Czy IPN ujawni całą prawdę o Jedwabnem?
Jarosław Womalski, Nasza Polska NR 29 (300) 16 lipca 2001

 

Książka Grossa miała być jednym z najważniejszych ogniw w wymuszeniu od Polski ogromnych odszkodowań. Stare przysłowie żydowskie mówi, że "trzy rzeczy są najważniejsze na świecie - pieniądze, pieniądze i pieniądze". Prof. Norman Finkelstein precyzyjnie wykazuje, że pieniądze można robić na wszystkim. Także, a obecnie przede wszystkim, na holokauście.

Czy IPN ujawni całą prawdę o Jedwabnem?

Już ponad rok toczy się dyskusja o tym, co stało się w Jedwabnem 10 lipca 1941 roku. Jak dotychczas nieliczni tylko jej uczestnicy mieli możliwość zapoznania się choćby z częścią dokumentacji w tej sprawie. A jest ona niezwykle obfita. Wiemy, że istnieją akta spraw sądowych z 1949 i 1953 r., akta sądu apelacyjnego oraz Sądu Najwyższego. W dokumentach sądowych znajdują się liczne zeznania oskarżonych oraz świadków. Niektóre zaledwie szczegóły z tych akt przytoczył Jan Tomasz Gross w swej osławionej książce Sąsiedzi. To jednak nie wszystko.

Takie były początki...

Sprawa rozpoczęła się przecież w Żydowskim Instytucie Historycznym, który w 1947 r. przesłał "doniesienie" do Ministerstwa Sprawiedliwości na podstawie niejakiego Migdała Całki z Urugwaju. Ten zaś wyjechał z Polski w 1938 roku i nic nie mógł widzieć. W książce Grossa jest jednak... naocznym świadkiem, w dodatku kobietą!!!- która uciekła podczas mordowania Żydów w mieście Jedwabne i wszystko widziała. Czy są jakieś dokumenty Ministerstwa Sprawiedliwości w tej sprawie? IPN, który niby "na bieżąco" informuje nas o postępach śledztwa, nic na ten temat nie mówi.

Następna wątpliwość rodzi się odnośnie akt operacyjnych UB, przechowywanych obecnie w Urzędzie Ochrony Państwa. Dopiero niedawno zostaliśmy poinformowani, że rozpoczęła się procedura ich odtajniania dla IPN. Ale Gross korzystał z nich, pisząc swą książkę i powołał się na liczne fragmenty - oczywiście tylko te, które pasowały do głównych tez jego książki, jak zwykle zresztą. W jaki sposób wszedł w ich posiadanie, jeśli przekazanie ich do IPN wymaga tak licznych procedur i zdejmowania klauzul niezwykłej tajności? Czy opinia publiczna nie powinna zostać poinformowana, jak do tego doszło? Czy Gross jest ważniejszy niż polscy prokuratorzy i polscy historycy?

Metody śledcze

Ponadto - istnieją przecież akta operacyjne b. PUBP w Łomży, ponadto teczki osobowe funkcjonariuszy tam działających. Mamy przecież prawo dowiedzieć się, kim byli tacy oficerowie UB, jak Eliasz Trokenheim, szef PUBP w Łomży oraz Jakub vel Jankiel Stupnik, naczelnik Wydziału Śledczego. Jakie oni mieli kwalifikacje zawodowe i jak ze swej strony przygotowywali oskarżonych i świadków w śledztwie w 1949 roku, że praktycznie wszyscy odwoływali swe zeznania przed prokuratorem, a następnie podczas rozprawy sądowej?

Metody śledcze były przecież wtedy niezwykle okrutne. Gross wprawdzie twierdzi, że nie było powodów, aby Żydzi chcieli przypisywać Polakom zbrodnie popełnione przez Niemców, ale do jego propagandowych"ustaleń", w świetle zarówno jego wcześniejszych publikacji, jak też zawartych w książce Sąsiedzi, nie można mieć zaufania. Wydawać by się nawet mogło, że nie zna on języka polskiego w ogóle i w związku z tym nie potrafi przeczytać podstawowych dokumentów, a tak przecież nie jest...

