Bernardino Giuseppe Bucci

Luiza Piccarreta

Zbiór wspomnień o Słudze Bożej

Ciotce Rozarii, wiernej strażniczce życia Sługi Bożej Luizy Piccarrety

 

 

Bernardino Giuseppe Bucci
Kapucyn

Luiza Piccarreta

Zbiór wspomnień o Słudze Bożej

(tłum. E. Joanna Kaczyńska)

 

własność Autora

 

Słowo wstępne

Serdeczna troska o przechowanie pamięci naszego prostego ludu, który codzienną pracą i pokornym przyjmowaniem życiowych utrapień wzbudził i wzbudza miłość u Boga i bliźnich skłoniła o. Bernardina Bucciego, naszego brata kapucyna, do spisania „rodzinnych wspomnień” o Luizie Piccarrecie, powszechnie zwanej przez ten lud „świątobliwą Luizą”.

Zainteresowanie jej osobą jest szczególnie silne, zarówno ze względu na zbliżenie do mistyki, jakie obserwujemy ostatnimi czasy (a przecież Luizę należy uważać za mistyczkę, gdyż poprzez kontemplację i spokojne przyjmowanie cierpień fizycznych osiągnęła wysoki stopień zażyłości z Jezusem), jak i dlatego, że znało ją i odwiedzało kilku naszych braci (o. Fedele z Montescaglioso, o. Wilhelm z Barletty, o. Salvatore z Corato, o. Terencjusz z Campi Salentina, o. Daniel z Triggiano, o. Antoni ze Stigliano, o. Józef z Francavilla Fontana - żeby wymienić choć kilku), którzy jej przekazali podstawowe elementy duchowości franciszkańskiej, przejmując od niej miłość do Chrystusa i żarliwość w wypełnianiu Bożej Woli.

Niechaj więc książka ta, w którą tyle entuzjazmu i pracy włożył o. Bernardino, pomoże wszystkim czytelnikom dokładniej się zapoznać z duchowością Luizy i przyczynić się do jej beatyfikacji.

O. Marian Bubbico

Prowincjał Zakonu Kapucynów Mniejszych Apulii.

 

 

Wstęp

Na usilne zachęty czcigodnego - dziś już emerytowanego - arcybiskupa Trani, Przewielebnego Józefa Carty, zabrałem się do spisania świadectw o Luizie Piccarrecie, zebranych wśród członków mojej rodziny i innych osób, które osobiście znały Sługę Bożą. Przy kilku wydarzeniach byłem też osobiście obecny.

W dzieciństwie miałem w stały i bezpośredni kontakt ze Sługą Bożą, bo ciotka moja, Rozaria Bucci, opiekowała się Luizą w dzień i w nocy przez niemal pięćdziesiąt lat. Obydwie zarabiały na życie robieniem koronek klockowych. Moja rodzina była spokrewniona z rodziną Piccarretów. Siostry moje, Iza, Maria i Gemma bywały często w domu Luizy, również po to, by uczyć się koronkarstwa. Luiza najbardziej lubiła Gemmę, dla której sama wybrała imię, gdy mała się urodziła. Siostra Luizy, Angelina, matkowała moim siostrom na chrzcie i bierzmowaniu. Byliśmy ze sobą w takiej zażyłości, że w rodzinie wszyscy mówili do niej „ciociu Angelino”.

Z Luizą stosunki były bardzo bliskie. Pamiętam, że moja matka chodziła do niej często i toczyła z nią długie rozmowy. Nie wiadomo czego one dotyczyły. Myślę, że Luiza przepowiedziała matce wczesną śmierć. Wnoszę to z tego, że matka często mówiła o śmierci i dawała nam do zrozumienia, że nie pożyje długo. Zmarła w wieku pięćdziesięciu jeden lat, w trzy lata po Luizie. W chwili śmierci miała na sobie koszulę Sługi Bożej. Ja osobiście dostawałem od Luizy obrazki święte i wizerunki patronów. Pomimo bliskich i rodzinnych stosunków, przed Luizą nie odzywałem się niemal wcale, tak wielkie wywierała na mnie wrażenie.

Zebrałem i zanotowałem dużo materiału, ale nie wszystko mogłem tu uporządkować tak, aby mogło wyjść drukiem; zbyt wiele kosztowałoby to pracy i czasu, którym niestety nie dysponuję. Musiałem dokonać wyboru i opublikować tylko te materiały, które uważałem za najbardziej interesujące. Nie chcę przez to powiedzieć, że przypadki pominięte nie zasługują na uwagę. Przeciwnie - jestem przekonany, że każde wydarzenie dotyczące Piccarrety przyda się, by lepiej osadzić jej postać w epoce, w której żyła.

Postanowiłem jednak dalej pracować nad porządkowaniem i wyszukiwaniem wspomnień o Luizie, bo chciałbym opublikować szerszą biografię Sługi Bożej, dzieło, które rozpocząłem już od pewnego czasu i które mam nadzieję wkrótce zakończyć.

ojciec Bernardino Giuseppe Bucci

 

Rozdział pierwszy

Rys biograficzny

Sługa Boża Luiza Piccarreta urodziła się w Corato, w prowincji Bari, dnia 23 kwietnia 1865 i tam też zmarła w opinii świętości 4 marca 1947.

Miała szczęście urodzić się w jednej z rodzin patriarchalnych, jakich wciąż jeszcze jest sporo w naszym apulijskim środowisku, a które ukochawszy sobie wiejskie życie zaludniły nasze osady. Jej rodzice, Vito Nicola i Róża z domu Tarantino mieli pięć córek: Marię, Rachelę, Filomenę, Luizę i Angelę. Maria, Rachela i Filomena powychodziły za mąż. Angela, którą wszyscy nazywali Angeliną, pozostała w staropanieństwie i mieszkała razem z siostrą Luizą aż do śmierci.

Luiza przyszła na świat w niedzielę in albis i tego samego dnia została ochrzczona. W kilka godzin po narodzinach ojciec zawinął ją w koc i zaniósł do parafii, gdzie udzielono jej Chrztu Świętego.

Nicola Piccarreta był rządcą folwarku rodziny Mastrorilli, położonego w skalistym regionie Murge, w miejscowości Torre Disperata, 27 kilometrów od Corato. Kto zna te okolice, umie docenić spokój i ciszę, jaka panuje w cienistych dolinach położonych wśród pełnych słońca, nagich, kamienistych wzgórz. W tym folwarku Luiza spędziła długie lata dzieciństwa i dojrzewania. Przed domem wciąż jeszcze stoi rozłożyste, prastare drzewo morwowe z wielką dziuplą u dołu, gdzie dziewczynka chowała się, by pomodlić się w ukryciu przed wzrokiem ciekawskich. To tutaj, w tym samotnym, słonecznym miejscu rozpoczęła się dla Luizy owa boska przygoda, która miała ją wprowadzić na ścieżki cierpienia i świętości. Tutaj przecierpiała wielkie męki z winy nieczystego, który czasem dręczył ją również fizycznie. Luiza broniła się przed jego napaściami modląc się usilnie, zwłaszcza do Najświętszej Maryi Panny, która pocieszała ją swą obecnością.

Opatrzność Boża tak prowadziła swymi tajemniczymi ścieżkami tę młodą dziewczynę, że nie znała ona żadnej innej radości, prócz Boga i Jego Łaski. I rzeczywście, pewnego dnia Pan rzekł do niej: „Przepatrzyłem świat cały przyglądając się każdemu stworzeniu z osobna, szukając najmniejszego ze wszystkich. Ciebie znalazłem wśród tak wielu, najmniejszą ze wszystkich. Upodobałem sobie twoją małość i wybrałem cię; powierzyłem cię moim aniołom, żeby czuwali nad tobą - nie po to, aby uczynić cię wielką, ale po to, by strzegli twej małości - a teraz chcę, aby spełniło się wielkie dzieło mojej Woli. Dlatego nie poczujesz się wielką, a przeciwnie: Wola moja uczyni cię mniejszą, i dalej będziesz maleńką córką Bożej Woli” (por. Tom XII, 23 marca 1921).

W wieku dziewięciu lat Luiza przystąpiła do pierwszej Komunii świętej i otrzymała święty Sakrament Bierzmowania. Od tej chwili nauczyła się zatapiać w modlitwie przez całe godziny u stóp Najświęteszego Sakramentu. W wieku lat jedenastu zapragnęła wstąpić do kwitnącego wówczas stowarzyszenia Córek Maryi przy kościele św. Józefa. Po ukończeniu lat osiemnastu została tercjarką dominikańską, przybierając imię Siostry Magdaleny. Była jedną z pierwszych członkiń Trzeciego Zakonu, który popierał jej proboszcz. Cześć Luizy dla Matki Boskiej rozwinie w niej głęboką duchowość maryjną, zapowiedź słów, jakie w przyszłości napisze o Maryi.

Głos Jezusa nakłaniał Luizę do oderwania się od wszystkiego i od wszystkich. Miała około osiemnastu lat, gdy z balkonu swego domu przy ulicy Mazario Sauro ujrzała Go nagle, cierpiącego pod ciężarem Krzyża, jak podniósł ku niej wzrok i powiedział: „Duszo, wspomóż mnie!” Odtąd Luiza zapłonęła nienasyconym pragnieniem cierpienia za Chrystusa i za zbawienie dusz. Wtedy to zaczęły się jej cierpienia fizyczne, które w połączeniu z udręką duchową i moralną wyniosły ją na szczyty heroizmu.

Rodzina wzięła je za chorobę i zwróciła się o pomoc do lekarzy. Lecz żaden pytany lekarz nie wiedział, co czynić wobec przypadku klinicznego tak dziwnego i jedynego w swoim rodzaju. Luiza cierpiała na kadaweryczną sztywność ciała, choć przejawiała oznaki życia, i nie było lekarstwa zdolnego uśmierzyć jej niewymowne cierpienia. Gdy wyczerpano wszystkie środki znane sztuce medycznej, zwrócono się o pomoc do księży. Wezwano do jej wezgłowia, ojca Kosmę Loiodice z zakonu augustynów, który przebywał wtedy u rodziny ze względu na tzw. ustawę Siccardiego (1). Ku ogromnemu zdziwieniu obecnych wystarczył znak krzyża nakreślony przez kapłana na jej biednym ciele, aby chora natychmiast powróciła do normalnego stanu. Po powrocie ojca Loiodice do zakonu wzywano kilku kapłanów świeckich, którzy kreśląc znak krzyża przywracali Luizę do przytomności. Była ona przekonana, że wszyscy księża są święci, lecz pewnego dnia Pan Jezus powiedział jej: „Nie dlatego, że wszyscy są święci - żebyż nimi byli! - ale tylko dlatego, że kontynuują moje kapłaństwo na świecie, ty musisz być zawsze posłuszna ich autorytetowi i nigdy im się nie sprzeciwiać bez względu na to, czy są dobrzy czy źli” (por. Tom I). Przez całe swoje życie Luiza będzie zawsze posłuszna autorytetowi księży. Będzie to jeden z powodów jej największego cierpienia. Codzienna potrzeba interwencji kapłana, aby móc powrócić do zwykłych zajęć, będzie dla Luizy źródłem najgłębszego upokorzenia. Początkowo największy brak zrozumienia i przykrości spotykał ją właśnie ze strony księży, którzy uważali ją za dziewczynę egzaltowaną, szaloną, za osobę, która chce zwrócić na siebie uwagę otoczenia. Pewnego razu pozostawili ją w zesztywnieniu przez ponad dwadzieścia dni. Luiza, po zaakceptowaniu swego stanu ofiary, znalazła się w warunkach życia bardzo szczególnych: codziennie rano odnajdywano ją sztywną, skurczoną bez ruchu na łóżku i nikt nie był w stanie jej rozprostować, podnieść ręki, poruszyć głową, bądź nogami. Jak wiemy, potrzebny był ksiądz, który by ją pobłogosławił i znakiem krzyża odjął tę sztywność, aby mogła powrócić do swych codziennych zajęć (robiła koronki klockowe). Rzecz niezwykła: jej spowiednicy nie byli nigdy jej kierownikami duchowymi - to zadanie Pan Nasz pragnął zachować dla siebie. Jezus przemawiał do niej osobiście. Udzielając nauk, poprawiając i karcąc w razie potrzeby, stopniowo wprowadził Luizę na najwyższy stopień doskonałości. Przez długie lata Luiza była mądrze nauczana i przygotowywana na przyjęcie daru Bożej Woli.

Ówczesny arcybiskup Józef Bianchi Dottula (22 grudnia 1848 - 22 września 1892), usłyszawszy o wydarzeniach w Corato i po wysłuchaniu opinii kilku księży zechciał na własną odpowiedzialność zająć się tym dziwnym przypadkiem i przemyślawszy głęboko całą sprawę wyznaczył Luizie specjalnego spowiednika w osobie Wielebnego Michała De Benedictis, zacnego kapłana, któremu dziewczyna otworzyła swą duszę do głębi. Ksiądz, człowiek ostrożny i świętego charakteru, narzucił granice cierpieniom Luizy i zakazał jej czynić cokolwiek bez swego przyzwolenia. To właśnie ksiądz Michał nakazał Luizie zjedzenie przynajmniej jednego posiłku dziennie, nawet jeżeli zaraz potem miała zwrócić wszystko, co zjadła. Luiza miała żyć tylko Wolą Bożą. To właśnie wtedy, gdy była pod opieką księdza Michała, dostała pozwolenie na stałe przebywanie w łóżku jako ofiara pokuty. Był rok 1888. Od tamtej pory Luiza pozostała przykuta do swego łoża męki, w pozycji siedzącej, przez następne pięćdziesiąt dziewięć lat, aż do śmierci. Zauważmy, że do tej pory, pomimo, że przyjęła swój stan ofiary, czyniła to jednak tylko czasami, gdyż posłuszeństwo zakazywało jej ciągłego pozostawania w łóżku. Lecz od pierwszego dnia roku 1889 pozostanie w nim na zawsze.

W 1898 roku nowy arcybiskup Tomasz De Stefano (24 marca 1898 - 13 maja 1906) przysłał innego spowiednika, księdza Januarego Di Gennaro, który będzie sprawował ten urząd przez dwadzieścia cztery lata. Ten spowiednik, przeczuwając cuda, jakich Pan dokonywał w duszy Luizy, nakazał jej kategorycznie spisywać wszystko, co w niej czyniła Łaska Boska. Na nic były wszelkie argumenty, jakimi Sługa Boża starała się wymówić od tego zadania, nawet argument o bardzo znikomych umiejętnościach pisarskich nie pomógł. Ks. January Di Gennaro pozostał zimny i niewzruszony, choć wiedział, że biedaczka ukończyła tylko pierwszą klasę szkoły podstawowej. Musiała się poddać. W ten sposób, dnia 28 lutego 1898 rozpoczęła pisanie dziennika, który miał objąć aż trzydzieści sześć grubych tomów! Ostatni rozdział zakończyła dnia 28 grudnia 1939, kiedy dostała polecenie nie pisania już więcej.

Po śmierci spowiednika, 10 września 1922 zastąpił go kanonik Franciszek De Benedictis, który był przy niej tylko cztery lata, gdyż i on zmarł 30 stycznia 1926. Arcybiskup Józef Leo (17 stycznia 1920 - 20 stycznia 1939) przysłał na spowiednika zwyczajnego Luizy młodego księdza Benedykta Calviego, który pozostał przy niej aż do jej śmierci, dzieląc z nią wszystkie cierpienia i nieporozumienia, jakie miały spotkać Sługę Bożą w ostatnich latach jej życia.

W początkach wieku lud naszej ziemi miał szczęście poznać Błogosławionego Hanibala Marię Di Francia, podróżującego po Apulii w poszukiwaniu miejsca na męski i żeński dom dla zgromadzenia, które właśnie założył w Trani. Usłyszawszy o Luizie Piccarrecie udał się do niej z wizytą i od tej pory te dwie wielkie dusze związał na zawsze wspólny cel. Również inni wielcy kapłani odwiedzali Luizę, jak na przykład jezuita ojciec January Braccali, ojciec Eustachiusz Montemurro, zmarły w opinii świętości, oraz przewielebny Ferdynand Cento, nuncjusz papieski i kardynał Kościoła Świętego. Błogosławiony Hanibal został spowiednikiem nadzwyczajnym i redaktorem pism Luizy, które władze kościelne w miarę ich kończenia badały i zatwierdzały. Około roku 1926 błogosławiony Hanibal nakazał Luizie spisanie w zeszycie wspomnień z dzieciństwa i młodości. Błogosławiony Hanibal opublikował wiele pism Luizy, m. in. słynną książkę Zegar Męki, która doczekała się czterech wydań. Dnia 7 października 1928, po wykończeniu domu sióstr zgromadzenia Bożej Gorliwości w Corato, zgodnie z osobistym życzeniem bł. Hanibala przeniesiono Luizę do klasztoru. Bł. Hanibal zmarł był już wtedy w opinii świętości w Messynie.

W 1938 spadło na Luizę straszne nieszczęście. Rzymskie władze kościelne potępiły ją oficjalnie, a książki jej umieściły na indeksie. Ale gdy opublikowano wyrok Świętego Uficjum, Luiza natychmiast posłusznie poddała się wyrokowi władz Kościoła.(2)

Przyjechał z Rzymu wysłannik, żądając oddania wszystkich jej rękopisów, co też Luiza uczyniła bezzwłocznie i spokojnie. Wszystkie pisma powędrowały do tajnych archiwów Świętego Uficjum.

W dniu 7 października 1938, na polecenie przełożonych Luiza musiała opuścić klasztor i znaleźć sobie nowe mieszkanie. Ostatnie dziewięć lat życia spędziła w domu na ulicy Maddalena, w miejscu, które dobrze znają starzy mieszkańcy Corato, pamiętający jak 8 marca 1947 roku wynoszono stamtąd zwłoki Luizy.

Żywot Luizy był nadzwyczaj skromny; posiadała bardzo niewiele dóbr doczesnych. Mieszkała w wynajętym domu, razem z siostrą Angeliną, która otaczała ją serdeczną opieką, wraz z kilku innymi pobożnymi kobietami. Pieniądze, którymi dysponowała, nie wystarczały nawet na opłatę czynszu. Robiła wciąż koronki na klockach, zarabiając tyle, żeby starczyło na utrzymanie siostry, bo sama przecież nie potrzebowała ani ubrań, ani butów. Pożywienie jej składało się z mikroskopijnych posiłków, przynoszonych jej przez pomocnicę Rozarię Bucci. Luiza nie żądała niczego, nie prosiła o nic, a przełknięte jedzenie natychmiast zwracała. Nie wyglądała na osobę umierającą, ale też nie wyglądała zdrowo. A jednak nigdy nie była bezczynna, zużywała siły w cierpieniu i pracy, zaś życie jej, w oczach osób, które ją znały do głębi, było nieustającym cudem.

Godna podziwu była jej całkowita obojętność na wszelkie korzyści materialne, które nie pochodziłyby z jej codziennej pracy! Stanowczo odmawiała przyjmowania pieniędzy i prezentów, które usiłowano jej robić z rozmaitych powodów. Nigdy nie przyjęła wynagrodzenia za swoje książki. Błogosławionemu Hanibalowi, który chciał jej wręczyć sumy należne za prawa autorskie, odpowiedziała: „Ja nie mam żadnych praw, bo to co jest tam napisane nie jest moje” (por. „Wstęp” do książki Zegar Męki, Messyna, 1926). Odmawiała oburzona i zwracała pieniądze, które pobożni ludzie czasem dla niej przesyłali.

Mieszkanie Luizy przypominało klasztor, ciekawscy nie mieli tam wstępu. Odwiedzało ją zawsze kilka kobiet, żyjących tym samym duchem, oraz dziewczęta przychodzące na naukę haftu i robienia koronek na klockach. Z tego właśnie kółka zrodziło się wiele powołań zakonnych. Lecz jej wychowawcze dzieło nie ograniczało się li tylko do dziewcząt, także wielu młodych chłopców wstępowało do różnych zakonów lub zostawało kapłanami.

Dzień zaczynał się dla niej około piątej rano, kiedy do domu przychodził ksiądz, by ją pobłogosławić i odprawić Mszę świętą, co na ogół czynił jej spowiednik, bądź jakiś oddelegowany w tym celu kapłan. Był to przywilej przyznany jej przez papieża Leona XIII i potwierdzony przez św. Piusa X w roku 1907. Po Mszy świętej Luiza pogrążała się w modlitwie dziękczynnej na jakieś dwie godziny. Około ósmej zaczynała pracę na klockach, która trwała do południa. Po skromnym obiedzie pozostawała w swym pokoju sama, w skupieniu. Po południu, po ponownej kilkugodzinnej pracy odmawiała Różaniec. O ósmej wieczorem zaczynała pisać dziennik, po czym około północy szła spać. Rano znajdowano ją nieruchomo skuloną na łóżku, sztywną, z głową pochyloną na prawo. Trzeba było interwencji kapłana, aby przywrócić ją z powrotem do normalnego stanu i posadzić na łóżku.

Luiza zmarła mając osiemdziesiąt jeden lat, dziesięć miesięcy i dziewięć dni, 4 marca 1947, po piętnastu dniach ostrego zapalenia płuc, jedynej choroby stwierdzonej w całym jej życiu. Zmarła w chwili, gdy noc chyliła się ku końcowi, o tej samej godzinie, o której normalnie kapłańskie błogosławieństwo uwalniało ją z usztywnienia. Był wtedy arcybiskupem J.E. ks. Franciszek Petronelli (25 maja 1939 - 16 czerwca 1947). Luiza umarła na łóżku w pozycji siedzącej. Okazało się niemożliwe wyprostować ją i położyć, a jej ciało - i to jest nadzwyczajne - nie uległo rigor mortis i zachowało zwykłą pozycję.

Gdy rozeszła się wieść o śmierci Luizy, cała ludność okoliczna zaczęła napływać do jej domu i konieczna była interwencja stróżów porządku publicznego, aby zapanować nad tłumem, który w dzień i w nocy ciągnął nieprzerwanie, by zobaczyć kobietę, która była tak droga wszystkim sercom. Wszędzie rozlegały się głosy: „Świątobliwa Luiza nie żyje!”. By zadowolić wszystkich, którzy chcieli ją zobaczyć, władze miejskie i sanitarne przyzwoliły na wystawienie zwłok Luizy przez cztery dni. Na jej ciele nie pojawiły się ślady rozkładu. Nie wyglądała na zmarłą - siedziała na swym łóżku ubrana na biało; wydawało się, jakby przed chwilą zasnęła, bo jak już mówiłem, zwłoki nie uległy rigor mortis. Rzeczywiście bez żadnego wysiłku można było obracać jej głowę, unosić ręce, poruszać dłońmi i palcami; unosząc jej powieki widać było, że oczy są lśniące, nie zasnute mgłą śmierci. Wszyscy uważali, że żyje jeszcze, tylko śpi głęboko. Specjalnie zwołane Konsylium lekarskie oświadczyło po uważnych oględzinach, że Luiza nie żyje i trzeba ją uznać za rzeczywiście zmarłą, a nie w letargu, jak wszyscy sobie wyobrażali.

Luiza powiedziała kiedyś, że urodziła się „na odwrót”, a więc słuszne było, żeby jej śmierć także wyglądała „na odwrót” w stosunku do śmierci innych ludzi. Zmarła tak, jak żyła, w pozycji siedzącej, i tak też udała się na cmentarz, w specjalnie skonstruowanej trumnie, oszklonej z przodu i po bokach, aby wszyscy mogli ją widzieć, siedzącą jak królowa na swoim tronie, ubraną na biało, z napisem Fiat na piersi. Ponad czterdziestu księży, cała Kapituła i wszyscy miejscowi zakonnicy szli w kondukcie pogrzebowym; siostry zakonne niosły po kolei na barkach jej trumnę, ogromny tłum ludzi otaczał ją zewsząd. Ulice wypełniało nieprzebrane morze ludzi, niektórzy powchodzili na balkony i dachy domów. Kondukt szedł bardzo powoli, z trudem torując sobie drogę. Uroczystości pogrzebowe małej córki Bożej Woli odbyły się w Kościele Matce, gdzie Mszę Świętą odprawiła Kapituła w komplecie. Całe Corato odprowadziło ją na cmentarz. Każdy chciał wrócić do domu z jakąś pamiątką, z kwiatkiem, którym dotknął trumny zmarłej. Kilka lat później trumnę ze zwłokami przeniesiono do kościoła farnego Santa Maria Greca.

W roku 1994, w święto Chrystusa Króla w Kościele farnym, w obecności licznie zgromadzonych wiernych i gości z zagranicy, Jego Ekscelencja ks. Arcybiskup Carmelo Cassati uroczyście otworzył proces beatyfikacyjny Sługi Bożej Luizy Piccarrety.

