O marksistowskiej teorii wartości
Motto:
"Dziś nawet ateizm uważany jest za culpa levis (lekki grzech) w porównaniu z
krytyką tradycyjnych stosunków własności. "
Karol Marks
Jedną z podstaw marksistowskiej ekonomii jest teoria wartości oparta na pracy.
Don Ernsberger, skrajny neoliberał, libertarianin, podjął się jej
krytyki w swoim artykule
http://www.libertarianworld.com/labortheory.html Już na samym początku swego
artykułu, pisząc o \"dwóch teoriach wartości - marksistowskiej i
kapitalistycznej\", Ernsberger popełnia cos, co jest albo grubym błędem, albo
tez - co bardziej prawdopodobne - grubym fałszerstwem intelektualnym. Nieprawda
jest bowiem, jakoby ekonomia marksistowska zwracała uwagę jedynie na prace
włożona w wyprodukowanie towaru, a ekonomia kapitalizmu - na zdolność
zaspokajania potrzeb społecznych przez ten towar. Ernsberger miesza tutaj -
świadomie lub nie - dwie, a nawet trzy kategorie marksistowskiej ekonomii
politycznej: wartość (wymienna), wartość użytkowa i cenę na dodatek. To, ze
towar nie mający (w danych okolicznościach społecznych, miejscu i czasie)
wartości użytkowej - nie znajdzie nabywcy, tym samym nie dojdzie do skutku
transakcja kupna - sprzedaży, nie będzie wiec mowy o cenie, a towar będzie miał
zerową wartość wymienna, niezależnie
od tego, ile pracy włożono w jego wykonanie, jest zupełnie oczywiste - także i
dla marksistów. 50 lat temu np. świetnie mogła prosperować fabryka
radioodbiorników lampowych, a produkowany przez nią towar znajdował nabywców,
zaspokajał ich potrzeby, miał wartość użytkowa i wymienna. A czy dzisiaj, gdyby
jakieś przedsiębiorstwo (prywatne czy państwowe, to w danej chwili nieistotne)
postanowiło produkować takie radia - znalazłoby nabywców? Najprawdopodobniej nie
- nie kupiłyby ich nikt, gdyż po prostu wyyszły one z użycia, zastąpiony przez
tańsze i lepsze radioodbiorniki tranzystorowe. Praca włożona w wyprodukowanie
odbiornika lampowego - abstrahujemy w tej chwili od możliwych zmian w
technologii ich produkcji - załóżmy, że jest taka sama jak 50 lat temu, jego
wartość (wymienna) jednak diametralnie się zmieniła - stopniała do zera,
ponieważ tak samo stopniała do zera jego _społecznie_ określona_, _konkretna_
wartość_ użytkowa, czyli zdolność do zaspokajania ludzkich potrzeb. No wiec co z
tego wynika? Czy to zadaje kłam marksistowskiej teorii wartości? Oczywiście nie.
Marks bowiem - o czym Ernsberger nie wie, albo też udaje, ze nie wie - wcale nie
twierdził, ze wartość (wymienna) towaru zależy od ilości konkretnej pracy
włożonej w jego
wyprodukowanie! Od tego może co najwyżej zależeć cena, jaka by producent chciał
uzyskać przy sprzedaży swego towaru. To, czy istotnie taka cenę uzyska, czy tez
będzie się musiał zadowolić niższa (pokrywająca koszty produkcji albo i nie - w
tym ostatnim wypadku producent jest dobrym
kandydatem na bankruta), zależy nie od ilości konkretnej pracy włożonej w
wyprodukowanie towaru, lecz od _ilości_ pracy_ społecznie _niezbędnej_ do_
wyprodukowania_ towaru_ danego_ rodzaju_ i_ gatunku, zaspokajającego dane
ludzkie potrzeby. Pracy społecznie
niezbędnej - ta kategoria jest jedna z podstawowych w marksistowskiej analizie
teorii wartości, o czym Ernsberger \"zapomniał\", żeby ustawić
sobie przeciwnika w wygodnej pozycji do bicia. Pozostając przy naszym
przykładzie z radioodbiornikami, spadek do zera wartości (wymiennej) radia
lampowego jest spowodowany tym, ze stało się ono towarem nie konkurencyjnym
(chyba Ernsberger jako zwolennik kapitalizmu wie, co to takiego?) wobec tańszego
odbiornika tranzystorowego. Tańszego przecież nie dlatego, ze zaspokaja mniej
potrzeb - na odwrót, radioodbiorniki nowej generacji są na ogol lepsze od
starych, maja więcej użytecznych funkcji itd. Tańsze zaś mogą być dlatego, ze
zmniejszyły się ich koszty produkcji - to znaczy koszty pracy. Idźmy dalej.
