Między teorią a praktyką
Nie po raz pierwszy Nowa Lewica publikuje tekst z paromiesięcznym opóźnieniem w
stosunku do daty jego powstania. Jednak niezależnie od tego, kiedy powstał i czy
został opublikowany z aktualizacyjnymi poprawkami, artykuł Zbigniewa Partyki
"Nowa Lewica jako zadanie" jest pośrednio odpowiedzią na polemikę Cezarego
Cholewińskiego i na nasze teksty. Stąd istotna jest data jego publikacji w
witrynie internetowej Nowej Lewicy - 28 marca 2003 r.
Data 29 grudnia 2002 r. jest zatem próbą zmiany kontekstu dyskusji. To zagrywka
godna zawodowego pokerzysty. Wyjmowanie w toku polemik "archiwalnych
dokumentów", niczym asów z rękawa, ma zmienić znany i krytykowany obraz Nowej
Lewicy i podważyć zasadność krytyki jako bezprzedmiotowej.
Tekst Zbigniewa Partyki unika bezpośrednich polemik i odniesień do organizacji
działających na tej samej scenie politycznej. Żadnej nie wymienia z nazwy,
chociaż krytycznie odnosi się do łatwo identyfikowalnych formacyjnie patologii
zachowań. Ten sposób wypowiadania się - nietypowy dla Zbyszka Partyki -
harmonizuje jednak ze sposobem działania jego formacji. Założenie - chętnie
przyjmowane przez wszystkich, którzy są wstrząśnięci poziomem animozji
osiągających nierzadko poziom nienawiści, jakie dają się zaobserwować na lewicy
- polega na tym, że abstrahuje się od ucielleśniających te patologiczne cechy
istniejących już organizacji i proponuje się stworzenie "zupełnie nowej
jakości".
Bez wątpienia, takie odcięcie się od złych przyzwyczajeń brzmi zachęcająco dla
wielu, a nawet dla zbyt wielu. Problem w tym, że żadne z działań liderów Nowej
Lewicy nie jest zawieszone w próżni i Zbigniew Partyka - jako marksista, były
marksista czy kryptomarksista, lub "trzy w jednym" - wie o tym z autopsji.
Sprawa nie jest równie oczywista dla szeregowych działaczy, ani dla tych, którzy
działają od niedawna. Niechęć do ustosunkowywania się do organizacji krajowych
może być przedstawiana jako niechęć do wdawania się w jałowe utarczki z
niewielkimi podmiotami, od których nic nie zależy i które można zlekceważyć.
Zupełnie inaczej ma się sprawa z organizacjami działającymi na arenie
międzynarodowej, a które mogą bardzo pomóc lub bardzo zaszkodzić. Stosunki na
arenie międzynarodowej wcale nie układają się mniej patologicznie niż te na
arenie krajowej i są nie mniej irytujące dla normalnego człowieka, tyle, że
nieliczni tylko działacze krajowi mają możność prowadzenia takich obserwacji. Na
scenie międzynarodowej Nowa Lewica wpisuje się w kontekst tzw. partii
antykapitalistycznych.
Rzecz w tym, że przy okazji odcinania się od jałowych sporów, wylewa się dziecko
z kąpielą, wrzucając pyskówki i spory merytoryczne na równi do jednego worka,
wymigując się od rzeczowej dyskusji pod hasłem, że "historię pisze się z pozycji
siły i o realnej sile politycznej" (Z. Partyka, "Nowa Lewica jako zadanie"),
teraźniejszość zaś kreuje się zapewne za pomocą cenzury, selekcji i dyskusji
ograniczonych do "dyskusji wewnętrznych" oraz podciągania dyscypliny "wewnątrz
firmy". Ten element jest o tyle istotny, że po wstępnych deklaracjach Nowej
Lewicy, wyłożonych w "Manifeście Antykapitalistycznym", pióra tegoż Zbyszka
Partyki, postulujących otwartość: "Wszystko jest przedmiotem dyskusji, przy
wspólnym poszanowaniu naszych tradycji i tożsamości. Do tej dyskusji zapraszamy
i nie zamierzamy jej kończyć czy limitować", działa się w kierunku wręcz
odwrotnym.
