Historia stosunków
polsko-żydowskich nie sprowadza się do antysemityzmu i
antypolonizmu
Tematy
polsko-żydowskie nigdy nie leżały w centrum zainteresowania Normana
Daviesa. Nawet w jego publicystyce stanowią one tylko jeden z wielu
wątków. A jednak tych kilkadziesiąt stron tekstu, które wydawnictwo "Znak"
zamieściło w wyborze publicystyki Daviesa, wywołało w Ameryce emocje, z
jakimi nie spotkała się żadna z jego opasłych książek. Przetłumaczenie i
wydanie tych tekstów właśnie dziś powinno sprawić nie mniejsze wrażenie.
Bo w tych kilku artykułach udało się Daviesowi zawrzeć to wszystko, co od
lat próbuje wypowiedzieć wielu Polaków i Żydów, którzy patrzą na siebie
życzliwie, ale zarazem czują, że za sprawą jakiejś niezrozumiałej logiki
co i rusz popadają w konflikt. Rozwiązanie Daviesa jest
najbanalniejsze z banalnych - przeszkadza nam nacjonalizm. Ale obu stron.
I, co ważniejsze, nie jest to ten nacjonalizm, który z reguły wskazujemy.
Nie ten żywiony przez tłumy, ale bardziej trwały, płynący z narodowych
mitologii, które rządzą naszą pamięcią i z których prawda o wspólnej
przeszłości została całkowicie wyparta.
Historia poddana
czystkom
Skąd się wzięły te zdeformowane wizje przeszłości? W
przypadku Polski zasadnicze znaczenie miał przeprowadzony po drugiej
wojnie brutalny zabieg etnicznego ujednolicenia państwa. "Rzekomo lewicowi
komuniści", jak zgryźliwie zauważa Davies, przeprowadzili największe w
historii Europy czystki etniczne, które były wcieleniem nacjonalistycznego
hasła "Polska dla Polaków". Mało tego, "całe powojenne pokolenie wychowano
w duchu intelektualnego supernacjonalizmu, przyjmując za rzecz oczywistą
istnienie odwiecznego narodu polskiego i odwiecznej polskiej macierzy
między Odrą a Bugiem". W tak kształtowanej pamięci historycznej
zabrakło miejsca dla tych wszystkich ludów, które przez stulecia
zamieszkiwały Rzeczpospolitą. Budując skrajnie homogeniczny układ
narodowościowy, całą historię Polski zredukowano do potrzeb tej jednolitej
wspólnoty. W lansowanym przez pół wieku opisie Niemcy, Żydzi, Litwini,
Białorusini, Ukraińcy itd. występowali w roli mniej lub bardziej
sympatycznych turystów. Prawdziwy obraz państwa wielonarodowego, w którym
różne nacje wspólnie ze sobą żyły - czasem w gniewie, czasem w zgodzie - w
naszej pamięci nie przetrwał. Całe bogactwo wspólnego życia
codziennego, różnojęzyczny gwar w domu i na ulicach, mieszane małżeństwa
wprowadzające do jednej rodziny kolejne tradycje religijne, szkoły i
miejsca pracy, gdzie więzy przyjaźni wcale się nie pokrywały z etnicznymi
tożsamościami, wszystko to zostało z naszej pamięci wyrzucone. Rodzinny
pamiętnik pocięto, zostawiając w nim co najwyżej te strony, które
opisywały wzajemne kłótnie.
Świat nie przedstawiony
Jednak w
żydowskiej pamięci cięcia poszły dużo dalej. O ile pamięć Polaków o swych
dziejach została ocenzurowana, to pamięć Żydów została unicestwiona. Nie
zostało z niej niemal nic. W następstwie holokaustu zachowała się bowiem
jedynie świadomość syjonistów. A zatem tych, którzy w międzywojniu
zaangażowali się w budowę żydowskiego państwa i w związku z tym
prezentowali wybiórczą wizję żydowskiej historii i teraźniejszości. Wizję
opartą nie na prawdzie, ale na wymogach skutecznej perswazji, której celem
było przekonanie Żydów, że całe wieki życia w Polsce były kolejnym etapem
w dziejach ich narodowego nieszczęścia, a spokój może ich czekać dopiero
we własnym państwie. Jednak poglądy syjonistów były w mniejszości.
