Żydzi z czerwonymi opaskami na ramionach wyrywali
żołnierzom polskim broń i wykrzykiwali: "No, już się wasze skończyło".
Wyrażona tymi słowami wrogość do mojej Ojczyzny tak mnie zdenerwowała, że
niewiele myśląc, wyskoczyłem z zarośli i uderzyłem najbliżej stojącego
Żyda w plecy znalezionym butem i zawołałem: "Żebyś zapamiętał sobie, że
nasze się nie skończyło i nigdy się nie skończy". Moja rodzinna
miejscowość Bukowsko, ongiś miasteczko, a teraz wieś, leży na Podkarpaciu,
przy szosie wiodącej z Sanoka w kierunku południowym do Komańczy. Dawniej
jego mieszkańcy trudnili się wypasem bydła, wykorzystując rozległe
pastwiska. Z biegiem czasu rozwinęło się tu także rolnictwo i powstało
zapotrzebowanie na artykuły, których nie wytwarzano na miejscu. Zaczęli
więc osiedlać się Żydzi, którzy mieli kapitał i dostarczali rolnikom
potrzebnych towarów. Los wprawdzie często doświadczał te okolice, ale
zawsze mieszkańcy, choć z niemałym trudem, przywracali stan poprzedni.
Przykładna zgoda
Tak też zaleczono rany doznane w
czasie I wojny światowej. Osiadłe w Bukowsku trzy narodowości, różniące
się językiem, religią i kulturą, to jest Polacy i Żydzi mieszkający w
samej wsi oraz Łemkowie (Rusini), którzy osiedlili się w sąsiedztwie, żyły
ze sobą w czasie międzywojennym w przykładnej zgodzie. Naturalnie, nie
brakowało pewnych zatargów. Żydom zarzucano uprawianie lichwy, rozpijanie
chłopów i nierzetelność w rozliczeniach handlowych, ale nie miało to
wpływu na utrzymywanie dobrych stosunków. Od dzieciństwa miałem z
Żydami częste kontakty, gdyż mieszkali w najbliższym sąsiedztwie, a
Łemkowie zjawiali się gromadnie w czwartki na targach, które ściągały
zainteresowanych ludzi z całej okolicy. Później spotykałem Żydów w
Warszawie, kiedy odbywałem tam studia, i w Łodzi, gdzie uczyłem w szkołach
średnich młodzież polską, żydowską i niemiecką, przeważnie wywodzącą się z
ubogich rodzin.
Czerwone opaski
Tymczasem nadciągała
wojna. Kiedy we wrześniu 1939 roku mój 76. pułk ruszył ze Skierniewic na
front, po drodze przedstawiciele społeczności polskiej i żydowskiej witali
nas jako obrońców obu narodów, częstując słodyczami i papierosami oraz
życząc rychłego zwycięstwa. Były to wzruszające spotkania, podnoszące na
duchu. Ale zdarzały się też inne. Gdy wojna przybrała dla nas
tragiczny obrót, przebrałem się, jak wielu kolegów, w mocno sfatygowane
ubranie i spiesznie ruszyłem w kierunku Sanu. Tak wędrując, w pewnym
miejscu na skraju lasu usłyszałem jakąś wrzawę. Przybliżyłem się do
rosnących przy drodze krzaków i ku swemu zaskoczeniu, stałem się świadkiem
wydarzenia, które bardzo mnie wzburzyło i utkwiło mi w pamięci. Oto
Żydzi z czerwonymi opaskami na ramionach wyrywali żołnierzom polskim broń
i wykrzykiwali, dobrze to pamiętam: "No, już się wasze skończyło".
Wyrażona tymi słowami wrogość do mojej Ojczyzny, i to w tragicznej chwili
przegranej wojny, tak mnie wzburzyła, że niewiele myśląc, wyskoczyłem z
zarośli i uderzyłem najbliżej stojącego Żyda w plecy znalezionym butem i
zawołałem: "Żebyś zapamiętał sobie, że nasze się nie skończyło i nigdy się
nie skończy" i uciekłem w las.
