Davies między sąsiadami
Robert Krasowski

 

Historia stosunków polsko-żydowskich nie sprowadza się do antysemityzmu i antypolonizmu

Davies
Tematy polsko-żydowskie nigdy nie leżały w centrum zainteresowania Normana Daviesa. Nawet w jego publicystyce stanowią one tylko jeden z wielu wątków. A jednak tych kilkadziesiąt stron tekstu, które wydawnictwo "Znak" zamieściło w wyborze publicystyki Daviesa, wywołało w Ameryce emocje, z jakimi nie spotkała się żadna z jego opasłych książek. Przetłumaczenie i wydanie tych tekstów właśnie dziś powinno sprawić nie mniejsze wrażenie. Bo w tych kilku artykułach udało się Daviesowi zawrzeć to wszystko, co od lat próbuje wypowiedzieć wielu Polaków i Żydów, którzy patrzą na siebie życzliwie, ale zarazem czują, że za sprawą jakiejś niezrozumiałej logiki co i rusz popadają w konflikt.
Rozwiązanie Daviesa jest najbanalniejsze z banalnych - przeszkadza nam nacjonalizm. Ale obu stron. I, co ważniejsze, nie jest to ten nacjonalizm, który z reguły wskazujemy. Nie ten żywiony przez tłumy, ale bardziej trwały, płynący z narodowych mitologii, które rządzą naszą pamięcią i z których prawda o wspólnej przeszłości została całkowicie wyparta.

Historia poddana czystkom

Skąd się wzięły te zdeformowane wizje przeszłości? W przypadku Polski zasadnicze znaczenie miał przeprowadzony po drugiej wojnie brutalny zabieg etnicznego ujednolicenia państwa. "Rzekomo lewicowi komuniści", jak zgryźliwie zauważa Davies, przeprowadzili największe w historii Europy czystki etniczne, które były wcieleniem nacjonalistycznego hasła "Polska dla Polaków". Mało tego, "całe powojenne pokolenie wychowano w duchu intelektualnego supernacjonalizmu, przyjmując za rzecz oczywistą istnienie odwiecznego narodu polskiego i odwiecznej polskiej macierzy między Odrą a Bugiem".
W tak kształtowanej pamięci historycznej zabrakło miejsca dla tych wszystkich ludów, które przez stulecia zamieszkiwały Rzeczpospolitą. Budując skrajnie homogeniczny układ narodowościowy, całą historię Polski zredukowano do potrzeb tej jednolitej wspólnoty. W lansowanym przez pół wieku opisie Niemcy, Żydzi, Litwini, Białorusini, Ukraińcy itd. występowali w roli mniej lub bardziej sympatycznych turystów. Prawdziwy obraz państwa wielonarodowego, w którym różne nacje wspólnie ze sobą żyły - czasem w gniewie, czasem w zgodzie - w naszej pamięci nie przetrwał.
Całe bogactwo wspólnego życia codziennego, różnojęzyczny gwar w domu i na ulicach, mieszane małżeństwa wprowadzające do jednej rodziny kolejne tradycje religijne, szkoły i miejsca pracy, gdzie więzy przyjaźni wcale się nie pokrywały z etnicznymi tożsamościami, wszystko to zostało z naszej pamięci wyrzucone. Rodzinny pamiętnik pocięto, zostawiając w nim co najwyżej te strony, które opisywały wzajemne kłótnie.

