Siła w cierpieniu
Liliana Narkowicz

 

"Siła w cierpieniu"
( z zeznań naocznego świadka)

" Gdy Hitler ze Stalinem podzielili wschodnią Europę, Sowiety wkroczyły doń czerwoną armią w latach 1939-1940, i był to początek tego nowego okresu, o którym nikt na świecie nie wiedział przedtem, w co się wyrodzi kraj i ludzie, gdy zostaną opanowani przez współczesny bolszewizm".

"Naród został rosyjski, jakim był, tylko po wierzchu pociągnięty pleśnią bolszewicką".

"(..) bolszewicy pod naturalny potencjał ludzkiego kłamstwa podstawili młyńskie koło, nie po to, by mleć mąkę albo piłować deski na tartaku, ale żeby przepytlować ludzką psychikę".

(Cytaty pochodzą z książki Józefa Mackiewicza "Droga donikąd"- Londyn, 1955)

...Każdego dnia z wdzięcznością wpatruję się w miłosierne oblicze Matki Boskiej Ostrobramskiej. Tej, która spoglądając z ram obrazu na ścianie , czuwała nade mną od kolebki. Tej, u stóp której, jako mała dziewczynka przyprowadzona przez rodziców, klęczałam w kaplicy wileńskiej. Tej, która uratowała mi życie i pozwoliła nieść krzyż Pański, jako krzyż mojegożywota.

Nazywam się Stanisława Woronis (ur.1919 r.) z domu Bandalewiczówna. Mam już ponad 80 lat. Urodziłam się w Koniuchach i najprawdopodobniej tu zakończę swoje życie. Namawiano nas, by repatriować się do Polski, ale jak mogliśmy zostawić swoją ziemię. Nieraz tak idę sobie przez wieś, a ludzie mnie pytają o receptę na czerstwy wygląd, dobre zdrowie, żywą pamięć. Ja odpowiadam: ''Siła w cierpieniu".

W tych okolicach moi pradziadowie Bandalewiczowie siedzieli od wieków... Ta nasza ziemia, (nasza, czyli tych wszystkich, dla których jest maleńką ojczyzną-miejscem przyjścia na świat) rzeczywiście jest zroszona krwią. To, co dane było mi przeżyć, nigdy nie da się wykreślić z pamięci. Jestem najstarszą mieszkanką Koniuch. Urodziłam się za czasów polskich. Przeżyłam wojnę światową i okupację sowiecką . Teraz jestem obywatelką Litwy, uważającą się za Polkę, jak i wszyscy mieszkańcy naszej wsi. W czasach radzieckich oglądaliśmy filmy, czytaliśmy książki i gazety, i ciągle słyszeliśmy o tym, jak Niemcy okrutnie zachowywali się względem żołnierzy na wojnie, jak znęcali się nad ludnością cywilną.

My, prawowici mieszkańcy tej ziemi, gospodarze ojczystych zagród w Koniuchach przeżyliśmy masakrę naszych bliskich, sąsiadów i znajomych bynajmniej nie z ręki niemieckiej. Wieś, poza kilkoma domami, została bestialsko spalona. Ludność bezlitośnie wymordowana. Po niektórych rodzinach nie zostało nawet śladu. Partyzantka sowiecka, która miała prowadzić walkę przeciwko okupantowi przy poparciu ludności cywilnej (której nieraz pomagało się ubraniem i żywnością), partyzantka armii "wyzwolicielki" okazała się naszym największym i najstraszniejszym wrogiem, bo nie znającym litości nawet nad dziećmi, kobietami i starcami. Z Pircziupiai, litewskiej wsi, znajdującej się obok lasów Rudnickich , uczyniono narzędzie propagandy. Wożono wycieczki . Mówiono o spalonych domach i zabitych mieszkańcach . Uczono "historii". Temat Koniuch był zawsze tematem zakazanym. Bezradny strach i ciążąca niepewność... Cierpieliśmy w milczeniu... Pamiętaliśmy w milczeniu...

Zostałam boleśnie doświadczona przez los. Najpierw rozdzierające krzyki bitych i zabijanych ludzi... Ryk bydła daremnie szukającego ucieczki z zamkniętych płonących obór... Łuna pożaru nad naszą wsią.... Płomień, który zniszczył naszą zagrodę i cały dobytek... Moje bose trzyletnie dziecko wyciągnięte z łóżka na siarczysty mróz... Świst kul sowieckich poza naszymi plecami podczas ucieczki...

A potem, już po wojnie ''dla wyjaśnienia wypadków" sowieci zabrali męża. Był więziony na Łukiszkach, a po upływie pół roku wywieziony w głąb Rosji. Wrócił " za dobre sprawowanie się " (wykazał się jako solidny szewc), lecz z zakazem na całe życie opuszczania wsi na rzecz miasta... Przeżyliśmy przedwczesną śmierć córki jedynaczki- zaziębione nerki w czasie styczniowej ucieczki 1944 roku. Czuwanie nad dwoma osieroconymi wnukami w wieku 8 i 9 lat: szkoła, choroby, wojsko...

