O KANALIZACJI
LECH STĘPNIEWSKI, Czytanki, lipiec 2001

 
"Wymagam od miasta, w którym mam mieszkać: asfaltu, kanalizacji, klucza od bramy, ciepłej wody. Dowcipny i kulturalny jestem sam". To Karol Kraus. A ponieważ o kanalizacji już wspomnieliśmy, teraz będzie oczywiście znowu o Jedwabnem. Takie czasy.

Na szczęście 10 lipca wszystko przebiegło zgodnie z oczekiwaniami. Rabini się pomodlili, pan Prezydent przeprosił, a pan ambasador Weiss wezwał do niestrudzonej walki "ze wszelkimi przejawami antysemityzmu, rasizmu, ksenofobii, zła i przemocy", co ponoć ma być niezawodną receptą na zbudowanie "lepszego świata". Budowanie "lepszego świata" już się zresztą nieco wcześniej rozpoczęło, a to za sprawą niezbędnej przy takich budowach policji, która sprawnie otoczyła i prewencyjnie zatrzymała demonicznego Leszka Bubla przechadzającego się prowokacyjnie po Jewabnem. Antysemityzm został tedy chwilowo pokonany.

Wszelako skromne rozmiary tego pierwszego tryumfu sił postępu w walce o "lepszy świat" wskazują, że frekwencja nie całkiem dopisała. Słyszeliśmy dotąd o antysemityzmie bez Żydów, okazuje się jednak, że możliwy jest również antysemityzm bez antysemitów! Nie zawiedli jedynie dziennikarze, których bodaj było więcej niż uczestników ceremonii - co mieści się raczej w konwencji modnych w tym sezonie tzw. reality shows. W tej sytuacji najważniejsza stała się lista obecności.

"Gazeta Wyborcza" poinformowała w osobnej ramce, że w uroczystościach w Jedwabnem "uczestniczyli m.in." Władysław Bartoszewski, Marek Borowski, Włodzimierz Cimoszewicz, Bronisław Geremek, Henryk Wujec, Leszek Miller... Z mgły niepamięci wyłonił się nawet "Mieczysław Rakowski, ostatni premier PRL". Był także zapobiegliwy "Marek Kotański, szef Monaru", sfery artystyczne reprezentowali zaś "Janusz Głowacki, pisarz" oraz "Sława Przybylska, piosenkarka".

Wydawać by się mogło, że taki garnitur wraz z Panem Prezydentem na dokładkę powinien zadowolić nawet najwybredniejszych, ale nie. "Nikogo Panu nie zabrakło na tej uroczystości?" - pyta dociekliwy dziennikarz "Gazety" ambasadora Weissa. Ambasador Weiss wprawdzie dyplomatycznie nie mówi, kogo mu zabrakło, ale już Stanisław Krajewski ze Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich otwarcie wyznaje, że bardzo zasmuciła go "nieobecność katolickiego kleru". I znowu: dotąd słyszeliśmy raczej, że kleru jest stanowczo za dużo, że różne miejsca i uroczystości sobie "zawłaszcza" etc., a tu okazuje się, że bez księdza też niedobrze.

Dla Konstantego Geberta (Dawida Warszawskiego), znanego przyjaciela oświęcimskich karmelitanek, nieobecność przedstawicieli Kościoła w Jedwabnem była wręcz "porażająca". "To tak jakby Kościół nie miał w tej sprawie nic do powiedzenia". Gdy jednak biskupi w maju mówili głośno i publicznie to, co Kościół miał i ma "do powiedzenia", Konstanty Gebert jakoś nie pofatygował się, by ich chociaż posłuchać. Ba, z góry, w przypływie jasno- czy może raczej ciemnowidzenia, uznał, że "uroczystość w kościele Wszystkich Świętych będzie zmarnowaną okazją". Choćby dlatego, że jej szczegółowego programu nie przekonsultowano ze środowiskami żydowskimi ("wystarczyłby jeden telefon do gminy"), i gdyby na przykład biskupi zechcieli w swym kościele znienacka odprawić mszę, on, jako porządny Żyd, musiałby natychmiast wyjść.