Najważniejsze daty

Dnia 23 kwietnia, w niedzielę in Albis w Corato (prowincja Bari) urodziła się Luiza Piccarreta, córka Vita Nicoli i Róży z d. Tarantino, którzy mieli pięć córek: Marię, Rachelę, Filomenę, Luizę i Angelę.

W kilka godzin po jej narodzinach ojciec zawinął ją w koc i zaniósł do Kościoła farnego aby ją ochrzcić. Matka nie cierpiała przy porodzie, dziecko urodziło się bezboleśnie.

Przyjęła Jezusa w Eucharystii w Niedzielę in Albis i tego samego dnia J.E. Ks. Arcybiskup Józef Bianchi Dottula z Trani udzielił jej sakramentu Bierzmowania.

W wieku lat 18 widzi z balkonu swego domu Jezusa uginającego się pod ciężarem krzyża, który mówi jej: „Duszo, wspomóż mnie”. Od tej chwili żyje w samotności, w ciągłym zjednoczeniu z niewymowną Męką swego Boskiego Oblubieńca.

Zostaje Córką Maryi i Tercjarką Dominikanką przybierając imię Siostry Magdaleny.

1885 - 1947 Dusza wybrana, anielska oblubienica Chrystusa, pokorna i pobożna, obdarzona przez Boga nadzwyczajnymi darami, ofiara niewinna, pośredniczka Bożej Sprawiedliwości, przez sześćdziesiąt dwa nieprzerwane lata przeleżane w łóżku jest Zwiastunką Królestwa Bożej Woli.

4 marca1947 Pełna zasług, w wieczystej światłości Bożej Woli kończy swe ziemskie dni tak, jak żyła, aby zatriumfować wśród aniołów i świętych w nieskończonym blasku Bożej Woli.

7 marca 1947 Jej śmiertelne szczątki pozostają wystawione przez cztery dni na widok publiczny, aby nieprzebrane tłumy wiernych przybyłe do jej domu mogły ujrzeć po raz ostatni Świątobliwą Luizę, tak drogą ich sercu. Luiza odbywa swą ostatnią ziemską drogę triumfalnie, sunąc jak królowa pośród dwóch szpalerów ludu. Cały kler diecezjalny i zakonny odprowadza jej trumnę na cmentarz. Nabożeństwo odbywa się w Kościele Matce z udziałem całej Kapituły. Po południu Luiza zostaje pochowana w kaplicy rodowej Calvich.

3 lipca 1963 Jej szczątki zostają ostatecznie złożone w kościele farnym Santa Maria Greca.

20 listopada 1994 W święto Chrystusa Króla, ks. Arcybiskup Cassati otwiera uroczyście proces beatyfikacyjny Sługi Bożej Luizy Piccarrety w obecności licznie przybyłych miejscowych wiernych i gości z zagranicy.

Na zdjęciu: Pierwszy obrazek Sługi Bożej Luizy Piccarrety, wydany w roku 1948, opatrzony imprimatur ks. abpa Fr. Reginalda Addaziego O.P.

Spowiednicy i kierownicy duchowi

1. ojciec Kosma Loiodice zakonnik i pierwszy spowiednik

2. Ks. Michał De Benedictis spowiednik młodziutkiej Luizy, wyznaczony w 1884 r. na jej oficjalnego spowiednika przez księdza biskupa Józefa B. Dottulę

3. Ks. January Di Gennaro proboszcz parafii św. Józefa, spowiednik od r. 1898 do r. 1922; jako ćwiczenie w posłuszeństwie nakazał Słudze Bożej spisywanie codziennie każdego objawienia Pana

4. O. Hanibal Maria Di Francia od r. 1919 do r. 1927 z polecenia biskupa był jej spowiednikiem nadzwyczajnym; z ramienia Kościoła był redaktorem pism Sługi Bożej; opublikował kilka jej pism, m. in. Zegar Męki

5. Ks. Kard. Ferdynand Cento nuncjusz papieski i kardynał Świętego Kościoła Rzymskiego

6. Ks. Franciszek De Benedictis spowiednik od roku 1922 do 1926, następca ks. Januarego Di Gennaro

7. Ks. Felice Torelli proboszcz parafii Santa Maria Greca

8. Ks. Ciccio Bevilacqua Koadiutor Kościoła farnego, okazjonalny spowiednik

9. Ks. Łukasz Mazzilli Koadiutor, okazjonalny spowiednik

10. Ks. Benedykt Calvi od r.1926 do 1947 stały spowiednik z polecenia arcybiskupa Józefa Leo

 

Ks. Peppino Ferrara, odprawiał czasem nabożeństwa w domu Luizy.

Ks. Vitantonio Patruno, odprawiał czasem nabożeństwa w domu Luizy.

Ks. prałat Klemens Ferrara, odprawiał czasem nabożeństwa w domu Luizy.

Ks. Cataldo Tota, rektor Seminarium w Bisceglie i proboszcz kościoła św. Franciszka

Ks. Michał Samarelli, Wikariusz Generalny Bari.

Ks. Ernest Balducci, Wikariusz Generalny Salerno.

Ks. Ludwik D’Oria, kierownik duchowy Regionalnego Seminarium Duchownego w Molfetta i Wikariusz Generalny Trani.

Także wielu innych kapłanów, zakonnych i diecezjalnych, których tu nie wymieniamy, od czasu do czasu z różnych powodów odwiedzało dom Sługi Bożej.

Na zdjęciu: Ks. Benedykt Calvi, ostatni spowiednik Luizy Piccarrety

 

Biskupi (3)

 

Ks. Bp Bianchi Dottula Józef 1848-1892

Ks. Bp Marinangeli Dominik 1893-1898

Ks. Bp de Stefano Tomasz 1898-1906 [Luiza zaczyna pisać dzienniki].

Ks. Bp Vaccaro Juliusz 1906, administrator

Ks. Bp Carraro Franciszek P. 1906-1915

Ks. Bp Regime Jan 1915-1918

Ks. Bp Tosi Eugeniusz 1918-1920, administrator

Ks. Bp Leo Józef M. 1920-1939

Ks. Bp Petronelli Franciszek 1939-1947. Zmarł 16 czerwca 1947, trzy miesiące po świątobliwej śmierci Luizy Piccarrety.

Ks. Bp Addazzi Reginald G.M. 1947-1971. Nadał Luizie tytuł Sługi Bożej i pozwolił na rozpowszechnianie obrazka z jej podobizną i z modlitwą.

Ks. Bp Carata Józef od 1971, emerytowany. Zaczął sprawę od kanonicznego zatwierdzenia w roku 1986, po dziesięcioletnich zabiegach, Towarzystwa Bożej Woli w Corato. Jednocześnie na prośbę kardynała Palazziniego, prefekta Świętej Kongregacji do Spraw Świętych wydał polecenie zebrania świadectw o Słudze Bożej.

Ks. Bp Cassati Carmelo, emerytowany. Otworzył proces beatyfikacyjny Luizy Piccarrety w dniu święta Chrystusa Króla, w roku 1994.

Ks. Bp Jan Baptysta Picchierri, aktualnie biskup Trani. Zajmuje się w chwili obecnej sprawą beatyfikacji Sługi Bożej Luizy Piccarrety.

 

Lista pism Luizy Piccarrety

Daty dzienników, które pisała Luiza Piccarreta, spełniając posłusznie zadanie otrzymane od spowiedników.

Także w sprawie pism Luiza była całkowicie zależna od władz Kościoła.

Dlatego z najwyższą niechęcią i powodowana jedynie posłuszeństwem zaczęła pisanie dnia 28 lutego 1899.

Tomy Daty

Tomy I i II od 28 lutego do 30 października 1899

Tom III od 1 listopada 1899 do 4 września 1900

Tom IV od 5 września 1900 do 18 marca 1903

Tom V od 19 marca do 30 października 1903

Tom VI od 1 listopada 1903 do 16 stycznia 1906

Tom VII od 30 stycznia 1906 do 30 maja 1907

Tom VIII od 23 czerwca 1907 do 30 stycznia 1909

Tom IX od 10 marca 1909 do 3 listopada 1910

Tom X od 9 listopada 1910 do 10 lutego 1912

Tom XI od 14 lutego 1912 do 24 lutego 1917

Tom XII od 16 marca 1917 do 26 kwietnia 1921

Tom XIII od 1 maja 1921 do 4 lutego 1922

Tom XIV od 4 lutego do 24 listopada 1922

Tom XV od 28 listopada 1922 do 14 lipca 1923

Tom XVI od 23 lipca 1923 do 6 czerwca 1924

Tom XVII od 10 czerwca 1924 do 4 sierpnia 1925

Tom XVIII od 9 sierpnia 1925 do 21 lutego 1926

Tom XIX od 23 lutego do 15 września 1926

Tom XX od 17 września 1926 do 21 lutego 1927

Tom XXI od 23 lutego do 26 maja 1927

Tom XXII od 1 czerwca do 14 września 1927

Tom XXIII od 17 września 1927 do 11 marca 1928

Tom XXIV od 19 marca do 3 października 1928

Tom XXV od 7 października 1928 do 4 kwietnia 1929

Tom XXVI od 7 kwietnia do 20 września 1929

Tom XXVII od 23 września 1929 do 17 lutego 1930

Tom XXVIII od 22 lutego 1930 do 8 lutego 1931

Tom XXIX od 13 lutego do 26 października 1931

Tom XXX od 4 listopada 1931 do 14 lipca 1932

Tom XXXI od 24 lipca 1932 do 5 marca 1933

Tom XXXII od 12 marca do 10 listopada 1933

Tom XXXIII od 19 listopada 1933 do 24 listopada 1935

Tom XXXIV od 2 grudnia 1935 do 2 sierpnia 1937

Tom XXXV od 9 sierpnia 1937 do 10 kwietnia 1938

Tom XXXVI od 12 kwietnia do 28 grudnia 1938

 

Na zdjęciu: Sługa Boża pisze dzienniki wpatrzona w krucyfiks

 

Noty:

(1) Hrabia Giuseppe Siccardi (1802-57) w roku 1850 przedstawił projekt ustawy znoszącej przywileje kleru oraz władzę sądu kościelnego w państwie sabaudzkim

(2) Oto tekst, który Sługa Boża przesłała swemu biskupowi przy tej okazji:

Fiat! In Voluntate Dei! Ja, niżej podpisana, dowiedziawszy się o dekrecie w którym, w dniu 13 lipca 1938 Najwyższa Kongregacja św. Uficjum wpisuje na Indeks książki przeze mnie napisane i opublikowane: 1 - Zegar Męki P.N.J.C. z traktatem Bożej Woli; 2 - W królestwie Bożej Woli; 3 - Królowa Niebios w królestwie Bożej Woli;; dobrowolnie i z gotowością dopełniam obowiązku duszy chrześcijańskiej pokornego, bezwarunkowego, pełnego i absolutnego poddania się wyrokom świętego Kościoła Rzymskiego, w związku z czym bez zastrzeżeń ganię i potępiam wszystko, co Najwyższa Kongregacja świętego Uficjum zganiła i potępiła w wyżej wymienionych moich opublikowanych pismach w tym samym rozumieniu, w którym postanowiła o tym Kongregacja. Tęż samą deklarację ślę pokornie mojemu najmilszemu Arcybiskupowi, J.E. D. Giuseppe M. Leo, błagając go o ojcowską przysługę przesłania powyższego do św. Uficjum.

podpisuję się, Luiza Piccarreta z Corato.

(3) Publikujemy listę biskupów diecezji w Trani za życia Luizy Piccarrety oraz tych, którzy interesowali się sprawą jej beatyfikacji.

 

Rozdział Drugi

Królestwo Bożej Woli

„A teraz oddaję głos wam wszystkim, którzy będziecie czytać te pisma… Proszę was i błagam, abyście przyjęli z miłością to, co Jezus pragnie nam dać, czyli Jego Wolę.

Ale żeby dać wam Swoją Wolę, waszej chce od was, bo inaczej Wola jego nie zapanuje. Gdybyście wiedzieli… Z miłości mój Jezus chce wam udzielić największego daru nieba i ziemi, daru Swej Woli!

Och, ileż On łez gorzkich wylewa, gdy widzi jak z własnej woli rozpełzacie się po całej wynędzniałej ziemi! Nie umiecie utrzymać się w dobrym zamiarze, a wiecie dlaczego? Dlatego, że nie macie Jego Woli w sercu.

Och, jakże płacze Jezus, jak wzdycha nad waszym losem! I szlochając prosi, abyście przyzwolili Jego Woli panować w was. Chce odmienić wasz los, chce by chorzy ozdrowieli, by słabi nabrali sił, by biedni wzbogacili się, by niestali nabrali stanowczości, chce z was, niewolników, uczynić królów. Nie pragnie od was wielkiej pokuty, ani długich modłów, ani niczego innego - chce tylko, aby w was panowała Jego Wola, i abyście przestali żyć według waszej.

Ach, posłuchajcie Go, a ja gotowam życie oddać za każdego z was, wycierpieć każdą udrękę, abyście tylko otworzyli wasze dusze i Wola mojego Jezusa mogła zapanować i triumfować nad ludzkimi pokoleniami!

Posłuchajcie, błagam, mojego wezwania - chodźcie ze mną do Raju, gdzie mieliście początek, bo tam Najwyższa Istota stworzyła człowieka, by go uczynić królem wszelkiego stworzenia, aby nad wszystkim panował. Dane mu królestwo to wszechświat cały, ale berło, korona, władza wzięły się z duszy jego, w której mieszkało Boskie Fiat jak Król sprawujące rządy - Ono stanowiło o prawdziwej królewskiej godności człowieka. Człowiek ten miał królewskie szaty, jaśniejsze od blasku słońca, jego czyny były szlachetne, a piękno porywające. Bóg miłował go wielce, zabawiał się z nim, nazywał go swym małym królem i synem. Było szczęście, ład i harmonia.

Lecz człowiek ten, pierwszy nasz ojciec, zdradził siebie samego i swoje królestwo, jednym aktem swej woli napoił goryczą Stwórcę, który go ponad wszystko wyniósł i ukochał. Utracił więc człowiek swe królestwo, królestwo Bożej Woli, w którym wszystko było mu dane. Wrota Raju zamknęły się przed nim i Bóg odebrał królestwo człowiekowi. A tymczasem posłuchajcie mojego sekretu.

Odbierając człowiekowi królestwo Bożej Woli Pan Bóg nie powiedział, że już nigdy mu go nie odda - zatrzymał je Sobie w oczekiwaniu na przyszłe pokolenia, aby je zadziwić swymi łaskami, których oślepiający blask zaćmiewa ludzką wolę, przyczynę utraty tak świętego królestwa; zdumiewając ich czarem cudownej mądrości Bożej Woli, chciał, by odczuli potrzebę i pragnienie wyzucia się z własnej woli - źródła nieszczęśliwości - i życia Wolą Bożą. Tak więc Królestwo jest nasze - odwagi!

Najwyższe Fiat czeka na nas, woła nas, wzywa byśmy je sobie wzięli. Któż więc zdobędzie się na to, by nie sięgnąć po nie, któż będzie na tyle przewrotny, by nie wysłuchać jego wołania, nie przyjąć tak wielkiego szczęścia?

Porzućmy mizerne łachmany naszej woli, żałobny strój naszej niewoli, w którą nas odziała, a będziemy nosić szaty królewskie, stroić się w boskie ozdoby!

Dlatego do was wszystkich wołam, posłuchajcie mnie! Wy znacie moją Małość, wiecie, że jestem najmniejszym ze stworzeń… oto poszukam sobie schronienia w Bożej Woli wraz z Jezusem, a jednocześnie zamieszkam, ja - maleńka, w waszym łonie i jęcząc i płacząc będę stamtąd pukała do waszych serc, prosząc was, jak nędzna żebraczka, o wasze łachmany, o wasze stroje żałobne, o waszą nieszczęsną wolę, by dać ją Jezusowi, aby ją wszystką spalił i powierzywszy wam Swoją Wolę przywrócił wam Swoje Królestwo, Swoje szczęście, czysty blask Swej królewskiej szaty. Och, pojmijcie, co znaczy Boża Wola! W niej się zawiera niebo i ziemia; jeżeli z nią obcujemy, wszystko jest nasze, wszystko ma z nas swój początek; ale gdy bez Niej żyjemy, każda rzecz jest przeciw nam; a jeśli coś posiadamy, to dlatego, że jesteśmy prawdziwymi rabusiami naszego Stwórcy i żyjemy z oszustwa i kradzieży.

Dlatego, jeżeli chcecie Ją poznać, przeczytajcie te słowa; w nich znajdziecie balsam na rany okrutnie wam zadane przez ludzką wolę, w nich świeży powiew na wskroś boski, nowe życie niebiańskie; poczujecie Niebo w duszy, otworzą się przed wami nowe horyzonty, zaświecą nowe słońca i często spotkacie pragnącego dać wam Swoją Wolę Jezusa z zapłakanym obliczem. Jezus płacze, bo chce was widzieć w szczęściu, a widząc jak bardzoście nieszczęśliwi szlocha i wzdycha, modli się o szczęśliwość dla Swych dzieci. Prosząc, byście podali Mu swoją wolę, aby uwolnić się od nieszczęścia, obdarza was Swoją, na potwierdzenie daru Jej królestwa.

Dlatego do wszystkich wołam. Wołam razem z Jezusem, poprzez Jego łzy, poprzez Jego gorące westchnienia, poprzez Jego palące Serce, pragnące udzielić Swego Fiat. Z tego Fiat wyszliśmy, z Niego mamy życie - jest więc konieczne i słuszne, abyśmy do Niego powrócili, do tego cennego i nieskończonego dziedzictwa.

W pierwszej kolejności apeluję do Najwyższego Kapłana, Ojca Świętego, Przedstawiciela Kościoła Świętego, a więc Przedstawiciela Królestwa Bożej Woli. Oto u Jego świętych stóp ta mała istota składa to królestwo, ażeby świat z nim zapoznał, ażeby ojcowskim, miarodajnym głosem wezwał wszystkie swe dzieci do zamieszkania w tym świętym królestwie. Niechaj Najwyższe Fiat przepoi serce swego Przedstawiciela na ziemi i zapali w nim pierwsze Słońce Bożej Woli, a począwszy swe życie w Osobie najwyższej Głowy Kościoła, niechaj rozszerzy swe nieskończone promienie na cały świat i wszystkich oświeci swym światłem, i zjednoczy w jedną owczarnię z jednym Pasterzem!

Drugi apel zwracam do wszystkich Kapłanów. Leżąc krzyżem u stóp każdego z nich, proszę ich i błagam, aby zechcieli zainteresować się i zapoznać z Wolą Bożą. I powiadam im: każdy ruch, każdy czyn najpierwej z Niej bierzcie, więcej, schrońcie się w Fiat, Jemu się zawierzcie, a poznacie jak słodkie i drogie jest życie Wolą Bożą - wszelkie wasze dzieło z Niej czerpiąc pooczujecie w sobie Boską siłę, usłyszycie niemilknący głos, który będzie wam mówił rzeczy wspaniałe, nigdy przedtem nie słyszane, poczujecie w sobie światłość, która oddali wszelkie zło, poruszy narody i odda panowanie nad nimi w wasze ręce.

Ileż waszych wysiłków pozostało bez skutku, bo nie ma w was życia Bożej Woli! Rozdawaliście narodom chleb przaśny, bez zaczynu Fiat i dlatego był im twardy i niestrawny gdy go jadły; a nie czując w sobie życia, nie usłuchały waszej nauki. Spożyjcie więc ten chleb boskiego Fiat - tylko wtedy będzie Ono żyło w was i we wszystkich innych jednym życiem i jedną wolą.

Trzeci mój apel kieruję do całego świata, do wszystkich mych sióstr, braci i dzieci. Wiecie, dlaczego każdego z was wzywam? Bo każdemu chcę udzielić życia Bożej Woli! Jest Ona czymś więcej niż powietrze, którym wszyscy oddychamy; jest jak słońce, które nas wszystkich obdarza swym światłem; jest jak bicie serca, które chce bić w każdym; a ja, jak dziecko małe chcę i wzdycham, byście wszyscy przyjęli życie poprzez Fiat. Och, gdybyście tylko wiedzieli, ile otrzymacie darów, życie oddalibyście, aby zapanowała w każdym z was!

Ja, marna nicość, chcę wam powierzyć drugą tajemnicę, usłyszaną od Jezusa; a czynię to, abyście oddali mi waszą wolę w zamian za Wolę Boga, który was uszczęśliwi na ciele i duszy.

Chcecie wiedzieć, dlaczego ziemia nie wydaje płodów? Dlaczego na całym świecie ziemia często rozstępuje się i trzęsie, i pochłania miasta i ludzi? Dlaczego wiatry i woda burzą się i niszczą wszystko? Skąd tyle klęsk, dobrze wam znanych?

Stąd, że wszelkie stworzenie posiada Bożą Wolę, która nad nim panuje i dzięki niej wszystkie są możne i władne; są od nas szlachetniejsze, bo w nas panuje wola ludzka - ona nas poniża, osłabia i obezwładnia. Jeśli bacząc na własny los odrzucimy ludzką wolę i przyjmiemy życie Bożej Woli, wtedy i my staniemy się możni i władni; będziemy braćmi i siostrami wszelkiego stworzenia, które nie tylko przestanie nas dręczyć, ale też pozwoli nad sobą zawładnąć; będziemy szczęśliwi w życiu doczesnym i w wieczności!

Czy jesteście radzi? Toteż pospieszcie się: posłuchajcie mnie, pokornej nicości, która was tak ukochała. Wtedy i ja będę rada, bo będę mogła powiedzieć, że wszyscy moi bracia i siostry to Króle i Królowe, bo mieszka w nich Boża Wola!

Odwagi, odpowiedzcie na wezwanie.

Tak, wzdycham, byście mi odpowiedzieli jednogłośnie, co więcej - nie sama was wzywam, nie sama błagam: wraz ze mną, głosem czułym i łagodnym wzywa was mój słodki Jezus, który tyle razy wręcz z płaczem mówi nam: „przyjmijcie moją Wolę, żyjcie nią; wnijdźcie do Jej królestwa”.

Wiedzcie, że pierwszym, który prosił Ojca Niebieskiego aby przyszło Jego Królestwo i stała się Wola Jego tak w niebie, jak i na ziemi, był Pan Nasz w modlitwie Ojcze Nasz. Przekazując nam Swą modlitwę wzywał nas i prosił, abyśmy się modlili: „Fiat Voluntas Tua sicut in coelo et in terra”.

Dlatego też, ilekroć odmawiacie Ojcze Nasz, Jezusa ogarnia tak wielkie pragnienie, by dać wam Swe Królestwo, swoje Fiat, że spieszy powtarzać wraz z nami: „Ojcze, ja proszę Cię o to wraz z mymi dziećmi, spraw, by się wnet stało”. Tak więc sam Jezus modli się jako pierwszy, a potem i wy za nim modlicie się odmawiając Ojcze Nasz. Czyżbyście mogli odmówić tak wielkiego daru?

Jeszcze jedno słowo.

Wiedzcie, że ja, mała istota, widząc gorące pragnienie Jezusa, Jego szalone i pełne łez westchnienia, by dać wam swoje Królestwo, swoje Fiat, chcę, wzdycham i zabiegam o to, by wszystkich was ujrzeć w Królestwie Bożej Woli, uszczęśliwionych uśmiechem Jezusa. Ale jeśli nie uda mi się przekonać was modlitwą i łzami, to spróbuję uczynić to natrętnym błaganiem, tak u Jezusa, jak i u was.

Wysłuchajcie więc tej marnej istoty, niech już nie wzdycha, odpowiedzcie mi z serca: „już dobrze, niech się stanie…. wszyscy pragniemy królestwa Bożej Woli. Fiat”. (1)

 

Nieznane modlitwy (2)

Zawierzam się Twojej Woli

Zawierzam się Twojej Woli, mój Jezu, by oddychać Twoim tchnieniem, by oddychać tchnieniem każdego stworzenia i każdy oddech zamieniać w czuły pocałunek.

Chcę, by serce moje biło Twoją Wolą i za każdym swoim uderzeniem powtarzało „kocham Cię, kocham Cię”, a każdy najmniejszy mój ruch według Twojej Woli oddawał Ci uściski bliźnich, abym zamknięta w Twoim uścisku, w Twoich ramionach chroniła Cię przed obrazą ludzką i umiała sprawić, żeby Cię wszyscy miłowali i uwielbiali, błogosławili i wypełniali Twą Świętą Wolę.

Tyś Przewodnikiem moim

O mój słodki Jezu, uchowaj mnie w ukryciu Swej Woli, bo nie chcę widzieć, ani słyszeć, ani dotykać niczego oprócz Twej świętej Woli. Jej mocą chcę uświęcać bliźnich. Panie Jezu, spraw, abym umiała moimi czynami napełnić Niebo i ziemię życiem Bożym.

