Robimy sobie na rękę?
Stanisław Michalkiewicz, Najwyższy Czas! nr 35 (589), 01.09.2001, str XL

 

"CZASY są takie, że gdy Żydek pierdnie, zaraz szukają źródła w Kominternie" - skarżył się poeta na podejrzliwość polską w koszmarnych czasach sanacji i perswadował, że "i uciążliwe to, i bardzo głupie, bo czyż nie znacznie prościej znaleźć w ...", no, mniejsza z tym. Inny poeta, Antoni Słonimski wyrażał przypuszczenie, że dzieje mają charakter dwusuwowy: suw pierwszy to "chrześcijanie dla lwów", a suw drugi, to "Lwów dla chrześcijan".

Skoro już wspomniałem o koncepcji dziejowej Antoniego Słonimskiego, to pewne znaki wskazują, że znajdujemy się w fazie pierwszej, to znaczy "chrześcijanie dla lwów", a przynajmniej w tę fazę wchodzimy. W ubiegłym tygodniu "Gazeta Wyborcza" zaalarmowała polską, a przede wszystkim "międzynarodową" opinię, że w Koszelówce koło Płocka znowu miał miejsce pogrom. Banda agresywnie nastrojonych młodych Polaków bez żadnego powodu napadła na Bogu ducha winnych Cyganów, którzy spokojnie tam sobie wypoczywali. Relacja nie pozostawiała wątpliwości, że mamy oto do czynienia z narastającą w Polsce falą groźnych nastrojów rasistowskich, a pogromy - już ante portas.

Minęło atoli kilka dni i z protokołu policyjnego wyłonił się zgoła inny obraz wydarzeń. Według policji do awantury doszło podczas dyskoteki, gdzie tańcowali sobie i Cyganie, i Polacy. Jeden z uczestników zabawy, przypadkowo Cygan, zerwał Polakowi złoty łańcuszek z szyi. Został natychmiast fizycznie skarcony, więc wezwał na pomoc przyjaciół. Wkrótce również i Polakom przyszły w sukurs posiłki, no i zaczęła się haratanina. Krótko mówiąc, z protokołu policyjnego wyłania się obraz zwykłej karczemnej bójki, a nie żadnego rasistowskiego pogromu, jaki niewątpliwie wolałaby zobaczyć w Koszelówce "Gazeta Wyborcza".

Dlaczego by wolała? Tego, rzecz prosta, wiedzieć nie mogę, bo kierownictwo "GW" nie zwierza mi się ani ze swoich gustów, ani z zamiarów. Niewątpliwie jednak musi być jakaś ważna przyczyna, dla której "Gazeta Wyborcza" woli przedstawiać Polskę jako kraj, w którym aż roi się od patrzących spode łba rasistów, szukających byle pretekstu, by zaraz wszczynać pogromy Bogu ducha winnych "mniejszości narodowych i etnicznych". Co ci przypomina widok znajomy ten? Ależ naturalnie, jakże by inaczej! Ten sposób przedstawiania Polski i Polaków dominował w "Gazecie Wyborczej" i jej "międzynarodowych" odpowiednikach w okresie poprzedzającym uroczystości w Jedwabnem. Wtedy chodziło, jak pamiętamy, o realizowanie zapowiedzianej wcześniej akcji upokarzania Polski" w związku z trudnościami, jakie napotkały żydowskie roszczenia majątkowe. Dzisiaj o Jedwabnem wszyscy już jakby zapomnieli, a w każdym razie ucichło, jak makiem zasiał, jednak przykład Koszelówki pokazuje, że w takich sprawach nie istnieje pojęcie "wulkan wygasły" i że akcja chyba nie została odwołana.

Bo niby dlaczego miałaby być odwołana, skoro nie ustała przyczyna, dla której ją podjęto? Ustawa reprywatyzacyjna została, jak pamiętamy, zawetowana przez pana prezydenta, zaś przetaczająca się przez media dyskusja nad rozmiarami dziury budżetowej nie stwarza dobrych perspektyw przez żydowskimi roszczeniami, szacowanymi przez pana prof. Finkelsteina na co najmniej 60 mld dolarów. (patrz też: Goldhagen dla początkujących oraz Uzurpatorzy - wtr. WK.) W takiej sytuacji nie zaszkodzi od czasu do czasu, tak na wszelki wypadek, przypomnieć światu o polskiej ksenofobii i jeszcze gorszym, bo wyssanym "z mlekiem matki" endemicznym rasizmie.