Większość polskich Żydów na stałe wiązała swe losy z Polską i tu chciała
budować życzliwą dla wszystkich wieloetniczną Rzeczpospolitą. Tak myśleli
nie tylko Żydzi, którym udało się odnieść zawodowy sukces, i którzy tym
samym łatwo włączyli się w życie kraju, ale także socjalistyczna młodzież
działająca w Bundzie oraz znajdujący się na jej antypodach konserwatywni i
mocno religijni Żydzi. Myśleli tak nie dlatego, że byli ślepi na realia,
ale dlatego, że widzieli to, czego ówcześni i dzisiejsi syjoniści nie
chcieli dostrzec. A zatem, że podobnie myśli wielu Polaków. Z Józefem
Piłsudskim włącznie, który był gorącym zwolennikiem wielonarodowej Polski.
Nie znaczy to, że Żydom w Polsce żyło się świetnie. Konflikty były i
Davies wyraźnie mówi, że być może - gdyby historia pozostawiła Polskę samą
- doprowadziłyby one do wybuchu. Ale natura tych konfliktów była bardziej
złożona niż to, co zachowała żydowska pamięć. Nie było na przykład
większości polskiej i mniejszości niepolskich, nie było budujących elity
Polaków i dyskryminowanych nie-Polaków. Kraj był zróżnicowany - w jednych
jego częściach społecznie i ekonomicznie dominowali Polacy, w innych -
Niemcy, a w jeszcze innych - Żydzi. A nastroje etnicznej niechęci nie były
polską domeną. Davies nie angażuje się w obronę Polaków. Jego teza
dotyczy czegoś zupełnie innego. A mianowicie, że przeszłość była zupełnie
inna niż pamięć o niej. "Świat żydowski rozciągał się na obszarze pomiędzy
Wisłą a Dnieprem - innymi słowy na historycznym terytorium Polski. (...)
Problem w tym, że naziści postarali się, by nie pozostał prawie nikt, kto
mógłby być rzecznikiem tego zaginionego świata". A zatem wiedza o życiu 80
procent narodu żydowskiego została zagubiona. O ile w przypadku polskiej
historii odarto ją z wszystkiego, co dotyczyło innych nacji, to w
przypadku historii Żydów odarto ją także z tego, co dotyczyło jej samej.
Zostały tylko obrazy nieszczęść i polskiej agresji, które były potrzebne
syjonistom. O ile historia Polski została zdeformowana przez
nacjonalistyczną propagandę, to dzieje Żydów zostały do niej w całości
sprowadzone.
Rzecznicy nowego świata
Postulat pokazania
prawdy o tym, co się działo w Polsce, ściągnął na Daviesa ostrą krytykę.
Zarzuty historyków - stawiane wyłącznie przez amerykańskich Żydów -
sprowadzały się do tego, że Davies zaprzecza istnieniu polskiego
antysemityzmu. Davies odpowiadał - zgodnie z prawdą - że nigdy nie
zaprzeczał istnieniu antysemityzmu, a jedynie protestował przeciw
sprowadzaniu całej historii Żydów w Polsce do tego jednego zjawiska.
Broniąc się przed atakami, Davies pokazywał skalę błędów, jakie
popełniają żydowscy historycy, redukując wszystko do antysemityzmu. Otóż
często nawet nie są w stanie poprawnie opisać faktów. Na przykład bardzo
dużo piszą o antysemickim pogromie, jakiego w listopadzie 1918 roku we
Lwowie dokonali na Żydach Polacy. Tymczasem prawda wyglądała tak: po
zdobyciu miasta polscy żołnierze wrócili na ulice, na których ponoć
ostrzelała ich ludność cywilna, i dokonali masakry. Zabili 340 niewinnych
osób, z czego większość stanowili Ukraińcy, a Żydów było 70. "W wielu
podręcznikach historii - pisze Davies - mówi się o tych wydarzeniach,
używając określenia >> pogrom lwowski<< i przytaczając je jako
jeden z najgorszych przejawów polskiego antysemityzmu. Wypada jednak zadać
pytanie, czy masakrę, której ofiary były w większości chrześcijanami,
można w uzasadniony sposób nazwać >> pogromem<< ". I
konkluduje, że nie był to żaden antysemicki pogrom, ale zwykły wojenny
obraz: "banda rozgoryczonych żołnierzy, rozbestwionych przez okrutną
wojnę, wypadła na miasto i wymordowała wszystkich >>
cudzoziemców<< , jacy im wpadli w ręce". Davies przestrzega też
przed przyjmowaniem błędnej perspektywy przez amerykańskich potomków
polskich Żydów. Żyjąc w dostatku, gdy usłyszą o biedzie, w jakiej
wychowali się ich przodkowie, z miejsca wnioskują, że byli oni
