W związku z pytaniami naszych Czytelników, którzy nie pamiętają dyskusji z lata ubiegłego roku, zwrócilismy się do Redakcji "Lewicy bez cenzury" o opublikowanie tekstów Z.M. Kowalewskiego, M. Ostrowskiej ("Zamki na lodzie, partie na papierze", "W poprzek - ością w gardle") i naszej na nie odpowiedzi, kończącej dyskusję ("Kropka nad i"). Teksty te są przywoływane w naszym artykule-manifeście "Stara lewica". Teksty te zostały pierwotnie opublikowane w Czerwonym Salonie, w ramach dyskusji o lewicy "XXI". Teksty te zniknęły z Archiwum CHeS jeszcze grubo przed jego zamknięciem.


Zbigniew Marcin Kowalewski
 

ZAMKI NA LODZIE,  PARTIE NA PAPIERZE
( W odpowiedzi Ewie i Włodkowi )


 

"Inicjatywa "Czerwonego Salonu" i Zbigniewa Kowalewskiego nie wypaliła", piszą Ewa Balcerek i Włodzimierz Bratkowski. Najpierw sprostowanie i wyjaśnienie - to była inicjatywa redaktorów CHEs, Magdaleny Ostrowskiej i Marka Gańskiego; moja nie była, ja się natomiast do niej przekonałem i ją poparłem. Dlaczego?
Uważam, że w Polsce stoimy wobec dwojakiego, kombinowanego zadania. Jednym jest budowa organizacji - a w perspektywie partii - rewolucyjnej. Ponieważ w tej dziedzinie jesteśmy dosłownie w powijakach, jest to zadanie na długie lata. Drugim jest odbudowa politycznych form ruchu robotniczego. To jest kraj, w którym nie ma żadnej partii robotniczej, nie ma klasowego politycznego ruchu robotniczego. Klasowego - nie znaczy koniecznie rewolucyjnego, podobnie jak świadomość klasowa robotników i pracowników wcale nie jest synonimem świadomości rewolucyjnej. Wydawało się, że taką partią będzie PPS, ale się nią nie stała. Jestem pewien, że wszelka poważna analiza losów PPS (w tym artykule nie ma na nią miejsca) wykaże niezbicie, iż wzlot tej partii na polskiej scenie politycznej był wynikiem układów z SLD, podobnie jak jej upadek jest wynikiem ich zerwania. Zależność polityczna od SLD sytuowała PPS na lewym skrzydle dominującego układu politycznego, a nie na lewo od niego. Dlatego PPS nie stworzyła i nie mogła stworzyć klasowej alternatywy lewicowej.
Trzeba zaradzić tej dramatycznej sytuacji i jest to zadanie, które należy koniecznie wykonać jak najszybciej, bo walka klasowa nie będzie czekała ze swoim rozwojem na powstanie takiego ruchu. Im bardziej będzie narastała, tym bardziej dramatyczny będzie brak jakiejkolwiek lewicowej, klasowej alternatywy politycznej i tym łatwiej walka ta, pozostawiona swojej żywiołowości, będzie szła w rozsypkę i wypalała się bezpłodnie lub będzie sprowadzana na manowce przez klasowo obce siły polityczne - w szczególności przez prawicowo-radykalne siły populistyczne.
Przeżyłem już jedną rewolucję - sierpniową 1980 r. - i wiem, co się dzieje, gdy wybucha rewolucja robotnicza, a nie ma lewicowej alternatywy politycznej. Znam inne takie przypadki - np. rewolucji (Boliwia 1952), w których klasa robotnicza rozwaliła aparat biurokratyczno-wojskowy państwa i zdobyła władzę, ale oddała ją partii drobnomieszczańskiej, a ta przystąpiła do odbudowy państwa burżuazyjnego, bo z braku nie tylko partii rewolucyjnej, ale w ogóle jakiejkolwiek wiarygodnej partii robotniczej i alternatywy lewicowej robotnicy nie wiedzieli, co z tą władzą zrobić.
Polskiej klasie robotniczej i pracującej potrzebna jest, i to jak najszybciej, społecznie wiarygodna (choćby na początku wiarygodna dla stosunkowo niewielkiej, ale liczącej się mniejszości tej klasy i jej obiektywnych sojuszników) lewicowa alternatywa polityczna - antykapitalistyczna i socjalistyczna. Żadna lewicowo-radykalna grupa polityczna nie stworzy jej w pojedynkę, podobnie jak nie stworzą jej sami tylko rewolucjoniści. Kto mniema, że sam ją stworzy, buja w obłokach. Może ona być jedynie rezultatem wspólnego wysiłku ogółu lub przynajmniej większości ugrupowań i środowisk lewicowo-radykalnych, ogółu lub przynajmniej większości tych, którzy dążą do obalenia kapitalizmu i budowy socjalizmu bez względu na to, czy uważają, że dokona się to na drodze rewolucji, czy na drodze reform.
