Jedwabne, czyli o czym Gross nie pisze
 

Opisująca mord na Żydach w Jedwabnem książka Jana Tomasza Grossa "Sąsiedzi" wzbudziła wielkie emocje. Gross postawił w niej tezę, że 1600 Żydów zabili nie żadni hitlerowcy ani enkawudziści, nie ubecy tylko polskie społeczeństwo - owi tytułowi sąsiedzi.

Mimo że nikt nie neguje faktu udziału Polaków w tym mordzie, książka Grossa spotkała się z dużą krytyką. Przede wszystkim ze względu na tendencyjny wybór materiałów źródłowych. Gross, zadaniem wielu historyków, wybrał tylko te relacje, które służą potwierdzeniu jego tezy - przekonaniu o nienawiści Polaków wobec Żydów.

Gross nie zweryfikował też relacji Żydów na temat jedwabińskiej zbrodni. Tłumaczy, że nie wszystkie przykazania warszatatu historyka stosują się do opisu zbrodni na Żydach. W swej książce stwierdza "konieczność radykalnej zmiany podejścia do źródeł. Nasza postawa wyjściowa do każdego przekazu pochodzącego od niedoszłych ofiar holocaustu powinna się zmienić z wątpiącej na afirmującą".

Publikujemy dziś najciekawsze wypowiedzi krytyczne, jakie zostały opublikowane na temat "Sąsiadów". Jutro zamieścimy analizę Piotra Gontarczyka. W najbliższych dniach wywiad z wybitnym niemieckim historykiem młodego pokolenia Bogdanem Musialem.


Rozmowa z dyrektorem w Instytucie Pamięci Narodowej

Pawłem Machcewiczem

Stwierdził Pan niedawno, że Instytut Pamięci Narodowej podejmie w sprawie wydarzeń w Jedwabnem naukowe badania z prawdziwego zdarzenia, które pozwolą zweryfikować tezy zawarte w książce Jana Grossa "Sąsiedzi". Na czym ma polegać wyższość Państwa badań i o weryfikację jakich tez chodzi?

Przede wszystkim chodzi o szerszą bazę źródłową odnoszącą się zarówno do konkretnych wydarzeń w Jedwabnem, jak i generalnych tez Jana Grossa zawartych zarówno w "Upiornej dekadzie", jak i w "Sąsiadach". Jeśli chodzi o Jedwabne, chcielibyśmy dotrzeć do tych dokumentów, z których Gross nie skorzystał. Autor ten wykorzystał tylko dokumenty śledcze i procesowe z 1949 roku. Tymczasem w tej sprawie było prowadzone przez prokuratora Monkiewicza śledztwo w latach 60. Do tych materiałów odpowiedzialni historycy powinni dotrzeć. Chcemy także zbadać archiwa niemieckie. Planujemy przeprowadzić kwerendę m.in. w archiwum w Ludvigsburgu, gdzie znajduje się składnica akt procesów zbrodniarzy nazistowskich. Tam, jak i w kilku innych miejscach, mogą znajdować się ważne dla nas dokumenty.

Czy bierzecie pod uwagę dotarcie do raportów policji niemieckiej?

Oczywiście. Ważne są również dokumenty rosyjskie, które mogą rzucić światło na sytuację w tym regionie w latach 1939-41. Optymalne byłoby dotarcie do źródeł NKWD. Należy także sprawdzić, czy istnieją jakieś materiały wywiadu Związku Walki Zbrojnej. Do tych wszystkich źródeł Gross nie odwołuje się w swojej pracy.

Jak Pan jako historyk ocenia warsztatową rzetelność pisarstwa Jana Grossa?

Po pierwsze, Gross nie starał się dotrzeć do materiałów, do których powinien spróbować dotrzeć. Najbardziej ryzykowne są jednak jego generalne tezy zawarte w obydwu wspomnianych książkach, tezy publicystyczne a nie naukowe. Są to twierdzenia w rodzaju: wydarzenia w rodzaju Jedwabnego nie były odosobnione w tamtym czasie. Skąd Gross to wie? To trzeba dopiero sprawdzić, potwierdzić. Jedyna podobna relacja dotyczy Radziłowa. Ale to za mało do formułowania tezy ogólnej. Bez podbudowy źródłowej odpowiedzialny historyk nie formułuje takich twierdzeń.

