Towarzyszom z GSR
 

Największym przekleństwem światowej lewicy ostatnich trzydziestu lat jest bez wątpienia osobliwy wstręt do uprawiania pogłębionej, merytorycznej refleksji dotyczącej rzeczywistej treści aktualnego procesu historycznego. Polskie podwórko, wygląda przy tym na globalnym tle szczególnie fatalnie, gdyż właściwie od zakończenia "odwilżowej" debaty antysemickim skandalem roku 1968, rodzima lewica nie przeprowadziła żadnej ważkiej intelektualnie debaty, nie licząc kilku, zresztą niezwykle ciekawych, kontrowersji o zasięgu czysto akademickim. W tym kontekście, konstatacja faktu, iż środowisko tak słabe liczebnie, jak otaczający własną nazwę klepsydralną ramką GSR potrafi własnymi siłami wyartykułować w miarę spójny paradygmat myślowy całkowicie spełniający niezbyt wszak łatwe wymogi dyskursu lewicowego zasługuje samo w sobie na spore uznanie. Nie ulega wątpliwości, że lektura tekstów prezentowanych przez to środowisko nasuwa niezwykłe ilości komentarzy, skojarzeń, jak również wątpliwości, czy nawet odruchów daleko posuniętego sprzeciwu. Trudno w zasadzie w jednym artykule ustosunkować się do wszelkich, nieraz niezwykle skomplikowanych teoretycznie zagadnień, jakie proponują nam autorzy prezentowanych materiałów. Poniższe uwagi mają więc z konieczności charakter wyłącznie przyczynkarski, co nie zmienia faktu, iż płyną one z niezwykle poważnego potraktowania skądinąd często mocno kontrowersyjnych tez prezentowanych w omawianych tekstach.
Niczym zaskakującym dla kogoś, kto zna intelektualno-ideowe korzenie GSR jest skonstatowanie, iż autorzy jego materiałów wykazują niezmienną troskę w konceptualizowaniu aktualnej zawartości pojęcia klasy robotniczej. Właśnie jednak w tym miejscu, które, jak rozumiem, jest zdaniem GSR "archimedesowym punktem oparcia" dla konstruowania wszelkiej możliwej praktyki jawią się niezwykłe, moim zdaniem trudności. Można odnieść wrażenie, że autorzy omawianych tekstów za wszelką cenę usiłują opisywać dzisiejszą rzeczywistość klasowych podziałów za pomocą terminów jak najmniej odbiegających od klasycznego wyposażenia teoretycznego bardzo specyficznego momentu w rozwoju myśli marksowskiej, jakim bez wątpienia był okres debat teoretycznych i politycznych przełomu XIX i XX wieku. Nieustanne odwoływanie się do dyskursu ukształtowanego na linii wiodącej od "starego Engelsa", poprzez Kautsky'ego, Lenina aż po Lwa Trockiego sprawia, że wiele elementów współczesnej rzeczywistości uzyskuje w języku GSR co prawda niezwykle przejrzystą, ale jednocześnie nad wyraz uproszczoną strukturę. Posługiwanie się publicystycznym żargonem Lenina, jakkolwiek niewątpliwie budzić musi podziw wszystkich strażników świętego ognia, daje w rezultacie diagnozę rzeczywistości, która właśnie dlatego jest tak zaskakująco zgodna z apriorycznie przyjętymi założeniami, iż jej struktura pojęciowa nie przewiduje jakichkolwiek wyłomów. Mówiąc wprost - jeśli posługujemy się pojęciowością rodem sprzed stu lat - nie możemy oczekiwać, iż wyartykułujemy w ten sposób kwestie, które wówczas nie majaczyły nawet na teoretycznym horyzoncie myślenia. Właśnie pojęcie klasy robotniczej, dziedziczące przede wszystkim doświadczenie niemieckiej socjaldemokracji drugiej połowy XIX wieku jest moim zdaniem tym, które wymaga natychmiastowych zabiegów redefinicyjnych, jeśli ma ona zachować jakąkolwiek wartość poznawczą u progu XXI wieku.