Oto fragment przemówienia członka Biura Politycznego i ministra bezpieki Stanisława Radkiewicza, wygłoszonego na ściśle tajnej odprawie aktywu MBP w marcu 1951 r.: Prokuratura w dokumencie do kierownictwa Partii na podstawie swojej praktyki podaje, że: "często spotykanym zjawiskiem jest brak obiektywizmu w śledztwie, całkowite pomijanie okoliczności i dowodów wysuwanych przez podejrzanych, formułowanie zeznań świadków w sposób dogodny do konstrukcji oskarżenia, lecz nie odpowiadający rzeczywistości. (...) oficerowie śledczy niejednokrotnie starają się, aby materiały śledcze (przesłuchanie podejrzanych lub świadków) idealnie pasowały do materiałów agenturalnych (...)". Do tej kategorii należą również tendencje u niektórych zbyt "gorliwych" pracowników naszego aparatu załatwiania spraw i różnorodnych porachunków "po drodze". [podkr. J.W.] Pamiętajmy - Radkiewicz mówił to już po zakończeniu śledztwa w sprawie Jedwabnego, wiemy zatem, jakie były realia. Czy nie występował w tej sprawie problem "porachunków" żydowskich z Polakami?

Na tej samej odprawie Radkiewicz nawiązał też do niezwykle brutalnych metod śledczych stosowanych nagminnie przez funkcjonariuszy UB, mimo wielokrotnych formalnych zakazów: b. często bezpośrednim powodem uciekania się naszych pracowników do fizycznego nacisku wobec zatrzymanego jest zła praca operacyjna. Właśnie to, że aresztuje się ludzi bez dostatecznego uzasadnienia, bez sprawdzenia i pokrycia tej informacji i doniesień, bez poczucia odpowiedzialności, w niezrozumiałym i niepotrzebnym pośpiechu - w rezultacie niejako popycha pracownika do szukania dowodów, bo z jednej strony jest on nastawiony na to, że ma do czynienia jednak z przestępcą, a z drugiej strony tym gorliwiej stara się znaleźć ten dowód w wymuszaniu przyznania (...). Nie brnąć w błędach i [nie] popełniać drugiego błędu przez "dobijanie się dowodów", które w dalszym śledztwie lub na rozprawie okazują się zawsze nieprawdziwe [podkr. J.W.].

Oskarżeni byli torturowani!

Z takim zjawiskiem mamy do czynienia w sprawie Jedwabnego. Śledztwo było okrutne, połączone w brutalnym biciem i wymuszaniem przyznania się do winy. Informacje o tym są przecież zawarte w aktach sprawy z 1949 r. Są one lakoniczne, nie mówią o całym dramacie osób bitych i poniżanych, ale warto kilka z nich zacytować. Bolesław Ramotowski: Na zeznaniach zmuszony byłem mówić i na inne osoby, bo byłem bardzo bity. Czesław Lipiński: Na zeznaniach mówiłem tak, jak ode mnie żądali, bo byłem bardzo bity. Władysław Dąbrowski: Na zeznaniach tak mówiłem, bo byłem bity i bałem się dalszego bicia. Roman Górski: Na zeznaniach byłem bardzo bity i tak mówiłem (...). Władysław Miciura: Na zeznaniach mówiłem to, co chcieli, bo nie chciałem, żeby mi zdrowie odebrali. Jerzy Laudański: Zeznania podpisałem pod presją, bo mnie bito i katowano, ale w rzeczywistości tak nie było, to co powiedziałem, było wymuszone, bo powiedzieli mi albo powiesz, albo na miejscu skonasz. Stanisława Sielawa: Na zeznaniach tak nie mówiłam, jak tam napisane. Bronisława Kalinowska: Podczas badania ten pan, co badał, kazał mi tak mówić, krzyknął na mnie, beknął, aż się zlękłam, a co napisali, to ja nie wiem. Pisać i czytać nie umiem, to co chcieli, to napisali, ale to nie jest prawdą.

