Cześć i potępienie
Paweł Lisicki

 

Uzasadnieniem publicznego aktu przeprosin nie jest ani poczucie winy, ani wstydu

W debacie o potrzebie rozliczeń z przeszłością wysuwa się dwa powody, dla których Polacy powinni publicznie przeprosić Żydów za zbrodnię w Jedwabnem. Po pierwsze, przeprosiny mają być oznaką skruchy. Po drugie, mają wyrazić zbiorowe uczucie wstydu. Sądzę jednak, że żaden z przytoczonych powodów nie wystarcza.

Szczególnie wątpliwe jest twierdzenie, że przeprosiny wyrażają zbiorową skruchę. Skoro tak, znaczy to, że istnieje wspólnotowe sumienie narodowe zdolne odczuwać skruchę, wyrażać żal za popełnione zło i prosić o przebaczenie. Kto jest jednak adresatem takiej prośby? Przecież ofiary zbrodni nie żyją, a ich potomkowie i rodacy nie są uprawnieni do wybaczania w cudzym imieniu. Poza tym, aby móc odwołać się do sumienia narodowego, musimy wcześniej wprowadzić pojęcie winy zbiorowej. Wszelako, o ile wina osobista jest łatwa do pojęcia - polega na dobrowolnym złamaniu prawa moralnego - to wina zbiorowa jawi się jako pojęcie wyjątkowo niejasne. Czy jeden zbrodniarz w danej grupie wystarczy, by jego przestępstwo obciążyło wszystkich? A może potrzebna jest pewna liczba takich przestępstw? Jeśli tak, to jaka? Czy owa wina rozciąga się na tych, którzy o zbrodni nic nie wiedzieli i nie mogli się jej przeciwstawić? Co jest wówczas jej nośnikiem? Jak w ogóle wina może być niedobrowolna?

Dalej. Ci, którzy przyjmują winę zbiorową, muszą konsekwentnie uznać istnienie zbiorowej kary. Wystarczy, by w społeczności Polaków pojawił się jeden zbrodniarz, by cała zbiorowość zasługiwała na cierpienie. Ten sposób myślenia nie jest nowy. Był rozpowszechniony przed wiekami, kiedy to w zewnętrznych katastrofach, klęskach, zarazach i wojnach upatrywano kary nałożonej przez niebo na całą zbiorowość za błędy jej członków. Czy trzeba przypominać, jak często logika zbiorowej winy była uzasadnieniem dla narodowych waśni, w tym też antyżydowskich pogromów?

Ma ona drugą stronę: przecież w czasie wojny zdarzały się też przypadki zbrodni popełnianych na Polakach przez przedstawicieli innych narodowości. Jeśli uznajemy zatem, że zbrodnia pojedynczego Polaka lub też grupy Polaków obciąża cały naród, to podobne rozumowanie powinno się odnosić do Ukraińców, Białorusinów czy Żydów. Dyskusja o zbiorowej winie musi uruchomić obłąkańczą licytację na ofiary. Więcej. Staje się ona doskonałym wręcz uzasadnieniem dla odrodzenia zapomnianych stereotypów. Następuje, dobrze opisany przez Klausa Bachmanna ("Rz" z 17 marca), podział na nasze i wasze zbrodnie, nasze i wasze winy. Co jednak zrobić w przypadku, gdy Polaków mordował Polak lub Żydów wydał Żyd? Kto kogo wówczas miałby przeprosić? Kto powinien wzbudzić w sobie poczucie winy? Jak często? To pytania bez odpowiedzi. Dlatego uważam, że wszelkie odwoływanie się do zbiorowej winy prowadzić musi nieuchronnie na manowce.

Nowy argument

Właśnie kłopoty z uzasadnieniem przeprosin jako wyrazu zbiorowej skruchy sprawiły, że w debacie pojawił się nowy argument. Jego zwolennicy - należy do nich zaliczyć Wojciecha Sadurskiego ("Rz" z 24 marca) - zamiast mówić o zbiorowej winie, wolą powoływać się na rzekomą analogię między dumą i wstydem. Publiczny akt ekspiacji dokonany przez prezydenta nie wynikałby z poczucia winy, ale byłby wyrazem wstydu.

Czy zwolennicy przeprosin mają rację, przeciwstawiając dumę wstydowi? I czy publiczne przeprosiny są właściwym wyrazem takiego wstydu?

