Publikujemy artykuł, który ukazał się w Magazynie Rzeczpospolitej 2 maja 2002. Poziom autorki jest żenująco niski do tego stopnia, że wiele osób by chciało - by artykuł ten nigdy nie powstał. Część imion w artykule jest zmienionych. Artykuł ten można znaleźć na stronie

http://www.rzeczpospolita.pl/dodatki/magazyn_020502/magazyn_a_4.html


Życie trockisty

Spadkobiercy idei Lwa Trockiego sączą piwo i mówią o walce o sprawiedliwość. Kiedy bary będą znów państwowe, piwo będzie tańsze. Siedzimy w barze "Poziomka", sześciu trockistów i ja - pisze JOLANTA ZAREMBINA

Siedemnastoletni Krzysiu (czarne włosy, czarna koszulka) od półtora roku działa w ruchu.

- Co niby innego mam robić? - pyta dyszkantem. Codziennie w drodze do elitarnego warszawskiego liceum mija tych samych bezdomnych. Chciałby sprawiedliwości społecznej. Przysięga, że nigdy nie zostanie biznesmenem czy prawnikiem. Słowo biznesmen wymawia z lekkim obrzydzeniem. Kim zostanie? - Jak zrobią płatne studia, nikim.

- A ja jestem zawodowy bezrobotny. Nie mogę dostać pracy, od kiedy skończyłem studia - przedstawia się dwudziestoośmioletni, korpulentny brodacz. Po chwili wahania podaje pseudonim konspiracyjny: Przemysław. Jest jednym z pięcioosobowego kierownictwa Ofensywy Antykapitalistycznej. Spokojnie patrzy na rozpalonych emocjami kolegów, waży słowa. Do trockizmu dochodził kilka lat.

- To nie Harry Potter i czarodziejska różdżka, że pstryk i już - tłumaczy. - Trockizm nie przewiduje jakiejkolwiek dyskryminacji czy wyzysku. A ja czuję się dyskryminowany. Czuję się oszukany. Pamiętam obietnice z 89 roku, że jak przejmą po PZPR władzę, stworzą raj na ziemi. Ci ludzie od początku nas oszukiwali.

O dyskusjach z ojcem, zawodowym wojskowym w stopniu generała, woli nie wspominać. Zresztą spieszy się pomóc żonie. Na czarno nie zarabia tyle, ile ona i ciężar utrzymania spada na nią. Żona nie ma pretensji o wydatki, rozumie, że mąż działa. Gdyby Przemysław wygrał w totka dziesięć milionów, połowę zainwestowałby w rozwój ruchu.

- Nie będą mieli kasy, to rewolucja im się nie uda - komentuje wiozący mnie później taksówkarz, który przeciwko rewolucjonistom nic nie ma, byleby pomogli mu odzyskać zawinkulowany wkład mieszkaniowy.

Na osiemnastce Michała bawiła się Ofensywa Antykapitalistyczna. Wprawdzie trockistek jest mało, ale chłopcy mają dobre stosunki z feministkami. Odśpiewali "Międzynarodówkę". Ci, którzy jeszcze byli w stanie śpiewać. Mariusza, studenta drugiego roku, nigdy nie bawiło gadanie o dziewczynach, wolał politykę.

- Próbowała pani wyżyć za 550 złotych miesięcznie? Tyle mamy na cztery osoby - atakuje. - Ja poznałem życie. Wokół mammy biedę, slumsy, a bogaci przepuszczają pieniądze w lokalach.

Bar "Poziomka" nie zmienił wystroju od lat 80., emanuje zapyziałym klimatem Peerelu. Ale kto wie, do wiedeńskiej Cafe Griendsteidl ściągają turyści także dlatego, że przesiadywał w niej Lew Trocki, może i "Poziomka" zyska sławę. Za ścianą młodzi bawią się w Irish Pubie. Rudowłosy Mariusz w zielonym swetrze uśmiecha się na wspomnienie Irlandii. Kocha irlandzką kulturę. I ma bogatych znajomych, którzy stawiają mu w Irish Pubie. Do Warszawy przyjechał z małej wsi, gdzie rządzi ksiądz proboszcz i bezrobocie. Żyje ze stypendium, w wakacje pracuje.

- Moi rodzice nie mają nic przeciw temu, że jestem bolszewikiem. - deklaruje z dumą. - A co będzie dalej? Nie wiem, jak zabiorą stypendia socjalne, będę musiał rzucić studia.

Za każdym razem, kiedy się spotykamy, wyglądają tak samo - sweter, zwyczajna kurtka. Żadnych czapeczek leninówek, żadnego Che Guevary na koszulce czy choćby gwiazdy w klapie.

- Nie bawimy się w subkulturę. To dobre dla znudzonych dzieci. My chcemy pociągnąć za sobą robotników, żeby przejęli władzę.