represjonowani przez Polaków. Tymczasem chłop polski czy ukraiński żył w
takiej samej biedzie. Davies ma więc za złe żydowskim historykom, że los
Żydów opisują w izolacji. "Nie jest rzeczą właściwą, aby historyk zajmował
się nieszczęściami wyłącznie członków własnej grupy i aby udawał, że owe
nieszczęścia są w jakiś sposób odrębne lub jedyne w swoim rodzaju". Davies
nawołuje więc do "podkreślania niesyjonistycznych i nienacjonalistycznych
elementów historii oraz zbadania - dogłębniej i z większą sympatią - celów
i aspiracji owych licznych Żydów, którym przyszło żyć w Polsce i którzy
starali się o poprawę losu wszystkich narodowości żyjących w kraju, w
którym się urodzili". Tych elementarnych postulatów jest więcej. Na
przykład domaga się Davies bezstronności w opisywaniu historii, a zatem
sytuacji, w której Polacy nie muszą z założenia występować w roli czarnego
charakteru. "Nie dostrzegam zalet w podejściu polegającym na ograniczeniu
się do przedstawienia pretensji jednej strony do drugiej". Odnosi to
zarówno do czasów przedwojennych, jak i okresu wojny. "Konwencjonalne
stereotypy etniczne - niemieckich morderców, żydowskich ofiar i polskich
gapiów oraz kolaborantów - są po prostu niegodne dyskusji". Davies
prostuje też wyobrażenie, jakoby nacjonalizm był czysto polską
specjalnością. Sam będąc wrogiem wszelkich nacjonalizmów, bez trudu
wyłapuje tę jakość w myśleniu innych - Żydów, Niemców, Ukraińców itd.
Pisze więc, że nacjonalizm syjonistów nie różnił się od nacjonalizmu
endeków. Cytuje Neala Archesona piszącego o ślepym egoizmie narodowym:
"którego niektórzy syjoniści w Polsce nauczyli się od nacjonalizmu
głoszonego przez Romana Dmowskiego". Mentalność narodowych radykałów była
taka sama bez względu na to, czy to byli Polacy czy Żydzi, Ukraińcy bądź
Niemcy. Polacy mieli Falangę Piaseckiego, a Żydzi - ubrany w brunatne
koszule Betar Menachema Begina. W obliczu nieracjonalnej krytyki
Davies coraz silniej podkreśla nacjonalistyczne źródła tej
nieracjonalności. "We współczesnej mitologii żydowskiej, zwłaszcza w
Ameryce, Polska jest pamiętana głównie jako piekło, z którego większość
ocalonych rodzin żydowskich zdołała uciec (...). Polska jest pamiętana
jako kraj antysemitów, gdzie codziennie dochodziło do pogromów - i nic
więcej. Ten mit był koniecznym narzędziem w rękach syjonistów, którzy
chcieli namówić masy żydowskie do wyjazdu z Polski i osiedlenia się w
Palestynie".
Zderzenie z mitem
Obserwując zmagania Daviesa,
rzuca się w oczy asymetria, z jaką przyjmowane są jego poglądy wśród
Polaków i Żydów. Bo Polacy padli ofiarą dociekań Daviesa w nie mniejszym
stopniu niż Żydzi. Jego historia Polski "Boże igrzysko" była przecież
jednym wielkim atakiem na całą naszą narodową mitologię. Dowiedzieliśmy
się raptem, że nie ma żadnych polskich ziem, że nie ma piastowskiego
dziedzictwa, że Pomorza i Śląska nie tylko Niemcy, ale także Walijczyk nie
uznaje za polskie, że nie byliśmy żadnym Przedmurzem ani Chrystusem
narodów, że byliśmy równie często najeżdżani przez innych, jak oni przez
nas itd. To wszystko, co Polacy uważają za istotę swej historii,
Davies uznał za blagę służąca przetrwaniu. Istotę dostrzegł zaś w tym, co
w naszej pamięci nie przetrwało - w wielonarodowości. A jednak poglądy
Daviesa zostały w Polsce przyjęte z wielkim zainteresowaniem. Mało tego,
nie licząc grupki obrońców narodowej wielkości, powszechnie przyznano
Daviesowi pozycję klasyka polskiej historii. Reakcja Żydów na
prostowanie ich historii była zupełnie inna. Bo w przeciwieństwie do
Polaków u nich mitologia narodowa nadal pełni ważną funkcję. Tym też
należy tłumaczyć siłę ataku na Daviesa. Bo nie skończyło się na kilku
ostrych tekstach, publikowanych w "New York Times". Część amerykańskich
Żydów zaczęła wytwarzać wokół niego wrogą atmosferę, pojawiły się
oskarżenia o antysemityzm. Doszło wręcz do tego, że nie dostał katedry na
uniwersytecie w Stanford. Zaskoczenie Daviesa było olbrzymie.