Królowo Matko, prowadź mnie, bądź mi Nauczycielką i nie pozwól, bym nawet raz jeden odetchnęła bez Bożej Woli.

 

Zabierz moją wolę

Mój Jezu, daj mi Swą Wolę a zabierz moją, żebym się uświęcała Twoją świętością, żebym miłowała Twoją miłością, żeby moje serce biło wespół z Twoim Sercem, żeby moje kroki były Twoimi, moje odkupienie Twoim odkupieniem i żebym umiała swoimi słowami wzbudzić Jezusaa w sercach moich słuchaczy.

Królowo Matko, okryj mnie swym płaszczem, daj bezpieczne schronienie od wszelkiego złego.

 

Na zdjęciu: Jedna z wielu modlitw, jakie Sługa Boża lubiła zapisywać na odwrocie rozdawanych

obrazków.

Noty:

(1) Apel ten napisała Sługa Boża w roku 1924.

(2) Tytułów nie nadała Luiza Piccarreta. Na ogół są zaczerpnięte z tekstu modlitwy i oddają jej myśl przewodnią. Znaleziono je wśród osobistych rzeczy Rozarii Bucci. Teraz należą do mojego prywatnego archiwum materiałów o Słudze Bożej.

 

Rozdział Trzeci

Ozdrowienie chorej na padaczkę

Ciotka Rozaria, urodzona 4 kwietnia 1898 jako ostatnia z licznego rodzeństwa, w opinii mojej babki była jedyną „pechową” córką w rodzinie, gdyż nie tylko cierpiała na ataki padaczki, ale w następstwie dość błahego wypadku amputowano jej ostatnie człony środkowego, czwartego i małego palca prawej dłoni.

Z nadzieją na uzdrowienie z padaczki babka zaprowadziła ją do Luizy, u której zbierało się grono dziewcząt, uczących się robić koronki. Babka poprosiła Luizę o dołączenie Rozarii do tej grupy, żeby dziewczynka zdobyła sobie jakiś zawód. Ciotka miała wtedy zaledwie dziewięć lat, choć wyglądała na znacznie starszą. Był bardzo zimny i deszczowy dzień stycznia roku 1907. Luiza słynęła już w całym Corato i wszyscy nazywali ją świątobliwą. Była znana nie tylko ze świętego życia, szanowano ją także z uwagi na jej działalność społeczną. Stworzyła bowiem w swym domu szkółkę koronkarską, która wielu dziewczętom dawała szansę na awans społeczny i odmianę życia, ograniczonego do zajęć domowych i prac w gospodarstwie rolnym. (1)

Oto, jak odbyło się spotkanie…

Była godzina mniej więcej dziesiąta, gdy moja babka udała się z ciotką do domu Luizy, mieszczącego się na ulicy Nazario Sauro, zwanej też ulicą Szpitalną. Drzwi otworzyła matka Luizy, starsza już kobieta, która przywitała się z babką, wypytując ją o różnych członków rodziny. (2)

Po tej rozmowie matka Luizy zaprowadziła je obie do pokoiku córki, która siedząc w łóżku dawała lekcję koronek dziewczętom.

Angelina, siostra Luizy, wyprowadziła z pokoju młode koronkarki, przyniosła krzesło babce i zaczęła się rozmowa.

Oto relacja mojej ciotki:

- Rozmawiały najpierw na różne tematy, których dobrze nie pamiętam, jak dwie przyjaciółki, które dawno się nie widziały. Wreszcie moja matka ucałowała Luizę i wyszła. Odgadłam, że rozmawiały również i o mnie i że Luiza zgodziła się na prośbę mojej matki. Gdy zostałam z nią sama, Luiza spojrzała mi głęboko w oczy z wielką życzliwością, jakby mi chciała dodać otuchy. Nie podejrzewałam wcale że zostanę przy niej nieprzerwanie przez czterdzieści lat.

Kilka dni potem moja ciotka dostała nagle ataku padaczki, akurat podczas pierwszej lekcji koronkarstwa. Ciotka nigdy nie opowiadała mi tego zdarzenia, bo była osobą raczej zamkniętą w sobie i tak dyskretną w sprawach dotyczących Luizy, że rzadko opowiadała o niej w domu. Zdarzenie znam z opowiadania mojej matki, która dowiedziała się szczegółów od obecnej przy tym przyjaciółki.

Kiedy ciotka upadła na podłogę z pianą na ustach, inne dziewczęta przestraszyły się bardzo i uciekły z pokoju, zaś siostra Luizy, Angelina, ruszyła na ratunek Rozarii. Natomiast Luiza nie straciła panowania nad sobą, zupełnie, jakby wypadek wcale jej nie dotyczył, i dalej robiła koronki. Jedna z dziewczynek, która pomimo przestrachu pozostała w pokoju, opowiada:

- Jak tylko zobaczyła Rozarię na ziemi, Luiza podniosła oczy ku niebu i rzekła: „Panie, jeżeli umieściłeś ją przy mnie, to przynajmniej niech będzie zdrowa”. I dalej robiła koronki.

Wśród ogólnego zamieszania nikt nie zwrócił specjalnie uwagi na tę modlitwę Luizy.

Czy było tak naprawdę, czy nie - od tamtej chwili ciotka Rozaria już nigddy nie dostała ataku padaczki. Dożyła osiemdziesięciu lat i zmarła na zapaść cukrzycową (taką postawiono diagnozę). Jej choroba trwała półtora dnia.

 

Na zdjęciu: Luiza Piccarreta czyta Pismo Święte.

 

Dzwonek niezgody

Ciotka Rozaria była współwłaścicielką dóbr rodzinnych, ale praktycznie zrezygnowała na naszą korzyść z połowy dochodów, jakie one przynosiły, dość znacznych jak na owe czasy, gdyż rodzina nasza była liczna - sześciu synów, wszyscy w szkołach. Przychodziła prawie codziennie do domu na obiad i czuła się panią sytuacji. Udział ciotki w zajęciach domowych był bardzo ceniony. Ciotka pomagała w kuchni, nakrywała do stołu i przed odejściem pomagała sprzątnąć po skończonym posiłku.

Wszyscyśmy byli jej za to bardzo wdzięczni, gdyż matka była nauczycielką a my wszyscy uczyliśmy się w szkołach, więc nie mogliśmy specjalnie pomagać w domu. Kiedy zdarzało się, ciotka nie przyszła, wszystko się komplikowało i dom ogarniał chaos. Pamiętam, że zwykle, gdy wracaliśmy ze szkoły, ciotka Rozaria była już w domu. Posyłała nas zaraz umyć ręce i przypominała, żebyśmy się przeżegnali przed jedzeniem.

Czasem jednak ciotka zachowywała się tak dziwnie, że zaczynaliśmy szemrać, zwłaszcza moja matka. Jej zachowanie wydawało nam się wtedy bezczelne i wyzywające, jakby chciała dać do zrozumienia, że to ona jest tu panią.

Zależało to zapewne także od jej silnego i zamkniętego charakteru, który nie pozwalał na zwierzenia.

Jej obecność krępowała nas, nikt w domu nie śmiał używać słów innych niż poprawne, a ona nam nie ustępowała - żadne z nas nigdy nie dostało od niej podarku czy pieniędzy. Robiła się milsza tylko wtedy, gdy mówiliśmy, że chcemy pójść do kościoła wyspowiadać się, albo na nabożeństwo wieczorne, na które ona zawsze chodziła. Zazwyczaj chodziła do kościoła Santa Maria Greca. Zajmowała miejsce w kaplicy Najświętszego Sakramentu, gdzie klękała na uboczu. Gdy szukaliśmy jej w jakiejś sprawie rodzinnej, a nie było jej w domu u Luizy, znajdowaliśmy ją zawsze tam właśnie, na zwykłym miejscu. Któregoś dnia zapytałem ją:

- Nie bolą cię kolana od klęczenia?

Ona uśmiechnęła się, ale nie odpowiedziała na moje pytanie. Wyjaśniła tylko:

- Tutaj klęczała zawsze Luiza, kiedy mogła jeszcze chodzić do kościoła. To tutaj rozmawiała z Jezusem.

Wszystkie te dziwne zachowania przeszkadzały nam bardzo, toteż w domu padały często ciężkie słowa na jej temat. Przyczyny kłótni w rodzinie, zwłaszcza między ciotką a moją matką były następujące:

Wielokrotnie, gdy siedzieliśmy przy obiedzie, ciotka nagle wstawała, pośpiesznie wkładała płaszcz i wychodziła.

Albo właśnie kiedy dyskutowano o sprawach ważnych dla rodziny, przerywała dyskusję i znikała. Nie umieliśmy sobie wytłumaczyć takiego zachowania, bo też nie miało ono żadnego logicznego wyjaśnienia. W związku z tym ciotkę uważaliśmy za osobę obłudną i nieszczerą, a matka przypisywała zachowanie ciotki jej poczuciu wyższości. Tylko ojciec, który bardzo kochał siostrę, interweniował przywracając spokój i usprawiedliwiał ją zawsze, co bardzo gniewało matkę, obrażoną, że on nie szanuje jej zdania o ciotce.

My, dzieci, trzymaliśmy oczywiście stronę matki. Dla nas ciotka była czarną owcą w rodzinie i przedmiotem zgryźliwych uwag z naszej strony. Musiała interweniować matka, przykrócając nasze kpiny. Mimo wszystko matka wielce szanowała ciotkę Rozarię i ostrzegała nas zawsze:

- Pamiętajcie, że to święta dusza, oddana Bogu.

Przypuszczalnie najbardziej denerwujące było to, że następnego dnia ciotka Rozaria pojawiała się w domu jak gdyby nigdy nic, ale nigdy nie odpowiadała na pytania matki o przyczynę jej zachowania.

Już jako kapłan, gdy ciotka była stara i cała rodzina otaczała ją wielką czcią, zapytałem ją o to dziwne postępowanie. Odrzekła:

- Naprawdę chcesz wiedzieć? Takiś ciekawy?

- Tak - odpowiedziałem. Wtedy zaczęła opowiadać:

- Bardzo cierpiałam z powodu tych nieporozumień, ale to były straszliwe próby, na które wystawiał mnie Pan Bóg, abym była godną strażniczką Luizy. Ona poświęcała wiele godzin dziennie modlitwie. Zgadywałam kiedy chciała być sama i nie czekając, aż mi sama powie, wstawałam od klocków, wyjmowałam jej z rąk robotę, kładłam na stole, prosiłam wszystkich, żeby wyszli z pokoju, zaciągałam zasłonę wokół łóżka, zamykałam jej pokój i wszystkie pracowałyśmy w ciszy w sąsiednim pokoju. Mijało wiele godzin i kiedy słyszałam dzwonek, tylko ja wchodziłam do Luizy, otwierałam zasłony łóżka, wkładałam znowu klocki w jej dłonie tak, aby wszyscy wchodząc do pokoju zastali ją tak, jak zostawili, pogrążoną w pracy. Także rano, kiedy jeszcze leżałam w łóżku, tylko ja jedna słyszałam, że dzwoni, czasem koło trzeciej, czwartej. Jej siostra Angelina narzekała, że budzę ją swoim wstawaniem. Szłam do pokoju Luizy i znajdowałam ją jak martwą, bez znaku życia, w bezruchu. Czesałam jej włosy, poprawiałam poduszki, które wiele razy znajdowałam na ziemi. Trzeba powiedzieć, że poduszki (trzy) były układane pod plecy Luizy… ale Luiza nigdy się na nich nie opierała, służyły tylko po to, by zapełnić puste miejsce między Luizą a szczytem łóżka. Po przygotowaniu Luizy przygotowywałam też ołtarz do Mszy świętej. Gdy przychodził ksiądz, żeby odprawić nabożeństwo, wpuszczałam tylko jego. On żegnał jej ciało znakiem krzyża i przywracał ją do życia. Gdy Luiza powracała do normalnego stanu, wchodzili wszyscy inni z nieodłącznym ministrantem włącznie, by uczestniczyć w nabożeństwie. Luiza słuchała Mszy świętej jak w ekstazie, z ogromnym nabożeństwem, odpowiadając bezbłędnie po łacinie. Po komunii, kiedy już wszyscy odeszli, Luiza pogrążała się w długim i głębokim dziękczynieniu, które trwało kilka godzin. Koło dziewiątej rano dzwoniła. Wtedy wchodziłyśmy i zaczynała się praca na klockach. Ja pracowałam obok Luizy i używałyśmy tych samych wrzecion, nici i szpilek. Poprawiałam jej prace, bo były dość nierówne dlatego, że Luiza nie miała siły, by dobrze napinać nici z powodu bólu rąk, na których miała stygmaty.

W tym miejscu przerwałem jej:

- Ależ ja nigdy nie widziałem stygmatów na jej rękach!

Odpowiedziała:

- Pewnie, bo były wewnętrzne i tylko ja i parę innych osób je widzieliśmy. Widzieli je mianowicie spowiednicy i siostry Cimadomo, i jak mi się zdaje, także jej siostrzenica Józefina. Bo jak brało się dłoń Luizy i obserwowało pod słońce, to wewnątrz widoczny był otwór. Wiele razy, gdy wchodziłam do pokoju w nocy, była cała zakrwawiona; stopy, dłonie i bok tak broczyły krwią, że przesiąkała nocna koszula i łóżko. Czasem krew spływała aż na podłogę. Zakrwawione było nie tylko ciało, ale i twarz, i głowa - wyglądała jak Jezus na krzyżu. Na początku byłam przerażona, przekonana, że nie żyje, że się wykrwawiła. Biegłam po ręczniki, by ją obmyć, ale jak wracałam, była zupełnie czysta, tylko prześcieradła były skrwawione. Wszystko znikało. To zjawisko powtarzało się dwa, trzy razy do roku.

- Ale czy ty opowiadałaś kiedykolwiek o tym zjawisku? - zapytałem.

- Nie - odpowiedziała ciotka - tylko ksiądz Benedykt Calvi wiedział. On mi absolutnie zabronił mówić o tym i powiedział, że nie da mi rozgrzeszenia, jeżeli się przed kimś wygadam. Ty jeden wiesz i mam nadzieję, że Luiza nie ma o to do mnie żalu.

Potem zamilkła na chwilę, po czym dodała:

- Proszę, byś nie rozpowiadał o tym zjawisku.

Miałem wrażenie, że żałowała, iż powiedziała mi o tym. Bo też opowiadała to po raz pierwszy.

Oto więc jedno z wielu zjawisk zachodzących w życiu Luizy, do tej pory nieznane.

Ciotka po dłuższym milczeniu podjęła znowu opowiadanie:

- Na ogół Luiza pracowała tylko dla kościołów, robiła koronkowe obrusy na ołtarze, alby i komże dla kapłanów. Czasami na usilne prośby robiła narzuty na łóżka dla nowożeńców. Miała szczególną słabość do uświęcania rodzin i wiele młodych par przychodziło do niej po radę. Ileż dobra wyrządziła i ile rodzin uratowała od zguby! Ja wychodziłam z domu, gdy Luiza pogrążała się w modlitwie, a kiedy wracałam po krótkiej niebytności, dzwonił dzwonek, więc byłam spokojna. Jeżeli musiałam oddalić się na kilka dni, zastępowała mnie siostrzenica Józefina. Ale zdarzało się, że kiedy byłam daleko, w domu czy w kościele, albo u którejś przyjaciółki, słyszałam dzwonek, przerywałam wszystko, nawet obiad, i biegłam do Luizy. Z tego powodu uważano mnie za dziwaczkę nie tylko w rodzinie, także wśród obcych. Nie mogłam dawać wyjaśnień, także dlatego, że dźwięk dzwonka słyszałam tylko ja i gdybym powiedziała o tym ludziom, wzięliby mnie za wariatkę i wizjonerkę. Dlatego milczałam, a kiedy pytano mnie o przyczyny mojego postępowania, próbowałam zawsze przemilczeć i zmienić temat rozmowy, udając, że nie słyszę pytania. To wszystko sprawiało mi wielki ból. Wiele razy po powrocie biegiem do domu zastawałam Luizę dalej pogrążoną w modlitwie.

Zapytałem:

- To kto dzwonił?.

- Tego nie wiem - odpowiedziała.

- A Luiza co mówiła?

- Nic.

- A ty co robiłaś?

- Klękałam przy jej łóżku i modliłam się.

- Ale ty, czy nie zauważałaś niczego podczas modlitwy Luizy? Czy to prawda co mówią, że często Luiza unosiła się w powietrzu?

- O tych sprawach nie mogę mówić, Luiza zawsze mi tego zabraniała. Tylko spowiednik wiedział wszystko i był strażnikiem nadzwyczajnych zjawisk z nią związanych. Ze swej strony Luiza zawsze udawała, że nic się nie dzieje, ani nie pozwalała na choćby jedno słówko na ten temat. Wszystko musiało podlegać autorytetowi kapłana i tylko on mógł orzekać, czy te zjawiska mogą być ujawniane. Luiza nie robiła niczego, ani niczego nie pisała bez pozwolenia spowiednika, była tak uległa wobec władzy kościelnej, że nic nie mogło być podane do wiadomości publicznej albo napisane czy rozpowszechnione bez zgody Kościoła. To stąd można będzie dowiedzieć się wszystkiego o Luizie; wszystko jest zapisane w jej pismach.

Próbowałem ją przekonać:

- Ale jej pisma nie mogą powiedzieć wszystkiego o jej życiu, bo przecież życie Luizy było dużo bardziej złożone.

- To prawda. - odpowiedziała - Mogłabym powiedzieć o wielu sprawach, o których nikt nie wie.

- No to czemu upierasz się i nic nie mówisz?

- Gdyby Luiza chciała, żeby wiedziano, spisałaby wszystko, albo zleciłby jej to Kościół. Jasne jest, że pewne zjawiska, których ja i inne osoby byliśmy świadkami, nie są potrzebne duszom do uświęcenia. Pan zezwolił, aby to wszystko, co rzeczywiście służy Kościołowi i duszom było znane, reszta jest niepotrzebna. Opowiadając o tym zdaje mi się, że profanuję bliskość, jaka istniała między Luizą i Bogiem, ludzie by tego nie zrozumieli. Przesłanie pozostawione nam przez Luizę wykracza poza nią samą. Ona chciała, żeby cała chwała i cześć należała tylko do Boga - jej osoba miała pozostać w ukryciu, dlatego kochała samotność, ciszę i wielce jej przeszkadzało, gdy widziała, że ludzie oddają cześć jej osobie, bo ona sama uważała się za ułomną biedaczkę w nieustającej potrzebie. Ja i najbliższe otoczenie Luizy wiedzieliśmy bardzo dobrze, że ona nie potrzebuje niczego, a my mamy być stróżami jej tajemnicy. Ileż to razy znajdowałam Luizę już doprowadzoną do porządku, ołtarz gotowy do Mszy Świętej, a świece zapalone.

- Ale jak to mogło być, skoro Luiza nigdy nie wstała z łóżka przez mniej więcej siedemdziesiąt lat? Czy jesteś pewna tego, co mówisz?

- Absolutnie pewna! Bo tylko ja wchodziłam do jej pokoju.

- Czy nigdy nie próbowałaś odpowiedzieć sobie na to pytanie?

- Myślałam sobie, że pewnie Anieli jej usługują, a zwłaszcza jej Anioł Stróż, któremu była nadzwyczajnie oddana. Często w jej pokoju unosił się piękny zapach, gdy wchodziłam.

- A czy inne osoby, gdy tam wchodziły, czuły ten zapach?

- Tak, wszyscy uczestnicy Mszy Świętej. Pamiętam, że raz ksiądz Cataldo De Benedictis, który przyszedł, by odprawić Mszę Świętą pod nieobecność spowiednika, powiedział mi: „Tylko nie perfumujcie pokoju, bo wychodzę potem jak odurzony”. Zapewniłam go, że nikt tam niczego nie perfumował, ale mi nie uwierzył.

- Czy to prawda, że Luiza zwracała cały przyjmowany pokarm?

- Tak. Wszyscy dobrze znali to zjawisko, bo Luiza miała przecież żyć tylko Bożą Wolą. Ale wielu nie wierzyło i myślało, że jednak coś tam musi przełykać.

- Widziałem to zjawisko wiele razy, gdy przychodziłem cię odwiedzać do domu Luizy.

- To czego jeszcze chcesz ode mnie? Dużo rzeczy się jednak marnowało, a w tamtych czasach, jak wiesz, bieda była wielka wszędzie. Ja też zwróciłam na to uwagę Luizie, choć tyle, co ona jadła, starczyłoby ledwie dla noworodka. A ona mi wtedy odpowiedziała: „Musimy być posłuszni”. Bo rzeczywiście spowiednicy na temat tego zjawiska byli nieustępliwi, twardzi i niezłomni. Wydaje mi się, że było ścisłe polecenie Biskupa w tej sprawie. Raz spowiednik powiedział mi stanowczo: Musi jeść codziennie i wszyscy muszą wiedzieć, że je, w przeciwnym wypadku mogliby postawić wartę przy drzwiach, jak u Teresy Newmah, a prasa narobiłaby tylko zamieszania.

- Ale piła wodę, lub inne płyny?

- Ja nigdy nie podałam jej wody do picia; piła tylko sok z gorzkich migdałów, który przynosiły jej siostry Cimadomo. Czasem przygotowywała ten sok twoja siostra Iza, która dostawała migdały od Ciotki Nuncji. (3)

- Ale czy gorzkie migdały nie są trujące? A na dłuższą metę nie szkodzą organizmowi?

- Tego nie wiem, ale mogę stwierdzić z czystym sumieniem, że był to jedyny płyn, który piła bez zwracania.

- A czy był chociaż słodzony?.

- Nie - odpowiedziała mi ciotka - ale teraz dosyć już, powiedziałam prawiee wszystko co mogłam powiedzieć i co zresztą wszyscy wiedzą od dawna.

- Ale ja chcę wiedzieć więcej!.

- Nie! To tylko ciekawość z twojej strony, a jeżeli Luiza będzie chciała, opowiem ci wiele innych spraw. Ale wtedy to ja cię zawołam.

Tak zakończyła się rozmowa z ciotką Rozarią (4). Był 15 października 1970 roku.

 

Na zdjęciu: Rozaria Bucci przeżyła u boku Luizy Piccarrety czterdzieści lat.

 

Koronkarka doskonała

Ku wielkiem zdumieniu otoczenia, pomimo okaleczonych palców u ręki ciotka Rozaria została świetną koronkarką. Poprawiała robotę Luizy i uczyła wszystkie dziewczęta, które uczęszczały na kurs koronkarstwa. Poza tym wkrótce stała się osobą niezastąpioną i po śmierci rodziców Luizy przejęła stery rządów jako gospodyni jej domu. To ona przyjmowała zlecenia i zawierała umowy na wykonanie koronek. Nikomu jednak nie mówiła, które z nich wykonała Luiza, gdyż Sługa Boża nie życzyła sobie, aby jej prace wyróżniano czy specjalnie podziwiano. Po śmierci Luizy prace koronkarskie trwały dalej, gdyż ciotka podtrzymywała tradycję, doprowadzoną do rozkwitu przez Luizę Piccarretę. Fakt, że ciotka była tak doskonałą koronkarką, był uważany za cudowny przez wszystkich, gdyż kalectwo nie powinno było pozwolić jej na prace tak delikatne i precyzyjne, jak koronki klockowe. Za wyroby, które warte były miliony, gdyż wymagały kilku lat pracy, brano sumy po prostu śmieszne. My, bratankowie, narzekaliśmy przed ciotką i protestowaliśmy, ale ona odpowiadała: „Pieniądze są mało ważne, ważne jest utrzymać się przy życiu”. Ciotka opowiadała, że Luiza zabroniła jej kategorycznie przyjmowania pieniądzy od kogokolwiek, z jakiegokolwiek powodu poza wynagrodzeniem za pracę, a zwłaszcza datków pieniężnych. Jeśli zdarzyło się, że pieniądze wpływały pocztą, natychmiast były odsyłane z powrotem. Luiza twierdziła, że jak dla siebie, posiada i tak za dużo, a przecież sama niczego nie potrzebuje. Te drobne sumy pobierane za wyroby koronkarskie wystarczały na utrzymanie ciotki Rozarii i siostry Luizy, Angeliny. Znamienna jest w tym względzie odpowiedź, jaką Luiza dała błogosławionemu Hanibalowi, kiedy chciał jej przekazać sumy należne z tytułu praw autorskich za wydane książki:

- Nie mam żadnych praw - powiedziała odmawiając przyjęcia tych pieniędzy od bł. Hanibala - bo to, co jest w nich napisane, nie jest moje.

