Publikujemy tekst Andrzeja Smosarskiego z Lewicowej Alternatywy o rozpadzie PPS. Tekst ten dedykujemy członkom Nowej Lewicy, którzy swoje nadzieje pokładają w byłych PPS-owcach. Więcej ciekawych artykułów na stronie  http://www.lewicowa.org/


Polska Piaskownica Socjalistyczna

 

Trwają ruchy kadrowe i zmiany organizacyjne w Polskiej Partii Socjalistycznej po ostatniej kompromitacji wyborczej. Niewątpliwie zmienił się układ sił. Dotychczasowy charyzmatyczny lider tej formacji politycznej właśnie opuścił nie tylko władze, ale w ogóle jej szeregi, a nowym szefem został sędziwy Jan Mulak. Jak to jest w zwyczaju na polskiej scenie politycznej, kiedy zaczynają się kłopoty, od razu mnożą się byty - właśnie odbyło się pierwsze spotkanie tzw. nurtu radykalnego PPS, który ma grupować osoby kontestujące politykę nowych władz partii. Oznacza to tyle, że gromada staruszków bywająca niekiedy w biurze na ul. Krakowskie Przedmieście, parę miłych lub niemiłych pań dyżurujących w sekretariacie oraz kilkunastu młodzieńców z młodzieżówki będzie musiało opowiedzieć się za którąś z frakcji. Tak przynajmniej wygląda to z perspektywy Warszawy, bo tylko z tego punktu widzenia jestem w stanie formułować oceny, dlatego zdaje sobie sprawę, że poniższe dość ostre opinie mogą krzywdzić parę osób działających aktywnie w głębi kraju. Warto jednak, aby i one poznały realia funkcjonowania tutejszych struktur, bo przecież nie jest to ośrodek taki jak inny. Jako człowiekowi, który nie jest i nie był członkiem PPS jest mi niezręcznie pisać o wewnętrznych sprawach tej struktury politycznej, sądzę jednak, że w dyskusji o przyczynach słabości partii przyda się właśnie głos kogoś z zewnątrz, kto żywiąc niekłamaną sympatię dla idei, jakim ma ona służyć, znając dobrze od lat wielu działaczy i współpracując z nimi w rozmaitych inicjatywach, nie uległ nigdy pokutującym w jej szeregach mitom i nie stał się częścią żadnej koterii.
  W trwającej po ostatniej klęsce wyborczej (0.1% poparcia) dyskusji nad przyczynkami małej popularności PPS w społeczeństwie, jej członkowie rozrywają szaty w rozpaczy, tak jakby ugrupowanie to przez wrześniową elekcją stanowiło jakiś ważny element sceny politycznej kraju. To oczywiście nieprawda - partia wprawdzie posiadała swoich przedstawicieli w parlamencie, ale tylko dlatego, że jakiś czas temu formacji byłych aparatczyków PZPR nawróconych oficjalnie na socjaldemokratyzm, a w rzeczywistości na liberalizm, potrzebny był jakiś lewicowy listek figowy. Zawierając sojusz z ludźmi, którzy odpowiedzialni są m.in. za barbarzyńską ustawę o eksmisjach na bruk, PPS popełniła czyn moralnie dyskusyjny, ale taktycznie użyteczny. Tego rodzaju alians mógł być tylko czasowy, jednak po rozłamie przedstawiciele PPS pozostali w parlamencie, co najwyraźniej pozwoliło dołom partyjnym żywić złudzenia co do wzrastającej rangi partii. Jak jest naprawdę, widać po wynikach Piotra Ikonowicza w wyborach prezydenckich i poparciu dla PPS we wrześniu. Osobiście śmiem wątpić, czy demokrację parlamentarną stworzono z myślą o radykalnych partiach lewicowych, nie ma jednak wątpliwości, że w sytuacji wzrastającego napięcia społecznego, i olbrzymiej pauperyzacji tych co mają jeszcze pracę i tych co już ją stracili, wynik ten powinien być większy. Gdzie tkwi błąd?