Poważne nadużycie intelektualne popełnia Ernsberger, pisząc: \"Która teoria jest
właściwa? Obie naraz nie mogą, ponieważ prowadzą do diametralnie przeciwstawnych
systemów ekonomicznych\". Po pierwsze, żadna teoria nie ma za zadanie
\"prowadzenia\" do jakichkolwiek \"systemów ekonomicznych\". Zadaniem teorii
jest - tylko tyle i aż tyle - objaśnienie fragmentu otaczającej nas
rzeczywistości przyrodniczej lub społecznej, wyjaśnienie, dlaczego jest ona
taka, a nie inna. Po drugie, postawienie pytania \"która teoria jest właściwa\",
a jeszcze bardziej dobór kryterium ,jakim Ernsberger się kieruje szukając
odpowiedzi na takie pytanie - wręcz go ośmieszają. Teoria nie może być
\"właściwa\" ani \"niewłaściwa\", może być co najwyżej prawdziwa lub błędna.
Błędna jest teoria taka, która jest albo
sprzeczna wewnętrznie, albo wnioski z niej wynikające są sprzeczne z dostępnymi
nam danymi. Żeby wiec wykazać błędność teorii Marksa o tym, że wartość
(wymienna) towaru zależy od społecznie niezbędnej ilości pracy włożonej w jego
wyprodukowanie, musiałby Ernsberger wykazać, ze są takie towary, których wartość
jest odwrotnie proporcjonalna do ilości pracy społecznie niezbędnej do ich
wykonania. Żadnego przykładu takiego towaru jednak nie podał - bo tez takiego
towaru po prostu _nie _ ma! Kapitalista dobrowolnie obniżający cenę
sprzedawanego towaru mimo wzrostu kosztów pracy działałby wbrew swoim interesom,
zmniejszając swój zysk. Podwyższając zaś cenę mimo spadku kosztów pracy naraża
się zaś na to, że w starciu z konkurentami swego towaru w ogóle nie sprzeda. O
czym zresztą Ernsberger wspomina w innym miejscu swego artykułu, ale momentami
sprawia wrażenie, jakby sam nie rozumiał tego co pisze... Dalej Ernsberger
pisze: \"...fakt, że wiele rzeczy w naturze, w które nie
włożono żadnej pracy, np. widoki, czysta woda, kamienie szlachetne i minerały,
majš wartość ekonomiczną\".
"Jednakże forma ceny nie tylko dopuszcza możliwość ilościowej niezgodności
między wielkością wartości a ceną, tzn. między wielkością wartości a jej
pieniężnym wyrazem, ale może też kryć w sobie sprzeczność jakościową, tak że
cena w ogóle przestaje być wyrazem wartości, jakkolwiek pieniądz jest tylko
formą wartości towarów. Rzeczy, które same w sobie nie są wcale towarami, jak
np. sumienie, honor itd., mogą być przez swych posiadaczy sprzedawane za
pieniądze i w ten sposób otrzymać dzięki swej cenie formę towaru. Rzecz może
więc posiadać formalnie cenę nie posiadając wartości. Wyraz ceny staje się
urojony, jak pewne wielkości w matematyce. Z drugiej strony także i urojona
forma ceny, jak np. cena ziemi dziewiczej, nie mającej wartości, gdyż żadna
praca ludzka nie została w niej uprzedmiotowiona, może kryć w sobie rzeczywisty
stosunek wartości lub stosunek pochodny
(K. Marks, Kapitał, t.1, w: K. Marks, F. Engels Dzieła, t. 23, w-wa 1968, s.
117,)
Jeżeli zastąpimy cudaczne sformułowanie \"wartość ekonomiczna\" przez \"wartość
wymienna\" (bo o to tutaj chodzi), to natychmiast musza się
nasunąć poważne wątpliwości. Żeby w ogóle można było cokolwiek rozpatrywać jako
mające wartość wymienna, to musi ta rzecz być przedmiotem kupna - sprzedaży.