Sąd w tym zakresie wykazał całkowity brak zainteresowania takimi faktami, była to wówczas bowiem stała praktyka, traktowano to jako rzecz "normalną". Czy zresztą można sobie wyobrazić sąd, który przeciwstawiłby się wszechwładnej bezpiece? Który sędzia chciałby znaleźć się na ławie oskarżonych po wcześniejszych "przesłuchaniach" w UB? A gdybyśmy dziś dobrali się do Grossa ówczesnymi metodami śledczymi, też moglibyśmy dowiedzieć się ciekawych rzeczy. Ponadto - przy odrobinie ubeckiej perswazji - on też przyznałby się do palenia Żydów!

Czy komunizm w Polsce był antyżydowski?

Geremek w Jedwabnem

Następny propagandowy "przekręt" tego autora jest następujący: nie był to proces polityczny i nikomu nie zależało w stalinowskiej Polsce na pokazaniu, że Żydzi ucierpieli w czasie wojny jakoś szczególnie, i to właśnie z rąk Polaków. (...) A poza tym jest to już moment, w którym obsesja antyżydowska Stalina wyznacza rytm prześladowań w całym tzw. obozie. Jest to kolejne wierutne łgarstwo Grossa, albowiem jeśli możemy mówić o jakiejś obsesji Stalina w tym zakresie, to raczej o obsesji prożydowskiej! Stalin i jego klika w latach 50. (czyli już po interesującym nas procesie) zaczęła odsuwać niektórych Żydów z najwyższych kręgów władzy, nie miało to jednak miejsca w Polsce. Prof. Andrzej Paczkowski w przedmowie do publikacji UB, przygotowanych do druku przez IPN (Aparat bezpieczeństwa w Polsce w latach 1950-1952. Taktyka, strategia, metody, Warszawa 2000) tak o tym pisze: W Moskwie najwyraźniej nie liczono się z opiniami ambasadora [sowieckiego w Polsce Ludowej], który (...) w lutym 1950 r. (...) domagał się wymiany kierownictwa MBP. Nic podobnego nie miało miejsca. Nawet czystka antysemicka, która mocno dotknęła służby sowieckie i paru innych państw komunistycznych (Czechosłowacja, Rumunia), nie dotknęła właściwie resortu [MBP].

Pamiętajmy ponadto, że poza figurantem Bierutem, który kierował partią komunistyczną w Polsce, najważniejsze funkcje pełnili przecież Żydzi: Jakub Berman, Hilary Minc i Roman Zambrowski. A idąc w dół: w bezpiece zastępcami Radkiewicza byli: Natan Kikiel-Grynszpan (Roman Romkowski) i Mojżesz Bobrowicki (Mieczysław Mietkowski). I tak dalej... Ciekawe obserwacje wynikają też z analizy składu Komitetu Centralnego PPR-PZPR w momencie, gdy rozpoczynała się sprawa Jedwabnego. Wystarczy ich nazwiska (często sztuczne) porównać z danymi zawartymi w różnych słownikach biograficznych, aby zobaczyć, kto nami wówczas rządził.

Zresztą, jak ujawnił Berman w rozmowie z Teresą Torańską, pozycja w nomenklaturze partyjnej nie była wcale najważniejsza: nie zależało mi, by ustawiać się w pierwszych rzędach. Nie dlatego nawet, że z natury jestem taki skromny. Faktyczne posiadanie władzy nie musi wcale iść w parze z eksponowaniem własnej osoby. Zależało mi, żeby wnieść swój wkład, wycisnąć piętno na tym skomplikowanym tworze władzy, jaki się kształtował, ale bez eksponowania własnej osoby. Berman rzeczywiście wycisnął piętno na aparacie władzy komunistycznej, szczególnie na bezpiece, którą nadzorował z ramienia Biura Politycznego. Inni też wycisnęli swe piętno, a skutki tego stanu rzeczy ponosić będziemy także w przyszłości...

