LEON KALEWSKI - "Kresowe (po)rachunki",cz 3,
żydowskie kłamstwa o pogromie w Jedwabnem 10 lipca 1941 r.,
"NASZA POLSKA" NR 18/2000, 10 MAJA 2000 R.

 

PROSTUJEMY KŁAMSTWA O POGROMIE W JEDWABNEM, 10 lipca 1941 r.

KRESOWE (PO)RACHUNKI (3)

W dniach 2-4 kwietnia br. w Yeshiva University (Nowy Jork) odbyła się konferencja naukowa: POLISH-JEWISH RELATIONS DURING THE HOLOCAUST & AFTER: NEW PERSPECTIVES (Stosunki polsko-żydowskie podczas holokaustu i później: nowe perspektywy). Podczas niej referaty wygłosiły ze strony żydowskiej takie sławy naukowe, jak m.in.: Emanuel Melzer, Jan T. Gross (osławiony ostatnią książeczką: Upiorna dekada), Shmuel Krakowski, Nechama Tec i Izrael Gutman oraz zaproszeni goście z Polski: Barbara Engelking-Boni (Polska Akademia Nauk), Andrzej Żbikowski (Żydowski Instytut Historyczny), Dariusz Stola (PAN), Feliks Tych (ŻIH), Natalia Aleksiun (Uniwersytet Warszawski), Stanisław Krajewski (UW) i Jerzy Halbersztadt (Muzeum Historii Polskich Żydów).

Media polskie (a dokładniej: w Polsce) praktycznie jej nie odnotowały, choć takie konferencje wpisane są w ciąg zdarzeń mających od nowa kształtować naszą tożsamość narodową. Nie ulega bowiem wątpliwości, że jednym z głównych celów takich sabatów ma być wykazanie polskiej winy odnośnie holokaustu, dokonanego przez nazistów na części europejskich Żydów. Natomiast zbrodnie popełnione na licznych Polakach, jakoś bardzo szybko odchodzą w zapomnienie.

Na omówienie całości tej konferencji trzeba poczekać, aż zostaną wydane drukiem wszystkie referaty. Na jednym z nich warto skupić się już teraz, a właściwie na jego kontekście. Prof. Jan Tomasz Gross (socjolog z New York University) specjalizuje się m.in. w niektórych aspektach okupacji sowieckiej lat 1939-1941. Pamiętamy jego cenną książkę pt. W czterdziestym nas Matko na Sybir zesłali, będącą niewielkim wprawdzie, ale wstrząsającym wyborem relacji dorosłych i przede wszystkim dzieci z kolejnych fal deportacji ludności polskiej na Syberię. Była ona wydana po raz pierwszy w 1983 r. przez londyński "Aneks", a później ją wielokrotnie wznawiano. Relacje te są przechowywane w Instytucie Hoovera w Stanford (USA). Zbierano je po wyjściu Armii gen. Andersa z Rosji na Bliski Wschód. Ogółem w Instytucie Hoovera znajduje się ponad 10 tys. relacji osób dorosłych i około 2300 relacji dzieci.

Prof. Gross wygłosił referat pt. Jews and their Polish Neighbors: the Case of Soviet-occupied Jedwabne in the Summer of 1941 (Żydzi i ich polscy sąsiedzi: sprawa Jedwabnego pod sowiecką okupacją w lecie 1941 r.). Rzecz jest bardzo poważna, albowiem w żydowskiej historiografii Polacy są oskarżani o wymordowanie 1500-1600 Żydów w lipcu 1941 roku! Po raz pierwszy chyba sprawa została nagłośniona w świecie przez wyjątkowo antypolskiego historyka żydowskiego Reubena Ainszteina w książce: Jewish Resistance in Nazi-Occupied Eastern Europe (Żydowski ruch oporu w Europie Wschodniej, okupowanej przez nazistów), Londyn 1974. Ainsztein wylicza w niej "pogromy", dokonane przez Polaków (lub przy ich wydatnej pomocy) latem 1941 r. na Żydach: w Jasionówce (74 ofiary), w Rajgrodzie (100 ofiar), w Kolnie (30 ofiar), w Goniądzu (217 ofiar), w Szczuczynie (300 ofiar), w Wąsoszu (1000 ofiar), w Radziłowie ("mnóstwo ofiar") i w Jedwabnem (1500 ofiar).

