Gross kontra fakty
Kolejny głos na temat książki "Sąsiedzi" opisującej mord na Żydach w Jedwabnem |
Ostatnia
praca Jana Tomasza Grossa wywołała wiele burzliwych sporów. Trudno się
dziwić, bowiem podane w "Sąsiadach" fakty - a jeszcze bardziej
towarzyszące im oceny - wyraźnie godzą w potoczną świadomość historyczną
Polaków.
Głównym tematem książki jest dramatyczny los żydowskiej
ludności miasteczka Jedwabne (Łomżyńskie), która została zgładzona
niedługo po wkroczeniu na te tereny Niemców (lipiec 1941 r.). Gross
twierdzi, że wspomnianej zbrodni dokonało "społeczeństwo polskie", które -
wbrew sugestiom ze strony hitlerowców, by chociaż część z nich oszczędzić
- najpierw w okrutny sposób znęcało się nad Żydami, a potem niemal
wszystkich spaliło żywcem w stodole.
Drugim źródłem wiedzy autora "Sąsiadów" są
wspomnienia osób ocalałych z Holocaustu. Wielokrotnie już pisano, że
relacje te zbierały po wojnie różnorodne komisje historyczne, które
bardziej niż o prawdę, dbały czasem o rozmaite interesy polityczne i
propagandowe. Ktokolwiek zetknął się ze wspomnianymi źródłami ten wie, że
często zawierają one olbrzymi bagaż emocjonalny i pochopne sądy będące
konsekwencją dramatycznych przeżyć. Jeszcze inne relacje, zwłaszcza
powstałe po wojnie w USA, wydają się być nie opisem minionej przeszłości,
ale okazją do zaprezentowania niechęci czy też po prostu wrogości do
Polski i Polaków, nazywanej zwyczajowo antypolonizmem.
Co ciekawe, Gross nie tylko nie zachował należnego dystansu
do wykorzystanych relacji, lecz nie dokonał też postulowanej przez siebie,
należytej ich konfrontacji z innymi źródłami. Efekty są wyraźnie widoczne
w wielu fragmentach narracji "Sąsiadów".
Do
podstawowych obowiązków historyka należy odnalezienie jak największej
liczby dokumentów, artykułów i książek dotyczących opracowywanego tematu.
Tymczasem Na stronie 32. "Sąsiadów" autor podał słowiańsko brzmiące nazwiska członków miejscowych władz sowieckich. Powołał się przy tym na pracę Michała Gnatowskiego "W radzieckich okowach. Studium o agresji 17 września 1939 r. i radzieckiej polityce w regionie łomżyńskim w latach 1939-1941". Gross nie wspomniał jednak słowem, że znajdują się tam interesujące informacje o nastrojach ludności polskiej w okolicach Jedwabnego, pochodzące z dokumentów sowieckich. Jest tam na przykład wypowiedź Jana Goska, który 20.10.1940 r. mówił: Teraz to mamy żydowskie cesarstwo. Tylko ich wybierają wszędzie, a Polak jak koń, on tylko ciągnie i jego biją batem (s. 159).
Na stronie 21.