Są też w pracach Grossa stwierdzenia równie nie do przyjęcia, choć nie odnoszące się bezpośrednio do wydarzeń w Jedwabnem - na przykład konstatacja, że Polacy na Kresach Wschodnich masowo kolaborowali z wkraczającym Wehrmachtem. Jest to nic innego jak tylko stereotyp kreowany przez Grossa. Autor ten protestuje przeciw stereotypowi przypisującenu Żydom współpracę z NKWD, ale w to miejsce chce wprowadzić stereotyp rzekomej masowej współpracy Polaków z Niemcami. Uwagi Grossa w rodzaju tej, że Polacy, gdyby chcieli, mogli wbrew gestapo uratować znacznie więcej Żydów, są także niezwykle ryzykowne.

W wypowiedzi prasowej użył Pan nawet określenia "science fiction".

W sytuacji, gdy za ukrywanie osób pochodzenia żydowskiego groziło rozstrzelanie całej polskiej rodziny, twierdzenia Grossa wydają się całkowicie oderwane od rzeczywistości. Chcę dodać, że IPN planuje rozpoczęcie badań akt śledczych i procesowych szmalcowników i kolaborantów, aby móc oszacować skalę tych zjawisk. To pozwoli zweryfikować tezy Grossa odnoszące się do tej kwestii.

Jest Pan zwolennikiem tezy, że Jan Gross nie uwzględnił w swoich rozważaniach kwestii motywów zbrodni w Jedwabnem. Autor "Sąsiadów" odpowiada na ten zarzut, twierdząc, że ci, którzy go stawiają, konstruują alibi dla sprawców zbrodni i sprzyjają antysemitom. Co Pan na to?

Nic nie może legitymizować dokonanej polskimi rękami zbrodni w Jedwabnem. Mamy tu jednak według wszelkiego prawdopodobieństwa do czynienia z inspiracją niemiecką. Władze miasteczka prowadziły przecież rozmowy z Niemcami, a na miejscu zbrodni była niemiecka ekipa filmowa. Dlaczego ludność Jedwabnego nagle rzuciła się do mordowania Żydów? Czy w grę wchodziły wyłącznie motywy rabunkowe, czy chodziło także o zemstę? Kilkanaście dni przed pogromem doszło do wywózki przez NKWD części mieszkańców Jedwabnego. Prawdopodobnie Żydzi byli postrzegani jako współodpowiedzialni za terror sowiecki - co nie musiało być zgodne z prawdą. To wszystko należy wyjaśnić w imię prawdy historycznej, a nie usprawiedliwiania zbrodni.

Można odnieść wrażenie, że Jan Gross traktuje precyzyjne badania naukowe jako niepotrzebne aptekarstwo, które zamazuje biało-czarny podział na ofiary i winowajców, a tym samym utrudnia jednoznaczną ocenę moralną zbrodni.

W związku z oceną wydarzeń w Jedwabnem istnieją dwa różne porządki - moralny i naukowy. W porządku moralnym należy jednoznacznie potępić inspiratorów i sprawców zbrodni. W porządku dociekań historycznych należy bezstronnie badać wszystkie mechanizmy i tło wydarzeń. Tu poszukuje się prawdy niezależnie od tego, jaka ona jest.

Jak publikacja książki Jana Grossa wpłynie na proces normalizowania stosunków polsko--żydowskich?

Zasługą Jana Grossa - nie będącego przecież profesjonalnym historykiem - jest to, że jako pierwszy podjął się opisania zbrodni w Jedwabnem. Jednak "Sąsiedzi" z powodu zawartych w książce uproszczeń i generalizacji mogą wywołać rozmaite negatywne emocje, które, niestety, utrudnią dialog polsko-żydowski.