Robotnik to także ja, bo jestem pracownikiem najemnym. Walczą o mnie podwójnie, bo jestem też wyzyskiwana jako kobieta. Walczą o prawa gejów i lesbijek. Niski, szczupły Florek, student uniwersytetu, własną piersią blokował budynek Mazowieckiej Kasy Chorych, kiedy strajkowały pielęgniarki, Busha przywitali transparentem: "Witamy marionetkę globalnego kapitalizmu", demonstrowali razem z górnikami, pikietowali z czerwonymi flagami pod marketem OBI, rozdają ulotki. Michał przygotowuje się do matury i myśli o studiach. Na egzaminie wstępnym poglądów nie zamierza ujawnić.

- Jestem trockistą, bo nie podoba mi się, że jedni mają więcej, drudzy mniej. Ja mam mniej - mówi otwarcie. Ostrzyżone krótko, sterczące na wszystkie strony włosy to jedyna ekstrawagancja w wyglądzie. - Chciałbym odebrać tym, co mają więcej. To jak najbardziej uzasadnione moralnie.

Michał jest synem kapitalisty. Ojciec prowadzi firmę.

- Jestem bardzo wrażliwy na wyzysk - mówi. - Żeby wszyscy byli równi, żyli w dostatku, bez nędzy i bezrobocia, poświęciłbym ojca.

Propagują myśl Trockiego w Internecie. Wchodzę na forum dyskusyjne "Komunizm2". Jest tam tylko kilka wypowiedzi, w rodzaju: "Proponuję wam założenie forum Feudalizm2 albo Miłośnicy Kapłanów Egiptu". Portal "Antyburżuj" wita czerwoną gwiazdą. Tu już dynamicznie tworzą przedstawiciele lewicy wszelkiego rodzaju. Florek pilnuje, czy zapisuję myśl teoretyczną Trockiego. Najważniejsze to teoria rewolucji permanentnej, krytyka stalinizmu, strategia żądań przejściowych i taktyka jednolitego frontu. Tego się trzymają. Trocki w przeciwieństwie do Stalina był prawdziwym rewolucjonistą. Rewolucja być musi. Trzeba uspołecznić środki produkcji i skolektywizować wieś. Trockiści ożywiają się, gdy mowa o Argentynie. Tak będzie wszędzie. Ludzie wyjdą na ulice i przejmą władzę. To kwestia dziesięciu, dwudziestu lat. Są pozbawieni zarówno pryszczy, jak i wątpliwości.

Ilu ich jest? - Gdyby przyszedł towarzysz sekretarz, toby wiedział - słyszę. Doliczają się 60 osób w Polsce. Z czego połowy w Warszawie. W liceum albo na pierwszych latach studiów. To pokolenie nie zaangażowane w opozycję w PRL, w 81 uczyli się chodzić i walczyli co najwyżej z klockami. Kiedyś byli jeszcze Grandyści, ale zrzeszali trzy osoby, Grupa Inicjatywna Partii Robotniczej ze Śląska nie przekroczyła dziesięciu, Spartakusowcom przez dziesięć lat nie udało się pozyskać ani jednej, Nurt Lewicy Rewolucyjnej, działający jeszcze od lat 80., właśnie się rozpadł, Pracownicza Demokracja ma ze sto osób, ale największy autorytet trockistowski w Polsce, Ludwik Hass, uważa ich za nieprawomyślnych. Ortodoksyjni trockiści często wpadają do profesora Hassa, od dziesięcioleci związanego z IV Międzynarodówką, historyka. Przyprowadzają do niego wszystkich nowych, żeby mogli poznać guru.

- Bądź co bądź mam za sobą prawie dziewiętnaście lat więzień, obozów, zesłań - mówi ponadosiemdziesięcioletni Ludwik HHass. Chwilę się wahał, czy rozmawiać z "Rzeczpospolitą", "sztandarowym pismem kapitalizmu". - W PRL-u byłem trzynaście lat bez pracy, żyliśmy z żoną w nędzy. Myślę sobie teraz: nie myliłem się, nie błądziłem. Trockizm jest jedynym nurtem ruchu komunistycznego, który przetrwał upadek realnego socjalizmu. Odradza się, bo narasta kapitalistyczna ofensywa antyrobotnicza. Bo socjaldemokracja zawiodła, przesunęła się na prawo. Proszę, iluż naszych partyjnych bonzów przekształciło się w dobrze prosperujących kapitalistów! No więc, gdzie mają szukać ci, którym zmiany nic nie przyniosły? Tylko trockizm daje wytłumaczenie tego, co się stało, i jakąś wizję.

A że siły są szczupłe? Woli nie pytać "ilu was jest". Liczy się jasność myślenia politycznego. Zastanawia się, czy młodzi potrafią ukształtować kadrę, która stworzy samodzielną partię.

