniej Kreml do wspierania przez odpowiednią propagandę cichego exodusu z Europy wschodniej do Palestyny.

O tym, że wbrew twierdzeniom Grossa nie można mówić o sprawczej roli Polaków w mordzie Żydów w Jedwabnem czy Radziłowie, najlepiej świadczy fakt, że nie wykorzystano sprawy tych mordów przeciw Polakom w tak zajadłej kampanii po 1968 roku. Przecież wtedy żyło na Zachodzie znacznie więcej ocalałych ofiar holocaustu z tych okolic Polski. Trudno sobie wręcz wyobrazić, żeby nie sięgnięto po dowody "polskich zbrodni" gdyby jakiekolwiek dowody tych zbrodni istniały. Dopiero po upływie określonego czasu, w prawie czterdzieści lat po mordzie w Jedwabnem, w 1980 roku wydano w Izraelu pierwszą pracę oskarżającą Polaków za mord w Jedwabnem, cytowaną już we wcześniejszych rozdziałach. Powstała ona w dość specyficznym momencie, w czasie, gdy wyraźnie nasiliła się tendencja do wybielania Niemców za zbrodnie na Żydach, tendencja suto wspierana przez niemieckie pieniądze. A zarazem w czasie, gdy doszło do kolejnej, bardzo silnej, antypolskiej ofensywy, zapoczątkowanej osławionym filmem "Holocaust" z 1978 roku. Pokazano w nim m. in. scenę jak to żołnierze polscy w mundurach z orzełkami na rogatywkach dokonują rzekomo na polecenie SS egzekucji mieszkańców Getta. Wybór Jana Pawła II na Stolicę Piotrową stał się kolejnym impulsem dla antypolskiej i antychrześcijańskiej ofensywy w USA, Izraelu etc. Szczególne oburzenie wśród szowinistycznych kół żydowskich w Izraelu wywoływały deklaracje Jana Pawła II o potrzebie szanowania dążeń narodu palestyńskiego do niepodległości.

W tym kontekście należy chyba szukać źródeł faktu, że w tendencyjnej, pozbawionej większej wartości książce o Jedwabnem, przygotowanej przez parę rabinów: Jacoba i Juliusa Bakerów, tak mocno akcentowano rzekome zbrodnie polskich, chrześcijańskich "gojów". Relacje te brzmiały jednak aż nazbyt niewiarygodnie i zostały całkowicie zlekceważone przez wszystkich poważniejszych żydowskich badaczy holocaustu od M. Gilberta po I. Gutmana. Jak przyznawał sam Gross, książka o Jedwabnem "znajdowała się w bibliotece Yad Vashem, a jednak nie stała się częścią naszej wiedzy o Holocauście - nie stała się nawet częścią tego, co o Holocauście wiedział sam Israel Gutman" (por. przekład wywiadu J. T. Grossa "Polska hańba" dla "New Yorkera", wydrukowany na łamach "Forum" z 18 marca 2001). Dlaczego tak się działo? Myślę, że dlatego, iż przez dłuższy czas aż do końca lat 90-tych czołowe kręgi żydowskie nie chciały się wdawać w awanturę ze wspieraniem najbardziej absurdalnych oskarżeń antypolskich.

Buldożerem po faktach

Na tym tle tym bardziej godne refleksji jest pytanie, dlaczego nagle i to z takim impetem i hałasem poparto w 2000 i 2001 roku kolejny raz odgrzewane niewiarygodne oskarżenia o Jedwabnem w wykonaniu Grossa? Co więcej, dlaczego wsparto tak silnie autora wychodzącego z jawnie rasistowskimi uogólnieniami na temat Polaków, i bezceremonialnie obchodzącego się z faktami, można powiedzieć jadącego buldożerem po faktach? Dlaczego czołowi historycy żydowscy nie zareagowali nawet na publikowanie przez Grossa wywodów, przebijających swą skrajnością antypolską książkę żydowską o Jedwabnem z 1980 r., parokrotnie przez to nawet zderzającą się z podanymi w niej relacjami. Przytoczę tu pewien jakże istotny konkret, na który, ku memu zdumieniu, nie zwrócił dotąd uwagi nikt z polskich historyków i publicystów w kraju i za granicą. Chodzi tu o jakże jaskrawą sprzeczność między fragmentami tekstów Grossa a relacją Rywki Fogel zamieszczoną we wspomnianej książce żydowskiej o Jedwabnem ("Yedvabne. History and Memorial Book", ed. Julius L. Baker and Jacob L. Baker, Jerusalem - New York, 1980). Chodzi mi o "informacje" z relacji Szmula Wasersztajna, opisującą pierwsze zabójstwa Żydów w Jedwabnem już w czerwcu 1941 r., które rozpoczynały tekst jego relacji o Jedwabnem, cytowany przez Grossa w książce "Europa NIE Prowincjonalna" i rozpoczynały cytowaną przez Grossa relację Wasersztajna w "Sąsiadach" (Sejny 2000, wyd. I, s. 11-12).