Gross oparł się przede wszystkim na relacji Szmula Wasersztejna, spisanej 5 kwietnia 1945 r. oraz na niektórych ustaleniach rozprawy sądowej z 1949 r. (która miała miejsce w tzw. Polsce Ludowej podczas najczarniejszej nocy stalinowskiej!). W dyskusji, jaka miała miejsce po jego referacie, na pytanie, dlaczego pominął inne źródła i ustalenia, Gross odpowiedział, że woli swoich świadków. Ponadto zapowiedział, że powstał już "demaskatorski film" w Polsce, który ma wszystko wyjaśnić.

Przejdźmy do konkretów.

Miasteczko Jedwabne

W latach 1415-1425 w wyniku akcji osadniczej księcia mazowieckiego Janusza I (Starszego) założono wieś Jedwabne. Pierwszy jej właściciel, Jan Bylica (podsędek z Wizny), przybrał od tej nazwy nazwisko Jedwabiński. Już w 1417 r. zbudowano tu pierwszy murowany kościół pod wezwaniem Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny, Świętego Jakuba i Wszystkich Świętych. W 1736 r. Jedwabne otrzymało prawa miejskie. W 1771 roku miasto liczyło 51 domów oraz 306 mieszkańców i zamieszkane było przeważnie przez Żydów. Po upadku I Rzeczypospolitej miasteczko znalazło się w granicach Prus. Zarejestrowano w nim wówczas 481 mieszkańców, w tym 343 Żydów (czyli prawie 70 proc.). Niewątpliwie już wówczas był to żydowski sztetl, składający się z dwóch ulic, 55 domów, były w nim także dwa browary i 4 gorzelnie.

Wzrost znaczenia Jedwabnego datuje się na XIX w., w 1914 r. liczyło ono już 4600 mieszkańców, ale podczas I wojny światowej miasteczko zostało prawie całkowicie zniszczone. Po odzyskaniu niepodległości przez Polskę Jedwabne powoli odbudowywano, przed 1939 r. liczyło ono niecałe 3000 ludzi, w tym absolutną większość stanowili Żydzi.

7 września 1939 roku Jedwabne dostało się pod panowanie Niemców, ale po ich krótkich rządach, na mocy układu Ribbentrop - Stalin znalazło się w granicach "zachodniej Białorusi". Miejscowi Żydzi radośnie powitali ten fakt, wywieszając stosowne transparenty powitalne...

Polskie Kresy spłynęły krwią

W ten sposób - tak jak cała Ziemia Łomżyńska - Jedwabne stało się jeszcze jedną miejscowością na... Kresach, które miały zaznać dobrodziejstw "sowieckiego raju". Rozpoczęły się planowe wywózki na Sybir, mające w istocie na celu eksterminację ludności polskiej. Pierwsze transporty miały miejsce już w grudniu 1939 r. Jak wspominają to mieszkańcy - istotną rolę w deportacjach odgrywali Żydzi. Tak zresztą było wszędzie na Kresach: wspomniany wyżej prof. Gross przytoczył m.in. relację Marii Karpy z Biłki Szlacheckiej (pow. Lwów), której 6-osobowa rodzina była zabrana 10 lutego 1940 r. Przyszło po nich siedmiu sowieckich żołnierzy, dwóch sowieckich milicjantów i pięciu uzbrojonych Żydów! Kto to będzie pamiętał za kilka czy kilkanaście lat, gdy zabraknie świadków tych wydarzeń?