"Sąsiadów" znajduje się krótkie streszczenie efektów kwerendy Grossa w
archiwaliach pozostałych po Biurze Historycznym przy armii gen. Andersa,
znajdujących się Instytucie Hoovera. Gross pisze, że znalazł tam: trzy
ogólnikowe wzmianki o Żydach z Jedwabnego sugerujące ich nadmierną
gorliwość wobec nowego ustroju. (s. 31) Ponadto w przypisie dodał:
Wzmianki o Żydach z Jedwabnego, w których zresztą nie wymienia się
żadnych konkretnych osób, znaleźć można na stronie 14, 45 i 99 maszynopisu
opracowania powiatowego o powiecie łomżyńskim. Ominięcie kwestii stosunków polsko-żydowskich pod okupacją sowiecką jest jednym z największych mankamentów książki Grossa. A stosunki te były bardzo napięte. Obraz przedstawiany w zachowanych polskich (a także niektórych żydowskich!) relacjach jest naprawdę dramatyczny: obelżywe traktowanie Polaków, donosy do NKWD, udział w sowieckich represjach "czerwonej milicji" składającej się z jedwabnieńskich Żydów. Są też opisy odzierania z ubrań wywożonych w głąb ZSRR - nomen omen - polskich sąsiadów. Problem wydaje się naprawdę poważny i nie można go sprowadzić jedynie do skrzywionej percepcji Polaków. Wedle najnowszych ustaleń historiografii białoruskiej - opierającej się zachowanej tam dokumentacji z lat 1939-1941 - w administracji sowieckiej, zwłaszcza związanej z gospodarką, odsetek Żydów był wysoki. Przekraczał niekiedy 70%. Warto pamiętać, że dość często Żydzi zajmowali stanowiska aresztowanych lub deportowanych Polaków. Historyk z Mińska, Eugeniusz Rozenblat, stwierdził, że udział ludności żydowskiej w tworzeniu sowieckich porządków był tak duży i widoczny, że zdecydowany wzrost nastrojów antyżydowskich wśród Polaków był konsekwencją odrzucania komunizmu. Wydaje się, że w Łomżyńskiem - ze względu na wysoki stopień świadomości narodowej miejscowych Polaków i brak innych mniejszości - Sowieci oparli się właśnie na ludności żydowskiej. O ile więc na innych obszarach Kresów sytuacja była bardziej skomplikowana (w grę wchodziły trzy narody: Polacy, Żydzi, Białorusini bądź Ukraińcy) to tutaj subiektywna percepcja rzeczywistości była bardziej wyrazista: my Polacy - ludność podbita, oni - komuniści, prześladowcy i ich pomocnicy, zdrajcy Polski - Żydzi. Z wielu przekazów wiemy, że po doświadczeniach z lat 1939-41 poważna część społeczeństwa polskiego po prostu kipiała nienawiścią wobec Żydów. Warto byłoby zastanowić się, jaką rolę odegrały tego typu emocje w umysłach nie tylko Polaków, ale też Ukraińców, Łotyszy, Litwinów po wkroczeniu Niemców. W pełni podzielam opinię, że nawet udział Żydów w sowieckich represjach nie może stać się usprawiedliwieniem zbrodni. Nie chodzi wszakże o to, by kogoś "usprawiedliwiać". Obowiązkiem historyka jest zbadanie okoliczności, jakie miały miejsce - logicznie i czasowo - przed opisywanym fragmentem wydarzeń. Inaczej wnioski na temat genezy wydarzeń w Jedwabnem nie będą miały poważniejszej podbudowy naukowej. Tak jak jej nie mają tezy Andrzeja Żbikowskiego przedstawione w "Rzeczpospolitej". Jedna, że Polacy zabijali Żydów, bo im zazdrościli, druga, że skorzystali z okazji by zrobić to, na co od dawna mieli ochotę: kraść i mordować. Wiele faktów opisanych przez Grossa można uznać za wątpliwe. W innych wypadkach, w których należałoby zachować ostrożność, czy pozostawić trudne do usunięcia znaki zapytania, autor "Sąsiadów" na wyrost używa słów "zapewne" i "musiało". Niektóre stwierdzenia wydają się wręcz emanacją niewiedzy lub uprzedzeniami wymieszanymi z masą płytkich stereotypów. Tak jest na przykład na stronie 29., gdzie na podstawie kolejnej wątpliwej wartości relacji autor twierdzi, że w przedwojennym Jedwabnem miejscowy proboszcz przyjął korzyści materialne w zamian za powstrzymanie planowanego - jak głosiły plotki - pogromu. Pobieranie haraczu przez duchownych katolickich (patrz: biskup Łukomski) stało się więc pewną normą w książce Grossa. Warto