Świat nie przedstawiony

Jednak w żydowskiej pamięci cięcia poszły dużo dalej. O ile pamięć Polaków o swych dziejach została ocenzurowana, to pamięć Żydów została unicestwiona. Nie zostało z niej niemal nic. W następstwie holokaustu zachowała się bowiem jedynie świadomość syjonistów. A zatem tych, którzy w międzywojniu zaangażowali się w budowę żydowskiego państwa i w związku z tym prezentowali wybiórczą wizję żydowskiej historii i teraźniejszości. Wizję opartą nie na prawdzie, ale na wymogach skutecznej perswazji, której celem było przekonanie Żydów, że całe wieki życia w Polsce były kolejnym etapem w dziejach ich narodowego nieszczęścia, a spokój może ich czekać dopiero we własnym państwie.
Jednak poglądy syjonistów były w mniejszości. Większość polskich Żydów na stałe wiązała swe losy z Polską i tu chciała budować życzliwą dla wszystkich wieloetniczną Rzeczpospolitą. Tak myśleli nie tylko Żydzi, którym udało się odnieść zawodowy sukces, i którzy tym samym łatwo włączyli się w życie kraju, ale także socjalistyczna młodzież działająca w Bundzie oraz znajdujący się na jej antypodach konserwatywni i mocno religijni Żydzi. Myśleli tak nie dlatego, że byli ślepi na realia, ale dlatego, że widzieli to, czego ówcześni i dzisiejsi syjoniści nie chcieli dostrzec. A zatem, że podobnie myśli wielu Polaków. Z Józefem Piłsudskim włącznie, który był gorącym zwolennikiem wielonarodowej Polski.
Nie znaczy to, że Żydom w Polsce żyło się świetnie. Konflikty były i Davies wyraźnie mówi, że być może - gdyby historia pozostawiła Polskę samą - doprowadziłyby one do wybuchu. Ale natura tych konfliktów była bardziej złożona niż to, co zachowała żydowska pamięć. Nie było na przykład większości polskiej i mniejszości niepolskich, nie było budujących elity Polaków i dyskryminowanych nie-Polaków. Kraj był zróżnicowany - w jednych jego częściach społecznie i ekonomicznie dominowali Polacy, w innych - Niemcy, a w jeszcze innych - Żydzi. A nastroje etnicznej niechęci nie były polską domeną.
Davies nie angażuje się w obronę Polaków. Jego teza dotyczy czegoś zupełnie innego. A mianowicie, że przeszłość była zupełnie inna niż pamięć o niej. "Świat żydowski rozciągał się na obszarze pomiędzy Wisłą a Dnieprem - innymi słowy na historycznym terytorium Polski. (...) Problem w tym, że naziści postarali się, by nie pozostał prawie nikt, kto mógłby być rzecznikiem tego zaginionego świata". A zatem wiedza o życiu 80 procent narodu żydowskiego została zagubiona. O ile w przypadku polskiej historii odarto ją z wszystkiego, co dotyczyło innych nacji, to w przypadku historii Żydów odarto ją także z tego, co dotyczyło jej samej. Zostały tylko obrazy nieszczęść i polskiej agresji, które były potrzebne syjonistom. O ile historia Polski została zdeformowana przez nacjonalistyczną propagandę, to dzieje Żydów zostały do niej w całości sprowadzone.

