Nie pozwolę oczerniać Jedwabnego!
Grażyna Dziedzińska

 
Pani Leokadia Błajszczak z domu Lusińska, córka Franciszka i Zofii, urodzona 24 listopada 1930 r. w Jedwabnem, w czasie okupacji niemieckiej i sowieckiej łączniczka Narodowych Sił Zbrojnych, ekonomistka z wykształcenia. Od 50 lat mieszka z mężem w Warszawie, nigdy jednak nie zapomina o miasteczku, w którym przyszła na świat, spędziła dzieciństwo i w którym znajduje się grób jej matki. Miała 11 lat, kiedy Niemcy dokonali mordu na Żydach w Jedwabnem. Po przeczytaniu książki Grossa na ten temat, oburzona stekiem kłamstw w niej zawartych, sama zgłosiła się jako naoczny świadek wydarzenia, ponieważ - jak powiedziała: "Nie pozwolę nikomu oczerniać Jedwabnego!"

W tych dniach miałam sposobność spotkać się z panią Błajszczak na rozmowie o tamtej - jednej z wielu - hitlerowskiej zbrodni. Kiedy opowiadam, że na konferencji prasowej w Żydowskim Instytucie Historycznym prof. Jan Tomasz Gross oświadczył: "Połowa mieszkańców Jedwabnego - Polaków, wymordowała połowę mieszkańców Jedwabnego - Żydów", pani Leokadia zdecydowanie protestuje. - Po pierwsze, Żydów wymordowali Niemcy a nie Polacy - stwierdza kategorycznie. - Po drugie, wiele stwierdzeń i liczb podawanych przez Grossa nie jest prawdziwych.

Polacy nie rozróżniali kto Żyd, a kto nie

- W tamtym czasie - mówi pani Leokadia - Jedwabne było małym miasteczkiem, składającym się z 12 ulic i dwóch rynków. Przeważała ludność polska. Moja ulica, 11 Listopada, obecnie Sadowa, należała do ulic średniej wielkości i mieszkało na niej osiemnaście rodzin. W sumie 72 osoby. Biorąc średnio dwa razy więcej na każdą ulicę, tj. 144 osoby razy 14, otrzymamy 2016 mieszkańców Jedwabnego. W tym Polaków: 65 proc. (1310 osób); Żydów 34 proc. (685 osób), innych 1 proc. Byli to przeważnie rzemieślnicy różnych zawodów i sklepikarze, inteligencję stanowili: ksiądz, aptekarz, felczer, kierownik szkoły, kilku nauczycieli i akuszerka. Polacy z Żydami żyli zgodnie, bez konfliktów. Po prostu nikt nie rozróżniał, kto jest kim. Polacy świętowali w niedzielę, Żydzi w sobotę. Dzieci polskie i żydowskie chodziły do jednej szkoły, razem się bawiły. Mój ojciec był mistrzem kowalskim. Zawodu nauczył się w 5. Pułku Ułanów. Oprócz wyrabiania podków, podkuwania, a nawet leczenia koni, które bardzo kochał, zajmował się kowalstwem artystycznym. A do jakiego stopnia był dobry w swoim fachu, świadczy choćby fakt, iż w czasie okupacji niemieckiej i sowieckiej razem z moim starszym bratem wyrabiali broń dla partyzantów NSZ. Przed naszym domem był skwer pełen lip, brzóz, na którym stał ogromny kamień. Dzieci polskie i żydowskie bawiły się tam w palanta, w chowanego; wspinały się na drzewa.

Po wejściu Niemców do Jedwabnego większość mężczyzn i wyrostków uciekła z miasteczka. Żydzi wpadli w panikę. Wkrótce jednak wkroczyli Sowieci, którzy zawarli z Niemcami zdradziecki pakt Ribbentrop - Mołotow i Żydzi powitali ich jak zbawców. Na ulicy, udekorowanej transparentami i chorągiewkami, ustawili stół nakryty czerwonym płótnem, na nim chleb i sól na talerzu. Rosjanie pili na umór i śpiewali rewolucyjne pienia, Żydzi im usługiwali. Polscy mężczyźni wrócili do Jedwabnego, ale szybko okazało się, iż wpadli w łapy nie mniej groźnego okupanta. Żydzi z czerwonymi opaskami na rękawach objęli władzę w milicji i urzędach. Również w NKWD mieli zdecydowaną przewagę. Pościągali swoje rodziny - żony, dzieci z Rosji, gdzie panowała wówczas (podobnie jak u nas) straszna zima do minus 30 stopni.