Historyk, który jako pierwszy do historii Polski wstawił rozdział
poświęcony Żydom, który nad Wisłą uchodzi za jednego z czołowych
orędowników tropienia wszelkich krzywd, jakie Polacy wyrządzili Żydom,
który za jeden z najważniejszych tekstów uważa sławny artykuł Jana
Błońskiego, raptem został zdefiniowany jako antysemita. Postawiony w
obliczu tak nieracjonalnej krytyki Davies uświadamia sobie, że problem
jest daleko głębszy niż to, co Timothy Garton Ash nazwał "rozminięciem się
polskiej i żydowskiej pamięci". Bo nie chodzi o to tylko, że oba narody
zapomniały o wspólnym dziedzictwie, że zapamiętały w sposób wybiórczy i
wzajemnie się wykluczający swoje cierpienia wojenne. Gorsze jest to, że to
uzgodnienie pamięci stało się niemożliwe. Za sprawą jednego pojęcia,
którym opisuje się historię - pojęcia "antysemityzmu".
Toporność
"antysemityzmu"...
Przyglądając się bliżej temu pojęciu, Davies
odkrywa w nim cały katalog wad. Zaczyna więc zgłaszać swoje zastrzeżenia.
Pierwsze z nich jest typowe dla całej angielskiej filozofii, z jej
podejrzliwością wobec metafizycznych kategorii. Idąc tropami Lockea i
Humea, Davies zadaje najbardziej prostoduszne pytanie: "czy antysemityzm
można uznać za jedną z odmian ksenofobii, o zasadniczo podobnych źródłach
i cechach, czy też jest to zjawisko wybitnie specyficzne i jedyne w swoim
rodzaju?" Sam nie odpowiada na to pytanie, ale ze zrozumiałych powodów
antysemityzm trzeba uznać za jedną z form ksenofobii. Uznanie jej za coś
wyjątkowego byłoby przecież wprowadzeniem rasistowskich wyróżników. Davies
zadaje więc następne pytanie: "czy >> antysemityzm<< , który
Żydzi często dostrzegają u Polaków, jest takim samym zjawiskiem jak
>> antypolonizm<< , który Polacy często dostrzegają u Żydów?"
I znowu odpowiedź musi być twierdząca. Ale wówczas ginie zasadność całej
"antysemickiej" perspektywy, z jakiej Żydzi oglądają swoją historię. Mamy
wówczas problem, który racjonalnie stawia Davies w pytaniu: "Czy może
wszystkie te >> antyizmy<< płyną z poczucia braku
bezpieczeństwa doświadczanego przez wszystkie grupy etniczne, żyjące w
niespokojnych wielonarodowych społeczeństwach, przyczyniającego się do
zaostrzenia różnicy między >> nami<< a >> nimi<<
". Intelektualny morał tej argumentacji jest oczywisty - w badaniach
naukowych antysemityzm nie może występować jako wyróżniona kategoria, do
której sprowadza się wszystkie inne. Primo, nie ma żadnych powodów na
rzecz substancjalizacji antysemityzmu. Secundo, Davies, surowy krytyk
wszelkich nacjonalizmów, także polskiego, domaga się takiego traktowania
nacjonalistycznych win, które samo jest wolne od nacjonalizmu. Tym razem
żydowskiego. Drugi zarzut, jaki stawia Davies, dotyczy nadmiernej
elastyczności pojęcia "antysemityzm", zwłaszcza w jego amerykańskim
użyciu. Domaga się więc rozróżnienia "między postawami, które są wynikiem
rzeczywistej rywalizacji kulturalnej i społeczno-gospodarczej, między
poszczególnymi narodowościami (i wobec tego mają racjonalne uzasadnienie,
nawet gdyby miało ono być zniekształcone czy wyolbrzymione), a postawami
innego rodzaju, wypływającymi z głęboko zakorzenionej ideologii
rasistowskiej". W kontekście badania historii Polaków i Żydów oznacza to
radykalną zmianę. "Napięcia między Żydami i Polakami w przedwojennej
Polsce, wypływające z długoletniej rywalizacji między dwiema
społecznościami zamieszkującymi ten sam obszar, mało przypominają stosunki
między Żydami i faszystami w okresie holokaustu. Stosunki te różnią się