Niezależnie od deportacji Polaków, niszczono wszędzie miejsca kultu religijnego i patriotyczne pomniki. W Zambrowie podczas "pochodu" z okazji 1 maja w 1940 r. młodzież żydowska zniszczyła figurę św. Jana, przedtem zaś zniszczono Pomnik Powstańców 1963 r. (próby jego zniszczenia podejmowały zrewoltowane elementy żydowskie jeszcze przed wojną - tak, że miejscowy garnizon WP trzymał przy nim straż). Trzeba przyznać, że te haniebne uczynki zostały potępione przez miejscowych rabinów. Nie było to jednak skuteczne - w wielu miejscowościach deportacjom Polaków towarzyszyły bowiem obraźliwe i szydercze wyzwiska: Polacy jadą w pielgrzymkę do Częstochowy.

Rola Żydów podczas okupacji sowieckiej

W licznych zachowanych wspomnieniach i relacjach, a także w zbiorowej pamięci tamtego pokolenia powtarzają się często zarzuty, że w lokalnej, sowieckiej (okupacyjnej przecież!) administracji, milicji, NKWD oraz także w prasie gadzinowej i szeroko pojętej "kulturze" - jakże prymitywnej i wyszydzającej patriotyczne i religijne uczucia Polaków - pojawili się Żydzi, zarówno miejscowi (czyli obywatele II RP), jak i napływowi ze Związku Sowieckiego. Nic dziwnego, polskich kolaborantów było zbyt mało, aby obsadzić wszystkie okupacyjne struktury sowieckie, rdzenni obywatele sowieccy nie znali naszego języka, Żydzi zatem znakomicie wypełniali tę lukę. Ich liczba na terenach zagarniętych przez Sowietów znacznie się zwiększyła, na skutek napływu kilkuset tysięcy tzw. bieżeńców spod okupacji niemieckiej. Ponadto, co bardzo ważne, Żydzi w swej masie (mimo licznych, szlachetnych wyjątków) nie traktowali agresji sowieckiej 17 września na Polskę tak, jak Polacy. Dla wielu z nich, co podkreślają zresztą liczni historycy żydowscy, miało to być jakoby wyzwolenie spod "narodowego ucisku".

Warto w tym miejscu przytoczyć odpowiednie dane z raportu Jana Karskiego (szczególnie te fragmenty, które obecnie są nagminnie pomijane, także przez samego autora!), który podkreślał: Gorzej już jest np. gdy denuncjują oni Polaków, polskich narodowych studentów, polskich działaczy politycznych, gdy kierują pracą milicji bolszewickich zza biurek lub są członkami tych milicji, gdy niezgodnie z prawdą szkalują stosunki w dawnej Polsce. Niestety, trzeba stwierdzić, że wypadki te są bardzo częste, dużo częstsze niż wypadki wskazujące na ich lojalność wobec Polaków czy sentyment wobec Polski. A przecież należy pamiętać, że byli to polscy obywatele, którzy angażowali się dobrowolnie, z nieprzymuszonej woli, do gnębienia polskiego społeczeństwa. Jeśli nie było i nie ma zrozumienia dla postawy części mniejszości niemieckiej, która czynnie wystąpiła po 1 września 1939 r. po stronie nazistów, to dlaczego mamy akceptować taką postawę części (ale jakże znaczącej) społeczności żydowskiej, czynnie wspierającej okupanta sowieckiego?

Jan Karski wyciągał w swym raporcie następujące wnioski: W zasadzie jednak i w masie Żydzi stworzyli tu sytuację, w której Polacy uważają ich za oddanych bolszewikom i - śmiało można powiedzieć - czekają na moment, w którym będą mogli po prostu zemścić się na Żydach. W zasadzie wszyscy Polacy są rozżaleni i rozczarowani w stosunku do Żydów - olbrzymia większość (przede wszystkim oczywiście młodzież) dosłownie czeka na sposobność "krwawej zapłaty". Karski przybył pierwszy raz jako kurier do Rządu Polskiego w styczniu 1940 r. do Angers (na terenie wolnej jeszcze Francji). Cytowany powyżej raport sporządził w lutym 1940 r., na podstawie wiedzy o stosunkach pod obiema okupacjami do grudnia 1939 r., czyli gdy jeszcze nie znane były rozmiary deportacji ludności polskiej w głąb Związku Sowieckiego. Nie wiedziano jeszcze wówczas, jaka będzie rola i zakres pomocy w tych deportacjach miejscowych Żydów. Wiedziano jednak już o ich roli w NKWD, milicji sowieckiej, o denuncjacjach Polaków itp.