- Przyjeżdżało to bractwo wygłodniałe, brudne, zawszone. Rozmieszczono ich u Polaków po domach. U nas była Żydówka Masza. Mama kupiła jej środek przeciw wszom. Udostępniła osobny, czysty, przytulny pokój. "Co zrobić - mówiła - jest wojna, trzeba sobie pomagać". Kiedy otwarto ruską szkołę, Masza uczyła w niej - opowiada pani Leokadia.

Żydzi zajmowali polskie domy i dobytek

Jednak po transporcie przybyszów z Rosji, w domach zrobiło się tłoczno. Żydzi temu zaradzili. Dostarczyli Sowietom listy z nazwiskami "wrogów ludu" - przedwojennych policjantów, wojskowych, najbogatszych i najinteligentniejszych ludzi, którzy wysyłani byli do łagrów, lub od razu zabijani, a Żydzi zajmowali ich domy i dobytek. W dowód wdzięczności bolszewikom, wznieśli na skwerze wielki cementowy pomnik Lenina. Stał tyłem do domu pani Leokadii. Ogrodzili skwer siatką i już dzieciaki nie miały się gdzie bawić.

Wyłapywanie Polaków na zsyłkę odbywało się w ten sposób, że o świcie do mieszkania wchodzili: Sowiet z karabinem i Żyd z karabinem. "Ubierać się, tylko szybko, szybko!" - poganiali, zostawiając na to 15 minut. Przed domem stały, zamówione i wymuszone na gospodarzach, podwody, sanie. Zesłańców wieziono 20 kilometrów na stację do Łomży i pakowano do bydlęcych wagonów. Większość umierała w transporcie z zimna, chorób i głodu.

Po wygaśnięciu sowiecko-niemieckiej "miłości" i napaści Niemców na Rosję czerwonoarmiści oraz wielu Żydów-komunistów uciekło z Jedwabnego, a na ich miejsce znów przyszli Niemcy. Żony dwóch enkawudzistów, bojąc się niemieckich tortur, utopiły w stawie dzieci i mimo prób ratowania ich przez Polaków, same również popełniły samobójstwo.

Na posterunku żandarmerii niemieckiej, w którym było 9 żandarmów, rozpanoszył się doskonałe znający niemiecki volksdeutsch Karol Bardon, który zatrudnił się w Jedwabnem w 1935 r. jako mechanik we młynie. On właśnie kierował żandarmów z końmi do ojca małej Leokadii jako doskonałego fachowca.

- Pewnego dnia przyszedł i oznajmił: "Franek, jutro kucie, szykuj podkowy" - mówi pani Leokadia. - Ojciec był po kieliszku, roześmiał się więc i odparował: "E... jutro, to nie będę kuł koni, jutro Hitler kaput!" Bardon zrobił w tył zwrot i wyszedł bez słowa.

Za pół godziny przyszli po Franciszka i zabrali go na żandarmerię. Pierwszy wymierzył mu policzek Bardon, a potem został tak skatowany, że był cały czarny. Bezwładnego, pokrwawionego wrzucili do lochu na kartofle. Rano Leokadia z mamą wyszły szukać ojca. Nagle wśród zwałów śniegu dostrzegły coś, jakby czołgającego się psa. To był ojciec, który na czworaka, metr po metrze, posuwał się w kierunku domu. Pluł krwią jeszcze przez trzy tygodnie.

Zresztą i tak miał szczęście, bo żandarmi nie wiedzieli, czym się dodatkowo zajmuje, razem ze starszym synem, członkiem organizacji NSZ ps. "Rydz Śmigły". Za kuźnią była długa oficyna i szopa na narzędzia, w której stolarz dorabiał do żelaznych części drewniane. Zarówno w czasie sowieckiej, jak i niemieckiej okupacji przychodzili tam od zaplecza warsztatu partyzanci NSZ, z lasu lub z kwater, przynosili koła, kawałki pługa, niby do naprawy, a zabierali wykonaną w warsztacie broń. Cała rodzina działała w konspiracji. Matka Zofia z córką Leokadią "Jagną" również złożyły przysięgę NSZ. Przygotowywały m.in. paczki z żywnością oraz lekami i opatrunkami dla chłopców z lasu, zamawianymi u zaufanego aptekarza pana Jałowszewskiego. Wszyscy narażali swoje życie, ale... "tak trzeba było". Leokadia chodziła po lekarstwa albo jako łączniczka jeździła rowerem lub chodziła na piechotę na cmentarz, z wiaderkiem, szczotką, szmatą, niby do sprzątania grobów i zostawiała w zawalonym grobowcu ulotki, rozkazy, listy itp. Zresztą, ani wtedy, ani teraz nie wie dokładnie, co przenosiła pod bluzką, kto to przynosił i kto zabierał.