Pojęcie owo, zachowuje wszak wszelkie ślady niegdysiejszych praktyczno-teoretycznych batalii. Już wówczas nie miało ono przecież wiele wspólnego z wyjściowym konceptem marksowskim, który miał o wiele bardziej filozoficzno-krytyczny, niż materialno-deskryptywny charakter. W naszym gronie nie musimy sobie chyba przypominać, jaką awersję żywił sam Marks dla "realnej" niemieckiej klasy robotniczej połowy XIX wieku, którą nieustannie krytycznie przyrównywał do rzekomo o wiele bardziej świadomej klasy robotników brytyjskich - znanej zresztą prawie wyłącznie... z opiisów Engelsa. Marksowski proletariat bierze swoje korzenie z jednej strony w analizach zawartych w Rękopisach, z drugiej zaś - ze schematów reprodukcji rodem z trzeciego tomu Kapitału. Wystarczy przypomnieć sobie zarówno polemiki z Lassallem, jak i Krytykę programu gotajskiego, żeby ukazała się nam realna przepaść między proletariatem jako podmiotem historii, a niemieckimi robotnikami w konkretności ich ówczesnych społecznych uwarunkowań. Klęska myślowa niemieckiej socjaldemokracji z drugiej dekady XX wieku oraz przerażające efekty teoretycznego awanturnictwa Lenina właśnie w niezauważaniu tej sprzeczności miały, jak sądzę, swoje bardzo poważne źródła.
W tej sytuacji, bezrefleksyjnie powtarzanie dziś mantry o "klasie robotniczej", "partii robotniczej", "ruchu robotniczym" niczego nie załatwia, ani niczego nie wyjaśnia. Podświadomie zdają sobie również z tego sprawę autorzy komentowanych tekstów, którzy choćby w znakomitym teoretycznie artykule omawiającym książkę Gardawskiego dają wyraźnie świadectwo świadomości, że samo określenie klasy robotniczej oraz pojęć takich jak "świadomość klasowa", czy "interes klasowy" wymaga dziś olbrzymiej roboty teoretycznej. Również w innych artykułach widać ślad uzasadnionych teoretycznie wahań, kiedy nagle w miejsce "klasy robotniczej" pojawia się "klasa pracowników najemnych", bądź gdy, fakt, że ze świadomością dokonywania dystynkcji, pojawia się określenie "ogółu pracowników", którego tylko część stanowi, jak można wnosić z konstrukcji zdania - klasa robotnicza. Niestety, owe teoretyczne wątpliwości znikają, gdy GSR przechodzi do konkretyzowania postulowanych form praktyki politycznej - tutaj znów, jak królik z kapelusza pojawia się niczym nie zmącona pewność o konieczności prowadzenia "polityki robotniczej", wspierania "ruchu robotniczego", itd. Teoretyczny fałsz mści rzecz jasna na autorach okrutnie i w rezultacie prowadzi do dość karkołomnych pomysłów natury politycznej. O tym jednak za chwilę.
Jeszcze większy poziom niejasności można zauważyć w wypowiedziach zawierających kolejne słowo-klucz - jest nim rewolucja. Autorzy dość konsekwentnie trzymają się tezy, iż interesuje ich wyłącznie "rewolucyjna" praktyka, bezustannie przeciwstawiana "reformizmowi". Co więcej, co i raz znajdujemy zapewnienia, że owa dystynkcja jest oczywista, oraz, że jej niedostrzeganie stanowi jeden z podstawowych grzechów nowych żywiołów pojawiających się na lewej stronie sceny politycznej. W żadnym jednak miejscu omawianych tekstów nie sposób doczytać się czym tak naprawdę owa rewolucja miałaby być. Znając środowisko GSR jako niezwykle poważne i odpowiedzialne, nie sposób zakładać, że w obecnej dobie znajduje w nim poparcie koncepcja zbrojnego powstania robotników przeciwko władzy kapitału - z drugiej strony - widać wyraźnie, że GSR nie akceptuje żadnych "alternatywnych" scenariuszy. Zarówno parlamentarne zwycięstwo rewolucyjnej lewicy, jak i wyszydzony McProtest nie znajdują w oczach autorów żadnego zrozumienia. Jak przypuszczam, rewolucja jako zorganizowanie dziesiątków "jedenastych września" też nie wchodzi w rachubę. Nie sposób nie oprzeć się pokusie zadania w tej sytuacji towarzyszom pytania: "co robić?"