Rozmawiał Paweł Paliwoda


Gazeta wyborcza

Każdy sąsiad ma imię

Ryszard Bugaj

Stereotyp antysemickiej Polski utrwalają nie tylko emocje, zresztą zrozumiałe. Wspierają go też potężne interesy. Kilka krajów dzięki temu odwraca w pewnym stopniu uwagę od mrocznych kart własnej historii. Podtrzymanie tezy o antysemickiej Polsce służy także uzasadnieniu roszczeń majątkowych wobec Polski. Gdy nowojorscy adwokaci występują w imieniu grupy Żydów ze zbiorowym pozwem o zwrot majątków, muszą dowieść, że nie mogli oni ich po wojnie odzyskać z powodu prześladowań etnicznych.

Sprawa staje się teraz bardzo poważna, bo sejmowa większość zamierza uchwalić ustawę reprywatyzacyjną "odwracającą historię" (tekst został napisany przed przyjęciem przez Sejm ustawy reprywatyzacyjnej - red.). Projekt zakłada zakwestionowanie reformy rolnej i nacjonalizacji przemysłu, a nie tylko naprawienie krzywd wynikłych z przekraczania ich granic. Jednocześnie krzywdy zostaną wynagrodzone tym tylko, którzy pozostali polskimi obywatelami. Takie uregulowanie wyłącza z dobrodziejstwa odszkodowań nie tylko Żydów i Niemców, ale i Polaków, którzy wybrali emigrację. Trudno w tym rozstrzygnięciu dostrzec motyw antysemicki, jednak pewnie będzie ono tak przedstawiane...

Przekonanie, że biedna Polska pod presją żydowskich środowisk musi wziąć na swe barki wielkie ciężary materialne (i dźwigać krzywdzącą opinię) może bardzo zaszkodzić stosunkom polsko-żydowskim. Może realnie pobudzić nową falę antysemityzmu. Może, ale wcale nie musi. Potrzebna jest - jak rzadko kiedy - polsko-żydowska solidarność. Potrzebny jest wiarygodny akt uznający odpowiedzialność Polski za akty antysemityzmu. Ale "po drugiej stronie" konieczne jest też unikanie najbardziej nawet zrozumiałych emocji i pilna obserwacja poczynań ludzi, którym doraźne materialne interesy nie pozwalają zaakceptować sprawiedliwej oceny Polski.


Gazeta wyborcza

Diabelskie szczegóły

Jacek Żakowski

Kto jest tej zbrodni winny? Kto zabił? Gross odpowiada: "zabiło społeczeństwo"... Ma na myśli polskie społeczeństwo miasteczka Jedwabne...

Ta teza jest potrzebna, by egzemplifikować inną tezę, mówiącą, że w okupowanej przez hitlerowców Polsce "ludność miejscowa, bezpośrednio biorąca udział w mordowaniu Żydów, robiła to na własne życzenie". A ta z kolei teza prowadzi do kluczowego - jak się wydaje - publicystycznego wywodu "Sąsiadów": "Czy aby tutaj nie kryje się ważna cząstka odpowiedzi na pytanie trapiące polską opinię publiczną: dlaczego Żydzi mają do Polaków tak trwały uraz, zdawałoby się głębiej zakorzeniony niż do samych Niemców, którzy przecież byli pomysłodawcami, inicjatorami i głównymi wykonawcami Zagłady? Ale jeśli w zbiorowej pamięci Żydów sąsiedzi-Polacy w rozlicznych miejscowościach mordowali ich z własnej nieprzymuszonej woli - nie zaś z rozkazu, stanowiąc część zorganizowanej formacji mundurowej (a więc działając, z pozoru przynajmniej, pod przymusem) - to czyż nie są za te czyny, w odbiorze ofiary, jakoś szczególnie odpowiedzialni? Bo przecież człowiek w mundurze, który nas zabija, jest w jakimś stopniu przynajmniej funkcjonariuszem państwowym; cywil w tej roli natomiast jest już tylko mordercą".

