Wystąpienie senator Jadwigi Stokarskiej (niezrzeszona)
w debacie senackiej nad informacją o działalności Instytutu Pamięci
Narodowej - Komisji Ścigania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu, 13
września 2001 r.
W informacji o działalności Instytutu Pamięci Narodowej
- Komisji Ścigania Zbrodni Przeciwko
Narodowi Polskiemu przekazanej senatorom, na stronie 33 między innymi
podano, że w toku obecnie prowadzonego śledztwa, po przesłuchaniu
czterdziestu dwóch świadków "przyjąć można, że w zbrodni tej czynnie
uczestniczyli polscy mieszkańcy Jedwabnego, głównie młodzi mężczyźni w
liczbie około 40, współdziałający z obecnymi na miejscu zdarzeń ośmioma
niemieckimi żandarmami. Ustala się także, czy i w jakim zakresie w zbrodni
tej mogło uczestniczyć kilkuosobowe komando gestapo z Ciechanowa". 10
lipca 2001 r., w sześćdziesiątą rocznicę hitlerowskiego mordu Żydów w
Jedwabnem w czasie uroczystości żałobnych ambasador Izraela Szewach Weiss
powiedział: "Ludzie, którzy żyli tuż obok i znali nawzajem swoje imiona -
a jak wiadomo, każdy człowiek ma imię - zamordowali i spalili swoich
sąsiadów. To dlatego to wydarzenie się jawi aż tak brutalnie, szokująco i
boleśnie". Leszek Miller, przewodniczący SLD, powiedział: "Oddaliśmy
hołd Polakom, którzy zostali zamordowani przez innych Polaków, i ten mord
przecież nie został dokonany w imieniu państwa polskiego. Robimy dzisiaj
to, co powinniśmy zrobić jako przedstawiciele państwa polskiego".
Prezydent RP Aleksander Kwaśniewski powiedział: "Zbrodniarze mieli
poczucie bezkarności, gdyż okupanci zachęcali do takich czynów. (...)
Wiemy z całą pewnością, że wśród prześladowców i oprawców byli Polacy. Nie
możemy mieć wątpliwości - tu w Jedwabnem obywatele Rzeczypospolitej
Polskiej zginęli z rąk innych obywateli Rzeczypospolitej. Ludzie ludziom,
sąsiedzi sąsiadom zgotowali ten los. W Jedwabnem nie było polskich władz.
Państwo polskie nie było w stanie obronić swoich obywateli przed mordem
dokonanym z hitlerowskim przyzwoleniem i z hitlerowskiej inspiracji. (...)
Ci, którzy brali udział w nagonce, bili, zabijali, podkładali ogień,
popełnili więc zbrodnię nie tylko wobec swych żydowskich sąsiadów. Są
winni wobec Rzeczypospolitej, wobec jej wielkiej historii i wspaniałych
tradycji". Na tej samej uroczystości Stanisław Krajewski ze Związku
Gmin Wyznaniowych Żydowskich, współprzewodniczący Polskiej Rady
Chrześcijan i Żydów, powiedział: "Jestem wdzięczny prezydentowi za to, co
powiedział i za to, co zrobił, żeby Polacy nie zapomnieli swoich czynów.
Bo to przecież Polacy zrobili". Prezes Instytutu Pamięci Narodowej pan
Leon Kieres na spotkaniu z organizacjami żydowskimi w Nowym Jorku
powiedział, cytuję za "Rzeczpospolitą" z 14 lutego 2001 r.: "Wiemy, że
zbrodni dopuścili się Polacy, chociaż trzeba wyjaśnić, czy i w jakim
stopniu inspirowali ich Niemcy".
A jak było naprawdę?
Po rozpoczęciu przez media nagonki na mieszkańców Jedwabnego
kilkakrotnie odwiedziłam to miasteczko. Dzięki bezpośrednim i pośrednim
świadectwom dotyczącym tych wydarzeń poznałam zupełnie inną rzeczywistość
od tej, jaką kreują środki masowego przekazu i jaką kreowali
przedstawiciele życia publicznego podczas uroczystości w Jedwabnem.