  Słuchając narzekań działaczy PPS można odnieść, że w ich przekonaniu winni są wszyscy poza nimi samymi. A to nabroiło głupkowate społeczeństwo, które wierzy tylko mediom, a w ogóle niczym się nie interesuje i zamiast wspominać postać Pużaka albo studiować przemówienia towarzysza Ikonowicza woli obstawiać, kto wyleci z domu Wielkiego Brata, a to powtarza się bez końca, że wszystko dlatego, że nie ma pieniędzy, bo przecież "mamy rację", a to znowu inni mędrkowie o porażkę obwiniają swojego byłego lidera, który ponoć ich zdania nie szanował, tylko tyranizował niebożęta, a w ogóle to nigdy niczego nie umiał dobrze zorganizować i stąd cała kicha. Słowem świat jest trudny i nie z naszych marzeń, nikt z nieba nie zrzucił paru milionów złotych (jak wiadomo organizacje lewicowe na całym świecie aż duszą się pod naporem worków z pieniędzmi), a w dodatku pojawił się jakiś okrutnik, który zamącił dobrym ludziom w głowach i pociągnął wszystkich w przepaść. Ot, taka sobie polityczna piaskownica. I ani słowa głębszej refleksji nad samą istotą funkcjonowania organizacji.
  Otóż w moim przekonaniu podstawowym źródłem słabości jest fakt, że to co się partią polityczną nazywa wcale partią nie jest. Kiedy w trakcie akcji blokad eksmisji zainicjowanej przez Piotra Ikonowicza i osoby z OM PPS po dłuższej przerwie podjąłem współpracę z częścią polskich socjalistów, od razu fakt ów rzucił mi się w oczy. W stolicy zaś jest to struktura zupełnie martwa. Ludzie, którzy błąkają się, zazwyczaj bez widocznego celu, po biurze na ul. Krakowskie Przedmieście, tworzą dwa czy trzy wzajemnie zantagonizowane środowiska, które łączy jedynie fakt, że zmuszone są egzystować pod jednym adresem. Ta rzekoma partia nie prowadzi żadnej typowo partyjnej roboty, w biurze od wielu miesięcy panuje atmosfera przygnębienia i dekadencji, a z działalności politycznej dostrzegalne są tylko jej najgorsze cechy: walki frakcyjne, animozje osobiste i jakaś taka dziwaczna zarozumiałość wielu osób pałętających się po tym gruzowisku. W moim środowisku politycznym, którego nazwy nie będę podawał, aby nie być posądzanym o reklamiarstwo, do dziś niekiedy ironicznie nazywa się np. młodzieżówkę partyjną "hegemonami', ponieważ kiedy swego czasu zwróciliśmy się do tych ludzi z propozycją współpracy w kampanii przeciw planom prywatyzacji lasów, pewien osobnik pouczył nas, że nie mamy co o tym marzyć, gdyż oni na lewicy pełnia taką właśnie rolę i bawić się w takie rzeczy nie będą. Z niemym zdumieniem patrzyliśmy wówczas na owych ludzi i choć dziś akurat członkowie młodzieżówki z tamtą postawą nie mają wiele wspólnego, to jednak nie da się ukryć, że otwarcie nastąpiło dopiero wtedy, gdy grunt zaczął palić się im pod nogami, a ta ich ówczesna pycha egzystuje w głowach wielu "dorosłych" aktywistów PPS.
  Polska Partia Socjalistyczna w niczym nie przypomina partii politycznej. To stwierdzenie wielu czytelnikom niniejszego tekstu może się wydać co najmniej zagadkowe, bo skoro PPS została w takim charakterze zarejestrowana wiele lat temu, posiada statut, władze, biura i członków to przecież powinno to oznaczać, że istnieje... Powinno, ale nie oznacza.
  Tu pozwolę sobie przypomnieć, czym zajmują się organizacje polityczne zwane partiami. Otóż ich działalność, a szczególnie tych pragnących uchodzić za lewicowe, nie polega tylko na startowaniu w kolejnych wyborach do władz państwowych i samorządowych, co zresztą jako się rzekło, wychodzi PPS-owi słabo. O tym, jak wygląda działalność partii lewicowej polscy socjaliści powinni mieć niejakie pojęcie chociażby na analizy tradycji własnej formacji politycznej - niestety, chociaż aktywność znacznej części działaczy skupia się na tworzeniu czegoś w rodzaju kółka historycznego, to jednak brak sygnałów świadczących, że chcieliby oni jakoś wykorzystać tamte doświadczenia w przyszłości.