Rzecznicy nowego świata

Postulat pokazania prawdy o tym, co się działo w Polsce, ściągnął na Daviesa ostrą krytykę. Zarzuty historyków - stawiane wyłącznie przez amerykańskich Żydów - sprowadzały się do tego, że Davies zaprzecza istnieniu polskiego antysemityzmu. Davies odpowiadał - zgodnie z prawdą - że nigdy nie zaprzeczał istnieniu antysemityzmu, a jedynie protestował przeciw sprowadzaniu całej historii Żydów w Polsce do tego jednego zjawiska.
Broniąc się przed atakami, Davies pokazywał skalę błędów, jakie popełniają żydowscy historycy, redukując wszystko do antysemityzmu. Otóż często nawet nie są w stanie poprawnie opisać faktów. Na przykład bardzo dużo piszą o antysemickim pogromie, jakiego w listopadzie 1918 roku we Lwowie dokonali na Żydach Polacy. Tymczasem prawda wyglądała tak: po zdobyciu miasta polscy żołnierze wrócili na ulice, na których ponoć ostrzelała ich ludność cywilna, i dokonali masakry. Zabili 340 niewinnych osób, z czego większość stanowili Ukraińcy, a Żydów było 70. "W wielu podręcznikach historii - pisze Davies - mówi się o tych wydarzeniach, używając określenia >> pogrom lwowski<< i przytaczając je jako jeden z najgorszych przejawów polskiego antysemityzmu. Wypada jednak zadać pytanie, czy masakrę, której ofiary były w większości chrześcijanami, można w uzasadniony sposób nazwać >> pogromem<< ". I konkluduje, że nie był to żaden antysemicki pogrom, ale zwykły wojenny obraz: "banda rozgoryczonych żołnierzy, rozbestwionych przez okrutną wojnę, wypadła na miasto i wymordowała wszystkich >> cudzoziemców<< , jacy im wpadli w ręce".
Davies przestrzega też przed przyjmowaniem błędnej perspektywy przez amerykańskich potomków polskich Żydów. Żyjąc w dostatku, gdy usłyszą o biedzie, w jakiej wychowali się ich przodkowie, z miejsca wnioskują, że byli oni represjonowani przez Polaków. Tymczasem chłop polski czy ukraiński żył w takiej samej biedzie. Davies ma więc za złe żydowskim historykom, że los Żydów opisują w izolacji. "Nie jest rzeczą właściwą, aby historyk zajmował się nieszczęściami wyłącznie członków własnej grupy i aby udawał, że owe nieszczęścia są w jakiś sposób odrębne lub jedyne w swoim rodzaju". Davies nawołuje więc do "podkreślania niesyjonistycznych i nienacjonalistycznych elementów historii oraz zbadania - dogłębniej i z większą sympatią - celów i aspiracji owych licznych Żydów, którym przyszło żyć w Polsce i którzy starali się o poprawę losu wszystkich narodowości żyjących w kraju, w którym się urodzili".
Tych elementarnych postulatów jest więcej. Na przykład domaga się Davies bezstronności w opisywaniu historii, a zatem sytuacji, w której Polacy nie muszą z założenia występować w roli czarnego charakteru. "Nie dostrzegam zalet w podejściu polegającym na ograniczeniu się do przedstawienia pretensji jednej strony do drugiej". Odnosi to zarówno do czasów przedwojennych, jak i okresu wojny. "Konwencjonalne stereotypy etniczne - niemieckich morderców, żydowskich ofiar i polskich gapiów oraz kolaborantów - są po prostu niegodne dyskusji".
Davies prostuje też wyobrażenie, jakoby nacjonalizm był czysto polską specjalnością. Sam będąc wrogiem wszelkich nacjonalizmów, bez trudu wyłapuje tę jakość w myśleniu innych - Żydów, Niemców, Ukraińców itd. Pisze więc, że nacjonalizm syjonistów nie różnił się od nacjonalizmu endeków. Cytuje Neala Archesona piszącego o ślepym egoizmie narodowym: "którego niektórzy syjoniści w Polsce nauczyli się od nacjonalizmu głoszonego przez Romana Dmowskiego". Mentalność narodowych radykałów była taka sama bez względu na to, czy to byli Polacy czy Żydzi, Ukraińcy bądź Niemcy. Polacy mieli Falangę Piaseckiego, a Żydzi - ubrany w brunatne koszule Betar Menachema Begina.
W obliczu nieracjonalnej krytyki Davies coraz silniej podkreśla nacjonalistyczne źródła tej nieracjonalności. "We współczesnej mitologii żydowskiej, zwłaszcza w Ameryce, Polska jest pamiętana głównie jako piekło, z którego większość ocalonych rodzin żydowskich zdołała uciec (...). Polska jest pamiętana jako kraj antysemitów, gdzie codziennie dochodziło do pogromów - i nic więcej. Ten mit był koniecznym narzędziem w rękach syjonistów, którzy chcieli namówić masy żydowskie do wyjazdu z Polski i osiedlenia się w Palestynie".