Brak odpowiedzialności

Nie jest prawdą, że Żydzi nie zdawali sobie sprawy z konsekwencji, jakie to miało wywołać na przyszłość. Już w kwietniu 1942 r. w organie Żydowskiego Związku Wojskowego "Żagiew" (wydawanym na terenie getta w Warszawie) pojawiła się zapowiedź, że istnieje konieczność pociągnięcia do odpowiedzialności tych Żydów z Kresów Wschodnich, którzy splamili się czynną kolaboracją z zaborcą sowieckim, podobnie zresztą, jak i innych polskich obywateli. Niestety, poza środowiskiem ŻZW, grupującym oficerów i podoficerów WP pochodzenia żydowskiego (które do końca było lojalne wobec II RP), inne żydowskie ugrupowania nie chciały dostrzec tego problemu.

Wybuch wojny niemiecko-sowieckiej 22 czerwca 1941 r. powitany został przez ludność kresową jak wybawienie. Rozumiano oczywiście, że nie będzie oznaczać to przywrócenia Polsce niepodległości, ale powszechnie uważano, że po prawie dwuletniej okupacji sowieckiej już nic gorszego zdarzyć się nie może...

W pierwszych dniach po ucieczce Sowietów dochodziło do lokalnych samosądów na ujętych funkcjonariuszach NKWD, milicji, administracji, działaczach partyjnych. Wśród nich byli liczni Żydzi. Ponadto często wymierzano "sprawiedliwość" na ślepo - nie zawsze wobec bezpośrednich sprawców denuncjacji, wywózek i wcześniej zadanych szykan. Tak było zresztą nie tylko na terenach polskich, ale także w krajach nadbałtyckich, na Ukrainie, Białorusi. Taka zemsta - choć oczywiście bardzo naganna i powodująca kolejne nieszczęścia, była z psychologicznego punktu widzenia zrozumiała. Każda wojna i okupacja obniża poziom społecznej moralności i wrażliwości. Ponadto, zwracanie się w tych sprawach o wymierzenie sprawiedliwości do nowego, tym razem nazistowskiego okupanta także nie wchodziło w grę, albowiem byłaby to także forma kolaboracji z wrogiem. Jakie były rozmiary tego zjawiska, wywołanego uczuciami rozpaczy i obniżonej moralności? Tego nie wiemy i zapewne do końca już się nie dowiemy. W warunkach powojennych nie było żadnych możliwości obiektywnego badania tych spraw. Nie tylko że nie zbierano do tego tematu dokumentów i relacji, ale też pomijano je nawet w rozmowach prywatnych i rodzinnych, z przyczyn oczywistych.

Dziś płacimy za to straszliwą cenę, kolejną daninę za 45-letnią okupację komunistyczną. Dla środowisk żydowskich stało się to bowiem pretekstem do wyolbrzymiania tych zagadnień, fałszowania ich prawdziwych przyczyn, ponadto jest dziś bardzo wygodną, kolejną płaszczyzną oskarżania Polaków o współudział w holokauście. Jeśli strona polska nie prowadziła żadnych badań w tym zakresie (a kto i jak mógł to robić? - jakiekolwiek próby byłyby powodem oskarżenia w PRL o "próbę obalenia przemocą ustroju socjalistycznego" czy jak tam to się wtedy nazywało), to publikacje i relacje żydowskie, jako praktycznie jedyne na ten temat, są dziś straszliwym aktem oskarżenia.

Gestapo naradzało się z Polakami...