Analogią między dumą a wstydem w dyskusji o zbrodni w Jedwabnem pierwszy posłużył się autor "Sąsiadów", Jan Tomasz Gross. Stwierdził on, że tak jak jesteśmy dumni z tego, że Chopin był Polakiem, powinniśmy się wstydzić, że wśród morderców Żydów znaleźli się Polacy. Podobnym porównaniem posłużył się Sadurski: jeśli stawiamy pomniki żołnierzom spod Monte Cassino, powinniśmy przepraszać za morderców z Jedwabnego. Pomijam obecnie kwestię historyczną, ilu takich polskich morderców w Jedwabnem było. Przyjmijmy, że teza o równoważności wstydu i dumy nie zależy od liczby. To znaczy, że jeśli wśród morderców Żydów z Jedwabnego znalazł się choćby jeden działający z własnej nieprzymuszonej woli Polak, powinniśmy się tego wstydzić.

Fałszywe analogie

Ale czy powinniśmy? Czym wówczas taki wstyd różniłby się od wstydu, że wśród morderców kasjerek z banku przy ulicy Żelaznej byli zapewne Polacy? I dlaczego wyrazem takiego wstydu miałyby być publiczne przeprosiny głowy państwa?

Analogia między dumą a wstydem wydaje mi się w najwyższym stopniu bałamutna. Duma i wstyd są pojęciami nieostrymi. Zarówno duma, jak i wstyd nie odwołują się do obiektywnych wartości moralnych, ale do opinii społecznej. Jestem z czegoś dumny - z tego, że pochodzę z dobrej rodziny, że jestem kibicem zwycięskiego klubu piłkarskiego, że w mojej wiosce urodziła się słynna piosenkarka, że świetnie umiem mówić po angielsku - bo inne osoby, na sądzie których mi zależy, też tak uważają. Jestem dumny, czyli szczycę się czymś, rozgłaszam to, pragnę się pokazać przed innymi. Motywem człowieka dumnego jest zdobycie aprobaty innych ludzi. Podobnie wstyd jest reakcją na pewne nieaprobowane społecznie zachowanie. Mogę wstydzić się swego pochodzenia, swoich znajomych, tego wszystkiego, co rzuca złe światło na mnie w oczach innych. Wstydzę się tego, czym gardzę i co chciałbym ukryć przed wzrokiem drugich.

To prawda, mogę być dumny z tego, że Fryderyk Chopin i Adam Małysz to Polacy. To prawda, Chopin był genialnym kompozytorem, a Małysz skacze bardzo daleko. Jednak jeśli nie jestem miłośnikiem muzyki fortepianowej albo nie znoszę sportu, żadnej dumy z powodu osiągnięć obu Polaków nie odczuwam. Duma i wstyd mogą odnosić się do wartości pozornych, a nawet do antywartości. I tak mogę się wstydzić dobrych uczynków, być dumny ze zbrodni, pogardzać osobami słabymi, choć moralnie dobrymi. Np. członek gangu morderców może się wstydzić swej słabości i skrupułów, a jego herszt może być dumny ze sprawności w zabijaniu.

Czy przeprosiny są wyrazem wstydu, jak utrzymuje Sadurski? Zapewne. Jednak tylko jako gest grzecznościowy. Nie odnoszą się do moralnych przewin, jak mord w Jedwabnem, ale do drobnych naruszeń obyczajów społecznych. Przeprosiny są właściwą reakcją na potrącenie przypadkowego przechodnia czy na niegrzeczne zachowanie. Są słowem, którego oczekujemy od osoby, której się odbiło przy stole albo która opowiedziała głupi dowcip. Są aktem pozwalającym ponownie nawiązać solidarność z grupą społeczną, na zdaniu której mi zależy.

To właśnie potwierdza Sadurski, gdy pisze, że przeprosiny "potrzebne są nam samym. Po to, byśmy oczyścili się z blagierskiej autopercepcji wiecznych niewiniątek, która naraża nas na szyderstwo ze strony członków nacji mniej nieskazitelnych". A więc winniśmy przepraszać, by nie narazić się... "na szyderstwo ze strony członków nacji mniej nieskazitelnych". Przeprosiny jako efekt strachu przed szyderstwem innych - czy na tym ma polegać rozliczenie z przeszłością? Ale na tym musi ono polegać, skoro dla Sadurskiego uzasadnieniem przeprosin ma być to, co subiektywne, niewymierne, z czego żadne obiektywne roszczenia nie wypływają - duma i wstyd.