Florek, jeden z przywódców Ofensywy Antykapitalistycznej, na antyklerykalnym happeningu

Osiemnaścioro nastolatków stoi naprzeciw Sejmu z transparentem: "Cavallo = Balcerowicz = Belka. Pikietę zorganizował ATTAC (Obywatelska Inicjatywa Opodatkowania Obrotu Kapitałowego), dołączyli też trockiści. Po próbnych piskach z nagłaśniacza zaczyna płynąć tekst o solidarności z Argentyńczykami. Ktoś z uczestników pstryka pamiątkowe zdjęcia. Dariusz z wydziału geografii trzyma garść miesięczników "Robotnik Śląski". Na razie nie ma komu rozdawać, bo na ulicy żywego ducha. Tylko staruszka z siatką zakupów przystanęła, żeby pogadać z sąsiadką z pieskiem. Demonstrująca licealistka z Łodzi na głowie ma starannie skręcone dredy. Obok, opierając się na białej lasce, pikietuje Katarzyna, niewidoma antyglobalistka, chrześcijanka.

Z pobliskiego radiowozu popatrują policjanci.

- Odpowiem dopiero, jeśli będzie postępowanie procesowe - słyszę, kiedy pytam w Urzędzie Ochrony Państwa o zainteresowanie trockistami. Magdalena Kluczyńska, rzecznik prasowy UOP, dodaje: - Do kompetencji urzędu należy rozpoznawanie i zapobieganie działalności organizacji, które działają nielegalnie, dopuszczają stosowanie przemocy i terroru jako środków walki politycznej, które dążą do obalenia porządku konstytucyjnego. Urząd interesuje się ugrupowaniami nielegalnymi, które dążą do złamania artykułu 13 Konstytucji, mówiącego, że zakazane jest istnienie organizacji odwołujących się do programów czy praktyk totalitarnych faszyzmu i komunizmu.

- Mamy zamiar złożyć podanie o rejestrację - zapewnia mnie dwudziestosześcioletni Darek, członek trockistowskiej Pracowniczej Demokracji. - Nie będzie problemów z rejestracją, bo nie mamy nic wspólnego z totalitaryzmem.

Darek wie, czego chce: zastąpić ten system lepszym. Socjalizmem oddolnym. Na razie organizuje opór. Co miesiąc płaci 10 zł partyjnej składki. Gdyby był bezrobotny, płaciłby złotówkę. Pracuje na uniwersytecie, prowadzi zajęcia ze studentami, pisze doktorat.

- My wszyscy stoimy na jego barkach - mówi bez wahania, kiedy pytam, kim jest dla niego Trocki. I klepie się po ramieniu. - Ale być trockistą znaczy dziś niewiele. Wśród trockistów znajdzie pani tyle różnorodności i sprzeczności, także wariatów, którzy twierdzą, że interwencja ZSRR na Węgrzech była obroną państwa robotniczego.

Oni wariatami nie są, wiedzą, że Rosja zawsze była imperialną potęgą. W ciągu trzydziestu minut przechodzę przy barowym stoliku kurs marksizmu-leninizmu z dodatkiem Róży Luksemburg ("zginęła tragicznie, to przypadłość naszego zawodu"), wszystko w oparach garmażerki. Słuchając o "anarchii w produkcji i tyranii w fabryce", zastanawiam się, dlaczego oni zawsze umawiają się na spotkania w miejscach, które przypominają garkuchnię, w których do najgorszej na świecie (ale nie najtańszej) kawy serwują kamienne ciasteczka.

- Wszyscy muszą zrewidować Trockiego! - przywołuje mnie do porządku rewolucjonista. - Traktowanie jego pism jak Biblii byłoby niezgodne z duchem marksizmu. Nie można popaść w absurd. Trocki mówił, że ZSRR upadnie po II wojnie. Nie miał racji.

Przez chwilę patrzymy za okno, gdzie tętni życiem stołeczna ulica. Czy nie lepiej byłoby pospacerować, napić się piwa? Okazuje się, że ulica tętni kapitalistycznie, uwijają się po niej pracownicy najemni, którym trzeba pomóc, a piwo nie zmienia faktu, że trzeba odbudować partię robotniczą w skali światowej. Ponad połowa społeczeństwa żyje poniżej minimum socjalnego, kiedy w radzie nadzorczej banku miesięczna pensja wynosi 20 tysięcy. Powstają wille i pałace, a uboga inteligencja nie może sobie pozwolić na kupno mieszkania. Darek swoje wynajmuje. Jeszcze raz spoglądamy na ulicę, która w bliżej nieokreślonym czasie ma wyglądać zupełnie inaczej - sprawiedliwie.