Załóżmy, ze np. żona Bila Gatesa czy jakąś inna \"dama z wyższych sfer\" chce
sobie kupić diamentowa kolie - o t tak sobie, dla zaspokojenia kaprysu, żeby
pięknie wyglądać na najbliższym balu charytatywnym. Idzie wiec do jubilera i
kupuje te kolie - ale jubiler przecież ceny tej kolii nie wziął \"z sufitu\",
tylko skalkulował ja tak, żeby mu się zwróciły koszty
jej wyprodukowania (wykopania diamentów, transportu, oszlifowania,
oprawienia, ubezpieczenia i zabezpieczenia całej operacji itd.) i jeszcze na
tym zarobił - nijakiej podstawie twierdzić wiec, że w kamienie szlachetne
nie włożono żadnej pracy? Jeżeli \"nie włożono\", to musi znaczyć, ze
jeszcze spoczywają w ziemi w stanie naturalnym - a takich przecież żadna
dama na szyje nie założy... Jeszcze bardziej jaskrawy jest przykład z czysta
woda i pięknymi widokami. Załóżmy, ze jakiś kapitalista kupił mniejszy czy
większy kawałek ziemi gdzieś w górach, gdzie jest czysta woda i powietrze,
nieskażona przyroda, piękne widoki itd. Ale żeby to wszystko miało dla
kapitalisty wartość wymienna, to musi zacząć sprzedawać te walory turystom -
musi wiec w tym miejscu wybudować i utrzymywać jakiś ośrodek turystyczny,
hotel czy choćby mały, skromny pensjonat. I cena pobytu turystów w tym
hotelu tez nie będzie \"wzięta z sufitu\", tylko będzie się mieścić w
widełkach miedzy kosztami własnymi utrzymania hotelu a przeciętna cena
porównywalnych usług oferowanych przez innych hotelarzy. Chyba, że ta
pierwsza kwota (koszty) będzie wyższa od tej drugiej (przeciętnej ceny),
wówczas \"nasz\" hotelarz prędzej czy później po prostu zbankrutuje - czy p.
Ernsberger nie rozumie elementarnych rzeczy?
Ale to jeszcze nic... Idźmy dalej. Szczytem wszystkiego jest twierdzenie:
\"Jeżeli każda wartość wywodzi się z pracy, a wysiłek menedżera jest
\"pasożytniczy\", kto miałby zajmować się inwestowaniem czasu i pieniędzy
niezbędnych do budowania fabryk, planowania rozwoju produkcji lub
organizacji procesu produkcji? Jeśli wszystkie zyski są \"wyzyskiem\", jaki
bodziec ma ktokolwiek, by ryzykować inwestowanie w nowy i nie wypróbowany
produkt czy usługę? Skąd weźmie się pieniądze na finansowanie nowych
inwestycji w narzędzia?\"
Pomińmy już te drażliwa kwestie, że Ernsberger bezzasadnie utożsamił
\'menedżera\' z tak zwanym \"pracodawcą\", czyli kapitalistą po prostu w
dzisiejszym świecie coraz częściej się zdarza, się to są zupełnie rożne
osoby. Załóżmy, ze jest to jakieś przedsiębiorstwo o archaicznej strukturze
organizacyjnej, gdzie kapitalista sam jest też \'menedżerem\', czyli mówiąc
po naszemu dyrektorem, bezpośrednio kierującym całym procesem produkcji. Czy
o takim dyrektorze można powiedzieć, że on nie pracuje? Ano istotnie, nie
można. On pracuje, organizując prace innym, i w produkcie końcowym określony
udział ma również jego praca. I co z tego? Czy to przekreśla marksistowską
teorie wartości, w myśl której wartość produktu jest równa sumie wartości
kapitału stałego (zużytych środków produkcji), kapitału zmiennego (płac,
czyli ekwiwalentu pracy koniecznej do reprodukcji siły roboczej
pracowników - niech będzie, że łącznie z kapitalista-dyrektorem) i wartości
dodatkowej (pracy nie opłaconej)? Oczywiście, że nie przekreśla. Nie wiem,
czy Ernsberger zdaje sobie z tego sprawę, ale nie tylko kapitalizm, lecz
cala gospodarka towarowo - pieniężna opiera się na tym, że człowiek jest w
stanie pracować (i pracuje) dłużej, niz. jest to konieczne dla reprodukcji
jego siły roboczej (tzn. utrzymania jego i jego rodziny). Gdyby było
inaczej, to ludzie musieliby konsumować wszystko, cokolwiek wypracują, a w
takich warunkach niemożliwa jest jakakolwiek wymiana towarowa, nie mówiąc
już o powstaniu takich kategorii społeczno - ekonomicznych jak pieniądz czy
kapitał. Tu więc powstaje pytanie: Czy p. Ernsberger byłby w stanie
zaprzeczyć oczywistemu faktowi, że do powstania wartości dodatkowej (czyli
różnicy między wartością produktu a wartością surowców, z których powstał)
przyczynia się praca _wszystkich_ pracowników, nie tylko mitycznego
kapitalisty-dyrektora? Dlaczego więc, jakim prawem, to on ma być tej
wartości dodatkowej wyłącznym właścicielem i dysponentem?