Odpowiedź sumienia

Wbrew temu, co utrzymuje Sadurski, uważam, że prawdziwe przeciwieństwo występuje nie między dumą a wstydem, lecz między czcią a potępieniem. Cześć jest tym, co należne bohaterom. To dlatego stawiamy im pomniki, wznosimy świątynie, przechowujemy pamięć. Nie czcimy przy tym szczególnych umiejętności poszczególnych osób - wyobraźni malarskiej, geniuszu muzycznego, wyszkolenia sportowego - lecz cnotę moralną. Składamy hołd odwadze, wielkoduszności, pokorze, dobroci, która w nich była.

Owa cnota moralna jest tym, sądzę, co domaga się uznania od każdej osoby obdarzonej sumieniem. Nie mogę wybrać sobie dowolnie bohatera zasługującego na cześć. Moralna wielkość Mahatmy Gandhiego, Matki Teresy czy Janusza Korczaka nie jest czymś, co mogę swobodnie przyjmować lub odrzucać. W ich postępowaniu przejawia się powszechnie obowiązująca norma moralna. O ile odpowiedzią na dobro jest hołd i cześć dla bohaterów, zło moralne - reprezentowane przez Judasza, Kaina czy morderców z ulicy Żelaznej - domaga się potępienia. Tak samo ma się sprawa z mordercami z Jedwabnego, ze szmalcownikami, z donosicielami, bandytami itd. Potępiamy ich nie jako Polaków, Żydów, Rosjan czy Niemców, ale jako ludzi. Nie ma żadnego znaczenia, czy w mordzie uczestniczyli Polacy, Niemcy czy Hindusi. Potępienie jest odpowiedzią sumienia na złamanie obowiązującego wszystkich ludzi prawa moralnego. Przezwyciężenie złej przeszłości w Niemczech i krajach komunistycznych nie dokonało się dzięki publicznym przeprosinom, ale dzięki karze wymierzonej winnym. Stało się ono możliwe, bo usunięto, odrzucono i potępiono fałszywe wzorce zachowań, wyrazem czego było burzenie pomników nazistowskich wodzów, Dzierżyńskiego, Lenina, Stalina oraz zmiana nazw ulic.

Oddając cześć bohaterom, jednocześnie potępiamy osoby reprezentujące występek moralny. Dlatego wznosząc pomniki księciu Poniatowskiemu i Kościuszce, jednocześnie potępiamy zdrajców z Targowicy. Oddając hołd osobom walczącym o niepodległość, np. żołnierzom spod Monte Cassino, automatycznie wyrażamy negatywny osąd tych, którzy walce o daną wartość nie sprostali.

Spór o tradycję

Tradycja inaczej niż dziedzictwo, które jest tym, co zastane, zbiorem surowych faktów przeszłości, zależy od świadomego wyboru, od opowiedzenia się po stronie dobra. Dziedzictwa się nie wybiera, ono po prostu jest. Wręcz przeciwnie ma się sytuacja z tradycją. Wciąż trzeba ją odnosić do wartości obiektywnych i pytać, czy bohaterowie przeszłości odpowiadają prawdziwym wzorcom.

Publiczna ekspiacja za zbrodnię w Jedwabnem, akt dokonywany w imieniu narodu, byłaby może uzasadniona wtedy, gdyby dało się udowodnić tezę, że mordujący Żydów Polacy byli wyrazicielami narodowej tradycji, działali zgodnie z nią, ba, czerpali z niej inspirację. Sądzę, że ta teza właśnie, mimo że nigdzie nie została wyraźnie sformułowana, sprawia że obecna dyskusja o przeszłości jest tak żywa. Wówczas polska tradycja narodowa - podobnie jak tradycja komunistyczna czy nazistowska - byłaby rzeczywiście skażona i winna, a osoby przyznające się do niej mogłyby słusznie zostać napiętnowane. Ale czy w Polsce stawiano pomniki donosicielom, sławiono szmalcowników, wychwalano rasistowskich ideologów? Czy możemy stawiać na jednym poziomie tradycję narodową i zdegenerowane tradycje ideologiczne? Nie sądzę.

Odpowiedzialność za przeszłość nie wyraża się zatem ani w poczuciu zbiorowej winy, ani wstydu. Troska o wartość narodowej tradycji nakazuje raczej, jak sądzę, by przede wszystkim uczcić niewinnie pomordowanych w Jedwabnem i w każdej innej miejscowości, a następnie znaleźć, potępić i ukarać sprawców - jakakolwiek byłaby ich narodowość. -

PAWEŁ LISICKI

Powrot

Hosted by www.Geocities.ws

1