Kto tworzył "kulturę" po 1944 roku?

Maria Dąbrowska zanotowała w swych Dziennikach pod datą 17 VI 1947 r.: UB, sądownictwo są całkowicie w ręku Żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden Żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków. I jak to nie ma szerzyć w Polsce wrednego antysemityzmu? I czy kto zdolny jest przypuścić, że jedynie Żydzi są dobrymi Polakami i obywatelami, którzy nie zasługują nigdy niczym na sąd? Słowa wielkiej pisarki warto wziąć pod uwagę, bo z racji licznych kontaktów z ówczesnymi kręgami władzy była znakomicie poinformowana o tym, co się naprawdę dzieje w Polsce.

Podobnie było wówczas w sprawach kultury. Dąbrowska, czynnie w niej uczestnicząc, poddała analizie głośne wtedy filmy: Ostatni etap i Ulicę Graniczną. Oba były wielokrotnie przerabiane, bo pierwotne wersje były tak skrajnie antypolskie, że nie nadawały się do pokazywania, nawet w warunkach panującego wtedy terroru. O tym pierwszym Dąbrowska napisała: Jest sfałszowany w ten sam perfidny sposób, co "Popiół i diament", co wszystko teraz. Wszystko, co w obozie [Auschwitz] jest sympatyczne, to Rosjanki i Żydówki - oczywiście komunistki. Wszystko, co w obozie zdeprawowane i łajdackie, to Polki. Jeszcze ostrzej znakomita literatka oceniła Ulicę Graniczną: Potem dowiedziałam się ubocznie, że to jest film przedstawiający tragedię getta. Podobno dostał w Wenecji nagrodę, ale boją się go puścić w Polsce, gdyż strona polska została pokazana tak, że już parę razy to przerabiają, jeszcze boją się puścić. (...) Otoczenie, wśród którego oglądałam ten film, stanowili sami Żydzi: Ford (antypatyczna fizjonomia), Teoplitz, jakaś pani Hoffmanowa (...) i Radkiewiczowa, żona ministra bezpieczeństwa, Żydówka, podobno lekarka, bardzo niesympatyczna. (...) Ten film ukazuje najoczywiściej, że jesteśmy rządzeni nie tylko przez obcych, ale przez zdecydowanych wrogów narodu polskiego [podkr. J.W.].

Takie warunki panowały wówczas we wszystkich dziedzinach życia. Wszystko było polityką i o wszystkim decydowali "politycy", ponadto wpływ na podstawowe dziedziny życia, kształtujące młode pokolenie, miały ich żony. Jak choćby żona Radkiewicza... Dziś również moglibyśmy dopatrzeć się licznych znamion takiego stanu rzeczy.

To była (i jest) sprawa polityczna

przeszkadzal cytat z Norwida!

Jeśli proces w sprawie Jedwabnego nie miał piętna politycznego, to dlaczego znalazły się na nim fałszywe "dowody", spreparowane przez Żydowski Instytut Historyczny? Skąd wzięli się fałszywi "świadkowie" - tacy jak Eliasz Grądowski i Abram Boruszczak, którzy złożyli wprawdzie bardzo obszerne zeznania w powiatowym UB w Łomży, ale nie starczyło im już odwagi stanąć przed sądem i zeznać to samo przy pełnej sali? (pisałem o tych sprawach obszerniej w "Naszej Polsce" z 19 czerwca br.)

Sprawa Jedwabnego nie tylko wówczas, ale także dziś jest bardziej polityczna niż jakakolwiek inna. Świadczy o tym przede wszystkim niedopuszczenie przez stronę żydowską do przeprowadzenia normalnej ekshumacji, gdy tak naprawdę nic nie stało na przeszkodzie. Pełna ekshumacja pozwoliłaby jednak wyjaśnić sprawy podstawowe: ile było ofiar (choć od początku wiadomo było, że liczba 1600 jest wyssana z palca), w jaki sposób Żydzi zginęli (odnalezione na powierzchni grobu liczne łuski po amunicji niemieckiej oraz płaszcze kul w ciałach ofiar całkowicie przeczą temu, że Niemców nie było na miejscu zbrodni!). I tak jednak wiemy dziś więcej niż przedtem. Nie jesteśmy jednak o tym bieżąco informowani przez instytucje do tego powołane, przede wszystkim przez IPN.