Zamiast dyskusji - już 29 grudnia ub. roku - zadekretowano: "konieczne będzie
zaufanie, wiara w to, że idziemy razem, założenie, że niemożliwe są żadne
polityczne romanse na boku. Potrzebna będzie tylko wewnętrzna dyscyplina, bez
obsesji oblężonej twierdzy, dzielenie się problemami, wątpliwościami i poglądami
- wewnątrz firmy". Czyżby partia Nowa Lewica była prywatną firmą Piotra
Ikonowicza i spółki? Jakby tego było mało, zapewniono, że "potrzebny będzie
ogromny wysiłek, poświęcenie" (Z. Partyka, "Nowa Lewica jako zadanie").
Zapewne w obawie przed rozpadem skleconej naprędce - według zasady, że
"ideologię naprędce kleciło się później, a czasami nawet i na to nie starczało
czasu" (tamże) - "szerokiej i jeszcze szerszej koalicji", zawęża się ją do grona
zwolenników Piotra Ikonowicza, zaś pozostałym odmawia się prawa "przyłączenia
się do wspólnej walki i pracy", co postulowano w "Manifeście
Antykapitalistycznym", bowiem zamierzają marudzić i krytykować, ujawniać
niespójności i jawne sprzeczności w politycznych enuncjacjach raczkującej
formacji. Stąd zaraz po opublikowaniu wstępnych deklaracji i projektu manifestu
Nowej Lewicy zamknięto stronę internetową dla wszelkich głosów krytycznych,
przerzucając wcześniejsze artykuły krytyczne do archiwum, bez próby nawet
udzielenia na nie odpowiedzi, eliminując inaczej myślących. Jedynym kryterium
prawomyślności stał się stosunek do wodza.
W efekcie, klub dyskusyjny i strona internetowa Nowej Lewicy są martwe, brak w
nich otwartych dyskusji. Do dyskusji wewnętrznej (niejawnej) trzeba się
zapisywać.
Jeśli wierzyć Zbigniewowi Partyce, już pod koniec ubiegłego roku, a zatem przed
oficjalnym powołaniem organizacji i jej pierwszym "zjazdem" (przy okazji
manifestacji antywojennej - 15 lutego b.r.), było już wiadomo, że "podstawowym
zadaniem organizacji politycznej jest (...) gromadzenie ludzi dla świadomej
realizacji uzgodnionych zadań. Tu zaczyna się rzeczywista selekcja" (Z. Partyka,
"Nowa Lewica jako zadanie").
Czyżby więc już pod koniec ubiegłego roku, w wąskim gronie, "uzgodniono zadania"
i rozpoczęto "rzeczywistą selekcję" (pierwszorzędnym kryterium stał się
bałwochwalczy stosunek do Piotra Ikonowicza) oraz podjęto się realizacji
uzgodnionych zadań?! O nie limitowaniu i nie zamykaniu tylko co otwartej,
szerokiej dyskusji nie było już mowy. Ślad po niej przepadł w czeluściach
witryny internetowej Nowej Lewicy.
Efektów dyskusji wewnętrznej możemy się jedynie domyślać, skoro trzy miesiące po
napisaniu zasadniczego zarysu tekstu, w obliczu opublikowanych już polemik -
Cezarego Cholewińskiego "Nowa Lewica - stara socjaldemokracja" (14 marca 2003
r.) oraz naszej "Nowa lewica - stare problemy" (24 marca 2003 r.) - a zatem w
obliczu oczywistej kompromitacji Ikonowiczowskiego pomysłu na Nową Lewicę,
własną, rewolucyjną koncepcję Nowej Lewicy i rewolucyjny charakter partii -
który wynika "ze świadomości globalnych i lokalnych zagrożeń, nie jest zaś
dyrektywą do bezpośrednich, radykalnych czy hurrarewolucyjnych działań
organizacyjnych. Dynamika i zakres rewolucyjnych przemian nie wynika bowiem
wcale z pobożnych życzeń i marzeń przywódców, ani nawet szczerych przekonań
kadr, lecz z samej istoty tektonicznych zmian stosunków klasowych, z interesów i
woli klas społecznych" - mógł ogłosić otwarcie Zbigniew Partyka w dniu 28 marca
2003 r.