Rządy Ukraińców
Gdy
powróciłem do Bukowska, dowiedziałem się, co się tam działo w czasie
"bezkrólewia", kiedy władze gminne udały się na wschód. Wykorzystali tę
sytuację spokojni dotąd Łemkowie, teraz podburzeni przez Ukraińców, którzy
w dużej liczbie schronili się na Podkarpaciu, uchodząc przed Sowietami.
Otóż, ci Ukraińcy i Łemkowie dokonali rabunkowego napadu na Żydów i głośno
wołali, że przybyli nie po to, żeby obrabować Lachów (Polaków), lecz
Żydów, którzy nie chcą im sprzedawać nafty i soli. Obeszło się bez ofiar w
ludziach, bo Żydzi widząc, że napastnicy są uzbrojeni w siekiery, noże i
kije, woleli zachować spokój. Gdy rabujący posłyszeli, że Niemcy są już w
Sanoku i patrol ich ma przybyć do Bukowska, szybko wycofali się ze
zrabowanymi towarami. Wojsko niemieckie czasowo zainstalowało się w
Bukowsku i z jego nadania rządy w gminie objęli Ukraińcy, choć w tej
miejscowości mieszkali tylko Polacy i Żydzi. Po odejściu Wehrmachtu
cała ziemia sanocka znalazła się - zgodnie z dekretami Hitlera z 12 i
26.10.1939 r. - w Generalnym Gubernatorstwie (G.G.), lecz w zarządzie
gminy nadal pozostali Ukraińcy.
My zginiemy
Okupanci
niemieccy z początku dawali Żydom spokój. W Bukowsku mieszkało około 800
Żydów, na ogólną liczbę ponad 3.000 osób. Przed wojną mieli pewną lokalną
autonomię: stanowili odrębną gminę (kahał), mieli trzy synagogi, własne
szkoły i sądy, swój wspólny skarb. Byli jednak ogólnie wyobcowani ze
społeczeństwa polskiego i przeważnie posługiwali się tylko językiem
jidisz, zwłaszcza ludzie ze starszego pokolenia. Żydzi niedługo jednak
cieszyli się spokojem. Zaczęto od zakazu prowadzenia handlu, co było
uderzeniem w samą podstawę ich bytowania. Wtedy rolnicy spontanicznie
dostarczali im żywności i to nawet w sytuacji, kiedy sami byli ograbiani
przez Niemców. Przez pewien czas Żydzi prowadzili potajemnie handel ze
znajomymi kupcami na Słowacji. Umówili się z polskimi przemytnikami, aby
za dostarczone im pieniądze (przeważnie dolary) kupowali na Słowacji
najbardziej wówczas poszukiwane w Generalnym Gubernatorstwie towary,
którymi były pończochy, skarpetki, artykuły włókiennicze itp. Towary te
Polki rozwoziły po G.G., ukrywając je dla bezpieczeństwa pod ubraniem.
Była to działalność bardzo intratna dla wszystkich jej udziałowców. Ale
ten przemyt (szmugiel) nie trwał długo, a sytuacja Żydów pogarszała się.
Wówczas odwiedzali mnie często znajomi Żydzi, pragnąc usłyszeć coś
pocieszającego. Najczęściej zjawiał się w moim domu cadyk Mojżesz Sztorc.
Upadek Francji bardzo ich przygnębił, czemu wyraz dał mój gość w takich
słowach: "Wy wojnę przeżyjecie, lecz my zginiemy, bo nie umieliśmy z wami
żyć" (tj. nie zasymilowali się).