Tajemnicze wrzody

Około roku 1940 moja ciotka, kobieta krzepka i tryskająca zdrowiem, dostała na ciele czegoś w rodzaju bezbolesnych wyrzutów, które z czasem powiększyły się i zaczęły wydzielać ropę. Zwłaszcza dwa z nich były szczególnie przykre, bo znajdowały się pod brodą i wyglądały jak dwa wielkie, napuchłe czyraki. Z wrzodów stale wyciekała ropa, kapiąc wręcz do talerza ciotki podczas obiadu. Brzydziłem się tego okropnie i usiłowałem odejść od stołu, ale matka, nie chcąc dać poznać ciotce naszego wstrętu przytrzymywała mnie za rękę, albo szczypała pod stołem. Ciotka Rozaria, jako współwłaścicielka dóbr rodzinnych przychodziła do nas często na posiłki. Jej wrzody, rozsiane już na całym ciele, zwłaszcza na piersiach i ramionach, opatrywała życzliwie moja matka, która namawiała ciotkę, żeby pojechała do Bari do lekarza. Lecz pewnego dnia ciotka przyszła na obiad zupełnie zdrowa. Wszyscy byliśmy zaskoczeni, bo w miejscu ropiejących wrzodów widniały tylko drobniutkie, zabliźnione ślady. Nikt nie komentował. Dopiero gdy ciotka odeszła, ojciec, wspominając dawniejsze i biższe zdarzenia podsumował z myślą o Luizie: „Ched femn c fatt’ vdai caus nov” („ta kobieta zawsze umiała pokazać nam coś nowego”). Ojciec także bardzo szanował i poważał świątobliwą Luizę i na łożu śmierci chciał, aby podano mu koszulę, która należała kiedyś do niej. Umarł, przyciskając tę koszulę do piersi. Tę samą koszulę włożyła moja matka w chwili swojego odejścia do nieba.

Ale jak to było z moją ciotką?

Oto co mi opowiedziała pewnego razu podczas moich odwiedzin, gdy byłem wikariuszem w klasztorze w Barletcie i przyjeżdżałem do niej regularnie.

Na usilne prośby mojej matki ciotka pojechała do Bari zbadać się u dermatologa. Diagnozę usłyszała straszliwą.

- Droga pani - rzekł jej lekarz - to są wrzody rakotwórcze, które będą rozzprzestrzeniać się coraz bardziej, aż pokryją całe ciało. Jest to rodzaj trądu, pani choroba jest bardzo rzadka.

Wyobraźcie sobie stan duszy ciotki, gdy usłyszała ten wyrok. Błądziła godzinami po ulicach Bari, aż wreszcie wieczorem wróciła do domu, do Luizy. Tam dała upust swojemu zmartwieniu mówiąc:

- Jestem zawsze przy tobie, a ty pozwalasz, żeby się takie rzeczy działy? Ja nie mam dzieci, które mogłyby mnie pielęgnować.

Luiza pozwoliła jej się wygadać, a potem powiedziała:

- Rozario, Rozario… u wszystkich lekarzy byłaś, a nie poszłaś do jedynego prawdziwego lekarza.

Ciotka, gdy to usłyszała, natychmiast zebrała wszystkie maście, gazy i bandaże, i wyrzuciła je przez balkon (to wszystko działo się w domu przy ulicy Maddalena, gdzie wtedy mieszkały). Potem oznajmiła:

- Teraz powierzam się Naszemu Panu i twoim modlitwom.

Przed udaniem się na spoczynek Luiza przywołała ją do siebie, kazała jej uklęknąć przy swoim łóżku i obie modliły się bardzo długo. Po czym ciotka poszła spać. Spała w wielkim małżeńskim łożu razem z Angeliną. W nocy ciotka poczuła szczególną błogość na całym ciele. Następnego ranka, wstając z łóżka ujrzała, że wszystkie wrzody wyschły - pokrywały je tylko cienkie strupki, które odpadły potem w ciągu dnia - była zupełnie zdrowa. Rozeszły się słuchy o cudzie, ale nikt nie śmiał mówić o tym otwarcie, choć wszyscy wiedzieli, że maczała w tym palce Luiza. A to dlatego, że Luiza nie chciała aby te zjawiska przypisywano jej osobie.

- Ja nie umiem czynić cudów, to Nasz Pan je czyni - twierdziła.

Z tej przyczyny żadne nadzwyczajne wydarzenie, które miało miejsce za jej przyczyną, nie było nigdy rozgłaszane. Jednak wieści o nich rozchodziły się wśród ludzi po cichu.

 

Błogosławiony ojciec Pius, Luiza Piccarreta i Rozaria Bucci

Luiza Piccarreta i błogosławiony ojciec Pius z Pietrelciny znali się od dawna, choć nigdy nie spotkali, bo Luiza nigdy nie opuszczała łóżka, a ojciec Pius przebywał stale w swym klasztorze Ojców Kapucynów w San Giovanni Rotondo (5).

Nasuwa się pytanie, jak się poznali.

Trudno powiedzieć, ale jedno jest pewne - znali się i szanowali.

Moja ciotka opowiada, że Luiza wyrażała się z szacunkiem i podziwem o błogosławionym Ojcu Piusie i mawiała o nim, że jest to „prawdziwy człowiek Boży ”, który wiele jeszcze będzie musiał wycierpieć dla dobra dusz.

Około roku 1930 przybył do domu Luizy pewien człowiek, specjalnie przysłany przez Ojca Piusa. Był to Fryderyk Abresch, który nawrócił się dzięki mnichowi. Pan Abresch długo rozmawiał z Luizą. Nie wiadomo, co sobie powiedzieli. Jedno jest pewne - pan Abresch został apostołem Bożej Woli i odwiedzał co jakiś czas Luizę, zawsze długo z nią rozmawiając.

Gdy syn jego przyjął pierwszą komunię świętą z rąk Ojca Piusa, przywieziono go też od razu do Luizy, która, jak mówią, zapowiedziała mu, że zostanie księdzem.

Ówczesny chłopczyk jest dzisiaj kapłanem, działa w Rzymie w Kongregacji Biskupów i wszyscy go tam znają jako ks. biskupa Piusa Abrescha.

Gdy Luizę potępiło Święte Uficjum, a pisma jej znalazły się na indeksie, Ojciec Pius przesłał jej przez Fryderyka Abrescha takie posłanie: „Droga Luizo, święci służą dobru dusz, ale ich własne cierpienia nigdy się nie kończą”. W tamtym okresie także ojciec Pius przeżywał bardzo trudne chwile.

Przysyłał on wiele osób do Luizy Piccarrety i mówił mieszkańcom Corato, którzy przyjeżdżali do San Giovanni Rotondo:

- Po co tu przyjeżdżacie, macie Luizę, do niej idźcie.

Ojciec Pius poradził kilku swoim wiernym (m.in. panu Fryderykowi Abreschowi) aby otworzyli w San Giovanni Rotondo ośrodek duchowości inspirowany przez Sługę Bożą Luizę Piccarretę.

Spadkobierczynią tej woli Ojca Piusa jest dzisiaj panna Adriana Pallotti (córka duchowa Ojca Piusa), która otworzyła Dom Bożej Woli w San Giovanni Rotondo, gdzie podtrzymuje płomień rozpalony przez O. Piusa za pośrednictwem pana Abrescha. Panna Adriana Pallotti twierdzi, że to O. Pius zachęcił ją do rozpowszechniania duchowości Luizy Piccarrety w San Giovanni Rotondo i do rozszerzania Bożej Woli na świecie.

Ciotka Rozaria jeździła od czasu do czasu do San Giovanni Rotondo, zwłaszcza po śmierci Luizy. Ojciec Pius bardzo dobrze ją znał i gdy jeszcze żyła Luiza, widząc Rozarię mówił:

- Cóż, Różyczko, jak się miewa Luiza?

A ciotka odpowiadała:

- Dobrze się miewa!

Po jej śmierci ciotka zaczęła tam częściej jeździć, by zasięgać porady i słuchać Ojca Piusa.

Ciotka była jedyną osobą, która zatroszczyła się o rozwiązanie kwestii Luizy Piccarrety i Świętego Uficjum, jeżdżąc do różnych dostojników kościelnych i stawiając nawet czoła Kongregacji Świętego Uficjum. Pewnego razu, nie wiadomo jak, udało jej się dostać do biura Kardynała Prefekta Ottavianiego, który wysłuchał jej dobrotliwie, obiecując, że zainteresuje się jej sprawą. I rzeczywiście, kilka dni potem ciotkę Rozarię wezwał przewielebny ks. Addazi, arcybiskup Trani, który powiedział jej:

- Droga pani, nie wiem czy mam panią skarcić, czy podziwiać za odwagę. Stawiła pani czoła buldogowi Kościoła, wielkiemu obrońcy wiary, i wyszła z tej przygody cało, bez jednego zadraśnięcia.

Sprawa skończyła się otrzymaniem pozwolenia na przeniesienie ciała Luizy z cmentarza do kościoła Santa Maria Greca.

Luiza powiedziała ciotce:

- Ty będziesz moim świadkiem.

A ojciec Pius pewnego razu powiedział do niej nagle, w swoim benewentyńskim dialekcie:

- Rosa’, va nanz, va nanz ca Luiza iè gran e u munn sarà chin di Luiza (naprzód, Różyczko, naprzód, bo Luiza jest wielka i świat będzie jeszcze pełen Luizy).

Ciotka często opowiadała to zdarzenie, ale sprawy nie posuwały się do przodu - wszystko wskazywało na to, że Luiza pozostanie w zapomnieniu.

Po śmierci czcigodnego Ojca Piusa ciotka powiedziała pewnego razu:

- Ojciec Pius zapowiedział, że Luiza będzie znana na całym świecie.

I powtórzyła zdanie powiedziane w dialekcie przez Ojca Piusa.

Odpowiedziałem, że sprawa Luizy Piccarrety niełatwo znajdzie rozwiązanie. Bo rzeczywiście nawet w Corato już nie mówiło się o niej, a zdanie Ojca Piusa mogło być próbą pocieszenia Rozarii. Ale ciotka odpowiedziała:

- Nie! ojciec Pius podczas spowiedzi powiedział mi, że Luiza nie jest zjawiskiem ziemskim - to dzieło Boga i On sam da ją poznać światu. Świat zachwyci się jeszcze jej wielkością; trzeba tylko poczekać, i to wcale nie tak długo. Nowe tysiąclecie ujrzy światło Luizy.

W obliczu tego stwierdzenia zamilkłem, a ciotka spytała mnie jeszcze:

- A ty, czy wierzysz w Luizę?

Odpowiedziałem twierdząco.

Wtedy powiedziała:

- Przyjdź do mnie za parę dni, muszę ci powiedzieć coś bardzo ważnego.

Było to w latach siedemdziesiątych, Ojciec Pius od kilku lat wtedy już nie żył.

 

Tajemnica ciotki Rozarii

W roku 1975, a dokładnie 2 lutego - pamiętam, że dzień był bardzo zimny - moja ciotka wezwała mnie do siebie. Była już bardzo leciwa i zaczęła mieć kłopoty ze wzrokiem w związku z cukrzycą. Moi siostrzeńcy, Wincenty i Sara, przychodzili do niej do domu dotrzymywać jej towarzystwa.

Tego dnia zastałem ją, jak siedziała pod oknem, odmawiając różaniec.

Usiadłem obok i przywitawszy się spytałem, co chciała mi powiedzieć takiego ważnego.

Spojrzała na mnie i rzekła:

- To, co teraz ci powiem, jest bardzo ważne. Zrób z tego dobry użytek, a ja zachęcam cię do medytacji nad cudami Pana, który zesłał nam Luizę, istotę bezcenną w oczach Boga i narzędzie Jego miłosierdzia. Nie znajdziesz łatwo drugiej duszy tak cennej i wielkiej. Luiza wykracza poza swoje ludzkie granice, możesz kontemplować ją w pełni tylko w świetle tajemnicy Boga. Maryja swoim Fiat zgodziła się dać światu odkupienie, dlatego Pan Bóg wyniósł Ją do godności Matki Bożej. Maryja jest Matką Boga i żadne stworzenie nigdy Jej nie dorówna wielkością i mocą, Ona jedna po Bogu jest uosobieniem cudownych dzieł Pana dla świata. Ale po Matce Bożej to właśnie Luiza przynosi światu trzecie Fiat, Fiat Uświęcenia.

Wyrzekła to wszystko spokojnie, wyraźnie wymawiając słowa, przekonana o prawdzie swojego twierdzenia. Zdumiałem się bezmiernie tym, co powiedziała.

- Oto dlaczego Luiza pozostała na zawsze przykuta do łóżka składając Bogu Najwyższemu ofiarę z siebie dzień po dniu, na przebłaganie Najświętszej Woli Bożej- ciągnęła dalej - Bóg upodobał sobie jej osobę tak wyłącznie, że zabrał ją spośród ludzi i powierzył tylko swemu Kościołowi, aby strzegł jej i kształtował ją poprzez nieustającą pokutę i brak zrozumienia ze strony bliźnich. Moja Luiza nie zaznała żadnego ludzkiego pocieszenia, tylko Boskie, nawet jej ciało było wciąż zawieszone między niebem a ziemią, a jej życie doczesne było nieustającym zaprzeczeniem normalnego ludzkiego życia. Także fizycznie miała cała należeć tylko do Boga.

Po czym zapewniła mnie:

- Pewnego razu Bóg powiedział Luizie: „Kto cię widział i poznał, będzie zbawiony” (6).

- Jest to, drogi Peppino, nadzwyczajny dar Boga, który pozostał w ukryciu, bo Luiza nie chciała, aby się o nim rozeszło, gdyż wtedy jej osoba stałaby się przedmiotem ciekawości i hołdów, a ona twierdziła, że na to nie zasługuje. Tylko spowiednik powiedział mi kiedyś, że mogę o niej mówić i opowiadać, ale dyskretnie. Teraz tobie to opowiadam z nadzieją, że zrobisz z mych słów dobry użytek.

Zachwycił mnie sposób, w jaki opowiadała mi to ciotka Rozaria, gdyż doskonale ujęła pojęcia teologiczne, używając chwilami wręcz poetyckiego języka.

Moje notatki z tej rozmowy niestety zaginęły zupełnie przypadkowo, więc tutaj podaję tylko tyle, ile pamiętam.

Śmierć ciotki, tak nagła, nie pozwoliła mi już więcej poprosić ją o szersze wyjaśnienie tego, co mi wtedy wyznała.

Ciotka Rozaria zmarła w roku 1978.

 

Na zdjęciu: Naznaczona stygmatami dłoń Ojca Piusa z Pietrelciny tysiące razy podnosiła się, by błogosławić wiernych na zakończenie Mszy Świętej.

 

Na zdjęciu: Corato, ulica Magdaleny. W tym domu Sługa Boża Luiza Piccarreta mieszkała w ostatnich latach swego świątobliwego życia.

 

Noty:

(1) Oto strona życia Piccarrety nigdy dotąd nie brana pod uwagę, ale godna głębszego przebadania: jaki wpływ wywarła Luiza na chłopskie środowisko?

(2) Matka Luizy Piccarrety zmarła kilka miesięcy później, 19 marca 1907 r., na św. Józefa; ojciec zmarł zaledwie piętnaście dni po niej. Luiza często o nich wspomina w swych pismach.

(3) Ciotka Nuncja była siostrą mojej matki, jej mąż był rolnikiem.

(4) Ciotka Rozaria wiele razy robiła wrażenie, że rozmawiała z Luizą zanim dała odpowiedź na postawione jej pytanie. Opowiadał mi to także mój siostrzeniec Vincenzo, a potwierdził pewien Meksykanin, który uczestniczył w Międzynarodowym Kongresie o Luizie Piccarrecie w Costarice. Człowiek ten odwiedził Corato i przeprowadził z moją ciotką długie rozmowy.

(5) Ludzie opowiadają, że gdy Luizę potępiono, ks. prałat Klemens Ferrara z Corato orzekł z ambony, iż nikt już nie może chodzić do jej domu, bo w przeciwnym wypadku ulegnie skomunice. Zakaz objął też wszystkich księży, którzy z kolei ogłosili to samo z ambon swoich kościołów. Z wielkim zdumieniem wszystkich, a szczególnie sióstr Cimadomo, które jednak Luizy nie opuściły, pewnego dnia pojawił się u niej jakiś mnich i bawił wiele godzin rozmawiając z Luizą. Nikt nie umiał powiedzieć, kim był ten kapucyn. Niektórzy oświadczyli, że rozpoznali w nim Ojca Piusa, który odwiedził Luizę żeby ją pocieszyć. Nie ma na to żadnego potwierdzenia, a ciotka Rozaria nie chciała nigdy nic powiedzieć na ten temat. Nie można też już wypytać Angeliny ani sióstr Cimadomo, dawno zmarłych.

(6) Myślę, że Pan chciał przez to powiedzieć, iż znajomość z Luizą nie powinna ograniczyć się do jej osoby, ale skupić się na jej posłaniu.

 

 

Rozdział Czwarty

Hanibal Maria Di Francia i Luiza Piccarreta

Ciotka Rozaria często i chętnie wspominała błogosławionego Hanibala Marię Di Francia, założyciela Rogacjonistów i Sióstr Bożej Gorliwości.

Mówiła o nim jak o bliskim krewnym, nazywając go „Ojciec Francia”. Mnie osobiście bardzo interesowała ta postać i wiele razy pytałem Ojców Rogacjonistów, czy przypadkiem w ich archiwum nie ma jakichś materiałów na temat Jego kontaktów z Luizą. Byłem też w Instytucie św. Antoniego w Corato, założonym na specjalne życzenie błogosławionego Hanibala w celu umieszczenia Luizy u tamtejszych sióstr.

Ciotka mówiła, że bł. Hanibal miał zamiar przenieść Luizę do Instytutu Sióstr powstałego w Trani, ale Luiza powiedziała mu, że Pan życzy sobie, aby pozostała w Corato. Zamysł bł. Hanibala doczekał się realizacji dopiero w roku 1928, już po jego świętej śmierci.

Hanibal Di Francia był spowiednikiem nadzwyczajnym Sługi Bożej Luizy Piccarrety i to on wydał drukiem jej pisma. Należał do tych kapłanów, którzy swoją świętością i pracą na rzecz sierot i opuszczonej młodzieży budowali Kościół Pański. Dzieło tych ludzi było ogromnie pożyteczne dla Włoch i dla Kościoła w okresie, gdy triumfował antyklerykalizm.

Według relacji ciotki Rozarii, błogosławiony Hanibal cieszył się wielkim szacunkiem św. Piusa X, który udzielał mu zawsze prywatnych audiencji. Zdaje się, że Pius X z wielką uwagą odnosił się do Luizy Piccarrety. To jemu błogosławiony Hanibal przedstawiał jej pisma do wglądu przed oddaniem ich do druku.

Ciotka twierdziła, że po przeczytaniu kilku pism Luizy, a szczególnie słynnej książki Zegar Męki, św. Pius X powiedział: „Drogi Ojcze, powinieneś czytać te pisma na klęczkach, bo w nich przemawia Nasz Pan Jezus Chrystus”. Ojciec Święty osobiście zachęcał błogosławionego Hanibala, aby upowszechnił pisma Luizy (1).

Hanibal przyjeżdżał regularnie do Luizy na ulicy Nazario Sauro, gdzie spędzał z nią na duchowych rozmowach długie godziny.

Często przyprowadzał ze sobą jakiegoś biskupa, włoskiego lub cudzoziemca. Ciotka zapamiętała na przykład wizytę prałata z Węgier. Celem wyjaśnienia pewnych wątpliwości, błogosławiony Hanibal przyprowadzał teologów, którzy po długiej rozmowie ze Sługą Bożą zbierali się w innym pokoju i długo dyskutowali o tym, co usłyszeli.

Ciotka zapamiętała pewnego węgierskiego biskupa, który po rozmowie z Luizą wyszedł bardzo poruszony mówiąc swą chwiejną włoszczyzną: „Módlcie się za mój naród”, po tym, jak usłyszał od Luizy smutne przepowiednie na temat losów swej Ojczyzny. Ciotka Rozaria nie potrafiła mi powiedzieć dokładnie, kim był ów biskup, ani skąd przybywał, powiedziała tylko: „biskup madziarski”.

Zrozumiałem, że biskup był Węgrem.

Odwiedziny o. Hanibala nie ograniczały się tylko do rozmowy z Luizą. Prowadził katechezę dla wszystkich odwiedzających dom Luizy, zwłaszcza młodych; jego nauki wydały liczne owoce - wiele dziewcząt wstąpiło do klasztoru, wielu chłopców zostało kapłanami, niektórzy z nich wstąpili potem do zgromadzenia, kóre sam założył.

Wiele osób przychodziło też do domu Luizy, by wyspowiadać się przed o. Hanibalem. Potwierdził mi to ks. kanonik Andrzej Bevilacqua, który jako młody seminarzysta także bywał u niej w domu, w tym samym celu. Błogosławiony Hanibal był także spowiednikiem nadzwyczajnym czcigodnego i powszechnie lubianego arcybiskupa Leo z Trani.

W mojej poprzedniej książce nie wspominałem o błogosławionym Hanibalu Di Francia, gdyż poradzono mi, abym tego nie czynił, by nie zaszkodzić sprawie jego beatyfikacji, która się wtedy toczyła.

Należałoby zbadać archiwa Kongregacji Rogacjonistów i Sióstr Bożej Gorliwości, gdzie z pewnością zachowała się obfita korespondencja między Sługą Bożą a błogosławionym Hanibalem Di Francia. Ciotka mówiła mi, że duchowość Luizy wycisnęła piętno na regule Instytutu. Lektura starych reguł i konstytucji Instytutów byłaby w tym względzie bardzo interesująca. Mam nadzieję, że teraz, gdy ojca Hanibala Di Francia ogłoszono błogosławionym Kościoła, Rogacjoniści i Siostry Bożej Gorliwości będą mogły należycie docenić postać Sługi Bożej Luizy Piccarrety, która tak bardzo przyczyniła się modlitwą, radą i pismami do rozwoju ich Zakonu.

Wiele pozostaje jeszcze do powiedzenia o wzajemnych stosunkach błogosławionego Hanibala, Sługi Bożej Luizy Piccarrety i św. Piusa X, dla którego Luiza żywiła ogromną cześć. Już wtedy uważała go za świętego i otaczała czcią, często powtarzając, że „Pan w naszych czasach zesłał Kościołowi dwóch wielkich papieży - pierwszy z nich jest ukochanym synem Matki Boskiej (Pius IX), drugi jest wielkim obrońcą Wiary i Eucharystii”.

Błogosławiony Hanibal Di Francia musiał pokonać ogromne przeszkody, by zrealizować swój zamiar umieszczenia Luizy w zgromadzeniu swoich sióstr. Często powtarzał:

- Pobyt Luizy w domu mojego Instytutu będzie błogosławieństwem Bożym dla całego zgromadzenia.

Pomimo, że w Trani istniały już dwa domy Zgromadzenia Bożej Gorliwości, ze świętym uporem starał się otworzyć dom żeński w Corato, w pobliżu miejsca urodzin Luizy. Nie była to łatwa sprawa, świątobliwy założyciel zmarł przed ukończeniem domu.

Dwa lata po jego śmierci Luiza przeniosła się do Sióstr Bożej Gorliwości, na ulicy Murge.

 

Wspomnienia Rozarii Bucci

Błogosławiony Hanibal Maria Di Francia bywał u Sługi Bożej, z którą toczył długie rozmowy, pozoszając godzinami w jej pokoju, gdzie często odprawiał również nabożeństwa.

Oto, co pamiętam z opowiadań mojej ciotki na ten temat.

- W roku 1910 przybył do domu Luizy pewien ksiądz, prosząc o rozmowę. Było to pierwsze z wielu kolejnych spotkań dwojga „świątobliwych”. Tego pierwszego dnia drzwi otworzyła mu ciotka Rozaria, dziewczyna, która dobrze już wtedy znała środowisko Luizy, w którym przebywała od czterech lat, pomagając jej siostrze, Angelinie, w zajęciach domowych. Poza tym, ciotka nauczyła się świetnie robić koronki na klockach i nie tylko uczyła inne dziewczęta, ale na wyraźne życzenie Luizy poprawiała jej prace, często niedoskonałe, bo Sługa Boża nie mogła dobrze wiązać supełków z powodu bolesnych stygmatów ukrytych pod skórą dłoni (2).

Ciotka Rozaria wielokrotnie słała dla błogosławionego Hanibala łóżko polowe w jednym z pokoi domu Luizy, gdy odwiedzając rodzinę Piccarretów zatrzymywał się dłużej niż na jeden dzień.

Przyjeżdżał na dłużej dlatego, że Luiza czytała mu swoje pisma, wyjaśniając miejsca niejasne i niezrozumiałe.

