Farbowany ptak
Zbigniew Włodzimierz Fronczek, Nasz Dziennik

 

Spora i znamienna jest lista polakożerców. Znajdują się na niej ludzie, którzy niejednokrotnie zawdzięczają Polakom uratowanie życia. Wielu zrobiło karierę, przedstawiając Polskę jako kraj antysemitów. Światową sławę zdobyła antypolska powieść "Malowany ptak" Jerzego Kosińskiego.

Powieść, nim się ukazała w roku 1965, została odrzucona przez dwanaście amerykańskich wydawnictw. Po ogłoszeniu jej drukiem nasi rodacy z Kongresu Polonii Amerykańskiej wyrazili przypuszczenie, iż książka, podobnie jak inne antypolskie publikacje, została wydana za pieniądze niemieckie. Wpisywała się przecież doskonale w ciąg publikacji dowodzących, że to nie tyle Niemcy, ile raczej Polacy mordowali Żydów.

Antypolonizm przepustką na salony

Jerzy Nikodem Kosiński (Lewinkopf) urodził się w 1933 roku w Łodzi. W roku 1957 opuścił Polskę, zamieszkał w Nowym Jorku, stał się obywatelem amerykańskim i zrobił zawrotną karierę w światku artystycznym.
Przepustką do wielkiego świata stała się antypolska powieść "Malowany ptak". Jej pierwsze zdanie brzmi: "Jesienią 1939 roku, w pierwszych tygodniach drugiej wojny, rodzice sześcioletniego chłopca z dużego wschodniej miasta wysłali go do odległej wioski, aby tam - podobnie jak tysiące innych dzieci - znalazł bezpieczne schronienie".
James Park Sloan w biografii Kosińskiego zamieścił taki komentarz: "Tak zaczyna się 'Malowany ptak' opisujący wędrówkę chłopca po zacofanych rubieżach Europy Wschodniej podczas niemieckiej okupacji. Pozbawiony opieki rodziców sam musi sobie radzić wśród brutalnych i niepiśmiennych wieśniaków przejawiających wyjątkowe skłonności do kazirodztwa, sodomii i bezmyślnej przemocy. Banda wyrostków wpycha chłopca, podobnie Żyda lub Cygana, pod lód, na zamarzniętym stawie. Chłop zmusza go, by wisiał na rękach u krokwi, tuż nad rozdziawionym pyskiem złego psa. W kulminacyjnej scenie książki, chłopiec opuszcza mszał w trakcie służenia do Mszy św. i rozjuszeni parafianie wpychają go do kloacznego dołu. Po wydostaniu się z niego uświadamia sobie, że stracił mowę. Tytuł książki - i rządząca nią metafora - pochodzi od jednej postaci, niedorozwiniętego Lecha, który łapie dla rozrywki dzikie ptaki, maluje im skrzydła w jaskrawe kolory i wypuszcza, by zginęły zadziobane przez swoich krewniaków".
W innych biografiach dodawano, iż rodzice po wojnie odnaleźli syna w sierocińcu. Był - według tych relacji - niemową na skutek jakiegoś urazu z okresu wojny. Mowę odzyskał w wieku 15 lat. Sam Kosiński nie mówił nigdy, gdzie zdołał przeżyć wojnę. Utrzymywał jednak, że przeżycia bohatera "Malowanego ptaka" były jego wojennymi doświadczeniami.

Udowodniona mistyfikacja

W Polsce powieść Kosińskiego ukazała się w roku 1989, wzbudziła zainteresowanie, wywołała również niemałe oburzenie. Czyżby faktycznie chłopiec miał być tak srogo doświadczony? Próbę odtworzenia wojennych przeżyć Kosińskiego podjęła Joanna Siedlecka, która swe refleksje opublikowała w roku 1994 w książce "Czarny ptasior". Reporterka bez trudu odnalazła miejsce ocalenia autora powieści, znajdowało się nie - jak sugerowano tu i ówdzie - gdzieś na Kresach, Polesiu czy Podlasiu, lecz w centralnej Polsce, we wsi Dąbrowa Rzeczycka, gmina Radomyśl nad Sanem, niedaleko Zaklikowa, Rozwadowa, Stalowej Woli, Kraśnika.
Siedlecka dotarła do ludzi, którzy w czasie wojny ukrywali rodzinę Kosińskich, znanych przed wojną w Łodzi jako Lewinkopfowie. Ustaliła, że w maju 1943 r. Jerzy przystąpił do Pierwszej Komunii św. w kościele parafialnym w Woli Rzeczyckiej. Był też ministrantem i, podobnie jak chłopak z "Malowanego ptaka", upadł przed ołtarzem, upuścił mszał, który miał podać księdzu. Ale - jak pisze dalej Siedlecka - szybko wstał, podniósł go i oddał. Pozostał ministrantem, ksiądz Sebastiański nawet go nie zbeształ, nie zwrócił mu uwagi. Znał przecież i rozumiał jego sytuację, dlatego zawsze go wyróżniał.
Okazało się też, że Kosiński nie stracił wcale mowy. Ani wtedy, ani w żadnych innych okolicznościach. Autorka mogła więc napisać, że w powieści "są sceny, które faktycznie miały miejsce, ale podmalował je na czarno, 'wzbogacił' o okrucieństwo, którego nie było".