- Mniej samochodów, więcej transportu publicznego - planuje nowy, wspaniały świat. - Mniej biurowców, banków. Siedzibę "Wprost" zamieni się na coś pożyteczniejszego - mieszkania dla ludzi. Pałac Kultury? Niech zostanie. Z tanim kinem i instytutami kultury dla młodzieży. Sklep? Ale inny, bo supermarket to superwyzysk. Widzi pani tego ochroniarza? Zniknie, bo ochroniarze nie będą potrzebni w społeczeństwie równym i zadowolonym z życia.

Chwila oddechu przed demonstracją

Gdyby działał w 1980, wołałby: "cała władza w ręce MKS-ów!". Dziś woła: "cała władza w ręce rad pracowniczych!".

Ze swoim wykształceniem, znajomością sceny politycznej mógłby doradzać jakiejś partii, robić karierę. Darek patrzy na mnie z oburzeniem: - Już lepiej się powiesić! Dorabia jako dziennikarz. I marzy o rewolucji. Choć uczciwie uprzedza, że po rewolucji miód i mleko nie od razu popłyną ulicami. Trzeba będzie poczekać. Pociera lekki zarost i kusi: zamieszkamy w Polskiej Republice Pracowniczej, sprawiedliwie rządzić będzie zjazd rad pracowniczych, armię się zlikwiduje, bo przecież wszyscy mają być armią, kobiety też. Pełna równość. Nie będzie takiej instytucji jak policja. Przestępczość zniknie, bo zniknie jej przyczyna - bieda. Życie jest takie piękne, jeśli tylko wyzwolić je od wyzysku i niesprawiedliwości.

Pracownicza Demokracja kolportuje list otwarty Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego z 1964 roku.

- Ani mnie to bawi, ani irytuje - stwierdza Karol Modzelewski, który od razu zastrzega, że trockistą nigdy nie był. - Każdy w młodości coś tam myśli i pisuje. To prawo wieku. List ogromnie ucieszył trockistów na Zachodzie, wydawało im się, że jest zwiastunem rewolucji politycznej w obozie komunistycznym. Zdarzało mi się też, że zapatrzeni w niego byli ludzie z ówczesnych kręgów lewicy, nie tak czysto ideologicznej jak trockiści, ale takiej, co nie gardziła chwytaniem za kastet czy łańcuch rowerowy. Przeraziłem się, kiedy swego czasu trafiłem na takich fanów we Włoszech. W latach 60. przez ruchy lewicowe, w tym trockistowski, przeszło wiele osób dziś wybitnych, jak choćby Lionel Jospin. W stanie wojennym siedziałem, ale słyszałem od kolegów, że pomoc trockistów była wtedy niezawodna, dostarczali Solidarności pieniądze, ryzykowali. Świat nie jest taki prosty, jakby się wydawało. I nie jest tak prosty, jak się wydaje tym młodym ludziom, którzy są dziś trockistami. Jeszcze się o złożoność życia poobijają.

Basia, która w stanie wojennym organizowała na Zachodzie pomoc dla Solidarności, a z Modzelewskim dyskutowała jeszcze w 81 r., siedzi naprzeciw mnie w warszawskim barze Max. Naprawdę nie ma na imię Basia, nie chce też, żeby ujawniać, z jakiego kraju pochodzi. Po polsku mówi z wyraźnym akcentem. Jest w Polsce, bo tutaj spotkała męża. Zapewnia, że żyje normalnie: pracuje, wychowuje dziecko, co miesiąc walczy z rachunkami. Czasem stoi na ulicy i sprzedaje gazetę "Pracownicza Demokracja". Trockistowską, bo Basia jest trockistką tak samo jak dwadzieścia lat temu. Wtedy pikietowała na ulicy zachodniego państwa, krzycząc razem z innymi do przejeżdżającej Margaret Thatcher "Maggie, go!". Dziś pikietuje pod polskim Sejmem z transparentem "Nie fundujcie nam drugiej Argentyny!".

- Bo trockizm jest bardzo aktualny - wyjaśnia, odgarniając za uszy ciemne włosy z nitkami siwizny. Żadnego makijażu, czarny sweter, wygodne buty. - Świat wygląda absurdalnie. Garstka ludzi ma więcej władzy i pieniędzy niż połowa ludzkości.

Basia, popijając herbatę, chętnie opowiada, co zrobiliśmy w Polsce źle.

- Trzeba było walczyć do końca o prawdziwą demokrację - mówi z nutą rozczarowania. - Słabością tego, co się stało, była zgoda starej klasy panującej i opozycji, żeby wprowadzić wolny rynek.

Basia nie traci nadziei. Zakłada czarne paletko, zarzuca na ramię duży plecak. Wie, że kiedyś miliony powiedzą, że mają dość. I stworzą rady robotnicze.

Jolanta Zarembina

Hosted by www.Geocities.ws

1