jednak przytoczyć opis metody, jaką autor "Sąsiadów" tę informację zweryfikował: Epizod ten mieści się doskonale w normie żydowskiego losu (...) zagrożona społeczność (...) przyjmowała za rzecz zupełnie naturalną, że w takiej sytuacji władzom świeckim czy duchownym należy się haracz za opiekę ("Sąsiedzi" s. 29). Takie przeprowadzanie dowodów - weryfikowanie faktów za pomocą własnych wyobrażeń - uważam za niezgodne z historycznym warsztatem. W innym miejscu autor "Sąsiadów" dłuższy fragment poświęca filmowi, który miał rzekomo powstać podczas zajść: najprawdopodobniej jest też gdzieś film dokumentalny nakręcony przez Niemców w czasie pogromu. Pokazywano go chyba w kinach warszawskich w 1941 r. (...) nie wykluczone, że ten pogrom będziemy mogli jeszcze kiedyś zobaczyć na ekranie ("S", s. 16-17). Sprawa jest bardzo wątpliwa, bowiem gdyby taki film istniał, to - ze względu na stopień zaawansowania badań nad Holocaustem - raczej bylibyśmy go znali. Skąd więc Gross zaczerpnął informacje o filmie? Z relacji uzyskanej w lutym 2000 r. od jednego z byłych mieszkańców miasteczka. Ten zaś dowiedział się o nim od kolegi, z którym w 1944 r. pojawił się w Łomżyńskiem. Autor "Sąsiadów" pisze: pewnego dnia natknęli się na drogowskaz z napisem Jedwabne i jeden z jego towarzyszy, zastanowiwszy się chwilę, przypomniał sobie, że zna tę nazwę z niemieckiej kroniki filmowej oglądanej w Warszawie, w której pokazywano jak Polacy mordowali Żydów w odruchu "słusznego gniewu" ("S", s. 16-17). Przy uwzględnieniu wymogów warsztatu historycznego informacja pochodząca z takiego źródła powinna zostać potraktowana z olbrzymim dystansem. Tym większym, że pochodzi od Avigdora Kochava - tego samego, który złożył relację o haraczu przyjętym przez biskupa Łukomskiego.... Jednak w narracji "Sąsiadów" istnienie filmu staje się z wolna faktem; kolejnym, niemal namacalnym - choć chwilowo nieobecnym - dowodem polskiej zbrodni. Inne, podawane przez Grossa informacje mają już daleko poważniejszy ciężar. Na przykład na stronie 53. twierdzi on, że zarząd miasta Jedwabne - bagatela! - podpisał umowę z Niemcami w sprawie wymordowania Żydów. Źródłem wiedzy jest relacja osoby, która słyszała o tym "od ludzi". Nie jest to pierwszy przypadek, kiedy zamiast faktów Gross przedstawia zwyczajne plotki. Co ciekawe, wsparte w tym wypadku tezą, że brak bliższych informacji na temat całej sprawy nie powinien nas zbytnio martwić: nasza niewiedza o tym, do czego się dokładnie umówiono, nie robi wielkiej różnicy. Jakieś porozumienie między Niemcami a bezpośrednimi organizatorami jedwabieńskiego mordu, czyli zarządem miasta, musiało zostać zawarte (s. 53). Konstatacja, iż coś musiało się wydarzyć, pomimo, iż nic o tym nie wiemy, nie mieści się nawet w szeroko rozciągniętych ramach naukowego warsztatu. Podobnie jak wiele innych wywodów Grossa. Truizmem jest twierdzenie, że Polacy i Żydzi - jako przedstawiciele dwóch narodów - różnią się od siebie, choćby religią i kulturą. Jednak w historiografii Grossa odmienności te są znacznie głębsze: różne są kryteria w wydawaniu ocen, różne obowiązki obywatelskie i różne rodzaje odpowiedzialności. Nierówność obowiązuje nawet w dyskursie o wspólnej przeszłości. Także w napisanej wcześniej "Upiornej dekadzie" Gross postrzega rzeczywistość w kategoriach "ofiary" (Żydzi) - "prześladowcy" (Polacy) i twierdzi, że rację mają ci pierwsi: a jakie będzie ją obowiązywało kryterium prawdy, wiemy bardzo dobrze z historii Polski: takie mianowicie, aby w sporządzonej narracji ofiara mogła rozpoznać obraz własnego losu ("U. d." s. 119). Etniczne kryteria obowiązują też w warsztatowych propozycjach Grossa: jeśli chodzi o warsztat historyka epoki pieców oznacza to, w moim mniemaniu, konieczność radykalnej zmiany podejścia do źródeł. Nasza postawa wyjściowa do każdego przekazu pochodzącego od niedoszłej ofiary Holocaustu powinna się zmienić z wątpiącej