Kiedy do tego akapitu dochodzę, czuję, że muszę mu dać odpór. Bo odwołując się do języka narodowych kwantyfikatorów, Gross podejmuje ryzyko sprowadzenia albo przyczynienia się do kolejnego nieszczęścia. Dotychczas tezę, że "Żydzi za Holocaust bardziej winią Polaków niż Niemców", czytałem głównie w antysemickich pisemkach... Miałem wrażenie, że w Polsce w dużym stopniu nauczyliśmy się tego języka unikać. I to nie tylko na piśmie i w mowie. Także w emocjach i w myśleniu o świecie...


Rzeczpospolita

Przemilczana kolaboracja

Marek Chodakiewicz

Większość historyków w Polsce zwróciła uwagę na pewne problemy związane z zeznaniami Wassersteina i Finkelsztejna. Rozbieżności w statystyce ofiar to główny zarzut. Są też inne sprzeczności. Na przykład według Finkelsztejna Polacy mieli biernie przyglądać się, a nawet szydzić z dwóch kobiet żydowskich, które popełniały samobójstwo przez utopienie. Według Rivke Fogel (Rywki Fogel) Polacy starali się kobiety uratować, skacząc za nimi do sadzawki. Opracowana przez Bakerów księga pamięci Jedwabnego podaje, ze biskup Stanisław Łukomski przyjął haracz (pieniądze i srebra) od Żydów za obietnicę powstrzymania pogromu, jednak z pamiętnika biskupa wynika, że nie było go w Łomży na początku lipca 1941 roku, a do swej rezydencji powrócił dopiero w sierpniu. Podobnie Gross cytuje z aprobatą zeznanie Aleksandra Wyrzykowskiego (AŻIH, sygn. 301/5825). Zapomniał jednak zacytować najważniejszego fragmentu. Otóż Wyrzykowski napisał, że w Jedwabnem Żydów wymordowali Niemcy, a Polacy jedynie pomagali.

Również cytowane i przywoływane przez profesora Grossa zeznania sądowe powinny budzić nasz niepokój. Przecież sam autor przyznaje, że w niektórych wypadkach oskarżeni swoje wcześniejsze zeznania odwoływali na sali sądowej. Nie był to tylko gest samoobrony; był to również znak odwagi. Po każdej sesji sądu oskarżeni wracali bowiem pod "opiekę" oficerów UB, którzy przecież wcześniej wymusili na nich te zeznania według z góry ustalonego scenariusza o "polskiej współodpowiedzialności". Powtórzmy, część oskarżonych na pewno była sprawcami tragedii żydowskiej, ale czy rzeczywiście dokładnie w takiej formie, w jakiej "ustalili" oficerowie śledczy w ciągu dwóch tygodni przesłuchań?....

W przypisie do angielskojęzycznego wydania swojej "Upiornej dekady" profesor Gross napisał: "wierzę, że jesteśmy na progu ważnego przewartościowania tej epoki (tzn. 1939 - 1948) przez polską historiografię oraz na progu nowego wyczulenia i świadomości wśród polskiego społeczeństwa we wszystkich kwestiach dotyczących spraw żydowskich". Wydaje się, że publikując "Sąsiadów" profesor Gross chciał przyspieszyć bieg historii. Ponieważ nie sposób uwierzyć, że naukowiec tej klasy co on nie wiedział, co czyni, musimy podejrzewać, iż jego celem było przeprowadzenie kuracji szokowej w polskiej nauce.

Jeżeli szok wywołany pracą profesora Grossa spowoduje rzeczywiste i solidne badania regionalne, będzie to wielki zysk dla polskiej nauki. Jeśli skończy się na publicystycznym wodolejstwie dziennikarzy nacjonalistycznych oraz na jednakowo żałosnym biciu się w piersi autorytetów lewicowych, "Sąsiedzi" jedynie pomogą zaskorupić istniejące uprzedzenia.


Gazeta wyborcza

Kłopoty z kuracją szokową

Tomasz Szarota

Podstawowe fakty wydają się bezsporne. W lipcu 1941 r. duża grupa mieszkających w Jedwabnem Polaków wzięła udział w okrutnym wymordowaniu prawie wszystkich tamtejszych Żydów, którzy zresztą stanowili zdecydowaną większość ludności miasteczka. Najpierw mordowano pojedynczo - pałkami, kamieniami - znęcając się, obcinając głowy, bezczeszcząc zwłoki. Potem - 10 lipca - blisko półtora tysiąca pozostałych przy życiu jedwabińskich Żydów zapędzono do jednej ze stodół i tam żywcem spalono...