  Otóż, drodzy towarzysze z PPS, pragnę was poinformować, że na całym świecie partie polityczne zajmują się szerokim spektrum działań, o których wy nie macie pojęcia. Ich aktywność polega na odnoszeniu się do zagadnień danej chwili nie tylko przez formułowanie oświadczeń, których nikt nie czyta, ale przez organizowanie konferencji tematycznych, szukanie opinii ekspertów, udział w ogólnej debacie politycznej, dążenie do uzyskiwania poparcia dla swoich postulatów w określonych grupach zawodowych i społecznych oraz u osób cieszących się powszechnych autorytetem, wydawanie różnego rodzaju publikacji prasowych, książkowych oraz druków ulotnych, podróżowanie po różnych zakamarkach kraju niekoniecznie w składzie jedyny człowiek, który umie z ludźmi rozmawiać plus dwóch młodzików. Na lewicy te podstawowe formy działalności politycznej są często dodatkowo wspomagane przez pakiet działań edukacyjnych i samopomocowych takich jak chociażby tworzenie własnych bibliotek, samokształcenie, organizowanie kursów zawodowych dla bezrobotnych. Skomplikowane? Niespecjalnie, zwłaszcza, gdy tak, jak warszawska PPS dysponuje się obszernym lokalem w środku miasta, a przez ostatnich kilka lat także własnym xero i wsparciem z pieniędzy podatnika. Dla ludzi, którzy rzeczywiście chcą coś robić, każda z tych rzeczy sama w sobie stanowi skarb.
  W stołecznym biurze PPS nie tylko nie stworzono najmniejszej choćby biblioteczki czy innej oferty dla chętnych poszerzania swojej wiedzy o świecie współczesnym, ale nie ma nawet kawałka zapisanego papieru, który mógłby zabrać z sobą ktoś, kto np. pomylił piętra i przypadkowo znalazł się za progiem tegoż lokalu. Nie próbujcie też, obywatele, prosić o chociażby o jakąkolwiek wersję pisaną programu gospodarczego PPS, bo wzbudzicie tym przerażenie u przebywających tam osób. Nawet gdy ktoś cos z łaski przyniesie i przyśle do biura to niewiele to pomoże - sam wygrzebałem m.in. pewien bardzo interesujący artykuł o rajach podatkowych ze śmieci, w których jedna frakcja umieściła całkiem ciekawe materiały tylko po to, aby zrobić na złość drugiej frakcji. Czy to nie rzucanie pereł przed wieprze? W innych sprawach też nie jest lepiej. Kiedy zapytałem członków młodzieżówki partyjnej, dlaczego partia o takich tradycjach nie próbuje chociażby znaleźć wolontariuszy, którzy mogliby pomóc bezrobotnym np. poznać podstawy języka angielskiego, nauczyć sprawnie pisać C.V. czy dać pojęcie o prawie spółdzielcze, to przez dłuższy czas przyglądano mi się z niemym wyrzutem, posądzając o niewczesne żarty. Faktem jest, że takich ludzi nie jest łatwo znaleźć, ale na pewno stanowi to mniejszy problem niż zdobycie darmowego lokalu na taki cel. O tym, aby PPS zdołała zorganizować jakąkolwiek konferencje otwartą np. na temat przestępczości czy globalizacji, albo na przykład stworzyła zaplecze intelektualne w tym ostatnim, bardzo modnym temacie, nie ma nawet co marzyć. Po pierwsze nikt raczej na to nie wpadnie, po drugie nikomu się nie chce, po trzecie jest to o wiele mniej atrakcyjne zajęcie dla towarzyszy niż wspominki o tym co bywało przed wojną czy pasjonowanie się, że w jakiejś "trzecioświatowej" republice do parlamentu dostało się dwóch trockistów.
  A wszystko dlatego, że w PPS nie działa się - do niej się tylko należy. No, może jeszcze korzysta się - a to człowiek za darmo odbije sobie podręcznik na studia, a to zadzwoni do cioci w Szczecinie albo Birmingham i nieco poplotkuje, a to znów pojedzie się za granice popić wódy i poswawolić z towarzyszami z bogatszej części świata. I miło i ma się to poczucie dobrej roboty...
  Przyjrzyjmy się teraz ludziom, których spotkać można w biurze na ul. Krakowskie Przedmieście. Czy są wśród nich rzeczywiście typowi przedstawiciele świata pracy (niekoniecznie umazani towotem goście w kufajkach jak wciąż jeszcze lud roboczy postrzega duża część ich inteligenckich "obrońców"), działacze związkowi i społeczni - czyli tego rodzaju osobnicy, którzy zawsze stanowią rdzeń każdej aktywnej organizacji lewicowej? Czy miejsce to przyciąga takich ludzi i odwrotnie, czy promieniuje jakoś na zewnątrz jako ten fragment politycznej rzeczywistości, który stworzony został nie dla zaspokojenia próżności elit, ale dla zwykłego mieszkańca stolicy pragnącego uczynić jakiś wyłom w coraz bardziej ponurej rzeczywistości jaka go otacza?