w afirmującą. Po prostu dlatego, iż przyjmując do wiadomości, iż to, co podane w tekście takiego przekazu, rzeczywiście się wydarzyło, i że gotowi jesteśmy uznać błąd takiej oceny dopiero wtedy kiedy znajdziemy po temu przekonywające dowody - oszczędzimy sobie znacznie więcej błędów niż te, które popełniliśmy zajmując postawę odwrotną ( "S", s. 94). Krótko mówiąc, relacja pochodząca od niedoszłej ofiary Holocaustu ma być z góry wiarygodna ("afirmacja"). Inne nie. Postulaty Grossa są sprzeczne z podstawowymi zasadami historycznego rzemiosła. Te nakazują obiektywne badanie każdego źródła bez względu na pochodzenie etniczne autora. Czy autor "Sąsiadów" zastanowił się przez chwilę, co będzie, jeśli pochodzenie autora unikatowej relacji będzie nieznane albo, że tak powiem, niepewne? Będziemy szukać innych źródeł historycznych czy metryki świadka? Nierówność obydwu narodów jest wyraźnie widoczna w narracji historycznej Grossa: cokolwiek złego spotkało Żydów ze strony jakiejś grupy Polaków, nadaje on temu wydarzeniu wymiar uniwersalny otaczając parareligijnymi teoriami i sądami przepojonymi mistyką. W "Sąsiadach" można więc wyczytać o "udziale etnicznie polskiej ludności w zagładzie polskich Żydów" (s. 95), o odpowiedzialności społeczeństwa polskiego za ogrom zbrodni Holocaustu ("U.d.", s. 19). Nieodłączną manierą książek Grossa stało się wnikliwe zaglądanie do sumienia Polaków i nawoływanie do mówienia sobie o naszych (?) zbrodniach w imię "głębokiej refleksji na etyką życia zbiorowego" (tamże, s. 119). Zupełnie inny styl narracji obowiązuje w drugą stronę. Tu nie ma zniekształcających uogólnień, pochopnych ocen moralnych. Nie ma zbiorowej odpowiedzialności. Każdy temat, który mógłby wydać się niewygodny, niepasujący do schematu "prześladowcy" - "ofiary", jest bagatelizowany albo pomijany. Tak jak kwestia stosunków polsko-żydowskich na okupowanych Kresach. I jest to regułą pisarstwa Grossa. Już w "Upiornej dekadzie" wspomniał on o sprawie udziału Żydów w komunistycznym aparacie przemocy. A kwestia jest drażliwa, bowiem, wedle dostępnych danych statystycznych, osoby pochodzenia żydowskiego stanowiły ponad 30 procent funkcjonariuszy centrali Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Gdyby Gross przyłożył te same narzędzia, którymi zwykł mierzyć Polaków, mogłoby powiać grozą (odpowiedzialność społeczeństwa żydowskiego za zbrodnie komunizmu etc.). W tym przypadku narracja autora jest bardziej wyważona: konstatacja, iż nieproporcjonalnie duża liczba Żydów-komunistów pracowała w policji politycznej, nie daje się sama przez się klarownie wyinterpretować ("U.d." s. 93). Zamiast zastanawiać się, co to w ogóle znaczy, zacytujmy zdanie, którym swój wywód autor zakończył: W świetle tej wiedzy zatem [współczesnej wiedzy o komunizmie, przyp. PG] na pytanie, dlaczego Żydzi-komuniści byli w aparacie bezpieczeństwa, jedyna sensowna odpowiedź może brzmieć tylko: a dlaczego nie? ("U.d." s. 94) Przedziwna stylistyka narracji połączona z wyraźnym brakiem odpowiedzialności za słowo powoduje, że wiele fragmentów książek Grossa jest dwuznacznych, niezrozumiałych lub w ogóle pozbawionych charakteru dociekań naukowych. Na przykład w "Upiornej dekadzie" można znaleźć fragment: żadna policja nie jest w stanie egzekwować nagminnie łamanych przepisów. Gdyby jeden Polak na pięciu czy na dziesięciu - nie zaś jeden na stu czy na dwustu - pomagał jakiemuś Żydowi, gestapo byłoby bezradne (s. 51). Co mają wspólnego te konstatacje z wiedzą o realiach hitlerowskiej okupacji, podczas której niemieckie "przepisy" (!) groziły śmiercią nie tylko ukrywającym Żydów, lecz także ich rodzin, a nawet sąsiadom? Gross przekonuje też, że w czasie II wojny światowej - choć z drobnymi wyjątkami - cała prasa podziemna jest nastawiona mniej lub bardziej antysemicko (s. 42). Podziemne wydawnictwa prezentowały bardzo zróżnicowane poglądy w stosunku