Moja ciotka wręczyła mu osobiście rękopis słynnej książki z medytacjami na temat Męki Pańskiej. Błogosławiony Hanibal oddał książkę do druku dając jej tytuł Zegar Męki, który początkowo nie spodobał się Luizie. Książka miała cztery wydania, każde opatrzone obszernym wstępem przez błogosławionego Hanibala.

Ciotka wspomina, że pewnego razu bł. Hanibal zachęcał dziewczęta i innych stałych bywalców domu Luizy do przeczytania książki i zastanowienia się nad jej treścią. Dając im książkę w prezencie błogosławionyHanibal powiedział:

- Przed oddaniem do druku rękopisu byłem na audiencji u Piusa X, któremu wręczyłem kopię. Po kilku dniach powróciłem do Ojca Świętego w sprawach zgromadzenia, które zakładałem. Wtedy Jego Świątobliwość powiedział mi: „Oddaj zaraz do druku Zegar Męki Piccarrety. Czytajcie tę książkę na klęczkach, bo przez nią Nasz Pan przemawia”.

Nie rozporządzając innymi dokumentami, musimy zawierzyć świadectwu Rozarii Bucci.

 

Błogosławiony Hanibal i Kapucyni z Prowincji Zakonnej Apulii

Zdaje się, że to Ojcowie Franciszkanie, a ściślej Kapucyni, zasugerowali bł. Hanibalowi, by powierzył swe dzieła opiece świętego Antoniego Padewskiego. Z pewnością bł. Hanibal i franciszkańscy kapucyni żywili do siebie wzajemny szacunek.

Bardzo często miałem okazję słuchać naszych co starszych ojców, jak wspominali bł. Hanibala Di Francia.

Ojciec Hanibal popularyzował pisma Luizy, rozdając je w prezencie naszym mnichom, którym zalecał gorąco, by nie mówili nikomu, kto je napisał, gdyż świątobliwa pisarka pragnęła zachować incognito.

Mnichem, który najwięcej o tym opowiadał był o. Izajasz z Triggiano, kapłan z prawdziwego zdarzenia, prosty i cichy. Ojciec ten darzył wielką czcią Luizę Piccarretę i przechowywał pieczołowicie jej pisma i kilka przedmiotów należących ongiś do Sługi Bożej. Między innymi miał obrazek z własnoręcznie napisaną przez Luizę modlitwą.

Ojciec Izajasz mawiał często, że „Luiza jest wielką świętą i o. Hanibal jest także wielkim świętym, gdyż zaznajomił nas z jej postacią. Święci dobrze się między sobą rozumieją. Sam Bóg ich jednoczy”.

W roku 1917 O. Izajasz z Triggiano był nowicjuszem w naszym klasztorze we Francavilla Fontana, gdzie zakonnicy często gościli ojca Hanibala Marię Di Francia, który pracował wtedy nad realizacją swego dzieła w pobliskiej miejscowości Oria.

Oto wspomnienia o. Izajasza o wrażeniu, jakie wywarł na nim błogosławiony Hanibal:

- Był to prawdziwie Boży kapłan i my, uczniowie, żywiliśmy do niego wielką sympatię. Wszyscy chodziliśmy do niego do spowiedzi. Wyróżniał się wyglądem, również jego gestykulacja i sposób mówienia, zawsze bardzo umiarkowany i dyskretny, zamiast nas onieśmielać wzbudzał chęć do zwierzania mu się, jak ojcu. Opowiadał nam zawsze o Bożej Woli i zachęcał do znoszenia trudów i przeciwności. Tłumaczył, że jest pewna dusza całkowicie oddana Bogu, która cierpi i modli się za wszystkich.

Ta dusza - mówił o. Hanibal ojcu Izajaszowi - jest córką twojej ziemi, a to jest znak, że Bóg błogosławi Bari i jego mieszkańcom”. Aby go pocieszyć, rozwiać wątpliwości i ukoić cierpienia podarował mu książkę Zegar Męki, którą osobiście oddał do druku. Ojciec Izajasz, wtedy jeszcze brat Izajasz, nowicjusz u braci kapucynów, pytał go gdzie przebywa i kim jest owa święta dusza, ale bł. Hanibal odpowiadał:

- Myśl o tym, żeby przygotować się godnie do kapłaństwa i wypełniać zawsze Wolę Bożą, a z czasem sam odkryjesz, kim jest ta dusza.

Po otrzymaniu święceń kapłańskich ojciec Izajasz odwiedzał wielokrotnie Luizę Piccarretę, przychodząc po radę, a nierzadko i po pocieszenie w swoim posłannictwie, gdy zatruwały je złośliwe języki.

W owych czasach Prowincja Zakonna Apulii przeżywała pewne trudności, związane z różnymi konfliktami, jakie powstawały między Prowincją Bari i Prowincją Lecce po ich połączeniu w jedną prowincję zakonną. Kilku ojców zapoczątkowało reformę, którą następnie zablokował św. Pius X.

Większość zakonników podporządkowała się papieżowi, ale inni nie ulegli i w rezultacie zostali wydaleni z Zakonu i objęci ekskomuniką. Znalazł się wśród nich także o. Gerard, przełożony i dyrektor alumnatu we Francavilla.

Ojciec ten w szczególny sposób pojmował kierowanie alumnatem, w którym stosował iście drakońskie metody - pozostawiał często na czczo swoich wychowanków, gdyż uważał, że powinni umartwiać się i upodabniać do Ukrzyżowanego Jezusa. Co gorsza, nie pozwalał nawet na naukę. Nauką miał być krzyż i pokuta. W związku z tym w salach alumnów umieścił wielki krucyfiks i włosiennicę. Łatwo zrozumieć stan ducha wychowanków, i nie tylko ducha - wielu z nich zachorowało. Ojciec Hanibal Di Francia podczas wizytacji przywołał do porządku ojca Gerarda, tłumacząc mu, że nie wolno przecież zmuszać do takiego rygoru młodzieży w wieku dojrzewania. Po czym sam dał przykład, jak należy prawidłowo postępować, bo sprowadził do klasztoru duże ilości jedzenia zachęcając chłopców, aby przynajmniej raz się najedli. ojciec Hanibal był bardzo wrażliwy na kwestie zdrowotne młodych studentów i często mawiał im: „Nie taka jest Wola Boża”.

Wydaje się, że ojciec Gerard nie pozostał całkiem głuchy na przemowy ojca Hanibala, który umiał mówić z wielkim przekonaniem i miłością, poruszając nawet najtwardsze serca. Skutki jego perswazji dały się odczuć od razu - zakupiono książki pożyteczne dla formacji kapłańskiej młodzieży, zaś porcje chleba i zupy zwiększyły się.

Niedługo potem ojciec Gerard wystąpił z Zakonu i naraził się na ekskomunikę za swe dziwaczne poglądy i bunt wobec Kościoła. Spełniły się słowa czcigodnego Hanibala. Bo też gdy zniechęceni uczniowie klękali, by się u niego wyspowiadać, często im mówił:

- Żyjcie dalej w posłuszeństwie Bożej Woli, bo już wkrótce wszystko się zmieni. Odwagi!

Wielu Ojców poznało czcigodnego Hanibala, a za jego pośrednictwem także Luizę. Jakże nie wspomnieć tu o. Daniela z Triggiano, wspaniałego kapucyna, który prawdziwie uosabiał „Kwiatki” św. Franciszka. Jego prostota, słowa i czyny żyją do dziś w pamięci całej naszej Prowincji Zakonnej.

O. Daniel wyrażał się o Luizie Piccarrecie jako o istocie niebiańskiej, a gdy będąc młodym seminarzystą przychodziłem do niego do pokoju, by się wyspowiadać, zawsze mówił:

- To ty jesteś Bucci z Corato? Znasz Luizę? Wiedz, że to wielka święta, więc zawsze módl się do niej, jeśli chcesz zostać księdzem.

O. Daniel interesował się historią Triggiano i opublikował też kilka podręczników religijnych, czerpiąc obficie z książek Luizy Piccarrety. Sądząc z tonu jego opowiadań o Luizie, musiał mieć z nią bezpośredni kontakt, jak zresztą także z czcigodnym Hanibalem.

Słyszałem też wiele o Luizie od innych ojców. Ojciec Jan De Bellis, często zapraszany do Corato dla swoich kazań, bywał podczas tych podróży gościem w domu Luizy. O. Jan, mój współbrat z klasztoru w Trinitapoli, gdy ja byłem tam przełożonym i proboszczem, wielokrotnie mówił mi o Luizie i o błogosławionym Hanibalu Marii Di Francia, którego znał osobiście. Miałem też szczęście być przy o. Janie w ostatnich chwilach jego życia. O. Jan zmarł w wieku dziewięćdziesięciu dwóch lat. Umierał całkowicie pogrążony w modlitwie, z różańcem w splecionych dłoniach. Jego ostatnie słowa, to „Niech się stanie Wola Boża”. Było to w roku 1982.

Również ojciec Terencjusz z Campi Salentina żywił ogromną cześć dla Sługi Bożej Luizy Piccarrety i ile razy spotykaliśmy się, zawsze mówił mi o niej. To on poinformował mnie, że rozpoczął się proces beatyfikacyjny ojca Hanibala, spowiednika Luizy. Gdy byłem młodym nowicjuszem w klasztorze w Alessano, o. Terencjusz był tam przełożonym. Raz opowiedział mi takie zdarzenie:

- Przeżywałem właśnie okres zwątpienia, kiedy pewnego dnia udałem się do Luizy, która wysłuchała mnie życzliwie, po czym wyjaśniła mi wszelkie moje wątpliwości, posługując się tak jasną i głęboką wiedzą teologiczną, że było to dla mnie prawdziwym objawieniem. Wszystkie moje wątpliwości, których nie rozwiały długie studia teologiczne, rozwiała Luiza. Jestem pewien, że Luiza była obdarzona darem wiedzy wlanej.

O. Wilhelm z Barletty, jeden z najwybitniejszych kapłanów Prowincji, wielokrotny prowincjał i rektor naszego seminarium teologicznego, pewnego dnia, podczas lekcji ascetyki, jął opowiadać o czcigodnym Hanibalu i jego dziełach. Długo opowiadał o książkach Zegar Męki i Maryja w Królestwie Bożej Woli. O Luizie powiedział:

- To wielka i cudowna dusza. Nie dorastamy jej nawet do pięt.

Ojciec Wilhelm nie mówił mi, czy znał osobiście Luizę.

Niemal wszyscy nasi dawni ojcowie znali osobiście, bądź ze słyszenia, czcigodnego Hanibala i Luizę Piccarretę. Trzeba tu wymienić jeszcze o. Zachariasza z Triggiano, wielokrotnego prowincjała, o. Fedele z Montescaglioso, o. Józefa z Francavilla Fontana, o. Tobiasza z Triggiano, o. Antoniego ze Stigliano, który pozostawił pisma o Słudze Bożym bracie Dionizym z Barletty, o. Archanioła z Barletty, także prowincjała, o. Gabriela z Corato, o. Tymoteusza z Acquarica, wielkiego przyjaciela ostatniego spowiednika Luizy, ks. Benedykta Calviego, w którego parafii wiele razy głosił kazania (był także obecny przy przeniesieniu zwłok Luizy z cmentarza do kościoła i koncelebrował w Kościele farnym Mszę Św. na otwarcie procesu beatyfikacyjnego Sługi Bożej Luizy Piccarrety), oraz o. Salvatora z Corato, o którym opowiem w innym rozdziale. Wielu braci świeckich, przybywających na kwestę do Corato, nie traciło żadnej okazji, by złożyć wizytę Luizie, jak na przykład bracia Ignacy, Abel, Rozariusz, Vito i Kryspin, którzy często rozmawiali ze mną o Luizie, wyrażając się o niej entuzjastycznie, gdyż żywili dla niej wielką cześć.

 

Na zdjęciu: ojciec Terencjusz z Campi Salentina, wielki czciciel Luizy Piccarrety.

 

Sympatia Luizy do kapucynów. O. Salvatore z Corato i Luiza Piccarreta

Ojciec Salvatore z Corato, kapucyn, był pod wielkim wrażeniem świątobliwej Luizy. Poznałem go, gdy byłem uczniem Seminarium w Giovinazzo (czwarta i piąta klasa gimnazjalna). O. Salvatore spędzał u nas wakacje. Podczas spacerów po długich alejach klasztornego ogrodu opowiadał mi zawsze o Luizie, i o tym, jak dojrzało w nim powołanie zakonne.

O. Salvatore był wspaniałym kapucynem. Pochodził z zamożnej rodziny, był miłym człowiekiem o dużej życzliwości i subtelności ducha, jaką nieczęsto spotykałem u innych braci. Jego powołanie zakonne i kapłańskie przeszło trudną drogę i napotkało liczne przeszkody. Był sierotą. Jego wychowaniem zajęła się ciotka, która często zabierała go ze sobą w odwiedziny do świątobliwej Luizy, która odnosiła się do niego z sympatią i chętnie z nim rozmawiała.

Pewnego razu Luiza powiedziała mu:

- Bóg chce, byś został księdzem.

Ale chłopiec nie zwrócił na jej słowa szczególnej uwagi. Wyrósł na przystojnego, bogatego młodzieńca, w którym wszystkie dziewczęta chętnie widziałyby swego męża. Wstąpił do marynarki i wiele podróżował. Podczas długich rejsów, trwających czasem kilka miesięcy, młody i zdolny marynarz chętnie przebywał na pokładzie chłonąc nieskończoną przestrzeń oceanu i gwiazdy. Powracały mu wtedy na myśl słowa Luizy:

- Bóg chce, byś został księdzem.

Pewnego razu znalazł się w śmiertelnym niebezpieczeństwie i nie pozostawało mu już nic innego, jak wzywać pomocy Luizy:

- Luizo, jeśli chcesz, żebym został księdzem, ratuj mnie!

Przypadek sprawił, że wielu jego towarzyszy wtedy zginęło, ale on cudem się uratował, w niezwykłych okolicznościach. Wkrótce potem porzucił marynarkę, wrócił do Corato i poszedł do Luizy. Po długiej rozmowie Luiza poradziła mu, by wstąpił do zakonu kapucynów, uprzedzając go, że napotka wielkie przeszkody. Pan Bóg chciał wystawić na próbę jego powołanie. I rzeczywiście nie chciano go przyjąć do Zakonu. Wychowawcy odpowiedzialni za formację młodzieży sprzeciwiali się. Przeszkodę według nich stanowił jego wiek - bo naprawdę był dużo starszy od normalnie przyjmowanych uczniów - oraz jego marynarska przeszłość, na pewno pełna zdrożności. Poza tym podejrzewali, że pochodząc z zamożnej rodziny nie wytrzyma przepisów reguły, która jest przecież bardzo surowa. Na nic okazały się listy polecające księdza prałata Klemensa Ferrary i księdza Andrzeja Bevilacqua, który też osobiście przywiózł go do nowicjatu w Montescaglioso.

Ani mistrz nowicjatu, ani przełożony nie przyjęli go do klasztoru i nawet nie wpuścili przez bramę. Musiał biedak czekać pod klasztorem trzy dni na odpowiedź ojca prowincjała, do którego, jak się wydaje, odwołali się przełożony i mistrz nowicjatu.

Sprawdziły się w pełni słowa Luizy.

O. Salvatore po przyjęciu do Zakonu Kapucynów zrzekł się wspaniałomyślnie wszystkich dóbr rodzinnych i rozpoczął naukę, by przygotować się do stanu kapłańskiego. Po święceniach kapłańskich udał się do domu Luizy, by odprawić tam dziękczynną Mszę świętą. Całą tę opowieść zakończył słowami:

- Luiza pozostała na zawsze w moim sercu i życiu, czuję, że jest blisko mnie, jakby chciała jeszcze ze mną rozmawiać.

I dodał:

- Jestem pewien, że nie pożyję długo, bo Luiza chce mnie prędko zabrać do Raju.

Powiedział to uśmiechając się w sposób trudny do opisania, niebiański.

Przełożeni zatrudnili go jako wychowawcę i kierownika duchowego naszych chłopców w seminariach niższych, gdzie był wysoko ceniony i bardzo lubiany. Sprawowany urząd kapłański wzbogacały jego zalety duchowe i ludzkie. Nadwątlone od chwili wstąpienia do Zakonu zdrowie było znakiem Woli Boga, który chciał, by o. Salvatore poprzez cierpienie dojrzał do Królestwa Bożego.

Gdy zapytałem go, czy wolno mi czytać pisma Luizy, potępione przez Święte Uficjum, odrzekł, że nie, i dodał:

- Luiza jest w Kościele i cała do niego należy, a Kościół często nam mówi, byśmy wyrzekali się nawet rzeczy pięknych. Pamiętaj, że wszystko, co czyni Kościół, jest wyrazem Bożej Woli, która mierzy czas swą własną miarą. Być może świat nie dorósł jeszcze, by otrzymać w darze i zrozumieć tę wielką świętą. Wierzę, że już wkrótce sam Pan wyniesie ją na ołtarze.

O. Salvatore zmarł 3 września 1956, w wieku czterdziestu jeden lat.

 

Na zdjęciu: ojciec Salvatore z Corato

 

Na zdjęciu: Większość braci kapucynów na tym zdjęciu grupowym znała osobiście Luizę Piccarretę i błogosławionego Hanibala

 

Na zdjęciu: Błogosławiony ojciec Hanibal, spowiednik nadzwyczajny i redaktor

kościelny pism Luizy Piccarrety.

 

Noty:

(1) Książka Zegar Męki doczekała się wielu wydań, pod redakcją samego bł. Hanibala, który opatrywał je długim wstępem.

(2) Uważano za nieustający cud, że Rozaria była tak świetną koronkarką, gdyż brakowało jej czterech palców w prawej dłoni, co oczywiście powinno jej było uniemożliwić tę pracę. Wszyscy zachwycali się szybkością, z jaką wykonywała koronki i doskonałością bardzo wyszukanych wzorów.

 

 

 

Rozdział Piąty

 

Przedziwny obiad

Zacząłem bywać w domu Luizy Piccarrety, dokąd zabierała mnie ciotka Rozaria, w wieku lat pięciu.

Gdy trochę podrosłem, często przynosiłem Luizie kosze świeżych owoców, które ojciec zbierał w naszym ogrodzie.

Ciotka przy różnych okazjach zatrzymywała mnie na obiedzie w domu Piccarretów. Luisa nie jadała z nami, pozostając w łóżku w swoim pokoju, gdzie spożywała te parę gramów jadła, które stanowiły jej codzienny posiłek.

Pewnego dnia, zaciekawiony, przyglądałem się daniom, które gotowano dla Luizy. Jeden talerz zawierał cały jej posiłek. To była niedziela, w naszej rodzinie jadało się wtedy orecchiette col ragu’ - ręcznie wyrabiane z mąki i wody drobne kluseczki w mięsnym sosie. Ujrzałem na talerzu przeznaczonym dla Luizy nie więcej jak pięć czy sześć kluseczek i maleńki kawałeczek winogron. Na moje oczywiste zdumienie ciotka patrzyła z zadowoloną i uśmiechniętą twarzą. Rzekła wreszcie:

- Zanieś ten talerz Luizie.

Coraz bardziej zdumiony, zaniosłem talerz Luizie, do łóżka. Właśnie skończyła pracę nad koronkami. Na jej kolanach umieszczono stołeczek nakryty serwetką. Wzięła ode mnie talerz i postawiła na stołeczku. Spojrzała na mnie przenikliwie swymi wielkimi oczami, nie mówiąc ni słowa. Potem wzięła kawałek winogron i włożyła mi do ust. Wyszedłem, gdy Luiza zaczynała spożywać ten swój przedziwny posiłek. Ledwo zdążyłem usiąść do stołu, gdy usłyszeliśmy dzwonek. Moja Ciotka zerwała się, wzięła tacę i udała się do pokoju Luizy. Nie zdając sobie sprawy z tego, co czynię, poszedłem za nią i w ten sposób byłem niechcący świadkiem zjawiska, które mnie zupełnie zaskoczyło. Luiza mianowicie zwróciła całą spożytą porcję w stanie nienaruszonym. Najdziwniejsze było to, że uczyniła to bez żadnego wysiłku czy spazmów, jakie normalnie towarzyszą wymiotom. Ciotka zabrała stołeczek z jej kolan, postawiła w kącie pokoju, zaciągnęła firanki łóżka, zamknęła okiennice i rzekła:

- Chodźmy, bo Luiza musi się pomodlić.

Po powrocie do domu opowiedziałem wszystko matce, która nie okazała żadnego zdziwienia, bo już dawno znała to zjawisko. Praktycznie rzecz biorąc, Luiza nic nie jadła, ani nic nie piła - żyła tylko Wolą Bożą. Zjawisko to trwało prawie siedemdziesiąt lat, choć z przerwami. Posłuszna spowiednikom, musiała jadać przynajmniej raz dziennie nawet, jeśli zaraz potem wszystko zwracała.

 

Niedotrzymana obietnica

Pewnego dnia, a była to niedziela, znajdowałem się w domu u Luizy, gdy zawołała mnie do siebie i rzekła:

- Dzisiaj jest niedziela i w domu jest mięso na obiad. Zjedz swoją porcję, ale zostaw trochę dla Dzieciątka Jezus.

Zapewniłem ją, że tak właśnie uczynię. Ale po wyjściu od niej zapomniałem całe zdarzenie, włącznie z obietnicą pozostawienia odrobiny dla Dzieciątka Jezus.

Trzeba pamiętać, że w owych czasach mięso rzadko pojawiało się na stole - było zbyt drogie, więc jadało się je tylko w święta i starannie wymierzało porcje.

Zjadłem normalnie całą moją porcję, zupełnie zapomniawszy o porannej obietnicy. Ale Luiza nie zapomniała o niej wcale. Gdy powróciłem do niej po południu, widząc mnie powiedziała:

- Zapomniałeś o tym, co obiecałeś Dzieciątku Jezus.

Zmieszałem się i nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Ciotka Rozaria wybawiła mnie z kłopotu mówiąc:

- Mały jest, co on tam rozumie!

Pojąłem jednak, że ten oczywisty argument nie zadowolił Luizy.

 

Przepowiednia

Moja bardzo pobożna rodzina pragnęła, aby choć jeden z synów został księdzem, bo ze strony ojca wielu było kapłanów w rodzinie, zaś w rodzinie mojej matki jeden kuzyn był wtedy generalnym wikariuszem diecezji Salernitańskiej, której przewodził słynny biskup Balducci z Monterisi. Matka korespondowała z tym kuzynem, którego my nie znaliśmy osobiście. Pamiętam tylko, że matka wyrażała się o nim entuzjastycznie.

Oczy całej rodziny zwróciły się w kierunku mego brata Augustyna, porządnego, dobrze wychowanego chłopca, chętnego do nauki i powściągliwego - jednym słowem, najbardziej nadającego się do stanu kapłańskiego. Ciotka Rozaria była zachwycona, gdy mój brat oświadczył, że chce wstąpić do seminarium. Ocena, jaką otrzymał od naszego proboszcza, świątobliwego ks. Catalda Toty św. pamięci, była bardzo pochlebna.

Rozpoczęto szycie wyprawki. Ciotka uszyła komżę zdobną w koronki - wszystko było gotowe na wstąpienie mego brata Augustyna do seminarium w Bisceglie. Zaszedł jednak fakt nieoczekiwany, który udaremnił przedsięwzięcie, tak, że brat mój nie wstąpił jednak do seminarium. Przyczyną wszystkiego był ks. Andrzej Bevilacqua, nauczyciel Augustyna ze szkoły powszechnej, który niespodziewanie poradził, aby nie posyłać chłopca do seminarium, tylko poczekać, żeby skończył najpierw piątą klasę gimnazjum. W ten sposób, tłumaczył ks. Bevilacqua, Augustyn wstąpiłby od razu do seminarium w Molfetta, bez przechodzenia seminarium niższego stopnia, którego poziom według księdza był zbyt niski, by odpowiednio uformować przyszłego kapłana. Ciotka Rozaria była bardzo niezadowolona z takiego obrotu sprawy i pewnego dnia poskarżyła się Luizie:

- Tyle ponieśliśmy kosztów, a okazuje się, że Augustyn nie pójdzie do seminarium.

Muszę wyjaśnić, że już wcześniej Luiza nie wypowiadała się wcale o tym zamiarze i w ogóle wydawała się wobec niego obojętna. Pomimo, że Augustyn bywał bardzo często w jej domu, pomimo, że wiedziała o jego zamierzeniu, Luiza nie zachęciła go nigdy ani jednym słowem, chociaż zupełnie inaczej zachowywała się w stosunku do innych chłopców, którzy wykazywali podobne chęci. Ale na te skargi ciotki odpowiedziała w mojej obecności:

- Rozario, Rozario… Chciałabyś decydować za Wolę Bożą! Bóg go nie chce.