Gross swoimi publikacjami zmusił nas do zmiany poglądów na temat postaw Polaków w czasie II wojny i to jest jego niepodważalna zasługa. Ale... mam wrażenie, że pisał "Sąsiadów" zbyt pospiesznie i badał sprawę Jedwabnego nazbyt powierzchownie, żebyśmy mogli zrozumieć, co się tam stało naprawdę...

Nie wyjaśnił na przykład sprawy obecności Niemców w Jedwabnem i ich roli w organizowaniu i przeprowadzeniu pogromu. Gross przyjmuje, że Niemców praktycznie w Jedwabnem nie było, poza grupką 11 żandarmów na miejscowym posterunku i może jeszcze kilkoma gestapowcami. Ale prokurator Monkiewicz w artykule ogłoszonym w 1983 r. podaje, że m.in. w związku z jedwabińskim pogromem działało tak zwane Kommando Bialystok, na czele którego stał Wolfgang Birkner z warszawskiego gestapo... Gross kompletnie pominął teksty Monkiewicza, a wątpię, żeby prokurator z palca wyssał tych 232 Niemców, ciężarówki i samą postać Birknera. Tak czy inaczej - nie jest w porządku, że w książce Grossa nazwisko Birknera w ogóle nie pada...

Dla zrozumienia całej sprawy Jedwabnego nie jest obojętne, czy mordu dokonali spontanicznie mieszkańcy miasteczka korzystający z przyzwolenia lokalnych żandarmów, czy też grupa mętów podburzonych przez Niemców, którzy przysłali do Jedwabnego batalion policji, żeby "oczyścić" miasto z Żydów...

Być może miasto zostało sterroryzowane. A może część ludzi uważała, że ci mordercy wyrównują rachunki z czasów okupacji sowieckiej... Bo w Jedwabnem uważano wówczas, że to jeden z miejscowych Żydów doniósł NKWD, gdzie są partyzanci. A to nakładało się na stereotyp "żydokomuny" i zwłaszcza na powszechne wówczas przekonanie, że NKWD to Żydzi. Zresztą, zanim doszło do pogromu, do Jedwabnego wróciła - o czym Gross także nie wspomina - grupa byłych żołnierzy antysowieckiej konspiracji, których niemiecka ofensywa uwolniła z więzienia NKWD w Łomży. Wracając po długich miesiącach śledztwa i sowieckiego więzienia, musieli oczywiście dyszeć żądzą krwawego odwetu. Nie tylko sprawcy, ale też świadkowie - Żydzi i Polacy - mogli sądzić, że dokonuje się wyrównanie rachunków....

Żeby zrozumieć Jedwabne, trzeba by było wiedzieć, jaka część z przywoływanej przez Grossa liczby 92 uczestników zbrodni działała ze zbrodniczych pobudek, a ilu było tam i pomagało w tej zbrodni z tchórzostwa - ze strachu przed rządzącymi miastem mętami i gestapowcami, mającymi za sobą obecnych w Jedwabnem żandarmów i batalion niemieckiej policji...

Ta hańba ciąży dziś na całej polskiej społeczności Jedwabnego. Ale niech pan pomyśli, ile w takich okolicznościach trzeba było odwagi, by się przeciwstawić. To oczywiście bardzo trudno sobie wyobrazić, ale może sporo do myślenia o natężeniu terroru i strachu może dać fakt, że w pierwszych dniach - jeszcze zanim przyjechało gestapo - nie tylko Polacy bezczynnie przyglądali się zbrodniom popełnianym na Żydach. Inni Żydzi także.


Rzeczpospolita

Prawda historyczna i interes materialny

Tomasz Strzembosz

Zanim dokona się oceny postaw i zachowań różnych grup społecznych i narodowych na ziemiach zajętych przez Robotniczo-Chłopską Armię Czerwoną (RKKA), należy przypomnieć podstawowe fakty, bo bez poznania ówczesnej rzeczywistości nie jest możliwe zrozumienie ludzi tam zamieszkałych czy przyniesionych "falą" wojennej nawałnicy...