Ale to jest tylko, że tak powiem, jeden odcinek frontu, akurat odcinek propagandowy. Propaganda jednak to nie jest sztuka dla sztuki. Sprawna propaganda powinna wspierać wysiłki podejmowane na innych odcinkach frontu, na odcinkach, że tak powiem, rzeczywistych. Nie jest zatem wykluczone, że właśnie z tego punktu widzenia powinniśmy spojrzeć na niedawną, dość zagadkową wizytę w Warszawie izraelskiego ministra spraw zagranicznych, pana Szymona Peresa. W telewizji zobaczyliśmy niezwykle serdeczne powitanie dostojnego gościa z panem prezydentem, który izraelskiego gościa wyściskał niczym Leonid Breżniew Eryka Honeckera. Już bez takiej ostentacyjnej kordialności, ale za to z większym ładunkiem treści przebiegało spotkanie izraelskiego gościa z panem premierem Buzkiem. Pan premier ujawnił, że zamiarem rządu jest pozyskanie udziału izraelskich inwestorów w polskim programie prywatyzacyjnym. Musiało to jakoś wychodzić naprzeciw zainteresowaniom dostojnego gościa, bo pan marszałek Płażyński, też uczestniczący w tych rozmowach, powiedział, że "strona izraelska interesowała się, co będzie dalej z reprywatyzacją". Ponieważ, jak wspomniałem, w obliczu dziury budżetowej reprywatyzacja raczej oddala się w mglistość, to nie jest wykluczone, że dostojny gość próbował jakoś powiązać roszczenia reprywatyzacyjne z polskim programem prywatyzacyjnym. Jeśli moje przypuszczenia są trafne, to nie można z kolei wykluczyć, że ewentualny udział izraelskich inwestorów w polskim programie prywatyzacyjnym zmierzałby, że tak powiem, do bezgotówkowego przejęcia prywatyzowanego majątku, w zamian za rezygnację z roszczeń reprywatyzacyjnych w całości lub w części. W takiej sytuacji zaskakująca wypowiedź pana posła Wiesława Kaczmarka, by wstrzymać prywatyzację na pewien czas, ukazuje się nam w zupełnie nowym oświetleniu. Nie wiadomo tylko, czy pan poseł Kaczmarek sprzeciwił się takiemu pomysłowi z pobudek pryncypialnych, czy też zechciałby go zrealizować, tyle że po swojemu i samodzielnie, bez konieczności dzielenia się sławą i zasługami wobec izraelskich inwestorów z rządem Akcji Wyborczej Solidarność Prawicy. Od odpowiedzi na to pytanie zależy, czy po 80 latach zostanie ewentualnie zrealizowana stara koncepcja "Judeopolonii", przynajmniej w zakresie ekonomicznych fundamentów, czy to tylko takie strachy na Lachy.

Z uwagi na ten kontekst możemy też lepiej zrozumieć przyczyny, dla których "Gazeta Wyborcza" stara się jak może, by dostarczyć światu przykładów agresywnego polskiego rasizmu. Wiadomo bowiem, że takich zatwardziałych rasistów prędzej czy później trzeba będzie wziąć pod międzynarodową kuratelę. Pan kanclerz Gerard Schröder podczas gnieźnieńskiego spotkania wiosną 2000 roku nie pozostawił najmniejszych wątpliwości, że przynajmniej Niemcy są zdecydowane zwalczać wszelkie przejawy agresywnego nacjonalizmu , zwłaszcza w Europie Środkowej. Dzięki swe rewolucyjnej czujności "Gazeta Wyborcza" dostarczy przykładów i dowodów, jakich tam tylko będzie trzeba. Możliwe oczywiście jest, że to przesada, że ta podejrzliwość nie jest uzasadniona, podobnie jak według poety tamta sanacyjna. Z drugiej jednak strony trudno nie zauważyć, że tamta sanacyjna podejrzliwość okazała się całkowicie uzasadniona, tyle że wyszło to na jaw dopiero w latach 40. i 50.

Stanisław Michalkiewicz, Najwyższy Czas!

Podkreślenia w tekście - MK.

Powrot

Hosted by www.Geocities.ws

1