W pewnej fazie swojej wspólnej pracy na tym polu powinny one utworzyć razem wielonurtową partię lewicowo-radykalną, w której zmaterializowałaby się solidnie lewicowa alternatywa polityczna i która stawałaby się naturalnym odniesieniem i przewodnikiem politycznym coraz szerszych środowisk ruchu robotniczego. W ramach takiej partii organizacje rewolucyjne, podobnie jak inne, powinny mieć prawo do tworzenia zorganizowanych tendencji. No i oczywiście do kierowania nią, jeśli demokratycznie uzyskają większość.
Problem w tym, jak dojść do takiej partii. Magda i Marek przekonali mnie do idei frontu lewicy, ponieważ wskazywała ona właśnie drogę prowadzącą dziś i jutro do tego celu. Uważam ją nadal za słuszną i godną podtrzymania. To, że przy pierwszym podejściu nie udała się, nie znaczy, że należy pochopnie ogłaszać jej fiasko.
Taki rezultat pierwszego podejścia byłby bardzo prawdopodobny, nawet gdyby lewica radykalna była w znacznie lepszym stanie, niż ujawniła to inicjatywa CHEs - a ona wiele pod tym względem ujawniła. W dyskusjach nad tą inicjatywą stawała sprawa obiektywnej sytuacji na polu walki klas, w jakiej miał powstać front lewicy. Natężenie i rozmach walki klasowej mierzy się obiektywnie liczbą strajków i protestów społecznych oraz ilością ich uczestników, a te wskaźniki były w tym czasie bardzo niskie. Walka klasowa od długiego już czasu znajdowała się w głębokim dołku. Ostatnio sytuacja na tym polu wyraźnie się poprawia, ale ów dołek nadal ciąży na lewicy radykalnej, bo się w nim ukształtowała.
Było bardzo prawdopodobne, że w tak depresyjnej sytuacji nie uda się stworzyć frontu lewicy, gdyż bez bodźca w postaci gorącego podmuchu walk klasowych na karku lewica radykalna nie skupi swoich sił i nie weźmie się do roboty. Była jednak druga strona medalu - groziło, że jeśli front lewicy zacznie tworzyć się dopiero wtedy, gdy pociąg walk klasowych ruszy z miejsca, to na ten pociąg po prostu nie zdąży. Można było albo rozważać teoretycznie możliwość utworzenia frontu lewicy w sytuacji depresyjnej, albo przetestować ją w praktyce.
Nie chodziło o to, aby front proklamować, lecz o to, aby przystąpić do jego budowy. Jak? Podejmując siłami grup politycznych i środowisk lewicy radykalnej, a także wszelkiej innej lewicy, która byłaby gotowa uczestniczyć w takim działaniu, kampanię polityczną przeciwko liberalizacji kodeksu pracy, zmasowanemu bezrobociu i zwolnieniom grupowym. Można było spodziewać się, że w jej toku front przyciągnie do siebie osoby dotychczas niezorganizowane i (przynajmniej na razie) nieskłonne do przystąpienia do żadnej z wchodzących w jego skład organizacji. Kampania powinna była ruszyć - był to niejako naturalny termin - 1 Maja. Od zgromadzenia założycielskiego było dwa i pół miesiące czasu na przygotowanie się do akcji inaugurującej kampanię. Lecz jak tu przystąpić do budowy kampanii, gdy grupy polityczne lewicy radykalnej nie mają zielonego pojęcia nie tylko o tym, jak to się robi, gdyż nigdy żadnej kampanii politycznej nie prowadziły, ale nawet nie wiedzą, co to jest i czemu służy kampania polityczna?
Zaraz pojawiły się omamy - zaczęto mamić nas rzekomo przygotowywaną przez Konfederację Pracy akcją pierwszomajową. Gdyby taka akcja miała mieć rzeczywiście miejsce, należało by się oczywiście do niej włączyć. Lecz to była lipa, jedna z wielu, jakie składają się na o wiele bardziej wirtualne niż realne życie polityczne na lewo od panującego układu. Tymczasem front faktycznie uzależnił się od inicjatywy KP zajmując wobec niej postawę wyczekującą. Niczego się nie doczekał i tylko stracił czas. W rezultacie 1 Maja w ogóle nie pojawił się jako taki.