Ludność polska, pomijając niewielką grupę komunistów w miastach i jeszcze mniejszą na wsi, przyjęła agresję ZSRR i tworzony tutaj system sowiecki podobnie jak agresję niemiecką. Są na to tysiące różnorodnych świadectw. Udział polskich chłopów w tzw. sielsowietach (radach wiejskich, gminnych) nie jest tu wyznacznikiem niczego, bo były to ciała o charakterze dekoracyjnym. Istotne były komitety wykonawcze, a jeszcze ważniejszy kontrolujący je aparat partyjny i policyjny.

Natomiast ludność żydowska, w tym zwłaszcza młodzież, oraz miejska biedota, wzięła masowy udział w powitaniu wkraczającego wojska i w zaprowadzaniu nowych porządków, w tym także z bronią w ręku. Na to też są tysiące świadectw: polskich, żydowskich i sowieckich, są raporty komendanta głównego ZWZ gen. Stefana Grota-Roweckiego, jest raport emisariusza Jana Karskiego, są relacje spisywane już w czasie wojny i po latach. Mówią o tym zresztą także prace Jana T. Grossa, który - powołując się przede wszystkim na polskie relacje, których tysiące znajdują się w zbiorach Instytutu Hoovera w USA - doszedł do wniosków, które wyraził jasno i bezdyskusyjnie.

Armię sowiecką witano z entuzjazmem nie tylko na terenach zajętych uprzednio przez Wehrmacht; także na Kresach, tam, gdzie on nigdy nie dotarł. Więcej, w dużej części właśnie z Żydów składały się owe "gwardie" i "milicje" powstające jak grzyby po deszczu natychmiast po sowieckiej agresji. I nie tylko. Żydzi podejmowali akty rewolty przeciwko państwu polskiemu, zajmując miejscowości, tworząc tam komitety rewolucyjne, aresztując i rozstrzeliwując przedstawicieli polskiej władzy państwowej, atakując mniejsze lub nawet całkiem duże (jak w Grodnie) oddziały WP...

Była to kolaboracja z bronią w ręku, stanięcie po stronie wroga, zdrada dokonana w dniach klęski. Jak liczna była grupa ludzi, którzy wzięli w tym udział? Nigdy zapewne nie będziemy mogli podać żadnej liczby. W każdym razie zjawisko to ogarniało cały obszar działania Frontu Białoruskiego RKKA.

Druga kwestia to współpraca z organami represji, przede wszystkim NKWD. Najpierw podejmowały ją "milicje", "czerwone gwardie" i komitety rewolucyjne, później owe gwardie robotnicze i milicje obywatelskie. W miastach składały się one głównie z polskich Żydów. Później, gdy sytuację opanowała RKM, Żydzi - jak mówią sowieckie dokumenty - stanowili w nich sporą nadreprezentację. Polscy Żydzi w cywilnych ubraniach, z czerwonymi opaskami na ramionach i uzbrojeni w karabiny biorą też licznie udział w aresztowaniach i wywózkach. To było najdrastyczniejsze, ale dla społeczeństwa polskiego rażący był także fakt wielkiej liczby Żydów we wszystkich urzędach i instytucjach sowieckich. Zwłaszcza że to Polacy dominowali tu przed wojną!...

Nie jest więc chyba uzasadnione twierdzenie prof. Grossa, wyrażone w jego ostatniej książce "Sąsiedzi": "Mówiąc wprost - entuzjazm Żydów na widok wchodzącej Armii Czerwonej nie był zgoła rozpowszechniony i nie wiadomo, na czym miałaby polegać wyjątkowość kolaboracji Żydów z Sowietami w okresie 1939 - 1941"...

Drugi człon owego twierdzenia, tym razem dotyczący Polaków, brzmi on: "Natomiast nie ulega wątpliwości, że miejscowa ludność (z wyjątkiem Żydów) entuzjastycznie witała wchodzące oddziały Wehrmachtu w 1941 roku i kolaborowała z Niemcami, włączywszy się również w proces eksterminacji Żydów...