Tak nęcąca propozycja wymaga rzetelnego rozpatrzenia. Nie chcielibyśmy bowiem
dożyć czasów, kiedy Zbigniew Partyka i jemu podobni zadowolą się połowicznym
walenrodyzmem - jak zwykł to nazywać prof. Ludwik Hass - tzn. uznając, że
wystarczająco dużo zrobili okopując się w organizacji drobnomieszczańskiej i
wystarczająco dużą ofiarność wykazali przyjmując ze skrywanym, lub nie, wstrętem
mandaty parlamentarzystów lub, co gorsza, ministerialne stołki (casus trockistów
z brazylijskiej PT) - innym zostawią walkę o "zmianę systemową", rozwalanie
wroga od środka i wprowadzanie dyktatury proletariatu.
WPISANIE REWOLUCYJNEJ KONCEPCJI PARTII W NOWĄ LEWICĘ
Koncepcja działania Nowej Lewicy nie jest "genialnym pomysłem" - jak to ładnie
ujął autor - jednego lidera. Istotnie, koncepcja Nowej Lewicy wpisuje się
zgrabnie w tendencję tworzenia masowych partii antykapitalistycznych, o
pluralistycznej strukturze, co czyni ją atrakcyjną dla różnych grup
trockistowskich działających w Polsce, a które, ze względu na ostre wzajemne
animozje, mogłyby mieć trudności z zapoczątkowaniem takiej inicjatywy. Wymiarem
sukcesu możliwego do osiągnięcia przez taką partię jest przykład Brazylii, gdzie
2 czy 3 ministrów trockistowskich znalazło się w rządzie Luli.
Ta "szeroka" koncepcja partii, wynikająca z układów na scenie politycznej, w
żaden sposób nie współgra z koncepcją, jaką wykłada Z. Partyka przechodząc do
konkretów.
Jak bowiem zinterpretować następującą deklarację: "Nie podejmujemy rywalizacji z
firmami, które nęcąc członków proponują niskie, naprawdę najniższe na rynku
składki, wyjazdy na szkolenia, obozy zagraniczne i inne kuszące atrakcje" -
pisaną przezeń w okresie między wyjazdem na Europejskie Forum Społeczne we
Florencji a EFS w Saint-Denis pod Paryżem (i będącą w podtekście polemiką z
Pracowniczą Demokracją)?
Albo inny fragment: "(...) musimy rozstrzygnąć, czy mamy być jeszcze jedną
konwencjonalną partią o parlamentarno-samorządowym profilu (...) dla nas budowa
takiej partii jest z gruntu nieinteresująca, poniżej naszych ambicji, a co
ważniejsze, mamy przekonanie, że coś takiego nie ma szans zaistnienia (...)"
(tamże).
Obawiamy się, że w swoim przekonaniu Z. Partyka jest odosobniony - nie tylko w
swojej partii, ale również w szeregach potencjalnych członków Nowej Lewicy. Taka
enuncjacja, wygłoszona publicznie, może bardzo zaszkodzić marketingowym zabiegom
na rzecz tworzenia "jak najszerszej" formacji. Ponadto, biorąc pod uwagę
priorytety i pragmatyczne nastawienia działaczy Nowej Lewicy - na rozwiązywanie
konkretnych problemów konkretnych ludzi, tu i teraz (patrz: Barbara Radziewicz)
- nie sposób wytłumaczyć im, żeby nie staraali się wykorzystać tak skutecznego
narzędzia wpływania na możliwości rozwiązywania owych problemów, jakim jest
udział we władzach lokalnych, zaś działaczom o wyższych ambicjach -
wyperswadować udział w Sejmie czy w Europarlamencie (patrz: Piotr Ikonowicz).