Wyszło przecież na jaw - co ma kapitalne znaczenie w całej sprawie - że nie było żadnego zamordowania kilkudziesięciu Żydów na kirkucie, gdzie mieli być pochowani razem z pomnikiem Lenina. Zbrodni tej też mieli dokonać Polacy, co więcej - znaleźli się nawet obecnie jej liczni świadkowie, co skrzętnie podchwyciły liczne media przychylne Grossowi. Oto np. w "Super Expressie" (z 25 maja 2000 r.) w reportażu Jerzego Danilewicza pt. Prawdy nie można zasypać, niejaka Jadwiga K. opowiada, jak Polacy gonili Żydów niosących pomnik Lenina (wraz z rabinem) w stronę żydowskiego cmentarza, gdzie... nasi chłopcy okładali ich pałkami. Bili, gdzie popadnie. Tłukli ich i wpychali do wykopanego dołu. A potem żywcem zasypywali, nogami uklepywali ziemię. Uciekłam do domu. Jak wróciłam tam znowu, w niektórych miejscach ziemia jeszcze się ruszała.

Podobnie było na osławionym filmie Agnieszki Arnold, na którym przez dłuższy czas możemy oglądać jakiegoś osobnika, który z detalami, z bólem w sercu i głosie opowiada, jak to Polacy mordowali Żydów długimi nożami na kirkucie, a następnie pokazuje on dokładnie, gdzie zostali ci Żydzi zagrzebani. Tyle że nic takiego nie miało miejsca i bardzo dokładne poszukiwania z użyciem najnowocześniejszego sprzętu nie potwierdziły tej wersji. Zarówno ci Żydzi, jak też resztki pomnika Lenina leżą w obrębie stodoły, tam, gdzie znaleziono liczne łuski od pocisków...

Dodajmy do tego takie "niepolityczne" posunięcia, jak np. fałszywe tłumaczenia relacji żydowskich (z księgi Jedwabnego, wydanej w USA w 1980 r.) na język polski, zamieszczone w miesięczniku żydowskim "Midrasz" (w numerze z lutego tego roku). Polityczne znaczenie ma też liczba ofiar, notorycznie utrzymywana w wysokości 1600 osób. Choć nigdy tylu Żydów nie mieszkało w Jedwabnem i okolicznych miasteczkach razem wziętych, liczba ta jest dogmatem. Każdy, kto ją z oczywistych powodów kwestionuje - jako absurd nie mający pokrycia w rzeczywistości - traktowany jest prawie jak ludobójca. Choć wstępna ekshumacja wykazała, że wszystkich ofiar było ok. 200, Gross jednak uważa, że nie podważa to liczby ofiar, którą on podał w książce, czyli 1600. Twierdzi on obecnie, że ekshumacja została przeprowadzona w pośpiechu i pobieżnie, dlatego też na jej podstawie nie jest możliwe określenie liczby zamordowanych. Zresztą źle się stało, że ją przeprowadzono. Niepełna ekshumacja w Jedwabnem nie stawia wcale pod znakiem zapytania liczb, które przedstawiłem w książce. Wynika z tego, ze strona żydowska nie ustąpi w tej sprawie (tak, jak i w innych), nawet wbrew faktom. nasze na gorze A swoją drogą, jak dotychczas byliśmy bieżąco informowani o postępach w śledztwie, o nowych, często mało istotnych wydarzeniach, które niewiele wnosiły do poznania prawdy. Teraz zaś - nie ma żadnych komunikatów odnośnie owej częściowej ekshumacji. Czekamy na komunikat z ekspertyzy broni, z jakiej strzelano do Żydów, na informacje, czy rzeczywiście zwłoki były przez Polaków bezczeszczone w celu zabrania złotych zębów, czy trupy były odzierane z dóbr materialnych... Mamy do tego prawo. Tym bardziej że Gross przedstawił to w swej książce w wyjątkowo drastycznej formie. Lakoniczne informacje IPN, że przy zwłokach znaleziono złote monety, obrączki, rzeczy osobistego użytku - nie wystarczą. Ta sprawa również musi być wyjaśniona do końca, niezależnie od tego, dla której strony będzie niewygodna.Ciekawym przyczynkiem do tego zagadnienia jest imienna lista ofiar, zamieszczona w "księdze pamięci" Jedwabnego. Zamieszczono w niej osoby, które miały zginąć 10 lipca 1941 roku. Po zliczeniu okazuje się, że jest ich prawie 600. Ale: na tej liście są także osoby, które żyły po wojnie! Np. Izrael Grądowski (przedwojenny prezes gminy żydowskiej), który przeżył te wydarzenia dzięki Polakom i w 1945 r. przyjął chrzest, mieszkał w Jedwabnem do swej śmierci w końcu lat 60. Ale dobrowolny chrzest Żyda to przecież taka zbrodnia, że należało go wykreślić z list żywych. Dlatego "uśmiercono" go i wrzucono na listę ofiar z tego dnia. Innym przypadkiem jest Mordechaj Zeidenshtat - czy to nie słynny Martin Zaidenstadt, który przeżył niemieckie obozy koncentracyjne, mieszka w Niemczech i twierdzi, że to właśnie on? Timothy W. Ryback napisał nawet o nim książkę (The last Survivor. In search of Martin Zaidenstadt, New York, 1999).Gross wielkim uczonym (nie) jest...