W krzywym zwierciadle

Biografia Kosińskiego pióra wspomnianego już Jamesa P. Sloana ukazała się w Polsce w 1996 roku. Nie jest to autor w Polsce znany, przytoczmy więc o nim dwa zdania z okładki tomu. Wydawca zapewnia, iż to wieloletni znajomy pisarza, który niejednokrotnie odwiedzał Polskę, przeprowadzając gruntowne i wielokierunkowe badania, pracowicie oddzielając prawdę od półprawd i pomówień, a jednocześnie nie oszczędzając czytelnikowi drastycznych szczegółów. Tak przedstawiony pracowity "badacz" bez ogródek nazywa Polskę krajem antysemitów, szydzi z polskiej obyczajowości, pisze, że zaproszenie na okupacyjną Wigilię było dla Kosińskich - Lewinkopfów ironicznym doświadczeniem!
Pierwszy rozdział tej biografii "Syn Mojżesza" jest streszczeniem, bądźmy dokładniejsi, plagiatem dzieła Siedleckiej. Oczywiście, Sloan wyrzucił momenty niewygodne, nazwał książkę Siedleckiej tendencyjną, potrafił sprawy drażliwe dla Lewinkopfów zagmatwać, inne zaś "przyczernić", niczym sam "mistrz" Kosiński. Czytelnik, który nie poznał reportażu Siedleckiej, po lekturze Sloana może odnieść wrażenie, iż Kosiński, bohater "Malowanego ptaka", faktycznie został wykąpany w kloace.

Mała dygresja

Sam Kosiński, już jako poważny pisarz, zatrudniał armię prywatnych redaktorów, nie stronił też od plagiatowania. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że jego powieść "Wystarczy być", która zdobyła niemały rozgłos i została sfilmowana, to prawie przepisane dzieło Dołęgi-Mostowicza "Kariera Nikodema Dyzmy".
Sloan pisze też o atakach wymierzonych w twórczość Kosińskiego. Autor "Malowanego ptaka" liczył się z takimi reakcjami krytyki, zgromadził więc - według relacji Sloana - obszerną dokumentację na temat oskarżeń o plagiat Conrada, Cagliostra i innych. Obrona przed zarzutami stanowiła centralny wątek jego ostatniej powieści.

Żył jak król

"Czarny ptasior" J. Siedleckiej to także rzecz o Mieczysławie Kosińskim (Mojżeszu Lewinkopfie), łódzkim przemysłowcu, który swą trzyosobową rodzinę przywiózł - przez Sandomierz - do owej ubożuchnej Dąbrowy, położonej na piaszczystych terenach wśród rozległych lasów. Dotarcie Lewinkopfów do Dąbrowy nie obyło się bez udziału, niezwykle popularnego na tamtych terenach, księdza Okonia organizującego na tzw. Zasaniu pomoc Żydom wysiedlanym przez okupanta z miejscowości wokół Tarnobrzegu. Ksiądz wystarał się o świadectwo chrztu i umieścił przybyszów z Łodzi w domu Andrzeja Warchoła.
Były przemysłowiec, nazywany w nowym miejscu "panem profesorem", pracował w punkcie skupu, udzielał lekcji wiejskim maluchom, a płacono mu żywnością: ziemniakami, jajami, mięsem z nielegalnego uboju. Żył jak król - mawiali miejscowi, a Kosińska, choć jak powiadano "na przechowaniu", mogła zatrudnić służącą. Pod opieką Kosińskich, w domu Warchołów, znalazło się więc jeszcze jedno żydowskie dziecko, chłopczyk imieniem Henryk. Joanna Siedlecka pisze o Mieczysławie Kosińskim nie bez podziwu: "typowy Żyd-tułacz, walczący nieustannie o przetrwanie, zdolny poradzić sobie w najtrudniejszych warunkach".
A Kosiński radził sobie w różny sposób. Były to tereny, na których ludzie sympatyzowali także z komunistami, powstawały więc komórki PPR, w czasie wojny działały oddziały partyzanckie spod znaku GL i AL. "Pan profesor" szybko dał się zwerbować do PPR, prowadził również wykłady dla partyzantów, przyszłym funkcjonariuszom aparatu bezpieczeństwa wykładał podstawy marksizmu. W zamian zapewniano mu specjalną ochronę.