W odróżnieniu od Rywki Fogel, która oskarżała Niemców o te pierwsze mordy na Żydach, Wasersztajn głosząc, że widział je "własnymi oczami", zrzucał winę za te same zabójstwa wyłącznie na Polaków, malując w drastycznych barwach ich rzekomo niebywałe okrucieństwo. Oto tekst relacji Wasersztajna: "W poniedziałek wieczorem 23 czerwca 1941 r. Niemcy wkroczyli do miasteczka. Już 25-go przystąpili swojscy bandyci z polskiej ludności do pogromu Żydów (podkr. J.R.N.) 2-ch z tych bandytów Borowski (Borowiuk) Wacek ze swoim bratem Mietkiem, chodząc razem z innymi bandytami po żydowskich mieszkaniach, grali na harmonii i klarnecie, aby zagłuszyć okrzyki żydowskich kobiet i dzieci. Ja własnymi oczami widziałem, jak niżej wymienieni mordercy zamordowali: 1) Chajcię Wasersztajn, 53 lat, 2) Jakuba Kaca, 73 lat i 3) Krawieckiego Eliasza. Jakuba Kaca ukamienowali oni cegłami, a Krawieckiego zakłuli nożami, później wydłubali mu oczy i obcięli język. Męczył się nieludzko przez 12 godzin dopóki nie wyzionął ducha" (podkr. J.R.N.; cyt. za J. T. Gross: "Lato w Jedwabnem. Przyczynek do badań nad udziałem społeczności lokalnych w eksterminacji narodu żydowskiego w latach II wojny światowej", "Europa NIE Prowincjonalna", pod red. J. Jasiewicza, Warszawa 1999, s. 1100 i J. T. Gross: "Sąsiedzi", wyd. I Sejny 2000, ss. 11-12).

I tu trafiamy na trop ewidentnego rzucającego się w oczy skrajnego fałszerstwa. Bo o tych samych mordach czytamy wręcz przeciwstawne informacje w relacji Rywki Fogel, drukowanej w żydowskiej książeczce o Jedwabnem z 1980. Rywka Fogel jednoznacznie stwierdza, że zbrodnie popełnione bezpośrednio po wejściu wojsk niemieckich w Jedwabnem zostały popełnione przez Niemców. I że to właśnie Niemcy zamordowali J. Katza i E. Krawieckiego, według Wasersztajna rzekomo bestialsko zamordowanych przez Polaków. Jak pisze Rywka Fogel: "Zaraz pierwszego dnia gdy Niemcy weszli do Jedwabnego, zamordowali oni rymarza Yakowa Katza, krawca Eli Krawieckiego (podkr. J. R. N.), kowala Shmula Weinsteina, biznesmana Moshe Fishmena, Choncha Gelberga i jego syna" (cyt. za "Yedvabne. History and Memorial Book", ed. Julius L. Baker and Jacob L. Baker, Jerusalem-New York 1980, s. 101).

Gross doskonale znał żydowską książkę o Jedwabnem z 1980 roku, sam powoływał się na nią szereg razy w swej książce. W tej sytuacji trzeba uznać za skrajnie nieuczciwe całkowite pominięcie przez niego w "Sąsiadach" jakiejkolwiek informacji o tak jaskrawej sprzeczności tego fragmentu relacji Rywki Fogel z odpowiednim fragmentem relacji Wasersztajna na temat mordów Żydów w czerwcu 1941 roku. Dlaczego Gross to robi, wiadomo aż nazbyt dobrze. Chce maksymalnie wybielić Niemców i obciążyć Polaków, więc świadomie przemilcza przeczący temu fragment relacji R. Fogel. Fragment tym bardziej niewygodny dla niego, iż obala jego tak szowinistyczną, wręcz rasistowską tezę, że każde świadectwo żydowskie jako świadectwo "niedoszłej ofiary holocaustu" trzeba zaakceptować bezkrytycznie, z "postawą afirmującą". Tu zaś, ze względu na diametralne sprzeczności obu relacji niedoszłych ofiar, kłamie albo jedna albo druga z nich. Tertium non datur. Skłonny zaś jestem sądzić, że kłamie, znany z rozlicznych innych kłamstw, ulubiony świadek koronny Grossa - S. Wasersztajn.

Warto tu zwrócić uwagę na jeszcze jeden znamienny fakt - na próbę zatuszowania sprawy tak ewidentnej sprzeczności między relacją Rywki Fogel a relacją Szmula Wasersztajna, ukrycia jej przed czytelnikami, jakiej dokonano na łamach żydowskiego miesięcznika "Midrasz". Otóż w miesięczniku tym przetłumaczono kilka relacji z żydowskiej książki o Jedwabnem z 1980 r., w tym cytowaną tu relację R. Fogel. I rzecz szczególnie wymowna - w czasopiśmie "Midrasz" świadomie opuszczano, co prawda zaznaczając to trzema kropkami, odpowiedni fragment relacji Fogel o niemieckich mordach na Kacu (Katzu) i Krawieckim. Jak ocenić takie postępowanie?