W kościele Wszystkich Świętych nie pojawił się również zaproszony imiennie rabin Michał Schudrich. Grzecznie podziękował za zaproszenie, ale zaznaczył, że tego samego dnia (choć w istocie dopiero o zmierzchu) rozpoczyna się ważne żydowskie święto Szawuot, czyli święto Tygodni (niegdyś zwyczajne święto rolnicze, a dopiero po zburzeniu świątyni uznane za rocznicę nadania Tory na górze Synaj) i on, jako porządny rabin, musi modlić się w synagodze.

Dlaczego rabin nie może najpierw pomodlić się w kościele z "młodszymi braćmi w wierze", wieczorem zaś - w synagodze, wyjaśniła dokładnie pani Zofia Borzymińska z Żydowskiego Instytutu Historycznego ("Rzeczpospolita" z 26 maja 2001):

"Święto Tygodni wraz z poprzedzającymi je dniami są więc dla wyznawców judaizmu czasem szczególnie ważnym, głęboko związanym z istotą tej religii, podstawowymi dla niej kwestiami. Zatem spędzanie tych dni w świątyni chrześcijańskiej, dla wierzącego Żyda byłoby odstępstwem od Prawa, złamaniem jego zasad i zlekceważeniem Bożego nakazu. Przewodnik duchowy społeczności, za jakiego należy uważać rabina, tym bardziej nie może tego uczynić, mimo wagi spraw, jakich dotyczyć będzie kościelna uroczystość".
Krótko mówiąc: kościół jest dla Żyda cokolwiek niekoszerny, bo to i msza, i święcona woda... Nb. nikt nikogo do "spędzania dni w świątyni chrześcijańskiej" nie namawiał; wystarczyłoby spędzić raptem kilka kwadransów.

Na szczęście "w porównaniu sprzed rokiem mamy dużo bliższe stosunki z władzami - powiedział po uroczystościach w Jedwabnem rabin Schudrich - i choć nawet nie ma zgody, to zawsze jesteśmy w kontakcie. Mamy numery swoich telefonów komórkowych". Jak widać, pojednanie polsko-żydowskie w znacznej mierze opiera się na sprawnie działającej telefonii.

Zatem póki telefony działają, "nieobecność katolickiego kleru" nie powinna być w tym zbożnym dziele żadną przeszkodą. Zresztą - pan Prezydent Kwaśniewski mówił tak cudnie, w swoje kazanie włożył tyle żarliwości, że każdy biskup wypadłby na jego tle blado. Także sędziwy rabin Jakub Baker (patrz zdjęcie - wtr. WK.), który wyjechał z Jedwabnego jeszcze w latach trzydziestych, nie stronił od metafizyki w swej pięknej poetyckiej fantazji. M.in. zrelacjonował dokładnie, co mówili prowadzeni na śmierć Żydzi do swych oprawców i jak godnie się wtedy zachowywali ("Splunął im w twarz: [i powiedział] 'Tutaj nikt nie jest komunistą'"). Jan Tomasz Gross powinien chyba uwzględnić to świadectwo w kolejnym wydaniu "Sąsiadów".

Rabin Jakub Baker w poetyckim natchnieniu [7 KB] Na koniec rabin Baker stwierdził z emfazą, że "nasz prezydent, pan Kwaśniewski (...) w związku z Jedwabnem otworzył to historyczne wydarzenie, które będzie stanowiło jedną z najpiękniejszych kart w historii Polski i historii całego świata". Teraz "wszystkie gazety i telewizje pełne będą Jedwabnego" (święta prawda!), a potomkowie Jedwabnego w specjalnym ośrodku w Jerozolimie "będą się uczyć historii", a potem "będą przyjeżdżać do Polski nie tylko na wakacje, lecz będą prowadzić wykłady, że trzeba kochać bliźniego, a nie nienawidzić".

Czyli same telefony nie wystarczą; trzeba nam jeszcze oświaty.

*

"Kanalizacja przed oświatą" - tak brzmi pierwszy z postulatów ustrojowych i społecznych, jakie Henryk Hiż, polski filozof i lingwista od pół wieku mieszkający w Stanach, przedstawił swego czasu w odczycie pt. Przesądy etyków wygłoszonym w Polskim Towarzystwie Semiotycznym. Dalej z postulatami ustrojowymi profesora Hiża jest już po prawdzie trochę gorzej, ale ten jeden wydał mi się wart zapamiętania.