Zderzenie z mitem

Obserwując zmagania Daviesa, rzuca się w oczy asymetria, z jaką przyjmowane są jego poglądy wśród Polaków i Żydów. Bo Polacy padli ofiarą dociekań Daviesa w nie mniejszym stopniu niż Żydzi. Jego historia Polski "Boże igrzysko" była przecież jednym wielkim atakiem na całą naszą narodową mitologię. Dowiedzieliśmy się raptem, że nie ma żadnych polskich ziem, że nie ma piastowskiego dziedzictwa, że Pomorza i Śląska nie tylko Niemcy, ale także Walijczyk nie uznaje za polskie, że nie byliśmy żadnym Przedmurzem ani Chrystusem narodów, że byliśmy równie często najeżdżani przez innych, jak oni przez nas itd.
To wszystko, co Polacy uważają za istotę swej historii, Davies uznał za blagę służąca przetrwaniu. Istotę dostrzegł zaś w tym, co w naszej pamięci nie przetrwało - w wielonarodowości. A jednak poglądy Daviesa zostały w Polsce przyjęte z wielkim zainteresowaniem. Mało tego, nie licząc grupki obrońców narodowej wielkości, powszechnie przyznano Daviesowi pozycję klasyka polskiej historii.
Reakcja Żydów na prostowanie ich historii była zupełnie inna. Bo w przeciwieństwie do Polaków u nich mitologia narodowa nadal pełni ważną funkcję. Tym też należy tłumaczyć siłę ataku na Daviesa. Bo nie skończyło się na kilku ostrych tekstach, publikowanych w "New York Times". Część amerykańskich Żydów zaczęła wytwarzać wokół niego wrogą atmosferę, pojawiły się oskarżenia o antysemityzm. Doszło wręcz do tego, że nie dostał katedry na uniwersytecie w Stanford.
Zaskoczenie Daviesa było olbrzymie. Historyk, który jako pierwszy do historii Polski wstawił rozdział poświęcony Żydom, który nad Wisłą uchodzi za jednego z czołowych orędowników tropienia wszelkich krzywd, jakie Polacy wyrządzili Żydom, który za jeden z najważniejszych tekstów uważa sławny artykuł Jana Błońskiego, raptem został zdefiniowany jako antysemita.
Postawiony w obliczu tak nieracjonalnej krytyki Davies uświadamia sobie, że problem jest daleko głębszy niż to, co Timothy Garton Ash nazwał "rozminięciem się polskiej i żydowskiej pamięci". Bo nie chodzi o to tylko, że oba narody zapomniały o wspólnym dziedzictwie, że zapamiętały w sposób wybiórczy i wzajemnie się wykluczający swoje cierpienia wojenne. Gorsze jest to, że to uzgodnienie pamięci stało się niemożliwe. Za sprawą jednego pojęcia, którym opisuje się historię - pojęcia "antysemityzmu".

Toporność "antysemityzmu"...

Przyglądając się bliżej temu pojęciu, Davies odkrywa w nim cały katalog wad. Zaczyna więc zgłaszać swoje zastrzeżenia. Pierwsze z nich jest typowe dla całej angielskiej filozofii, z jej podejrzliwością wobec metafizycznych kategorii. Idąc tropami Locke’a i Hume’a, Davies zadaje najbardziej prostoduszne pytanie: "czy antysemityzm można uznać za jedną z odmian ksenofobii, o zasadniczo podobnych źródłach i cechach, czy też jest to zjawisko wybitnie specyficzne i jedyne w swoim rodzaju?"
Sam nie odpowiada na to pytanie, ale ze zrozumiałych powodów antysemityzm trzeba uznać za jedną z form ksenofobii. Uznanie jej za coś wyjątkowego byłoby przecież wprowadzeniem rasistowskich wyróżników. Davies zadaje więc następne pytanie: "czy >> antysemityzm<< , który Żydzi często dostrzegają u Polaków, jest takim samym zjawiskiem jak >> antypolonizm<< , który Polacy często dostrzegają u Żydów?" I znowu odpowiedź musi być twierdząca. Ale wówczas ginie zasadność całej "antysemickiej" perspektywy, z jakiej Żydzi oglądają swoją historię. Mamy wówczas problem, który racjonalnie stawia Davies w pytaniu: "Czy może wszystkie te >> antyizmy<< płyną z poczucia braku bezpieczeństwa doświadczanego przez wszystkie grupy etniczne, żyjące w niespokojnych wielonarodowych społeczeństwach, przyczyniającego się do zaostrzenia różnicy między >> nami<< a >> nimi<< ".
Intelektualny morał tej argumentacji jest oczywisty - w badaniach naukowych antysemityzm nie może występować jako wyróżniona kategoria, do której sprowadza się wszystkie inne. Primo, nie ma żadnych powodów na rzecz substancjalizacji antysemityzmu. Secundo, Davies, surowy krytyk wszelkich nacjonalizmów, także polskiego, domaga się takiego traktowania nacjonalistycznych win, które samo jest wolne od nacjonalizmu. Tym razem żydowskiego.
Drugi zarzut, jaki stawia Davies, dotyczy nadmiernej elastyczności pojęcia "antysemityzm", zwłaszcza w jego amerykańskim użyciu. Domaga się więc rozróżnienia "między postawami, które są wynikiem rzeczywistej rywalizacji kulturalnej i społeczno-gospodarczej, między poszczególnymi narodowościami (i wobec tego mają racjonalne uzasadnienie, nawet gdyby miało ono być zniekształcone czy wyolbrzymione), a postawami innego rodzaju, wypływającymi z głęboko zakorzenionej ideologii rasistowskiej". W kontekście badania historii Polaków i Żydów oznacza to radykalną zmianę. "Napięcia między Żydami i Polakami w przedwojennej Polsce, wypływające z długoletniej rywalizacji między dwiema społecznościami zamieszkującymi ten sam obszar, mało przypominają stosunki między Żydami i faszystami w okresie holokaustu. Stosunki te różnią się pod względem jakościowym, a nie po prostu ilościowym". W innym miejscu, charakteryzując elastyczność w używaniu pojęcia "antysemityzm", Davies pisze: "Antysemityzm bywał mylony z wszelkiego rodzaju niepatologicznymi postawami - od >> nielubienia bajgli<< po podejmowaną w dobrej wierze krytykę polityki rządu izraelskiego".
Trzeci zarzut to łatwość, z jaką antysemityzm zrównywany jest z nazistowskim faszyzmem. Davies pisze: "Nie da się oczywiście zaprzeczyć, że istnieją pewnego rodzaju związki między ideologią faszystowską i konfliktami na tle etnicznym narastającymi wokół Żydów w Europie Środkowej i Wschodniej". Ale "ideologia faszystowska nie była wyłącznie potworną, rozdmuchaną do monstrualnych rozmiarów odmianą antysemityzmu. Była to teoria Wielkiego Rasizmu, skierowanego nie tylko przeciw Żydom, ale także w mniejszym lub większym stopniu przeciwko wielu innym grupom. Polityka faszystów wobec Polski, na przykład, nie stała się polityką mniej ludobójczą tylko dlatego, że celem faszystów było wyeliminowanie szczególnych warstw społecznych czy kulturalnych, a nie całego narodu".