Już we wrześniu 1939 r. w Jedwabnem powstał silny ruch oporu, który
uformował się z uczestników podwarszawskich szkół wojskowych. We wrześniu
1939 r. Jedwabne zajęli Niemcy, a następnie odstąpili je Rosjanom. Po
wejściu Rosjan natychmiast z urzędów zwolniono Polaków i wszystkie urzędy,
łącznie z miejskim, obsadzili Żydzi. Otrzymali oni od Rosjan broń i
utworzyli miejscową milicję. Sporo młodych Żydów wstąpiło do NKWD, do
Komsomołu, do partii bolszewickiej. W Jedwabnem Żydzi utworzyli listę
Polaków do wywózki na Sybir i bezpośrednio ją nadzorowali. Komisarz spod
Moskwy, zapytany przez Polkę wytypowaną wraz z rodziną do wywózki, skąd
zna szczegóły dotyczące liczby osób w jej rodzinie, skąd wie, że posiada
konia i wóz, na który mają się załadować, odpowiedział: "To nie my
przywieźliśmy ze sobą swoje sobaki, to wy macie tu swoich Jewrejów".
Żydzi odegrali szczególną rolę w ujawnieniu i rozbiciu polskiego ruchu
oporu przez NKWD i Armię Czerwoną. Doszło do walki, w której zginęli
partyzanci i enkawudziści. Doszło do aresztowania księdza Szumowskiego
związanego z ruchem oporu. Został on wywieziony do Mińska Białoruskiego i
rozstrzelany. Według informacji zawartych w wydanym przez MON w 1974
r. dzienniku wojennym generała pułkownika Franza Haldera, w tomie trzecim,
zatytułowanym "Od kampanii rosyjskiej do marszu na Stalingrad, 22.06.1941
r. - 29.09.1942 r.", gdy Niemcy uderzyli na ZSRS w czerwcu 1941 r., za
Białymstokiem wytworzył się stały front. Niemcy otoczyli jednostki NKWD. W
dwóch kotłach prawdopodobnie znalazło się od sześćdziesięciu do stu
jednostek NKWD, wśród których Wehrmacht zidentyfikował kilkadziesiąt
żydowskich jednostek NKWD. Po napaści Niemców na ZSRS Stalin ogłosił tak
zwaną wojnę Związku Sowieckiego. Wezwał wszystkie narody Związku
Sowieckiego, by jeśli gdziekolwiek spotkają Niemców, prowadzili z nimi
bezwzględną walkę. W ten sposób Stalin przeniósł walkę z armii
regularnych na cywilów. Stalin wezwał też między innymi wszystkich
przyjaciół i sympatyków Związku Sowieckiego do włączenia się do tej walki.
Dla Niemców stało się oczywiste, że na tyłach ich frontów utworzy się
partyzantka z tych niedobitków rosyjskich i żydowskich, które przedarły
się przez kotły. Po obławie Żydzi powrócili do swoich miejscowości,
między innymi do Jedwabnego. Wehrmacht, który zidentyfikował Żydów w
kotłach, postanowił wziąć odwet na tych Żydach, którzy pochodzili z danych
miejscowości, byli w armii sowieckiej lub w NKWD i walczyli ramię w ramię
z komunistami. Oddział białostocki Wehrmachtu wezwał szybko Himmlera na
naradę, na której postanowiono, że w lipcu i sierpniu zostaną rozstrzelani
wszyscy Żydzi związani z NKWD i biorący udział w walce z Niemcami. Niemcy
zaplanowali wybicie od czterdziestu do pięćdziesięciu młodych Żydów w
każdej większej miejscowości, a następnie wyniszczenie ich do trzeciego
pokolenia przez spalenie ich rodzin. W Białymstoku
ustalono miejscowości
z których wywodzili się
Żydzi zidentyfikowani w kotłach. Było to między innymi Jedwabne. Z Prus
Wschodnich do Związku Sowieckiego, w kierunku Białegostoku postępowały tak
zwane oddziały porządkowe, czyli oddziały do niszczenia ludzi. Było to
pięć grup gestapo. Pierwsza grupa miała za zadanie rozstrzelać wszystkich
sekretarzy partii komunistycznych bez względu na narodowość. Druga z tych
grup miała za zadanie walczyć z tak zwanymi maruderami, to znaczy z
uciekinierami z wojska, ludźmi niezameldowanymi, szpiegami, wałęsającymi
się. 10 lipca 1941 r. rano do Jedwabnego zjechały trzy grupy gestapo.