Stalinowska sztafeta pokoleń

Powróćmy jednak znów do pytania, dlaczego właśnie teraz zdecydowano się na tak gwałtowny antypolski atak w sprawie Jedwabnego w wykonaniu Grossa? Myślę, że złożyło się na to parę przyczyn. Po pierwsze, atak ten jest kulminacją zapowiedzianej parę lat temu publicznie przez jednego z przywódców Światowego Kongresu Żydów Singera akcji upokarzania Polski, by wymusić na niej maksymalne ustępstwa w sprawie wielomiliardowych odszkodowań dla Żydów. Decyzję o pójściu dosłownie na całość w atakowaniu Polaków, podjęto tym łatwiej w sytuacji wyjątkowej wprost słabości Polski na zewnątrz i na arenie międzynarodowej. Co więcej, w sytuacji, gdy tak wyraźny jest antynarodowy charakter wielkiej części "polskich" elit i sprzedajność bardzo wpływowej części polskich mediów.

Po drugie, atak na Polskę następuje w sytuacji, gdy wymarli najwybitniejsi przedstawiciele antykomunistycznych Polaków żydowskiego pochodzenia i antykomunistycznych, polskich Żydów na Zachodzie jak: M. Hemar, M. Grydzewski, L. Tyrmand, J. Lichten, J. Borwicz, F. Mantel. Za to tym silniej eksponowani na Zachodzie są ludzie z kręgów żydowskich, dawniej po uszy zaangażowanych w stalinizm oraz ich dzieci. W tej sytuacji tym łatwiej w zachodnich środowiskach żydowskich zaczynają odżywać i dominować dawne antypolskie stereotypy, wymierzone w AK, polski Kościół katolicki, "polski antysemityzm", ciemne siły "podziemia". Książka Grossa jest jaskrawym odzwierciedleniem tej dawnej stalinowskiej optyki.

Po co są potrzebne przeprosiny?

Nader ważnym elementem w obecnej ofensywie antypolonizmu jest dążenie do wymuszenia na Polakach uroczystych oficjalnych przeprosin za Jedwabne. Dlaczego to żądanie przeprosin tak się powtarza w różnych wypowiedziach amerykańskich i polskich sojuszników i ich gorliwych sojuszników typu Jana Nowaka-Jeziorańskiego? Bo za takimi przeprosinami pójdą roszczenia materialne wobec Polski.

Niedawno pewien bardzo ceniony polski naukowiec w USA zwrócił mi telefonicznie uwagę na niedoceniane u nas przyszłe koszty materialne ewentualnych przeprosin Kwaśniewskiego jako prezydenta RP w Jedwabnem. Polski profesor w USA stwierdził, że w Polsce nagminnie nie robi się rozróżnienia między ubolewaniem, a przeprosinami, które mają odrębne znacznie w prawie międzynarodowym. Ubolewanie jest traktowane przede wszystkim jako gest moralny. Natomiast oficjalne przeprosiny są traktowane jako przyjęcie odpowiedzialności za swój naród, zobowiązanie do zadośćuczynienia za czyn, za który się przeprasza. Stanowi więc podstawę do późniejszych roszczeń materialnych. Nieprzypadkowo prezydent Bush tak stanowczo odrzucał wszelkie chińskie żądania przeprosin, i zgodził się wyłącznie na wyrażenie ubolewania. Ci, którzy tak gorączkowo nalegają na przeprosiny ze strony polskiej, dobrze wiedzą o co chodzi. Jak raz doprowadzi się do oficjalnych przeprosin ze strony Polski za Jedwabne, to zyska się podstawę do późniejszych roszczeń. I to się kryje za słodkimi słówkami niektórych rabinów typu Jacoba L. Bakera, który komplementuje nas jako naród, ale ciągle naciska na rzecz takiego "drobiazgu" - oficjalnych przeprosin. Tych, którzy bez reszty wierzą w niezwykle gorącą miłość rabina Jacoba L. Bakera do Polski, odsyłam do wydanej w 1980 r. w Jerozolimie i Nowym Jorku książki o Jedwabnem, gdzie rabin Jacob L. Baker wypisywał teksty w bardzo odmiennym, wręcz nienawistnym tonie. Pisał o tym, że Żydzi musieli żyć w "lesie gojów", twierdził, że przez 300 lat Żydzi w Jedwabnem musieli zderzać się z sąsiadami, którzy chcieli ich zniszczyć (annihilate; por. "Yedvabne", op. cit. s. 86).

JERZY ROBERT NOWAK

Powrot

Hosted by www.Geocities.ws

1