...i jego brutalność

Przy ostatnim zarzucie pojawia się z miejsca następny. Otóż cierpienie Żydów nie jest jedynym cierpieniem, jakie przyniosła najnowsza historia. Pisząc o jednym ze swoich oponentów, tak charakteryzuje wizję życia Żydów w przedwojennej Polsce: "jest to opis obsesyjnie judeocentryczny - całkowicie pomija niedolę i wyzysk wszystkich pozostałych grup etnicznych i społecznych".
Po piąte, antysemityzm pozwala rysować przeszłość Żydów jedynie w czarnych barwach. O swoim krytyku mówi: "odmalowuje obraz, na którym Żydzi polscy jawią się jedynie jako żałosne i podeptane ofiary. Czytelnik nigdy by się nie domyślił, że przedwojenna Polska miała swoich żydowskich generałów i sportowców, żydowskie gwiazdy filmowe, potentatów finansowych, profesorów, muzyków, senatorów i pisarzy". Mówiąc o szkolnictwie wyższym, pisze się tylko o próbie narzucenia numerus clausus. Nie mówi się natomiast o tym, że w przedwojennej Polsce na niektórych kierunkach studiów - prawie czy medycynie - studenci żydowscy stanowili większość. "Jak wiele czołowych amerykańskich uniwersytetów może uczciwie przyznać, że zasada numerus clausus nigdy nie obowiązywała w ich murach? Jak wiele czołowych amerykańskich uniwersytetów - nawet dzisiaj - może pochwalić się tym, że ponad połowa studentów to przedstawiciele mniejszości etnicznych?"
Po szóste, antysemityzm wszelką winę przypisuje zawsze nie-Żydom. "W przypadku skomplikowanych relacji międzynarodowych czy międzyetnicznych słowo to natychmiast przesądza o tym, iż głównym źródłem antagonizmów, których stroną byli Żydzi, musi być strona przeciwna. (...) Kiedy używa się go w odniesieniu do dziejów Polaków i Żydów, sugeruje ono nieodparcie, iż - po pierwsze - ich wspólna historia była jedynie pasmem udręk i - po drugie - że całą winę za ten stan rzeczy ponoszą Polacy".
Po siódme, Davies daje nam do zrozumienia, że sprowadzana do "antysemityzmu" historiografia jest - paradoksalnie - dziedzictwem hitleryzmu. "Należy więc jakimś sposobem oderwać się od wąskich interesów etnicznych, od rasistowskich kategorii narzuconych przez nazistów i od ograniczeń narzuconych przez nasze wojenne sojusze, aby spojrzeć bardziej bezstronnie na doświadczenia wszystkich zainteresowanych".
I ósmy grzech. Otóż poddany krytyce Davies zauważa, że etykieta "antysemityzmu" jest tak skonstruowana, że każdy, kto podważa jej sens natychmiast pod nią podpada.
Snując kolejne zastrzeżenia, Davies uświadamia sobie, że kategoria "antysemityzmu" jest nie tylko "toporna", ale że jest jawnie antynaukowa. Że oparta na niej wizja stosunków polsko-żydowskich, którą propaguje się w Ameryce, jest "niesprawiedliwa i stronnicza". Z drugiej strony Davies dostrzega brutalność zwolenników tej mitologii. "Wiem aż za dobrze, że każdy, kto ośmieli się odejść od przyjętej wersji zdarzeń, ryzykuje, iż zakwalifikują go do grona apologetów Heinricha Himmlera".
Zderzony z agresywnymi krytykami Davies pisze: "ich ciągłą wrzawę na temat >> polskiego antysemityzmu<< można jedynie porównać do chóru staroświeckich osłów rozprawiających w Polsce o >> spisku żydomasonerii<< ". Chłodny, i tak wrogi nacjonalizmowi Brytyjczyk nie może pojąć ostrości krytyki, jakiej stał się celem. Zdumiony wyznaje: "Wielu z nas wychowało się w przekonaniu, że Żydzi są naturalnym sojusznikiem swobód obywatelskich i tolerancji intelektualnej. Tymczasem pokaz, jaki dała Dawidowicz [znana historyk krytykująca Daviesa], może jedynie potwierdzić wrażenie przeciwne - takie mianowicie, że w sporach dotyczących spraw żydowskich przedstawiciele tej strony, zwłaszcza w Ameryce, dostarczają dziś przykładów czystej nietolerancji".