Przykładem może być właśnie miasteczko Jedwabne i dokonany tam "pogrom Żydów przez Polaków". Trzeba w tym miejscu zacytować relację Szmula Wasersztejna, spisaną 5 kwietnia 1945 r., czyli jeszcze podczas działań wojennych w Europie. Jest to jedno wielkie oskarżenie Polaków, urągające wszelkiej elementarnej wiedzy o okupacji niemieckiej na ziemiach polskich i roli, jaką w eksterminacji Żydów odegrali niemieccy naziści. Tak to opisał Szmul Wasersztejn:

10 lipca 1941 r. rano przybyło do miasteczka ośmiu gestapowców, którzy odbyli naradę z przedstawicielami władz miasteczka. Na pytanie gestapowców, jakie mają [Polacy] zamiary wobec Żydów, wszyscy jednogłośnie odpowiedzieli, że trzeba wszystkich zgładzić. Na propozycję Niemców, ażeby z każdego zawodu zostawić przy życiu jedną rodzinę żydowską, miejscowy stolarz, Bronisław S.[...] odpowiedział: "Mamy dosyć swoich fachowców, musimy zgładzić wszystkich Żydów". Burmistrz K.[...] i wszyscy pozostali zgodzili się z jego słowami. Postanowiono wszystkich Żydów zebrać w jedno miejsce i spalić. Do tego celu oddał S.[...] swoją stodołę znajdującą się niedaleko miasteczka.

Po tym zebraniu rozpoczęła się rzeź. Miejscowi chuligani uzbrojeni w siekiery, w specjalne kije nabijane gwoździami i inne narzędzia zniszczenia i tortur wypędzili wszystkich Żydów na ulice. Na pierwsze ofiary swych diabelskich instynktów wybrali 75 najmłodszych i najzdrowszych mężczyzn, którym kazali wziąć wielki pomnik Lenina, swego czasu postawionego przez Rosjan w centrum miasteczka. (...) Niosąc pomnik musieli do tego jeszcze śpiewać, aż przynieśli go na wskazane miejsce. Tam zmuszono ich do wykopania dołu i wrzucenia pomnika. Po tym ci sami Żydzi zostali zakatowani na śmierć i wrzuceni do tego samego dołu. (...) Spalono brody starych Żydów, zabijano niemowlęta u piersi matek. Bito, mordowano i zmuszano do śpiewów, tańców itp. Na koniec przystąpiono do głównej akcji - do pożogi. Całe miasteczko zostało otoczone przez straż tak, że nikt nie mógł uciec, później ustawiono Żydów po czterech w szeregu, a rabina, Żyda powyżej 90 lat i rzezaka postawili na czele. Dano im do rąk czerwony sztandar i pędzono śpiewając do stodoły (...).

...czy się nie naradzało?

Przypatrzmy się uważniej relacji owego Szmula. Według niego do Jedwabnego przybyło zaledwie ośmiu(!) gestapowców, którzy w dodatku jakoby nie bardzo wiedzieli, co zrobić z miejscowymi Żydami. Odbyli zatem "naradę" z przedstawicielami władz miasteczka. Gdy Polacy natarczywie upierali się, że trzeba wszystkich Żydów zgładzić, to wówczas Niemcy okazali się prawdziwymi Europejczykami, prawie przyjaciółmi Żydów, pragnąc zostawić przy życiu jedną rodzinę żydowską "z każdego zawodu". Ale Polacy... nie zgodzili się na to! I w tym miejscu - według Wasersztejna - rola Niemców się kończy. Dalej jest już tylko krwiożerczy, odwieczny, polski antysemityzm, wyssany zapewne z mlekiem matki. Polacy mają już gotowe (niezbyt subtelne zresztą) narzędzia zbrodni, np. "specjalne kije nabijane gwoździami" i "inne narzędzia tortur". Przypomina to jakieś wydarzenia prawie z epoki kamienia łupanego, w której troglodyci posługiwali się prymitywnymi maczugami...