Rzeczywiście, Żydom w Polsce nie działo się najlepiej, istniały niewątpliwe "rachunki krzywd", żeby zacytować wiersz Broniewskiego, ale wszak nie wywożono Żydów na Sybir, nie rozstrzeliwano, nie zsyłano do obozów koncentracyjnych, nie zabijano głodem i katorżniczą pracą. Jeśli Polski nie uważali za swoją ojczyznę, nie musieli wszak jej traktować jak okupanta i wspólnie z jej śmiertelnym wrogiem zabijać polskich żołnierzy, mordować uciekających na Wschód polskich cywilów. Nie musieli także brać udziału w typowaniu swoich sąsiadów do wywózek, owych strasznych aktów odpowiedzialności zbiorowej...

Czy Żydzi z Jedwabnego, podobnie jak inni, powitali gorąco wkroczenie Armii Czerwonej? Relacje, zarówno te sporządzone jeszcze podczas wojny, jak uzyskane przeze mnie na początku lat dziewięćdziesiątych, wskazują, że tak było.

Najpierw relacje złożone w armii gen. Andersa i zarchiwizowane w Instytucie Hoovera, a obecnie dostępne także w Archiwum Wschodnim w Warszawie.

Rel. nr 8356, sporządzona przez stelmacha Józefa Rybickiego z miasta Jedwabne (zachowana pisownia oryginalna relacji - red.): "Armję czerwoną przyjmowali żydzi którzy pobudowali bramy. Zmienili władzę starą a zaprowadzili nową z spośród ludności miejscowej (żydzi i komuniści). Aresztowano policję, nauczycielstwo... ".

Rel. nr 10708, sporządzona przez pracownika samorządowego w Jedwabnem Tadeusza Kiełczewskiego: "Zaraz po wkroczeniu Armji Sowieckiej samożutnie powstał komitet miejski, składający się z komunistów polskich (przewodniczący polak Krytowczyk Czesław, członkowie byli zaś żydzi). Milicja składała się też z żydów komunistów. Represji z początku nie stosowano, ponieważ nie znali ludności, dopiero po zrobieniu doniesienia przez miejscowych komunistów zaczęły się aresztowania. Rewizje robili miejscowi milicjanci u takich osób, u których uważali że znajduje się broń. Główne aresztowania przez władze sowieckie zaczęły się dopiero po pierwszych wyborach"...

Rel. nr 2545, złożona przez rolnika z gminy Jedwabne, Józefa Makowskiego: "Aresztowali, wiązali ręce, wrzucali do piwnic i chlewów, głodzili, nie dawali wody do picia, bestjalsko bili i w ten sposób zmuszali do przyznania się do winy należenia do organizacji polskich. Ja sam byłem zbity do utraty przytomności podczas badania przez NKWD w Jedwabnem, Łomży i Mińsku"...

Czy polscy mieszkańcy Jedwabnego i wsi okolicznych witali Niemców z entuzjazmem i jako zbawców? Tak! Witali! Jeżeli ktoś wyciąga mnie z płonącego domu, w którym mogę się spalić za chwilę, rzucę mu się na szyję i będę dziękował. Choćbym jutro miał uznać go za kolejnego śmiertelnego wroga. Niemcy uratowali bowiem wówczas setki mieszkańców wsi okolicznych (a może i Jedwabnego?), kryjących się od kilku dni w zbożu i w krzakach nad Biebrzą. Uratowali od wywiezienia na śmierć, gdzieś na pustynię kazachską czy do syberyjskiej tajgi. A wtedy już dobrze wiedziano, co znaczy taki wywóz: docierały wszak listy i inne sygnały ze specposiołków. Nadto równolegle z wywózką przeprowadzano, często nie odróżnianą przez historyków, akcję aresztowań ludzi podejrzanych, kończącą się łagrem lub więzieniem. Wieloletnim, śmiertelnym...

Powrot

Hosted by www.Geocities.ws

1