Pierwsza grupa to oddziały szturmowe SA, druga to jednostki zmotoryzowane
NSDAP-NSKK i trzecia to przysposobienie lotnicze NSPK spod Ciechanowa.
Były to jednostki lotnicze w błękitnych mundurach, świadomie lub
nieświadomie mylone przez Grossa w jego książce z polską policją
granatową. Jednostki lotnicze podlegały Erichowi Kochowi, który
stacjonował w Królewcu i rządził całymi Prusami Wschodnimi. Jak mówią
świadkowie, pędzonych Żydów mogło być w granicach stu sześćdziesięciu,
dwustu osób. Po obu stronach orszaku żandarmi pod przymusem rozstawili
Polaków i fotografowali ich na tle pędzonych Żydów. Użytych do
konwojowania orszaku żydowskiego Polaków Niemcy odprawili około 200 m
przed stodołą, na wysokości obecnej ulicy Krasickiego. Prawdopodobnie
trzech Polaków nie wycofało się i zginęło w stodole razem z Żydami.
Młodym Żydom, niosącym popiersie Lenina, żandarmi nakazali wykopać w
stodole dół, a po sprawdzeniu nazwisk i odczytaniu rozkazu przez Żyda
Macpołowskiego w stopniu kapitana gestapo zostali rozstrzelani przez
Niemców. Następnie do stodoły Niemcy wpędzili pozostałych przypędzonych z
rynku Żydów, czyli rodziny i krewnych do trzeciego pokolenia Żydów
rozstrzelanych wcześniej. Niemcy benzyną lotniczą oblali dookoła stodołę,
otoczyli ją kordonem i podpalili. Według relacji świadków, nikt nie miał
szans uciec ze stodoły. Następnego dnia z rozkazu Niemców Polacy
pogrzebali zamordowanych Żydów w obu zbiorowych mogiłach. Do jednej z nich
wrzucono popiersie Lenina. Ciała zamordowanych Żydów, zgromadzone w
postaci piramidy, Polacy zastali w jednym rogu stodoły - według świadków
na klepisku leżało jedno lub dwa ciała. Nie były one zwęglone. Jak wynika
z "Dziennika wojennego" Franza Haldera, Żydzi w stodole nie zginęli jako
Żydzi, lecz jako komuniści i rodziny tych komunistów - na podstawie wyroku
wydanego przez Wermacht w Białymstoku i odczytanego im przed śmiercią
przez Żyda-gestapowca. Dla Żydów Niemcy przeznaczyli inną śmierć: poprzez
getto. Getto w Jedwabnem Niemcy utworzyli 11 lipca 1941 r. Zamknęli w nim
około stu, stu trzydziestu Żydów, przetrzymywali ich do listopada, po czym
przewieźli do Łomży, następnie do Treblinki i tam stracili. Masakra w
Jedwabnem była zorganizowana i
przeprowadzona przez Niemców
a nie przez Polaków. Polacy byli zmuszeni przez gestapo
do identyfikacji rodzin spokrewnionych z Żydami-komunistami. Pod lufami
karabinów niemieckich, bici kolbami, Polacy byli zmuszeni do wyprowadzenia
Żydów z domów i konwojowania ich na rynek. Tym, którzy uważają, że Polacy
nie musieli tego wykonać, należy przypomnieć tragiczną sytuację Calela
Perechodnika, który jako żydowski policjant w podwarszawskim getcie,
zmuszony przez Niemców, wysyłał transporty Żydów do Treblinki, w tym
własną rodzinę. Jeszcze inną sytuację opisuje Stefan Korboński w
książce "Polacy, Żydzi, Holocaust". Cytuję: "We Lwowie w obozie pracy
codziennie rano na apelu dwóch rabinów zmuszanych jest do tańczenia
fokstrota w rytm muzyki granej przez żydowską orkiestrę". Jak w
świetle przytaczanych wyżej informacji z "Dziennika wojennego" autorstwa
pułkownika Franza Haldera należy rozumieć treść artykułu pod tytułem