pod względem jakościowym, a nie po prostu ilościowym". W innym miejscu,
charakteryzując elastyczność w używaniu pojęcia "antysemityzm", Davies
pisze: "Antysemityzm bywał mylony z wszelkiego rodzaju niepatologicznymi
postawami - od >> nielubienia bajgli<< po podejmowaną w dobrej
wierze krytykę polityki rządu izraelskiego". Trzeci zarzut to łatwość,
z jaką antysemityzm zrównywany jest z nazistowskim faszyzmem. Davies
pisze: "Nie da się oczywiście zaprzeczyć, że istnieją pewnego rodzaju
związki między ideologią faszystowską i konfliktami na tle etnicznym
narastającymi wokół Żydów w Europie Środkowej i Wschodniej". Ale
"ideologia faszystowska nie była wyłącznie potworną, rozdmuchaną do
monstrualnych rozmiarów odmianą antysemityzmu. Była to teoria Wielkiego
Rasizmu, skierowanego nie tylko przeciw Żydom, ale także w mniejszym lub
większym stopniu przeciwko wielu innym grupom. Polityka faszystów wobec
Polski, na przykład, nie stała się polityką mniej ludobójczą tylko
dlatego, że celem faszystów było wyeliminowanie szczególnych warstw
społecznych czy kulturalnych, a nie całego narodu".
...i jego
brutalność
Przy ostatnim zarzucie pojawia się z miejsca następny.
Otóż cierpienie Żydów nie jest jedynym cierpieniem, jakie przyniosła
najnowsza historia. Pisząc o jednym ze swoich oponentów, tak
charakteryzuje wizję życia Żydów w przedwojennej Polsce: "jest to opis
obsesyjnie judeocentryczny - całkowicie pomija niedolę i wyzysk wszystkich
pozostałych grup etnicznych i społecznych". Po piąte, antysemityzm
pozwala rysować przeszłość Żydów jedynie w czarnych barwach. O swoim
krytyku mówi: "odmalowuje obraz, na którym Żydzi polscy jawią się jedynie
jako żałosne i podeptane ofiary. Czytelnik nigdy by się nie domyślił, że
przedwojenna Polska miała swoich żydowskich generałów i sportowców,
żydowskie gwiazdy filmowe, potentatów finansowych, profesorów, muzyków,
senatorów i pisarzy". Mówiąc o szkolnictwie wyższym, pisze się tylko o
próbie narzucenia numerus clausus. Nie mówi się natomiast o tym, że w
przedwojennej Polsce na niektórych kierunkach studiów - prawie czy
medycynie - studenci żydowscy stanowili większość. "Jak wiele czołowych
amerykańskich uniwersytetów może uczciwie przyznać, że zasada numerus
clausus nigdy nie obowiązywała w ich murach? Jak wiele czołowych
amerykańskich uniwersytetów - nawet dzisiaj - może pochwalić się tym, że
ponad połowa studentów to przedstawiciele mniejszości etnicznych?" Po
szóste, antysemityzm wszelką winę przypisuje zawsze nie-Żydom. "W
przypadku skomplikowanych relacji międzynarodowych czy międzyetnicznych
słowo to natychmiast przesądza o tym, iż głównym źródłem antagonizmów,
których stroną byli Żydzi, musi być strona przeciwna. (...) Kiedy używa
się go w odniesieniu do dziejów Polaków i Żydów, sugeruje ono nieodparcie,
iż - po pierwsze - ich wspólna historia była jedynie pasmem udręk i - po
drugie - że całą winę za ten stan rzeczy ponoszą Polacy". Po siódme,
Davies daje nam do zrozumienia, że sprowadzana do "antysemityzmu"
historiografia jest - paradoksalnie - dziedzictwem hitleryzmu. "Należy
więc jakimś sposobem oderwać się od wąskich interesów etnicznych, od
rasistowskich kategorii narzuconych przez nazistów i od ograniczeń
narzuconych przez nasze wojenne sojusze, aby spojrzeć bardziej bezstronnie
na doświadczenia wszystkich zainteresowanych". I ósmy grzech. Otóż
poddany krytyce Davies zauważa, że etykieta "antysemityzmu" jest tak
skonstruowana, że każdy, kto podważa jej sens natychmiast pod nią podpada.