do Żydów. Bardzo często nie dzieliły się one z czytelnikiem poglądami na temat społeczności żydowskiej, tylko podawały konkretne informacje na temat Holocaustu, czy choćby stosunków pomiędzy obydwoma narodami podczas okupacji sowieckiej. Padają liczby, nazwy miejscowości, nazwiska. Treść tych doniesień jest często bardzo odległa od stereotypowych wyobrażeń Grossa. Na przykład w jednym z pisemek, powszechnie zaliczanych do grupy skrajnie nacjonalistycznych, można odnaleźć wyrazy oburzenia wobec strażaków, którzy w jednym z polskich miasteczek (zmuszeni przez Niemców siłą!) wzięli udział w deportacji miejscowych Żydów. I przyznaję, mam problem: czy w wypadku tego artykułu mamy do czynienia z "mniejszym" czy "większym" antysemityzmem? I czy w ogóle o tak różnorodnej palecie opinii, jakie reprezentowała publicystyka prasy podziemnej, można napisać coś równie spłycającego i zniekształcającego? Także wiele innych wypowiedzi Grossa, dotyczących zarówno historii Polski, jak i kwestii dyskutowanych w historiografii niemieckiej (wystawa dotycząca zbrodni Wermachtu czy pisarstwo Daniela Goldhagena) można potraktować jedynie jako dowód nieznajomości poruszanych tematów. W poprzedniej książce ("Studium zniewolenia. Wybory październikowe 22 X 1939") Gross napisał: wielka mobilizacja polityczna tak była pomyślana, że stojąc w milczeniu i bez ruchu (innymi słowy - nie protestując) żyrował człowiek swoim zachowaniem nowe porządki (s. 73). Co w ogóle powiedzieć o tego typu naukowych konstatacjach? Ale zostawmy drobiazgi i spróbujmy zastanowić się nad sensem pisania tego typu książek, skoro w podsumowaniu dotyczącym istoty sowieckich "wyborów" zorganizowanych jesienią 1939 r. na terenach okupowanej Polski Gross napisał: była to lekcja praktyczna onieśmielenia i kolaboracji (..) Jedynym rzeczywistym efektem wielkiego wysiłku organizacyjnego okupanta była cząstkowa cesja suwerenności na rzecz sowieckiego państwa ze strony każdego z osobna obywatela tych ziem (s. 117-118). Wątpię, czy dla tych sterroryzowanych ludzi, których siłą i groźbami zmuszano do udziału w sowieckiej farsie propagandowej, była to "lekcja onieśmielenia i kolaboracji". I czy mogli oni - wedle jakiegokolwiek prawa - dokonać "rzeczywistej cesji suwerenności na rzecz sowieckiego państwa"? Obraz namalowany w "Sąsiadach" jest naprawdę poruszający. Oto okazuje się, że Polacy są hitlerowskimi kolaborantami, którzy podpisują umowę z Niemcami w sprawie zabijania Żydów. Niemcy chcą kogoś tam ocalić, ale Polacy się na to nie godzą i w okrutny sposób mordują prawie wszystkich Żydów - swoich sąsiadów. A tak w ogóle, to jedynym miejscem, które gwarantowało Żydom jakie takie bezpieczeństwo przed żądną krwi polską dziczą był posterunek hitlerowskiej żandarmerii. W zasadzie nie ma się co dziwić zbrodniczej naturze Polaków, skoro duchową opiekę nad nimi sprawowali duchowni kościoła katolickiego. Gross wspomina tylko o dwóch i obaj są pospolitymi przestępcami... Problem nie w tym, czy komuś podoba się taka wizja przeszłości, tylko czy jest to obraz w przybliżeniu prawdziwy; a zatem - przekładając na język nauki - czy został stworzony zgodnie z wymogami historycznego rzemiosła. Otóż twierdzę, że nie. Autor "Sąsiadów" wykorzystał bardzo ubogą i tendencyjnie dobraną bazę źródłową, nie dokonał jej należytej krytyki, do swoich książek ustawicznie wprowadza nieudokumentowane twierdzenia i fakty, pomija i zniekształca to, co do jego tez nie pasuje, buduje narrację historyczną w oparciu o stereotypy, uprzedzenia i zwykłe plotki, w dowodach naukowych nie przestrzega zasad logiki i obiektywizmu naukowego, a na koniec wydaje nieuzasadnione metafizyczno-ideologiczne, pozbawione podstaw naukowych sądy. [Podkr. moje - WK] Ze
względu na powyższe mankamenty, książka Jana Tomasza Grossa nie może być
podstawą poważnej dyskusji na temat naszej historii. Zbrodni w Jedwabnem w
szczególności. |