"Dyplomacja prewencyjna", napisanego przez Jerzego Sławomira Maca przy
współpracy z Ryszardem Kamińskim, a zamieszczonego w czasopiśmie "Wprost"
z 28 stycznia 2001 r.? Cytuję: "Przebieg pogromów w Zarębach Kościelnych,
Stawiskach, Wąsoszy, Wiźnie, Brańsku, Kolnie, Radziłowie, Szczuczynie i
Tykocinie był podobny jak w Jedwabnem. Zaraz po wkroczeniu Niemców, często
nawet nie czekając na ich przyzwolenie, zabierano się do rabowania
żydowskiej własności. Broniących jej ludzi bito, a gdy okazało się, że
hitlerowcy pozwalają też bezkarnie mordować, zabijano, by nie było
świadków. We wszystkich wypadkach tłumem dowodziły grupy pijanych
prowodyrów, często przemieszczających się z miasta do miasta. Na rzeź w
Radziłowie przyjechali mieszkańcy Wąsoszy po skończonym właśnie u siebie
pogromie, a dołączyli do niego pospiesznie zaprzęganymi furmankami chłopi
z okolicznych wiosek. Pogrom zawsze poprzedzał spektakl mający upokorzyć i
ośmieszyć ofiary. Żydom kazano niszczyć wzniesione przez Sowietów pomniki,
zaprzęgano ich do wozów, kazano im tańczyć, przebierać się, obcinano im
brody, bezczeszczono zwoje Tory. Finałem pogromu było często zegnanie
reszty Żydów i podpalenie ich w stodole, jak w Jedwabnem i Radziłowie, lub
w synagodze - jak w Stawiskach. Kres zbrodniom z reguły kładli Niemcy,
jeżeli uznali, że na razie wystarczy". Autorzy powyższego artykułu
oraz Tomasz Gross w swojej książce "Sąsiedzi" zamieścili obrazy
prawdopodobnie z wydarzeń, jakie miały miejsce w getcie białostockim,
opisane przez Żyda o nazwisku Kapłan w książce, która znajduje się w
Instytucie Żydowskim. W getcie białostockim działał Judenrat -
organizacja żydowska, która spisywała Żydów i donosiła na nich
hitlerowcom. Żydzi w getcie białostockim mścili się na rodakach, zdrajcach
z Judenratu. Obcinali im brody, ręce, języki, uszy. Być może bohater
książki Grossa - Szmul Waserman - czytał książkę Kapłana. Szmul Waserman
po wojnie był szefem Urzędu Bezpieczeństwa w Łomży. Pod jego patronatem
odbywały się przesłuchania Polaków oskarżonych o mord Żydów w Jedwabnem.
Jego zasłudze przypisuje się wyrytą w kamieniu informację, że w Jedwabnem
w stodole zginęło 1600 Żydów, a nie 160, jak to zostało udokumentowane
przez Niemców. Nie było możliwości, aby Polak, lub ktoś inny mógł
zabić Żyda. Żandarmi byli zobowiązani codziennie sporządzać meldunki o
nastrojach i wydarzeniach na swoim terenie. Meldunki te poprzez Ostrołękę,
Suwałki, Ciechanów, docierały do Królewca i na drugi dzień rano trafiały
na biurko Ericha Kocha. Nic nie mogło się zdarzyć, o czym nie wiedziałaby
żandarmeria i nie wiedziałby Koch. Tomasz Gross w swojej książce
napisał, że na krótko przed tragedią do Jedwabnego przyjechało wielu
Żydów, między innymi uciekinierzy z Ostrołęki. Według informacji świadków
z Ostrołęki, bogaci Żydzi uciekali poprzez Warszawę do Stanów
Zjednoczonych. Byli przewożeni przez przekupionych Niemców do Drezna, a
stamtąd na okręty. Żydzi-komuniści uciekali zaś z Ostrołęki do Związku
Sowieckiego przez Jedwabne. Tuż przed tragedią uciekli także za granicę
bogaci Żydzi z Jedwabnego; część biednych ukryła się w polskich rodzinach.
