Jako "nieuzasadnione" odrzucił szef polskiej
dyplomacji Władysław Bartoszewski ewentualne roszczenia Niemców, którzy po
przystąpieniu Polski do UE mogą domagać się rekompensat za straty w wyniku
wypędzenia po II wojnie światowej. Polska "w ogóle nie przygotowuje się"
na ewentualne pozwy niemieckich wypędzonych - wyjaśnił Bartoszewski w
wywiadzie dla tygodnika "Welt am Sonntag" (wydanie niedzielne).
- Jeżeli wysuwa się takie roszczenia, to najpierw należy ustalić
ich granicę. Dlaczego nie zacząć od r. 1772 - momentu ataku Prus na
Polskę, germanizacji polskich terenów, rozbioru polskiego państwa,
wypędzenia Polaków na Syberię? Te roszczenia są nieuzasadnione. Większość
(tych, którzy je wysuwają), to nie sami wypędzeni, tylko ich dzieci i
wnuki - tłumaczył szef polskiego MSZ. W odpowiedzi na krytykę, że
Polska nie rozliczyła się w wystarczającym stopniu ze swoją historią, jak
choćby w przypadku Jedwabnego, lecz "urządziła się" komfortowo w roli
ofiary, Bartoszewski powiedział: - Ta rola nie była znowu tak bardzo
komfortowa, biorąc pod uwagę 6 mln ofiar wojny. W Polsce ma miejsce
dyskusja, nie wolno jednak jej porównywać z wolnymi demokracjami na
Zachodzie, lecz raczej z Niemcami w latach 50. Pierwszy wielki proces
oprawców obozów koncentracyjnych odbył się 20 lat po wojnie. Jesteśmy od
10 lat demokracją i już wydaliśmy wiele książek, również dotyczących
wypędzenia Niemców. Wiemy, że musimy jeszcze niejedno nadrobić. Nie
potrzebujemy jednak pouczeń ani z Niemiec, ani z Francji - stwierdził
Bartoszewski. Szef polskiej dyplomacji poparł też stanowisko polskich
negocjatorów w rozmowach akcesyjnych z Unią Europejską. - Potrzebujemy nie
tylko więcej czasu (niż małe kraje w rodzaju Słowenii), lecz musimy
stosować także inną taktykę. Poddać można się w ciągu 10 minut -
przekonywał.
WP, PAP
Powrot
|