Powyższe sprzeczności między koncepcją Z. Partyki a tym, czym Nowa Lewica jest
faktycznie, nie wyczerpują listy różnic je dzielących.
Koncepcja Piotra Ikonowicza, przeniesiona jeszcze z okresu PPS-owskiego, opiera
się na solidarystycznej wizji społeczeństwa samorządnego, opartego na zasadach
rządzących ruchem spółdzielczym i innymi ruchami obywatelskimi w różnych sferach
aktywności społecznej. Jest to wizja tym bardziej atrakcyjna, że jest w niej
miejsce nawet na koncepcje takie, jak ta, wypracowana przez Z. Partykę. Jest
takie miejsce ponieważ lider Nowej Lewicy jest przekonany, że samorządna,
niezależna, obywatelska i demokratyczna partia poradzi sobie z dowolnym
ekstremizmem, nawet tak porządnie przemyślanym, jak pomysł Zbyszka Partyki. I
faktycznie, właśnie tak ma się sprawa z co poniektórymi trockistami, którzy w
ramach swego programowego pluralizmu mogą znaleźć się w dowolnym reformistycznym
układzie, ale za żadne skarby świata nie będą w stanie przeforsować swojej
klasowej polityki nie ryzykując przy tym rozłamem.
Niezależnie od faktu, że Z. Partyka uwikłał się w kontekst całkowicie
nieodpowiedni dla charakteru swych poglądów politycznych, z czego zdaje sobie
zapewne sprawę, skoro po trzech miesiącach od powstania pierwowzoru tekstu, po
dyskusji wewnętrznej, tekst ten nadal sygnowany jest wyłącznie jego nazwiskiem
(inaczej rzecz się miała z "Manifestem Antykapitalistycznym", który jednak wciąż
pozostaje tylko projektem). Nie sugeruje to, by odzwierciedlał on poglądy aktywu
partii. Nic też nie wskazuje, żeby był programem jakiejś legalnie działającej
frakcji mniejszościowej.
REWOLUCYJNA KONCEPCJA ZBYSZKA PARTYKI W UJĘCIU PRAGMATYCZNYM
Przede wszystkim jednak, tekst wychodzi od pewnych ważnych konstatacji - takich
jak brak klasowego ruchu związkowego - i buduje w miarę spójną koncepcję
obejścia problemu dezorganizacji klasy robotniczej za pomocą masowych ruchów
społecznych. Omijając rafy i mielizny, na których co poniektórzy niewolniczy
naśladowcy koncepcji LCR-owskich już sobie porozbijali głowy, Zbigniew Partyka
orientuje się w tych ruchach na poszukiwanie klasy robotniczej. Jego zdaniem,
należy jej szukać i docierać do niej wszędzie, gdzie ona jest. Proponuje więc
skoncentrowane, niechaotyczne działania w ramach ruchów oporu społecznego i
samopomocy. Przywołuje przy okazji ciekawy przykład komitetów stołówkowych z
1915 r., wart odnotowania mimo wątpliwości co do jego adekwatności na dziś.
Nawiązując do "Manifestu Antykapitalistycznego" stawia kwestię hegemonii klasy
robotniczej, co szczególnie brzmi w kontekście Nowej Lewicy, w której
rzeczywistą siłą przewodnią jest żywioł drobnomieszczański, z pozycji którego
przemiany w klasie robotniczej to "wielkie, psychoterapeutyczne, maszerujące
grupy wsparcia" (Z. Partyka, "Nowa Lewica jako zadanie").
W kontekście enuncjacji B. Radziewicz o utopijności rozważań zaczerpniętych z
literatury trzeba zaiste sporej dawki optymizmu, by stawiać kwestię "zmiany
systemowej" jako rzekomy priorytet dla Nowej Lewicy. Niemniej, priorytet ten
wynika z przyjęcia kursu na hegemonię robotniczą.