Jeden z Polaków w Stanach Zjednoczonych w rozmowie z bogatą Żydówką
wykupioną z holocaustu powiedział: "Wy, bogaci, wykształceni Żydzi,
porzuciliście własny naród". W odpowiedzi usłyszał: "To zginęło samo
szachrajstwo". Mieszkańcy Jedwabnego, których rodzice, mimo
rozwieszonych w mieście plakatów uprzedzających, co stanie się z Polakami
niosącymi Żydom pomoc, przygarniali ich do swoich rodzin, ukrywali,
karmili, mówią teraz z rozgoryczeniem: "Na własnych piersiach
wyhodowaliśmy sobie wrogów". Z książki Stefana Korbońskiego pt. "Polacy,
Żydzi, Holocaust" dowiadujemy się, że społeczeństwo polskie
pomagało Żydom
w różnoraki sposób. Przemycano do
gett żywność, mimo że za podanie Żydowi kromki chleba groziła kara
śmierci; przemycano Żydów z getta i ukrywano ich w polskich rodzinach,
narażając je na największe niebezpieczeństwo, i dzielono się z Żydami
swoim ubogim wiktem. W samej Warszawie w ukrywaniu 18 tysięcy Żydów
uczestniczyło 100 tysięcy Polaków. Jaki inny kraj może wykazać się
przykładem tak bezinteresownej determinacji? Wśród państw okupowanych
przez Niemcy Polska była jedynym krajem, gdzie za pomoc Żydom groziła kara
śmierci, łącznie z wymordowaniem wszystkich członków rodziny aż do
trzeciego pokolenia. Głęboka wiara katolicka, cechująca naszych dziadków i
rodziców, czyniła ich zdolnymi do takiej ofiary na rzecz drugiego
człowieka. Z pomocą Żydom spieszyły także polskie władze podziemne.
Rząd Polski w Londynie finansował Organizację Pomocy Żydom "Żegota".
Organizacja Walki Cywilnej regularnie apelowała do rządów państw
alianckich, do międzynarodowych organizacji publicznych, w tym do
międzynarodowych organizacji żydowskich, o ratunek dla Żydów ginących w
gettach i hitlerowskich obozach zagłady. Apele pozostawały bez odzewu.
Jak pisze Korboński, nie podjęto żadnych działań, mimo że Delegatura
Rządu na Kraj i Komenda Główna AK żądały od aliantów odwetowych nalotów
dywanowych na miasta niemieckie i bombardowania linii kolejowych
prowadzących do obozów zagłady. Jeden z czołowych emisariuszy
podziemnego Rządu Polskiego Jan Karski, pokonując olbrzymie trudności,
docierał do Londynu, Paryża, Stanów Zjednoczonych. Jako naoczny świadek
holocaustu informował tamtejsze rządy, parlamenty, intelektualistów,
prasę, pisarzy oraz czołowych przywódców organizacji żydowskich w Londynie
i USA. Eksterminację Żydów poświadczył przed Komisją do spraw Badania
Zbrodni Wojennych przy Organizacji Narodów Zjednoczonych. Pod koniec
wojny okazało się, że o hitlerowskiej zagładzie Żydów w Polsce nic nie
wiedziały ani organizacje żydowskie, ani przywódcy rządów państw
zachodnich. W czasie żałobnych uroczystości w dniu 10 lipca 2001 r.,
nazwanych przez proboszcza parafii Jedwabne, księdza prałata Edwarda
Orłowskiego, celebracją kłamstwa, zgłosił się do księdza proboszcza teolog
żydowski z tłumaczem rządowym. Zarzucał księdzu, że współpracuje z
mordercami (miał na myśli mieszkańców Jedwabnego). Uparcie twierdził, że
Polacy to mordercy, że zamordowali Żydów w Jedwabnem i że świętym
obowiązkiem Polaków jest pomóc Żydom w odbudowaniu państwa izraelskiego i
ustabilizowaniu się na terenach arabskich wśród narodów arabskich. Na
pytanie księdza, jak należy to rozumieć, teolog żydowski odpowiedział, że
Polacy powinni dać Żydom pieniądze: 65 miliardów dolarów za żydowskie
dobra i 35 miliardów dolarów odsetek.
Powrot
|