Doskonale wiadomo, czego natomiast "nie robić". Wszelkie międzynarodowe działania oparte na ruchu, który GSR, na równi z najbardziej kretyńskimi burżuazyjnymi dziennikarzami określa jako "antyglobalizacyjny" są, jak wielokrotnie się to podkreśla, zdradą rzeczywistych interesów klasy robotniczej. Również wszelkie wysiłki międzynarodowej radykalnej lewicy, które nakierowane są na wykrystalizowanie nowej jakości radykalnej opozycji antykapitalistycznej traktowane są w najlepszym razie z przymrużeniem oka. Co prawda GSR (na szczęście!) nie wpada w brednie o "konieczności tworzenia masowej rewolucyjnej partii robotniczej" jako zadaniu stojącym na porządku dnia, jednak dopatrzenie się w prezentowanym stanowisku jakiejś spójnej koncepcji międzynarodowej polityki rewolucyjnej jest niezwykle utrudnione. Zresztą z ową "międzynarodowością" związany jest kolejny problem. Otóż wydaje się niezwykle zaskakujące, że skądinąd znakomici i inteligentni marksiści z GSR zachowują się, jak gdyby nigdy nie spotkali się z tekstami Róży Luksemburg dotyczącymi reakcyjności przyjmowania narodowej perspektywy w analizowaniu strategii rewolucyjnej. Z prawdziwym niepokojem czyta się te fragmenty tekstów, gdzie GSR niezwykle krytycznie ustosunkowuje się do perspektywy dalszego integrowania Europy, która nieść ma ze sobą te same zagrożenia, o których poczytać można w neofaszystowskich enuncjacjach takich ugrupowań, jak LPR, PiS, czy Samoobrona. Brak świadomości, że integracja europejska, to z perspektywy radykalnej lewicy przede wszystkim integracja kontynentalnego ruchu rewolucyjnego jest dla mnie cokolwiek zaskakująca. W chwili, gdy światowy imperializm pod wodzą USA przygotowuje się do być może swego "ostatniego boju", całkowita nieobecność perspektywy geopolitycznej jest nie tylko szokująca, ale wręcz oportunistyczna. Niechby i nawet GSR rzucił hasło przekształcenia wojny imperialistycznej w światową wojnę domową, której przyczółkami byłoby stworzenie Rad Delegatów Żołnierskich w jednostce specjalnej Grom i na lotniskowcu USS "Nimitz". Niestety, nawet takiej "ortodoksyjnej" postawy trudno jest w tekstach omawianych szukać.
Wystawianie laurek współtowarzyszom walki rewolucyjnej zawsze jest działalnością jałową, dlatego tez nie ma sensu rozpisywać się o wartości postawy koncyliacyjnej, jaką, zgodnie ze swą tradycją, zajmuje GSR na arenie polskiej radykalnej lewicy. Nawet jednak ten "ekumenizm", ma, jak się okazuje swoje granice. Chyba wyłącznie osobistym animozjom należy przypisać choćby całkowicie niepotrzebne dyskredytowanie inicjatyw w rodzaju tworzenia "Nowej Lewicy". Zgadzam się co prawda, że, manifestacja pokojowa nie jest najlepszym miejscem dla zaznaczania swej obecności przez świeżo formujące się organizacje radykalnej lewicy, jednak z drugiej strony, znane nam przecież doskonale cechy osobiste poszczególnych przywódców nie powinny wpływać na trzeźwą ocenę wartości podobnych przedsięwzięć. Niedopuszczalne jest również aprioryczne skazywanie podobnych formacji na etykietki "reformistyczne" - tylko realna praktyka polityczna powinna być kanwą ferowania podobnych ocen. W przypadku "Nowej Lewicy", czas na owe oceny jest jeszcze zdecydowanie przed nami.
Ponowne "ujawnienie się" potencjału, którym dysponuje GSR jest niewątpliwie pozytywnym wydarzeniem na polskiej scenie lewicowej. Jego słabości, które jako były współpracownik tego środowiska znam doskonale powinny być zawsze wykorzystywane jedynie, jako asumpt do kolejnych korekt, prowadzących ku większej praktycznej skuteczności i teoretycznej przenikliwości. Tego właśnie pozostaje dziś życzyć GSR-owi, jednemu z wielu dowodów na to, że socjalistyczna rewolucja jest nie tylko piękna, ale i możliwa.
 

Tomasz Rafał Wiśniewski
 

Hosted by www.Geocities.ws

1