Czy jest w ogóle możliwe, aby Niemcy pytali gdziekolwiek miejscową ludność w podbitych przez siebie krajach, jakie ma ona zamiary wobec Żydów? Hm, bardzo ciekawa interpretacja holokaustu! Wynika z niej pośrednio, że dokonał się on rękoma wyłącznie ich niewolników, że nie było koncepcji Endlösung, a Mein Kampf Adolfa Hitlera to takie tam sobie niewinne bajdurzenia. Taka teoria mogła powstać w głowie nieszczęśnika o niezbyt lotnym umyśle, pełnego uprzedzeń wobec Polaków, okrutnie potraktowanego przez los. Ale żeby bezkrytycznie opierali się na jego relacji światowej sławy profesorowie żydowscy?

Film - skuteczny nośnik propagandy

Zapowiadany na konferencji w Yeshiva University przez prof. J.T. Grossa film o "polskim pogromie Żydów" w Jedwabnem, "film demaskatorski", został rzeczywiście nakręcony w Polsce. Niestety, nie tylko że nic nie wyjaśnił, to jeszcze wprowadził dodatkowe elementy przekłamań i deformacji ówczesnej rzeczywistości. Został on wyemitowany w Wielki Wtorek, 18 kwietnia w I programie TVP, w czasie największej oglądalności o godz. 21.05, pod znamiennym tytułem: ...gdzie mój starszy syn Kain? Tuż przed emisją zapowiedziano, że dokonuje się to w ramach "niekończącej się dyskusji o holokauście".

Warto przypomnieć biblijną opowieść o Kainie i Ablu, złym i dobrym człowieku, aby zrozumieć, jaką rolę wyznaczono Polakom (złym ludziom). Pan Bóg wykrzyczał przecież złemu Kainowi, który z zawiści zabił dobrego Abla: Bądź więc teraz przeklęty (...). Czyżby więc "nasi starsi bracia w wierze" mieli tak mocne podstawy, aby nas przeklinać? W teologii chrześcijańskiej Abel jest symbolem Chrystusa, w konsekwencji więc Kain jest symbolem Jego zabójców...

Scenariusz filmu napisała i wyreżyserowała go Agnieszka Arnold, przy współpracy Natalii Aleksiun. Film zaczyna się mocno, jak u Hitchkocka: oto Żyd, który podczas wojny miał kilka lat, opowiada, jak to na jego oczach Polacy zamordowali mu matkę i braciszka, którzy udali się do wsi zakupić żywność. Ta przejmująca opowieść ilustrowana jest... fotografiami z egzekucji, przeprowadzanych przez Niemców! A później tak, jak u klasycznego mistrza "filmów grozy": dalsza eskalacja napięcia. Umiejętnie wpleciono różne fragmenty dokumentów i wspomnień (w tym fragment relacji Szmula Wasersztejna, który podał, że Polacy spalili 1000 Żydów, choć lektor pominął tę liczbę), przed kamerą pojawiały się takie autorytety, jak: Jan Karski (z jego raportu przytoczono jedynie fragment traktujący o tym, że Polacy negatywnie traktowali Żydów), Jan Błoński, Miles Lehrman. Przytoczono fragment odezwy Zofii Kossak-Szczuckiej, nieco dokumentów Rządu RP na Wychodźstwie i - co najważniejsze - padła sprawa pogromu w Jedwabnem.

Podstawą była oczywiście całkowicie bezkrytycznie przytoczona relacja Wasersztejna. Do tego kilka wywiadów z mieszkańcami Jedwabnego (którzy chyba nie bardzo zdawali sobie sprawę, w czym uczestniczą), co wypadło na tle tej relacji raczej blado, bo i któż z miejscowych ją zna? Podobnie zresztą było i w innych tego typu filmach, jak w Shoah czy Sztetl. Czyli recepta jest prosta - nie szukanie prawdy, krytyka dokumentów, obnażanie istoty, lecz ślizganie się po powierzchni zjawiska w taki sposób, aby udowodnić przyjęte z góry założenie. A jeśli ktoś to zakwestionuje? Hm, to pewnie jakiś... "antysemita!"