  Oczywiście - i tacy zdarzają się czasem. Trzeba przyznać działaczom PPS, że przez te wszystkie lata użyczali pomieszczeń na zebrania różnego rodzaju społecznikom np. z ruchu lokatorskiego. W przeciwieństwie do wielu dzisiejszych krytyków partii, którzy sami korzystali z tego rodzaju pomocy, dobrze pamiętam, że tu właśnie - mimo oporu pewnego krewkiego starca - odbywały się spotkania warszawskiej grupy Wolnego Związku Zawodowego, a potem kilku innych organizacji czy doraźnych komitetów, w których miałem zaszczyt uczestniczyć. Za tego rodzaju tolerancję dla niezwiązanych bezpośrednio z partią środowisk, PPS-owi cześć i chwała! Ale tych ludzi już tu nie ma, partia w żaden konkretny sposób nie zainteresowała się nimi, nie umiała wyłowić i wesprzeć tych najbardziej aktywnych i znających temat, nie stworzyła oferty atrakcyjnej dla chociażby współdziałania na przyszłość. Zamiast z nich mamy do czynienia w warszawskim PPS-ie z gromadką staruszków żyjących chwałą minionych dni (dla części jest to zresztą chwała okresu utrwalania czegoś, co tylko złośliwiec mógł nazwać władzą ludową) oraz grupą tzw. młodzieżówki. Ta ostatnia z bliska sprawia wrażenie czegoś w rodzaju podstarzałego czerwonego harcerstwa, przy czym partia nie zrobiła nic, aby tych ludzi, dobrze wykształconych i posiadających w sobie spory potencjał intelektualny, wyrwać z dziecięcych bajań o wielkim Che i nauczyć normalnej roboty politycznej. Inna rzecz, że stopień utożsamiania się konkretnych członków OMPPS z partią jest tak samo specyficzny, jak sama idea młodzieżówek partyjnych, które - nie wiadomo - mają wypełniać się naiwnymi chłopiętami w krótkich spodenkach skłonnymi do odwalania czarnej roboty za brzuchatych liderów czy też stanowić rezerwuar przyszłych decydentów cierpliwie czekających na sygnał do wyścigu o zaszczyty. Jak na razie dostrzec można w tej kwestii liczne przejawy politycznej paranoi: oto młodzieżówka Unii Pracy protestuje przeciwko wojnie, którą popierają jej liderzy, zaś aktywiści z OMPPS w czasie demonstracji przeciw wizycie Busha pobili wszelkie granice absurdu witając pro-natowską demonstrację z Litwy rewolucyjnymi okrzykami w języku... hiszpańskim. Tak było, zapewniam, sam widziałem i nie jestem z "Wprost".
  O stan obecny działacze PPS i niektórzy jej młodzi gwardziści powszechnie obwiniają byłego szefa partii, Piotra Ikonowicza. Na pierwszy rzut oka wydaje się to słuszne, bo w końcu szefów powinno się winić pierwszych za niepowodzenia kierowanych przez nich struktur. Nie da się ukryć, że Piotr nie jest dobrym organizatorem - można nawet pokusić się o stwierdzenie, że jak na kogoś kto aspiruje do funkcji lidera, ma on zbyt słabe umiejętności tego rodzaju. Ale wystarczy tylko przyjrzeć się z bliska samej formie, w jakiej odbywa się dzisiejsza krytyka Piotra Ikonowicza, aby zrozumieć, gdzie tak naprawdę jest pies pogrzebany. Czy to rzeczywiście towarzysze socjaliści poddają krytyce jednego ze swoich, którego akurat wybrali na to stanowisko i który ich zdaniem, jakoś tam zawiódł nadzieję? Czy może gromadka dzieciaków skarży się, że oto tata, zamiast gotować im obiad, czytać co dzień bajkę na dobranoc i myć pupy przed wizytą u lekarza, woli grać w kasynie, popijać brandy i pływać jachtem? Czy to krytyka, czy beczenie owiec, które myślały, że poszczypią sobie trawki na hali, a tu nagle pastuszek pomylił drogi i przyszło nocować na zimnym i skalistym podłożu?