Burmistrz Jedwabnego, pan Krzysztof Godlewski, na posiedzeniach Polskiego Towarzystwa Semiotycznego zapewne nie bywa, ale i on, zdaje się, doszedł do podobnych wniosków. Jak usłyszałem w radiu, ponoć podkreślał, że Jedwabne z okazji uroczystych przeprosin nie tylko zszargało sobie opinię "we wszystkich gazetach i telewizjach", ale również wzbogaciło się o nowy wodociąg, kanalizację i doczekało remontu kilku dróg.

Dla małych, zapyziałych miasteczek, które wszyscy mają tam, gdzie miał je poeta Andrzej Bursa ("mam w dupie małe miasteczka") jest to propozycja nie do pogardzenia: pokajać się, przeprosić, a za centralne fundusze położyć rury.

"A nie zarżnął tu kto u nas przypadkiem w okolicy jakiego Żyda?" - tak może teraz w niejednym miasteczku ojcowie miasta deliberują. I już gotowi są lecieć i przepraszać choćby świat cały...

Aliści stare ruskie przysłowie powiada: słowo ptaszkiem uleci, a powróci wołem...


TAJNE, JAWNE, PRZEPISANE
O zbrodni w Jedwabnem kiedyś nie pisano wcale, ale za to teraz pisze się tyle, że nad potopem informacji nikt już nie panuje.

Oto "Polityka", tygodnik nie redagowany przecież na kolanie, w swym ostatnim numerze ujawnia "część tajnych dotychczas lub nieznanych dokumentów" w sprawie Jedwabnego i Radziłowa:

"Świadek Aleksandra K. zamieszkała w Jedwabnem, gospodyni domowa, narodowości polskiej, wyznania rzymskokatolickiego, zeznaje co następuje: «Kiedy w 1941 r. wkroczyły wojska okupanta niemieckiego do m. Jedwabnego to ludność polska z niemcami przystąpiła do mordowania Żydów, gdzie wymordowali bardzo dużo osób przez spalenie w stodole, słyszałam, że z ludności polskiej brali udział niżej wymienione osoby. Słyszałam, że Kobrzeniecki Józef zam. w Jedwabnem zarżnął nożem osiemnaście Żydów, mówił to w moim mieszkaniu, kiedy stawiał piec».

To zeznanie nigdy nie trafiło do sądu, nie było znane badaczom sprawy mordu w Jedwabnem. Należy do tego zespołu akt Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Łomży, które dopiero niedawno, z klauzulą tajności, trafiły do Instytutu Pamięci Narodowej i są obecnie odtajniane. "Polityka" publikuje je po raz pierwszy" (Janina Paradowska, Karty śledztwa, "Polityka" 28/2001; wszystkie wyróżnienia moje - Lech Stępniewski).

Tymczasem najistotniejszy fragment zeznania Aleksandry K. był już publikowany i można go znaleźć w... "Sąsiadach" Jana Tomasza Grossa:

"Gospodyni domowa Aleksandra Karwowska słyszała nie «od ludzi» tylko od samego Kobrzynieckiego, że «zarżnął nożem osiemnaście żydów, mówił on to w moim mieszkaniu kiedy stawiał piec»" (str. 77 drugiego wydania; w przypisie sygnatura akt śledztwa: GK, SOŁ 123/684).

Morał zaś płynie z tego potrójny.

Po pierwsze, co dla jednego tajne, niekoniecznie musi być tajne dla drugiego. Po drugie, "Sąsiedzi" stali się już rzeczywiście książką klasyczną, to znaczy taką, o której wszyscy mówią, ale nikt jej nie czyta. Po trzecie i ostatnie, oprócz planowanych katedr wiedzy o holokauście, niezbędne stanie się chyba utworzenie specjalistycznych zakładów Jedwabnologii Stosowanej. Ma się rozumieć - z etatami profesorskimi.

I to by było na tyle.


© Lech Stępniewski lipiec 2001
Inne "Czytanki" Lecha Stępniewskiego - autor pisuje także w piśmie "Najwyższy Czas!" - wtr. WK.

Powrot

Hosted by www.Geocities.ws

1