O fiasku pierwszego podejścia przesądziły jednak o wiele poważniejsze względy - stan lewicy radykalnej, który wyszedł na jaw przy okazji próby utworzenia frontu. Okazało się, że świadomość polityczna - jest ona oczywiście różna w różnych środowiskach, ale mówię o przeciętnej - jest niska, poziom doświadczeń politycznych bliski zeru, siły szczuplutkie, niektórzy nastawieni są jedynie na afirmowanie własnego szyldu, hegemonizowanie innych i podbieranie im członków, a nie na żadne wspólne działanie, tendencje sekciarskie są silne, grasują rozbijacze, a na domiar złego panuje bezwład i niemoc - nie ma woli działania, wielu działaczy jest zniechęconych, przywykłych do rutyny walki o przetrwanie, a przecież do uruchomienia frontu potrzeba dużej dozy woluntaryzmu. Są oczywiście wyjątki od tej reguły - np. Ofensywa Antykapitalistyczna wykazała taką wolę. Chyba nie ulega wątpliwości, że na morale lewicy radykalnej wpływ wywarło to, co stało się z PPS - fiasko obu kampanii wyborczych, a jeszcze bardziej ostry, bodaj nieuleczalny kryzys, rozkład i upadek tej partii.
Test wypadł więc negatywnie. W sytuacji depresji walk klasowych front lewicy nie zacznie działać - to już chyba jasne. Teraz krzywa tych walk rośnie, ale dołek był tak głęboki, że musi bardzo się podnieść, aby z niego wyjść. Nigdzie nie jest jednak powiedziane, że front zadziała, jeśli obecna tendencja zwyżkowa walk klasowych się utrzyma, bo opłakany stan lewicy radykalnej może i wtedy na to nie pozwolić. Czy to wszystko znaczy, że należy zrezygnować z perspektywy budowy frontu lewicy? Nie, bo dziś innej drogi prowadzącej do budowy lewicowej alternatywy politycznej nie widać na horyzoncie.
Wobec rzekomej "klapy" frontu lewicy do głosu dochodzą pokusy pójścia na skróty. Tym właśnie kuszą Ewa i Włodek - głoszą, że trzeba "podnieść poprzeczkę na znacznie wyższy poziom, tzn. należy się podjąć budowy konsekwentnie lewicowej partii, która zajmie miejsce, jakie, dla przykładu, w Czechach zajęli komuniści. Faktem jest bowiem, że dla kolejnej formacji socjaldemokratycznej czy reformistycznej na polskiej scenie politycznej nie ma miejsca." Mówiąc nawiasem, Komunistyczna Partia Czech i Moraw (KSCM) to nie partia rewolucyjna ani nawet "centrystyczna", tzn. oscylująca między reformizmem a walką rewolucyjną, choć jest faktem, że dotychczas stoi wyraźnie na lewo od głównego nurtu życia politycznego. Nie sądzę, że należy czekać, aż z powodu czy to układu sił parlamentarnych, czy wyniku kolejnych wyborów skończy się wobec niej ostracyzm większości "klasy politycznej" i znajdzie się ona w koalicji rządzącej, aby dowiedzieć się, jaka jest jej natura - wcale nie antysystemowa. Czy należy rozumieć, że "konsekwentna i rewolucyjna partia robotnicza" Ewy i Włodka miałaby być czymś na wzór niekonsekwentnej i nierewolucyjnej KSCM?
Poprzeczki nie udało się przeskoczyć na niższym poziomie, więc uda się to, gdy podniesiemy ją znacznie wyżej! Fundamentów nie udało się założyć, więc stawiajmy od razu parter, a jeszcze lepiej któreś z wyższych pięter! No cóż, powodzenia, towarzysze.
Przeciwstawianie sobie frontu i partii nie ma sensu. Jeśli Ewie i Włodkowi uda się stworzyć ponownie jakąś organizację i jeśli nawet nazwą ją partią, to nie będzie ona różniła się jakościowo od innych lewicowo-radykalnych grup politycznych i nie będzie alternatywą wobec frontu, a gdy front ten wreszcie powstanie, stanie się po prostu jednym z wielu uczestniczących w nim podmiotów - chyba że wypnie się na front i pozostanie poza nim.
Bo projekt Ewy i Włodka jest papierowy - można przenieść go na papier, ale nie można zrealizować w życiu. Przeciwstawieniu projektu budowy partii projektowi budowy frontu towarzyszy przeciwstawienie postulatów defensywnych, z którymi miał rzekomo wystąpić front, "postulatom o charakterze ofensywnym i docelowym", z którymi - jak zapowiadają Ewa i Włodek - wystąpi ich partia. Przecież to czysty nonsens - w walce politycznej, tak samo, jak na wojnie, nie sposób jedynie nacierać i być nieustannie w ofensywie, a odrzucać obronę.