A patrząc w moją stronę, dodała:

- Nim się zajmij! Bo nie tamtego pragnie Pan, tylko tego.

Wielkie było zdziwienie ciotki Rozarii, gdy usłyszała te słowa. Odrzekła:

- Akurat, właśnie jego, największego urwisa w rodzinie!

Bo rzeczywiście, rzadko siedziałem w domu. Byłem bardzo ruchliwym i żywym dzieckiem i lubiłem bawić się na ulicy z co biedniejszymi chłopakami. Moi koledzy systematycznie chodzili na wagary, biegali boso, a wokół nich unosił się wiecznie zapach kur, owiec i królików, hodowanych w ich domach. Dlatego w szkole nie osiągałem zbyt dobrych wyników i byłem powodem rozpaczy mojej mieszczańsko-inteligenckiej rodziny (matka była nauczycielką, ojciec urzędnikiem magistratu).

Nie zwróciłem szczególnej uwagi na słowa Luizy. Chodziłem dopiero do czwartej klasy szkoły podstawowej. Był to okres wielkich problemów społecznych, upadł faszyzm, Niemcy okupowali kraj, szkoły zamknięto i brakowało żywności. Zapomniałem, co powiedziała Luiza. Po jej śmierci, która miała miejsce 4 marca 1947, moja ciotka, która często rozmyślała o jej słowach, zaczęła patrzeć na mnie dziwnym wzrokiem, jakby chciała wypatrzyć coś w moim sercu. I oto wkrótce ja, Peppino, najniesforniejszy chłopak z całej ulicy Andria, ku niebotycznemu zdumieniu sąsiadów wstępuję do seminarium. Nie do diecezjalnego, ale do Seraficum - Seminarium Kapucynów Mniejszych w Barletcie. Był rok 1948. Już cały rok minął wtedy od śmierci Luizy Piccarrety. Wielu ludzi, znając mój charakter, zakładało się, że niedługo wytrzymam w seminarium i że na pewno tam też narozrabiam. Niektórzy krytykowali nawet moją matkę, bo zgodziła się, nieszczęsna, żebym wstąpił do seminarium.

Czas zadał kłam tym złowrogim wróżbom i w miasteczku zaczęto dawać wiarę słowom mojej ciotki Rozarii, która z dumą opowiadała wszystkim, że Luiza przepowiedziała moje kapłaństwo. Ciotka twierdziła kategorycznie:

- Peppino będzie księdzem, zobaczycie. Taka jest Wola Boga, którą oznajmił przez usta Luizy.

 

Burza na morzu

Minęły lata. Matka i ojciec zmarli przedwcześnie, nasza liczna rodzina rozjechała się po świecie. Z trojga rodzeństwa, jedna siostra wyszła za mąż i zamieszkała w Trieście, druga wyszła za mąż i mieszkała w Bolonii, brat, też żonaty, przeniósł się do Szwajcarii. Dom opustoszał. Zamieszkała w nim za naszą zgodą jedynie ciotka Rozaria.

Ja studiowałem już teologię w alumnacie w Santa Fara. Byłem już po pierwszych święceniach i diakonacie.

Latem cały alumnat przenosił się do klasztoru w Giovinazzo. Budynek, położony niemal nad samym morzem, był idealnym miejscem na wakacje i mieścił też Seminarium wyższe. Poszliśmy kiedyś na plażę. Był sierpień. Morze było bardzo wzburzone. Pewien młody seminarzysta nieostrożnie zapragnął się wykąpać, ale fale pochłonęły go od razu. Ja i jeszcze dwaj inni chłopcy, dobrzy pływacy, popędziliśmy na pomoc współbratu, ale sztorm zniósł i nas na ostre skały, fale wsysały nas w głębinę i rzucały z powrotem na kamienie.

W owych chwilach, na pół ogłuszony, myślałem już o śmierci i mówiłem sobie:

- No, teraz już nie zostanę księdzem!

Wtedy zacząłem wzywać Luizę:

- Świątobliwa Luizo, wspomóż mnie! - i zaprzestałem walki z falami. Nagle poczułem, że chwytają mnie ręce moich współbraci i wyciągają z wody, zanim morze zdołało pochłonąć mnie do reszty. Wydobyto mnie z wody, pokaleczonego i pokrwawionego, ale żywego. Luiza mnie uratowała, razem z trzema innymi kolegami, moimi towarzyszami niedoli.

W nocy Luiza mi się przyśniła. Patrzyła na mnie tymi swoimi wielkimi oczami, które tak dobrze pamiętałem, ale nic mi nie powiedziała.

Czy był to jakiś sen ostrzegawczy, czy maligna? Faktem jest, że przez kilka dni miałem potem wysoką gorączkę, ale wkrótce wyzdrowiałem.

Rok później zostałem księdzem. Wyświęcił mnie arcybiskup Bari, ks. Henryk Nicodemo, w kościele Ojców Kapucynów w Triggiano, dnia 14 marca 1964.

 

Rozdział Szósty

 

Przepowiednia purpury

Osobą bardzo przywiązaną do Luizy Piccarrety był też wielce czcigodny kardynał Cento św. pamięci.

Kardynał Cento składał od czasu do czasu wizyty Luizie, jeszcze jako młody duchowny. Ciotka Rozaria opowiadała mi o nim często, a pomimo, że w międzyczasie został wyniesiony na zaszczytny urząd kardynalski, dalej nazywała go księdzem Cento, albo ojcem Cento.

Początkowo nawet nie rozumiałem, że mówi o kardynale Cento. Pewnego razu listonosz przyniósł list z pieczęcią Watykanu i herbem kardynalskim na kopercie. Wtedy dopiero zrozumiałem o jakim to ojcu Cento mówiła moja ciotka. Zganiłem ją, że mówiła o nim „ojciec”, skoro był kardynałem, ale tak mi odpowiedziała:

- Bardzo dobrze znałam ojca Cento, traktowałam go jak własnego brata. Ile razy przyjeżdżał do Corato, do domu Luizy, to ja właśnie prowadzałam go w różne miejsca, do księdza prałata z wizytą, do biskupa w Trani, oprowadzałam go też po Corato, pokazując piękne zakątki miasta. Był człowiekiem wesołym, lubił żartować, a kiedy odprawiał Mszę świętą wyglądał jak anioł. Znam ojca Cento od młodości, ileż razy jedliśmy razem obiady w domu u Luizy, z Angeliną. Zawsze długo rozmawiał z Luizą. Kiedyś mi powiedział:

- Luiza zawsze mi mówi, że pomalują mnie na czerwono, ale ja - żartował - będę się starał unikać kardynalskiej szaty.

Raz zobaczyłam ojca Cento z zasępioną twarzą i to był jedyny raz, kiedy nie żartował i prawie się nie odezwał. To było wtedy, gdy potępili Luizę. Pomimo cenzury Świętego Uficjum, ojciec Cento dalej przyjeżdżał do niej w odwiedziny i jak zapytałam go, dlaczego stała się ta katastrofa, odpowiedział mi sucho:

- Rozario, proszę cię, nie mów o tych sprawach, bo to my najwięcej tu cierpimy z tego powodu.

Po czym długo nic nie mówił, aż wreszcie dodał:

- To są straszliwe próby, które zsyła nam Pan.

Jak powszechnie wiadomo, ojciec Cento był wielką osobistością w Kurii Rzymskiej.

Ciotka Rozaria utrzymała z nim kontakt listowny i zdaje się, że wykorzystała wszelki wpływ, jaki potrafiła na niego wywierać, w sprawie przeniesienia ciała Luizy z cmentarza do kościoła Santa Maria Greca.

I tu muszę wyznać mój wielki błąd - nie zachowałem listów kardynała Cento doo mojej ciotki. Po świątobliwej śmierci ciotki Rozarii moi siostrzeńcy oczyścili dom z niepotrzebnych ich zdaniem rzeczy, a przy tej okazji wyrzucili też i listy kardynała Cento.

To ogromna strata. Takie materiały źródłowe dodałyby wagi mojemu opowiadaniu o sprawach, które tutaj wyłuszczam, a poza tym moglibyśmy dowiedzieć się, co myślał kardynał Cento o Luizie Piccarrecie. Trzeba by poszukać w archiwach rodzinnych kardynała, być może dałoby się odzyskać cenne materiały.

 

Uzdrowienie Biskupa

Był rok 1917. Nowy arcybiskup Trani, ks. Regime - być może pod wpływem duchownych, którzy nie tylko nie przywiązywali wagi do tego, co działo się z Luizą Piccarretą, ale wręcz otwarcie wrogo się odnosili do Sługi Bożej - powziął wobec niej bardzo surowe postanowienie. Zabronił mianowicie księżom wizyt w jej domu i odprawiania tam Mszy Świętej, co było przecież przywilejem Luizy, przyznanym jej przez papieża Leona XIII i potwierdzonym w 1907 roku przez Piusa X.

Ten dekret miał być odczytany publicznie we wszystkich kościołach diecezji.

Oto, co się wydarzyło (1).

W chwili, gdy ksiądz biskup Regime miał podpisać „słynny dekret”, został nagle dotknięty częściowym paraliżem. Gdy obecni przy tym księża pospieszyli z pomocą, dał im znać na migi, że pragnie, aby go zawieziono do domu Luizy.

Ciotka Rozaria tak opowiedziała mi to szczególne zdarzenie:

- Około godziny jedenastej usłyszałyśmy stukot kół powozu, który zatrzymał się w chwilę potem przed domem Luizy. Wyjrzałam przez balkon, kto to do nas przybywa, i zobaczyłam dwóch księży, którzy nie tyle prowadzili, ile nieśli trzeciego. Luiza powiedziała: „otwórz drzwi, biskup do nas idzie”. I rzeczywiście, pod drzwiami stał ks. biskup Regime, podtrzymywany przez dwóch księży (przypuszczalnie wikariusza i kanclerza Kurii w Trani). Biskup usiłował coś powiedzieć, ale nie można było zrozumieć jego słów. Od razu zaprowadzono go do pokoiku Luizy. To była jego pierwsza wizyta w domu Sługi Bożej, która, gdy tylko go ujrzała, powiedziała:

- Ekscelencjo, proszę o błogosławieństwo.

Biskup podniósł rękę, jakby nic się nie stało i pobłogosławił ją. Był zupełnie zdrowy!

Ks. biskup Regime pozostał u Luizy przez dwie godziny na rozmowie. O czym mówili - nie wiadomo. Potem, ku wielkiemu zdziwieniu obecnych, a zwłaszcza księży, wyszedł od niej uśmiechnięty. Pobłogosławił obecnych i poszedł.

Próba utrzymania tej przygody w tajemnicy powiodła się - opinia publiczna nie dowiedziała się o niej. Od tej pory, do końca swojego pobytu w Trani, ks. biskup Regime odwiedzał regularnie Luizę Piccarretę, z którą prowadził długie rozmowy na tematy duchowe. W księżach przygoda ta wywołała zbożną bojaźń, a spowiednik Luizy, świątobliwy ks. January Di Gennaro mógł spokojniej sprawować swój urząd. Również Hanibal Maria Di Francia zaczął częściej odwiedzać Sługę Bożą.

 

Noty:

(1) Epizod opowiedziała mi ciotka Rozaria, a potwierdził proboszcz, ks. Cataldo Tota, panna Mangione, a także panna Lina Petrone z Trzeciego Zakonu Dominikanek.

W rozmowie z pewnymi wiernymi (zbyt gorliwymi) świątobliwej Luizy Ks. Cataldo pewnego razu rzekł:

- Ze świętymi nie należy zbytnio żartować, bo potem można za to drogo zapłacić. Święci należą do Boga, nie do ludzi. Więc uważajcie, żeby nie przytrafiło wam się to, co zdarzyło się ks. biskupowi Regime, gdy zanadto się spieszył ze słynnym podpisem.

 

Rozdział Siódmy

Luiza i dzieci z Corato

Wśród starych kobiet w Corato chodziły słuchy, także wtedy, gdy byłem dzieckiem, że kiedy Luiza wynoszono z domu i przewożono w zamkniętym powozie, w nocy, żeby nikt jej nie widział, dzieci miejscowe biegły przed powozem i krzyczały: „Świątobliwa Luiza jedzie!”

Luiza wychodziła tylko nocą zgodnie z poleceniem władz kościelnych, które chciały uniknąć zgromadzeń i scen fanatyzmu. Przynajmniej raz w roku, na ogół latem, Luizę przewożono do innego domu, aby przeprowadzić w domu niezbędne porządki - odświeżyć ściany bieląc je wapnem, zmienić słomę w siennikach albo uprać i odświeżyć wełnę w materacach.

Wiele możnych rodzin Corato ubiegało się wtedy o to, by gościć Luizę, na przykład rodziny Capano, Cimadomo, Padroni Griffi, Azzariti i inne, które przysyłały własny powóz, aby ją przewieźć. Podróż odbywała się w tajemnicy, ale jakoś tak wychodziło, że dzieci, jakby natchnione, zbierały się na ulicy i wykrzykiwały wiadomość o przejeździe Luizy:

- Wychodźcie ludzie! Świątobliwa Luiza jedzie!

I wszyscy wychodzili na próg domu ze światłem.

Odkryłem kiedyś, że także mój ojciec uczestniczył wielekroć w tych nocnych spotkaniach z okazji przejazdu Luizy, a z nim i inni chłopcy miasteczka. Już jako duży chłopak i probant w zakonie spytałem go:

- Czy ktoś was uprzedzał, że będzie jechała?

A on odpowiedział:

- Nie, coś nam po prostu mówiło w głębi duszy, że będzie przejeżdżał powóz z Luizą.

 

Niedoszły żołnierz

Rozmaite przypadki losowe i związane z nimi straty finansowe sprawiły, że nasza rodzina przestała być zamożna i mało brakowało, a znalazłaby się w nędzy. Cały szereg nieszczęść (śmierć dwóch sióstr mojej ciotki, częściowy paraliż jej ojca, wyjazd na emigrację starszego brata, by szukać szczęścia w Argentynie) zmusił rodzinę do sprzedaży lub zastawienia wszystkich posiadłości.

Do zarządzania resztką majątku pozostał tylko młodziutki brat Franciszek, który zajął się piekarnią - jedynym źródłem dochodu, które mogło polepszyć losy rodziny.

W międzyczasie wybuchła pierwsza wojna światowa i oto Franciszek został powołany do wojska.

Matka ciotki błagała ją, aby porozmawiała z Luizą, bo tylko ona mogła znaleźć wyjście z sytuacji. Ciotka Rozaria udawała, że nie słyszy, aż pewnego dnia matka, doprowadzona do ostateczności, powiedziała:

- Jeśli dzisiaj nie porozmawiasz z Luizą, od jutra nie pójdziesz już do niej więcej, tylko zostaniesz w domu i tu będziesz usługiwać.

Ciotkę Rozarię, która poszła zachmurzona do domu Sługi Bożej, wezwała do siebie Luiza i zapytała:

- No i czemu nic mi nie mówisz? Przecież już dawno wiem wszystko. Powiedz matce, że Franciszek nie pójdzie do wojska.

I rzeczywiście tak się stało…

W dniu, w którym mój ojciec miał stawić się na pobór, szyja mu tak spuchła, choć nie czuł żadnego bólu, że lekarze wojskowi odesłali go do domu. W drodze powrotnej opuchlizna przeszła mu, jak ręką odjął. To samo zjawisko powtarzało się przez trzy lata, aż wreszcie uznano go za niezdolnego do służby wojskowej.

Potwierdził mi to ojciec, mówiąc w dialekcie:

- Ched femn ma fatt vdai caus nov (ta kobieta pokazała mi rzeczy niesłychane). I opowiedział mi, żywo gestykulując, jak to było.

Prowadząc piekarnię, ojciec zdołał poprawić materialne losy rodziny, przynajmniej w części.

 

Wskrzeszenie dziecka

Ten niesłychany fakt opowiedziała mi panna Benedetta Mangione, bardzo leciwa kobieta, rówieśniczka ciotki Rozarii, która uczęszczała ongiś wraz z innymi dziewczętami na kursy koronkarskie Luizy.

Oto jej opowieść:

- Rankiem pewnego dnia w roku chyba 1920 albo 1921 znajdowałam się w domu Luizy. Właśnie skończyła się Msza Święta, odprawiona przez jej spowiednika ks. Januarego Di Gennaro, gdy do pokoiku Sługi Bożej wpadła młoda kobieta, ogromnie wzburzona. Położyła jej na kolanach swe martwe dziecko, po czym z rozpaczliwym płaczem padła na kolana przy łóżku. Wszyscy skamienieli. Rozaria po chwili spróbowała podnieść z kolan kobietę. Ze sposobu, w jaki się do niej zwracała, pojęłam, że to jakaś jej krewna. Luiza nie zdenerwowała się wcale, zaczęła głaskać dziecko leżące na jej kolanach i zapytała matkę:

- Serafino, co robisz? zabierz Ludwisia i daj mu mleka, przecież jest głodny!

I podała jej dziecko. Ciotka Rozaria poprosiła ją, by wyszła i wróciła do domu. Młoda matka posłuchała natychmiast.

Panna Mangione, jak zresztą wszyscy obecni, odniosła wrażenie, że dzieciakowi wróciło życie. Ale wiedząc, iż Luiza nie chciała, aby pewne sprawy były publicznie znane, nie rozmawiały z nikim o tym zdarzeniu.

Rozaria zaciągnęła od razu zasłony przy łóżku i kazała wszyskim wyjść, mówiąc, że Luiza musi podziękować za Komunię świętą, którą przed chwilą przyjęła.

Jej spowiednik także nie wyrzekł ni słowa, ale wyszedł od razu, razem z matką dziecka.

Kilka dni później ciotka Rozaria powiedziała do Angeliny:

- Niech oni lepiej przestaną włóczyć się po teatrach - miała na myśli brata i bratową - bo jeszcze oboje skończą w więzieniu.

A oto, jak doszło do tego, że dziecko jakoby zmarło.

Państwo Franciszek i Serafina Bucci byli młodym małżeństwem, a że oboje kochali teatr, często chodzili na przedstawienia. Urodził im się syn, któmu dali na imię Ludwik. Pewnego wieczoru w teatrze miejskim dawano operę Verdiego, bodajże Rigoletto. Pokusa była zbyt silna. Młodzi ułożyli dziecko w kołysce i poszli obejrzeć spektakl. Po powrocie - a już prawie świtało -dziecko było martwe. Najwidoczniej przekręciło się w kołysce na brzuszek i udusiło. Ojciec Franciszek uciekł w panice z Corato, zaś zrozpaczona Serafina zawinęła synka w kocyk i pobiegła z nim do Luizy. O tym zdarzeniu nigdy się w rodzinie nie mówiło. Raz tylko moja matka, Serafina Bucci z domu Garofalo, opowiedziała o wskrzeszonym dziecku, ale - być może w poczuciu winy - nie powiedziała, o które dziecko chodziło.

Ja osobiście mogę zaświadczyć, że moja matka była szczególnie silnie przywiązana do najstarszego syna, że żywiła do Luizy zwanej Świętą ogromną cześć i bardzo często opowiadała nam o niej. Również mój brat Ludwik czuł do Luizy taką samą, wielką cześć. Gdy po potępieniu Luizy w roku 1938 ciotka Rozaria przyszła do nas do domu i chciała spalić wszystkie drobiazgi do niej należące, Ludwik, który miał wtedy osiemnaście lat i wkrótce miał wyjechać do wojska, sprzeciwił się temu kategorycznie. A gdy usłyszał, że kto nie słucha Kościoła skończy w piekle, odparł niewzruszenie:

- To ja pójdę do Piekła, ale tych rzeczy się nie pali.

Na wszelki wypadek zebrał wszystkie drobiazgi Luizy do małego pudełka i zabrał je ze sobą.

Teraz znajdują się one w posiadaniu mojej szwagierki Rity Tarantino i jej dzieci, które strzegą ich jak oka w głowie.

 

Iza Bucci i Luiza Piccarreta

Bywały w domu Piccarrety moje siostry Luiza, Maria, Gemma i bywali też bracia Augustyn, Ludwik i ja - najmłodszy syn rodziny Bucci, Józef, zwany Peppino.

Wszyscyśmy złożyli pisemne świadectwa na temat Luizy Piccarrety, ale ograniczyliśmy się w nich do spraw podstawowych, powodowani pewną wstydliwością. Znam tak naprawdę wiele innych, nie opisanych tam wydarzeń, o których opowiadano w rodzinie.

Moja najstarsza siostra Luiza najczęściej bywała u Luizy, nie dlatego, że uczyła się koronkarstwa, tylko jako bratanica ciotki Rozarii. Przy różnych okazjach pomagała w zajęciach domowych Angelinie i ciotce, a z Luizą była w bardzo zażyłych stosunkach. Na przykład w czasie ostatniej choroby Piccarrety, to ona właśnie czuwała w nocy u jej wezgłowia. Gdy lekarz zapewnił, że Luiza nie żyje, to ona postanowiła rozebrać ją, przebrać w inne ubranie i spróbować położyć na łóżku.

 

Na zdjęciu: Małżonkowie Bucci - Franciszek i Serafina z d. Garofalo.

Oto, co opowiedziała po powrocie do domu:

- Gdy Luiza umarła, w domu zapanowała atmosfera powagi zmieszanej z lękiem. Nikt nie śmiał jej dotknąć. Ciotkę Rozarię i Angelinę, obie we łzach, oddalono z pokoju zmarłej. Spróbowałam ułożyć ciało Luizy w pozycji leżącej, ale nie dało się zupełnie, bo albo podnosiły się nogi, albo otwierały się usta, jakby chciała powiedzieć, żebyśmy ją zostawiły w spokoju. Wtedy zaproponowałam obecnym, wśród których była jej siostrzenica Józefina, żebyśmy ją jak najszybciej przebrały, zanim ciało zesztywnieje. Tak też zrobiłyśmy. Przeniosłyśmy ją następnie do sąsiedniego pokoju, gdzie było już przygotowane coś w rodzaju katafalku, całego w bieli. Zdumiewające było dla mnie to, że ciało Luizy było lekkie jak piórko. Wtedy pojęłam łatwość, z jaką ciotka Rozaria przenosiła ją sama tyle razy na fotel, gdy zmieniała jej pościel. Na piersi Luizy położono rodzaj szkaplerza z napisem Fiat, oraz krzyż tercjarek dominikańskich.

Koszulę zdjętą z Luizy złożyła starannie moja siostra i oddała ciotce, która kazała jej zanieść ją do domu. Ta koszula jest obecnie w posiadaniu mojej siostry Gemmy.

Krzyż tercjarek dominikańskich, który Luiza miała na piersi na łożu śmierci, ciotka Rozaria zdjęła w dniu pogrzebu i odtąd zawsze nosiła. Teraz ja go mam i pilnie strzegę.

 

Na zdjęciu: Krzyż Tercjarek Dominikanek należący do Luizy Piccarrety, obecnie w posiadaniu O. Bernardina.

 

Gemma Bucci i Luiza Piccarreta

W dzieciństwie wszyscy bywaliśmy u Luizy, zwłaszcza moje siostry, które chodziły tam również po to, by uczyć się koronkarstwa. Moja siostra Gemma była mi najbliższa wiekiem i chętnie chodziła z ciotką Rozarią do Luizy, prawie codziennie. Gemma była drobna i szczuplutka. I ciotka, i Luiza bardzo ją lubiły. To Luiza wybrała dla niej imię Gemma. Dla mnie zasugerowała imię Józef, i kazała zmienić imię siostry z Józefiny na Gemmę. Tak też uczynili moi rodzice - dali mi imię ziemskiego ojca Jezusa, zaś siostrzyczkę, odkąd miała dwa latka, zaczęto nazywać Gemmą, choć okazało się niemożliwe zmienić oficjalnie jej imię. Wymagałoby to zbyt wielu formalności urzędowych.

Gemma z wielką poufałością wchodziła i wychodziła od Luizy. Luizie podobała się jej śmiałość, więc powierzała jej zadanie zbierania z podłogi zrzuconych szpilek. Pewnego razu Gemma schowała się pod łóżko Luizy, chyba po to, żeby zrobić niespodziankę ciotce Rozarii i w ten sposób stała się niechcący świadkiem mistycznego wydarzenia. Koło łóżka Luizy stała szafka nocna, a na niej pod szkłem figurka Dzieciątka Jezus.