O szóstej rano przyjechały ciężarówki z gestapowcami

- Razem z mamą chodziłyśmy rano o godz. 6.00 na Mszę św. Potem kupowałyśmy chlebek w piekarni i do domu. Mama zajmowała się swoimi pracami. My, dzieci, chodziłyśmy na tajne komplety, gdzie uczyli Edmund Przestrzelski i ks. Kębliński, albo pomagaliśmy jej i ojcu. Nikt w naszym domu ani u sąsiadów nie wiedział, co się szykuje. Jednak 10 lipca 1941 r., gdy jak codziennie wyszłam z mamą do kościoła, zobaczyłyśmy, że pod posterunek, który był naprzeciwko, podjechały dwie ciężarówki "budy" pokryte plandeką, pełne żołnierzy. Niemcy w mundurach wyskakiwali z nich, trzymając karabiny w rękach. Była to duża grupa. Mama chwyciła mnie za rękę. "Uciekajmy - powiedziała - przyjechało gestapo, będzie łapanka". Zdyszane wpadłyśmy do domu. "Franek! - krzyknęła matka - bierz syna (też Franka, po ojcu, wtedy 16-letniego, młodszy 13-letni Teodor został w domu) i uciekaj, bo gestapowcy was zabiorą!" I ojciec z bratem ukryli się u rodziny mamy w sąsiedniej wsi. W tym samym czasie sporo innych dorosłych mężczyzn, Polaków, także ukryło się w lesie lub w innych miejscowościach. Chyba godzinę po ucieczce ojca usłyszałyśmy walenie w drzwi. Weszli Bardon z drugim żandarmem. "Gdzie są chłopy?" Przerażona matka odpowiedziała, że pojechali w okolicę reperować maszyny przed żniwami. "A co się stało" - ośmieliła się spytać, w końcu znała Bardona sprzed wojny, gdy był jeszcze "normalnym" człowiekiem. "Dzisiaj - powiedział Bardon z ironicznym uśmieszkiem na twarzy - odbędzie się pogrzeb Lenina. Żydzi będą chować wodza na kirkucie (żydowskim cmentarzu - przyp. autorki). Będzie to uroczysty pogrzeb. Żydzi muszą posprzątać ulice i rynek, a Polacy muszą przypilnować, żeby wszyscy byli

zawiadomieni i żeby pracowali. Który Polak odmówi, kula w łeb.

Razem z młodszym bratem i innymi dzieciakami poszliśmy obejrzeć 'pogrzeb'. Przy skwerku stali przygnani przez Niemców polscy chłopcy. Trzymali witki w rękach. Nie byli 'żądnymi krwi zwyrodnialcami', jak o nich pisze w swoim 'dziele' Gross - nie starając się w ogóle dochodzić prawdy - byli bezbronnymi, przerażonymi chłopakami, zmuszonymi pod niemieckimi karabinami do stania 'na straży'. Niektórym kazano przynieść z naszego warsztatu dwa młoty kowalskie i rozbijać pomnik. Od skwerku udałam się w stronę rynku. Żydówki i Żydzi wyrywali chwasty rosnące między kamieniami bruku; grabili, zamiatali. 'Lusinianka, przynieś wody' - powiedziała znajoma Żydówka. Kiedy jednak próbowałam podać jej tę wodę, Niemiec w cywilu, bo najwyraźniej nie znał polskiego, zaczął machać dłonią, żebym odeszła. Udałam, że nie rozumiem, wtedy zdzielił mnie szpicrutą po plecach. Następnie Niemcy utworzyli pochód. Czterech Żydów niosło na ramionach żerdzie, a na nich 'szczątki' Lenina - kawałek torsu i głowy. Szli spokojnie, bo wierzyli, że wrócą do domów; nikt ich nie bił, ani nie okaleczał. Na rozkaz Niemców śpiewali: 'Przez nas wojna, za nas wojna'. Było ich nie więcej jak 400 osób. Eskortę stanowili umundurowani Niemcy, na przemian z cywilami, niektórzy z cywilów mieli szpicruty w rękach. Pochód zatrzymał się przed stodołą, stojącą w bardzo wygodnym dla zbrodniczych planów niemieckich miejscu, bo na odkrytym, nie zamieszkałym terenie, za miasteczkiem, vis a vis kirkutu.

Stodoła była własnością Bronisława Śleszyńskiego, ale on nie miał nic do powiedzenia. Żandarmi weszli, wrzasnęli: 'dawaj klucz' i to wszystko.