Jak było w Jedwabnem?

W 1989 r. w "Studiach Podlaskich" (wydawanych przez ówczesną Filię Uniwersytetu Warszawskiego w Białymstoku) ukazało się obszerne opracowanie o zagładzie skupisk żydowskich w regionie białostockim w latach 1939 i 1941-1944. Jego autor, Waldemar Monkiewicz, był szefem Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich. Według jego ustaleń, 10 lipca 1941 r. do Jedwabnego przybyło samochodami ciężarowymi około 200 niemieckich funkcjonariuszy policyjnych z batalionów 309 i 316 (działających w ramach Einsatzgruppen B), tworzących "Kommando Bialystok". Dowodził nimi Wolfgang Bürkner z warszawskiego Gestapo. Przenosili się oni z miejscowości do miejscowości, urządzając pogromy Żydów. W Jedwabnem rola nielicznych miejscowych Polaków ograniczona była do "przyprowadzania ofiar na rynek i ich konwojowania poza miasto". Niemcy spędzili do stodoły poza miastem około 900 Żydów, których następnie spalili.

Czy członkowie "Kommando Bialystok" (którzy popełnili podobne zbrodnie na Żydach także w Radziłowie, Wąsoszu, Szczuczynie, Tykocinie - o co również oskarża się Polaków) mogli prowadzić jakiekolwiek pertraktacje z Polakami na temat: co zrobić z Żydami? Gdyby tak było, to dlaczego Niemcy już od marca 1941 r. (czyli na trzy miesiące przed inwazją na Związek Sowiecki) przygotowywali Einsatzgruppen do ich likwidacji i dlaczego Heydrich 2 lipca 1941 r. wydał im formalny rozkaz mordowania Żydów na terenach zajmowanych przez wojska niemieckie? I wreszcie, trzeba być konsekwentnym: jeśli tak było, to może dojdziemy do wniosku, że Hitler pytał Polaków czy ma rozpętać w porozumieniu ze Związkiem Sowieckim kataklizm II wojny światowej. A jeśli tak, to konieczna będzie rewizja Procesu Norymberskiego! Cóż to byłby za rewizjonizm historyczny. Prawdziwy cymes.

Monkiewicz, prokurator z zawodu, w 1949 r. oskarżał kilku Polaków o pomaganie Niemcom w wyłapywaniu Żydów i ich eskortowaniu. Zapadły wyroki kilkunastu lat więzienia. Po latach Monkiewicz mówi o tym bardzo niechętnie (w wypowiedzi do artykułu Danuty i Aleksandra Wroniszewskich w "Kontaktach" z lipca 1988 r.): Ci ludzie - mówi z naciskiem - m u s i e l i być skazani. Bez względu na stopień winy. Były to przecież czasy Jakuba Bermana i jemu podobnych...

Dziwni byli jednak ci Polacy. Mimo że nie ustąpili Niemcom i nie chcieli zachować przy życiu (choćby na jakiś czas) niektórych Żydów, to jednak... niektórych zdołali przed tymi Niemcami ukryć i przechować. Danuta i Aleksander Wroniszewscy we wspomnianym artykule podają konkretne przykłady. Są także inne relacje, mówiące o podobnych przypadkach. Jeden z uratowanych jedwabieńskich Żydów wrócił po wojnie do miasteczka, przeszedł na katolicyzm i mieszkał tam do śmierci. Żydówka Helena uratowała się z obławy niemieckiej w Jedwabnem z matką i trzema braćmi. Dzięki pomocy licznych ludzi dobrej woli przeżyła całą okupację wraz z matką, jej braciom to się nie udało. Po wojnie wyszła za mąż za Polaka, po 1956 r. zamieszkali oboje w Jedwabnem. Wroniszewcy przytaczają jej opinię o relacji Wasersztejna: W jedwabieńskiej stodole spłonął dziadek i dwie siostry mamy z dziećmi i mężami. To, jak do tego doszło, znam tylko z opowiadań. Nie wierzę jednak, żeby mieszkańcy Jedwabnego byli aż tak okrutni. Przez Szmula przemawiały na pewno ból i rozpacz, dlatego nie był obiektywny. Niedawno przyjechał do Jedwabnego rabin z Kostaryki, jeden z tych siedmiu Żydów, których uratował Karwowski. Najpierw modlił się na kirkucie, a potem przyszedł do nas. Dobrze pamiętał jednego z tych, o których Wasersztejn pisał, że mordowali Żydów. "To był bardzo dobry człowiek" - powiedział. A ja mu wierzę.