Byliśmy następni
Ale i my, Polacy, mieliśmy ciężki los. Niemcy nie
tylko nas na wszelki sposób wyzyskiwali, ale traktowali jako następnych -
po Żydach i Cyganach - kandydatów do zagłady. Ciągle ginęli także Polacy
rozstrzeliwani na miejscu albo zsyłani do obozów koncentracyjnych, z
których więźniowie przeważnie już nie powracali. Z Bukowska zsyłano ich do
obozu oświęcimskiego, który stał się synonimem okrutnych zbrodni
hitlerowskich, podobnie jak Katyń u Sowietów. Niemcy stopniowo coraz
bardziej znęcali się nad Żydami. Zwieźli ich wszystkich z okolicy do getta
w Bukowsku, co powiększyło jeszcze umieralność z powodu niedożywienia,
ciasnoty i niemożności zachowania elementarnej higieny. Brakowało także
lekarstw. Trzeba pamiętać, że Niemcy ograbiali rolników, narzucając im
kontyngenty płodów rolnych (zboża, jarzyn, miodu, owoców, jaj itp.), toteż
wiele rodzin żyło w wielkiej biedzie. Nie tylko z tego powodu niesienie
pomocy było bardzo trudne; miłosierdzie okazywane Żydom karano śmiercią.
Pomoc mieszkańcom getta możliwa była tylko nocą. W getcie mieszkało około
1000 Żydów (razem ze ściągniętymi z okolicy w liczbie 200). Okupanci,
niezależnie od nałożonego na kahał żydowski obowiązku regularnego
spłacania określonej sumy, wymuszali pod groźbą śmierci wykupienie się od
niej przez przekazanie danemu gestapowcowi odpowiedniej sumy. Gdy
pewnego razu przyszedłem do domu, widzieliśmy z matką, jak gestapowiec
przyłożył pistolet do głowy naszego sąsiada Jomka, który już kilkakrotnie
wykupywał się od śmierci. Tym razem nie dysponował odpowiednią sumą i
gestapowiec po prostu go zastrzelił. Podobne zdarzenia miały miejsce w
innych częściach Bukowska. Moja siostra Kazimiera widziała, jak
zamordowano Żyda Mojżesza, właściciela sklepu w pobliżu pomnika św. Jana.
Grożąc śmiercią, zmuszono go do odkopania ukrytych kosztowności i w końcu,
gdy już wydał wszystko, co miał, został zastrzelony. Mój
dziewiętnastoletni brat przyrodni Franciszek Pituch i jego 22 kolegów w
tym samym wieku zginęło z powodu znęcania się nad nimi bandytów
hitlerowskich. Wszystko to było bardzo przygnębiające. Pytano, co się
stanie z Żydami. Szczerze litowałem się nad ich losem, ale sam też byłem
śmiertelnie zagrożony. Po wsypie w AK znalazłem się na liście gestapo,
które deptało mi po piętach, aż w końcu musiałem uciekać z Bukowska, gdzie
rządzili Ukraińcy i nie mogłem być pewien, czy tzw. kapusie mnie nie
wytropią.
Rzeź
Wiosną 1942 r. w getcie skupiono
także Żydów z okolicy. Tłumaczono im, że w Bukowsku będą mogli pracować i
żyć spokojnie. Polecono, aby zabrali z sobą wszystkie swoje rzeczy.
Gdy już znaleźli się na miejscu, zaczęto od nich wymuszać oddanie
wszystkiego, co posiadali. Żydzi więc oddawali futra, towary, pieniądze,
zboże i w ogóle wszystko, co mieli. Bo ostatecznie, cóż mogli robić?
Dalszy akt tragedii to łapanki i wywożenia Żydów rzekomo na roboty, a
w rzeczywistości na rzeź do Bełżca pod Lwowem. Niemcy robili także
polowanie na Żydów, strzelając do nich na rynku, jak do wróbli. W końcu
oświadczono im, że plan został zmieniony i teraz będą mieszkali w Załużu.
Zgromadzono ok. 400 chłopskich furmanek, ale woźnicom nie mówiono,
oczywiście, w jakim celu ich zebrano. Pod groźbą zastrzelenia kazano Żydom
zabrać z sobą wszystko, co mieli, bo im się to przyda na nowym miejscu.