Więcej niczego nie widziałam, bo Niemcy odpędzili dzieci, wróciłam więc do domu. Moja matka i sąsiedzi byli wstrząśnięci. Niektórzy ponuro przepowiadali: 'Zobaczycie, że ci niemieccy zbóje zrobią z nami to samo'.

Stodoła spłonęła razem z ludźmi i tej nocy nikt w Jedwabnem nie spał, każdy był zszokowany i oburzony bestialstwem hitlerowców.

Pani Błajszczak podkreśla, że jest kłamstwem Grossa, iż Polacy grabili pożydowskie mienie. Do domów pomordowanych nie wolno było wchodzić pod karą śmierci, hitlerowcy wywieźli wszystko do swojego magazynu. Zaznacza również, iż karygodne oskarżanie Polaków, że obcinali Żydom języki, wydłubywali oczy itp., są tylko wymysłem zdegenerowanej wyobraźni Grossa oraz jego 'informatora' Szmula. Przypomina, że podpalenia były specjalnością niemieckich okupantów. Przy tym gestapowcy palili też wsie, w których nie było ani jednej osoby pochodzenia żydowskiego. I tak np. spalili wsie: Dobki w powiecie Wysokie Mazowieckie, Boruski k. Ćmielowa - oblali domy benzyną i pilnowali, żeby nikt się nie wydostał, uciekających zabijali. W Białymstoku 27 czerwca 1941 r. hitlerowcy przystąpili do likwidacji Żydów już z samego rana. Uzbrojeni w pistolety automatyczne i granaty ręczne, urządzali polowania na nich.

Była to dzielnica zamieszkała wyłącznie przez Żydów. Gestapowcy polali benzyną synagogę i podpalili ją; do domów żydowskich wrzucali granaty, powodując pożar. Po kilku godzinach synagoga wyglądała jak wielka pochodnia, płonęła też cała dzielnica żydowska. Uciekających Żydów Niemcy wyłapywali i wpychali do palącej się świątyni, zmuszali też Żydów, aby wpychali do synagogi jeden drugiego. W tym dniu w synagodze zginęło ok. 1000 Żydów. Kilkunastu, którzy się uratowali, zawdzięcza życie Polakowi - dozorcy, który sprzątał synagogę i pilnował jej. Korzystając z chwilowej nieuwagi hitlerowców, otworzył okienko w tylnej ścianie synagogi; uratował innych, ale sam zginął.

Za wyjątkową podłość uznaje pani Leokadia Lusińska-Błajszczak fakt, że Szmul Wasersztajn, śledczy UB, który długo pracował w resorcie bezpieczeństwa (a w marcu 1968 r. bez żadnych konsekwencji za znęcanie się nad polskimi patriotami, spokojnie wyjechał do Izraela), któremu życie i 6 innym Żydom uratowała rodzina państwa Wyrzykowskich, jak najgorszy Judasz wydał UB niczemu niewinnych Polaków, pod zarzutem ich 'udziału w pogromach i rzezi Żydów'. W ten sposób 19-letni Jurek Laudański, wspaniały człowiek, gorący patriota, pochodzący z ogólnie szanowanej rodziny, żołnierz ZW/AK, więzień Pawiaka, Oświęcimia, Sachsenhausen, który mimo tortur nikogo nie wydał, po powrocie do Ojczyzny został w 1949 r. aresztowany i przeszedł straszliwe tortury w lochach bezpieki. Podobnie było z jego ojcem Czesławem i bratem Zygmuntem, którzy zostali osadzeni 'za mordowanie Żydów' w więzieniu w Łomży i mimo wielu męczarni nie przyznali się do niepopełnionych win. Również wielu innych ludzi z Jedwabnego bez żadnych podstaw prawnych skazanych zostało na wieloletnie więzienie.

Jan Gross, który takiemu bohaterowi walk o wolność z hitlerowskim najeźdźcą, męczennikowi obozów koncentracyjnych, jak Jerzy Laudański, nie dorasta do pięt, pozwala sobie - w książczynie godnej tylko miana brukowca - bezkarnie szargać nazwisko jego i innych szlachetnych Polaków z Jedwabnego i jakoś nie słyszałam, żeby miał zamiar ich za to przepraszać. A więc, czy to ma być ta wolna, praworządna, demokratyczna Polska, stojąca na straży czci i honoru jej obywateli, za którą walczyli żołnierze antyhitlerowskiego i antysowieckiego podziemia (w tym z Jedwabnego), a w najnowszych czasach, najlepsi ludzie 'Solidarności', najdzielni patrioci?

Grażyna Dziedzińska

Powrot

Hosted by www.Geocities.ws

1