W pewnym momencie moja siostra poczuła, że dzieje się coć niezwykłego. Zrobiła się wielka cisza, nie słychać było nawet głosów dziewcząt pracujących nad koronkami w sąsiednim pokoju. Wtedy mała Gemma wychyliła się spod łóżka i ujrzała, jak figurka Jezusa ożyła, a Luiza, wziąwszy Dzieciątko w objęcia, całowała je. Gemma nie pamięta ile czasu trwała nieruchomo patrząc na tę scenę, pamięta tylko, że wszystko wróciło jakoś do normy, choć nie poczuła nic dziwnego. Po prostu nagle ciotka weszła jak zwykle do pokoju, a Luiza jak zwykle pracowała na klockach. W dzieciństwie Gemma nie opowiedziała mi o tym nigdy, zachowując tajemnicę w swym sercu. Dopiero po tym, jak złożyła swoje świadectwo o Piccarrecie (teraz w aktach sprawy) podczas diecezjalnego procesu kanonizacyjnego, dowiedziałem się o tym wydarzeniu. Wierzę, że opieka Luizy nad Gemmą nigdy nie ustała. W tym zakresie byłem świadkiem szczególnej łaski.

Moja siostra niemal straciła życie podczas drugiego porodu. Z winy lekarza i jego asystentów nastąpiło pęknięcie macicy, powodując straszliwy krwotok. Lekarz wyszedł z sali operacyjnej i poinformował rodzinę tymi mrożącymi krew w żyłach słowami:

- Uratowaliśmy dziecko, ale dla matki nie ma już nadziei.

Gdy inni zaczęli płakać, mnie przyszła na myśl koszula Luizy. Popędziłem szybko do Corato, do domu ojca. Obudziłem ciotkę Rozarię w środku nocy, opowiedziałem jej co i jak, i poprosiłem o koszulę Luizy, którą ona z płaczem wyjęła natychmiast z komody. Razem pojechaliśmy natychmiast z powrotem do szpitala w Bisceglie. Zleciliśmy pielęgniarce, żeby włożyła tę koszulę pod poduszkę Gemmy, co też zrobiła od razu. Ordynatora oddziału już nie było w szpitalu. Zaraz potem podszedł do nas asystent, który powiedział:

- Jeśli podpiszecie zgodę, zoperuję ją od razu.

Podpisaliśmy pozwolenie, chociaż mąż Gemmy powiedział:

- Jeśli jest nieprzytomna, operujcie, w przeciwnym wypadku nie chcę, żeby się jeszcze więcej męczyła.

Nadszedł przyjaciel mego szwagra, pielęgniarz szpitala psychiatrycznego w Bisceglie, który zobowiązał się ofiarować sześć litrów krwi do transfuzji. Operacja udała się i Gemma przeżyła. Ciotka Rozaria widziała w tym interwencję Luizy.

A oto, co opowiedziała o tym Gemma:

- Gdy lekarz mnie operował, widziałam stojącą w nogach stołu Luizę z dzieckiem na ręku. Powiedziała: „To dziecko pójdzie do raju, ale ty będziesz żyła długo”. Nie wiem jak, ale zdawałam sobie sprawę, że mam pod głową koszulę Luizy.

Następnego dnia dziecko zachorowało nagle na ostry bronchit. Ja ochrzciłem je, a w chwilę po tym już nie żyło. Cała rodzina jest przekonana, że wydarzenie to było autentycznym cudem. Niestety, wtedy nie myślało się nawet o procesie kanonizacyjnym, więc nikt nie zadbał o zebranie świadectw od lekarza i pielęgniarzy, którzy byli również przekonani, iż moja siostra uratowała się tylko cudem, ponieważ przypadek jej był wyjątkowy i niewytłumaczalny z klinicznego punktu widzenia.

 

Na zdjęciu: Ks. arcybiskup Józef Bianchi Dottula z Trani, który jako pierwszy

zainteresował się postacią Sługi Bożej Luizy Piccarrety.

 

Na zdjęciu: Fryderyk Abresch, franciszkanin. Z woli ojca Piusa z Pietrelciny był

pierwszym apostołem Bożej Woli w San Giovanni Rotondo, oraz popularyzatorem pism Luizy Piccarrety.

 

 

Rozdział Ósmy

 

Przypadek ozdrowienia

Pewna pani, nasza sąsiadka, opowiadała wydarzenie, jakie miało miejsce w roku 1935.

Jej szwagierka chora na raka głowy była umierająca. W domu była tylko jej córka Nuncja, bo mąż i dwaj synowie zostali powołani do wojska i walczyli w Etiopii. Rodzina ta posiadała duży majątek ziemski.

Córka zwróciła się do ciotki Rozarii z prośbą o rozmowę z Luizą, z cichą nadzieją na ozdrowienie matki.

Ciotka, wzruszona błaganiem dziewczyny, obiecała jej pomóc i przedstawiła sprawę Luizie, która wysłuchała jej uważnie, po czym rzekła:

- Niech tu nie przychodzi, bo ja nie umiem dokonywać cudów. Nawet, jeżeli tu nie przyjdzie, i tak będę się modlić za nią do Pana Jezusa. Tymczasem zanieś jej ode mnie takie przesłanie: w kościele Santa Maria Greca odbywa się teraz czterdziestogodzinne uroczyste wystawienie Najświętszego Sakramentu. Niech tam idzie i pomodli się do Pana Boga, Jego niech prosi o wszystkie łaski, których potrzebuje, ale powiedz jej, żeby robiła to z wielką wiarą.

Dziewczyna była bardzo rozczarowanaprzesłaniem Luizy. Wolałaby spotkać się z nią osobiście, żeby wytłumaczyć, o co chodzi. Ciotka Rozaria zauważyła jej reakcję i powiedziała:

- Idź i zrób, jak ci poradziła Luiza!

Bo przecież ciotka dobrze znała Luizę i potrafiła interpretować jej słowa.

Dziewczyna poszła do kościoła, uklękła przed Najświętszym Sakramentem i wylała cały swój ból.

Po mniej więcej dwóch godzinach wróciła do domu i zauważyła, że panuje w nim wielka cisza. Krewnej, którą zostawiła w domu, by czuwała przy matce, nie było. Wyszła gdzieś pod jej nieobecność.

Nuncja weszła do pokoju matki i ujrzała przerażającą scenę- matka leżała w kałuży krwi, całe łóżko było zbroczone. Widząc to biedaczka wydała okrzyk zgrozy, pewna, że matka nie żyje, ale wtedy stała się rzecz niesłychana. Oto matka zbudziła się, jakby z długiego letargu, ze zdziwieniem pytając, czemu córka tak krzyczy. Guz w głowie pękł i wylał się przez nos, zalewając łóżko. Matka była zdrowa.

Kilka dni potem Nuncja udała się z matką do Luizy, aby jej podziękować, ale Luiza ich nie wpuściła. Kazała im tylko powiedzieć, że o żadnej łasce nic nie wie, ani nie ma z nią nic wspólnego.

- Za udzieloną łaskę niech pójdą dziękować Panu Jezusowi! (1) - powiedziała.

 

Koński kaprys

W roku 1970, gdy byłem wikarym w parafii M.B. Niepokalanej w Barletcie, oraz Pomocnikiem lokalnym i regionalnym Młodzieży Franciszkańskiej, po niedzielnej Mszy św. dla młodzieży, o godzinie dziesiątej rano, gdy odkładałem naczynia liturgiczne przyszła do zakrystii pani Livia D’Adduzzio. Usłyszawszy, jak mówiłem o Luizie w homilii, przyszła mi powiedzieć, że pochodzi z Corato i że w młodości poznała ją osobiście.

Wysłuchałem uważnie jej opowiadania. Pani D’Adduzzio była tercjarką franciszkańską i stałą bywalczynią parafii. Jej mąż, Savino D’Adduzzio, był wielkim dobroczyńcą klasztoru; to on sfinansował graffiti Ojca Ugolina z Belluno, które zdobią sanktuarium.

Rodzina była bardzo zamożna, posiadała duży majątek ziemski, ale małżonkowie Savino i Livia nie mieli dzieci.

Umówiłem się z panią Livią, że nazajutrz przyjdę do niej do domu, aby spisać jej wspomnienia o Słudze Bożej. Następnego dnia o dziewiątej rano poszedłem na ulicę Mediolańską. Dom rodziny D’Adduzzio znajdował się w odległości około pięćdziesięciu metrów od parafii.

Pani Livia okazała się dobrze poinformowana o życiu i zjawiskach dotyczących Luizy. O niektórych w ogóle nie wiedziałem do tej pory. Powiedziała mi też, że znała dobrze Rozarię i siostrę Luizy, Angelinę, oraz że była na pogrzebie Sługi Bożej.

Wśród wielu zdarzeń, które mi opowiedziała z wielkim entuzjazmem, zaciekawiła mnie żywo przygoda z końmi, której nie znałem. Na moją prośbę, powtórzyła mi opowiadanie, a ja robiłem notatki.

Oto jej świadectwo:

- W roku 1915 byłam małą dziewczynką. Miałam dziesięć lat. Byłam z moją mamą w kościele Santa Maria Greca, gdzie odbywała się uroczysta Adoracja Najświętszego Sakramentu. Podczas, gdy słuchałyśmy refleksji eucharystycznej kapłana, usłyszałyśmy jakieś hałasy dochodzące z zewnątrz, czyjeś krzyki „wio, wio!”, i uderzenia bata.

Wszystkie dzieci, które znajdowały się w kościele, zaciekawione wybiegły zobaczyć, co się dzieje, a za nimi wyszedł też ksiądz i wielu wiernych. Ujrzeliśmy parę koni klęczącą przed kościołem, zaprzężoną do zamkniętego powozu.

Ksiądz zrozumiał natychmiast co się stało i powiedział:

- To świątobliwa Luiza wielbi Jezusa Eucharystycznego!

Wszyscy uklękliśmy w milczeniu, a po jakimś czasie ksiądz otworzył drzwiczki powozu, powiedział coś Luizie, po czym konie od razu wstały i powóz odjechał. My wróciliśmy do kościoła i słuchaliśmy dalej homilii kapłana.

Po tym opowiadaniu zadałem kilka pytań pani Livii:

- Czy jest pani pewna, że w tym powozie znajdowała się Luiza, a nie ktoś inny? Przecież wiem, że Luiza nigdy nie wychodziła z domu.

- To prawda - odpowiedziała pani Livia - wychodziła bardzo rzadko i tylko w nocy, a powodem były zabiegi higieniczne, dokonywane w domu, jak na przykład czyszczenie sienników i materacy z pasożytów, zwłaszcza z pluskiew i pcheł, których przecież nie brak na wsi.

- Skąd pani wie, że konie uklękły, żeby dać Luizie możność oddania czci Jezusowi Eucharystycznemu?

- Mogę tylko odpowiedzieć, że wszyscy uwierzyli w cud, i że zjawisko było potem szeroko komentowane w całym Corato. Pewnie, wielu nie uwierzyło, zwłaszcza wśród księży, którzy twierdzili, że to wydarzenie nie miało nic wspólnego z Luizą, że to tylko kapryśne konie zupełnie przypadkowo zatrzymały się przed kościołem Santa Maria Greca, a w powozie wcale nie było Luizy.

Zapytałem jeszcze raz:

- Czy pani jest pewna, że w powozie była Luiza?

- Najzupełniej. Sama widziałam, że to ona, kiedy ksiądz otworzył drzwiczki i z nią rozmawiał. Jeśli dobrze pamiętam, to był to ks. January Di Gennaro.

- Ale to był spowiednik Luizy, delegat Biskupa?

- Tego nie wiem. Mogę tylko stwierdzić, że był to kapłan świątobliwy i bardzo szanowany w całym Corato, oraz że otrzymał jakąś łaskę od Luizy.

Na tym zakończyła się nasza rozmowa (2).

 

Kółko z ulicy Panseri

W latach 1943-44 na ulicy Panseri była nieźle prosperująca piekarnia, należąca do mojej rodziny.

Obok piekarni mieszkała ciotka Nuncja, siostra mojej matki, która po śmierci swego pierwszego męża wyszła ponownie za mąż za wdowca, który był rolnikiem i którego my, dzieci, nazywaliśmy wujkiem Ciccilo.

Naprzeciwko domu ciotki mieszkała bardzo biedna liczna rodzina, której całym mieniem była jedyna krowa. Rodzina utrzymywała się ze sprzedaży mleka tej krowy, drobnych kradzieży i innych kombinacji podobnego rodzaju. Matka miała na imię Maria, ale wszyscy ją znali jako Marysię pastuszkę.

Owa rodzina miała jednak pewną szczególną cechę - w jej domu zbierali się mieszkańcy z całej ulicy, a przy wielkim kominie siadał zapraszany na te spotkania stary ślepiec, który przy dźwiękach mandoliny śpiewał ballady o zdarzeniach zaszłych w mieście w dalszej lub bliższej przeszłości. Wszyscy słuchali go oczarowani - jakaż szkoda, że nie było wtedy magnetofonów, aby nagrać i zachować jego pieśni.

Śpiewał na zamówienie gości o zdarzeniach prawdziwych. Był czymś w rodzaju domorosłego Homera. Tematem jego wspaniałych opowiadań mogły być wydarzenia religijne albo tragiczne, budujące albo bohaterskie - jak historia pewnej matki, która dała się zabić, aby uratować syna, ściganego przez garybaldczyków.

Miałem wtedy dziewięć, może dziesięć lat, uwielbiałem tam chodzić z ciotką Nuncją. Pamiętam, że siadałem na kolanach najstarszego syna Marysi, który miał na imię Pasquale.

Pewnego bardzo zimnego wieczoru ślepiec zaśpiewał nam pieśń o czynach świątobliwej Luizy. Opowiadał o niej jak o wielkiej heroicznej świętej, żyjącej w przestrzeni między niebem a ziemią, wśród świętych i aniołów. Dwa zwłaszcza wydarzenia uderzyły mnie szczególnie- Jezus, który przemówił do niej, niosąc swój Krzyż, oraz zajście w Torre Disperata, kiedy to Dzieciątko Jezus bawiło się wesoło, biegając pośród pól żyta i trzymając za rączkę la piccirella, czyli malutką Luizę.

Kiedy powtórzyłem w domu te opowiadania, matka zabroniła mi zadawać się z tą rodziną i skrzyczała nawet ciotkę Nuncję.

Natomiast ciotka Rozaria, gdy usłyszała te historie o Luizie, zdenerwowała się bardzo i prosiła mego ojca, aby wpłynął na starego śpiewaka, żeby wykreślił ze swojego repertorium pieśni o Luizie. Dla ciotki były one profanacją.

Gdy dorosłem, wiele myślałem o tym niewidomym starcu - gdybyśmy wtedy mieli możliwość nagrania tych jego piosenek o Luizie, być może mielibyśmy cały poemat o Słudze Bożej. Jedno jest pewne - Luiza tak silnie wpłynęła na środowisko miasteczka, że uważano ją za bohaterkę świętości.

 

 

Uzdrowiony koń

W długie zimowe wieczory mieszkańcy Corato mieli zwyczaj spotykania się całymi rodzinami wokół piecyka koksowego w jakimś przyjaznym domu i słuchania opowiadań starszego pokolenia. Bardzo było miło ich słuchać.

Oprócz wielu innych opowiadań ze starej i nowszej historii miasta, często opowiadano historie o Luizie.

Właśnie na jednym z takich wieczornych spotkań usłyszałem historię o przygodzie z koniem. Opowiedział ją żywo i z wielkim przejęciem człek bardzo już sędziwy, prawie stuletni, posługując się naszym rodzimym dialektem, wtedy jeszcze nie skażonym przez inne naleciałości.

Oto jego opowieść:

- Gdy byłem dzieckiem, mieszkaliśmy na ulicy Murge, w pobliżu domu Luizy zwanej świętą. Byłem już trochę starszy, kiedy w jej biednej rodzinie przydarzyło się nieszczęście - pewnego poranka znaleźli swego konia dogorywającego w stajni. Zawołali weterynarza, który obejrzał konia i poradził ojcu Luizy, aby go natychmiast sprzedał rzeźnikowi, póki jeszcze może coś na nim zarobić, bo biedne zwierzę już długo nie pożyje.

Wiadomość ta wstrząsnęła rodziną Piccarretów, bo koń był im potrzebny do pracy, bez niego nie mogliby zarobić na życie. Piccarretowie nie byli bogaci, utrzymywali się wyłącznie z pracy ojca rodziny. Kum Nicola, słysząc ten wyrok, zmartwił się więc bardzo i powiedział:

- I co teraz zrobimy? Kto da jeść tym dzieciom?

Bo mieli pięć córek. Cała rodzina i sąsiedzi zebrali się w stajni, oprócz Luizy, która miała wtedy cztery lata i bardzo tego konia kochała. Matka nie pozwoliła jej przyjść do stajni, żeby zaoszczędzić jej smutku.

Piccarretowie zajmowali wtedy część budynku, należącego do właścicieli dworu, którzy zatrudniali ojca Luizy na swoim folwarku Torre Disperata. Ale Luiza tak nalegała, że udało się jej w końcu zejść do stajni.

Byłem przy tym osobiście. Dziewczynka podeszła do konia i pogłaskała go po łbie, szepcząc jego imię i mówiąc:

- Nie umieraj, bo ja cię kocham.

Po tych słowach Luizy koń się podniósł. Weterynarz stwierdził, że gorączka mu przeszła i zwierzę było znowu zdrowe „jak ryba”.

Mama Róża wzięła dziewczynkę na ręce, powiedziała: „moja córeczka”, i wyszła z dzieckiem.

Wszyscy zdumieliśmy się niesłychanie tym zajściem i długo potem na ulicy Murge krążyły opowieści o uzdrowionym koniu. Pewna staruszka rzekła wtedy:

- Na tym dziecku Bóg położył rękę, zobaczycie, nie raz jeszcze zadziwi Corato, bo na tym się nie skończy.”

Tymi słowami stuletni dziadek zakończył opowiadanie.

 

Zaręczyny żołnierza

Pewna bardzo leciwa kobieta którą poznałem osobiście, a która nazywa się Maria Doria, opowiadała, że jej matka, rówieśnica Luizy, latem jeździła w okolice Torre Disperata, do folwarku, w pobliżu którego mieszkała rodzina Piccarretów.

Owa pani doskonale wiedziała o zjawiskach zachodzących wokół małej Luizy. Opowiadała jej o nich ze szczegółami jej matka. Matka bowiem w dzieciństwie często przebywała w towarzystwie Luizy, gdyż bawiła się z jej siostrami, z którymi bardzo się przyjaźniła.

Wiele razy widziały, jak bawi się z nieznanym chłopakiem. Początkowo myślały, że przychodził z domu położonego w sąsiedztwie. Ale tak się składało, że bawił się i rozmawiał tylko z Luizą, po czym w pewnej chwili odchodził.

Siostry i przyjaciółki pytały ją, kim był ów chłopiec. Ale ona tylko się uśmiechała nie dając odpowiedzi. Raz tylko, na żartobliwe pytanie, czy to może jej narzeczony, odpowiedziała „tak”.

Z czasem zrozumiały, że chodziło tu o zjawisko nadprzyrodzone - naprawdę było to Dzieciątko Jezus, przybierające postać chłopca. To zjawisko powtarzało się za każdym razem, gdy Luizę atakowały moce piekielne.

Jezus objawiał się jej, aby ją pocieszyć po dziwnych przygodach, jakie ją spotykały. Raz znaleziono ją owiniętą jak spirala wokół żelaznych prętów łóżka i trzeba było wezwać ślusarza, żeby ją uwolnił. Ku zdumieniu wszystkich wyszła z tej przygody bez szwanku.

Innym razem znaleziono ją pod sufitem pokoju, zawieszoną na haku, na którym zwykle wieszano zapasy żywności.

Zwykle Luiza ratowała się z tych sytuacji modlitwą zanoszoną do Matki Boskiej. Na ogół chowała się do dużej dziupli w drzewie morwowym, które stoi po dziś dzień, gdzie modliła się do Najświętszej Maryi Panny. Kiedyś rodzice ujrzeli wielki płomień buchający na pobliskim wzgórku, na którym Luiza lubiła się bawić, więc pełni niepokoju pobiegli, aby ugasić pożar. Zupełnie niepotrzebnie - Luiza siedziała tam sobie spokojnie na skale, patrząc w niebo, a ognia nie było ni śladu.

Ileż to razy Luiza w samo południe długo spoglądała prosto w słońce, a jednak nigdy jej wzrok na tym nie ucierpiał. Ciotka Rozaria powiedziała mi, że zachowała ten zwyczaj aż do śmierci. Rzeczywiście, z dzienników Luizy wynika, że słońce było jej ulubioną gwiazdą. Widziała w nim związek z Przenajświętszą Trójcą.

Minęło wiele lat, Luiza słynęła już w całym Corato, toczyła się wojna światowa. Brat pani Marii Dorii napisał z wojska, że poznał na Sycylii dziewczynę, z kórą się zaręczył.

Matka bardzo źle przyjęła tę wiadomość, bo syn już był zaręczony z bogatą panną z Corato, prawdziwą ‘dobrą partią’. Zaręczyli młodych rodzice, jak wtedy było w zwyczaju. Matka płakała żaląc się:

- Biedny mój syn, zaczarowała mi go… Mafia wdziera mi się do domu!

Były to czasy, kiedy na Sycylii grasował bandyta Giuliani.

Wreszcie kazała swej starszej córce pójść do Luizy, powiedzieć, że jej matka była w dzieciństwie przyjaciółką Sługi Bożej i wysłuchać bacznie tego, co powie jej Luiza.

Dziewczyna udała się do domu Luizy na ulicy Maddalena. Przekazała pozdrowienia od matki, uprzejmie przyjęte przez Luizę, po czym rozmowa zeszła na czasy spędzone w majątku w Torre Disperata. Luiza podsumowała:

- Ileż tam było modlitw, a ile umartwień!

Dziękując dziewczynie za wizytę, Luiza poprosiła ją, by przekazała matce, że powinna się modlić, bardzo modlić, tak, jak czyniły to podczas pobytu w Torre Disperata, i pamiętać zawsze o wypełnianiu wszystkich praktyk religijnych, tak aby mogła się spełnić Wola Boża.

Potem nagle spojrzała na nią i spytała:

- Czemu ty jesteś taka smutna?

Wtedy dziewczyna opowiedziała jej o bracie i o zmartwieniu matki.

Na to Luiza odparła:

- Skąd wie, że tamta dziewczyna jest gorsza od tutejszej? Lepiej niech pomodli się do Pana Jezusa, On pocieszy jej serce.

Dziewczyna wróciła do domu i przekazała odpowiedź Luizy. Usłyszawszy ją, matka wykrzyknęła:

- Mój syn jest uratowany!

Rzeczywiście, dowiedziała się wkrótce, że sycylijska dziewczyna pochodzi z dobrej i bardzo pobożnej rodziny - było tam nawet dwóch wujów kapłanów.

Po ślubie młody człowiek założył na wyspie bardzo udaną rodzinę, czym uszczęśliwił swą matkę.

Noty:

(1) Zebrałem wiele innych świadectw o uzdrowieniach, ale nie chciałem ich podawać drukiem, bo brak jest dokumentów, które potwierdzałyby te fakty. Niektóre przypadki zdarzyły się za życia Luizy, inne po jej śmierci. Można by opublikować je w osobnym, ogólnym zbiorku wspomnień. Wiele przypadków, opowiedzianych pod przysięgą i podpisanych, zebranych za przyzwoleniem ks. arcybiskupa Józefa Caraty, przechowuje się w archiwum sprawy beatyfikacyjnej Sługi Bożej Luizy Piccarrety. Pomyślałem sobie, że warto opublikować ten właśnie cud, bo wydaje mi się najbardziej autentyczny i wystarczająco odległy w czasie, aby nie interpretować go błędnie. Trzeba też powiedzieć, że to wydarzenie nie weszło do legendy, gdyż potwierdziła je tylko moja ciotka, w skąpych słowach i z dystansem.

(2) Ksiądz January Di Gennaro był spowiednikiem, który zobowiązał Luizę do spisywania swoich codziennych doświadczeń. Prowadził życie święte i za osobę świętą był też uznawany przez mieszkańców Corato. Miał wielką wadę wymowy, która w pewnym momencie zniknęła - to Luiza wyprosiła mu wyzdrowienie u Pana Boga, aby jej świątobliwy spowiednik mógł godnie przepowiadać Słowo Boże.