Denuncjator

Przed przybyciem czerwonoarmistów sympatycy komunizmu albo uciekli do lasu, albo ubrali się odświętnie. Najbardziej entuzjastycznie nowoprzybyłych witał "profesor" Kosiński. Witał ich, jak ustaliła również Siedlecka, z Heniem - przybranym synem, którego wystroił w mundurek krasnoarmiejca i uzbroił w wystruganą z drewna pepeszkę. Trud nie poszedł na marne. Chłopczyna stał się maskotką żołnierzy, synem pułku. Henryk Kosiński, rzecz jasna, przeżył. Nie zgodził się na rozmowę z Siedlecką. Sloan też nie znalazł w nim wylewnego rozmówcy.
Oczywiście, w tamtej okolicy była również partyzantka AK i NSZ. Ci ostatni przedstawicielom nowej władzy, tuż przed pierwszomajowym świętem, wygarbowali zadki wojskowymi pasami. Towarzysz Kosiński uniknął chłosty, nie zastano go w domu. Nie pisze o tym Sloan, ale nie przeoczył faktu, że Kosińskiego chciano zastrzelić. AK uznała go za groźnego kolaboranta.
Jak Mieczysław Kosiński radził sobie w nowopowstałej sytuacji?
Wszyscy, jak pisze Siedlecka, którzy byli z nim bliżej, którzy najbardziej pomagali całej jego rodzinie, pojechali na "białe niedźwiedzie". Ta lista obejmuje szereg osób. Gospodarz, który przechowywał Kosińskich, trafił "tylko" do więzienia.
Dlaczego tak się stało? Książka Siedleckiej nie przynosi odpowiedzi, ale można ją wyczytać w tomie Sloana. Ten pisze, w tym przypadku jasno i konkretnie, że przetrwanie wymaga przebiegłości. A swą bezwzględność Mieczysław Kosiński usprawiedliwiał przed synem cytatem z Talmudu: "Twoje życie jest ważniejsze niż życie sąsiada".
Przetrwanie wymagało tylko przebiegłości, wymagało - jak można się domyślić - zostania denuncjatorem
.

Nigdy nie podziękował

Jerzy Kosiński przyjeżdżał do Polski w roku 1988 i 1989. Pojawił się ponoć także w Dąbrowie, ale ukradkiem. Przyjechał czarną limuzyną i zza szyb patrzył na stare zabudowania, łąki, okolicę. Nie miał odwagi wysiąść, nie miał też odwagi spotkać się z ludźmi. - Przyznać się do Warchoła, swego wybawcy, oznaczało przyznać się do prawdy o swoim dzieciństwie - konkluduje James P. Sloan.
Minęło dziesięć lat od śmierci autora "Malowanego ptaka". Jego biograf Sloan traktuje pisarza jak przyjaciela, jest dla niego wyrozumiały, pobłażliwy. Niekiedy się jednak zapomina, wpada w mentorski ton i wtedy się zdarza, że powie coś niekontrolowanego. Ot, pisze, że ulubioną postacią literacką Kosińskiego był Nikodem Dyzma. I jak bohater Dołęgi-Mostowicza robił zawrotną karierę w przedwojennej Polsce, tak Jerzy Nikodem (!) Kosiński mistrzowsko rozgrywał słabości amerykańskiej elity władzy. "Po przyjeździe do Ameryki szybko zorientował się, że nowojorska socjeta potrzebuje w swym gronie europejskiego intelektualisty i znakomicie wypełnił tę rolę. Jak wszyscy szarlatani, żerował na wadach tych, których oszukiwał, ale też słono płacił. Na koniec nikomu tak bardzo nie zaszkodził swymi oszustwami jak sobie".
Dzieci i wnuki tych, którzy uratowanie rodziny Kosińskich - Lewinkopfów przypłacili zesłaniem na Sybir bądź więzieniem, nigdy nie usłyszeli od Jerzego Kosińskiego słowa: przepraszam.
Nigdy też nie podziękował za uratowanie życia.

Zbigniew Włodzimierz Fronczek

Powrot

Hosted by www.Geocities.ws

1