W takie opowieści nie uwierzył natomiast prof. Jan T. Gross, który woli "swoich świadków". Zapewne w ogóle nie starała się wszystkiego uwzględnić reżyser i scenarzystka Agnieszka Arnold i jej współpracowniczka Natalia Aleksiun. Bo i po co pokazywać wątpliwości czy wręcz niedorzeczności? Cóż wart byłby film, w którym Polacy i Żydzi wypadliby niejednoznacznie, tak jak w życiu. Widownia, wychowana na produkcyjniakach z Hollywood, będzie dalej karmiona prostymi (prostackimi) schematami. Dobry Abel i zły Kain. To jest temat! Pozostaje problem natury moralnej: nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu. To przykazanie obowiązuje zarówno chrześcijan, jak i żydów. Ale jest z tego niezłe wyjście: wystarczy w ramach "politycznej poprawności" nie ujawniać uczuć religijnych, wystarczy... ogólnoświatowy humanizm. Skoro Kain jest przeklęty, to może nie jest już człowiekiem?

Kain i Abel może być jednak w każdym z nas. Nie zależy to od narodowości, pozycji społecznej czy nawet wyznania. Każdą z tych kategorii można zmienić: narodowość, pozycję społeczną, wyznanie. Ale natura ludzka jest niezmienna.

Kłamstwo kłamstwu nierówne?

Po wojnie nie odbywały się procesy o kolaborację z Sowietami w latach 1939-1941, o udział w deportacjach Polaków, za służbę w NKWD i donosicielstwo. Były to przecież czasy Jakuba Bermana i jemu podobnych... Dziś Jakuba Bermana już nie ma. Ale nie ma - i nic na to nie wskazuje, że kiedykolwiek będą, mamy bowiem "państwo prawa" - warunków na to, aby uczciwie przeprowadzić jakiekolwiek procesy za przestępstwa z tamtych lat, obojętnie, kto je popełnił. Pozostał jedynie proces historyczny, który zresztą toczy się od lat: sąd nad Polakami. Stąd narastająca fala publikacji i artykułów o "polskich obozach koncentracyjnych" oraz o "nazistach z AK i NSZ", ignorowanie zagłady milionów Polaków, wartościowanie śmierci na ważną (śmierć Żydów w obozach koncentracyjnych, ostatnio także pederastów i Cyganów) i mniej ważną (śmierć Polaków, którzy jakoby "ginęli inaczej").

Dyskusja o tych sprawach przenosi się w sfery irracjonalne. Można zmieniać relacje, kaleczyć dokumenty (a niektóre źródła "tajemniczo giną" - bezpowrotnie), straszyć zarzutem o "kłamstwo oświęcimskie", bez względu na to, czy jest to wystarczająco uzasadnione. I warto pamiętać, że w przypadkach, gdy zarzuty strony żydowskiej są uzasadnione (a przecież każdy naród ma swój margines i nie możemy tego zanegować; podobnie mieli swój margines Żydzi, i to całkiem spory), oskarżenia padają na ogół wobec Polaków w ogóle, jako narodu. Powinny być natomiast piętnowane konkretne, winne jednostki czy grupy. Ale my jakoby wyssaliśmy antysemityzm z mlekiem matki.

Czy "kłamstwo żydowskie" zostanie ujęte w ramy prawne i będzie kiedykolwiek traktowane tak samo, jak "kłamstwo oświęcimskie"?

 

Powrot

Hosted by www.Geocities.ws

1