Rozdział Dziewiąty

Luiza postrachem mocy diabelskich

Czytając autobiografię Luizy z łatwością da się zauważyć, że początkowo musiała straszliwie walczyć z mocami diabelskimi, które nie oszczędziły nawet jej ciała. W pewnym miejscu w jej pismach czytamy te słowa: „Dotknąłem cię, nie uczyniłem z ciebie niewiasty bez skazy, bo nie trzeba mi już stawać się ciałem, ale odjąłem ci skłonność do grzechu”. To mówi Pan Jezus. Osoba wierząca łatwo pojmie doniosłość tych twierdzeń, które z teologicznego punktu widzenia graniczą z nieprawdopodobieństwem. Ktoś mógłby się zgorszyć i potępić je jako herezję. Nie chcę się tutaj wypowiadać na ten temat - trybunały kościelne będą mogły dogłębnie zbadać i osądzić te słowa. Jedno jest pewne - Luiza w pewnym momencie swego życia osiąga pokój wewnętrzny, pogodę ducha, która promieniuje na zewnątrz i robi ogromne wrażenie na ludziach, którzy mają szczęście ją znać i z nią rozmawiać. Wszystko mogło się wokół niej dziać, ale nigdy jej nawet nie musnęło. Gdy w roku 1938 została potępiona przez Święte Uficjum, wszyscy się przerazili, wszyscy się zdenerwowali - i kler, i wierni. Wydawało się, że trzęsienie ziemi zmiotło z powierzchi ziemi wielki gmach. Ale Luiza była spokojna i pogodna jak zawsze, jakby to, co się stało, jej nie dotyczyło. Pokornie poddała się woli Kościoła, wręczyła posłannikowi Świętego Uficjum wszystkie rękopisy i dalej wiodła swe spokojne, ciche, pogodne życie w modlitwie, robiąc koronki.

Wydaje się więc, że Luiza utwierdziła się w łasce i stała się postrachem demonów, które uciekały przed nią co sił. Pewne wydarzenia zdają się potwierdzać ten fakt.

Opowiadano na przykład, że gdy przejeżdżała Luiza - w zamkniętym powozie, na czas przeprowadzania wielkich porządków w jej domu - niektóre domy zaczynały drżeć, słychać było jakieś krzyki, brzęk łańcuchów i odgłosy ucieczki. Zdarzało się to zwłaszcza w pewnym budynku w remoncie, stojącym przy placu rynkowym w Corato. Wieść niosła, że dom ten był miejscem strasznych wypadków, okrutnych morderstw, tortur, samobójstw, itp.

Opowiadała pewna pani, że zamieszkała kiedyś w Rotondelli, miejscowości w prowincji Matery, gdzie dostała posadę nauczycielki w tamtejszej szkole podstawowej. Czuła się jednak niespokojna w swym nowym mieszkaniu, gdyż wielokrotnie natykała się tam na jakiegoś człowieka o okropnym wygłądzie, który usiłował ją pochwycić, ona zaś starała się go odstraszyć trzymanym w ręku różańcem. Na widok różańca człowiek uciekał. Przerażona tą sytuacją kobieta porzuciła nową pracę i dom, i wróciła ze swymi dziećmi do Corato. Nikt nie wierzył biedaczce i wszyscy brali ją za wariatkę, zwłaszcza mąż, który miał poglądy masońskie. Nie wiedząc, co robić, pani ta poszła do Luizy, która wysłuchała życzliwie jej kłopotów, pocieszyła i orzekła, że już nie musi się bać, gdyż szatan nie ma nad nią żadnej władzy. Może spokojnie powrócić do pracy. Kobieta posłuchała jej rady, ale postanowiła zabrać ze sobą fotografię Luizy. Oprawiła ją w ramki i postawiła na nocnym stoliku. Pewnego dnia, gdy razem z dziećmi odmawiała Różaniec, ujrzała znowu tego samego człowieka, który zbliżywszy się do łóżka wziął do ręki fotografię Luizy, spojrzał na nią, rzucił na ziemię i uciekł z krzykiem. Od tej chwili już się więcej nie pojawił. W domu zrobiło się spokojnie i pogodnie. Rzucona przez niego na ziemię fotografia nie uszkodziła się, nawet szkło się nie stłukło. Ta sama fotografia stoi teraz na szafce nocnej w domu synowej tej pani.

Innym podobnym wydarzeniem była niedawna kradzież mebli. Gdy byliśmy na międzynarodowym kongresie w Kostaryce, otrzymaliśmy wiadomość, że w domu Luizy dokonano kradzieży. Złodzieje wynieśli antyczne meble, należące niegdyś do rodziców Sługi Bożej. Wiadomość zasmuciła nas bardzo. Po powrocie rozpuszczono wieści, że meble te mogą być niebezpieczne, gdyż diabły na nich odprawiały harce kiedy miały moc kuszenia Luizy, a tylko ona mogła je utrzymać w ryzach. Teraz diabły mogłyby się rozpętać na całego, nieskrępowane mocą świątobliwej Luizy, z dala od jej domu. Bo też nie wiadomo jak, ani dlaczego - możliwe, że diabły naprawdę się rozhulały - gdziekolwiek stawiano te meble, działy się rzeczy przykre. To chyba jedyny przypadek, jak świat światem, ale pewnej nocy złodzieje zwrócili meble Luizy, pozostawiając je pod drzwiami jej domu. Wszelkie komentarze są tu zbyteczne.

Inna przygoda dotyczy mnie osobiście. W ubiegłym roku wziąłem udział w egzorcyźmie, jaki w kościele San Severo wykonywał ojciec Cyprian, dziekan włoskich egzorcystów. W kościele było pełno ludzi przekonanych, że są opętani przez diabła. Ja zabrałem ze sobą wizerunek Luizy, który pokazałem pewnej kobiecie, pytając ją, czy zna tę osobę. Kobieta spojrzała na nią i odparła przecząco, ale nagle wytrzeszczyła oczy i z głębi jej piersi dał się słyszeć głos, który przemówił:

- Ja ją znam… ja ją znam… precz! Precz!

Wtedy kobieta kopnęła mnie, chcąc mnie oddalić i usiłowała zedrzeć ze mnie stułę.

Zawsze noszę przy sobie podobiznę lub relikwię Luizy.

 

Świątobliwa śmierć Luizy Piccarrety

Na wiadomość o śmierci Luizy dnia 4 marca 1947 zdawało się, że wszyscy mieszkańcy Corato wstrzymali dech w piersiach i zaprzestali jakiejkolwiek działalności, by oddać się niezwykłemu i jedynemu w swoim rodzaju przeżyciu. Oto ich Luiza, ich własna Świątobliwa Luiza odeszła. Tłum jak wezbrana rzeka wlewał się do domu Luizy w dzień i w nocy, by po raz ostatni spojrzeć na nią i pożegnać, oddać cześć i okazać przywiązanie kobiecie, którą przez tyle lat wszyscy szanowali i kochali.

Dzień jej pogrzebu został ogłoszony przez władze miejskie dniem żałoby. Przez cztery dni ciało Luizy pozostawało wystawione na widok publiczny (za specjalnym pozwoleniem władz sanitarnych), aby tysiące mieszkańców Corato i osób specjalnie przybyłych z okolicy mogło jeszcze na nią popatrzeć. Policja musiała interweniować, by regulować napływ tłumu. Wszyscy mieli wrażenie, że Luiza nie umarła, tylko śpi. Rzeczywiście, jej ciało, ułożone na łóżku, wcale nie zesztywniało. Można było unieść jej ręce, poruszać głową na wszystkie strony, zginać palce bez trudu, podnosić i zginać ramiona. Unosząc jej powieki można było zaobserwować, że oczy jej wciąż błyszczą, że nie przesłoniło ich bielmo śmierci. Wszyscy - przybysze, księża, władze kościelne i miejskie - chcieli zobaczyć ten cudowny i wyjątkowy przypadek. Wielu sceptycznych niedowiarków wychodziło z pokoju w szoku, wzruszonych do łez i odnowionych wewnętrznie. Zdawało się, że Luiza żyje, że tylko cichy, spokojny sen ogarnął ją na chwilę. Wszyscy byli przekonani, że nie umarła, a niektórzy mówili:

- Wezwijcie biskupa, a zobaczycie, że się obudzi, gdy tylko biskup zrobi nad nią znak krzyża świętego - przecież Luiza jest posłuszną córą Kościoła.

Ta nadzieja była wyrazem miłości, jaką mieszkańcy Corato darzyli Sługę Bożą. Ale specjalna komisja lekarska powołana przez władze kościelne, miejskie i sanitarne, po uważnych oględzinach stwierdziła, że nasza droga Luiza naprawdę nie żyje. Dopóki zwłoki były wystawione na widok publiczny, na ciele nie pojawiły się ślady zepsucia. Nie wydzielał się żaden zapach rozkładu. Jak królowa siedziała Luiza na swym łóżku. Nie dała się na nim położyć. Trzeba było skonstruować specjalną trumnę w kształcie litery „p”, oszkloną z przodu i po bokach, aby wszyscy mogli ją jeszcze zobaczyć po raz ostatni. Świątobliwa Luiza, która ponad siedemdziesiąt lat przesiedziała na swoim łóżku nigdy nie wychodząc z domu, sunęła dostojnie pomiędzy rozstępującym się w szpaler tłumem, w oszklonej trumnie niesionej przez grupę sióstr zakonnych z rozmaitych zakonów, w otoczeniu licznych księży i mnichów. Uroczystości pogrzebowe odbyły się w Kościele farnym, koncelebrowane przez wszystkich członków Kapituły z udziałem wszystkich bractw religijnych Corato.

W ciągu tych czterech dni poprzedzających pogrzeb byłem wiele razy w domu pogrzebowym, dotykałem ciała i wziąłem sobie na pamiątkę kilka kwiatów, których wiązanki składano bezustannie u stóp katafalku. Kwiaty te przechowuję od wielu już lat pomiędzy stronami książek mojej biblioteki. Wiele bukietów zaniesiono chorym, którzy po ich dotknięciu wyzdrowieli i mogli uczestniczyć w pogrzebie. Przy przejściu konduktu pogrzebowego ludzie wynosili chorych z domu i sadzali na progu - opowiadano, że wielu z nich otrzymało specjalne łaski. Luizę pochowano w kaplicy rodu Calvich. Dnia 3 lipca 1963 jej doczesne szczątki powróciły do Corato i zostały ostatecznie złożone w kościele farnym Santa Maria Greca.

 

Na zdjęciu: Luiza w objęciach siostry śmierci, cicha i spokojna

 

Na zdjęciu: Luiza na łożu śmierci. Obok jej siostra Angelina i wierna Rozaria z

siostrami Bożej Gorliwości.

 

Na zdjęciu: Specjalnie skonstruowana trumna z oszklonym frontem i bokami.

 

Na zdjęciu: Kondukt pogrzebowy. Trumnę niosą na ramionach wierni Sługi Bożej.

 

Na zdjęciu: Wszyscy mieszkańcy Corato odprowadzają na miejsce wiecznego odpoczynku Świątobliwą Luizę. Siostry Bożej Gorliwości otaczają wianuszkiem trumnę.

 

Zabity i wskrzeszony

Kończąc spisywanie tych wspomnień, nie mogę przemilczeć jeszcze jednego, bardzo głośnego swego czasu wydarzenia.

Wielokrotnie słyszałem o pewnym młodym człowieku, który został zabity, a którego przywróciła do życia Luiza. Słyszałem, jak pewnego wieczoru opowiadał o nim ów stary ślepiec z ulicy Panseri.

Pewnego razu znaleziono ciało młodego człowieka, leżące w kałuży krwi. Powiadomiona o tym matka nie pośpieszyła na miejsce, gdzie znaleziono ciało, lecz pobiegła z potarganymi włosami do domu Luizy i rzuciwszy się na kolana pod drzwiami krzyczała:

- Luizo, Luizo, zabili mi syna!

Świątobliwa piccirella (kruszynka) - tak stary śpiewak nazywał Luizę, która była bardzo niepozornego wzrostu - wzruszyła się bardzo i powiedziała:

- Idź, zabierz do domu twego syna, bo Pan ci go zwraca.

Pobożni sąsiedzi podnieśli matkę i zaprowadzili tam, gdzie leżał martwy jej syn. Matka rzuciła się na ciało nie bacząc na pilnującego policjanta, wzięła go w objęcia i zaczęła okrywać go pocałunkami, jak Matka Boska Bolesna pod Krzyżem. Nagle młodzieniec otworzył oczy i rzekł:

- Mamo, jestem przecież, nie płacz.

Słuchając tej opowieści wszyscy zebrani płakali, zwłaszcza starsze kobiety, których synowie byli na wojnie.

Parę razy zdarzyło mi się usłyszeć tę samą opowieść w domu. Pamiętam, że ciotka Rozaria powiedziała raz ojcu:

- Tylko nie zaczynaj z tymi głupotami, lepiej jedz obiad.

Bo ojciec zaczął właśnie opowiadać historię wskrzeszonego przez Świątobliwą Luizę młodzieńca.

W mojej parafii usłyszałem raz o tym samym cudzie, o którym opowiadała grupie kobiet panna Redda, przełożona trzeciego zakonu franciszkańskiego. Zorientowawszy się, że słucham, przerwała opowieść zasłaniając sobie ręką usta i żałując swej nieostrożności, bo ks. proboszcz Cataldo Tota, który był przy tym obecny, powiedział:

- O pewnych sprawach nie należy mówić publicznie, dopóki żyją zainteresowane osoby.

Nie przywiązywałem wagi do tego zdarzenia, opowiadanego zawsze półgębkiem, bo wydawało mi się niewiarygodne. Ciotka Rozaria nigdy nie chciała poruszać tego tematu, a na moje nalegania odpowiadała:

- Zostaw te głupoty!

Rozumiałem, że o tym, co się stało, zarówno Luiza, jak i Kościół zabronili absolutnie wspominać.

Opowieść starego niewidomego śpiewcy wydawała mi się zbyt fantastyczna, nadto skonstruowana. Bardziej była podobna do tragedii greckiej, niż do faktu autentycznego. Do tej pory nigdy nie wspominałem o niej, żeby nie narażać na śmieszność Sługi Bożej Luizy Piccarrety (a także dlatego, że uważałem ją za podanie ludowe, wymysł ludzkiej fantazji).

Aż przeczytałem list błogosławionego Hanibala M. Di Francia, w którym jest mowa o cudownym wskrzeszeniu zabitego młodzieńca, więc postanowiłem, że opowiem tutaj o tym zdarzeniu, o którym tak wiele kiedyś słyszałem.

Błogosławiony Hanibal potwierdza swym autorytetem osoby świętej, że ów młodzieniec zmartwychwstał dzięki modlitwom Luizy Piccarrety. List nosi datę 5 maja 1927. Wkrótce potem, a mianowicie 1 czerwca 1927, błogosławiony Hanibal zasnął w Panu w Messynie.

 

Na zdjęciu: List błogosławionego Hanibala M. Di Francia, napisany do Luizy Piccarrety

na krótko przed jego świątobliwą śmiercią, który potwierdza zaszły cud.

 

RYS BIOGRAFICZNY AUTORA

Ojciec Bernardino Giuseppe Bucci, dziesiąte dziecko Franciszka Bucci i Serafiny z domu Garofalo, urodził się w Corato dnia 15 czerwca 1935. Jego rodzice mieli dwanaścioro dzieci. W roku 1940 ciotka Rozaria Bucci zaprowadziła go po raz pierwszy do domu Luizy Piccarrety, która w cztery lata później przepowiedziała mu, że zostanie księdzem.

W roku 1947 Józef uczestniczy w uroczystościach pogrzebowych Sługi Bożej Luizy Piccarrety. W roku 1948 wstępuje do Seminarium „Seraficum” w miejscowości Barletta w Apulii.

Matka, do której jest bardzo przywiązany, umiera w roku 1951, gdy o. Bernardino uczy się w Seminarium „Serafico” we Francavilla Fontana.

W roku 1955 wstępuje do Nowicjatu Ojców Kapucynów w Alessano, w prowincji Lecce. Studiuje następnie filozofię w Alumnacie w Scorrano.

W roku 1959 umiera jego ojciec, a w 1960 o. Bernardino zostaje przeniesiony do Alumnatu teologicznego w S. Fara. Dnia 14 marca 1964 roku w kościele Kapucynów w Triggiano przyjmuje z rąk Jego Ekscelencji ks. Arcybiskupa Nicodemo z Bari święcenia kapłańskie.

Wysłany do Kolegium Międzynarodowego w Rzymie, na studia Teologii Misyjnej, po powrocie do Prowincji zostaje przeznaczony do Klasztoru w Scorrano, gdzie otrzymuje urząd kierownika duchowego w Seminarium „Seraficum”.

W roku 1968 wyjeżdża do Portugalii, aby nauczyć się języka portugalskiego, gdyż ma wyjechać na misję do Mozambiku.

Z przyczyn politycznych wyjazd do Mozambiku zostaje odłożony na czas nieokreślony. O. Bucci powraca do Prowincji, gdzie zostaje wikarym parafii Kapucynów w Barletcie, oraz obejmuje urząd Pomocnika Prowincjała Młodzieży Franciszkańskiej.

Uczęszcza na studia licencjackie i doktoranckie Wydziału Ekumenicznego San Nicola w Bari. Jednocześnie, w roku 1972 robi habilitację z nauk humanistycznych.

W roku 1976 otrzymuje promocję na przeora-proboszcza Klasztoru Kapucynów Mniejszych w Trinitapoli, w prowincji Foggia. Tutaj dostaje wiadomość o śmierci swej drogiej ciotki Rozarii (1978), która przez czterdzieści lat opiekowała się Luizą Piccarretą.

W roku 1980, na polecenie J.E. ks. Arcybiskupa Józefa Caraty z Trani zbiera świadectwa o Słudze Bożej Luizie Piccarrecie. Ks. Arcybiskup prosi go, by nie wspominał przy tym imienia bł. Hanibala Marii Di Francia, gdyż mogłoby to zaszkodzić w toczącym się wówczas procesie beatyfikacyjnym. O. Bernardino wydaje w 30 tysiącach egzemplarzy pierwszą, krótką biografię Sługi Bożej Luizy Piccarrety, później przetłumaczoną na różne języki. W ten sposób przyczynia się do szerszego poznania postaci Sługi Bożej.

W roku 1988 zostaje przełożonym i proboszczem Klasztoru w Triggiano, będąc jednocześnie Sekretarzem Prowincji parafialnej.

W roku 1994 zostaje wybrany Definitorem Prowincji i wraca do Trinitapoli jako proboszcz. Tu mieszka też dzisiaj, pełniąc urzędy Definitora Prowincji, Sekretarza Prowincji Parafialnej i Radcy Krajowego Sekretariatu Parafialnego.

Jako współzałożyciel Stowarzyszenia Bożej Woli razem z siostrą Assuntą Marigliano, przez wiele lat pełni funkcję duchowego doradcy tego stowarzyszenia, erygowanego w Corato 4 marca 1987.

Obecnie jest członkiem Trybunału procesu beatyfikacyjnego Sługi Bożej Luizy Piccarrety, który otworzył w charakterze Promotora Wiary J.E. Ks. Biskup Carmelo Cassati (dzisiaj już emerytowany), w święto Chrystusa Króla roku 1994 w Kościele Matce w Corato.

 

Modlitwy

o beatyfikację Sługi Bożej

LUIZY PICCARRETY

I

 

O Serce Przenajświętsze Jezusa, który Swą pokorną Sługę LUIZĘ wybrał sobie na zwiastunkę Królestwa Bożej Woli i anioła odkupienia za nieprzebrane winy, zasmucające bez granic Jego Boskie Serce, przez Jej wstawiennictwo pokornie proszę o łaskę Twego Miłosierdzia, aby LUIZA mogła zajaśnieć chwałą świętych na ziemi, tak, jak już wynagrodziłeś jej w Niebie. Amen.

Pater, Ave, Gloria.

II

O Boskie Serce Jezusa, który pokornej Słudze LUIZIE, ofierze Twej Miłości, dał siłę, by znosiła przez całe życie cierpienia Jego bolesnej Męki dla zbawienia i uświęcenia dusz, spraw, aby dla większej Twej chwały jak najszybciej zajaśniała nad jej głową aureola Błogosławionych. I racz mi udzielić przez jej wstawiennictwo łaski, o którą najpokorniej Cię proszę….

Pater, Ave, Gloria.

 

III

 

O Miłosierne Serce Jezusa, który dla zbawienia i uświęcenia dusz raczył zachować na ziemi przez tak długie lata Swoją pokorną Sługę LUIZĘ, małą Córkę Bożej Woli, wysłuchaj mojej modlitwy - niechaj Twój Kościół jak najszybciej wyniesie ją do chwały Świętych. I racz mi też udzielić za jej przyczyną łaski, o którą najpokorniej Cię proszę….

Pater, Ave, Gloria.

 

IMPRIMATUR

Za zgodą Arcybiskupa Fr. Reginalda Addaziego O.P.

Trani, 27 listopada 1948

 

Modlitwa na obrazku (z relikwią), wydana wkrótce po śmierci Luizy Piccarrety za pozwoleniem ks. abpa Fr. Reginalda Addaziego O.P.

SPIS TREŚCI

Słowo wstępne

Wstęp

Rozdział pierwszy

Rys biograficzny

 

Najważniejsze daty

Spowiednicy i kierownicy duchowi

Biskupi

Lista pism Luizy Piccarrety

 

Rozdział Drugi

Królestwo Bożej Woli

Nieznane modlitwy

Rozdział Trzeci

Ozdrowienie chorej na padaczkę

Dzwonek niezgody

Koronkarka doskonała

Tajemnicze wrzody

Błogosławiony ojciec Pius, Luiza Piccarreta i Rozaria Bucci

Tajemnica ciotki Rozarii

Rozdział Czwarty

Hanibal Maria Di Francia i Luiza Piccarreta

Wspomnienia Rozarii Bucci

Błogosławiony Hanibal i Kapucyni Prowincji Zakonnej Apulii

Sympatia Luizy do kapucynów. O. Salvatore z Corato i Luiza Piccarreta

Rozdział Piąty

Przedziwny obiad

Niedotrzymana obietnica

Przepowiednia

Burza na morzu

Rozdział Szósty

Przepowiednia purpury

Uzdrowienie Biskupa

Rozdział Siódmy

Luiza i dzieci z Corato

Niedoszły żołnierz

Wskrzeszenie dziecka

Iza Bucci i Luiza Piccarreta

Gemma Bucci i Luiza Piccarreta

Rozdział Ósmy

Przypadek ozdrowienia

Koński kaprys

Kółko z ulicy Panseri

Uzdrowiony koń

Zaręczyny żołnierza

Rozdział Dziewiąty

Luiza postrachem mocy diabelskich

Świątobliwa śmierć Luizy Piccarrety

Zabity i wskrzeszony

Rys biograficzny autora

 

(retro di copertina)

Zainteresowanie osobą Luizy Piccarrety jest szczególnie silne, zarówno ze względu na zbliżenie do mistyki, jakie obserwujemy ostatnimi czasy (a przecież Luizę należy uważać za mistyczkę, gdyż poprzez kontemplację i spokojne przyjmowanie cierpień fizycznych osiągnęła wysoki stopień zażyłości z Jezusem), jak i dlatego, że znało ją i odwiedzało kilku naszych braci (o. Fedele z Montescaglioso, o. Wilhelm z Barletty, o. Salvatore z Corato, o. Terencjusz z Campi Salentina, o. Daniel z Triggiano, o. Antoni ze Stigliano, o. Józef z Francavilla Fontana - żeby wymienić choć kilku), którzy jej przekazali podstawowe elementy duchowości franciszkańskiej, przejmując od niej miłość do Chrystusa i żarliwość w wypełnianiu Bożej Woli. (Słowo wstępne O. Mariana Bubbico)

Ojciec Bernardino Giuseppe Bucci urodził się we Włoszech, w apulijskiej miejscowości Corato, dnia 15 czerwca 1935.

W roku 1955 wstępuje do Nowicjatu Ojców Kapucynów w Alessano, w prowincji Lecce. Studiuje następnie filozofię w Alumnacie w Scorrano. Dnia 14 marca 1964 roku w kościele Kapucynów w Triggiano przyjmuje z rąk Jego Ekscelencji ks. Arcybiskupa Nicodemo z Bari święcenia kapłańskie. Wysłany do Kolegium Międzynarodowego w Rzymie, na studia Teologii Misyjnej, po powrocie do Prowincji zostaje przeznaczony do Klasztoru w Scorrano, gdzie otrzymuje urząd kierownika duchowego w Seminarium „Seraficum”. Uczęszcza na studia licencjackie i doktoranckie Wydziału Ekumenicznego San Nicola w Bari. Jednocześnie, w roku 1972 robi habilitację z nauk humanistycznych.

Jako współzałożyciel Stowarzyszenia Bożej Woli razem z siostrą Assuntą Marigliano, przez wiele lat pełni funkcję duchowego doradcy tego stowarzyszenia, erygowanego w Corato 4 marca 1987.

Obecnie jest członkiem Trybunału procesu beatyfikacyjnego Sługi Bożej Luizy Piccarrety, który otworzył w charakterze Promotora Wiary J.E. Ks. Biskup Carmelo Cassati (dzisiaj już emerytowany), w święto Chrystusa Króla roku 1994 w Kościele Matce w Corato.


Powrót do innych publikacji

Hosted by www.Geocities.ws

1