Polska klasa pracująca znajduje się dziś w głębokiej defensywie strategicznej - zawiązanie się Ogólnopolskiego Komitetu Protestacyjnego nie zmienia, jak na razie, tego stanu rzeczy - i w takiej sytuacji żaden nurt polityczny ruchu robotniczego - nawet gdyby zgromadził o wiele potężniejsze siły od tych, którymi dysponują Ewa i Włodek - nie mógłby przejść o własnych siłach, bez zrywu samej klasy, do ofensywy strategicznej. W takiej sytuacji można i należy łączyć taktyczne działania defensywne z taktycznymi działaniami ofensywnymi - i w miarę, jak takie działania będą mnożyły się i nabierały rozmachu, dążyć do zmiany sytuacji strategicznej, a więc do przejścia do kontrofensywy strategicznej. Prosty przykład: obrona miejsc pracy ma charakter defensywny, ale służąca obronie miejsc pracy walka o zakaz zwolnień grupowych czy nawet o renacjonalizację (pod kontrolą pracowniczą, bo koniecznie należy postulować taką kontrolę!) zagrożonych przedsiębiorstw- miałaby charakter taktycznie ofensywny.
Bez mobilizacji mas wokół taktycznie defensywnych i taktycznie ofensywnych postulatów bieżących, cząstkowych i przejściowych nie może być mowy o przejściu klasy pracującej z położenia strategicznie defensywnego do położenia strategicznie ofensywnego. Ewa i Włodek nie troszczą się zupełnie o to, jak ze stanu obecnego ruch robotniczy w Polsce może przejść do stanu, w którym mógłby przystąpić do realizacji "postulatów o charakterze ofensywnym i docelowym", jak zbudować pomost łączący te dwa stany.
Takiego pomieszania z poplątaniem jest u nich więcej. Magda i Marek nazwali swoją inicjatywę frontem lewicy (mogli nazwać inaczej, ale przecież rzecz nie w nazwie). Gdy tylko Ewa i Włodek usłyszą, że coś na lewicy nazywa się frontem, natychmiast kojarzy im się to - Bóg raczy wiedzieć dlaczego - z jednolitym frontem robotniczym; dobrze, że nie np. z Frontem Jedności Narodu. W innych krajach podobne inicjatywy nazywa się sojuszami, ale w naszym przypadku taka nazwa nie wchodziła w grę, bo mamy już - mieniącą się i uchodzącą za lewicową - partię z sojuszem w nazwie. (Zresztą gdyby Magda i Marek nazwali front sojuszem, Ewie i Włodkowi zapewne skojarzyłoby się to z kolei z... sojuszem robotniczo-chłopskim.) Poza obecnością słowa front w nazwie, front lewicy nie ma nic wspólnego z taktyką jednolitofrontową. To chyba jasne dla kogoś, kto wie, co to jest jednolity front robotniczy, i rozumie, czym miałby być front lewicy.
Przy okazji swojego chybionego skojarzenia Ewa i Włodek robią nam wykład o jednolitym froncie i twierdzą, że rzekomo istnieją dwie taktyki jednolitego frontu - jedna od góry, druga od dołu. Dokładnie to samo opowiadano mi na lekcjach historii w liceum, ale wkrótce - byłem wówczas na studiach, to było prawie 40 lat temu - przeczytałem zbiór pism Trockiego o walce z faszyzmem w Niemczech. Trocki obrócił w nich w perzynę całą tę teorię o jednolitym froncie od dołu, wykazując, że to bzdura, wymyślona przy biurku przez biurokratów kominternowskich, że służyła ona kierownictwu KPD za listek figowy odmowy prowadzenia polityki jednolitego frontu wobec SPD i że utorowała drogę faszyzmowi. Trocki dowiódł w tych pismach, że prawdziwy jednolity front może być tylko od góry i od dołu jednocześnie. Nie byłem jeszcze "trockistą" lecz "guevarystą", ale Trocki przekonał mnie w tej sprawie od a do z. Czy Ewy i Włodka nie przekonał, czy też po prostu do dziś go nie przeczytali?
Ewa i Włodek czekali pół roku, aby ogłosić, że od początku wiedzieli, iż front lewicy nie wypali - o czym nam wówczas nie powiedzieli, zatrzymując to, w charakterze wiedzy tajemnej, dla siebie. Ja nie będę czekał pół roku - już dziś, jeszcze zanim odbyło się pierwsze zebranie organizacyjne proklamowanej przez Ewę i Włodka partii, przewiduję, że z zapowiedzianego przez nich "przejścia do ofensywy" nic nie wyjdzie. Zapowiadają je zresztą po raz kolejny - przed laty, uzasadniając to podobnie, utworzyli przecież Grupę Inicjatywną Partii Robotniczej, choć warunki zupełnie temu nie sprzyjały, i jak się zdaje, ze swojego ówczesnego fiaska nie wyciągnęli wniosków.
To budowa zamków na lodzie - czyli partii na papierze.

 

Hosted by www.Geocities.ws

1