*
Normą takich organizacji, jak Nowa Lewica jest abstrahowanie od konkurencji, od
różnic programowych na rzecz pragmatyzmu działania, co nie wyklucza wzajemnych
niechęci. Jedynym wyjściem dla owych grup jest promowanie "zupełnie nowej
jakości", tzn. albo organizacji zbierającej do współpracy, jak np. ATTAC, albo
nowej inicjatywy. Paradoksem jest to, że wszystkie te próby są jedynie wyrazem
przegrupowania sił niezdolnych do rzeczywistego oderwania się od podłoża, które
rodziło poprzednie patologie. W takim uwikłaniu tkwi także i Nowa Lewica.
Oczywiście, Zbigniew Partyka o tym wie, ale nie przeszkadza mu to w podpisywaniu
swoim nazwiskiem najbardziej stereotypowego z zaklęć większości krajowych grup
radykalnej lewicy, mającego na celu udawanie, że jest inaczej niż jest w
rzeczywistości: "Nie proponujemy formacji nostalgicznej, odwołującej się do
jakiejkolwiek pięknej i dumnej tradycji organizacyjnej, gdyż model gromadzenia
ludzi nie do walki i według jej potrzeb, lecz z powodu sympatyzowania z zupełnie
dowolnie rozumianą ideą, prowadzi do zamętu organizacyjnego i trwałej
niemożności skutecznego działania, jeśli pominąć oczywiście uskutecznianie
rozłamów i skuteczne ośmieszanie nie zasługującej na to tradycji" (tamże).
Dlaczego autor zakłada z góry, że idea marksizmu, z którą się przecież
utożsamia, musi być "zupełnie dowolnie rozumiana", że wprowadzona przez niego
koncepcja hegemonii klasy robotniczej będzie miała większą szansę nie ulec
dowolnemu wypaczeniu przy okazji konieczności dostosowywania jej do
zdroworozsądkowego sposobu podejścia do trudności wyłożenia programu przez grupy
lewicowe, w tym Nową Lewicę.
Propozycja Zbigniewa Partyki jest "zbyt szeroka", a zarazem "zbyt klasowa", w
stosunku do potrzeb Nowej Lewicy. I nie zmienia tego fakt, że Z. Partyka ma
słuszność, kiedy głosi, że tylko jego koncepcja jest sensowną opcją dla
formacji, która nie chce stoczyć się na pozycje socjaldemokratyczne, w starym,
reformistycznym stylu, który to reformizm będzie jedynym pozytywnym wyróżnikiem
owej organizacji w obliczu zalewu liberalizmu.
Bardzo udatnie broni się autor przed ewentualnym zarzutem podmiany bazy
oddziaływania partii robotniczej: "Działanie na terenie organizacji oporu
społecznego i samopomocy nie jest w naszym zamyśle poszukiwaniem zastępczych,
nierobotniczych baz społecznych dla przetrwania lewicy, lecz towarzyszeniem
naszej pierwotnej bazie społecznej tam, gdzie daje się ją spotkać i
zorganizować" (tamże).
Podpierając się takimi trafnymi spostrzeżeniami autor usiłuje dorobić ideologię
do opartej na czystym pragmatyzmie działalności Nowej Lewicy wśród bezrobotnych
i w ruchu lokatorskim. Oczywiście, ruch bezrobotnych i inne formy społecznego
oporu mają swoją wagę, jednak z powodu jego rozbicia i braku nadziei na jego
przekształcenie się w awangardę walki proletariatu, waga argumentu Zbyszka
Partyki spada. A już zupełnie żałośnie brzmią dytyramby na cześć "burżuazyjnych
specjalistów" i drobnomieszczańskich "szlachetnych idealistów" - przewodniej
siły Nowej Lewicy - którzy byliby zdolni oddać życie za dyktaturę proletariatu
"nawet kosztem swoich własnych interesów" (tamże).
Czyżby nasz autor chciał zakpić sobie okrutnie z Lenina w imię zgodności teorii
z Partyką?
1 kwietnia 2003 r.