Snując kolejne zastrzeżenia, Davies uświadamia sobie, że kategoria
"antysemityzmu" jest nie tylko "toporna", ale że jest jawnie antynaukowa.
Że oparta na niej wizja stosunków polsko-żydowskich, którą propaguje się w
Ameryce, jest "niesprawiedliwa i stronnicza". Z drugiej strony Davies
dostrzega brutalność zwolenników tej mitologii. "Wiem aż za dobrze, że
każdy, kto ośmieli się odejść od przyjętej wersji zdarzeń, ryzykuje, iż
zakwalifikują go do grona apologetów Heinricha Himmlera". Zderzony z
agresywnymi krytykami Davies pisze: "ich ciągłą wrzawę na temat >>
polskiego antysemityzmu<< można jedynie porównać do chóru
staroświeckich osłów rozprawiających w Polsce o >> spisku
żydomasonerii<< ". Chłodny, i tak wrogi nacjonalizmowi Brytyjczyk
nie może pojąć ostrości krytyki, jakiej stał się celem. Zdumiony wyznaje:
"Wielu z nas wychowało się w przekonaniu, że Żydzi są naturalnym
sojusznikiem swobód obywatelskich i tolerancji intelektualnej. Tymczasem
pokaz, jaki dała Dawidowicz [znana historyk krytykująca Daviesa], może
jedynie potwierdzić wrażenie przeciwne - takie mianowicie, że w sporach
dotyczących spraw żydowskich przedstawiciele tej strony, zwłaszcza w
Ameryce, dostarczają dziś przykładów czystej nietolerancji".
Podsumowanie
Wniosek z tych rozważań jest prosty.
Antysemityzm to "żałośnie tępe i jednostronne narzędzie, które pozwala
odsłonić tylko fragment wielowymiarowych problemów". Nie znaczy to, że
Davies podważa istnienie antysemickich postaw. Stwierdza przecież
wyraźnie: "Nikt przy zdrowych zmysłach nie zaprzeczy, że irracjonalna
nienawiść do Żydów stanowiła powracający i pożałowania godny element wielu
społecznych i politycznych konfliktów w Polsce. Był to wszakże tylko jeden
składnik w zdecydowanie bardziej złożonym i nieapetycznym menu. Kolejnym
była irracjonalna nienawiść części Żydów do Polaków". Warsztatowe
postulaty Daviesa są bardzo skromne. Po pierwsze "Nie ma nic uwłaczającego
pamięci pięciu lub sześciu milionów Żydów zgładzonych przez hitlerowców w
latach 1939-1945, jeśli ten szczególny przypadek zostanie przestudiowany -
w swoich rozmaitych aspektach - w kontekście wymordowania w tym samym
czasie dwudziestu do trzydziestu milionów innych istot ludzkich w Europie
Wschodniej". Po drugie, ponieważ "metoda etnicznej selektywności jest
żałosna", zamiast "antysemityzmem" historycy powinni się posługiwać takimi
pojęciami jak "nienawiść etniczna" bądź "antagonizmy międzyetniczne". Po
trzecie, chodzi "jedynie o to, żeby podchodzić do tematu z
powściągliwością i szacunkiem dla uczciwej różnicy zdań. Gdyby tylko
Amerykanie byli lepiej poinformowani, przekonaliby się, że Polaków i Żydów
łączy znacznie więcej niż tylko cierpienie, a każda ze stron mogłaby
znaleźć u drugiej wiele cech godnych podziwu".
Robert
Krasowski * Norman Davies, "Smok wawelski nad Tamizą. Eseje,
polemiki, wykłady", Wydawnictwo "Znak", Kraków 2001. Davies domaga
się tylko (sic!) bezstronności w opisywaniu historii, a zatem sytuacji, w
której Polacy nie muszą z założenia występować w roli czarnego charakteru.
Brytyjski historyk prostuje też wyobrażenie, jakoby nacjonalizm był czysto
polską specjalnością. Wyłapuje tę jakość w myśleniu wszystkich
wspólnot. "Nie ma nic uwłaszającego - pisze Davies - pamięci sześciu
milionów Żydów zgładzonych przez Hitlerowców w latach 1939-1945, jeśli ten
szczególny przypadek zostanie przestudiowany w kontekście wymordowania w
tym samym czasie dwudziestu do trzydziestu milionów innych istot ludzkich
w Europie Wschodniej."
Robert Krasowski
Powrot
|