  Kiedy przy wspomnianej już okazji po dłuższym czasie nawiązałem po dłuższej przerwie kontakt z członkami PPS-u, byłem zdumiony sposobem w jaki postrzegali oni swojego przywódcę. W zasadzie nikt nie traktował go normalnie, istnieli tylko jego fanatyczni zwolennicy oraz ludzie demonizujący tą postać, przy czym obie strony nie przytaczały na potwierdzenie własnych odczuć żadnych dowodów, było to uwielbienie albo nienawiść tak naprawdę intuicyjna. Podczas gdy partyjne kółko emerytów podgryzało go nieustannie, zarzucając m.in. "uleganie wpływom lewaków", czyli zapewne i mojego środowiska, to z kolei młodzieńcy, których namawiałem do współpracy w konkretnych kampaniach, potrafili tylko wybąkać, że "Piotrek będzie za trzy dni", zachowując się niczym osoby w jakiś sposób ubezwłasnowolnione. W tym ostatnim środowisku traktowano jego opinię jako obowiązującą, tak jakby jeden człowiek mógł mieć monopol na mądrość. Tych jego dawnych zwolenników, którzy dziś twierdzą, że źródłem kłopotów partii był autorytaryzm wodza, zapytuję przeto: czy Piotr Ikonowicz przystawiał wam do głów nabite parabellum? Czy może mylicie autorytaryzm z osobowością? Bo osobowość to Ikonowicz ma... Można dyskutować, dobra czy złą, ale zawsze... Zastanówcie się, towarzysze socjaliści, czy potrafiliście być dla Piotra Ikonowicza w pracy politycznej partnerami w pełnym tego słowa znaczeniu, pomagać mu na co dzień, opieprzyć go, gdy czynił głupstwa i pomóc mu w tym, co uznawaliście za dobre? Dziś były przywódca waszej partii działa jeszcze bardziej chaotycznie niż dotąd, występuje z partii i wstępuje ponownie, zakłada jakieś frakcje czy też nurty, ale przecież już wcześniej sprawiał często wrażenie kłębka nerwów i nawet jego ostatnie oracje sejmowe były wyraźnie gorsze niż poprzednio? Nie zauważyliście? Baliście się powiedzieć? To do piaskownicy, dzieciaki, babki lepić z piasku, a nie bawić się w politykę.
Dziś Piotr Ikonowicz przygasł. Kto wie, może nawet wypalił się całkiem... Mam nadzieję, że nie, bo strata to byłaby dla lewicy wielka. Z pewnością były szef PPS popełnił błąd śniąc o 3% poparcia dla swojej formacji (któż jednak z jego dawnych zwolenników nie śnił w ten sam sposób) i raczej trudno uniewinniać go z zarzutu współtworzenia mizeroty, która opisałem wcześniej. Ale przy tym wszystkim - i tak na tle środowiska, na którym przyszło mu działać, jest prawdziwą perłą. Poza tym, że popełnia błędy, wciąż jest jeszcze świetnym mówcą, publicystą, człowiekiem obdarzonym charyzmą... Wy, którzy twierdzicie, że Piotr Ikonowicz doprowadził do spadku popularności PPS- u, która ponoć była niegdyś większa, zastanówcie się: kto jest popularniejszy - Ikonowicz czy PPS? Czy to PPS swoją sławą ciągnie do góry towarzysza Ikonowicza, czy też to osobowość Piotra sprawiła, że ludzie mimo wszystko pamiętają o istnieniu PPS, a niektórzy nawet wierzą, ze to coś więcej niż gromada staruszków i grupka zbuntowanej młodzieży? Czy to nie wy sprawiliście, że gwiazda Piotra przygasła, uważając, że będzie świetnym mówcą, organizatorem, publicystą, skarbnikiem, posłem, a do tego jeszcze sam zaprojektuje i rozlepi plakaty na swoje wiece, napisze i wydrukuje co tydzień "Robotnika" za swoje pieniądze, a wy będziecie sobie "należeć"... Wpadać do biura między jednym a drugim wykładem, albo raz w tygodniu na herbatkę, ględzić o światowej rewolucji albo redagować oświadczenia "w sprawie".
