Przeciw winie kolektywnej
Polemika z Adamem Michnikiem
Maciej Rybiński, Rzeczpospolita, 26.09.2001

 

Nie jest tak, że cała Polska czeka na to, aby komisja historyków zdjęła z Polski hańbę, którą spowodowała książka Grossa - napisała "Frankfurter Allgemeine Zeitung". Niemiecka gazeta polemizowała w ten sposób z opublikowanym jednocześnie w "Rzeczpospolitej" i "Süddeutsche Zeitung" artykułem Thomasa Urbana na temat odpowiedzialności SS za zbrodnię w Jedwabnem. To krótkie zdanie z "FAZ" zawiera dwie tezy: że książka Grossa okryła Polskę zbiorową hańbą i że nie wszyscy Polacy protestują przeciw pohańbieniu. Druga teza, tak przypuszczam, odnosi się do przedmowy Adama Michnika do niemieckiego wydania książki Grossa (przedmowa zatytułowana "Rachunek polskiego sumienia" ukazała się w "Rzeczpospolitej" z 5 września).

Nigdy jeszcze, zwłaszcza w tak krótkim tekście, nie natrafiłem na tak wiele superlatywów. Polski wariant sprawy Dreyfusa. Oczyszczenie polskiej świadomości z gęstego bagna kłamstw.

Michnik przywołuje galerię duchowych antenatów Grossa, wśród których są Karl Jaspers, Thomas Mann, Günther Grass, Hanna Arendt spośród Niemców oraz Mickiewicz, Słowacki, Gombrowicz i Miłosz wśród Polaków. Jest chyba na niej też - skoro wspomniano Dreyfusa - Emil Zola.

Zabrakło Dostojewskiego, pewnie dlatego, że opisywał wzajemne zależności zbrodni jednostkowej i systemu, oraz Conrada z jego etyką odpowiedzialności osobistej. Ci dwaj nie pasują, bo przesłaniem książki Grossa i wstępu do niej Michnika jest kolektywizacja winy, odpowiedzialność zbiorowa i kłamstwo jako istotny, historyczny, trwały element polskiej kultury.

"Dziś my, Polacy, wiemy [dzięki Grossowi], jak wielu z nas uległo niemieckiej nazistowskiej propagandzie i zachęcie do udziału w ludobójstwie" - napisał Adam Michnik. On wie. Ja nie wiem nawet po lekturze Grossa. Tuzin? Dwa tuziny? Stu? Czy tysiąc? Nie wiem nawet, ilu polskich antysemitów siedziało w hitlerowskich obozach koncentracyjnych i ulegało tam nazistowskiej propagandzie. Ja sam tej propagandzie nie uległem, mówiąc słowami kanclerza Helmuta Kohla dzięki błogosławieństwu późnego urodzenia, ale nie uległem też zakłamaniu polskiej kultury narodowej i nigdy nie miałem wątpliwości, że dumna formuła o Polakach - narodzie bez Quislinga - nie dlatego jest prawdziwa, że hitlerowcom nie udało się żadnego polskiego Quislinga znaleźć, ale dlatego że go nie szukali. Gdyby szukali, to by znaleźli - może byłby to Skiwski, ale już na pewno nie Studnicki. Ważniejsze wydaje mi się, że nie było polskiego Knuta Hamsuna. Ani Celine'a. Co nie znaczy, że istnienie Quislinga i Hamsuna obciąża po wiek wieków sumienie narodu norweskiego i czyni z niego zbiorowego współsprawcę zbrodni nazistowskich. O ile wiem, nikt Norwegom takiego zarzutu nie stawia. Może nie mają swojego Grossa i żyją w bagnie zakłamania.

Kilka lat temu tygodnik "Der Spiegel" opublikował dwa eseje historyczne. Jeden był poświęcony współudziałowi rządu Vichy i tak zwanych szerokich rzesz Francuzów w denuncjowaniu, ściganiu i wydawaniu Żydów w ręce Niemców. Drugi zaś roli żydowskich konfidentów gestapo, którzy demaskowali własnych, ukrywających się współziomków. Część z nich przetrwała III Rzeszę. Oba teksty przeszły bez większego echa, może dlatego, że nikt na podstawie faktów w nich opisanych nie próbował obarczyć współsprawstwem zbrodni narodów - ani francuskiego, ani żydowskiego.

A przecież na relacjach o funkcjonowaniu i metodach działania żydowskiej policji w gettach polskich miast dałoby się oprzeć moralitet o narodowych winach Żydów nie gorszy od Michnikowego wstępu do książki Grossa. Potępić zakłamanie kultury. Wezwać do pokuty i poprawy. Jakoś nikt się do tego nie kwapił. Jest to powściągliwość, którą ja rozumiem i podzielam.

Ale można też, pisząc o tych samych policjantach z getta chwytających dzieci przemycające kartofle za pazuchą i oddających je Niemcom na śmierć, napisać z najgłębszym humanizmem. Napisać esej o ludziach postawionych w sytuacji ekstremalnej, poddanych presji łamiącej charaktery, warunkom wdeptanej w ziemię cywilizacji, unicestwiającym etykę i moralność. Wymaga to jednak rezygnacji z ogłaszania własnej publicystyki nie tylko ostatecznym wyrokiem historii, ale i jedynym miernikiem moralności i człowieczeństwa.

Powodem, mojej przynajmniej, niezgody na obowiązującą, a powtórzoną we wstępie Michnika interpretację książki Grossa nie jest powątpiewanie w samą masakrę w Jedwabnem i w uczestnictwo w niej grupy Polaków i katolików, lecz przeciwstawianie tego tragicznego incydentu polskiej historii i kulturze. Więcej, dążenie do takiego przełamania tej zabagnionej i fałszywej pamięci zbiorowej, aby z Polaków - ofiar hitleryzmu, uczynić Polaków - naród wspólników. W Polsce to się nie uda, ale w Niemczech pewnie tak.

Na miejscu Adama Michnika, który z Włodzimierzem Cimoszewiczem napisał kiedyś tekst o potrzebie politycznego ustalenia ostatecznej interpretacji dziejów PRL, byłbym jednak nieco ostrożniejszy w rozciąganiu tej metody badawczej na czas wojny i okupacji. Młodzi Niemcy, którzy uczyli się na lekcjach historii o faszystowskiej dyktaturze Piłsudskiego, po lekturze Grossa, a zwłaszcza Michnika, będą nas traktować jak wspólników Hitlera, tym gorszych, że zakłamanych. I nikt już na to nic nie poradzi, nawet las polskich drzew w Yad Vashem. -

Maciej Rybiński

Powrot

Hosted by www.Geocities.ws

1