Polakom zakazano wychodzić z domu i wyglądać przez okna. Przytoczę, co
napisał Edward Pieszczoch, który mieszkał na rynku i widział, co się tam
działo: "Niemcy strzelali dla postrachu i odbierali Żydom meble,
urządzenia gospodarcze i żywność. Niewiele zostało w ich mieszkaniach...
Gdy już wszyscy wsiedli na furmanki, szli - jeden Niemiec w mundurze,
jeden urzędnik gminny Ukrainiec i jeden starszy Żyd z kahału - od
mieszkania do mieszkania, sprawdzając, czy ktoś tam nie pozostał.
Następnie mieszkania zamykano i plombowano. Żydom nieustannie wmawiano, że
jadą do Załuża pod Sanokiem, gdzie będą mieszkać i pracować. Przy pomocy
starszych Żydów z kahału oraz policjantów żydowskich w służbie niemieckiej
transport w zupełnym porządku trafił do obozu w Załużu. Byli już tutaj
Żydzi spędzeni z okolic Sanoka. Po wjechaniu na teren obozu, Żydzi musieli
zejść z wozów i maszerować w wyznaczonym kierunku. Po drodze kazano im
zrzucać na poszczególne kupki to, co mieli ze sobą - osobno ubrania,
drobiazgi, dolary i zwykłe pieniądze. Potem opowiadali furmani, świadkowie
tego, że powstały duże stosy rzeczy, które Żydzi zrzucali. Gdy w końcu
Żydzi połapali się, do czego to wszystko zmierzało, darli pieniądze na
drobne kawałki i je rozrzucali. Chwilowo ulokowano ich w drewnianych
barakach w Zasławiu, a potem wymordowano w Załużu strzałem w tył głowy,
łącznie około 6.000 osób. Uciekł stamtąd mój sąsiad, Żyd Stern, żydowski
policjant. Pewnej nocy przyszedł do nas i opowiedział, jak to
rozstrzeliwanie się odbyło. Otóż, rozebranych do naga Żydów spędzono nad
uprzednio przygotowane doły, nad którymi położono deski. Żydzi wchodzili
na nie pojedynczo, a gestapowcy strzelali ofiarom w tył głowy lub kark i
trupy padały do dołu. Każdy gestapowiec miał przy sobie policjanta Żyda,
który ładował i podawał mu broń. To właśnie robił ów Stern. Kiedy
zapytaliśmy go, dlaczego to robił, widząc, co go potem czeka, dlaczego nie
skierował broni do gestapowca, a potem się nie zastrzelił, powiedział, że
sam nie wiedział, co się z nim działo".
Nie można zapomnieć
Ten opis holokaustu, dokonanego w Bukowsku z
niemiecką dokładnością, z pewnością można uznać za model postępowania w
mordowaniu Żydów zamieszkałych w małych miasteczkach w G.G. Ocalało z tego
pogromu zaledwie kilka osób. Ukrywanie jakiegoś Żyda łączyło się z
ryzykiem poniesienia śmierci. Wzmożona inwigilacja przez Ukraińców i ich
agentów zwiększała niebezpieczeństwo. Zupełnie inaczej ułożyły się
stosunki między Polakami i Żydami pod okupacją Sowietów i w utworzonej
przy ich "braterskiej pomocy" Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej,
szczególnie w latach 1939-56. W całym tym okresie Sowieci z wielką pasją
niszczyli ludność polską, a Żydzi, niestety, kolaborowali z nimi,
uczestnicząc w tym szatańskim dziele. Przykro o tym mówić, ale nie sposób
zatrzeć w pamięci tragicznej rzeczywistości tamtych lat, tym bardziej, że
zbrodniczych metod doświadczyłem na własnej skórze, gdy po okrutnym
śledztwie musiałem odsiadywać karę 10 lat w więzieniach na Mokotowie w
Warszawie i we Wronkach.
Jan Radożycki
Autor jest filologiem klasycznym i tłumaczem.
Powrot
|