  On przynajmniej się starał. Na moment uczynił Polską Partię Socjalistyczną wielką, kiedy wraz z kilkoma osobami z młodzieżówki zaczął siadać na brudnych klatkach schodowych, aby uniemożliwić wyrzucanie na zimno matek z dziećmi, staruszków, inwalidów i bezrobotnych, co nie przyszłoby do głowy żadnemu z jego krytyków ani z geriatrycznego kręgu w jego własnej formacji ani z tych, co za nie swoje pieniądze przewalają się po sejmowych korytarzach. Miewał dobre pomysły, o których potem często zapominał, ale po to w końcu jest partia, aby towarzyszowi przypomnieć - kto jak kto, ale socjaliści powinni rozumieć wagę działania kolektywnego. Jego tragedią stał się fakt, że jest politykiem dużego formatu pozbawionym niemal całkowicie zaplecza politycznego, ale nie cudotwórcą, aby samotnie taki fundament stworzyć. Ma osobowość i wizje (często zmienne) działania - tacy ludzie nie są łatwi we współżyciu, nieraz trzeba się z nimi kłócić, często obrażają się oni i grają nie do końca fair, ale to oni kształtują świat w przeciwieństwie do tych którzy potrafią jedynie przyglądać się innymi z rozdziawionymi ustami. Ikonowicz nie wygrywa, bo działa w niemal całkowitej pustce, wśród ludzi niemrawych, a najwyraźniej nie chce dołączyć do rezerwatu Kwaśniewskich i Millerów. Tamci na pewno by go chętnie kupili (w przeciwieństwie do całego PPS-u, która to transakcja marzy się niektórym co bardziej zdemoralizowanym starcom) to starzy cwaniacy i wiedzą, w co i kogo inwestować, wystarczyłoby trochę makijażu, i mieliby niezły polityczny towar. Mam nadzieję, że tego nie doczekam.
  Co do biedy na lewicy - oto moja przyjacielska rada dla wszystkich członków PPS-u biadających nieustannie nad tym, jak to nic nie można zrobić bez pieniędzy. Sprawdźcie, drodzy towarzysze, ile tysięcy złotych wasza ukochana partia wydaje miesięcznie na telefon w jednym tylko warszawskim biurze i zainteresujcie się jaką to ożywioną działalność w ten sposób się prowadzi. Czyżby członkowie PPS nieustannie konferowali z przywódcami całego świata na ważne i nieważne tematy? A może to jakiś tajemniczy maniak gości dzień i noc w lokalu masturbując się na wasz koszt do jęków panienek z seks- telefonu? W każdym razie jest to kwota horrendalna, za którą ci z was, którzy chcą i umieją robić coś pożytecznego, są w stanie przez blisko kwartał wydawać "Robotnika Śląskiego" w całkiem pokaźnym nakładzie. Informuję was też, że są w stolicy przynajmniej dwie organizacje radykalnej lewicy, niewielkie liczebnie i ubożutkie, które są w stanie przynajmniej okresowo na warszawskiej ulicy, co PPS-owi mimo posiadania całej wymienionej infrastruktury udało się dotąd bodajże tylko raz i to dawno.
  Obecnie istnieją aż trzy frakcje w Polskiej Partii Socjalistycznej - dwa "nurty" i jedno "centrum" czegoś tam. To niezwykle nowatorski pomysł na odrodzenie - ludzie którzy nie umieli w o wiele bardziej dogodnych warunkach stworzyć nic sensownego z całą pewnością dadzą niezłego czadu teraz, bez społecznej kasy, kserografu i podzieleni przez trzy...
Ja jednak mam inny pomysł. Zamiast dzielić się przez pączkowanie, drodzy towarzysze ze stołecznej PPS i ośrodków, które funkcjonują w ten sposób, sprawcie, aby w waszej partii znalazło się przynajmniej minimum treści, a także by forma waszej działalności nie była tak odstręczająca jak dotąd. Starajcie się przyszli do tej partii jacyś ludzie ze średniego pokolenia, a nie uciekali z niej tacy zdeklarowani społecznicy jak np. towarzysz Marek z Łodzi, który dziś już nie z wami, a z łódzką Federacja Anarchistyczną rozdaje posiłki bezdomnym. Zamiast trockistowskich bajdurzeń i wspomnień weteranów poczytajcie może nieco pisma "Polityka Społeczna", zielonych stron "Rzeczpospolitej" i zamiast w Internecie oglądać gołe cycki albo mordować potwory zainteresujcie się trochę realnym światem. No a wtedy, kto wie?

Hosted by www.Geocities.ws

1