Podsumowanie

Wniosek z tych rozważań jest prosty. Antysemityzm to "żałośnie tępe i jednostronne narzędzie, które pozwala odsłonić tylko fragment wielowymiarowych problemów". Nie znaczy to, że Davies podważa istnienie antysemickich postaw. Stwierdza przecież wyraźnie: "Nikt przy zdrowych zmysłach nie zaprzeczy, że irracjonalna nienawiść do Żydów stanowiła powracający i pożałowania godny element wielu społecznych i politycznych konfliktów w Polsce. Był to wszakże tylko jeden składnik w zdecydowanie bardziej złożonym i nieapetycznym menu. Kolejnym była irracjonalna nienawiść części Żydów do Polaków".
Warsztatowe postulaty Daviesa są bardzo skromne. Po pierwsze "Nie ma nic uwłaczającego pamięci pięciu lub sześciu milionów Żydów zgładzonych przez hitlerowców w latach 1939-1945, jeśli ten szczególny przypadek zostanie przestudiowany - w swoich rozmaitych aspektach - w kontekście wymordowania w tym samym czasie dwudziestu do trzydziestu milionów innych istot ludzkich w Europie Wschodniej". Po drugie, ponieważ "metoda etnicznej selektywności jest żałosna", zamiast "antysemityzmem" historycy powinni się posługiwać takimi pojęciami jak "nienawiść etniczna" bądź "antagonizmy międzyetniczne". Po trzecie, chodzi "jedynie o to, żeby podchodzić do tematu z powściągliwością i szacunkiem dla uczciwej różnicy zdań. Gdyby tylko Amerykanie byli lepiej poinformowani, przekonaliby się, że Polaków i Żydów łączy znacznie więcej niż tylko cierpienie, a każda ze stron mogłaby znaleźć u drugiej wiele cech godnych podziwu".

Robert Krasowski
* Norman Davies, "Smok wawelski nad Tamizą. Eseje, polemiki, wykłady", Wydawnictwo "Znak", Kraków 2001.

Davies domaga się tylko (sic!) bezstronności w opisywaniu historii, a zatem sytuacji, w której Polacy nie muszą z założenia występować w roli czarnego charakteru. Brytyjski historyk prostuje też wyobrażenie, jakoby nacjonalizm był czysto polską specjalnością. Wyłapuje tę jakość w myśleniu wszystkich wspólnot.
"Nie ma nic uwłaszającego - pisze Davies - pamięci sześciu milionów Żydów zgładzonych przez Hitlerowców w latach 1939-1945, jeśli ten szczególny przypadek zostanie przestudiowany w kontekście wymordowania w tym samym czasie dwudziestu do trzydziestu milionów innych istot ludzkich w Europie Wschodniej."

Robert Krasowski

Powrot

Hosted by www.Geocities.ws

1