...Pamiętam, że to był 29 stycznia. Nad ranem ok. godz. 7-ej (ciemno zwykle było, więc nie mogła zrozumieć skąd biło światło) mąż obudził mnie strasznym szarpnięciem za ramię i krzykiem, że opuszczamy dom i to natychmiast. Nasz dom znajdował się w środku wsi. Pierwsze gospodarstwa już płonęły ...

Po drugiej stronie drogi, przecinającej naszą wieś jest las- niemy świadek okropnych wypadków. Partyzanci sowieccy często zaglądali do nas przedtem. Zwykle zjawiali się ze stanowczym rozkazem lub rewolwerem w ręku, byśmy dali kury, świniaka lub inną żywność. Potem dokonywali wręcz grabieżczych napadów, niczym bandyci. Nasi mężczyźni zbuntowali się. Nie mieliśmy czym karmić własne dzieci. U niektórych bieda aż piszczała. Kiedy zorganizowano samoobronę, rozprawiono się z nami w sposób bestialski, stosując mord i ogień. Mogłabym zrozumieć męskie porachunki, ale mordowania niewinnych ludzi, nigdy!.. To było gorsze niż wojna. Na wojnie ucieka się przed kulą. Tych, kogo w Koniuchach kula nie trafiła, lub tylko raniła, dobito żywcem.

Schroniliśmy się (z mężem i córeczką) kilka kilometrów od naszej wsi, u państwa Stackiewiczów. Choć byliśmy tylko zwykłymi włościanami ,znaleźliśmy zrozumienie i przytułek. Pani była przerażona, że ja zamiast sukienki miałam nocną koszulę, a dziecko, na które zarzuciliśmy ciepłą chustę (był przecież styczeń i mróz daj Boże) miało nóżki... bose. Córeczkę natarto spirytusem, owinięto w ciepły koc, napojono herbatą. Przeżyła, ale konsekwencje ponieśliśmy wszyscy... Strach i świst kul poza plecami ,będę pamiętać do końca dni. Tak, jak płonącą wieś, daremnie błagającą o litość.

Wróciliśmy do Koniuch nie od razu. Partyzanci sowieccy czuwali i nie daj Boże, jak kogoś znaleźli. Tego krwawego dnia zginęła też bliska rodzina mego męża. Dwudziestoletnia Ania Woronis słynęła na całą okolicę ze swej urody... Tak bardzo szkoda mi chłopaczka Antka Bobina. Młody, piękny, pracowity. Nie mieszkał tu, służył u gospodarzy gdzie indziej. Ale akurat odwiedził wieś rodzinną. Ojciec jego był w szpitalu w Bieniakoniach. A Antek tak niewinnie zginął...Podobnie było z rodziną Pilżysów, która przyjechała z Wilna, gdyż nabyła tu dom... Nie utrzymywaliśmy z nimi bliższych kontaktów, gdyż mieszkali dalej, za rzeką. Wiem jednak, że mieli dzieci... Czym zawiniły dzieci?...Molisowa np. miała córeczkę w wieku 1,5 roku. Trzymała ją na ręku uciekając. Obie padły od kul...

...Mogiłę dla wszystkich zrobiliśmy wspólną. Tuż pod lasem. Niedaleko krzyża, który młodzież postawiła przed wojną dla upamiętnienia naszych katolickich korzeni. Jakby w przeczuciu wielkiego nieszczęścia i wielkiego cierpienia......Pamięć ludzka jest zawodna, dlatego trzeba to wszystko udokumentować. Przypomniałam sobie 30 nazwisk. Niektórych imion już nie pamiętam. Ale żyją jeszcze inni naoczni świadkowie. Lista pomordowanych , jak na jedną wieś, będzie długa...

Codziennie patrzę z mego okna na las... Przedwojenny krzyż - symbol cierpienia naszego Pana, symbol męki. W oczach - zbiorowa mogiła niewinnych ludzi...Niech wreszcie sprawiedliwości stanie się zadość! Ludzie, połóżcie głaz! Zamieńcie spróchniały krzyż. Zostawcie stosowny napis... Bóg i Pani Ostrobramska ocalili nas od kuli, ale my jesteśmy już starzy. Niech jednak nasi prawnukowie wiedzą o tym, co się działo w Koniuchach krwawego 29 stycznia 1944 r.

Zanotowano (17 marca 2001r.)

Na zdjęciu: Stanisława Woronis

Fot. Waldemar Dowejko

Nasza Gazeta 12 (501) - Wilno

Powrot

Hosted by www.Geocities.ws

1