Dalej Ernsberger pastwi się nad krajami, jak je nazywa, \"komunistycznymi\".
Pomijając już śmieszność samego określenia: \"kraje komunistyczne\", nie
zauważa on, ze podobne zjawiska (\"sprzedawcy są zmuszani do wyceniania
wszystkich towarów według pracy, która jest w nie włożona, a nie według
tego, na ile są poszukiwane przez konsumentów. W ten sposób sklepy nie mogą
żądać wyższej ceny za stare zagraniczne wino, niż za tanie wino miejscowe\"
itd.) występują nagminnie także w kapitalistycznych jak najbardziej i
odżegnujących się od spuścizny teoretycznej Marksa krajach Ameryki i Europy
Zach., gdzie są znane od dziesiątków lat w postaci dotacji, subwencji, cel i
innych barier protekcjonistycznych, podatków akcyzowych itd. - zwanych
ogólnie interwencjonizmem państwowym. Być może Ernsberger nie zdaje sobie
sprawy, że bez tego interwencjonizmu umarłby z głodu - po wycofaniu się
kapitału z zacofanej i niewydajnej branży, jaka jest rolnictwo, i
zaangażowaniu go zamiast tego np. w spekulacje giełdowe.
Przykładem podwójnego fałszerstwa intelektualnego jest zdanie: \"Engels,
uczeń Marksa, napisał: >>Dla czystego społeczeństwa marksistowskiego,
dobrowolna wymiana między jednostkami musi być zabroniona.<<" Po pierwsze
Engels nie był uczniem Marksa, tylko jego najbliższym współpracownikiem,
należącym do tego samego pokolenia. Po drugie Engels nic takiego nie napisał
i nie mógł napisać, bo nie ma czegoś takiego jak \"społeczeństwo
marksistowskie\", podobnie jak nie było i ma czegoś takiego jak np.
\"społeczeństwo thatcherowskie\" albo \"społeczeństwo hitlerowskie\"...
Marksistowska może być myśl, ideologia, nawet partia, nawet rząd, ale nie
społeczeństwo.
Zakończenie artykułu Ernsbergera jest zaś tak głupie, ze aż śmieszne. Pisze
on tak: \"Prawdziwy wolnorynkowy kapitalizm, wolny od interwencjonizmu
państwowego, zakazów, subsydiów i protekcjonizmu, oznacza ekonomiczne
powodzenie i wolność dla wszystkich\". Aż się ciśnie na usta pytanie: Gdzie?
Łaskawy panie, gdzie jest (a może chociaż kiedyś był? gdzie? kiedy?) choć
jeden taki kraj, w którym wszyscy cieszą się wolnością i jeszcze do tego
ekonomicznym powodzeniem? Naturalnie Ernsberger nie popiera swojej konkluzji
żadnym konkretnym przykładem, bo tez takiego przykładu _nie_ ma_ !! W swoim
absurdalnym artykule p. Ernsberger kilkakrotnie wraca do przykładu ze starym
winem. Istotnie, stare wino to jest dobra rzecz. Engels tez umiał to
docenić. Kiedyś powiedział, że przykładem szczęścia jest dla niego napić się
wina Chateau Margaux z rocznika 1848. A przykładem nieszczęścia - pójście do
dentysty. Niestety, lektura artykułu Ernsbergera nie kojarzy się z piciem
starego wina. Już prędzej może przyprawić czytelnika o ból zębów...
Gadanina o konieczności udowodnienia pojęcia wartości polega wyłącznie na
zupełnej nieznajomości zarówno przedmiotu, o którym mowa, jak i metody
naukowej. Że każdy naród zginąłby z głodu, gdyby przestał pracować, nie
powiem już na rok, ale choćby przez parę tygodni, o tym wie każde dziecko.
Wie ono również, że dla wytworzenia masy produktów, odpowiadających
różnorodnym potrzebom, niezbędne są różnorodne i ilościowo określone masy
zbiorowej pracy społecznej. Otóż jest self evident(samo przez się
oczywiste), że określona forma produkcji społecznej nie może bynajmniej
znieść tej konieczności podziału pracy społecznej w określonych proporcjach;
może się tylko zmienić sposób jej przejawiania się. Praw przyrody w ogóle
nie można znieść.
(K. Marks, F.Engels, Dzieła, t. 32, W-wa 1973, s. 603-604)