Prof. Gross to taki uczony, który zaledwie na stu kilkunastu stronach popełnia sto kilkadziesiąt błędów logicznych, warsztatowych, źródłowych i faktograficznych (nie licząc językowych!), kompromituje się doszczętnie. I nie pomogą w utrzymaniu reputacji jego wyjaśnienia złożone na spotkaniu z czytelnikami 30 czerwca br. podczas XI Festiwalu Kultury Żydowskiej w Krakowie: Książka ukazała się rok temu i wytrzymała próbę czasu. Wywołała głęboką dyskusję nie tylko w Polsce. Analizowali ją historycy i prawnicy. Wytknęli mi kilka drobnych pomyłek, jak np. zmianę imion osób, z którymi rozmawiałem, ale nie podważali faktów. Książka nie wytrzymała bowiem próby czasu. Zawiera bowiem nie tylko kilka drobnych pomyłek, lecz setki i to większość o kapitalnym znaczeniu.

H.Wujec w Jedwabnem

A gdy zajęli się nią prawnicy, to już jest pozew, bo Gross przypisał jednemu z oskarżonych zeznania, których on w śledztwie nigdy nie złożył. Co więcej - gdy wcześniej zwracali mu na to uwagę historycy (Tomasz Strzembosz i Piotr Gontarczyk), obwieścił buńczucznie w "Rzeczpospolitej", że to on ma rację. Tylko niska kultura prawna naszego społeczeństwa oraz brak środków materialnych (bo kto mógł się w PRL dorobić?) powodują, że na razie nie ma takich pozwów więcej. A podstawy do ich złożenia przecież są i to nie byle jakie, bo tu nie chodzi o jakieś "drobne pomyłki", lecz o kłamstwa o dalekosiężnym znaczeniu. "Fabryka holokaustu" już nas wzięła w swoje obroty.

Książka Grossa miała być jednym z najważniejszych ogniw w wymuszeniu od Polski ogromnych odszkodowań. Stare przysłowie żydowskie mówi, że "trzy rzeczy są najważniejsze na świecie - pieniądze, pieniądze i pieniądze". Prof. Norman Finkelstein precyzyjnie wykazuje, że pieniądze można robić na wszystkim. Także, a obecnie przede wszystkim, na holokauście.

Jarosław Womalski

Powrot

Hosted by www.Geocities.ws

1